Powoli cichnący wiatr zakołysał
drzewami. Deszcz ustał, choć chmury na niebie nadal nie odeszły. Wokół słychać
było kapanie wody z liści, a w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach
burzy. Było chłodno, co jednak pomagało zachować niektórym zimną krew.
Uskoczyłem w tył przed silnym ciosem
mierzonym we mnie przez wysokiego szatyna. Był on niezwykle szybki i silny.
Kilka razy zlekceważyłem swoje instynkty i pożałowałem tego, gdy potężne
uderzenie zostawiło bliznę na moim ciele. Zmierzyłem przeciwnika uważnie parą
różnokolorowych oczu. Wykonałem prosty znak, a koło mnie w kłębach dymu ukazały
się moje wierne kopie. Specjalność Naruto - idealna, by zyskać trochę czasu.
Wmieszałem się pomiędzy kilka klonów
i wraz z nimi zeskoczyłem na zabłoconą trawę. Ruszyłem na nieprzyjaciela, który
zręcznie obronił się przed atakami, po czym odrzucił mnie silnym kopem w tył,
zaraz potem rozbijając moje klony, zanim zdążyły się do niego dobrać.
Podniosłem się szybko. Nawet ze
swoim Sharinganem nie dorównywałem mu w szybkości i dokładności ruchów.
Zastanowiłem się. Moja prosta filozofia zakazywała mi go tak po prostu
zabić. Musiałem znaleźć sposób, by go unieruchomić i wyciągnąć z niego
potrzebne informacje.
Jaki przykład dałbym dzieciom,
rozwalając pojedynczego shinobi ogromnym, skopiowanym ninjutsu? Byłem ninja,
czas było się wykazać odrobiną sprytu.
Skoro o chuuninach mowa, miałem
nadzieję, że nie wpakowali się w zbyt duże kłopoty.
Ale nie czas było na to. Podbiegłem
do złodzieja, atakując kilkakrotnie, szczególnie uważając, by unikać jego
celnych ciosów. Zdziwiło mnie, że jeszcze nie wyciągnął broni. Cóż, przy takiej
sile nie była mu potrzebna.
W pewnym momencie walki
przeskoczyłem go i w locie wykonałem ponownie technikę klonującą.
Skoncentrowałem dużą ilość chakry, by bunshin starczył na długo i mógł się
bronić niemal tak dokładnie, jak ja sam.
Mężczyzna złapał przynętę i zajął
się unicestwianiem klona, a ja wykonałem szybko kilka znaków. Jutsu zabrało
mnie pod ziemię. Shinobi uderzył idealnego klona silnym sierpowym w twarz, a
ten rozpłynął się w dymie i błocie. Shinobi odwrócił się, szukając swojego
prawdziwego wroga. Obejrzał się na wszystkie strony i spatrolował wzrokiem
drzewa, ale nic nie widział.
- Gdzie on jest… - mruknął pod nosem
nieświadomy, że go słyszę. – Wyłaź, bo wrócę po tych dwoje gnojków, których ze
sobą prowadzasz! – wydarł się wściekle w nieokreślonym kierunku, robiąc kilka
ostrzegawczych kroków w stronę, gdzie popędzili moi towarzysze. Zachciało mi
się śmiać. Bandyta poczuł chyba pod swoimi stopami delikatne trzęsienie, bo
spojrzał zdziwiony na mokry grunt zaraz pod nim.
Na oślep wyciągnąłem z ziemi rękę,
łapiąc go za kostkę w silnym uścisku.
– Doton: Shinjuu Zanshu! – Ciężko mówiło się pod ziemią, ale technika doszła do skutku. W
klika chwil mężczyzna został wciągnięty pod ziemię aż po samą szyję, a ja
wygrzebałem się, kończąc jutsu. Otrzepałem się z brudu. - Zdaje się, że masz
trochę czasu, by powiedzieć mi, co tu się dzieje – mruknąłem, spokojny już o
wynik potyczki. Podszedłem do zakopanego shinobi. Wyciągnąłem pomarańczową
książeczkę i ukucnąłem przed nim. – No to jak?
Szatyn zmarszczył brwi. Wtedy tego
nie widziałem, ale w tamtej chwili koncentrował swoją chakrę, która powoli
ulatniała się z niego przez tenketsu*. Uniosłem brew, spoglądając znad książki,
gdy ziemia pod moimi stopami zatrzęsła się i zajaśniała błękitnym światłem.
Uskoczyłem zwinnie, chowając lekturę na potem.
A właśnie Hideaki miał wykonać ruch.
To było pewne, że on i Ayaka…
Brązowowłosy będąc w ziemi uwolnił
swoją chakrę, która rozsadziła grunt wokół niego, a on zaczął się kręcić wokół
własnej osi, powoli wychodząc na zewnątrz. Mężczyzna wylądował tuż obok dziury,
którą spowodował i w kilka sekund znalazł wzrokiem mnie, czekającego na jego
następny ruch.
- Jakoś nie mam ochoty na pogaduchy…
– warknął, wycierając błoto z twarzy i skupiając chakrę w sobie po raz kolejny.
Teraz doskonale ją widziałem. Była jej cała masa.
Niedobrze. Byłem niezdolny do
skopiowania jego techniki. Nie było to normalne jutsu, lecz używanie własnej
chakry w sposób praktyczny i niepotrzebujący zawiązywania pieczęci. Obmyśliłem
kolejny plan, skupiając się na ruchach wroga.
Ten skoncentrował już większość
swojej chakry i podbiegł do mnie, atakując z niezwykłą prędkością. Chakra
umieszczona w jego stopach i silnie zaciśniętych pięściach sprawiała, że jego
ruchy były szybkie i niezwykle potężne.
Zupełnie jak Hokage-sama, tylko z
mniejszą gracją.
Starałem się unikać wszystkich
ciosów, blokując go i również atakując, lecz obrona szatyna była nie do
przebicia. Był wyszkolonym wojownikiem, niemal jak Gai.
Ponownie uskoczyłem, starając się
zyskać trochę czasu. Wysunąłem z kieszonki kamizelki mały zwój, szybko
rozwiązałem go i rozwinąłem. Rozciąłem swój kciuk o ostry suwak. W mgnieniu oka
rozprowadziłem czerwoną smugę po pergaminie, po czym uderzyłem zwojem o ziemię,
przyciskając go do niej mocno. Wokół zwoju uniósł się dym i białe światło.
Mężczyzna przede mną zachwiał się na
nogach. Nagle dookoła niego, z ziemi, wyskoczyły Nin-dogi, które złapały się go
zębami. Te większe trzymały go twardo przy ziemi, uniemożliwiając mu wyrwanie
się, a te mniejsze i średnie krępowały ruchy jego rąk.
Westchnąłem ciężko, chowając
zakrwawiony zwój i ruszając wolnym krokiem do schwytanego shinobi.
- Teraz musisz mieć czas –
zapewniłem, nie mogąc powstrzymać nuty satysfakcji w głosie. Za swoimi plecami
usłyszałem szelest liści. Z podręcznej kabury wyciągnąłem kunai’a i odwróciłem
się w stronę dobiegających odgłosów. Po chwili opuściłem broń, widząc Sasuke
wyłaniającego się z głębokiego lasu. Dosłyszałem ciche mruknięcie chłopaka,
który tylko obejrzał się za siebie i w ułamku sekundy znalazł się przy mnie,
jak gdyby nigdy nic.
Schwytany złodziej jęknął, próbując
wyrwać się szczękom wściekłych psów, które co jakiś czas warczały, wciskając
swoje kły głębiej w jego mięśnie, ostrzegając tym samym, aby nie próbował żadnych
tandetnych sztuczek. Jeszcze raz skoncentrował swoją chakrę, kierując ją
specjalnie w miejsca, gdzie był trzymany. Pewnie chciał odrzucić od siebie psy.
Po krótkim czasie wyrzucił z siebie pokłady błękitnej energii. Psy tylko
zaskomlały, ale nie oderwały się od niego.
Zwróciłem wzrok w jego stronę,
czując za sobą jego energię, pojawiającą się i znikającą chwilę potem.
- Miło, że karmisz moje Nin-dogi
chakrą… - uśmiechnąłem się pod maską, a szatyn wydał ciche westchnienie pełne
zrezygnowania.
- Kakashi… - warknął Uchiha. Nie
sądziłem, że się odezwie. Gdzie była Niko? Chyba jej nie zostawił w lesie, było
strasznie zimno. - …co zamierzasz z nim zrobić? – zapytał logicznie, krzyżując przy
tym ręce.
Prawda. Wcześniej o tym nie pomyślałem. Podrapałem się
po głowie, a zaraz potem przypomniałem sobie o marnowanej energii i schowałem
lewe oko pod opaską.
Za plecami usłyszałem kolejny
szelest, ale tym razem wiedziałem, kto idzie w moją stronę. Dziewczyna miała
specjalną, niemal miłą, acz silną chakrę, którą rozpoznałbym w każdej
sytuacji. Dobrze ją kontrolowała i „dusiła” w sobie, przez co nie mógłbym wytropić
jej z odległości. Z Uchihą było odwrotnie. Nie przejmował się siłą emanująca z
niego, a za to zmieniała się ona z minuty na minutę, zależnie od jego humoru.
Nic jednak nie było w stanie
podrobić chakry, wydobywającej się z jego Przeklętej Pieczęci. Uwolniła się raz
czy dwa w czasie naszego treningu nad Chidori.
- Jesteś strasznie wolna – burknął
czarnooki, odwracając lekko głowę w stronę kunoichi. Ja nadal przyglądałem się
„zdobyczy”, masując swój podbródek.
Nie potrafiłem zmusić go do gadania,
zresztą… pewnie nie powiedziałby mi niczego nowego. Z drugiej strony - był
silny, może nawet przewodził całemu temu zamieszaniu. Powinniśmy go jakoś
ukarać.
Zawsze decyzje na mojej głowie.
Zaczynałem tęsknić za ANBU.
Oh, przepraszam, Panie Wspaniały
– mruknęłam, podchodząc bliżej. Znów musiałam ukrywać jęki bólu. Jak to się
działo, że po każdej walce byłam poturbowana? Może za bardzo się
angażowałam. Ale co miałam robić? Uciekać?
Nacięcia skóry przypominały o swoim…
dogłębnym istnieniu. Czułam się fatalnie i chętnie bym to teraz wykrzyczała w
twarz wszystkim wokół, ale czułam, że to nie jest odpowiedni moment.
Straciłam niemal całą swoją energię
na walkę z kobietą używającą Fuutona. Przez to nie miałam siły. Precyzyjne
koncentrowanie chakry i wykonywanie silnych jutsu samo w sobie było męczące, a
ja nie robiłam tego na tyle często, by do takiego wysiłku się przyzwyczaić. W
dodatku droga od miejsca naszej walki do naszego kochanego, wiecznie „zagubionego”
sensei’a nie była łatwa. Las był gęsty, pełen błota i dziwnych, piekących
narośli. Teraz trochę żałowałam, że nie dałam się nieść Sasuke.
Uśmiechnęłam się na tę myśl. Nie
dałam? Mało powiedziane. Omal go nie zabiłam, gdy usłyszałam taką
propozycję.
Byłam silna. Nie mogłam im pokazać,
jak mi źle. Zawsze to ja byłam obciążeniem. Mogłam pokonać dwa razy
więcej shinobi niż reszta, a i tak na końcu traktowali mnie z góry. Nie byłam
przyzwyczajona do przegranych i takowa się na razie nie zdarzyła, ale ten wzrok Uchihy, gdy patrzył na moje
poturbowane ciało… to było równe
przegranej.
Teraz, gdy miałam porozrywane
ubrania, było jeszcze gorzej. Szczęście, że trzymały się samodzielnie, choć
kilka części musiałam poprawić.
Ale to nie był mój największy
problem. Problemem nie byli też przeciwnicy. Problemem był mój partner, który
jak długo i wytrwale by nie walczył, zawsze wychodził z opresji obronną ręką,
gotowy, by mi pomóc. Bohater jeden.
Nie byłam w stanie myśleć o nim w
tej chwili w żaden inny sposób, jak o rasowym rywalu. Nie był wrogiem, ani też
przyjacielem. Był neutralną konkurencją, dzięki niemu mogłam porównywać swoje
postępy i potencjał. Tylko ciężko było zdecydować, co porównywać.
Sprawiedliwą, odważną i pełną poświęceń walkę z wykorzystaniem dobrych
pomysłów, jak z Tygrysim Okiem, czy może bezmyślne rozwalanie wszystkiego
wokół, a potem niesienie swojej nieprzytomnej koleżanki do domu.
Wybierajcie.
Ja już wiedziałam. Wszyscy
wiedzieli, że Uchiha jest lepszy. Przynajmniej w tej chwili lepiej
wyglądał.
Podeszłam wolno do trzech shinobi.
Spojrzałam ukradkiem na schwytanego szatyna, który wyglądał na bardzo
zmęczonego. Strużki krwi od głębokich ugryzień spływały po jego odkrytych
ramionach i brudziły jego grube, brązowe spodnie. Jakoś mu nie współczułam.
Podtrzymując swoje ciało w pozycji
pionowej i wyrównując oddech, próbowałam nie myśleć o tym, jak bardzo mam tego
wszystkiego dosyć.
- Niko, jak ty wyglądasz! –
westchnął Hatake, odrywając mnie od przemyśleń. Na tą uwagę wzruszyłam tylko
zranionymi ramionami. Błąd. Zaszczypały mnie mocno. Nacięcia od igieł na całym
ciele to nic miłego, wierzcie mi. Zobaczyłam, jak Sasuke przewraca oczami, na
co warknęłam lekko.
Rozumiem, że mu się zawsze upiekało.
Nigdy nic go nie bolało, bo był silny i przystojny, genialny i
wspaniały, idealny i niesamowicie najlepszy i…
- Chodź – usłyszałam z ust Uchihy,
gdy tylko spojrzałam na jego znużoną minę. Wyglądał, jakby siedział na kanapie
z kubkiem kawy, a nie był w środku misji, podczas której mogłam zginąć. Dwa
razy.
- Hm? – to było wszystko, co w
zdziwieniu zdążyłam powiedzieć, gdy wyciągnął ku mnie rękę. Spojrzałam
podejrzliwie na jounina, który wrócił do przestępowania z nogi na nogę i
szukania pomysłu, co zrobić ze schwytanym złodziejem. On chyba też nie
wiedział, o co Mrocznemu Komandosowi chodzi. Co do ninja, to ostatnich zostawił
w lesie, gdy wyciągnął z nich informacje do raportu. Nie podzielił się nimi z
nami, a teraz? Nad czym się zastanawiał?
Uniosłam brew i westchnęłam, podając
rękę brunetowi. Co będzie to ma być. Chciałam być już w domu. I miałam gdzieś,
co sobie wszyscy pomyślą. Co ten dupek sobie pomyśli.
Obiecałam sobie, że ostro potrenuję,
a na następnej misji to mój rywal będzie wracał na moich plecach.
Skoro o nim mowa, to
przyciągnął mnie do siebie, próbując chyba być delikatnym, po czym
obrócił mnie, trochę jak w tańcu, o który w życiu bym go nie podejrzewała, i
stając przede mną – wsadził mnie sobie na plecy. Tak po prostu, nic dodać, nic
ująć. Lekko westchnęłam i objęłam jego szyję, nie czekając na kąśliwe uwagi
dotyczące tego, co i kiedy zrobiłam źle. Już to wiedziałam. I nawet
zapamiętałam.
Nie podawać mu ręki. Żadnej.
Nigdy.
Czemu ja tu wylądowałam? Albo miał problem i wciąż było mu zimno
w plecy, albo wyglądałam naprawdę paskudnie. Współczucie z jego strony
zostało wykluczone już dawno z dostępnych opcji.
Oparłam swoją brodę na jego
ramieniu, patrząc z ukosa na naszego „dowódcę”. Ten zmrużył oko. Czyli jednak
wyglądałam paskudnie.
- Słodko… - zachwycił się cicho
Hatake, co przez szum dookoła i maskę nie było dobrze słyszalne. Ja, niestety,
słyszałam. Szybko zakrył dłonią zamaskowane usta, „chowając” ostatnią uwagę i
przemówił normalnym głosem. – Możecie ruszyć do konwoju. To chyba trochę
zajmie. Jeśli zacznie znowu padać – znajdźcie jakieś schronienie i obejrzyjcie
rany. Macie bandaże?
- Aah – mruknął Uchiha, rozglądając
się już za dobrą drogą. Pan Znam Drogę wszystko załatwi. Doskonale. Mogłam się
zdrzemnąć.
Nie, zaraz. Brrr. Dreszcze. Jak ja
ich nienawidziłam. Od Uchihy biło ciepło i tak dalej, ale fakt, że trzymał mnie
pod nogami… nigdy do tego nie przywyknę.
- Dobrze. Ja się zajmę tym tutaj i dołączę
do was niedługo. Eh… - Tu podrapał się po karku. – Będzie dłuższy raport…. mendo
kusai…
- Mam nadzieję, że już nikt nas nie
zaatakuje… - mruknęłam dość niewyraźnie odrobinę zaspanym tonem. Przymknęłam
oczy. Nie wiedzieć czemu, już tak się nie przejmowałam dotykiem Sasuke. Prawda,
czułam się lekko poniżona i słaba, ale nie było to dla mnie takie szokujące.
No ładnie. Przyzwyczajam się do
bycia bezradną. I co jeszcze?
W tym momencie przeszedł mnie
kolejny niekontrolowany dreszcz. Wypuściłam powietrze nosem z irytacją.
Ciekawe, czy była to sprawa chłopaka, czy zimna. Zerwał się porządny wiatr,
było już późno. Sasuke ciągle nie ruszał.
Znowu się trzęsła. Kuso, co jej,
miała Hafefobię**?
Oj tak, ignorowałem jej poprzednie
wybryki, co nie znaczyło, że ich nie zauważyłem. Czułem, że z tą kunoichi jest
coś nie tak, ale postanowiłem, po raz n-ty, zbytnio się nie interesować. Byłem
znużony całą tą sytuacją. Niko znowu oberwała, ja też, strasznie bolały mnie
plecy, które teraz przykryła i jakoś mi ulżyło. Miałem ochotę na kąpiel i
ciepły posiłek. Zwróciłem się ostatni raz do jounina.
– Oddasz nam naszyjnik? Ten woźnica
będzie się denerwował.
- Aah… hai, hai… - westchnął Kakashi,
szperając po kieszeniach kamizelki w poszukiwaniu Oka Tygrysa. Na próżno.
Nastała głęboka cisza. – N-Nie mam go…
No ładnie.
- Nani?! – obudziła się Niko,
wiercąc się na moich plecach. Nie pozwoliłem jej zeskoczyć, a tylko wzmocniłem
uścisk pod jej kolanami i podrzuciłem ją lekko do góry. Westchnąłem, chyba jako
jedyny wciąż o zdrowych zmysłach.
- Może go gdzieś upuściłeś…
Hatake, trzymając się „opróżnionej”
kamizelki, rozejrzał się energicznie dookoła. Pusto.
- I-Iie… Nie sądzę… - warknął,
rzucając się w krzaki i szukając błyskotki. Pokręciłem głową. Niko przestała
się wyrywać, za to oparła się czołem o moje ramię i zaczęła mówić słowa, które na
pewno nie były odpowiednie dla dziewczyny w jej wieku. Podszedłem powoli do
kucającego mężczyzny, pochylając się nad nim.
- Może ten gość ci go zabrał? –
mruknąłem, wskazując głową na wyczerpanego shinobi trzymanego przez psy. Szarowłosy
uniósł brew, po czym wstał z kolan i podszedł do chwilowej karmy dla psów.
Podczas walki taijutsu mógł go okraść, w końcu był nikim innym, jak złodziejem.
Dziwiło mnie jednak, że Niko była na
tyle sprytniejsza, że schowała naszyjnik… cóż… głębiej.
- Oddawaj. – Kakashi wyciągnął rękę
w stronę szatyna, przez co Niko parsknęła śmiechem. Wyglądało to jak matka
prosząca dziecko o oddanie ukradzionego cukierka. Shinobi prychnął, spuszczając
wzrok i szarpnął jeszcze raz, próbując uwolnić się ze szczęk zwierząt. Oczywiste
było, że wie, gdzie jest naszyjnik. Jounin podszedł bliżej i - już mniej
cierpliwy - uderzył go pięścią w splot słoneczny. Facet sapnął, tracąc na
chwilę oddech, a jego wzrok stał się nieobecny. – Radzę zwrócić po dobroci –
podpowiedział Kakashi, poprawiając rękawiczkę.
No proszę, jednak nie był taki
spokojny, jaki się wydawał.
Teraz dopiero zrozumiałem, jak mało
wiedziałem o moim nauczycielu. Nie to, że się interesowałem, ale przecież każdy
miał jakąś historię. Na przykład ta zwariowana obserwatorka z Lasu
Śmierci. Nigdy bym nie pomyślał, że ma adoptowaną córkę. Jakby dobrze o tym
pomyśleć, Kakashi też był w ANBU. Jego również nie podejrzewałem o
ojcostwo, ale kto wie? W tym pustym łbie mogło się zrodzić wiele różnych durnych
pomysłów.
Przyjrzałem się strojowi jego
przeciwnika. Było w nim wiele kieszeni, niemal jak w kamizelce chuunina Konohy.
Kakashi nie miał chyba zamiaru go przeszukiwać.
Bandyta fuknął na psa trzymającego
jego lewą rękę, po czym lekko ją zgiął, sapiąc cicho. Wskazał palcem na kieszeń
na lewej piersi, a Hatake zaraz wydobył z niej błyskotkę. Oko Tygrysa zamieniło
się wszystkimi odcieniami błękitu. Dziwne. Było pochmurno.
- Dzięki – mruknął szarowłosy, uderzając
mężczyznę łokciem w twarz. Ten opuścił głowę, raczej nieprzytomny. Uśmiechnąłem
się na ten gest.
„Jednooki” zakręcił biżuterią na
palcu i podrzucił ją w moim kierunku. Złapałem „skarb”, trzymając jednorącz
Niko, i szybko schowałem go w wewnętrzną kieszeń swojej bluzy. Nie wiadomo było,
czy nie trafimy na kolejnego spryciarza, który podczas walki okrada
przeciwników.
Kichnąłem niekontrolowanie, co
wszyscy na szczęście zignorowali, i spojrzałem ostatni raz na nauczyciela.
Zdawało się, że wymieniliśmy już wszystkie niezbędne formalności, więc ruszyłem
najkrótszą drogą prowadzącą do granicy z Amegakure, na której miałem nadzieję
spotkać znajomy konwój.
Niko, mimo że zaskakująco lekka, ciążyła mi na plecach
coraz bardziej, a jednocześnie coraz bardziej się do niej przyzwyczajałem.
Przez cały czas kunoichi opierała się podbródkiem o moje ramię, dość daleko od
mojej twarzy. Co jakiś czas zamykała i otwierała oczy, obserwując drogę przed
nami. Próbowała walczyć ze snem. Ja w tym czasie biegłem szybko między
drzewami.
- Mam nadzieję, że niedługo będziesz
iść sama – mruknąłem spokojnie, przyspieszając tempa, by przeskoczyć rów z
małym strumykiem, który zauważyłem w oddali. Kichnąłem praktycznie w locie.
Otarłem nos rękawem na ramieniu, podtrzymując dziewczynę mocniej i przekląłem
cicho, lądując na ziemi.
- Hmpf… - westchnęła Niko, unosząc
kącik ust. Zaraz syknęła z niezadowoleniem, gdy na jej policzku pękła
zaschnięta krew od cięcia kunai’em przy pierwszej walce. Przechyliła głowę na
bok, próbując powstrzymać spływającą ciecz. Po sekundzie zorientowała się, że
jej policzek styka się z moją szyją, więc zaraz wróciła do poprzedniej,
niewygodnej pozycji. Uśmiechnąłem się lekko. Przez chwilę pomyślałem, że się do
mnie… Hn. Nie ważne.
– J-jeśli zrobimy mały postój,
podczas którego rozciągnę obolałe mięśnie i obejrzę rany… to tak – westchnęła,
niepewna, czy jej słucham.
Słuchałem.
Po kilkunastu minutach usiedliśmy
pod dużym głazem w miejscu, gdzie las był już trochę rozrzedzony. Szatynka
opadła ciężko na ziemię, powoli rozgrzewając dawno nieużywane ścięgna.
Przechyliła głowę na boki, zamachała rękoma i zgięła kilka razy kolana.
Obserwowałem ją z dystansu.
Cięcia na jej skórze dawały o sobie
znać. Nie był to bardzo paskudny widok, widziałem w życiu gorsze sceny, jednak…
ta mi się dziwnie… nie podobała.
Bez słowa odwiązałem ze swojego „stroju”
nieużywane, czyste taśmy, które położyłem obok niej. Ona zrobiła to samo, nie
fatygując się, by zacząć rozmowę. I dobrze, bo nie miałem na nią ochoty.
Dziewczyna przemyła głębsze rany
wodą z jednej z wielu głębokich kałuż i obłożyła je bandażem, a następnie
ścisnęła taśmą. Jej strój był nieźle postrzępiony i zabrudzony. No, i mokry.
Kichnąłem nieopodal. Kuso, już
trzeci raz. Niko przejechała dłonią po bluzce. Była nadal lekko wilgotna.
Zmarszczyła brwi, zamyślona. Po chwili uśmiechnęła się chytrze.
Miałem nadzieję, że nie było to
związane z moim przeziębieniem, którego nabawiłem się pewnie biegnąc w mokrych
ciuchach.
– Kto by pomyślał, że Wielki Uchiha
może być po prostu… - Tu kichnąłem czwarty raz. Już wiedziałem, że miałem
rację. - …przeziębiony?
- Hn. Pospiesz się – warknąłem na
nią ponaglającym tonem, wstając spod głazu. Rozejrzałem się, szukając
wytyczonej wcześniej trasy.
- Hai, hai… - mruknęła mi w
odpowiedzi. Schyliła się do ziemi, rozciągając nogi. Westchnęła.
Intensywnie o czymś myślała.
Po krótkim czasie ruszyliśmy znów,
tym razem na czterech nogach. Biegliśmy równo, a ja co jakiś czas korygowałem
nasz kurs. Robiło się poważnie zimno. Kunoichi dostała gęsiej skórki od samego
kontaktu z mokrą korą i wszystkimi spadającymi na nią kroplami. Było późno, a
my nadal nie widzieliśmy wozów.
Gdzieś bardzo głęboko cieszyłem się,
że kunoichi nie domagała się kolejnego postoju i nie narzekała głośno, zwołując
okolicznych niedźwiedzi.
Przygoda z Naruto. Długa i
umiarkowanie zabawna historia.
Wokół panowała niemal całkowita
ciemność. Blada tarcza niepełnego księżyca leniwie wysunęła się zza szarych
chmur, a w lesie słychać było wycie wilków. Wszystko razem tworzyło… niemiłą
atmosferę. Biegliśmy po gałęziach w koronach drzew, zrzucając na dół zimne
krople. Byliśmy tak wysoko, że w panujących ciemnościach ledwo dopatrywaliśmy
się leżącej na dole mokrej ściółki lasu.
Odbiłem się ostrożnie od kolejnej
gałęzi. Niko kilka razy poślizgnęła się na mokrej korze i spadła kilka pięter w
dół. Na szczęście zaraz wracała.
Nigdy nie byłem kiepski z matmy,
gorzej było z orientacją w terenie. Nie miałem czegoś takiego jak instynkt. Tak
czy inaczej – ten konwój musiał gdzieś tu być.
Zacisnąłem pięści. Kichnąłem. To już
zaczynało być uciążliwe, a małe uśmieszki na twarzy mojej partnerki irytowały
mnie jeszcze bardziej.
Po półgodzinnej drodze moim oczom
ukazało się małe światełko, które okazało się lampionem przyczepionym do
ostatniego z wagonów. Czekali na nas. Odetchnęliśmy z ulgą i doskoczyliśmy do
ostatniego powozu, ślizgając się po mokrym drewnie i lądując niezgrabnie.
Dyszeliśmy ciężko.
Zimne, nocne powietrze robiło swoje.
Trudno było powstrzymać kaszel po biegu. Ręce i nogi miałem zamarznięte na
kość.
- Tarakaha-san! Już są! – usłyszałem
oddalony nieco głos woźnicy. Z trzeciego wagonu od końca istotnie wyjrzał
czarnowłosy mężczyzna. Zaprosił nas ręką do siebie. Posłusznie, lecz wolno,
przeskoczyliśmy na jego wagon i wcisnęliśmy się do środka.
W lesie zahukała sowa.
- Rozumiem, że udało się odeprzeć
atak? – zapytał nas grzecznie, podczas gdy my trzęśliśmy się z zimna. Ja
próbowałem się jakoś powstrzymać, lecz Niko dygotała na całego. Handlarz
pogładził ręką po długiej brodzie, przyglądając nam się. – Na pewno jesteście
zmęczeni i głodni. Zaraz coś przyniosę.
Sekito wychylił się przez drzwi,
którymi weszliśmy i krzyknął do jakiejś kobiety na koniu obok, że potrzebuje
ciepłej herbaty, koców i dobrego posiłku.
Niezwykłe. Nawet nie zdawał sobie
sprawy, jaka ta cała jego błyskotka była niebezpieczna, a był dla nas taki
miły. Bywałem na łatwiejszych i tańszych misjach, dla których pomysłodawców my,
shinobi, byliśmy jak psy gończe, które nie zasługują nawet na paszę dla świń.
Wkrótce do moich zmarzniętych dłoni
trafił parujący kubek zielonej herbaty całkiem dobrej jakości. Niko westchnęła,
popijając napój i trzęsąc się lekko z zadowolenia. Nie mogła powstrzymać
cichych pomruków i uśmiechu. Wyglądała jak zaspokojona kotka, która wygrała
zawody w spaniu.
Powstrzymałem chęć, by jej to
uświadomić. Od razu jednak zrobiło mi się cieplej. Poczułem się, jakbym już był
w Konoha.
- Gdzie jest Kakashi-san? – zapytał
Tarakaha spokojnie.
- Został w tyle z człowiekiem,
którego zatrzymał – mruknąłem w miarę oficjalnie, biorąc łyk herbaty. Była trochę
za słodka.
- A czy… - tu Sekito zawiesił głos,
jakby waga pytania, które miało paść, była nieziemska. - ...z moim... skarbem
wszystko w porządku?
Ja wkładałem słowo „skarb” w
cudzysłów ze względu na błahość i prostotę jego wartości. Jednak facet przede
mną miał na myśli… jakiś poważny stosunek do tego przedmiotu.
Tylko kiwnąłem głową, grzebiąc w kieszeni
i wydobywając niebieski klejnot na złotym łańcuszku. Oczy mężczyzny błysnęły
szczęściem, a on sam wyrwał mi go z ręki, tuląc się do biżuterii jak do
poduszki. Po chwili ocknął się, widząc nasze zdziwnione spojrzenia.
- Arigato – powiedział, wyjmując
spod siedzenia metalową skrzynkę. Pieszczotliwie ułożył w niej klejnot i zamknął
ją, trzy razy sprawdzając zamek. Odetchnął z ulgą, chowając drobny kluczyk.
Paranoik. – Na początku… nie byłem przekonany do pomysłu zabrania Oka Tygrysa
ode mnie… teraz widzę, że to się przydało.
Spojrzałem na niego trochę
zdziwiony, po czym przeniosłem wzrok na kunoichi, która w ciszy popijała gorącą
herbatę, przytakując grzecznie.
- Powiedziałaś mu? – mruknąłem z
niedowierzaniem. Jednak myślała. Niesamowite.
- Aah… Przecież nie naraziłabym
misji na niepowodzenie bez zgody zleceniodawcy… ne?
Jasne. Skąd taki pomysł. Ah tak –
może od jej masy innych pomysłów i absolutnego braku odpowiedzialności. I
lekkomyślności, przez którą prawie zginęła. Dwa razy.
- To prawda – przytaknął Sekito, sięgając
po własny kubek. – Przyszła do mnie przed pierwszym atakiem i przedstawiła mi
swój plan. Według niej złodzieje mogli ominąć waszą obronę i zaatakować konwój
z boku, zdobywając tym samym naszyjnik. Uświadomiła mi, że najbezpieczniejszym
miejscem ukrycia go będą jej ręce.
Lub stanik. Nie wiem, która
lokalizacja była bezpieczniejsza. Tak czy inaczej – mogła nas o tym
uprzedzić.
- Do granicy już tylko pół dnia –
przerwał moje rozmyślania brunet. – Myślę, że po dojeździe do wąwozu dzielącego
dwa kraje możemy się rozstać.
- Czy w Ame no Kuni nie grożą wam
inni bandyci? – zapytała zielonooka, odstawiając swój pusty kubek. Roztarła
ręce i podwinęła nogi pod siebie. Do wagonu dosłownie wskoczyła młoda kobieta,
kładąc przed nami tace z potrawami. Kunoichi cicho podziękowała i zakręciła
pałeczkami w ręku, czekając na wyjaśnienia.
- Iie. Granica Kraju Deszczu jest
pilnie strzeżona przez silnych shinobi. Każdy, kto chce tam wjechać lub stamtąd
wyjechać, jest zaufaną lub znaną osobą. Katalogują wszystko. Osobę, powód i
czas przyjazdu… - wyliczył Sekito. – Niewiele mi wiadomo o polityce
zagranicznej Ame no Kuni… – przyznał, wyciągając własne pałeczki i poprawiając
swój sposób siedzenia. – …ale słyszałem pogłoski, że władzami zajęła się jakaś
wewnętrzna organizacja. Kontroluje wszystko, co dzieje się w obrębie kraju, a
czasem nawet i poza nim. W tym i transporty, takie jak ten. Pomijam fakt, że
moja dostawa jest im niezwykle na rękę i powinni się o nią troszczyć jak
tylko mogą.
- To brzmi jak jakiś plan stworzenia
kraju-twierdzy – mruknęła z zainteresowaniem Niko, połykając łapczywie ryż w
sosie. – Nasza misja jest zakończona, jeśli dowieziemy was w całości do celu,
jakikolwiek by on nie był – dodała poważnie. Na te słowa mężczyzna uśmiechnął
się ciepło. Wyglądał jak starszy facet zmęczony życiem, a jednocześnie
zadowolony z tego, co robi. Szatynka spojrzała na pokrojoną rybę i rzuciła się
na nią bez opamiętania.
Przewróciłem oczami, biorąc się za
owoce morza.
Tenketsu * - otwory wielkości
główki od szpilki umieszczone na całym ciele shinobi. Przez nie wydobywa się
chakra.
Hafefobia ** - strach przed
dotykiem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz