5 września 2011

Rozdział LXXII - "Smutek"


          Dom, nareszcie. Spokój, cisza, treningi. Zero piekącego mrozu, głośnych statków, nieposłusznych koni, starych, zrujnowanych świątyń, kilkugodzinnego pakowania staroci i użerania się z mafią. Po prostu... dom. A raczej mieszkanie dzielone z Niko, która niedawno wspaniałomyślnie obiecała zajmować się wszystkim z nim związanym oraz pomóc grzecznie przy moich treningach. Żyć nie umierać.
          Z lekkim uśmiechem spojrzałem na rzeczoną dziewczynę, która zrzuciła z siebie plecak, bez pomocy rąk zdjęła swoje sznurowane buty, wspięła się na trzy stopnie genkanu i zataczając się ze zmęczenia, doczłapała do kanapy, rzucając się na nią z twarzą lądującą w poduszkach. Zdjąłem własne buty i odłożyłem bagaże na ziemię, przechadzając się w skarpetkach po salonie. Czuć było zapach zastałego powietrza, w kuchni walały się zostawione w biegu rzeczy. No tak. Nie sądziliśmy, że nie będzie nas tak długo. Aż bałem się sprawdzać poziom kurzu na meblach.
          - Mówiłam ci już, jak bardzo kocham tę kanapę? – Usłyszałem stłumiony głos i odwróciłem się w jego kierunku. Niko przeciągnęła się, kładąc potem na boku i chwytając poduszki, które przyciągnęła do swojej piersi. Spojrzała na mnie zamglonym, zmęczonym wzrokiem. Podszedłem do sofy i kucnąłem obok jej twarzy, patrząc na nią z rozbawieniem. Wyglądała jak przed chwilą obudzony kociak. – Ja tak chyba zostanę na kilka dni – oświadczyła cicho, ziewając.
          Zwykle nie byłem pierwszą osobą w kolejce do zachwycania się pięknym widokiem czy uciechy nad daną chwilą. Raczej wolałem patrzeć na wszystko sceptycznie i realistycznie, a swoje emocje, zwłaszcza te pozytywne, trzymać w ryzach. To pozwalało mi na rzadko już spotykany obiektywizm, spokój i analityczne - a przez to poprawne - spojrzenie na świat. Bywały jednak chwile - a ostatnio stwierdziłem nawet, że ich liczba przy tej dziewczynie stopniowo się zwiększała – gdy po prostu byłem szczęśliwy. Nie szczerzyłem zębów jak jakiś szczeniak, a moje serce nie biło jak po maratonie, ale coś... dziwnego, w środku, zaczynało podskakiwać, łaskotać, namawiając mnie do bardziej żywych i spontanicznych akcji.
          Z początku dziwne uczucie uznawałem za irytujący przejaw zbyt dużego przywiązania do Niko, ewentualnie chorobę. Niedawno zacząłem je akceptować, a teraz nawet wydało mi się to przyjemne. Nie mogłem już więcej marudzić na temat jej towarzystwa, zwłaszcza, że po naszym ostatnim układzie „nie zostawiaj mnie, a pomogę ci ze wszystkim” stało się ono jeszcze bardziej niż kiedyś... zyskowne.
          W takich chwilach jak ta, czyli po masie pracy, stresu, oraz ważnych, życiowych wydarzeń, w zaciszu własnego mieszkania człowiek czasami zapominał o swoim przerąbanym życiu. Nie pamiętał o zemście, o samotności, o problemach. O tym, że zawiódł, a drobna, urocza dziewczyna nagle była lepsza w ninjutsu. Nie interesowała go też zepsuta żywność w lodówce czy wściekła Hokage.
          Miało się ochotę po prostu pocałować zmęczoną kunoichi. Nie gadać, nie marudzić, nie brać się do roboty. Po prostu sprawić przyjemność jej i sobie, uczcić tym samym powrót do domu, a potem zjeść coś i iść spać, bez martwienia się o to, co będzie się robić dalej.
          Musnąłem wargami jej czoło, za co zostałem nagrodzony tęsknym spojrzeniem wielkich, zielonych oczu. Brązowowłosa uniosła głowę, podążając delikatnie za moją odsuwającą się twarzą, zupełnie jak małe dziecko, któremu zabrano zabawkę lub butelkę. Uśmiechnąłem się, spełniając jej nieme życzenie i całując ją normalnie, wstając i po omacku znajdując krawędź kanapy, by oprzeć się o nią kolanem. Dziewczyna zadrżała delikatnie, co było pewnie pozostałością po jej dziwnych odruchach. Nie przeszkadzało mi to jednak w ogóle. Mruknęła lekko, co trochę przypominało jęk, a potem dotknęła mojej twarzy opuszkami palców, oddając pocałunek.
          - No, no, widzę, że wycieczka się udała... – Usłyszałem głos Kakashi’ego nie dalej niż pięć metrów od nas. Momentalnie oderwaliśmy się od siebie, a ja wstałem szybko, rzucając ostatnie spojrzenie na zarumienione, rozrzucone po kanapie ciało Niko. Wydawała się zdezorientowana i zszokowana tym, co właśnie robiliśmy. Znowu. – Radzę wam kupić zasłony. W świecie shinobi potrzebujecie ich nawet na szóstym piętrze – dodał, a ja zlustrowałem jego sylwetkę od stóp do głów. Siedział sobie na naszym fotelu, przewracając nonszalancko strony w jakiejś zielonkawej, małej książce. Rozejrzałem się przelotnie. Wszedł przez okno? Balkon?
          - Wchodzenie do cudzego mieszkania bez pozwolenia jest przestępstwem – warknąłem, żałując, że nie mam przy sobie broni. To była jedna z chwil, gdy miałem ochotę zabić tego człowieka. Nawet na mnie nie spojrzał, gdy do niego mówiłem! – Jak brakuje ci mocnych wrażeń, to czytaj dalej te zboczone opowiastki, zamiast nas podglądać.
          Mężczyzna uniósł głowę znad lektury, rzucając mi urażone spojrzenie. Nie miał na sobie opaski ani kamizelki jounina. Musiał usłyszeć od strażników bramy o naszym powrocie i przyjść tu prosto z domu.
          Mniejsza o to. Jak on tu wlazł?!
          - Czytam je wyłącznie w celach naukowych – odparł, machając do nas tomikiem. Ten był jakiś inny niż zwykle, prawdopodobnie siwy Sannin wrócił do wioski wraz z premierowym wydaniem nowej części tych głupot. – I przyszedłem się przywitać, bo przecież długo was nie było. – Niko usiadła na kanapie, poprawiając włosy i oglądając się dokładnie, czy aby w jakiś magiczny sposób nie podwinąłem jej bluzki. Gdy otrząsnęła się i poprawiła poduszki, spiorunowała intruza karcącym wzrokiem. Nie tak dobitnym i wyraźnym jak mój Sharingan, ale równie mrocznym. – Nie patrzcie tak na mnie. Stęskniłem się, serio. Wiecie, jaki to ból, nie mieć kogo trenować całe trzy tygodnie?
          - Zapewne miałeś w ten sposób więcej czasu dla Niirochi – warknąłem, krzyżując ręce na piersi. Spokojny wzrok Kakashi’ego w ułamek sekundy zdradził panikę i zaskoczenie. Mężczyzna odchrząknął, po czym zatrzasnął książeczkę i wstał z fotela, otrzepując teatralnie spodnie. Uśmiechnąłem się, zadowolony ze swojej riposty.
          - Ekhem... zmieniając temat. – Podparł się pod boki. – Dobrze, że jesteście. Jeszcze doba lub dwie, a Hokage-sama posłałaby za wami list gończy.
          Spojrzałem wymownie na Niko, na co ona tylko wzruszyła ramionami z lekkim uśmiechem. Już otworzyła usta, by wytłumaczyć nauczycielowi nasze spóźnienie lub – co było bardziej prawdopodobne – wymyślić na ten temat jakąś historyjkę, ale on machnął na nią ręką, uciszając ją.
          - Wiem, nie zrobiliście tego specjalnie. Jednak zasady nadal was obowiązują. Dlatego jutro z samego rana stawicie się w biurze Hokage, by zostać oficjalnie przez nią zniszczeni – uśmiechnął się zza maski, robiąc pierwsze kroki w kierunku balkonu.
          - Czemu nie teraz? – Niko zamrugała oczami, a ja odwróciłem się ponownie w jej kierunku, karcąc ją wzrokiem za zatrzymywanie Kakashi’ego, gdy już był na dobrej drodze do wyjścia.
          - Tsunade-sama jest w tej chwili poza kwaterą, prawdopodobnie... celebruje bezpieczny powrót do wioski Jirayi-sama – odpowiedział, szarpiąc się z balkonem, jakby pierwszy raz widział nasze klamki. - No i wieści – dodał po chwili, próbując sprawić, by jego zakłopotanie było mniej widoczne. Gdy otworzył w końcu drzwi, odwrócił się ostatni raz w naszą stronę, unosząc do góry palec. Nadchodziła jakaś błyskotliwa myśl. – Jeszcze jedno. Prawo shinobi niedawno wprowadzone przez Radę określa, że bardzo... niepożądanym jest, by w grupach shinobi były... pary.
          - Co takiego? – jęknęła Niko, zrywając się na równe nogi, jakby przez to miała lepiej usłyszeć. Zmarszczyłem brwi. Pierwsze słyszałem.
          - Według nich pod wpływem romantycznych uczuć shinobi podejmują niewłaściwe decyzje. W związku z tym radziłbym wam nie... afiszować się ze swoim związkiem. To tyle. Jak coś to ja się naprawdę cieszę... ale... będę już lecieć.
          Gdy w końcu legendarny Kopiujący Ninja Kakashi sprostał wielkiemu wyzwaniu, jakim były nasze drzwi na taras i nie tłumacząc nic na temat jakiś jego „wieści”, łaskawie opuścił nasz dom, Niko dała upust swoim emocjom.
          - Nie wierzę! Najpierw umieszczają mnie w takiej drużynie, na każdym kroku żartują z nas, Kakashi dosłownie popycha mnie w twoje ramiona, a teraz mówią, że to wbrew zasadom! – krzyknęła, wyrzucając ręce przed siebie w bezsilności. Ostatnimi czasy ciągle coś szło nie po naszej myśli.
          Przytaknąłem, dokładnie wiedząc, o jakie żarty jej chodziło. Sama Hokage wydawała się być świadoma naszych potyczek już kilka dni po naszym pierwszym spotkaniu, a zwykle małomówna Niirochi nie raz dorzuciła swoje trzy grosze do dyskusji, komentując nasze relacje w sposób, który mnie bawił, a Niko przyprawiał o soczyście czerwony rumieniec.
          W poważnie popsutych humorach rozpakowaliśmy swoje bagaże, posegregowaliśmy ubrania do prania i wyrzuciliśmy połowę zawartości lodówki, która już niemal sama z niej wyszła. Podczas gdy ja przygotowywałem prowizoryczną kolację, Niko w swojej wielkiej łazience próbowała odratować więdnące kwiatki. Dosłownie tydzień przed misją postanowiła wykupić chyba połowę sklepu Yamanaka, by udekorować swój pokój, salon i taras, które rzeczywiście odżyły po tej zmianie i stały się mniej... puste.
          Niestety nie byłem osobą, która zjednywała sobie kochających, troskliwych sąsiadów, dlatego nikt  nie przyszedł ich podlać, co teraz załatwiło Niko pełne ręce roboty. Mogła jednak przewidzieć taki rozwój wypadków, bądź co bądź ja byłem raczej przyzwyczajony do ciągłych usług sprzątaczek i ogrodniczki.
          Zgodnie z rozkazem, następnego ranka - a przynajmniej o porze, którą za ranek uznawała wiecznie niewyspana Niko - zjawiliśmy się w gabinecie Hokage. Zastaliśmy w nim jeszcze większy chaos i rozgardiasz niż zwykle, co niedługo zostało nam wyjaśnione.
          Po niecenzuralnym ochrzanieniu nas za spóźnienie, niedomyślenie się, że powinniśmy wziąć zwój zwrotny, wycieczki krajoznawcze promem i ogólną nieodpowiedzialność – bo przecież mogliśmy wysłać summona z wiadomością, co się stało i gdzie jesteśmy, na co Niko nie wpadła – przeszliśmy do formalności. Dostaliśmy do wypełnienia raporty i opowiedzieliśmy pokrótce o sytuacji w Yuki. Tłumaczenie się z podróży zostawiłem mojej własnej i podręcznej zabójczyni, złodziejce, uciekinierce i krętaczce w jednym, czyli Niko. Zmyśliła coś na temat choroby i postoju na granicy z jej winy, na co ja grzecznie potakiwałem. Mimo wszystko dostaliśmy karę. A przynajmniej tak wydawało się samej Hokage, która zawiesiła nas w obowiązkach shinobi na dwa miesiące.
          Być może dla Niko oznaczało to nudę i brak dochodów, jednak ja – nie muszący martwić się o pieniądze – uznałem to za swoisty prezent i idealną możliwość do regularnego, intensywnego treningu. Już miałem opuścić biuro w całkiem pogodnym humorze, gdy usłyszałem niepokojące słowa.
          - Z pewnością nie słyszeliście najnowszych wieści. – Spojrzałem wyczekująco na ich autora, którym był nie kto inny, jak siwy Sannin, siedzący nonszalancko w otwartym na oścież oknie. – Otóż nasz uroczy rudy przyjaciel objął stołek.
          Spojrzeliśmy na siebie z Niko, kalkulując, czy mamy jakiegoś uroczego, rudego kolegę. Nic nam nie przychodziło do głowy. Kunoichi wzruszyła ramionami.
          - Sabaku no Gaara został w zeszłym tygodniu mianowany Kazekage – oświadczyła poważnie blondynka. Zmarszczyłem brwi. Ten świr? Kurduplowaty, dziwaczny, zabójczy wypłosz? Trudno było uwierzyć. Widocznie nastały dla Suny bardzo ciężkie czasy, skoro nie mieli innych kandydatów. – Trójka z Suny raczej nie pojawi się w naszej wiosce w najbliższym czasie, toteż po raz kolejny wprowadziliśmy zmiany w grupach.
          Przewróciłem oczami. Przecież od początku było wiadomym, że uwzględnianie tych trzech Świrów z Piasku było idiotycznym pomysłem i prędzej czy później nas zawiodą. Poza tym dwójka ludzi w grupie słabo się sprawdzała, i o ile nasza drużyna nie zawaliła żadnej misji, to słyszałem, że innym szło o wiele gorzej. Pytanie brzmiało – co tym razem Hokage wykombinowała i czy byłem gotowy się na to zgodzić?
          Kątem oka zobaczyłem, jak Niko lekko drgnęła, a potem przygryzła wargę w wyczekiwaniu. Czemu się tak denerwowała?
          Cholera. Chyba nie myśleli o tym, by nas rozdzielić? Kakashi już się wygadał? Domyślili się sami? Kuso. Nie chciałem wracać do starej drużyny, a tym bardziej wylądować w grupie z jakimś nieznanym mi popaprańcem. Nie po to zamieszkałem z Niko, by rozdzielać się z nią na czas każdej misji.
          - Szczerze mówiąc, planowaliśmy umieszczenie w was w nowych drużynach zgodnie z projektem Rady – westchnęła Hokage, opierając się łokciem o biurko. – Według nowego projektu w każdej drużynie miała znaleźć się jedna osoba szukająca - sensor, jedna znakomita w walce wręcz i jedna walcząca na odległość, za pomocą ninjutsu lub medyk. Chcieliśmy uniknąć sytuacji, gdy cała drużyna, zainspirowana dowódcą, specjalizowałaby się w jednej dziedzinie, jak pierwsza drużyna Gai’a.
          - I? – ponagliła Niko, oddychając trochę szybciej niż zwykle. Ja w tym czasie biegałem myślami po moich znajomych, obliczając prawdopodobieństwo nietrafienia na jakiegoś debila. Wychodziło naprawdę małe.
          - Kakashi odwiódł nas od tego pomysłu. Według niego jesteście parą naprawdę kompatybilną, co potwierdzają wasze wyniki – odparła blondynka, trzymając twarz w dłoniach. Wydawała się zmęczona i zniechęcona, pewnie od kilku dni przekazywała te wieści kolejnym drużynom w równie nudny i oficjalny sposób. – W dodatku nie było was w wiosce, gdy wprowadzaliśmy zmiany i pierwsze nowe drużyny zostały już wysłane na misje. Dlatego zgodziłam się na prośbę Kakashi’ego i dałam wam szansę. Mimo tego, jak bardzo mnie ostatnio zawiedliście.
          Uśmiechnąłem się lekko, widząc, jak ramiona Niko opadają z ulgą, a jej sylwetka wyraźnie relaksuje się. Cóż, może jednak nasza nadprogramowa wycieczka nie była takim złym pomysłem?
          Zanim padło jakiekolwiek kolejne słowo, drzwi do gabinetu otworzyły się. Wraz z Niko obróciliśmy się w ich kierunku, patrząc przez ramię.
          - Znowu narozrabiałaś, eh... Niko, Niko... – dziewczyna minęła nas wdzięcznym krokiem i stanęła prosto przy biurku Hokage. – To takie w twoim stylu.
          Była to kunoichi niewiele wyższa od mojej partnerki, o gładkiej, jasnej twarzy i długich, ciemnobrązowych, lśniących włosach zarzuconych teraz na jedno ramię. Była ubrana w niebieski strój, na jej ramieniu widniała opaska Liścia. Jej brązowe oczy spoglądały bystro na naszą dwójkę. Nie widziałem w nich ani trochę wrogości lub uwielbienia w moim kierunku, co uznałem za obiecujący znak.
          A więc w miarę normalna, kolejna dziewczyna. Dobrze, byłem w stanie się na to zgodzić.
          - Co ona tu robi?! – wrzasnęła Niko, wychodząc jedną nogą na przód i wskazując na obcą kunoichi trzęsącym się palcem. Zachowywała się jak Naruto, słowo daję.
          - Palcem się nie pokazuje – powiedziała delikatnie druga szatynka, uśmiechając się jakby... z sentymentem, czułością? Wydawała się wyniosła i inteligentna, a w jej rysach było coś dziwnie znajomego. Po raz pierwszy od dłuższego czasu coś się działo. Byłem zaintrygowany.
          - Walą mnie twoje zasady! – krzyknęła Niko, o wiele wyższym i bardziej drżącym głosem. Hokage cofnęła głowę, słysząc jej słowa i ton, a siwy zboczeniec zachichotał pod nosem. – Co to ma znaczyć? – Niko warknęła w stronę blondynki, która w odpowiedzi na tak głośny dźwięk zmrużyła oczy.
          - Będziecie nową, doskonale zbalansowaną drużyną. Ty i Uchiha macie cechy sensora, oboje znacie się świetnie na taijutsu, wasza cała trójka ma razem cztery rodzaje chakr, a Megumi jest niedawno wyszkolonym medic-ninem.
          - Nie zgadzam się! – jęknęła Niko, starając się unikać wzroku naszej nowej towarzyszki, która cały czas uśmiechała się serdecznie, stojąc prosto. Byłem pewien, że kiedyś ją widziałem. Gdybym tylko mógł zobaczyć znak jej klanu...
          - To, że się znacie, dodatkowo ułatwi wam współpracę. Będzie to też doskonała okazja, by zażegnać dawne spory i wytłumaczyć sobie parę spraw. – Hokage zniżyła lekko głowę, patrząc spokojnie na Niko i wykonując otwartą ręką gest w górę i w dół, jakby próbowała ją uspokoić. – Możecie zacząć od spaceru czy rozmowy.
          - Dziękuję za to zaufanie, Hokage-sama – odezwała się nowa. Miała niski, ale przyjemnie delikatny głos. – Obiecuję dać z siebie wszystko i cię... – Dziewczyna przeniosła wzrok na moją bulgoczącą w środku partnerkę. - ...nie zawieść. 
          - Dosyć tego – warknęła Niko. Byłem pewien że skoczy do gardła jej byłej... koleżance, ale ona odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem wyszła z gabinetu, trzaskając za sobą drzwiami. Uniosłem brew. W pierwszym odruchu chciałem iść za nią, ale uznałem, że konfrontowanie jej w takim stanie nie będzie zbyt mądrą decyzją. Zwłaszcza, że wyrok Hokage był ostateczny.
          Obróciłem się w stronę mojej nowej partnerki, czując się trochę nieswojo. Pierwszy raz od dawna poznawałem nową osobę, a ciągłe towarzystwo Niko znacząco ograniczyło moje kontakty z innymi rówieśnikami. Poza tym, nie oszukiwałem się, byłem cholernie ciekawy, o co tym dwóm poszło.
          - Panie przodem – powiedziałem szarmancko, wskazując nowej drzwi zamaszystym ruchem. Siwy Sannin spojrzał na mnie dziwnie, ale olałem go. Uśmiechnąłem się do siebie, gdy brązowowłosa minęła mnie żwawo, dając mi doskonały widok na symbol na jej ubraniu.
          Było to koło bez dwóch pasów w poziomie, herb klanu Ashikaga, trzeciego w Wiosce Liścia, tuż po Uchiha i Hyuuga. Był znacznie mniej odizolowany i rygorystyczny od klanu Hyuuga, a przez to o wiele liczniejszy. W przeciwieństwie do rodziny mojej czy Neji’ego, klan Ashikaga u swoich podstaw nie miał znakomitych shinobi, a daimyo. Dlatego tylko niewielka jego część była ninja. Większość członków zajmowała się  dyplomacją, polityką lub finansami. Gdy jednak któryś potomek wykazywał odpowiednie talenty, szybko stawał się kimś ważnym w tej dziedzinie. Nic dziwnego – rodzina gwarantowała dziecku najlepszych instruktorów, masę zakazanych ksiąg, a rola polityczna rodziny szybko pozwalała mu zająć wysokie stanowisko w wiosce. Ród był bardzo szanowany i stabilny, a z tego, co pamiętałem, utrzymywał też bliskie stosunki z moim ojcem i całym klanem. Pokrywali część kosztów Oddziału Policyjnego czy coś...
          - Jesteś Uchiha Sasuke, prawda? – Dziewczyna odwróciła się w moim kierunku, gdy schodziliśmy obok siebie ze schodów. Przytaknąłem. – Słyszałam o tobie wiele dobrego – uśmiechnęła się. Nie zalotnie czy zaczepnie, po prostu... ciepło. Tak, jakby wbrew jej słowom, znała mnie od lat.
          - To zrozumiałe – odparłem z delikatną nutką zadowolenia w głosie. Uśmiech szatynki poszerzył się. A więc miała poczucie humoru. Ulga.
          - Chcesz iść na spacer, obiad... może się napić? – zapytała, gdy wyszliśmy z kwatery wprost na ruchliwą, głośną ulicę. Może i byłem ciekawy historii jej i Niko, ale nie aż do tego stopnia, by spędzić z nową towarzyszką cały dzień przy stoliku. Było to wystarczająco dziwne z Niko, którą trochę znałem, nie warto było się zbyt nadwyrężać. Jeszcze ktoś pomyślałby, że jestem na randce. Znowu.
          Milczałem chwilę, na co dziewczyna przechyliła lekko głowę, obserwując mnie z uwagą, ale bez nachalności. Miała wysublimowane, spokojne gesty. Zachowywała się jak prawdziwa dama. Nie to, że spodziewałem się czegokolwiek innego po członkini klanu Ashikaga, było to po prostu tak... inne od chłopięcego, opryskliwego i nieobytego zachowania Niko.
          - Mam inny pomysł – przyznałem cicho, na co orzechowe oczy dziewczyny zaskrzyły się z ciekawości. Cokolwiek Niko do niej miała, na pewno przesadzała.
          Ruszyliśmy na jedno z największych pól treningowych. Jeśli Ashikaga dopełniała nasze talenty o jedną chakrę, musiał to być Suiton lub Doton. Brakowało ich użytkowników w wiosce, trening z taką osobą mógł być naprawdę pożyteczny. Dziewczyna nie wydawała się mieć wielkich zapędów do rywalizacji, ale szybko przystała na pomysł, wspominając, że walka z shinobi z prawdziwego zdarzenia znacznie poprawi jej samopoczucie.
          Natchniony tym komplementem, przyspieszyłem kroku.
          - Poznaliśmy się już wcześniej – przerwała ciszę swoim delikatnym głosem, gdy zbliżaliśmy się już do odpowiedniego pola. Wzdłuż niego były podłużne rowy napełnione wodą. Uniosłem brew, ponownie spoglądając na dziwnie znajome rysy dziewczyny, ale nadal nic mi nie świtało. – Moja rodzina w znacznej części uczestniczyła w pogrzebie głów klanu, to znaczy... twoich rodziców. – Gdy nie dałem jej żadnego sygnału, by przerwała, mówiła dalej, choć z wyraźnym wahaniem. – Byliśmy mali, a ty płakałeś przez całą uroczystość. Wszyscy mieli zakaz zbliżania się do ciebie, stałeś na honorowym miejscu. – Tak, to pamiętałem. To i obraz deszczu spadającego na niedawno wzruszoną ziemię. Ludzi nie chciałem oglądać. – Mimo to wyrwałam się z objęć rodziców i podbiegłam do ciebie, p-przytulając cię. – Spojrzałem na nią z uniesioną brwią. Uśmiechała się, jakby to było naprawdę miłe wspomnienie. – Płakaliśmy razem dobre kilka minut.
          - Nie pamiętam – skłamałem, urywając wątek. Rozmowa o śmierci moich rodziców była dostatecznie dołująca, a fakt, że nowopoznana dziewczyna widziała mnie kiedyś całego we łzach, wcale nie poprawiał mi humoru. Mimo tego poczułem się dziwnie inaczej. Tak jakby Ashikaga była pewnym łącznikiem, potwierdzeniem i przypomnieniem tego, co się stało. Była w pewien sposób podobna do mnie, wiedziała, w jakich warunkach się wychowałem, choć nie znała podobnego bólu. Była obrazem tego, co miałbym, gdyby nie Itachi.
          Nie byłem na nią zły, wbrew pozorom. Po prostu dawno nikt tak mocno mi nie przypomniał o mojej przeszłości. Tak naprawdę powinienem być jej wdzięczny. Podczas gdy Niko odciągała mnie od zemsty, Ashikaga mogła pomóc mi o niej pamiętać.
          Nawet sam sposób, w jaki na mnie spoglądała mnie uspokajał. Patrzyła w moją stronę z szacunkiem, spokojem, jakbym zamiast być jej osieroconym, równym partnerem, był głową znamienitego klanu i wspaniałym, sławnym wojownikiem. Mimo wielu zewnętrznych podobieństw Niko i Megumi różniły się znacznie w zachowaniu i podejściu do mnie. Teraz, gdy poznałem tę drugą trochę lepiej, musiałem dowiedzieć się, co je poróżniło. Sam fakt, że gadatliwa i narwana Niko nie wspominała zbyt wiele o swojej drużynie mówił, że w istocie było coś w tej historii, o czym chciałbym wiedzieć.
          Dalsze paplanie zeszło na drugi plan, bo na szczęście Ashikaga nie okazała się zbyt ciekawską i rozgadaną osobą. Po dotarciu na puste pole treningowe ustaliliśmy zasady i zaczęliśmy sparring. Kunoichi okazała się być biegła w Suitonie. Atakowała mnie, stojąc ciągle niemal w tym samym miejscu. Jej ruchy były płynne, wytrenowane i perfekcyjne w każdym detalu. Wodne pociski, ściany i węże sprawiały, że dostanie się do niej było nie lada wyzwaniem. Nie posiadałem żadnej z chakr, która mogłaby przeciwstawić się Suitonowi. Katon, taki na najwyższym poziomie i pochłaniający wiele chakry, mógł wyparować odrobinę cieczy. Raiton nie nadawał się do niczego, gdyż Megumi była sucha, a ja cały mokry i otoczony masami wody. Jedyne, co mogłem zrobić, to zmusić ją do zamoczenia się i użyć nowego, słabego Raitona. Ewentualnie liczyć na efekty w taijutsu.
          Tak jak myślałem, obrona Ashikagi nie była kompletna, a jej zasoby chakry nie były tak obszerne jak u Niko. Gdy jej ataki zaczęły słabnąć, a każdy kolejny był bardziej ostrożny i wykalkulowany, a przez to wolniejszy, zdołałem wślizgnąć się w prywatną przestrzeń kunoichi i złapać ją za ręce w ostatnim momencie przed kolejnym uderzeniem zbierającej się fali wody.
          - I co teraz? – zaśmiałem się ochrypłym głosem. Byłem naprawdę zmęczony, a włosy kleiły mi się do twarzy. Chyba napiłem się w międzyczasie trochę wody. Dziewczyna zaczęła się szarpać, na pewno miała ze sobą broń, ale nie mogła jej dosięgnąć. Pamiętałem, jak Niko na jej miejscu zaczęła się po mnie wspinać i wyrwała się, robiąc salto. Ashikaga jednak nie miała chyba takich umiejętności akrobatycznych. Uśmiechnąłem się chytrze, wiedząc już, jak podziękuję jej za zniszczenie ubrań i masę otarć i siniaków. Zrobiłem kilka kroków w kierunku zbiornika z wodą, ciągnąc ją za sobą.
          - Hanashite... – warknęła Megumi, czując, że własną siłą nic nie wskóra i musi użyć perswazji, bym ją puścił. Po chwili zorientowała się, gdzie ją prowadzę. – O nie, nie, nie... nie... NIE!
          Zamachnąłem się i bezceremonialnie wrzuciłem ją do wody.  Dziewczyna wynurzyła się ze zbiornika wątpliwej czystości, odgarniając zaraz włosy zakrywające w całości jej twarz. Wypluła coś z ust i spojrzała na mnie z dołu przez zmoczone rzęsy. Pod nimi powoli pojawiały się ciemne zakola, prawdopodobnie od makijażu.
          Przez chwilę mierzyliśmy się wojowniczymi spojrzeniami, jednak dziewczyna nie wytrzymała i wybuchła śmiechem. Podpłynęła mozolnie do brzegu i wyciągnęła rękę, bym pomógł jej wyjść. Wywlokłem ją na brzeg, notując w myślach, że Niko nigdy nie chciała, bym jej pomagał. Kunoichi wycisnęła włosy i otarła swoje powieki, zdając sobie widocznie sprawę, że z jej tuszu do rzęs nic nie pozostało. Nie wyglądała bez niego wiele inaczej.
          Po chwili westchnęła, wstając i kierując się do suchszego miejsca na polanie. Nadal świeciło słońce, więc była szansa, że trochę wyschniemy.
          - Dzięki, dawno się tak dobrze nie bawiłam – powiedziała, gdy usiedliśmy na trawie, nie wiedząc za bardzo, co dalej robić. Dziwnie się czułem, spędzając dzień z inną dziewczyną niż moja własna, ale skoro byliśmy razem w  drużynie, a Niko uciekła, to nie było w tym nic złego. Położyłem się, zamykając oczy. Mimo wszystko przy Megumi czułem się całkiem swobodnie. Być może naprawdę się zmieniłem. Nie odpowiedziałem jednak na jej podziękowania, nieprzyzwyczajony do wdzięczności za coś, co było w pewnym sensie moją funkcją, obowiązkiem. – Zapewne ciekawi cię, czemu ona zareagowała tak... dziwnie.
          Otworzyłem jedno oko, spoglądając na siedzącą obok dziewczynę. Wystawiła twarz do słońca i oparła się rękami o trawę. Wyglądała na zadowoloną, mimo że temat wyraźnie wskazywał na coś negatywnego.
          Postanowiłem wysłuchać jej, nie zadając zbędnych pytań.
          - Ja i Niko... nie znosiłyśmy się niemal od zawsze – zaczęła Ashikaga z lekkim uśmiechem. Widocznie była do zielonookiej nastawiona dość pozytywnie, a ich relacje wspominała z sentymentem. – Byłam najlepsza w klasie... z Niko tuż za mną. Nie miałam pojęcia czemu, ale postawiła sobie za życiowy cel pokonanie mnie we wszystkim, w czym tylko się dało. Nienawidziła mnie za moje elitarne pochodzenie, choć dla większości dzieci nie miało ono znaczenia. Nie rozumiała, że dla mnie to, że jest sierotą się nie liczy, a ja nie tyle chcę być lepsza od niej, co muszę. Ojciec nie dałby mi spokoju, gdybym nie miała najlepszych ocen. – Ashikaga westchnęła, bawiąc się trawą. Szczerze mówiąc, brzmiało to jak żeńska wersja moich relacji z Naruto, z tym że temu głupkowi daleko było do objęcia drugiej pozycji w naszym roczniku. – Nie miałam pojęcia, czemu przydzielono nas do jednej drużyny, ale miałam nadzieję, że nasz konflikt trochę się uspokoi. Zwłaszcza, że poza nami w grupie był mój przyjaciel, Kiro. Nie uczył się najlepiej i nie szło mu z ninjutsu, ale był spokojnym, rozsądnym chłopcem, zdolnym uspokoić Niko w kilka sekund. Niestety, od momentu, gdy zostaliśmy geninami, tak naprawdę zaczęło się piekło. – Uśmiechnąłem się lekko. Skąd ja to znałem? - Niko na każdym kroku próbowała udowodnić swoją wyższość. Chciała wszystko robić sama, kłóciła się ze mną o uwagę Kiro, mimo że tak naprawdę mi chodziło tylko o święty spokój, a ja dogadywałam się z nim lepiej. To prawda, była lepsza w kontroli chakry, uczyła się pilnie nowych technik, podczas gdy ja miałam wiele obowiązków wobec klanu. W pewnym momencie przestałam myśleć o niej jak o koleżance i dałam się wciągnąć w te durne kłótnie. Kiro i nasz sensei, Mehojo-san, nic nie mogli poradzić. Oczywiście żałuję teraz tej zmiany.
          Szatynka zawiesiła głos, spoglądając na szumiące na wietrze drzewa.
          - I to wszystko? Niko cię nienawidzi, bo jesteś... lub byłaś lepsza? – Nie chciało mi się w to wierzyć. Oczywiście, cała historia brzmiała prawdopodobnie. Niko lubiła udowadniać wszystkim wokoło, że jest silna i samodzielna, w dodatku kochała rywalizację i bywała równie narwana, co Uzumaki. Jednak nie był to wystarczający powód, by być tak wściekłą.
          - Nie tylko. Podczas jednego z zadań Mehojo-sensei zarządził, że to koniec naszych kłótni. Kazał nam współpracować i trzymać się razem, do czego idealną okazją była misja rangi B. Polegała na dostawie kamieni Kuchikiri. Niedaleko, do jakiejś wioski w Kraju Ognia. Ja i Niko pilnowałyśmy powozu, a nasz sensei i Kiro podróżowali równolegle do nas, po obu stronach, patrolując obszar. Bądź co bądź kamieni było sporo, były cenne i ważne dla innych wiosek.
          - Co to za kamienie? – spytałem, przerywając jej. Byłem pewien, że to te same, o których słyszałem wczoraj.
          - Wyglądały jak... półprzezroczyste, krwistoczerwone kule. – Dziewczyna uniosła dłoń, zginając palce tak, że niemal się złączyły. Czyli kamienie mieściły się w dłoni. – Ich niezwykłość polegała na tym, że wchłaniały chakrę. Nie jutsu, a samą energię z ciała shinobi. Potrafiły ją przechowywać naprawdę długi czas. W zależności od wielkości kamienia, przechowywały różne jej ilości. Gdy kamień był napełniony taką siłą, zaczynał delikatnie świecić. Gdy się zbił, co było łatwe, bo miały konsystencję szła, w ułamku sekundy uwalniał całą zgromadzoną energię. Działał jak silna bomba. – Na te słowa dziewczyna zacisnęła usta, prawdopodobnie historia zmierzała do właśnie takiego wypadku. – Miasteczko, do którego podążaliśmy, zapłaciło naprawdę dużo pieniędzy za dostarczenie tych świecących, pełnych kamieni. Napełnionych oczywiście chakrą shinobi z Konoha. Nie było tam ninja, ale zamieszkane było przez bogatych ludzi, którzy chcieli mieć sposób, by się bronić. Miejscowość ta była częstym obiektem napadów.
          - Te kamienie... to jedyne w swoim rodzaju zjawisko? Skąd się je brało?
          - Nie mam pojęcia. Czytałam o nich wiele, nigdy nie znalazłam jednak wzmianki o tym, jak powstawały. Ale istnieją podobno siostrzane kamienie, które działają do nich odwrotnie.
          - Haisekai – podpowiedziałem.
          - Tak, właśnie te. – Ashikaga uśmiechnęła się, a przez jej oczy przemknęło zdziwienie wymieszane z podziwem. Pewnie pomyślała, że jestem niewiadomo jak oczytany. – Zamiast jednak kumulować chakrę, negują ją. Po rozbiciu ich „moc” nie znika, można je więc dowolnie kruszyć i używać choćby w bombach dymnych czy zasadzkach. Podobno, ponieważ kilkadziesiąt lat temu nagle zniknęły.
          - Jak to?
          - Po prostu. Niegdyś w powszechnym użyciu, zniknęły z obiegu. Albo wyczerpało się ich źródło, albo ktoś zagarnął je wszystkie dla siebie – odparła szatynka, oglądając swoją odzież. Byliśmy już niemal susi.
          - Co się stało dalej, z tobą i Niko, w sensie? – Nie lubiłem ciągnąć ludzi za język, jednak to było silniejsze ode mnie. Coś na tej misji się stało. Niko znienawidziła Megumi, ich drużyna się rozpadła. Dziewczyna z pewnością mówiła prawdę, widziałem na własne oczy błysk w spojrzeniu Niko, gdy wspomniałem o tych czerwonych kamieniach w Kakkahana. Pamiętała te wydarzenia bardzo dobrze. Nie mówiła o nich świadomie.
          - Aah. Niko była pewna siebie, jak zawsze. Twierdziła, że nasza dostawa jest tajna i nic się nie stanie. To ona została wybrana na „szefową” misji, więc nie kłóciłam się z jej zdaniem. Chciała mieć władzę i czuć się ważna, mi to nie przeszkadzało. Do czasu. Podczas jednego z postojów zdjęła z powozu jeden z kartonów i rozpakowała je. Była ciekawa, jak wyglądają kamienie, ja też zresztą, jednak po obejrzeniu go kazałam jej odłożyć go na miejsce. Nie posłuchała się, nie wiem, czy z głupoty, czy po prostu dla zasady – warknęła Megumi, pierwszy raz dzisiaj przybierając taki ton głosu. Chłodny, karcący, zirytowany. Oparła policzek na kolanie, patrząc na mnie z góry. – Nie podrzucała nim jak piłką, bez przesady, jednak... trzymała go ciągle w dłoni, oglądała, zachwycała się nim jak drogocennym klejnotem. Dla mnie nie była to wielka nowość, dla niej - dziecka wychowanego w zupełnie innych warunkach, niż my - to było coś. – Zmrużyłem oczy. To też mogłem potwierdzić, Łza Tygrysa podobała się Niko bardziej niż normalnej kobiecie. Nie stroniła też od błyskotek na żadnej misji, która wymagała od niej eleganckiego ubioru. – Gdy usłyszałyśmy wybuch, oznaczało to atak wroga. Był jednak daleko, zapewne był to dźwięk walki z Kiro lub sensei’em. Niko wystraszyła się wybuchu przerywającego ciszę w lesie i upuściła kamień.
          - I co?
          - „I co”? – zaśmiała się szatynka. – Upuściła go obok wozu. Wybuch rozsadził koło i odrzucił nas w tył. I całe szczęście, bo z wagonu wysypała się reszta kamieni. Te, które wypadły z pudełek i eksplodowały, rozsadziły kolejne pudełka. I tak dalej. Zaczęłyśmy uciekać, ale reakcja łańcuchowa omal nas nie zabiła. Woźnica i jego pomocnik zginęli, masa pieniędzy przepadła, w lesie zrobił się wielki krater, a shinobi atakujący naszego przyjaciela pobiegli w końcu w dobrym kierunku. Zastali pobojowisko i zaatakowali nas, nie miałyśmy sił się bronić. Na szczęście Mehojo-sensei w porę przybył i odparł ich atak.
          - Gdzie tu twoja wina?
          - Nie mam pojęcia. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. Wydawała się naprawdę rozsądna, nie miała nic Niko za złe, mimo że ta wyraźnie zachowywała się gorzej niż Naruto. – Gdy raportowaliśmy u Hokage, co się stało, Niko wyparła się winy. Mimo że to ona była odpowiedzialna formalnie za misję i to, co stało się z kamieniami, zrzuciła winę na mnie. Nikt jej nie uwierzył. Pokłóciłyśmy się na dobre. Niko ubzdurała sobie, że w chwili upadku to ja miałam w ręce kamień. Nie byłam pewna, czy kłamie specjalnie, czy uderzyła się w głowę, ale musiałam się bronić. Biorąc pod uwagę nieposłuszeństwo, kłamstwo, wysokość strat i obrażenia, jakich doznał Kiro podczas ataku wrogich shinobi, Niko była zagrożona zwolnieniem z obowiązków. Trwałym. – Uśmiechnąłem się lekko. Więc nasza rebeliantka miała ciekawą przeszłość. - Przekonałam jednak Hokage, by dała jej ostatnią szansę i wybłagałam u mojego ojca, by zapłacił za wszystkie kamienie. Co dziwne, Niko wkurzyła się jeszcze bardziej. Wrzeszczała, chciała mnie uderzyć. Została zawieszona w prawach shinobi. Na długo, ale nie na zawsze.
          - Więc dlatego nie jest teraz z wami w drużynie?
          Megumi uniosła głowę, mrugając kilkakrotnie. Schowała kosmyk włosów za ucho. Nie wiem czemu, ale przez moment nie miałem o Niko zbyt dobrego zdania. Nieostrożność i zuchwałość to jedno, ale ona naprawdę nie zachowała się fair. Po Ashikadze było jednak widać, że jest równie zagubiona co ja i gdyby mogła, wszystko między nimi by zmieniła.
          - Nie. Kiro miał dość naszych kłótni i po niemal pół roku spędzonym w szpitalu, postanowił odpocząć od bycia shinobi. Trudno było mu się dziwić - był ledwie geninem, wychowywała go samotnie matka, dla której taka przygoda to było... stanowczo za wiele. – Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło na wspomnienie o przyjacielu. Mało o nim mówiła, ale widać było, że się lubili. Skoro jednak chłopak nie zrobił nic Niko, czemu ona nie wspominała chociaż o nim? – Podobne zdanie miał mój ojciec. Pomógł Niko, wyciągając ją z kłopotów z wioską, ale nie pozwolił mi na bycie kunoichi w takiej drużynie, zwłaszcza bez Utezuki’ego. Gdy Mehojo-san wyruszył na misję dyplomatyczną, zabrał ze sobą swojego ulubionego podopiecznego, właśnie Kiro. Ja nie mogłam porzucić bycia kunoichi. Po roku pracowania dla klanu, gdy odpoczęłam od tego wszystkiego, zaciągnęłam się do akademii medycznej. Nie chciałam pozwolić, by ktoś w mojej obecności po raz kolejny doznał tak silnego urazu, co Kiro. Niko została sama ze swoimi treningami i ciągłym dążeniem do bycia lepszą niż ja, nawet gdy opuściłam wioskę na ponad rok. Nie rozmawiałyśmy przeszło dwa lata. Teraz miałam nadzieję, że to się zmieni.
          Zapadła cisza. Wiatr zaczynał wiać mocniej, słońce powoli zachodziło, co było doskonale widać na tak dużym, otwartym terenie. Wstałem z ziemi, po chwili podając rękę dziewczynie obok. Wstała szybko, dziękując cicho za pomoc.
          - Muszę już iść. Pewnie czekają na mnie w domu z obiadem – uśmiechnęła się delikatnie, ruszając w stronę ulic wioski. Podążyłem za nią, wkładając ręce do kieszeni. Nie był to może najbardziej wyczerpujący trening, najwyżej miła rozgrzewka. Jutro miałem nadzieję na zmuszenie Kakashi’ego do czegoś bardziej karkołomnego. – Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. – Spojrzałem na nią wymownie. Cały czas mi dziękowała, była szalenie miła i dobrze wychowana. Jak bardzo mi tego czasem brakowało! – Myślisz, że Niko przełamie się i spróbuje ze mną porozmawiać? Może chociaż ty miałbyś na nią jakiś wpływ... – westchnęła, spuszczając głowę i odwracając się trochę w moim kierunku.
          Chyba czekała na odpowiedź. Tak czy inaczej przystanęła.
          - Spróbuję z nią porozmawiać i dowiedzieć się czegoś, ale nic nie obiecuję.
          - Dziękuję, Uchiha-san – Megumi uniosła głowę, a jej brązowe oczy zabłyszczały w promieniach zachodzącego słońca, zyskując złotawą barwę. Gdy tak się przyjrzeć... była nawet ładna. Zmarszczyłem brwi, gdy wyciągnęła ku mnie rękę. Byłem pewien, że chce uścisnąć moją dłoń lub poklepać mnie po ramieniu, ona jednak zrobiła zdecydowany krok do przodu i odepchnęła mnie od siebie. Cios był silny. Jeden krok w tył spowodował, że straciłem równowagę i wpadłem do zbiornika z wodą i błotem. Dziewczyna spojrzała na mnie z góry z szerokim uśmiechem, podpierając się pod boki. – Ja nie mogę wrócić do domu mokra, ale ty tak! – krzyknęła, przerzucając ciężar ciała na lewą nogę. – Do zobaczenia, Sasuke-kun! – dodała, oddalając się ode mnie żwawym krokiem.
          Wyszedłem z basenu i spojrzałem na moje na nowo przemoczone ubrania. Cudowna drużyna. Ja, zboczeniec-podglądacz i dwie skaczące sobie do gardła wariatki.
          Dotarłem do domu, nadal wszędzie zostawiając za sobą kilka kropel wody ściekających mi z włosów. Nie miałem ręcznika. Przysiągłem sobie, że jeśli się przeziębię, co skróci czas mojego treningu, to dorwę Ashikagę choćby w najlepiej strzeżonej twierdzy w Konoha.
          Zdjąłem buty, kierując kroki wprost do swojego pokoju. Zanim do niego doszedłem, z kuchni dosłyszałem zaciekawiony głos.
          - Gdzie u licha tyle byłeś? Obiad już ci wystygł!
          Bez odpowiadania zdjąłem koszulkę i rzuciłem ją na podłogę. Z drzwi łazienki chwyciłem swój ręcznik, po czym wróciłem do szafy szukać ubrań. Niko bezszelestnie znalazła się przy wejściu do mojego pokoju, opierając się o framugę z drewnianą łyżką w ręku.
          - Czemu jesteś mokry? – spytała z rozbawieniem, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy dopiero, gdy minąłem ją w drzwiach. Jej oczy rozbłysły zrozumieniem, potem zdziwieniem, a na końcu paniką. Kunoichi wnioskowała szybko. – Trenowałeś z Megumi? – zapytała trochę ciszej, tonem, który wskazywał, że trochę w tę opcję niedowierzała. Gdy nie uzyskała odpowiedzi, poszła za mną. Jedzenie na patelni zaczynało skwierczeć, wyrwałem więc łyżkę z jej dłoni, mieszając warzywa. Nie wiem, czemu, ale nie miałem ochoty z nią teraz rozmawiać. Dziewczyna bez słowa patrzyła, jak wyrzucam danie na ryż zostawiony dla mnie na talerzu i otwieram lodówkę w poszukiwaniu czegoś zimnego do picia. Zrobiła zakupy i posprzątała. Byłem pełen podziwu. – Niech zgadnę. Nie odzywasz się do mnie, bo Ashikaga nagadała ci tych samych głupot, co reszcie.
          Spojrzałem na nią wymownie. Widząc jej wściekły, a jednocześnie zrezygnowany wzrok, zrozumiałem wszystko. Od początku.
          Niko nie została przydzielona do mojej pary przez swoje nie wiadomo jak wspaniałe umiejętności. Nie. Miałem mieć na nią oko. Ja, spokojny, zdyscyplinowany i odpowiedzialny shinobi na osobę, która w przeszłości sprawiała poważne problemy. To samo legendarny Kakashi. Syn Białego Kła i jedyny spadkobierca najwybitniejszego klanu w Konoha, nagle w grupie z dziewczyną znikąd. Przypadek?
          Mało tego. Nasze pierwsze spotkanie. To, jak na mnie naskoczyła i nienawidziła mnie przez pierwsze kilka tygodni znajomości. Przecież to było absolutnie jasne. Czuła, że jest ze mną w drużynie za karę, że nie jestem jej prawowitym partnerem. Czuła się opuszczona przez swoich kolegów i nauczyciela, a jednocześnie winna za to, co im się stało. Więcej – moje zachowanie i status były podobne do tych Megumi. Przypominałem jej ją. Niko nienawidziła Ashikagi za jej pochodzenie i zazdrościła jej, dlatego lądując w parze ze mną wpadła z deszczu pod rynnę.
          Trudno było nie wierzyć w wersję Megumi. Niko potrafiła zachowywać się nieodpowiedzialnie. Kłamać. Knuć. Gdy musiała, była bezwzględna. Miała też odpowiednie predyspozycje do zawalenia ważnego zlecenia, jeśli brać pod uwagę jej amnezję i drgawki przy dotykaniu.
          Mogłem zrozumieć chwilową niedyspozycję i błąd na misji. Ale fakt, że nie potrafiła wziąć na siebie odpowiedzialności i nie podziękowała głowie szanowanego klanu za wyciągnięcie jej z finansowego szamba - a było ono niezłe, jeśli wierzyć liczbom - był dla mnie niedopuszczalny.
          Usiadłem do stołu, kładąc przedtem przed sobą pełen talerz i pałeczki. Niko podeszła do krzesła i uderzyła otwartą dłonią w blat, zasłaniając mi jedzenie. Uniosłem na nią jedno ze swoich najciemniejszych spojrzeń. Była niewzruszona.
          - Czemu, do cholery, nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? – spytałem prosto, marszcząc brwi. Dziewczyna wyraźnie zacisnęła szczękę, a jej tęczówki zadrżały. Zabrała ze stołu rękę, która zaraz zakołysała się bezwiednie wzdłuż jej boku.
           Otworzyła na chwilę usta, ale potem zamknęła je. Odwróciła zawiedziony, smutny wzrok, a potem całą głowę, i tak, jak w biurze Hokage, odeszła. Podążyłem za nią wzrokiem, widząc jedynie, jak unosi rękę, by wytrzeć oko. Tym razem nie trzasnęła drzwiami. Właściwie to nie słyszałem nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy