26 września 2007

Rozdział XXVI - "Powrót i zemsta"

Przewróciłem się na bok z niekontrolowanym ziewnięciem. Dzienne światło znacznie przeszkadzało mi w spaniu. Otworzyłem oczy i lekko je przetarłem, kładąc się leniwie na plecy. Huczało mi w głowie, w gardle miałem wielką gulę, a moje mięśnie kończyn odmawiały mi posłuszeństwa. Oj tak, przeziębiłem się. Aż za dobrze pamiętałem długi dojazd do granicy Kraju Deszczu, spod której wypędzili nas stacjonujący shinobi. Sekito uznał misję za wypełnioną, a moja drużyna ruszyła w drogę powrotną. Nic dziwnego, że teraz moje nogi były zdrętwiałe i opuchnięte. Dodatkowo Kakashi postraszył mnie nieznaną odmianą grypy, której podobno był świadkiem. Ja sam twardo wierzyłem, że nic mi nie jest, aż do tego cholernego poranka.
            Zmarszczyłem brwi, zamykając oczy. Kuso, jak ja nienawidziłem być chory. Czułem się mimowolnie gorszy od innych i bezużyteczny. Jak przez mgłę pamiętałem powrót do opuszczonego apartamentu. Ledwo przeszedłem przez próg swojego pokoju i rzuciłem się na miękkie łóżko, zapominając o wszystkim. Mimo wczesnej pory i długiego wypoczynku teraz nadal byłem zmęczony. Nic mi się nie chciało, co sam uznałem za dziwne.
Przyłożyłem sobie chłodną dłoń do czoła, gdy usłyszałem, że ktoś wchodzi do pokoju. Nieproszony.
            - Ohayo, baka – uśmiechnęła się szatynka, naciskając klamkę łokciem, gdyż jej ręce zajęte były jakąś tacą. Warknąłem ciche przekleństwo, podnosząc się i opierając plecami o framugę łóżka. No ładnie. Nie dość, że byłem chory, to nie mogłem mieć odrobiny prywatności. – Przyniosłam ci śniadanie. Nieźle wczoraj padłeś – zauważyła kunoichi, siadając na brzegu materaca, na co syknąłem. Mówiła to ta, która dwukrotnie mdlała mi na rękach. Dziewczyna tylko westchnęła.
            - Co ty tu robisz? – spytałem niechętnie, czując jednocześnie wyraźne pieczenie w gardle. Mimowolnie złapałem się za szyję, kątem oka lustrując przyniesioną tacę.
            - Przyniosłam lekarstwa od Shizune-san, parę wiadomości i jedzenie – odpowiedziała dziewczyna, szperając w torebce przy pasku. W przeciwieństwie do mnie była ubrana w codzienne ciuchy. Pokazała mi termometr. Uniosłem brew z politowaniem. – Zmierz sobie temperaturę, zobaczymy jak jest z tobą źle.
            Przez chwilę mierzyliśmy się wojowniczymi spojrzeniami. Wyrwałem jej przedmiot z ręki i szybkim ruchem wsadziłem sobie pod pachę, uprzednio unosząc swój biały T-shirt. Zaraz, zaraz. Kiedy ja się rozebrałem po misji?
            Tak czy inaczej. Im szybciej uporałbym się z kuracją Doktor Niko, tym szybciej bym wrócił do spania. Na nic innego nie miałem ochoty. No, może poza czymś do jedzenia…
            - Twoja choroba zacznie postępować, jeśli nie weźmiesz tego. – Niko wskazała na plik małych kapsułek. Przewróciłem oczami, wykładając sobie dwie na otwartą dłoń i wrzucając z zamachem do gardła. Zaraz tego pożałowałem. Strasznie rozbolały mnie skronie i zatoki. Pochyliłem się do przodu z lekkim syknięciem. Ból głowy był przeszywający i skoncentrowany. Chciałem mieć to za sobą. – One pomogą na bóle głowy – mruknęła niepewnie, patrząc w górę, jakby powtarzając sobie pod nosem niedawno usłyszaną formułkę. Spojrzała zaraz po tym na tacę i wolnym ruchem podała mi kubek, uważając, by nic nie rozlać. Przejąłem naczynie i powąchałem gorącą, ziołową miksturę. – Zioła z miodem i cytryną. Pomogą na twoje gardło – rzuciła kunoichi, czekając, aż zacznę pić. Uniosłem kubek do ust, a ciepły napój wypełnił moje ciało. Zaraz dostałem dreszczy od nieoczekiwanej zmiany temperatury. Miałem ochotę rzucić kubkiem o ścianę i zagrzebać się pod ciepłą pierzyną. To by mogło być trochę niegrzeczne, w końcu Niko chciała mi pomóc. Z własnej woli poszła do sekretarki Hokage i przygotowała to picie. Postanowiłem jej podziękować po prostu nie narzekając.
Szatynka obserwowała moją reakcję z zainteresowaniem. Uniosłem brew, odstawiając do połowy opróżniony kubek.
            W tym momencie Niko wyjęła z torby drobny słoik i rozkręciła go szybko, rozgrzewając dłonie ze znudzoną i poważną miną. Spojrzała na mnie beznamiętnie, unosząc naczynie do góry. Wokół rozniósł się zapach eukaliptusa.
            - Zostało posmarowanie ci tym pleców – warknęła. Jej nastrój uległ gwałtownej zmianie. Zaraz doszedł do mnie sens jej wypowiedzi. Czyli leczenie zostało jej nakazane, bo nie sądziłem, by bojąca się dotyku dziewczyna aż tak paliła się do masowania mojego ciała. – To pomoże na szoki termiczne podczas gorączki – dodała, a zaraz potem fuknęła widząc, jak odwracam się od niej tyłem, siadając po turecku. Ściągnąłem z siebie koszulkę przez głowę i rzuciłem ją na bok. Mruknąłem cicho, garbiąc się i czekając na jej ruch. Mogło być ciekawie.
            Dziewczyna zlustrowała moje plecy z wyczuwalnym wyrzutem. Zamyśliła się na chwilę, po czym westchnęła, zatapiając palce w maści i zaraz dotykając nimi mojego kręgosłupa.
            Nie tego się spodziewałem.
            - Zimne – burknąłem, gdy od jej dotyku dostałem gęsiej skórki.
            Kunoichi zaśmiała się cicho, dołączając drugą dłoń i powoli rozcierając krem po mojej skórze. Gdzieniegdzie były na niej blizny, które teraz dokładnie czułem, a trzy największe i najświeższe były w okolicach łopatek. Dołożyła na dłonie więcej kremu i wsmarowywała go kolistymi ruchami.
            Wypuściłem powietrze nosem, czując na sobie jej drobne dłonie, które z taką siłą i zaparciem masowały moje plecy. Nie chodziłem na żadne masaże i do głupich spa, ale jeśli tak to wyglądało, mogłem zacząć tam wpadać, zwłaszcza po trudnych misjach. Krem zaczął działać, ogrzewając okolice mojego kręgosłupa, a zaraz i ramiona.
             
            Przestałam, gdy większość maści się wchłonęła. Przejechałam opuszkiem palca po dwóch nowych ranach. Uchiha nie zareagował, więc chyba go nie bolało.
            - Po czym to? – zapytałam prosto. Już otrząsnęłam się po otwartym dotykaniu. Dostałam dreszczy tylko na początku, ale zrozumiałam szybko, że nie ma się czego bać. Dla mnie ciało nastolatka było całkiem interesujące. Pomijając to, że był ninja  i każda walka wyryła na nim swój ślad, nigdy wcześniej nie widziałam chłopaka w moim wieku, rozebranego i... tak blisko. Oczywiście, ciało ciągle trenującego Uchihy nie było takie znowu zwyczajne. Pod swoimi palcami czułam wyraźnie jego bijące serce, każdy ruch i oddech. No i te mięśnie.
            Czemu się nie rozkojarzyłam? Może dlatego, że miałam kontrolę nad sytuacją. Nie musiałam teraz polegać na jego rozsądku, bo to ja zainicjowałam… no cóż, masaż.
            Zarumieniłam się, mając nadzieję, że brunet tego nie widzi.
            - Po tym ostatnim blond świrze rzucającym nożami. – mruknął, pochylając się bardziej i ostentacyjnie domagając się więcej uwagi.
            Uśmiechnęłam się na ten gest, lecz nie wiedziałam, co robić. Natychmiast potrząsnęłam głową, przenosząc rękę tuż nad jego lewą łopatkę. Tam rana była bardziej zasklepiona.
            - A to po pewnej wrednej kunoichi, która zaatakowała mnie moimi własnymi shurikenami – burknął, posuwając się nieco do przodu i uciekając od mojego dotyku, a zaraz potem wrzucając na siebie biały T-shirt. Koniec przedstawienia. Chyba nie lubił paradować nago przed dziewczynami. A szkoda, bo było na co popatrzeć, jak bardzo niedorzeczne by to nie było. O wiele lepiej czułam się, gdy to ktoś inny był obnażony i słabszy, a nie ja.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, wracając do poprzedniej pozycji na brzegu łóżka.
            Uchiha usiadł teraz przodem do mnie. Po jego twarzy widać było chorobę. Na moje nieszczęście, nawet z rozwichrzonymi włosami i zaczerwienionymi oczami, ciągle był przystojny.
            - Mówiłaś, że masz jakieś wiadomości – przypomniał mi ochrypłym głosem. Wyjął spod pachy zapomniany termometr, wskazujący ponad trzydzieści osiem stopni.
            - Hai… - uderzyłam się dłonią w czoło, po czym poprawiłam włosy. To były dość ważne wieści, a ja, głupia, myślałam o urodzie chłopaka. – Wykonałam nasz plan dotyczący zemsty na Kakashi’m.
            - I jak?
            - Jeszcze nie widziałam jego reakcji, ale mamy misje z głowy na kilka tygodni. Dałam mu trochę pracy – uśmiechnęłam się, podając mu zapomniany kubek. Przejął go i zaczął pić. Jego zachrypiały głos wracał do normy. Shizune-san znała się na rzeczy.
            - Dokładniej.
            - Zgłosiłam go na małą listę Tsunade-shishou do sprzątania biura. – Uniosłam jeden palec w górę. – Pomogłam Iruce-san i obiecałam mu zastępstwo w Akademii podczas jego nieobecności. – Pokazałam drugi palec, pochylając się i szepcząc złowieszczo, ale uważając, by nie być za blisko Sasuke. – Czy to nie cudowny przypadek, że wiedziałam, że Kakashi jest „wolny”? – Na te słowa Sasuke posłał mi swój standardowy uśmieszek, biorąc łyk już chyba chłodniejszego napoju. – Zgłosiłam też naszego kochanego sensei’a do kilku monotonnych misji rangi D, w tym… opieki nad dziećmi. – Uniosłam triumfalnie trzeci palec, nie zamierzając jeszcze skończyć. – Shizune-san była zachwycona. - Opuściłam palce. – Pomijając to, że ma jeszcze napisać raport z naszej misji oraz pomóc w kontroli trzech drużyn. Ich jounini są ranni – westchnęłam. Nadszedł czas na najgorsze.
            - Ranni? – powtórzył Sasuke, odstawiając kubek. W jego głosie nie było na razie słychać ciekawości. – Dare? 
            Usadowił się wygodniej, poprawiając pościel.
            - Kurenai, Gai i Asuma-san – wyliczyłam z poważną miną. – To miała być następna ważna wiadomość.
            - Hn… nie moja sprawa – warknął brunet, zakładając ręce na kark i kładąc się na plecach na znak, że już mnie nie słucha. Ja jednak podeszłam do drugiej strony jego łóżka, pochylając się lekko.
            - Może i nie, ale nie wiesz, kto ich zaatakował – mruknęłam ostrzej, siadając koło niego. Shinobi przeniósł na mnie swój ciemny wzrok. Przez chwilę wahałam się, co mu powiedzieć. – Para z Akatsuki – wydusiłam wreszcie.
            Chłopak wstrzymał oddech.
            Przez chwilę nie robił nic, tylko patrzył uważnie na moją twarz.  
             
            W jednej chwili wróciły do mnie wszystkie potworne wspomnienia. Zarówno te prawdziwe, jak i przywołane przez mojego przeklętego brata. Masa krwi i zabita rodzina, znajomi. Zniszczony klan i jego długowieczna chwała. Mój dom. Wszyscy ci ludzie, cała dzielnica naszpikowana bronią. Cała historia, a zarazem i marzenia oraz moje życie. Miałem pieprzone osiem lat, nie mogłem nic zrobić.
            - No właśnie - westchnęła ciężko Niko, spuszczając wzrok. Położyła ręce na kolanach, a jej słowa wyrwały mnie z zamyślenia. – Uchiha Itachi i jego partner z Kirigakure byli tu, w Konoha, pod naszą nieobecność.
            W pomieszczeniu nastała głęboka cisza. Zamrugałem kilka razy, po czym zerwałem się z łóżka jak oparzony. Stałem boso na zimnej podłodze. Nogi mi zdrętwiały. Serce tłukło mi w piersi. Słyszałem w uszach szum własnej krwi.
            Jak to się stało? Dlaczego? Nie było mnie tu, akurat wtedy! Taka szansa. Przegapiłem ją i to wcale nie przez siebie. Pragnąłem jego śmierci bardziej niż czegokolwiek na świecie, czułem, że jestem gotów.
Spojrzałem na nią pustym wzrokiem. Podświadomie wiedziałem, że to nie była jej wina. Choć kto wie – może gdyby nie ona, nie dostałbym tej misji. Spotkałbym się z bratem.
            Opuściła wzrok, pozwalając, by brązowa grzywka zasłoniła jej oczy. Chyba mój humor jej się udzielił. Mimo mojego nastroju kontynuowała uparcie.
            - Zaatakowali Asumę i Kurenai, potem zostali zdezorientowani przez Gai’a. Z tego co wiem, potrzeba było całego tuzina ANBU, by ich odpędzić – westchnęła. – Co dopiero pokonać – dodała zaraz ciszej, choć wciąż na tyle głośno, że byłem w stanie to usłyszeć.
            Gotowało się we mnie. Wiedziałem, że mój brat był niezwykle silny, ale… trzech jounin’ów i tuzin ANBU? To było zbyt wiele…  chciałem stać się jeszcze silniejszy niż byłem teraz. Musiałem zacząć poważnie trenować.
            W tej chwili moje zawzięcie osiągnęło szczyt. Chęć zemsty napełniła całe moje ciało, jakby była materialna. Zacisnąłem pięści. Warknąłem pod nosem, gotowy zaraz się ubrać i ruszyć na pole treningowe lub do kryjówki Akatsuki, gdziekolwiek by ona nie była.
            Niko spojrzała na mnie pewnym wzrokiem, schodząc z łóżka i zbliżając się do mnie. Podeszła na odległość jednego metra z miną, jakby czytała mi w myślach. Przez chwilę zapomniałem, że tu była. Pasowała do otoczenia.
            - Z grypą go nie pokonasz – zauważyła z uśmieszkiem, a ja powoli się uspokoiłem. Po czym kichnąłem. Nagle wszystkie moje plany stały się zbyt odległe, by zamartwiać się nimi teraz. Dziewczyna miała niesamowicie… kojący głos. – No właśnie. Mamy teraz dużo czasu na trening. Nie myśl, że ja będę stała w miejscu i podziwiał. – uśmiechnęła się uroczo, kładąc mi rękę na ramieniu, co mnie nieco zdziwiło. Potrząsnęła mną trochę. – Kładź się i zdrowiej. Znajdę sposób, byś był w stanie się zemścić – powiedziała melodyjnie i grzecznie, jakby mówiła o czymś miłym i przyjemnym, jak pielęgnacja kwiatów ogrodowych. Żwawo kiwnąłem głową i przeklinając pod nosem swojego brata, wszedłem do łóżka.
            Nieważne, że jej obietnica była niemożliwa do spełnienia i bezużyteczna. Pomogła mi.
             
            Uśmiechnęłam się z satysfakcją. Czułam, że atmosfera między nami przestaje być tak napięta i groźna, jak kiedyś. A może po prostu Pan Wszechstronnie Uzdolniony nie był w formie do kłótni, kto wie?
            - Hinata zrobiła sałatkę – westchnęłam, gdy nie usłyszałam odpowiedzi  na mój ostatni monolog. Chłopak kompletnie zapomniał o podanym na tacy śniadaniu. Leżał okryty kołdrą, tyłem do mnie, mrucząc coś w poduszkę. – Sakura też ci coś przyniosła.
            Usłyszałam tylko coś o fankach, opiece i byciu żałosnym. Skleiłam to w całość. Nasz Pan Mroku bał się najazdu młodocianych pielęgniarek.
            - Ino i Sakura wyruszyły dzisiaj rano na misję, podobnie jak Naruto i Neji-kun... – powiedziałam, uważnie stawiając sufiks przy imieniu Hyuugi. Używałam ich tylko do mało znanych mi osób lub zdecydowanie lepszych ode mnie. Neji kwalifikował się do obu grup, mimo że go pokonałam. Biła od niego powaga i dorosłość. Nie mogłam tego nie docenić. – …także w wiosce będzie nieco ciszej – dodałam z uśmieszkiem, zamykając za sobą drzwi i zostawiając Uchihę samego.
            Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, gdy nagle zerwał się z łóżka. Żałowałam tego, co mu się przytrafiło, ale nie mogłam mu pomóc w żaden sposób. Z drugiej strony zazdrościłam mojemu rywalowi. Miał cel. Miał prawdziwe życie i historię, miotały nim nie takie błahostki i perypetie jak u mnie, a prawdziwe przeciwności. Miał powód, by być silnym. Ja nie. Ja trenowałam na złość innym.
            Ubrałam się jak na kunoichi przystało i wyszłam z mieszkania, postanawiając nie marnować całego wolnego dnia na zrzędzącego Sasuke. Wyjęłam z kieszeni błyszczący shuriken, który dokładnie odbijał obraz. Przystanęłam, kładąc go eksperymentalnie na ziemi. Odbijał szarawe niebo, a z daleka nawet nie wyglądał na broń. Ewentualnie na kamień. Podniosłam go, obracając w ręce.
            Ciekawe, co takie narzędzie robiło w torbie Uchihy. Zrobiło niezły ślad na jego plecach. Mogłam to jakoś wykorzystać.
            Zamyśliłam się, unosząc gwiazdkę do góry. Poprawiłam przed „lusterkiem” kosmyk włosów, po czym zaśmiałam się sama do siebie.
            Nie, nie tak wykorzystać.
            Westchnęłam, chowając znalezisko do kieszeni.
            Mogłam zapytać Tenten o tego typu broń. Była w tym specjalistką i z pewnością była w tej chwili w wiosce, w końcu Kurenai leżała w szpitalu.
            Przeszłam spory kawałek, wdychając świeże powietrze i zapach przyrządzanych na stoiskach potraw. Minęła już pora śniadaniowa, ale nikt się tym nie przejmował. Konoha miała wielu śpiochów. Po drodze wstąpiłam do sklepu ze słodyczami, kupując cukierki Dango.
            W powietrzu unosił się zapach deszczu. Chmury gęstniały, zrobiło się zimno i zaczął wiać wiatr. Objęłam się ramionami. Nici z treningu.
            Było więc trochę czasu na lekturę. Skierowałam się w stronę kwatery Hokage, przy której mieściła się biblioteka.
            - Konnichi wa, Niko-chan – przywitała mnie wysoka kobieta, siedząca za długim biurkiem u wejścia. – Czego dziś szukamy?
            - Nic z tematu ninjutsu… - mruknęłam, drapiąc się po karku. – Mogę sama poszukać?
            - Ossu… - westchnęła bibliotekarka, wsuwając okulary na nos i grzebiąc w archiwach rozłożonych pionowo w otwartej szufladzie.
            Podeszłam do wysokiego regału obok biurka. Zjechałam wzrokiem na dół, szukając odpowiednich kartotek. Biblioteka w Konoha była dość duża. Zawierała masę książek, niemal na każdy temat, i według tych tematów, segregowanych alfabetycznie i wyliczonych na regale przy biurku – szukało się odpowiedniego miejsca na sali, gdzie pożądaną księgę można było znaleźć. Doszłam palcem do litery I, po czym otworzyłam plik teczek. Zwykle to bibliotekarka w nich szperała, ale od momentu, gdy Sasuke wspomniał mi o tym miejscu, byłam tak częstym a zarazem zaufanym gościem, że czasami obsługiwałam się sama. Wśród kolejnych liter alfabetu znalazłam „I” i szukałam dalej.
            - I… T… A…? – mruczałam pod nosem, zirytowana przedziwnym sposobem obsługi. Fuknęłam, nie znajdując szukanego folderu. Kuso.
            Wsunęłam teczki z powrotem i wściekła zatrzasnęłam szufladę z wielkim hukiem. Wszyscy w bibliotece spojrzeli na mnie z ukosa, nawet Sasshi-san siedząca przy biurku obrzuciła mnie pogardliwym wzrokiem.
            - Gomen ne… - zarumieniłam się, ponawiając poszukiwania. Czasami nie panowałam nad sobą.
            Tym razem szukałam pod K. Potem pod L…
            - Klany Konohy. – Przytaknęłam, szybko znajdując literę U, pod koniec listy. - …i… Uchiha… Ita...chi – przeczytałam cicho, znajdując numer działu z informacjami. Zapamiętałam go, po czym zamknęłam szufladę. Już znacznie delikatniej.
            Podobnym sposobem, opierającym się głównie na próbach i błędach, znalazłam szukane informacje. Udałam się potem do odpowiednio wydzielonych działów, z których pożyczyłam interesujące mnie księgi i zwoje, następnie usiadłam przy samotnym stoliku pod oknem.
            Na zewnątrz rozpadało się na dobre.
            Nie zważałam jednak na pogodę, póki zimne krople nie spadały właśnie na mnie. Wspominałam, że nienawidzę deszczu? No właśnie. Za oknem huknęło, a błękitny piorun przeszył szare niebo.
            - Cholerne przedwiośnie… - wycedziłam pod nosem, przewracając kartki starej książki.
            Po pierwszych kilkunastu minutach pewna dziewczyna podeszła do mnie pytając, czy nie napiłabym się herbaty. W ciągu dwóch godzin nie ruszyłam się z miejsca, a przy moich lekturach stały cztery puste kubki. Zapłaciłam z niechęcią obsługującej bibliotekę barmance. Ciepły napój pomagał mi przy takiej smętnej pogodzie. Szkoda tylko, że nie czytał tych głupot za mnie.
            Westchnęłam, odkładając „przetrawioną” księgę. Oczywiście nie czytałam ich całych. Od szukania informacji były spisy treści.
            Przeszukałam już wiele książek i wiedziałam tyle, ile potrzebowałam. O tym, co mnie intrygowało. Szczególnie trudno było znaleźć coś konkretnego o Itachi’m, ale w końcu dokopałam się do historii klanu. Poznałam także dogłębnie opowieść o jego powstaniu, ich Kekkei Genkai oraz najznakomitszych członkach. Również tych ostatnich. Dwie godziny to było aż nadto. To wszystko było bardzo tajemnicze i ciekawe, ale sama świadomość, że to wszystko odnosiło się do Sasuke…
            Zamknęłam książki i jeden ze zwojów, opisujący w miarę dokładnie działanie i rozwój Sharingana. Wiedziałam teraz niemal wszystko o swoim rywalu. Szkoda tylko, że nie dało się przewidzieć, jakich będę miała przeciwników. Tych prawdziwych.
            Spojrzałam za okno. Robiło się coraz gorzej.
            Oparłam się łokciami o blat. Zlustrowałam niepewnie okładkę pierwszej książki. Skrzywiłam się podświadomie. Po co ja ją ze sobą zabrałam?
            Puknęłam się w czoło. Zebrałam wszystkie księgi w stos i zaczęłam odkładać je na miejsce. Niosłam już ostatnie osiem do regału dotyczącego historii, gdy złapałam  w locie jedną, spadającą z wierzchu stosu. Zmierzyłam ją jeszcze raz  wściekłym wzrokiem, lekko prychając. Tylko jej nie przeczytałam. Włożyłam ją pod pachę, zrezygnowana.
            - Bierzesz coś? – zapytała mnie Sasshi-san, kładąc już rękę na liście wypożyczeń.
            - H-Hai, wypożyczam… to. – Podałam jej dość cienką książkę w błękitnej okładce. Felerną, można by powiedzieć. Bibliotekarka automatycznie wyjęła moją kartę czytelnika, na której zapisała numer książki…
            - Zero dwa na… cztery siedem pięć… - mruczała pod nosem, pisząc dokładnie i czytelnie.
            …i jej tytuł.
            Sasshi zamrugała i zawahała się, po czym zerknęła na mnie, pewnie już czerwoną jak cegła. Zapisała tytuł i podała mi tom. Dyskretnie wsadziłam go pod kurtkę.
            Nagle w bibliotece rozniósł się silny trzask wyłamywanych drzwi, który zwrócił uwagę wszystkich siedzących, czytających do tej pory w absolutnej ciszy. W sali stanął czerwony na twarzy Kakashi, ciężko dyszący przez swoją granatową maskę. Jego oko znalazło swój cel, do którego zaraz skoczył.
            Zrobiłam krok w tył, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
            - Nikoooooo! – wrzasnął, groźnie zaciskając pięści i pochylając się nade mną, zupełnie jak polujące zwierzę. Odesłałam mu sztuczny, słodki uśmiech.
            - Hai, Kakashi-sensei?
            - Ty…. Ty… - dyszał, idąc w moim kierunku, krok po kroku, a każdy był kopiowany przeze mnie, tyle, że do tyłu. – Coś ty… narobiła…
            - Ja? – Zatrzepotałam rzęsami, jeszcze bardziej poszerzając swój uśmiech. Wypełniła mnie duma za moją pomysłowość.
            - Tyle… - wysapał. – Pracy… wiesz, jak męczące są te bachory w Akademii? Wiesz, ile papierów segreguję u Hokage? – pytał coraz głośniej, idąc w moją stronę coraz szybciej. – I te misje… wiesz, ile one zabierają czasu?!
            - Nie używaj Kanashibari na nieodpowiednich osobach – mruknęłam, robiąc zwinny skok za regał, po czym popędziłam schować się w doskonale znanym mi labiryncie półek. Nie byłam na tyle głupia, by czekać, co jounin ma mi jeszcze do zarzucenia. Pewnie w tej chwili najchętniej powaliłby wszystkie regały, mając nadzieję, że jeden z nich przygniecie mnie do ziemi, ale doskonale znał wartość zebranych tu ksiąg. Pobiegł więc za mną, nie wiedząc, że ja zdążyłam już uformować odpowiednie pieczęcie.
            Ominął kilka półek, śledząc uważnie każdy ruch wokół niego. Czytelnicy patrzyli na niego dziwnym wzrokiem. Odsunął kilka książek i spojrzał przez szparę. Zobaczył ramię mojego klona, chowającego się nisko. Przeniósł chakrę do stóp i skoczył wysoko ponad półką, lądując tuż przed nim. Bunshin odwrócił się zdezorientowany. Szarowłosy patrzył na niego z góry morderczym wzrokiem, zastanawiając się, co zrobić. Byłam kobietą, nie mógł mnie uderzyć. Po za tym byłam nieletnia. Tym bardziej nie mógł mi nic zrobić. Mało tego. Byłam dziewczyną z jego drużyny! Ha, potrójny niefart!
            Hatake mimowolnie zacisnął pięści. Chciał mnie chociaż nastraszyć, bym wiedziała, że z nim się nie zadziera. Bunshin zachował się tak jak ja bym to zrobiła na jego miejscu, czyli spojrzał na niego ze skruchą i ukłonił się nisko.
            - Gomen nasai, Kakashi-sensei. Postąpiłam źle. To się więcej nie powtórzy – westchnęła moja wierna kopia.
            - Serio? – Kakashi opuścił ręce, drętwiejąc z zaskoczenia.
            - Iie! – krzyknął klon, prostując się i pokazując mu język, po czym zniknął w kłębie dymu.
             
            Zabiję ją… - oświadczyłem cicho, rozglądając się po sali. Zniknęła. Bez Sharingana nie wiedziałem, że to był Kage Bunshin. Wszyscy „widzowie”, speszeni, wrócili do przerwanej lektury, lekko mamrocząc między sobą.
            Wzruszyłem ramionami i wbiłem ręce w kieszenie spodni. Podszedłem do biurka.
            - Gomen za tą rozróbę, ale tak się dzieje, gdy uczennica robi, co jej się podoba – jęknąłem zza maski do młodej bibliotekarki. Ona odpowiedziała mi uśmiechem, mimo iż widzieliśmy się dopiero… trzeci raz w życiu?
            - Hai, to w stylu Niko-chan... – przyznała, poprawiając okulary na szpiczastym nosie. – Radzę jednak nie załatwiać takich spraw w zaciszu biblioteki – ostrzegła.
            - Ossu. – Kiwnąłem grzecznie głową, mając zamiar odejść, gdy wpadł mi do głowy pomysł. Zawróciłem. Pochyliłem się nad biurkiem zawalonym archiwami. – Miała ze sobą niebieską książkę. Co to było?
            - Eh? – Sasshi-san otworzyła szerzej oczy, ale po chwili wróciła do siebie i oparła się wygodnie o tył fotela. – Nie udzielam takich informacji. – Skrzyżowała ręce. Nie wydawała się jednak mówić poważnie.
            Spiorunowałem ją jednym okiem. Rosła we mnie ciekawość. Ta książeczka może nie była pomarańczowa, jednak było w niej coś podejrzanego. Bibliotekarka westchnęła.
            - „Kontakty międzyludzkie” autorstwa Riki Kazamy, Kakashi-san.
             

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy