W Wiosce Liścia wstał kolejny nowy dzień. Było
słonecznie, choć niezbyt ciepło. Dzieci były już od dawna w Akademii, przez co
mogło się wydawać, że Konoha opustoszała po jakimś wrogim ataku. Mieszkańcy
jednak wiedzieli, że to nie tak i mimo że się do tego nie przyznawali, z
utęsknieniem czekali na moment, gdy masa urwisów wybiegnie na wąskie uliczki,
robiąc straszny harmider. Jednak nie wszyscy lubili tę chwilę.
Ja, na przykład, w ciągu ostatnich kilku dni miałem aż nadto cudzych
dzieci pod opieką. Było to ze wszystkich, jakie tylko znałem, najbardziej
męczące zajęcie. Mimo swojej niezwykłej popularności wśród innych shinobi, wielkich
zasług, stopnia… o pociągu ze strony kobiet nie wspominając, za nic nie mogłem
zyskać autorytetu… u dzieci.
- Oi, Kakashi-sensei! Kimiko zjadła mój ołówek! –
krzyczał mi ktoś koło ucha. Wystawiłem nos zza swojej pomarańczowej książki,
widząc ogromny rozgardiasz w sali. Wszędzie latały papiery, kilka doniczek było
rozbitych, a uczniowie krzyczeli i rzucali czym tylko się dało, czasami nawet
swoimi kolegami.
- Nic jej nie będzie, Akaru – westchnąłem kłamliwie,
przepędzając młodzieńca ręką, po czym odchyliłem się bardziej na krześle.
Miałem teraz o wiele więcej zmartwień. Hokage dostała stos nowych dokumentów do
wypełnienia przed wyjazdem shinobi Liścia na kolejny egzamin na chuunina, czym
oczywiście ja musiałem się pośrednio zająć. Poza tym kiepsko dziś
spałem, więc mimo że dzień dopiero się zaczął, byłem okropnie zmęczony i
zdenerwowany.
Jedyne, czego teraz chciałem, to
skupić się na lekturze, z nogami - jak zwykle - opartymi o biurko i na lekko
skrzypiącym pode mną krześle.
Iku była dla Kotoshi’ego łatwą
zdobyczą. Od kilku rozdziałów było wyraźnie widać, że na niego leci. No, i była
jeszcze Eiko…
- Ne, Kakashi-sensei… - usłyszałem
kolejny głos, lecz tym razem dziewczęcy i po mojej drugiej stronie.
- Hm? – wysunąłem jedno oko znad
okładki. Te dzieciaki doprowadzały mnie do szału.
- Co z ciebie za nauczyciel? –
mruknęła nadąsana dziewczynka, podpierając się pod boki. – Od trzech dni nie
nauczyłeś nas niczego pożytecznego.
- Jestem zmęczony – odwarknąłem jej,
wracając do lektury. Przechyliłem głowę na bok, dzięki czemu uniknąłem
trafienia małym, dziecięcym butem.
Nie bez powodu wszyscy genini ubiegający
się o naukę pod moim okiem zmierzali się z tak trudnym testem. Nie lubiłem
dzieci. Czy to aż taka
zbrodnia?
- Jeśli nie zrobisz czegoś, powiem Iruce-sensei,
jak nas traktujesz – jęknęła dziewczynka, ugniatając swoją czerwoną sukienkę
zaciśniętymi rękoma.
- Hm? Od kiedy jesteśmy na ty, Juko?
– westchnąłem, przewracając kartkę. Nie za bardzo wiedziałem, o co jej chodzi.
Niby co takiego Iruka mógł mi zrobić? – Zresztą)… nie traktuję
was źle. To wy w siebie rzucacie czym popadnie.
- D-demo…
- Daj mi spokój.
Juko odeszła z naburmuszoną miną i
głośnym przytupem.
- Aaargh! – rozległo się po całej
klasie, a wszystkie rozbawione dzieci umilkły. Odłożyłem pomarańczową
książeczkę i podniosłem wzrok na dzieci. Moje szare włosy, twarz i maska były
obklejone zieloną mazią, prawdopodobnie pochodzącą z „kulki śmierdziulki”,
jednego z niedawnych pomysłów uczniów Akademii. – Kto. To. Rzucił.
Niedoszli genini spojrzeli po sobie
z przejęciem, ale nikt się nie odezwał. Kilka osób zrobiło niepewny krok w tył.
W tym momencie zapach zielonego świństwa przesiąknął przez moją maskę.
- Argh! – wrzasnąłem ponownie,
łapiąc się za nos.
To było paskudne. Mieszanka
krowiego łajna, zgnilizny i starego jajka.
Przez chwilę oddychałem głośno,
machając rękami, a uczniowie znajdujący się z tyłu sali zachichotali cicho. Z
obrzydzeniem obtarłem twarz z kleistego płynu, po czym wściekły złapałem
krzesło i wskoczyłem na biurko, wymachując nim we wszystkie strony.
– Ja wam dam, szczeniaki!
Uczniowie pisnęli jednomyślnie.
- Co tu się dzieje… - usłyszałem
głos, gdy białe drzwi do pomieszczenia rozsunęły się. Do środka weszła Shizune.
Nareszcie. – Ka-Kakashi-san? – zamrugała, widząc ogromny bałagan oraz
mnie z krzesłem w ręku, stojącego na stole i obklejonego dziwną substancją.
- To oni zaczęli – powiedziałem
niewinnie, wskazując na klasę i zaraz potem odkładając krzesło. Jeszcze raz przetarłem
ręką głowę, po czym poczłapałem do kobiety ściskającej świnkę Ton-ton. – Co
jest?
- Hokage-sama wzywa cię do siebie –
wyjaśniła spokojnie sekretarka, nie odrywając wzroku od zaniepokojonych dzieci.
Ona zdawała się mieć podejście. No, i uratowała mnie od tych męczarni.
- Wspaniale – klasnąłem rozmasowałem
ręce, które scierpły mi od trzymania ich w tej samej pozycji. – Wreszcie się stąd
urwę. – Ucieszyłem się i podszedłem do biurka, z czułością oglądając, czy moja
drogocenna książeczka nie została ubrudzona. Pogłaskałem ją i schowałem do
kieszeni.
Na szczęście nic jej nie było. Gdyby
ten rozdział się rozmazał…
- Zajmę się nimi pod twoją nieobecność
– uśmiechnęła się brunetka, kładąc Ton-ton na zabrudzonym śmierdzącą mazią
biurku. Młode typki od razu zaczęły się na nią gapić i krzyczeć z ekscytacji. –
No, dzieci, kto ma ochotę na…
Zasunąłem drzwi. Niestety, musiałem
robić dobrą minę do złej gry, bo jedyne, do czego Hokage-sama mogła mnie
wezwać, to kolejna niedorzeczna misja lub porządkowanie dla niej papierów.
Westchnąłem, ruszając prosto do jej
kwatery.
Byłem ciekawy, ile lat prac
społecznych dostałbym za zamordowanie swoich dwóch podopiecznych chuuninów.
Wyprostowałam się, oddychając nieco
szybciej niż zwykle. Ze spokojem spojrzałam, jak kolejna sosna przewala się na
bok. Jej pień był mocno przypalony ognistymi kulami, które tworzyły moje jutsu.
Im więcej trenowałam, tym moje ruchy stawały się bardziej płynne, a uwalnianie
chakry bardziej automatyczne. Moje ciało chyba przyzwyczajało się do używania
dużych zasobów energii.
Spojrzałam w bok. Sasuke był trochę
bardziej zmęczony, bo Chidori pochłaniało więcej siły. Mimo iż zdawałam sobie
sprawę z tego, że moje własne jutsu są świetne, sam Raiton trochę
mnie... przerażał. I te głośne dźwięki. Niczym tysiąc śpiewających… nie - umierających
ptaków. Ginących od wysokiego napięcia chakry.
Zmarszczyłam brwi. To był już drugi
dzień realizowania naszego małego planu. Na szczęście Uchiha nie dyskutował
wiele nad jego formą, choć dziś rano ciężko było wyciągnąć go z łóżka. Nic z
tego nie przeszkodziło mu wygrać porannego wyścigu, czego nie mogłam sobie
nadal wybaczyć. Do tego wszystkiego dochodziło jego dziwne zachowanie zeszłego
dnia.
Postanowiłam mieć się na baczności i
nie dopuścić, by jeszcze raz mnie zaskoczył.
Zamrugałam i odwróciłam głowę,
orientując się, że przez kilka minut mój wzrok utkwił na jego plecach, a
dokładnie na dumnie noszonym symbolu klanu Uchiha. Wiele o nim czytałam. To
właśnie ten emblemat miał przedstawiać wachlarz niegdyś używany do podsycania
ognia i reprezentować specjalizację w technikach typu Katon.
Zabawne, ale ten znak bardziej
pasowałby mi.
Moją twarz pokrył lekki rumieniec,
gdy zrozumiałam, co miałoby to oznaczać. Podniosłam się i
skoncentrowałam chakrę. Znałam tyle jutsu. Tyle funkcji i rozwiązań. Totalnie
już nie wiedziałam, co trenować.
- Możemy użyć kilku ataków przeciwko
sobie – usłyszałam niski głos swojego rywala i odwróciłam się w jego stronę.
- To znaczy? – przestałam skupiać
się na technice.
- Hn. Użyj jakiejś techniki.
Spróbuję ją zneutralizować moją – odparł chłopak, wystawiając przed siebie
prawą rękę i asekurując ją lewą.
Nie mogłem pogodzić się z tym, że
Katon przestał być moją domeną. Widziałem jutsu Niko w akcji i chciałem się
przekonać, ile mój Raiton był wart przeciwko jej sile. Teraz, gdy po wielu
intensywnych treningach moja granica używania Chidori wzrosła do trzech razy,
mogłem zrobić to bez obaw.
- Chcesz użyć na mnie… Chidori? -
mruknęła kunoichi, obejmując się ramionami. Wyglądała, jakby się bała. To było
trochę dziwne, bo już wiele razy walczyliśmy przeciwko sobie, używając
ninjutsu.
- Czemu nie? – Spojrzałem na nią
ponaglającym i chłodnym wzrokiem. Dziewczyna nadal nie formowała pieczęci.
- To niebezpieczne – zauważyła.
Bardzo błyskotliwe!
- Ja jestem niebezpieczny –
odparłem z lekkim uśmieszkiem. Zabawne. Dziewczyna dysponująca taką chakrą,
nosząca przy sobie stos broni, z wieloma wygranymi i ofiarami na koncie mówiła mi,
że coś jest niebezpieczne. Błagam.
Prychnęłam. Tak nigdy do niczego
byśmy nie doszli. Kiwnęłam delikatnie głową, po czym stanęłam naprzeciwko
shinobi w lekkim rozkroku. Skoncentrowałam chakrę.
Chidori, Chidori… hm…
Myślałam, szukając dobrego jutsu, by
przezwyciężyć przerażający Raiton. Była to technika czysto ofensywna, o małym
zasięgu i krótkim czasie trwania, jednak o wielkiej sile i manewrowości.
Przypomniałam sobie uwagi w zwojach,
a pomysł narodził się sam.
Uformowałam kilkanaście pieczęci.
Otworzyłam oczy, widząc bladoniebieskie światło. Do moich uszu dobiegły skrzące
odgłosy piorunów.
– Chidori!
- Houka no Mai! – krzyknęłam,
rozdzielając dłonie i formując ognistą wstęgę. Poczekałam sekundę, aż Uchiha do
mnie podbiegnie.
Taniec Ognia. Wiedziałem.
Zebrałem jeszcze więcej chakry w
otwartej dłoni. Odepchnąłem się od ziemi i ruszyłem na szatynkę.
Dziewczyna wystraszyła się chyba
bijącej ode mnie energii i skoncentrowała chakrę w podeszwach stóp, uskakując
do góry. Obróciła się w powietrzu i rozwinęła wstęgę szerzej, po czym smagnęła
mnie nią po plecach.
Poczułem na kręgosłupie
niewyobrażalny, piekący ból. Zrobiło mi się niedobrze. Do mojego nosa doszedł
zapach palącej się skóry. Nie mogłem się jednak poddać.
Dziewczyna wylądowała zgrabnie i
odwróciła się, spotykając moje czerwone oczy i wciąż przeraźliwie syczące
jutsu. Uskoczyła w bok, a ja za nią, zamachując się z błękitną kulą w ręku.
Jak on był w stanie tak długo
utrzymać chakrę poza ciałem w tak silnej i skoncentrowanej formie? Myślałam, że
to ja potrafię ją idealnie kontrolować, chociażby w niciach z chakry.
Uchiha nigdy nie koncentrował się na tym i robił wszystko... chaotycznie. Kto
by pomyślał, że w jego atutowej technice wyglądało to zupełnie inaczej…
Ponownie uskoczyłam do góry. W locie
zauważyłam, że koszulka bruneta jest przedarta na plecach na pół. Uśmiechnęłam
się lekko, lądując przy pobliskim drzewie i zamachując się ręką, wokół której
koncentrowały się płomienie. Stanęłam na jednej nodze, a ogień na chwilę
przysłonił mi pole widzenia. Po chwili zwiększyłam jego siłę i odepchnęłam się
od ziemi, tworząc wiele obrotów i rozkopując trochę piasku w miejscu, w którym
stałam. Moja wyciągnięta ręka podczas tylu obrotów wokół własnej osi
stworzyła obok mnie gorącą spiralę, na którą natknął się Uchiha z jego,
słabnącym już, Chidori.
W ułamku sekundy zmierzyłem
Sharinganem całą sylwetkę Niko i wyczułem moment, by zaatakować. Wykonałem
zamach i uderzyłem w najsłabsze miejsce wstęgi.
Zobaczyłam blade światło dopiero w
ostatniej sekundzie i zaciskając oczy skoncentrowałam wiele chakry, która
odepchnęła mnie w tył, rzucając o pobliskie drzewo. Usłyszałam trzask, wybuch i
chrupnięcie. Upadłam na zieloną trawę, dysząc ciężko, a potem wszystko zaszło
czernią.
Widziałem, jak moja partnerka
koncentruje chakrę w miejscu, gdzie zaraz zostanie uderzona. Nie zdążyłem
powstrzymać ataku, a silna wiązka obcej energii przeszyła moją rękę, odpychając
mnie do tyłu. Wytarłem gołymi plecami ziemię.
Po chwili podniosłem się, rozglądając wokoło.
- Kuso. – warknąłem, podbiegając do
nieruchomej sylwetki dziewczyny. Mimo piekących pleców ukucnąłem, podnosząc ją
i opierając o drzewo. Z jej lekko rozchylonych ust wydobyła się cienka stróżka
ciemnej krwi. – Shimatta…
Podniosłem ją i wstałem na równe
nogi. Ruszyłem pędem do szpitala, zapominając o ekwipunku leżącym pod drzewem.
Dziewczyna w rękach trochę mi ciążyła podczas biegu. Była w fatalnym stanie,
nie było z nią żadnego kontaktu.
Dlaczego wpadłem na tak głupi
pomysł?
Obwiniałem się, biegnąc szybko przez
las. Kunoichi kaszlnęła czerwoną cieczą. Jej plecy były we krwi od silnego
uderzenia o drzewo, a reszta jej ciała osmolona przez odepchnięty Katon.
Zastanawiałem się, czy dostała dawką prądu. Ciepła ciecz usmarowała mi całą
dłoń, którą podtrzymywałem ja w stabilnej pozycji.
Kakashi mnie zabije.
Do szpitala dotarłem po kilku
minutach. Kopniakiem otworzyłem frontowe drzwi i wbiegłem po białej posadzce do
recepcji. Pielęgniarka za biurkiem zerwała się na równe nogi.
- Co się stało?! – krzyknęła,
podbiegając do mnie i badając dziewczynie puls. Raczej żyła. Tyle
wiedziałem.
- Wypadek podczas treningu –
wytłumaczyłem szybko. Kobieta przytaknęła i wykonała gest, jakby chciała zabrać
Niko z moich rąk.
Hn. Co to, to nie.
Odwróciłem się błyskawicznie, z
groźna miną. Musiałem wiedzieć, co się z nią stanie. To była moja wina, a
lekarzom nie można było ufać.
Pielęgniarka spojrzała na mnie
dziwie, po czym powtórnie kiwnęła głową.
- Dobrze, zanieś ją sam. Za mną! –
powiedziała i pobiegła szybko wąskim korytarzem, mijając kilku
pacjentów i młodsze pielęgniarki. Ruszyłem posłusznie za nią. Kobieta po drodze
zawołała z kilku pokoi innych medic-ninów i gdy dobiegliśmy do sali
operacyjnej, byliśmy już nie w trójkę, lecz w ósemkę.
- Połóż ją na stole – rozkazał jeden
z mężczyzn w białym stroju, ozdobionym czerwonym kanji. Wykonałem polecenie,
odkładając ciało dziewczyny najdelikatniej, jak mogłem. Leżała teraz z
zamkniętymi oczami na oszklonym stole, a moje ręce umazane były jej krwią. Nie
ruszała się.
Poczułem się paskudnie.
Już nigdy nie chciałem jej takiej
widzieć.
Odsunąłem się na kilka kroków ze
skoncentrowaną miną. Poczułem rękę na swoim ramieniu. Potrząsnąłem głową.
- Chodź, obejrzę twoje rany –
westchnęła młoda pielęgniarka, wyciągając mnie z sali. Przytaknąłem od niechcenia,
oglądając się jeszcze raz na swoją partnerkę, po czym ruszyłem za kobietą do
małej salki obok. Moje oparzenia wcale mnie nie bolały, aż do momentu, gdy o
nich wspomniała. Dopiero teraz zobaczyłem, że też byłem brudny. Lekarze.
Wskazała mi niskie krzesło bez
oparcia. Usiadłem, garbiąc się lekko, po czym syknąłem z bólu, prostując się.
Cholerne jutsu. Dobrze, że nie widziałem teraz tej rany.
- Zaraz opatrzę twoje plecy –
oznajmiła lekarka, usadawiając się tuż za mną. Trochę irytowało mnie mówienie
mi na „ty” przez nieznajomych, ale wolałem nie robić scen. Dla dobra Niko. –
Zdejmij koszulkę.
Niechętnie posłuchałem i zrzuciłem
podarte ubranie na podłogę. Emblemat klanu był całkowicie nieczytelny.
Pielęgniarka westchnęła, przemywając moją skórę.
- Szczypie – warknąłem.
- Musi szczypać – uśmiechnęła
się, lecz potem zachmurzyła. – Jak to się stało? – zapytała, sięgając po nowy
wacik. Moje plecy musiały wyglądać okropnie. Były podrapane i zakrwawione, a
przez ich większą część na pewno przechodziła długa blizna po oparzeniu.
- A jak myślisz? Wytarłem plecami
kawałek runa w lesie. – warknąłem rozjuszony. To była moja sprawa. Jej zadaniem
było to wyleczyć. I niech Niko lepiej wróci do siebie… bo jak nie…
- Pytałam o dziewczynę.
- Hn. – Zamilkłem na krótką chwilę,
próbując sformułować jasno i krótko wydarzenie. –Wykonaliśmy potężne jutsu,
które po zderzeniu spowodowały silny wstrząs. Ten odrzucił nas w tył. – s
Syknąłem, gdy medic-nin przyłożyła dłoń do moich pleców. – Ona trafiła na drzewo.
Syknąłem, gdy medic-nin przyłożyła dłoń do moich pleców. – Ona trafiła na drzewo.
- Naruhodo – westchnęła,
rozpoczynając leczenie. – W takim razie nic jej nie będzie. Lecz twoje
oparzenie jest bardzo głębokie, więc proces trochę zajmie. Twoja koleżanka
jest... silna. – Przekląłem pod nosem. Ja byłem ciężko ranny, a pielęgniarka
zachwycała się morderczym jutsu Niko. Niewybaczalne.
Nawet nie zauważyłem, że zacząłem ze
złości mówić do niej „ty”. Była starsza.
Poczułem dziwne mrowienie w
kręgosłupie, a zaraz potem przyjemny chłód, zapewne związany z odbudową tkanki
skórnej. Ból powoli zaczął ustępować. Ogarnęło mnie lekkie znużenie i uczucie
opuchlizny obok szyi. Kobieta uśmiechnęła się, wstając i przygotowując raport
ze zdarzenia.
Zostałem odesłany do domu, lecz gdy
zaczepiłem lekarza wychodzącego z sali operacyjnej, dowiedziałem się, że
kunoichi nic nie jest i straciła ona przytomność z szoku, a nie z obrażeń
wewnętrznych.
- Odzyska przytomność w ciągu
godziny – skwitował starszy shinobi, udając się zaraz do sąsiedniej sali.
Zdawało się, że przywieźli kogoś z nieudanej misji.
Wstąpiłem do dyżurki, skąd zabrałem
świeżą, białą koszulkę, po czym ruszyłem wolnym krokiem do poczekalni.
To była jedna z najdłuższych godzin
w moim życiu. Jeszcze raz przemyślałem całą sytuację.
Idiotka. Powinna wiedzieć,
jak niebezpieczne jest Chidori. W dodatku, zamiast się bronić, zaczęła się
kręcić jak głupia, tworząc nic nie wartą tarczę. Czy ona nie wiedziała, że mój
Raiton przebija wszystko?
W moim umyśle wina będąca jeszcze
niedawno po mojej stronie, przeszła w złość na dziewczynę.
W dodatku jej atak nie był w pełni
sił, gdy część jej chakry była używana do uników.
Pochyliłem się na niewygodnym,
szpitalnym krześle. Czarne kosmyki przysłaniały mi wszystkich przechodniów.
Może i tak. Ale to ja nie
potrafiłem tego zatrzymać.
- Sasuke-kun? – usłyszałem wysoki,
dziewczęcy i… można było z daleka powiedzieć… podekscytowany głos. Świetnie.
Podniosłem głowę. Przede mną stała
Sakura, w białym stroju pielęgniarki.
- Sasuke-kun, co ty tutaj robisz? –
uśmiechnęła się, siadając obok mnie.
- Czekam.
- Na kogo? – dopytywała się dalej.
- Na Niko – warknąłem. Na kogo
innego mogłem czekać? Nikt inny mnie nie obchodził.
- Niko-chan? - otworzyła oczy ze
zdumienia. - Sasuke-kun, co się stało? – zapytała z zasmuconą miną,
przedłużając każde słowo. Kuso.
- Miała wypadek – wyjaśniłem szybko,
niechętny opowiadać o swoich wyczynach. Z doświadczenia wiedziałem jednak, że
unikanie odpowiedzi przy Haruno nie prowadziło do niczego dobrego. – Nie interesuj
się.
- Oh. – Haruno zachmurzyła się,
spuszczając głowę. Spojrzałem na nią katem oka. Co ona tu robiła?
- Jesteś pielęgniarką?
- Hai! – „obudziła” się dziewczyna,
śmiejąc się szczerze. – Trenuję by być medic-ninem. Dostałam staż w szpitalu.
Czy to nie wspaniale, Sasuke-kun? – zamrugała, trzepocząc rzęsami. Jej oczy też
były zielone, a mimo to zupełnie inne.
- Przewyborne – westchnąłem, nie
słuchając jej i opierając się o białe krzesło. Dlaczego w szpitalach wszystko
było białe? Jasny kolor świecił mi w oczy.. Było tu tak… przerażająco
sterylnie, śmierdziało jakimś tanim płynem do dezynfekcji lub po prostu...
szpitalem. Mieszanką unoszących się w powietrzu chorób, oparów lekarstw i
zapachem starszych ludzi. Nienawidziłem szpitali. Kojarzyły mi się z bólem.
- Ne, Sasuke-kun, to ja już pójdę.
Czekają na mnie. Przynieść ci coś? – zapytała kunoichi z nadzieją w głosie, po
czym wstała, otrzepując swoją białą spódnicę i przytulając notes do piersi.
Pokręciłem głową. - Ah, Sasuke-kun!
- Hn?
- Powiadom mnie, co z Niko-chan.
I znów było cicho. Sakura pobiegła
korytarzem, a ja zacząłem z nudów wystukiwać stopami nikomu nieznany rytm.
Minęło kolejne pół godziny,
wypełnione mdłym zapachem szpitala, odgłosami cudzych kroków i dziwnym,
nieznanym mi dotąd uczuciem. Mieszaniną napięcia, żalu i złości. Nie byłem
pewien, jak ludzie to nazywali, ale nie było to zbyt miłe.
- Uchiha-san? – usłyszałem ciepły
głos nad sobą. Podniosłem głowę, którą do tej pory trzymałem opartą o dłonie, z
łokciami na kolanach. Przestałem w końcu patrzeć na ścianę naprzeciwko.
Skupiłem się teraz na wysokiej blondynce w białym stroju.
- Hn.
- Niko-chan czuję się już lepiej.
Prosiła, by pana znaleźć – wytłumaczyła szybko medic-ninja, po czym
przewertowała notes spięty dużą spinką. – Leży piętro wyżej, na sali sto
siedem.
- Aah, już idę – westchnąłem,
wstając i przeciągając się. Spodziewałem się niezbyt miłego powitania. Ale
przynajmniej dziwny lęk odszedł.
Szybko znalazłem schody na górę i
przeszedłem korytarz jeszcze bardziej zapełniony personelem i pacjentami. Dotarłem
do wskazanej sali, naciskając chłodną, metalową klamkę. Moim oczom ukazała się
Niko, siedząca na łóżku.
- Hn – uśmiechnąłem się zaczepnie.
Taki widok był bezcenny. Wredna i irytująca kunoichi siedziała
poturbowana w szpitalu. Miała na sobie białe ubranie, które zwykle dawali
pacjentom. Nie miała jakiegoś specjalnego wyrazu na twarzy, za to na pewno
wyglądała na zmęczoną i obolałą.
- Jak się stąd wydostanę, zabiję cię
jak psa – powitała’ mnie zaciskając w drobnych rękach cienką kołdrę.
Wszedłem do środka. Na szczęście miała osobną salę.
- Mnie też miło cię widzieć – prychnąłem
z sarkazmem, zamykając za sobą drzwi i siadając na kolejnym niewygodnym krześle
nieopodal jej łóżka. – Mów, co ci takiego strasznego zrobiłem.
Pytanie powinno brzmieć „Jak się
czujesz?”, ale to by było zbyt... oczywiste.
- Nie jest źle. Na szczęście nie
złamałam kręgosłupa, ale mam zmiażdżone mięśnie pleców – stęknęła dziewczyna,
spuszczając głowę. Brązowe włosy przykryły jej twarz. Gdybym jej nie znał,
pomyślałbym, że płacze. Jednak nic nie zrobiłem. Nie próbowałem jej pocieszyć,
bo w końcu ta cała sytuacja to była jej wina. Tak to sobie
ustaliłem. Niko podrzuciła głowę do góry, ze wściekłą miną. – To wszystko twoja
wina! – pochyliła się i złapała mnie za brzeg białego T-shirtu, przyciągając do
siebie i grożąc drugą pięścią. Moje oczy spotkały się z zielonymi tęczówkami
pełnymi furii. Poczułem na swojej skórze jej nierówny oddech. – Mówiłam, żebyś
nie używał Chidori! Ale ty musiałeś
robić swoje! – grzmiała.
- Miał być trening jutsu. I
był – burknąłem, łapiąc ją za nadgarstek. Kim ona była, by mi teraz grozić?
Gdyby nie ja, dawno by się wykrwawiła. Zmarszczyłem brwi i zacisnąłem
rękę, miażdżąc jej niewielki przegub. Kunoichi syknęła i puściła moją
koszulkę. Opadłem bezwolnie na krzesło. – Weź się opanuj. To pośrednio twoja
wina.
- Moja? – zielonooka uniosła brew, krzyżując ręce. Chyba nie zdawała
sobie z tego sprawy, ale wciąż wyglądała fatalnie.
- To nie ja używając jutsu,
rozprowadzałem chakrę w dwóch kierunkach – stwierdziłem z satysfakcją. – Nie
nauczyli cię, że jutsu słabnie, gdy nie koncentrujesz się na nim całkowicie?
- Pf! – Niko prychnęła, dmuchając
sobie w opadającą na jej oczy grzywkę.
- Poza tym niepotrzebnie
przystanęłaś – kontynuowałem. – Przed Chidori trzeba uciekać, a nie
próbować je zneutralizować.
Zapadła cisza. Czy tego chciałam czy
nie, musiałam przyznać mu rację. Nadal bałam się Chidori. Mało tego. Nie
chciałam widzieć go nigdy więcej. Oczywiście akt skruchy typu „Już
nigdy nie użyję Chidori przeciwko Tobie” pozostał w sferze marzeń...
- Więc… - zaczęłam już spokojniej,
odwracając od niego wzrok. – Co się stało potem? Pamiętam, że wystraszyłam się
i skupiłam energię tam, gdzie chciałeś uderzyć.
- To był twój największy błąd. Nasze
jutsu zderzyły się i odrzuciły nas od siebie.
Chłopak ostatnio rozwinął nie tylko
Chidori, ale także talent do mówienia rzeczy oczywistych.
Ale cóż – przynajmniej mnie nie
dotykał, jak ostatnio. Hura.
- Aah – westchnęłam, opierając się
ostrożnie o oprawę łóżka. – Tobie też nic nie jest? – Uchiha pokręcił głową. –
To dobrze – westchnęłam, przymykając oczy. Zapadła chwilowa cisza. Uchiha
popatrzył na mnie z lekkim uśmieszkiem. Czułam to. Otworzyłam oczy,
rumieniąc się trochę. – T-to znaczy… shimatta! Powinieneś cierpieć, tak
jak ja! To wszystko twoja wina! – krzyknęłam, zaciskając oczy i
wskazując na niego palcem.
- Uspokój się – warknął chłopak,
machając na mnie ręką. Uciszyłam się się na chwilę i znów oparłam się o tył
łóżka, wbijając wzrok w ścianę.
Taka ona właśnie była. W walce
niebezpieczna jak niejeden shinobi. Tak naprawdę delikatniejsza niż anioł, a
przy mnie…
Spojrzałem ukradkiem na jej
naburmuszoną minę.
… dumniejsza niż bogini.
Jeszcze raz zmierzyłem jej sylwetkę
zamyślonym wzrokiem. Medic-nini rzeczywiście wykonali kawał dobrej roboty. Po
walce już praktycznie nie było śladu.
Jedyne, co pozostawało, to kwestia
dni, które Niko przeleży w szpitalu. No i oczywiście gorzkiego wrażenia, że
kolejny dzień zaplanowany całkowicie na trening został rozbity.
Miałem nadzieję, że nie zostanę w
tyle. Znowu.
- Czy jest coś na mojej klatce
piersiowej, co aż tak cię zainteresowało? – Niko wybiła mnie z potoku
myśli. Potrząsnąłem głową, z grymasem zauważając, że przez kilka minut
wpatrywałem się tępo w jej dekolt. Nie specjalnie, oczywiście. Jednak na chwilę
się zapomniałem.
- Iie. Nic – odwróciłem wzrok. Każdy
inny zarumieniłby się jak dziki. Ja na szczęście panowałem nad tym.
- Więc proponuję, abyś przestał
się gapić, zanim wyrwę ci oczy – warknęła kunoichi, poprawiając włosy. Zdawało
się, że wrócił jej charakterek. – Kim by był Wielki Uchiha bez swojego
Sharingana, ne?
- Popraw mnie jeśli się mylę… -
uśmiechnąłem się, reagując na nawrót jej kąśliwych uwag. Pochyliłem się lekko w
jej stronę. – Ale wydaje mi się, że chwilowo nie za bardzo mnie lubisz.
- Mylisz się – uśmiechnęła się w
odpowiedzi szatynka. Westchnęła, nadając ciszy między nami bardziej dramatyczny
wyraz, po czym dodała cierpko: - Ja wcale cię nie lubię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz