3 października 2007

Rozdział XXVII - "Źródła"

Spojrzałem w lustro. Miałem nieciekawy wyraz twarzy. Przemyłem ją zimną wodą, opierając się rękoma o umywalkę. Bóle może i minęły, ale od tych wszystkich leków stałem się straszliwie senny i otępiały. Z wielkim trudem zjadłem przyniesione mi śniadanie. Sałatka dziewczyny z klanu Hyuuga może i nie była zła, ale mimo to mój organizm buntować się przed przyjmowaniem pokarmu. A to był zły znak. Musiałem odzyskać siły i nadrobić stracony czas.
Pochyliłem się nad zlewem, wzdychając.
            Zamknąłem oczy. Ta cała sytuacja była beznadziejna. Wyszedłem z łazienki. W domu było pusto i cicho. Tak jak kiedyś. Ubrałem się trochę cieplej, niż zazwyczaj. Nie miałem zamiaru całego dnia przeleżeć. To było marnotrawstwo czasu godne mojej współlokatorki.
 W tym momencie na dworze lunął deszcz. Podszedłem do okna, zasłaniając je firanką i usiadłem zdenerwowany na brzegu łóżka.
            I co ja miałem teraz robić?
            Westchnąłem, otwierając szufladę i szukając jakichś wskazówek w pożyczonych książkach. Przesunąłem wzrokiem po tytułach, nie zawsze dla mnie zrozumiałych, gdy trafiłem w końcu na to, czego szukałem. Wyciągnąłem brązową książkę owiniętą w płótno, którą wcisnęła mi do rąk ta dziwna bibliotekarka podczas mojej ostatniej wizyty. Dobrze pamiętam jej słowa:
            - Trenuj zarówno umysł, jak i ciało. Jeśli nic z tego nie jest możliwe – rozwiń swą duszę.
            Do tej pory zastanawiałem się, jak można rozwijać coś takiego jak dusza. Jeśli takowa rzeczywiście istniała. Nie to, że interesowały mnie takie sprawy. Co to, to nie. Nie miałem na to czasu. Ale moimi rękami pokierowała młodzieńcza ciekawość, która pchała mnie również na kolejne strony książki.
            Po jakimś czasie wiedziałem już całkiem wiele. Lektura była o wewnętrznej „sile” każdego shinobi. Nie tej, którą ukazywał podczas walki, ale tej, którą każdy nosił i ukrywał gdzieś w sobie. Pierwsze rozdziały mówiły o zaradności i pewności siebie. Przekartkowałem przez nie szybko, to raczej nie było mi potrzebne. Dalej były dokładne opisy procesu medytacji, które autor określił jako trening ducha. Od razu na myśl przyszła mi moja irytująca współlokatorka.
            Mimo początkowej niechęci – usiadłem w wygodnej pozycji.
            „Trenowałem” bitą godzinę. Pisarz dokładnie opisywał sposób myślenia i miejsce, do których należy kierować swoją chakrę. W pewnym momencie wszystkie wskazane ruchy rękoma i skurcze mięśni tworzyły harmonijną całość. Czułem, jak koncentruje się we mnie niestabilna energia, zdolna przenosić góry. Skoncentrowałem się jeszcze bardziej. Moja jasnoniebieska chakra była coraz łatwiejsza do kontrolowania. Tańczyła wewnątrz mnie i co jakiś czas wychodziła na zewnątrz przez tenketsu, które wskazał autor. Nie byłem tego wtedy świadomy, ale siedziałem pośród wielu smug wirującej wokół mnie energii. Nie ruszając się, otworzyłem oczy i westchnąłem, lustrując kolejne wskazówki w książce. Przeczytałem dopiero dwa rozdziały, a już poczyniłem duże postępy.
            Zamknąłem książkę i zamiast schować ją z powrotem do szuflady, położyłem ją na półce. Trzeba było najpierw ją przeczytać, by wiedzieć, czy sama praktyka ma sens i gdzieś mnie doprowadzi.
            Wstałem ociężale z materaca i ruszyłem do okna. Na zewnątrz było szaro i pochmurno. Deszcz lał i lał, nieubłaganie. Na ulicach wioski nie było wcale ludzi. Woda hałasowała, spływając rynnami. Przypomniała mi się ostatnia misja.
            Z salonu doszedł do mnie trzask zamykanych drzwi, a potem szybkie kroki. Uniosłem brew, gdy przemoczona Niko wtargnęła do mojego pokoju, wpadając dokładnie na mnie. Odrzuciło ją do tyłu, ale po chwili uspokoiła się, nerwowo dotykając ręką swoich mokrych kosmyków.
            Ubrania przylgnęły jej do ciała, a z długich, prostych włosów kapała woda. Wszystko razem wcale nie dawało nawet takiego niekorzystnego efektu.
            - Ne… rozpadało się na dobre… eh… - mruknęła, odklejając włosy od twarzy.
            - Hn. – Jakbym nie zauważył. Usiadłem na łóżku, patrząc na nią uważnie. – Czego chcesz? – Z początku chciałem zapytać, gdzie była, ale zmieniłem zdanie w ostatniej chwili.
            - Sprawdzić jak się czujesz. – odparła, podchodząc do łóżka i kucając przy nim. Chyba chciała mi coś powiedzieć. Tylko czemu się schylała? – Byłam w bibliotece. Kakashi mnie dopadł.
            - Hn?
            - Jest wkurzony. Bardzo. W drodze tak zaczęło lać, że wstąpiłam do Tenten. – Zawiesiła głos, przesuwając dłonią po swoich mokrych spodniach. Spojrzała na mnie z zawadiackim uśmiechem. - Mam nadzieję, że się nie nudziłeś beze mnie.
            Przez chwilę ogarnęło mnie dziwne, ale miłe uczucie. Gdy dziewczyna wepchnęła się do mojego pokoju, nie chcąc nic ode mnie, a informując mnie o wydarzeniach i wyraźnie interesując się moim stanem zdrowia, zauważyłem, że wcale nie ma złych intencji. Nie mówiła z ironią, nie krzyczała, po prostu próbowała nawiązać ze mną kontakt, jak z partnerem czy współdomownikiem. Po raz pierwszy od dłuższego czasu czułem się jak członek czegoś, jakiejś grupy, potrzebny i odpowiedzialny, a jednocześnie doceniany przez innych. Co było jeszcze dziwniejsze – wcale mi to uczucie nie przeszkadzało.
            - Trochę tak. – Widocznie zaskoczyłem ją odpowiedzią. Położyłem się na plecach, patrząc w sufit. Westchnąłem. Nadal byłem chory, a teraz i zmęczony po… medytacjach. Irytował mnie zatkany nos. No i ból mięśni.
            Kuso, to chyba była ta odmiana, o której mówił Kakashi.
            - Ne, to jak się czujesz? – zapytała szatynka niby od niechcenia. – Jeśli źle, to mogę…
            - Od tych lekarstw tylko mnie mdli – przerwałem jej, przeciągając się. Nie robiłem nic aktywnego od wielu godzin. – Wolę naturalne sposoby leczenia. – Podniosłem się, widząc, że kunoichi już siedzi na łóżku obok mnie. Zrobiło mi się nieswojo. Nie wiedziałem, czemu. W jednej sekundzie patrzyłem w biały sufit, a w drugiej siedziałem obok swojej partnerki, zapatrując się w jej głęboko zielone oczy i czując od niej zapach deszczu i czegoś jeszcze. Czegoś… słodkiego, osobistego… kompletnie mi nieznanego.
            - Jak choćby? – Niko uniosła brew, nie ukrywając zainteresowania. Z początku pewnie chciała pobiec w deszczu po kolejną dawkę zielonych świństw do nacierania mnie.
            - Saa… - odwróciłem wzrok, niezdolny ruszyć się z miejsca. Ucieczka od rozmowy dziwnie by wyglądała, zwłaszcza we własnym pokoju. - …wymyśl coś. Mam wolne popołudnie i wieczór.
            Ładnie powiedziane. Kto nie miał, w taką pogodę?
            - Hm… - Kunoichi podrapała się po brodzie, odpływając wzrokiem daleko stąd. Patrzyłem na nią przez dłuższą chwilę, w końcu pewien, że nie odwróci się zaraz i nie powie czegoś głupiego. Z jej włosów nadal spływały krople wody, staczały się po jej ciepłych policzkach i ramionach, a ja, jak zahipnotyzowany, śledziłem ich drogę. Miała długie, gładkie włosy, które teraz, śliskie, odbijały z gracją najmniejszy promień światła w pokoju. Nagle poczułem potrzebę, by ich dotknąć. Uniosłem prawą rękę w jej stronę, wciąż nie do końca pewien, czy chcę dotknąć wody, jej włosów, czy jej ciała. Po chwili zorientowałem się, co robię, i w samą porę cofnąłem dłoń. – Możemy zaryzykować i przebiec się na tym zimnie do gorących źródeł.
            - Hn? Ale wtedy… - Wciąż nie myślałem zbyt jasno.
            - …dokładnie. Doznasz szoku termicznego. To może ci pomóc. Gwałtowne zmiany temperatury ciała przyspieszają krążenie krwi i mobilizują mięśnie do pracy. Poza tym…
            - …przecież wiem – warknąłem, podnosząc się z łóżka. Trudno, może i nie wiedziałem. Co nie znaczy, że nie mogłem tego spróbować.
            Do najbliższej łaźni nie było daleko. Przebiegliśmy się uliczkami Konohy, rozchlapując wodę na wszystkie strony. Prowadziłem, bo tylko ja z nas dwojga wiedziałem, gdzie można znaleźć gorące źródła. Zastanawiałem się tylko, czy będą otwarte o takiej porze i w taką pogodę.
            Niko wyrównała ze mną kroku w biegu. Poruszała się zwinnie i szybko, w dodatku z szerokim uśmiechem na twarzy. Bieg w deszczu sprawiał tej dziwaczce niemałą przyjemność. Hn, a podobno nie lubiła deszczu. Może chodziło o porę dnia lub pioruny? Na razie żadnego nie słyszałem. Dziewczyna nie miała na sobie kurtki ani bluzy – jak była w mieszkaniu – tak wyszła. Uśmiechnąłem się nieznacznie na ten uroczy widok.
            W końcu wyhamowałem przed drewnianym domem. Niko stanęła w błocie, cicho sapiąc. Rozsunąłem ciężkie, zdobione drzwi, byśmy mogli wejść do środka.
            - Oh, kogo ja widzę! – krzyknęła starsza kobieta, wychodząc nam naprzeciw. Była ubrana w coś na styl piżamy. Raczej nie spodziewała się klientów. – Goście, u nas! W taką pogodę! – ucieszyła się, składając ręce na powitanie. Przywitaliśmy się grzecznie. To znaczy Niko się przywitała. – Mieliśmy już osłaniać baseny, by woda się nie mieszała, ale widzę, że się trochę wstrzymamy – westchnęła, kładąc rękę na głowie nieco niższej od siebie kunoichi nie widząc, jak dziewczyna prycha pod dotykiem nieznanej osoby. Przypominało to głaskanie nieoswojonego kota. Zielonooka jakoś dziwnie przyciągała do siebie ludzi. Kobiecie nie przeszkadzało błoto, które nanieśliśmy, ani wielkie kałuże wody z naszych ubrań. Jedyne, co ją teraz interesowało, to głowa Niko. Staruszka odwróciła się gwałtownie. – Shinji, goście! – krzyknęła, po czym uśmiechnęła się do nas i wyszła do bocznej sali.
            W mgnieniu oka ukazał nam się wesoły staruszek, który zaraz zagonił nas do przebieralni, tłumacząc, że nikogo w taką pogodę nie ma i są bardzo zdziwieni, przez co przepraszają za bałagan. Napomknął, że o zapłatę upomni się później, bo teraz jest czas na jego popołudniową drzemkę.
            Uśmiechnąłem się z pobłażaniem i zamknąłem za sobą drzwi. W małym pokoju było dużo szafek i świeże ręczniki. Ściany dekorowały ornamenty kwiatowe, na których paliło się kilka drogich, antycznych lampionów. Chyba podświadomie wybrałem najdroższą łaźnię w okolicy. Szybko rozebrałem się i obwiązałem dokładnie w pasie jednym z ręczników. Wyszedłem przez rozsuwane drzwi na zewnątrz. Uderzyła we mnie fala zimna, przez co przymknąłem oczy.
            Po środku placyku wyłożonego głazami była ogromna wanna z gorącą wodą, która parowała, tworząc dookoła białe obłoki. Cały taras ogrodzony był od sąsiednich domów i przedziału dla kobiet drewnianą boazerią. Przy samych krawędziach zbiornika stały doniczki z kwiatami o ogromnych liściach, uginającymi się pod ciężarem osadzonych na nich kropel z parującej wody. Nieco dalej znajdowały się dwa małe stoliki. Na jednym leżało więcej ręczników, na drugim kilka kolorowych wachlarzy.
            Opłukałem się i wszedłem do basenu, sycząc pod nosem. Bose stopy zapiekły mnie od gorąca, lecz po chwili dziwne uczucie ustało. Zanurzyłem się do klatki piersiowej, siadając na występie w wannie i przyglądając się parującej tafli wody, na którą spadały drobne krople deszczu.
            To było dziwne uczucie. W cały tułów było mi ciepło, niemal błogo, za to w głowę było mi zimno. Zignorowałem to, opierając się łokciami o tylną ścianę i odrzucając głowę do tyłu. Przymknąłem oczy. Oh tak, to było przyjemne.
            Wszelkie bóle i wrażenie ospałości ustało.
            Nie byłem pewien, jak długo tak siedziałem, ale miałem dość czasu i spokoju, by przemyśleć ostatnie wydarzenia.
            Moja pierwsza misja w nowym składzie, zakończona sukcesem. Intrygowały mnie jutsu Niko. Jako członek klanu Uchiha powinienem być w Katon’ach specjalistą, a tu figa. Czułem się… okradziony. Pomijając fakt, że chętnie bym je skopiował, ale nie do końca umiałem posługiwać się Sharingan’em w sprawach ninjutsu. Na razie.
            Poproszenie kunoichi o korepetycje nie było fizycznie możliwe.
            Drugą sprawą było nagłe pojawienie się mego przeklętego brata. Czego on szukał tu, w Konoha? Niedokończone interesy? Może jakieś niedorzeczne zadanie zlecone przez Akatsuki? Może szukał właśnie mnie, a gdy dowiedział się, że jestem poza wioską - odszedł? To było prawdopodobne…
            Moje myśli powędrowały do mojej starej drużyny. Naruto i Sakura. Nie to, że za nimi tęskniłem, o nie. Ale…
            Ciekawy byłem, jak sobie radzą. Nigdy nie grzeszyli inteligencją i zaradnością, to pewne, jednak większość moich wspomnień z nimi związanych była pozytywna. Trudno się było dziwić, od początku byli moimi partnerami. Może nawet przyjaciółmi.
            Westchnąłem. Nie to się teraz liczyło. Najważniejsza była teraźniejszość. Musiałem natychmiast wrócić do treningu. Stać się silniejszym. Z dnia na dzień umieć więcej, wiedzieć więcej. To był mój cel, moje pragnienie, powód istnienia. Przeznaczenie wydawało się tu dobrym słowem, nawet, jeśli miałem brzmieć jak zarozumiały Hyuuga.
            Usłyszałem ciche skrobanie. Otworzyłem oczy, szukając źródła podejrzanego dźwięku. Coś drapało w boazerię. Chciałem już wstać, gdy na górnej krawędzi ścianki zauważyłem drobną dłoń. W chwilę potem skrobanie przybrało na sile, a po ściance wdrapała się Niko. Zeskoczyła na kamienny żwir dookoła zbiornika, uśmiechając się do mnie.
            Zaniemówiłem. Mój proces rozmyślań, odpoczynku i jednoczesnego zdrowienia przerwała mi półnaga kunoichi. Świat zwariował.
            - Trochę się nudziłam… bez ciebie… - westchnęła ironicznie, przypominając mi moją wcześniejszą wypowiedź. Tak to niestety wyglądało. Dziewczyna łapała mnie za słowa w czasie mojej... niedyspozycji.
            - Hn.
            - Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że sobie tu trochę z tobą posiedzę – mruknęła jak kot, podchodząc do nieswojej wanny i delikatnie, powoli, zanurzając w wodzie swoje nogi. Westchnęła.
            Nie mogłem się powstrzymać, przed obserwowaniem jej podejrzliwie. Czego ona tu chciała? Nacieranie mnie kremami to jedno, ale napastowanie w łaźni to drugie. Miałem nadzieję, że nie chciała mi robić jakichś smętnych wykładów. Chciałem od niej odpocząć, a dziwnym trafem spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu.
            Nie zorientowałem się, gdy mój morderczy wzrok skupiony na jej twarzy, zniżył się aż do jej nóg, tonących powoli w ciepłej wodzie, potem do wystających spod puchatego ręcznika ud, jej ramion, dłoni kurczowo przytrzymujących ręcznik, dekoltu, szyi, wściekłego spojrzenia…
            - Hn – odwróciłem szybko wzrok, przeklinając się w duchu, a brew dziewczyny zaczęła niebezpiecznie skakać.
             
            Faceci. Tylko tyle powiem. Nie byłam pewna, czy powinnam być wściekła na Uchihę za ukazywanie… chłopięcych zachowań, czy zadowolona, że ukazuje jakiekolwiek ludzkie odruchy.
            Usiadłam w wodzie, lekko chlapiąc na boki i wiercąc się w miejscu.
            Jego znów nieobecny wzrok wrócił na mnie. Popatrzyłam na niego ze skwaszoną miną. Może jednak przyjście tu nie było zbyt dobrym pomysłem? Po drugiej stronie nudziłam się i myślałam zdecydowanie za dużo, zresztą panowała tam okropna cisza…
            - Nie patrz tak na mnie – wycedziłam ostro, poprawiając ręcznik wokół swojego biustu. Chyba byłam coraz bardziej podejrzliwa. I czujna.
            - To znaczy jak? – chłopak uniósł brew, opierając się łokciami o ścianę za nim. Palant nie wiedział, że tym ruchem eksponuje swoją, już przeze mnie zapomnianą, klatkę piersiową, która wystawała znad tafli parującej wody. Zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco. Coś było nie tak.
            - Tak, jak teraz – rzuciłam krótko, a gdy nadal nie widziałam na jego twarzy zrozumienia, westchnęłam i ciągnęłam wątek. Było to lepsze niż bezsłowna wymiana spojrzeń. – Patrzysz na ludzi z wyższością. Nie wiem, jak można patrzeć z wyższością… - podrapałam się po głowie. – …ale ty to robisz. Twoje spojrzenie peszy… albo odwrotnie, podjudza do ataku, zależy od osoby. Jest beznamiętne, suche, nudne – wyrecytowałam powoli. „Tak, jak ty”, chciałoby się powiedzieć. Nie zrobiłam tego jednak, wiedząc dobrze, że to nieprawda. Każdemu mogło się wydawać, że mówiłam, co mi ślina na język przyniesie. A wcale nie. Przynajmniej nie przy nim.
             
            Siedziałem przez chwilę spokojnie, pozwalając, aby jej słowa utrwaliły się w mojej głowie. Nigdy nie zdarzyło mi się spotkać osoby, która tak wiele razy podważała moje zdanie, poruszała tematy, które - niby przypadkowo - zaprzątały właśnie moje myśli w danej chwili oraz tak często… wyprowadzała mnie z równowagi. Nie zawsze w tym złym sensie.
            Kuso.
            Znowu skarciłem się w duchu. Nie powinienem tak o niej myśleć. Nie byłem zwyczajnym chłopakiem otwartym na miłostki i bezowocne, głupie i infantylne znajomości. To nie był mój cel. Mój styl. To nie byłem ja.
            Cholera, dość. Nie po to tu teraz siedziałem.
            - Moje spojrzenie cię peszy, czy mobilizuje do ataku? – spytałem cicho, ale słyszalnie. Wolno i wyraźnie, przechylając głowę na bok. Nie miałem na myśli zdenerwowania jej, tylko kontynuację tak dziwnej dla mnie rozmowy.
            Niko przybrała na policzkach odcień głębokiego różu, bynajmniej nie z powodu temperatury. Uśmiechnąłem się lekko, gdy zacisnęła oczy, myśląc pewnie nad ciętą ripostą.
            Starałem się, by na mojej twarzy nie malowało się nic prócz skupienia.
            Dziewczyna westchnęła. Jej oddech był wzburzony i nierówny, jakby chciała coś powiedzieć, ale właśnie się rozmyśliła. Bez długiego myślenia zanurkowała, mocząc całą głowę i wynurzając się metr dalej. Odetchnęła głęboko, nie patrząc na mnie.
            Unikała tematu, jak ja wcześniej.
            - Różnie bywa… - Wzruszyła ramionami i mruknęła swoim sposobem. Odpłynęła gdzieś myślami.
            Wciąż się jej przyglądałem. Nie z nachalności czy złośliwości. Po prostu… nie mogłem oderwać od niej wzroku. Z prostymi, mokrymi włosami wyglądała jeszcze bardziej dziewczęco, delikatnie. Jej brązowawa skóra kontrastowała z białymi obłokami pary, wciąż uparcie unoszącymi się do góry. Ręcznik nieco zjechał z jej tułowia, lecz starałem się nie zwracać na to uwagi. Przeszedłem wzrokiem na jej okrągłą, ciągle zarumienioną twarz. Jej zielone oczy były zmrużone od błogiego ciepła, które najwidoczniej ogarnęło całe jej ciało. Skąd wiedziałem? Miałem podobnie.
            - A teraz? – zapytałem ją półgłosem.
             
            Wbiłam w niego swoje zamyślone spojrzenie, które spotkało jego czarne jak smoła tęczówki. Tęczówki. Dziwna nazwa dla określenia tej bezkresnej, ciemnej toni malującej się pod jego powiekami. Przez chwilę nie ruszałam się, myśląc, co powiedzieć.
            Ta rozmowa była strasznie głupia, wiem. Nie miała sensu ani celu, nawet nie wiem, od czego się zaczęła. Po prostu… mówiliśmy, by nie było między nami tej durnej ciszy.
            No, a ja lubiłam jego głos. Właśnie to zauważyłam, genialna jestem, wiem. Nie byłam pewna, czy to przez gorącą wodę czy przez ból gardła, ale takiego głębokiego, zachrypniętego i niskiego głosu nie miał każdy shinobi w wiosce.
            Oh, Kami, wielka szkoda.
            - Zgadnij – rzuciłam kolejną wymijającą odpowiedź, zmuszając się, by nie uciec od jego wzroku. To było jak gra. Na jego twarzy pojawił się chłodny uśmiech satysfakcji. Atmosfera znów zdawała się oczyszczać.
            - Nie atakujesz mnie – zauważył z dumą.
            - Właśnie… - westchnęłam ociężale, kierując się na swoje miejsce naprzeciwko shinobi. Poprawiłam szybko biały ręcznik pod ramionami, który jak na złość zaczął się zsuwać. Po kilku krokach, i tak utrudnianych przez opór wody, potknęłam się o coś i wpadłam z pluskiem w wodę.
            Była ciepła i biała, pachniała… nie wiem, czym dokładnie, może kwiatami górskimi. Jednak nie miałam zamiaru znaleźć się w niej cała, co znacznie zmniejszyło doznania i wzrokowe, i zapachowe.
             
            Patrz, gdzie leziesz. – przewróciłem oczami, po czym zabrałem swoją bolącą nogę z jej drogi. Nie dość, że irytująca, to do tego fajtłapa.
            - Pfe! – Kunoichi wypluła wodę, wynurzając się z kąpieli. Znów poprawiła ręcznik. – To ty patrz, gdzie kładziesz nogi!
            - To nie ja upadłem, sieroto – westchnąłem, ciągle ze spokojem. Źródła były po to, by się zrelaksować, mogłem wyciągać nogi, gdzie chcę. W dodatku to była wanna dla mężczyzn. Miałem do niej całkowite prawo.
            Zapadła cisza.
            Dziewczyna zamrugała kilka razy, po czym usiadła. Uniosła brwi, zbierając swoje mokre włosy na jedno ramię. Odsłoniła tym samym drugie. Wolałem tego nie komentować.
            - W naszym skromnym towarzystwie nie powinieneś poruszać tematu sierot, Sasuke – mruknęła poważnie. Chyba pierwszy raz. No, i powiedziała moje imię. Nawet w głosie pełnym irytacji nie mogłem nie zauważyć, jak ładnie brzmiało na jej ustach.
            - Hn. – Odwróciłem wzrok. Miałem ochotę cofnąć swoje słowa. Pierwszy raz od dłuższego czasu. Ona rzeczywiście robiła ze mną coś niedobrego. Nie powiedziałem przecież nic złego, tak mówiło się na nieuważnych lub totalne niezdary, jak Naruto…
            Po cholerę ja o tym wciąż myślałem?
            Wyciągnąłem nogi przed siebie, próbując zignorować irytujące towarzystwo i zrelaksować się. Od tego mógł zależeć mój stan zdrowia.
            Moja stopa trafiła na coś miękkiego. Za bardzo nie przejąłem się tym z początku, czucie w moich gorących nogach mogło mnie zawieść, zresztą – w porównaniu z moimi wymęczonymi od treningów i podróży stopami dosłownie wszystko było miękkie. Nie mówiąc o tym, że jakakolwiek akcja typu „Ups, czego właśnie dotykam?” byłaby strasznie kłopotliwa.
            Zamknąłem oczy, wdychając słodki zapach stojącej obok basenu palemki. Była późna wiosna, więc idealna pora na rozkwit kwiatów egzotycznych.
            - Eh! – usłyszałem speszony głos szatynki. Otworzyłem oczy, by zobaczyć, jak z jeszcze większym rumieńcem odsuwa się na lewo, trzymając swój mokry ręcznik. Rozejrzałem się, co ją tak rozzłościło, poruszałem nogą w wodzie, sprawdzając, czy nic tam nie ma. Może jakieś zwierzę…?
            - Hn. Co znowu…
            - Cholera! – Niko z pluskiem zanurzyła rękę w wodzie, szukając czegoś, po czym złapała „winowajcę” i szarpnęła nim w górę.
            W ułamku sekundy poczułem miażdżący uścisk na swojej prawej stopie, a chwilę potem zostałem zrzucony z podestu i wciągnięty pod gorącą wodę. Uderzyłem pośladkami o spód wanny, widząc tylko biel i jakieś części własnego ciała.
             
            Wynurzył się po paru chwilach, gorący ze złości. Jego czarne włosy, zwykle niesfornie sterczące – całkowicie oklapły, przysłaniając mu oczy. Odsunął je ręką i spojrzał na mnie, siedzącą naprzeciwko z założonymi rękoma.
            - Trzymaj swoje ręce i nogi z dala ode mnie, Uchiha – warknęłam.
            Sasuke widocznie miał zamiar odeprzeć moją frustrację jakimś własnym przytykiem, ale zdawał się powstrzymać w ostatniej chwili. Przewrócił tylko oczami i potrząsnął głową, pozbywając się z twarzy mokrych kosmyków. Nie spodziewałam się od niego tłumaczeń i przeprosin.
            Jego szczęście, że wyglądał teraz bardzo… atrakcyjnie, bo mogłabym kontynuować sprzeczkę.
             
            Reszta czasu w wodzie minęła nam podobnie – kłótnia, rozmowa, kłótnia, chwila na refleksje. Żartobliwy komentarz. Śmiech.
            Jej śmiech.
            Czysty, szczery, dźwięczny. Brzmiał mi w uszach cały wieczór. W dodatku jej niesamowita sylwetka, ukryta w białym ręczniku. Niewinna mina, a zaraz potem wściekłe spojrzenie. Szybka riposta, a raz zwykły rumieniec. Zaczynałem już wierzyć w to, że się dogadamy. Jeśli już tego nie zrobiliśmy.
            W tamtej chwili nie byłem tego świadomy, ale moje przeziębienie minęło. Minęło, przeradzając się w inną, gorszą chorobę. Nie tyle na ciele, co na sercu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy