Przetarłam oczy wierzchem dłoni. W mig przypomniałam sobie o tym, jak spędziłam poprzednią noc i natychmiast wtuliłam głowę w poduszkę. Wolałam nie wstawać. Oczywiste było, że nie wyjdę z łóżka w takim stanie, nawet, gdyby Konoha była bombardowana. Bolało mnie absolutnie wszystko, od paznokci u nóg po koniuszki włosów na głowie. Nie chciało mi się nic kompletnie. Jeść, chodzić, mówić, ba, byłam zbyt zmęczona, by spać.
Przeleżałam jeszcze kilka minut, ale gdy sen nie nadszedł, zeszłam ociężale z łóżka. W pokoju panował okropny zaduch, więc otworzyłam okno, przy okazji patrząc na zegarek.
Południe. Wprost świetnie.
Poprzedniego dnia, czyli zaledwie kilkanaście godzin po wcieleniu do przeklętego ANBU, albo, jak kto woli, Specjalnego Składu Taktyczno-skrytobójczego*, przydzielono mi pierwszą misję. Pozornie nic trudnego, ot, dorwanie zbiegłego więźnia, który, do jasnej cholery, uciekł akurat w stronę najgęstszego i najbardziej rozległego fragmentu lasu wokół wioski. Moim zadaniem, już jako członka jednego z wielu czteroosobowych oddziałów, było przeszukanie jak największego obszaru. Z dostępem do bazy przez radio, biegałam po tych chaszczach w tę i z powrotem, kontaktując się z ciągle słabo mi znanymi towarzyszami, przez dziewięć godzin. Dosłownie.
Więźnia, nawet nie tak uzbrojonego, jak nam się wydawało, znalazł dowódca innego składu. Odmeldowałam się i doczłapałam do domu po trzeciej nad ranem.
Ah, ale to nie był koniec rewelacji. Jeszcze podczas wcześniejszej wizyty w bazie głównej dobrano mi strój, identyczny jak reszty członków, oraz maskę, którą okazała się biało-niebieska kuna. Potem czekało mnie najgorsze, czyli tatuaż. Robił mi go w miarę młody mężczyzna, na szczęście sterylną igłą i zupełnie bez pośpiechu. Zapytałam go, już nieźle wtedy tym wszystkim zmęczona, jaki jest cel oznaczania członków ANBU. Odpowiedział, nieco bez przekonania, że to głównie siła tradycji, ale także zapewnienie agentom stabilności emocjonalnej. Dopytywałam się dalej, próbując zignorować ból w lewym ramieniu. Wytłumaczył, nakładając czerwoną farbę na gotowy czarny kontur, gdy moje biedne ramię i tak już przestało cokolwiek czuć, że członek ANBU na co dzień widywał tak okropne i nienormalne rzeczy, że czasami potrzebował swoistego „uziemienia”. Tatuaż oznaczał kontrolę nad emocjami i za każdym razem, gdy wojownik patrzył w lustro, miał sobie przypominać o celu i zasadach służby, zamiast rozpamiętywać swoje szare życie codzienne.
Dalej nie miało to dla mnie większego sensu, ale wyrywając się rozmówcy w połowie jego pracy zrobiłabym tylko z siebie idiotkę.
Co było kolejnym „miłym” aspektem nowej pracy – od dzisiaj albo musiałam nosić bluzki z długim rękawem, albo obwiązywać ramię bandażem, bo przecież przynależność do jednostki była tajna. Przy aktualnej temperaturze druga opcja wydawała się bardziej prawdopodobna.
Wraz ze wszystkimi „nowicjuszami” wcielonymi do ANBU otrzymałam nowe imię. Mieli tak się do nas zwracać w bazie i na misjach. Co mnie zdziwiło – Sai, ten brunet, z którym rozmawiałam, nie dostał żadnego przezwiska. Mieliśmy do niego mówić po imieniu. Zastanawiałam się, czy nie było ono prawdziwe, czy tak naprawdę wcale nie był tu nowy.
Mnie, zupełnie nie wiem, czemu, nazwano Tsuyu**. Imię rosa, którą nazywaliśmy też porę deszczową występującą głównie na zachodzie kraju, mało do mnie pasowało. Mój dowódca nie mógł powstrzymać się od komentarza na temat trzeciego znaczenia tego słowa, stąd własnie się wzięły moje późniejsze zabawy językiem na polu treningowym.
Ubrałam się na tyle schludnie, by móc się pokazać Saturn, czyli byle jak, i wyszłam do kuchni. Kotka już dawno na mnie czekała, wiercąc się przy lodówce, a jej spiczaste uszy stanęły na baczność na sam odgłos otwieranych drzwi do mojej sypialni. Pierwszy raz nie spała ze mną, była zeszłej nocy dość żywa, a ja po misji o trzeciej nad ranem nie byłam najbardziej chętną do zabaw osobą w okolicy.
- Mia!
- Hai, hai… już ci coś daję…
Naszykowałam jej ulubione przysmaki i zaczęłam przygotowywać lekkie śniadanie. Nie było sensu się obżerać. Był czwartek, co oznaczało, że obiad, a potem przyjmowanie Uchihy na posiłku, było całkowicie na mojej głowie. Nawet nie miałam pomysłu, co przyrządzić. Przez misję nie zrobiłam zakupów i…
Usłyszałam pukanie do drzwi.
…trening z Akane. Dziś. Rano.
- Shimatta… - pobiegłam na bosaka, owijając się w drodze kocem rozłożonym na kanapie. Miałam cichą nadzieję, że po drugiej stronie nie było Sasuke.
Otworzyłam zamek i odetchnęłam z ulgą. Spotkałam parę błyszczących, lawendowych oczu i stopę tupiącą w miejscu.
- Nie było cię. – zauważyła odkrywczo blondynka, bez pytania wchodząc do środka. Zamknęłam za nią drzwi, czując mrowienie w łydkach. Czyżby zakwasy? Po tylu latach treningu?
- Przepraszam, naprawdę. Dopiero wstałam. Miałam ciężką noc i… no, wiesz.
Kobieta spojrzała na mnie spod uniesionych brwi, a po chwili jej spojrzenie straciło na intensywności. Nie była zła. Raczej zaciekawiona.
- Źle wyglądasz. Co się stało? – zapytała, opierając się tyłem o kanapę i patrząc na mnie od góry do dołu. Wolałam nie wiedzieć, jak wyglądam. Rozczochrane włosy, wory pod oczami, koc na ramionach i bose, obolałe stopy. Hola, czy to były odciski?
Wróciłam myślami do jej pytania. Nawet nie miałam siły wymyślać wymówek, więc podeszłam niemrawo do sofy i ułożyłam koc z powrotem, przechodząc do kuchni i wstawiając wodę na herbatę. Skoro zmarnowałam czas mojej nowej nauczycielki, mogłam przynajmniej zrekompensować się czymś do picia.
- Ciężko to wytłumaczyć. To znaczy… nie za bardzo mogę.
- Czy to jest… puma?
Odwróciłam się, widząc, jak Saturn patrzy na mojego gościa z jednej z najwyższych półek w kuchni. Nie wydawała się wrogo nastawiona, raczej zdziwiona obecnością nowej osoby. Głos Akane zdradzał jednak, że nie aprobuje mojego azylu dla dzikich zwierząt.
- Tego tez nie mogę wytłumaczyć. Spokojnie, nic ci nie zrobi. – blondynka podeszła po herbatę, nie spuszczając jednak kotki z oczu. – Co, nie lubisz kotów?
- Wybacz… jestem raczej typem miłośniczki psów.
- Nie rozumiem, ale niech będzie. – uśmiechnęłam się kwaśno, wdrapując się na ladę i biorąc filiżankę w dłonie. Moje palce były obolałe i skostniałe. Ciepła herbata przynosiła lekką ulgę. Niirochi usiadła nieopodal, przy stole, co pewnie miało oznaczać jakąś rozmowę.
- Wcielono cię do ANBU. – zauważyła, a ja omal nie wyplułam napoju wprost na podłogę. Byłam aż tak kiepska w utrzymaniu sekretu?
- Aah… przedwczoraj. Aż tak to widać? – zapytałam, zbyt zmęczona na dyskusje. Akane i tak wydawała się zupełnie pewna swoich racji, więc nie było sensu w trzymaniu się durnych zasad organizacji, której w tym momencie szczerze nienawidziłam.
- Nieprzespana noc, rozdrażnienie i opatrunek na ramieniu. Znam to dobrze. – uśmiechnęła się blondynka, popijając herbatę. Wiedziałam, że brzoskwiniowa jej zasmakuje. Miałam dar dobierania herbat do charakterów ludzi. Może nie byłam w stanie uratować tym talentem świata, ale sprawiało mi niezłą frajdę patrzenie, jak ludziom smakuje okaz herbaty z mojej sporej kolekcji. To było prawie jak komplement w sprawach kulinarnych…
Sprawy kulinarne. Obiad. Sasuke.
- Wybacz, ale będę z tobą rozmawiać, szykując obiad. Mogłabyś zostać, dla mnie to nie problem zrobić trochę więcej. I tak sama nie mam apetytu. – powiedziałam, wyciągając wok.
- Nie, raczej nie, dziękuję. Jestem już umówiona. – odparła kobieta. - Przyszłam tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku. Skoro jesteś nowa w ANBU, mogłabym ofiarować ci swoją pomoc i wskazówki, ale przecież jesteś córką Mitarashi, ona lepiej się tobą zaopiekuje. – usłyszałam z tyłu. Wstawiłam naczynie na gaz i zaczęłam wyciągać warzywa z lodówki. Na szczęście jeszcze było co gotować. Miałam dużo składników do słodkich potraw… może upiekłabym ciasto? To zdecydowanie poprawiłoby mi humor. I tak nie miałam sił na trening.
- Szczerze mówiąc wątpię. Rzadko się widujemy, a jak już, to w sprawach służbowych. Mimo to… dzięki. Na razie jedyne pytania związane z ANBU to „czemu właśnie ja” i „kiedy to się wreszcie skończy”. – mruknęłam, siekając zioła. Zerknęłam na Saturn, która z zafascynowaniem przyglądała się wodzie bulgoczącej na kuchence.
- Za moich czasów przystąpienie do jednostki było dobrowolne. – zaśmiała się Niirochi.
- Teraz też jest. Nikt mnie jednak nie uprzedził, że będzie to aż taki koszmar. – odparłam, wrzucając warzywa do woka. – Brzmisz, jakbyś znała to wszystko z pierwszej ręki. Kakashi był w ANBU, a ty?
- Też. Dobre kilka lat. Właściwie… nadal jestem, tyle, że nie wcielono mnie z powrotem do służby. – odwróciłam się w jej stronę, słysząc, jak odkłada filiżankę po herbacie. Rzeczywiście, nie zwróciłam na to wcześniej uwagi, ale jej czerwona bluzka zasłaniała ramiona. – I mam nadzieję, że szybko tego nie zrobią. Chcę trochę pożyć.
- Ma się rozumieć. Uśmiechnęłam się, zmniejszając gaz i przygotowując mięso. Akane stanęła koło mnie, z zainteresowaniem obserwując, co robię. – Może jednak te konsultacje z bycia poniewieraną i zmęczoną to nie taki zły pomysł. Jest wiele pytań, których nie mam komu zadać. Na przykład o hierarchię i skład grup, terminy misji… zadania tego kolesia od łączności… w bazie wszyscy są cisi, nadęci i tajemniczy.
- Wszystko w swoim czasie. Ja wszystko rozumiałam po około miesiącu służby, też się wdrożysz. Nie będę cię straszyć na zapas. – odparła wesoło blondynka, zaglądając do garnka. – Wygląda, że się na tym znasz. – wciągnęła powietrze nosem. – I całkiem ładnie pachnie. No, może jednak kiedyś do ciebie wpadnę, jeśli znowu wystawisz mnie z treningiem.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Co miałyśmy dzisiaj przerabiać? Poćwiczę sama, jak trochę odpocznę.
- Tworzenie otoczenia. Po prostu daj mi znać, jak dojdziesz do momentu, gdy stworzysz wizję, która cię zadowoli, a ja ją ocenię. Wtedy pójdziemy dalej z ciekawszymi rzeczami.
- Nie ma sprawy. – odparłam, przygotowując na ladzie składniki do ciasta. Jagodowe smakowałoby Sasuke, a miałam spory zapas niezjedzonych owoców w lodówce. Akurat był sezon.
- To ja będę się już zbierać, zanim twoja puma mnie zje. – uśmiechnęła się kunoichi, machając do kotka. – Jesteś pewna, że dobrze robisz, trzymając go tu?
- Nie. Ale dzięki za troskę. – odparłam, wertując książkę z przepisami.
- Ah, byłabym zapomniała, Załatwiłam ci te lekcje, o które prosiłaś. – spojrzałam na blondynkę znad stron z apetycznymi zdjęciami wypieków. – Umówiłam cię na dzisiejszy wieczór. Weź ze sobą bo, tak dla orientacji, co macie poćwiczyć. Twój nauczyciel to mój stary znajomy, bardzo miły, więc niczym się nie przejmuj.
- Oczywiście. Dzięki raz jeszcze. – mruknęłam. Kolejna porcja treningów nie uśmiechała mi się w tej chwili. Miałam tyle spraw na głowie! Saturn, taijutsu z Sasuke, genjutsu z Akane, ninjutsu z Kakashim, który, swoją droga, wyręczony przez blondynkę przestał w ogóle rano wstawać, i misje w ANBU. Genialnie.
- Uchiha już swój trening rozpoczął.
Zamknęłam książkę z hukiem. Jeśli potrzebowałam motywacji, to właśnie mi o niej przypomniano.
- Który? – zapytałam, mimo suchości w gardle. Akane uśmiechała się niewinnie, dobrze jednak rozumiejąc, co chciałam wiedzieć.
- Z kataną. Przyszedł wczoraj wieczorem na lekcje do Mistrza Miecza. Na początku, według Kakashiego, było w porządku. Togatta był zadowolony z nowego, sławnego ucznia. Podobno widział w nim potencjał, a już zupełnie przepełnił kielich wybór miecza.
- To znaczy? – wlałam mleko do miski, rozpuściłam masło i zaczęłam ubijać jajka na krem.
- Każdy uczeń musi przynieść swoją broń lub odkupić wybraną od Mistrza. Sasuke zrobił to pierwsze. – Akane skrzyżowała ręce. - Znalazł Serimochi, swój miecz, w posiadłości klanu Uchiha. Według Togatty katana, którą przyniósł, należała do jego dziadka, wielkiego wojownika, a zarazem dobrego znajomego Mistrza.
- Jak zwykle błyszczący i genialny. – mruknęłam pod nosem. – Więc jak poszedł trening? Uchiha zaszpanował, zdobył jeszcze więcej chwały, przejął stołek Mistrza i zreformował Szkołę w jedną noc?
- Nie zupełnie, choć podobnie. – zaśmiała się blondynka, powoli wychodząc. – Najpierw obejrzał prezentację Mistrza i jego najlepszych uczniów. Wezwany do potyczki próbnej z Togattą nie tylko obronił wszystkie ataki, pierwszy raz używanym mieczem, ale skopiował ciosy, jakie Mistrz zadawał na pokazie, dezorientując i tym samym pokonując staruszka.
- Niech zgadnę. Sharingan. – westchnęłam, mieszając energicznie trochę wciąż zbyt gęste ciasto.
- Nie inaczej. Togatta był wściekły. – przyznała Niirochi, mówiąc już z salonu. - Uznał, że Uchiha jest zarozumiały, wziął potyczkę zbyt poważnie i zbezcześcił Szkołę kopiując bezmyślnie ruchy, a nie „rozumiejąc je”.
- Wyrzucili go? – zapytałam z nadzieją, odwracając się w stronę kunoichi. Czyżby pierwszy raz ktoś miał takie samo zdanie o małpowaniu ruchów, jak ja?
- Można tak powiedzieć. – westchnęła Akane. – Ale nie ciesz się tak. Wystarczy, że twój kolega obejrzy parę walk na miecze i stworzy z różnych styli swój własny. Jest geniuszem. Po odrobinie praktyki będzie już doskonały. Ciebie czeka o wiele więcej pracy.
- Dzięki. Tego mi było trzeba. – mruknęłam, opierając się rękami o blat. Znowu czułam się beznadziejnie. Sasuke był ciągle o kilka kroków przede mną. Nie wiem, skąd czerpał siłę na to wszystko.
- Nie przejmuj się. – poczułam rękę na plecach. Nie zrobiło mi się wcale lepiej. Nogi bolały mnie od samego stania. Niirochi poklepała mnie, uśmiechając się szczerze. – Masz najlepszego nauczyciela genjutsu, przynajmniej w tym…
- Mia!
Przez chwilę nie miałam pojęcia, co się stało. Coś brązowego mignęło mi przy półkach, a potem usłyszałam huk. Akane odskoczyła do tyłu na metr, czyli wystarczająco daleko, by nie oberwać żółtawą, słodką breją, która wylądowała na mojej twarzy i bluzce.
Przez moment obie dochodziłyśmy do siebie, a ja już zrozumiałam, co się stało.
Akane zaczęła się śmiać, patrząc na bajzel, który powstał w kuchni.
- Saaaaatuuuurn! – krzyknęłam, a kot popędził do mojej sypialni tak szybko, że słyszałam tylko jego pazurki na drewnianych panelach. Wzięłam głęboki wdech. I jeszcze jeden. Pokryta lejącą się papką wyłączyłam gaz. Nastała cisza, przerywana słabo powstrzymywanym śmiechem mojej sensei. – Nie pomagasz. – warknęłam.
- Wybacz. Wyglądasz komicznie. – przyznała, nabierając trochę ciasta z mojego ramienia na palec i kosztując go z miną konesera. – Całkiem, całkiem.
- Kami-sama... – przyłożyłam rękę do nosa, czując, jak skacze mi ciśnienie. Tabletki na migrenę skończyły się w zeszłym tygodniu. Rzuciłam okiem na kunoichi trzymającą się za brzuch, potem na zdemolowaną kuchnię, aż w końcu na zegar. – Może nie mam ciasta… ale raczej skończę obiad. – pocieszyłam się.
- Racja. To ja już będę się zmywać. – powiedziała Akane, jeszcze raz uśmiechając się do mnie.
Gdy już myślałam, że nie może być gorzej, w oknie pojawiła się ciemna postać. Było mi już serdecznie wszystko jedno, czy to Uchiha czy ktoś inny. Na szczęście, a może i nie, gdy podeszłam do okna, ujrzałam pomarańczowo-białą maskę z wizerunkiem tygrysa. Otworzyłam balkon, a wojownik ANBU wszedł do domu, zupełnie niewzruszony moim wyglądem.
Jakbym miała mało atrakcji na ten dzień!
- Tsuyu?
- Kapitan Sutoraiki. – przywitałam go ukłonem. Nie wiedziałam, czemu mój dowódca otrzymał imię „cios”, ale korzystając z rady mojego kolegi z grupy, dotyczącej grzeczności dla wyższych rangą, wolałam się o tym nie przekonywać. – W czym mogę pomóc?
- Musiałem się fatygować sam, mamy awarię odbiorników. Weź go ze sobą do bazy, mamy zebranie. – mruknął zza maski, natychmiast odwracając się do wyjścia. Uniosłam głowę.
- Teraz, już? Ja…
- Tak. Już. Przebierz się, umyj, co chcesz i za piętnaście minut masz być na miejscu. Nasz inżynier ma wprowadzić zmiany w sprzęcie.
- Rozumiem, a-ale ja nie mogę. J-jestem…
- Nie obchodzi mnie to. – odwrócił głowę, nie patrząc jednak wcale na mnie, a na stojącą gdzieś w salonie moją nauczycielkę. Kiwnął jej lekko na pożegnanie, po czym wyszedł na balkon i skoczył w dół, ruszając prawdopodobnie po moich współtowarzyszy.
-… umówiona. – westchnęłam, spuszczając głowę.
- Do zobaczenia! – usłyszałam z przedpokoju, a zaraz potem odgłos zamykania drzwi. Wzięłam kolejny głęboki wdech, rzucając okiem na kuchnię. Jak ja miałam się ze wszystkim wyrobić? Sasuke miał tu być za nieco ponad pół godziny, ja musiałam wyjść.
Nie mając lepszego pomysłu, rozgryzłam kciuk, wykonałam odpowiednie pieczęcie i uderzyłam dłonią w ścianę.
- Kuchiyose!
W kłębie dymu pojawił się biały kot, który natychmiast upadł na podłogę.
- Trochę delikatniej, co, mała? – mruknął, owijając się w geście samoobrony puchatym ogonem. – Smakowicie wyglądasz.
- Zły dzień na żarty, chłopie. – warknęłam, ruszając po jakąś kartkę. Nabazgrałam wiadomość „Bądź godzinę później, coś mi wypadło, a w dodatku jestem cała w cieście” i wcisnęłam ją Yupiterowi w pyszczek, tłumacząc zaraz potem, gdzie mieszka Uchiha. Nie chciałam, by zastał mnie w stroju ANBU, a już na pewno nie w tym bałaganie, jaki narobiła Saturn. Właśnie, trzeba było pomyśleć nad stosowną karą. – Poradzisz sobie?
- A na khoko ja fyglątam, na jakiehos kundla?
- Nie. Jesteś cudowny. – zwichrzyłam mu futerko, a potem popchnęłam w stronę otwartego balkonu, które zostawił Sutoraiki. Gdy tylko kot zniknął mi z oczu, pobiegłam do łazienki, zmyć z siebie zastygające już ciasto i wcisnąć się w strój. Spóźniłam się trochę na zebranie, ale na szczęście nie ominęło mnie nic ważnego.
Gdy wróciłam do domu wrzuciłam strój i maskę na dno szafy i posprzątałam kuchnię. Yupitera nie było, na czystym fragmencie lady zostawił mi jednak karteczkę z odpowiedzią Uchihy. Otworzyłam ją i przeczytałam na głos.
- „A w jakim cieście? Jeśli dobrym, to przyjdę wcześniej…” – zarumieniłam się i wyrzuciłam kartkę. W ciągu dwudziestu minut, które mi zostały wznowiłam przygotowania obiadu i ani myślałam o odpisaniu temu wrednemu padalcowi.
O wilku mowa. Pojawił się punktualnie, wchodząc jak zwykle przez okno. Nie miałam zamiaru się powstrzymywać. Chciałam wyrzucić z siebie cały stres i zmęczenie, które mi doskwierały, skomentować jego wątpliwe sukcesy w treningu z mieczem i wyśmiać jego odpowiedź, którą przyniósł summon, ale w momencie, gdy go zobaczyłam, wszystko ze mnie uleciało. Uśmiechnęłam się blado, widząc go w białej koszuli, której zwykle nie nosił i z paczką ciastek, które musiał kupić w cukierni na dole. Położył je na stole obok przygotowanej zastawy i bez słowa usiadł przy nim, patrząc na mnie kątem oka.
Na szczęście zdążyłam się przebrać, gdy gotował się ryż.
Powtarzałam sobie cały dzień, że go nie znoszę. Że go nie lubię, nie chcę, nie toleruję. Wmawiałam sobie to wszystko, a jednak im dłużej na niego patrzyłam, tym mniej sama wierzyłam, że to prawda.
- Co się tak na mnie patrzysz? – zapytał znudzony, opierając łokieć na kolanie.
- Eh? – zamrugałam oczami, otrząsając się. – Z-zamyśliłam się… zastanawiam się, czy d-dodałam wystarczająco… no wiesz… tego… - wymamrotałam, wertując w pośpiechu pierwszą z brzegu książkę kucharską. Ja chyba totalnie głupiałam przy tym idiocie.
- Niektórych rzeczy nie wyczytasz w książce. – usłyszałam jego pewną ripostę. Zadrżałam, zastanawiając się, co takiego miał na myśli i wyjrzałam znad trzymanego egzemplarza, tylko po to, by zobaczyć, jak Sasuke wstaje z miejsca i podchodzi do mnie.
Serce zaczęło mi bić jak szalone. Przyłożyłam książkę do piersi, patrząc prosto na twarz chłopaka, który podszedł do mnie i uśmiechając się lekko zaczął nakładać sobie ryż do miski. Otrząsnęłam się. Po raz drugi.
- Możemy jeść? Kazałaś mi czekać godzinę. – mruknął, samemu majstrując przy garnkach. Gdybym mogła, zbombardowałabym jego plecy piorunami. Po chwili jednak, gdy tak stał odwrócony do mnie tyłem, a jego koszula opinała idealnie jego szerokie plecy… miałam ochotę… - Ej, żyjesz? – złapał mnie za rękę.
Potrząsnęłam głową. Ja przeżywałam jakieś rozstrojenia nerwowe!
Wystarczyło, że go zobaczyłam, on mnie dotknął, a ja poczułam jego zapach, a zupełnie zmienił mi się nastrój. Nagle nie byłam taka zmęczona, dzisiejsze wypadki brzmiały śmiesznie, a nadchodzące treningi i misje nie wydawały się takie straszne.
Za każdym razem, gdy nie był w pobliżu, nawet najmniejsza, choćby i pozornie negatywna myśl o nim sprawiała, że się rumieniłam. Kiedy tak rozpamiętywałam wszystko, co dla mnie zrobił i co razem przeszliśmy, orientowałam się, że mimo wszystko bardzo go lubię. Może nawet… więcej niż lubię. To było z mojej strony głupie, głupie, głupie, ale nie potrafiłam myśleć inaczej. Było pełno powodów, by go nienawidzić, jednak w tej chwili żaden nie był na tyle silny, by moje serce zwolniło, a umysł się uspokoił.
Dlaczego czułam się tak… dziwnie? Nie byłam mu za nic wdzięczna, nie byłam dla niego specjalnie miła, nie spędzałam z nim tak dużo czasu, więc nie było mowy o przyzwyczajeniu. On robił ze mną coś, czego w tej chwili nie mogłam określić. Nie podrywał mnie jak tani amant, nie imponował mi, przynajmniej bezpośrednio, bogactwem czy wiedzą. Jasne, był geniuszem, ale nie tyle co go podziwiałam i szanowałam, co zazdrościłam mu i rywalizowałam z nim. Nie był opiekuńczym, delikatnym, wiernym kompanem jak Kiro. To był zupełnie inny rodzaj przywiązania.
Przy nim po prostu… czułam się bezpieczna. To było to. Gdy był przy mnie, byłam centrum jego uwagi. Czułam się ważna, broniona, i wiedziałam, że choćby wpadło teraz do pokoju z tuzin nukeninów, on by zrobił wszystko, by mnie obronić. Cały ciężar odpowiedzialności i obowiązków wydawał się lżejszy, jakby podzielony na dwa.
Nie wiedziałam, czy zdawał sobie z tego sprawę, ale sama jego obecność sprawiała, że mój żołądek tańczył kankana. Gdy dodawał do tego to spojrzenie bezdennych, czarnych oczu i ciepły zapach jego skóry, miałam wrażenie, że lada za moimi plecami się odsuwa, a ja zaraz upadnę.
- Dobrze się czujesz? – usłyszałam jego głos, który tym razem zamiast zepchnąć mnie w zupełną otchłań szaleństwa, przywrócił mnie na ziemię. – Coś się stało?
Dopiero po chwili zrozumiałam, że trzyma ręce na moich ramionach, patrząc na mnie z góry. Zadrżałam. Tylko jeszcze tego brakowało.
- Tak… to znaczy… nie. Mam zwariowany dzień, to wszystko. – zepchnęłam z ramion jego dłonie, starając się brzmieć naturalnie. Mimo mojej odpowiedzi stał wciąż przede mną, na tyle blisko, że czułam świeży zapach jego koszuli. Jego oczy utkwione były w moich, co trochę mnie dekoncentrowało. – Teraz ty się na mnie patrzysz. – zauważyłam z wymuszonym uśmiechem, kombinując, jak się wydostać z tej przyjemnej pułapki.
- Masz wory pod oczami. – zauważył chłopak, nie ruszając się z miejsca. Przewróciłam oczami. Genialnie. Miałam nadzieję na „bo jesteś ładna” lub „nie mogę oderwać oczu”, a mój kolega po prostu martwił się o moje zdrowie. Nie tylko fizyczne, biorąc uwagę to, jak niedawno odpłynęłam.
- Źle sypiam. Możemy już je-…
Zamarłam.
-…ść?
Nie wiem, które części mojego ciała się trzęsły, a które zostały w miejscu, ale sparaliżowało mi chyba wszystko. Zabrakło mi powietrza w płucach, w gardle powstała wielka gula, a powieki zrobiły się strasznie ciężkie.
A wszystko przez to, że Uchiha przybliżył się jeszcze bardziej, dotykając dłonią mojego policzka, przejeżdżając zaraz opuszkami palców po skórze pod moim prawym okiem. Spojrzałam na niego, z lekko otwartymi ustami, nie mogąc oddychać. Delikatny, krótki dotyk wprawił mnie w takie osłupienie i zagubienie, że na chwilę zapomniałam, gdzie jestem.
- Zapytam ostatni raz. Coś się stało? – mruknął poważnie, przyglądając się to moim oczom, to drżącym ustom, nie przestając mnie dotykać.
Już miałam powiedzieć, że nie, ale jego ręka zsunęła się z mojego policzka i przejechała po szyi pod moim uchem, odgarniając tym samym włosy. Kolana się pode mną ugięły, a zamiast odpowiedzi wydobyłam z siebie lekkie, bezgłośne westchnięcie. Wiedziałam, że czeka na odpowiedź, więc potrząsnęłam lekko głową. Na tyle lekko, by nie zrzucić z siebie jego ręki. Czułam się tak dobrze…
- Następnym razem myj się dokładniej.
Zmarszczyłam brwi. Czekałam na jakiś… postęp, pocałunek, coś, ale… uwaga co do mojej higieny… w takim momencie?
- Hę? – nie zdołałam wydusić z siebie nic mądrzejszego. Uchiha uśmiechnął się z satysfakcją i pokazał mi swoją dłoń. Na jednym palcu miał resztkę ciasta. No jasne. Nie mogłam umyć włosów, nie wyschłyby mi w piętnaście minut, wiec nie dotarłam do niektórych miejsc. – Przepraszam, jaśnie panie, nie mogłam przewidzieć, że ktoś będzie mnie tu dotykał. – rzuciłam oschle, wciąż nie mogąc uwierzyć, że dla niego była to tylko zabawa, lub, co gorsza, troska.
- Nie rozumiesz. – pokręcił głową brunet. – Dotknąłem cię tam, bo było tam ciasto. Więc następnym razem, jak wylejesz na siebie tyle słodyczy, nie przekładaj spotkania, tylko mnie zawołaj, to zrobię to samo. – dodał, odchodząc ode mnie i sięgając po nałożoną wcześniej, teraz już pewnie zimną, potrawę.
Ja w tym czasie doznałam wizji, jakby wyglądało wycieranie ciasta z mojej twarzy, rąk i… bluzki.
Przełknęłam ślinę. Nagle zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco. Dotknęłam ręką swojego policzka, gdzie jeszcze chwilę wcześniej spoczywała jego dłoń. Właściwie to mogłabym się do tego przyzwyczaić.
O kami. Co ja sobie myślałam?
Nałożyłam sobie jedzenie i usiadłam przy stole. Według Sasuke obiad wyszedł dobry, jak dla mnie nie miał smaku. Przez cały czas bałam się spojrzeć chłopakowi w oczy. Czułam się dziwnie. Jakbym zrobiła coś źle, marnowała szansę.
No bo… cholera. On sam do mnie przyszedł. Skoro już zrozumiałam i pogodziłam się z faktem, że go lubię, może trzeba było mu to jakoś okazać? Ile mogłam się męczyć z tymi dreszczami i wzrostami ciśnienia, za każdym razem, gdy się spotykaliśmy? Chciałam w końcu wiedzieć, kim jesteśmy. Rywalami, partnerami, przyjaciółmi, może czymś więcej? Nie wiedziałam, które miałam wybrać, i to nie tylko dlatego, że na to ostatnie najpewniej nie miałam szans. Miałam takie huśtawki nastrojów. Raz go chciałam zabić, raz pocałować, ciężko było teraz podejmować decyzje.
Byłam zmęczona. To na pewno. Tym wszystkim dookoła. Chciałabym, by wszystko było jasne, załatwione i normalne. Bym mogła się położyć i zasnąć, a ktoś inny przejął moje zadania. Choćby na krótki czas.
Odsunęłam pustą miskę na bok, ułożyłam na stole ręce, a na nich głowę i przymknęłam oczy. Westchnęłam, zupełnie zapominając o obecności Uchihy w pomieszczeniu. Gdy skończył odstawiać naczynia do zlewu, sam, zupełnie sam, postanowił pozmywać, nie odzywając się ani razu. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jedno zadanie przejął. Gdyby tylko mógł za mnie iść na ten trening bo, nauczyć się genjutsu i wykonywać misje ANBU. On nadawał się do tego znacznie lepiej.
- Naprawdę jesteś zmęczona. – usłyszałam, gdy zakręcił kran. Powoli czułam, że zasypiam, ale nie miałam na tyle silnej woli, by podnieść głowę chociaż odrobinkę. Chciałam uciąć sobie drzemkę, króciutką, małą, by zebrać siły na to przeklęte spotkanie z nauczycielem walki.
Moje oczy otworzyły się w ułamku sekundy, gdy poczułam coś na mojej głowie. Nie drgnęłam, a obiekt, ciepły i miękki, zaczął przesuwać się w stronę mojej szyi wzdłuż moich włosów. Zacisnęłam oczy i oparłam się czołem o ręce, nieświadomie dając brunetowi lepszy dostęp. Czy on mnie… głaskał? Dobrowolnie, bez powodu, z czystej dobroci i bez proszenia? To było… takie miłe.
- Mmm… - wyrwało mi się, gdy już zupełnie odpłynęłam i skoncentrowałam się na ruchach jego dłoni.
- Ty rzeczywiście jesteś jak kot. – mruknął shinobi z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Nie wiem, co mu strzeliło do głowy, dotykać mnie kolejny raz… ale chwilowo nie miałam siły myśleć. Miał dobry humor, to było pewne.
Gdyby nie to, że byłam zaspana, może zareagowałabym wcześniej. Dopiero, gdy odsunął i obrócił krzesło, na którym siedziałam, a ja lekko otworzyłam oczy, źle reagujące na światło wpadające przez okna, zorientowałam się, co się dzieje. Sasuke złapał mnie pod kolanami i podłożył rękę na moich plecach, zrywając mnie, zaspaną, z krzesła i ruszając jak gdyby nigdy nic do mojej sypialni.
Nabrałam powietrza w płuca i miałam na niego krzyknąć, by mnie puścił, ale w głębi duszy dobrze wiedziałam, że tego nie zrobi. Zanim zdołałam cokolwiek wymyślić, już byliśmy w moim pokoju, a Uchiha posadził mnie na łóżku i ukucnął przy nim, patrząc, jak sama się przechylam na bok i padam na miękką pościel.
Zamknęłam oczy za sekundę przed tym, jak chłopak wstał i rozczochrał mi włosy na głowie. Nie ruszyłam się, a tylko mruknęłam ciche „odczep się”. Słyszałam jak wychodzi, a po kilku minutach na materac zaraz obok mnie wdrapała się Saturn, która przytuliła się do moich nóg w akcie przeprosin.
W gruncie rzeczy to nie miałam jej już niczego za złe.
* - ANBU jap. Ansatsu Senjutsu Tokushu Butai
** - Tsuyu – może oznaczać też sos (dip) do maczania tempury, czyli owoców morza lub warzyw smażonych w cieście naleśnikowym
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz