6 stycznia 2008

Rozdział XXXVII - "Właściwy los"

Wokół szpitala panowała cisza przerywana odgłosami otaczającego Komakoro lasu. Liście drzew szeleściły na wietrze, sprawiając wrażenie, że każdy z nich żyje indywidualnie, a jednak ich ruchy były zsynchronizowane jak w rytualnym tańcu. Podeszłyśmy ukradkiem do murowanej ściany pokrytej jasną emalią. Podbiegłyśmy do rogu budynku tylko po to, by ujrzeć puste wejście. Przez oszklone drzwi widać jednak było sekretarkę, którą wcześniej mijałyśmy, oraz schody na górę, do sal lekarzy. Na korytarzach jak zwykle nie było ruchu. Popatrzyłyśmy na siebie w dużym skupieniu. Popchnęłam blondynkę w przeciwnym kierunku. Wróciłyśmy do punktu wyjścia. W milczeniu uniosłam głowę, wskazując rozchylone szpitalne okno. Śnieżnobiałe firanki unoszące się na wietrze stapiały się z chirurgicznie białymi ścianami pomieszczenia. Wyższa ode mnie blondynka podążyła wzrokiem za mną i w lot zrozumiała.

- Odejdź parę metrów w stronę lasu tak, by nikt cię nie zobaczył. – poleciłam szeptem. – Wejdę na górę i rozejrzę się trochę. – Temari kiwnęła głową i poprawiła wachlarz na plecach, po czym odbiegła we wskazane miejsce. Stałam bez ruchu czekając, aż się zatrzyma.

Stanęłam obok najbliższego drzewa i spojrzałam w stronę rogu budynku. Pusto. Uniosłam głowę i zmrużyłam oczy. Z tej pozycji ledwo, ale jednak, widziałam wnętrze pokoju, do którego prowadziło otwarte okno. Kręciła się tam ciemnowłosa osoba. Nie, zaraz. Dwie. Kobieta i mężczyzna.

Opuściłam wzrok, spoglądając na Niko opierającą się o ścianę. Dziewczyna kiwnęła głową i przyłożyła rękę do ściany na znak, że ma zamiar się wspinać. Uniosłam dłoń, by się zatrzymała. Wskazałam ręką okno, a potem uniosłam dwa palce. Dwie osoby. Kunoichi kiwnęła głową i stała spokojnie, czekając na odpowiedni sygnał. Po kilku minutach dwie postacie zniknęły mi z widoku. Mimo, że byłam ciągle niepewna, kiwnęłam głową i oparłam się o drzewo.

Myślałam, czy aby nie łatwiej było polecieć tam na wachlarzu. Jasne było jednak, że narobi to hałasu. Z resztą – Niko była lepsza w te klocki. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Niewiele myśląc, odwróciłam się przodem do muru, po czym skoncentrowałam się. Zadanie nie było trudne, jednak musiałam je wykonać bezszelestnie. Wzięłam głębszy oddech, oparłam jedną nogę na ścianie i wbiegłam, dość daleko od okna na parterze, potem na pierwszym piętrze, aż w końcu koncentrując się bardziej - skręciłam, lądując stopami na drewnianym parapecie. Pochyliłam się, zaglądając do środka. Rzeczywiście, było pusto. Teraz, bezpieczna, miałam okazję przyjrzeć się oknu.

Shimatta, myślałam, że jest otwarte, a ono było tylko uchylone. Otwierało się od góry, do środka, a pasma firanek były tak wąskie, że wysunęły się poza jego framugę i powiewały na zewnątrz, tworząc wrażenie, że okno jest otwarte do środka i na oścież. Przygryzłam wargę. Odsunęłam materiał na bok i wcisnęłam palce do środka. Zacisnęłam zęby, wsuwając rękę dalej, aż do klamki. To nie miało sensu. Nawet, jeśli dosięgnęłabym uchwytu, musiałabym najpierw zamknąć okno, by zmienić sposób jego otwarcia. Jeśli przekręciłabym klamkę, zawiasy w oknie przestawiłyby się na inne ustawienie, a ja spokojnie mogłabym wyłamać okno… ale, kuso, narobiłabym hałasu.

Popatrzyłam na dół, na drugą kunoichi, która powoli zaczynała się denerwować.

- Minutkę. – wyszeptałam, mimo, że Temari nie mogła mnie usłyszeć. Zacisnęłam zęby w sztucznym uśmiechu. Zajrzałam jeszcze raz do środka, oglądając wnętrze. Niefart. To nie była pracownia Riaru ani nawet żadnego z lekarzy. To był…

Białe drzwi otworzyły się, a do środka wbiegła blondynka z tacą. Postawiła ją na biurku, zabrała kilka torebek, znalazła jakieś tabletki w szufladzie, następnie dobiegła do wysokiej szafy po drugiej stronie salki i wyciągnęła z nich strzykawki, po czym wybiegła trzaskając drzwiami.

Gabinet pielęgniarski.

Westchnęłam z ulgą. Dobrze, że nie weszłam tam wcześniej, bo z ukryciem się byłoby ciężej.

Oceniłam swoją pozycję. Kucałam na ścianie tuż nad ramą okna, a na dole Temari śmiała się, przysłaniając usta ręką. Przewróciłam oczami, ponownie siadając na parapecie. Dotknęłam szyby ręką. Nie mogłam jej zbić, bo narobiłabym hałasu, a potłuczonego szkła nie byłoby czasu sprzątać. Zastukałam w nie paznokciem. Wpadłam na pomysł.

Stanęłam na równe nogi. Na dole blondynka spoważniała, obserwując każdy mój ruch. Zacisnęłam prawą pięść, koncentrując w niej swoją chakrę, jak najwięcej się dało. Do końca, do oporu.

Katon: Inferuno Genkotsu. – szepnęłam, a moja rękawiczka spłonęła. Skóra na mej dłoni zaświeciła się żywym płomieniem. Ugięłam nogi, opierając się o okno, po czym przyłożyłam dłoń do szkła. Po chwili zaczęło bulgotać i usuwać się na boki, przypominając wrzącą, przezroczystą maź. Przejechałam ręką wyżej, by stopić cały wycinek szyby, po czym zakończyłam jutsu. Spojrzałam na blondynkę, która pewnie niewiele z tego wyczynu widziała i zasalutowałam jej, wskakując do środka.

W pomieszczeniu były trzy biurka, duża szafa z dziwnymi narzędziami, na ścianie wisiały dwa kalendarze, dziwny grafik i zabawne zdjęcia. Ruszyłam do szafki, by sprawdzić, czy nie mogłabym się przebrać w biały fartuch.

W środku nie było nic, a jeśli już – to nie w moim rozmiarze. Jakoś mnie to nie zdziwiło. Musiałam więc być tą pielęgniarką. Kuso, miałam nadzieję, że jej nie spotkam.

- Henge!

Otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz. Nie wiedziałam, gdzie się udać, więc ruszyłam przed siebie. Do moich nozdrzy dotarł klasyczny zapach szpitala, który, dziwnym trafem, był do pominięcia na dolnym piętrze. To pewnie przez ilość pacjentów.

Biało. Wszędzie było biało, nawet krzesła pod ścianą, robiące za podłużną poczekalnię, były obite śnieżnobiałą skórą. Robiło mi się niedobrze. Tak jak wtedy, gdy sama byłam pacjentką. Po kilku minutach kluczenia nadal nie wiedziałam, jak znaleźć pokój Riaru. Nie mogłam tak łazić w nieskończoność!

Ruszyłam po schodach, na dół. Z małymi problemami znalazłam ladę sekretarki. Po drodze uważałam, by nie spotkać innych pielęgniarek czy lekarzy. Zwłaszcza tej, która była w gabinecie przed moim włamaniem.

- Gomenasai. – powiedziałam, pochylając się nad starszą kobietą, która powitała mnie ciepłym uśmiechem. Bingo. Zamieniłam się w dobrą osobę. – Jest dzisiaj Takenachi-san? Mam do niego pilną sprawę.

Miałam nadzieję, że mój głos był choć trochę podobny i nie przekręciłam nazwiska.

- Takenachi? – kobieta zamrugała oczami, odchylając się na krześle. Miała krótkie, siwiejące włosy i pomarszczoną, acz ciepłą twarz. Nie była ubrana w nic specjalnego. – Kimiko-chan, co z tobą? Przecież wiesz, że Riaru-dono jest w szpitalu codziennie, poza tym… - puściła mi oczko, przez co wydała się jeszcze milsza. – Nie jesteście przypadkiem na ‘ty’?

- Ah… - udałam zakłopotanie. – Ha ha ha… masz rację, hai. Jestem dziś trochę… rozkojarzona. Wiesz, to przez ten stres. Ne, przypomnisz mi, gdzie jest jego pokój? Głowa mnie boli od myślenia.

Rozmówczyni oparła brodę o dłonie i zastukała w blat długopisem. Popatrzyła się na mnie, a raczej rzekomą pielęgniarkę, bystrym, spostrzegawczym i strasznie podejrzliwym wzrokiem. Serce zaczęło mi bić szybciej. Kobieta westchnęła.

- Na górze, Kimiko, na górze. Sala sześćdziesiąt siedem. Lepiej idź się położyć.

- Arigato. – rzuciłam pośpiesznie. – Pójdę, zaraz… coś mu… oddam. – wskazałam na skrawek papieru, który niepostrzeżenie zabrałam ze stolika.

Wbiegłam na górę. Zahamowałam, widząc nieznajomą kobietę schodzącą w przeciwnym kierunku. Miała ciemne i krótkie, błyszczące włosy, biały fartuch i okulary, szła powoli, popijając kawę i czytając jakiś dokument. Przełknęłam ślinę, mijając ją na schodach, kłaniając się lekko, dla niepoznaki. Była medic-nin’em, na pewno.

Uśmiechnęłam się, uspokajając odrobinę, bo byłam już na górze, a kobieta w połowie drogi na dół.

- Aizawa-san. – kobiecy głos zabrzmiał w moich uszach i obił się echem na wąskich, pustych korytarzach. – Miałaś zanieść karty pacjentów do trzydziestki, czekam na nie od kwadransu.

- Ossu… eee.. – Spojrzałam na nią z góry. Jak powinnam się do niej zwrócić? - … um… oczywiście, zaraz je zaniosę, tylko coś załatwię, mam mało czasu. – odpowiedziałam jąkając się i, biorąc głęboki oddech, ruszyłam dalej. Lekarka uniosła brew i poprawiła okulary, wracając do swoich zajęć.

Biegłam przez korytarz, choć było to trudne w półbutach, aż dotarłam do drzwi ze wskazanym numerem. Stanęłam prosto.

A co, jeśli był w środku? Musiałam go jakoś wywabić, iie, tego było już za wiele…

Zapukałam, po czym odważnie nacisnęłam klamkę. Zaklęłam cicho, widząc mężczyznę odwróconego do mnie tyłem. Pokój nie różnił się wiele od reszty szpitala. Było w nim jednak trochę bardziej duszno.

- Gomene… - zaczęłam cicho, a Riaru odwrócił się z uśmiechem i wstał, kłaniając się lekko. No proszę, wszyscy lubili ‘moją’ pielęgniarkę. – Riaru… sekretarka cię wzywa. - wymyśliłam na poczekaniu.

- Eh? – medic-nin zmarszczył brwi, po czym znów odwrócił się tyłem, pochylając się nad stołem. Zaczął zbierać do kupy akta, nad którymi pracował. Zamknął je w teczce, którą włożył do szuflady. Zupełnie, jakby się spodziewał, że będą mi potrzebne. – Ta stara baba nie da porządnym ludziom popracować w spokoju, kana?

- Aah… - zaśmiałam się nerwowo, już rozglądając się po pomieszczeniu. Czekało mnie dużo roboty. – Niektórzy lekarze też nie są lepsi. – dodałam od siebie. Skoro byliśmy na 'ty', naturalne wśród pracowników były takie uwagi.

- Ej, nie przesadzaj! – Takenachi zaśmiał się, podchodząc do mnie bliżej. Spojrzał mi w oczy. Dopiero teraz zauważyłam, że mój ‘podejrzany’ był całkiem przystojny. Zadrżałam, czując jego rękę na swoich plecach. Przełknęłam ślinę. Zbliżył się do mnie. A był potencjalnym mordercą. No, trucicielem. – Czy ja jestem dla ciebie niemiły? – pokręciłam głową. Dostałam silnych dreszczy, podobnych do tych, kiedy dotykał mnie Uchiha. Teraz jednak czułam się inaczej. Źle. Nie zdezorientowana, a… zagrożona. – No właśnie.

- Idź już. Idąc tu zboczyłam trochę do pacjentów, to babsko czeka już spory kawałek czasu. – powiedziałam szybko i ze sztucznym uśmiechem, odrywając się od niego. Mężczyzna nie wyglądał na zawiedzionego.

- So desu ne? Dobra, dobra, już idę. – uśmiechnął się zawadiacko, biorąc z półki jakiś stary, przenoszony notatnik. – So, czy ty też nie miałaś zanieść czegoś Miyako? Wiesz, jaka to furiatka.

- Hai, karty pacjentów… wstąpię po nie. No, idziemy.

Wyszliśmy razem, lekarz pomachał mi i zbiegł pospiesznie po schodach. Wparowałam z powrotem do jego pracowni. Zamknęłam drzwi od środka, na klucz. Wróciłam do swojej starej formy, gdy jutsu się skończyło. Miło było odgarnąć własną, brązową grzywkę.

Do roboty!

Skoczyłam do biurka, przeszukując jego szuflady. Pomimo uroku osobistego i widocznej znajomości swojego fachu, Takenachi’emu nie można było zarzucić zdolności do utrzymywania wokół siebie porządku. Dokumenty i teczki od dawna nie były przeglądane albo chociaż segregowane. Sprawdzałam daty, lecz żadne z nich nie były zbliżone do tej, która mnie interesowała. Musiały być to zapiski sprzed ponad miesiąca, gdy to wszystko się zaczęło.

Ruszyłam dalej, do wysokiej komody, której niektóre szafki były oszklone. Znalazłam w niej szufladę z przegrodami. Było tam mnóstwo białych, nieopisanych teczek. Zdenerwowana, wyjęłam szufladę całkowicie, otwierając kilka z nich i przeglądając akta. Daty były zbliżone. Doszłam do mniej-więcej dobrego okresu, jednak jakichkolwiek danych o leczeniu Yutaki nie było śladu.

Ukrył je. Byłam tego pewna. Z terapii ojca Aryane nie było żadnej dokumentacji. Skąd miałam teraz wytrzasnąć grupę krwi Shizuki i dowód jego związku z tym całym Riaru?

Kucnęłam, spuszczając głowę i przebierając teczki palcami. Doszłam do ostatniej, podpisanej. Dopiero teraz zauważyłam, że również pierwsza miała na sobie datę i jego nazwisko. Te dwie daty, pierwsza i ostatnia, idealnie mieściły w sobie prawdopodobny okres leczenia ojca Aryane.

Tylko czemu ich tu nie było, do jasnej…

Zamrugałam oczami. Przerzuciłam kilka kartek z już oglądanej teczki, której zawartość była rozsypana na drewnianej podłodze. Znalazłam dane pacjenta. Rzuciłam na nie okiem, potem doszłam do następnej teczki. I trzeciej.

A my się zastanawialiśmy, czy on zajmował się więźniami. Wystarczyło to przeszukać. Co najmniej kilkunastu pacjentów było aresztowanych, dwóch z trzech tu otrzymało karę śmierci. Jeśli inni by to potwierdzili…

Mój tok myśli zatrzymał się, gdy wyjęłam pierwszą teczkę. Przesunęłam resztę ręką, a one zbiły się razem. Między deską u spodu szuflady a jej ścianką, przy której był uchwyt, była spora szparka.

Źle zbudowane meble? Nie sądzę.

Pochyliłam się do ziemi, oceniając głębokość szuflady z jej rzeczywistym rozmiarem. Podniosłam się z uśmiechem, wyjmując ostrożnie przegrody i ukazując wolną, ukrytą przestrzeń.

- Aż cztery teczki, no no…

Wyjęłam je i odłożyłam na bok. Na ostatniej były inicjały ‘YS’, co było dla mnie jednoznaczne. Poskładałam skrytkę do kupy, powsadzałam teczki z powrotem i włożyłam szufladę na stare miejsce.

Dobiegłem do recepcji.

- Już jestem, Muso mnie zatrzymał. O które papiery tym razem ci chodzi? – mruknąłem, opierając się wygodnie o blat, za którym siedziała ta obrzydliwa kobieta. Spojrzała na mnie dziwnie.

- Czy wy wszyscy dzisiaj powariowaliście?! – krzyknęła, stukając paznokciami o blat. – Ja nie wiem, co się z wami dzisiaj dzieje. Nic ci nie kazałam przynosić. Czy Kimiko dała ci to, co miała dać?

- E?

W tej chwili dobiegła do nas blondynka w schludnym fartuszku i z notatnikiem w rękach. Oparła się o blat, nie ukrywając zmęczenia. Mimo to wyglądała uroczo.

- Ohayo, Riaru. – uśmiechnęła się, po czym położyła na blacie spinany notatnik. – Miyako obejrzała karty i tu są recepty. Zamów wszystko do wieczora, bo ta wariatka mnie zabije. - Kobieta za ladą wyglądała na trochę zdezorientowaną, a ja do tego czasu miałem chyba obłęd w oczach.

Spojrzałem z niedowierzaniem na schody koło recepcji, po których schodziłem minutę temu. Mogłem dać sobie rękę uciąć, że w całym gmachu szpitalnym była tylko jedna klatka schodowa. Tym bardziej się zdziwiłem, gdy zobaczyłem, skąd Kimiko przychodzi.

Aah, tu masz jeszcze mój protokół z dzisiejszego dyżuru kadrowego. Przysięgam, jeszcze godzina a umarłabym z nudów. Masz herbatę?

Sekretarka wzięła głęboki wdech.

- Chcesz powiedzieć, że od rana byłaś na dyżurze w przychodni? – zapytała powoli, by pielęgniarka aby każde słowo zrozumiała. Jak do dziecka lub osoby chorej psychicznie. Mocno akcentowała zdania, ale widać było, że jej ręce zaciskają się na otrzymanym pliku papierów.

Mój umysł pracował na pełnych obrotach.

- Aha… - blondynka niepewnie pokiwała głową. – Coś z tym nie tak?

Otworzyłem oczy szerzej, gdy zorientowałem się, z kim przed chwilą rozmawiałem. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem ile sił w nogach do swojego gabinetu. Drzwi były zamknięte, ale miałem klucz. Wbiegłem do środka i rozejrzałem się uważnie. Uspokoiłem oddech.

Wszystko wyglądało normalnie. Papiery na biurku leżały tak, jak jej zostawiłem, okno było otwarte na oścież, szyby w szafkach nie były stłuczone.

Wróciłem wzrokiem do okna i zmarszczyłem brwi.

Klnąc głośno uderzyłem pięścią w ścianę tak, że wszystko w pomieszczeniu się zatrzęsło. Jakiś kalendarz spadł na ziemię.

Kuso! Pielęgniarki wiedziały, że tu się nie otwierało okien, bo potrzebna mi była stała temperatura do eksperymentów.

Pełen furii podszedłem do szafek. Miałem nadzieję, że nic nie zniknęło.

- Nani?! – otworzyłem z hukiem jedną z gablot. Nie przejmowałem się już niczym. Niechcący stłukłem szybę. - M-masaka! N-nie ma… zabrali… ale… doushite?

Wtedy dotarło do mnie wszystko. Moje największe osiągnięcie, wspaniała broń do zabijania, nie zniknęła przypadkowo. To było związane z tymi shinobi, którzy kręcili się od kilku dni po wiosce. Ruszyłem do oczywistej szuflady, którą z hukiem otworzyłem. Wyjąłem przegrodę i wrzasnąłem z wściekłością.

- Takenachi-dono, dai jobu desu ka? – przez drzwi do salki wsunęła głowę kobieta w okularach. Ciągle piła kawę. Być może już drugą.

- J-jasne. N-nie mogę znaleźć… jednej rzeczy… poradzę sobie. – wysyczałem przez żeby. Lekarka spojrzała na mnie podejrzliwie. Jak ja jej w tym momencie nienawidziłem.

- Skoro tak mówisz… - medic-nin odwrócił się do wyjścia, lecz w ostatnim momencie odwróciła się. – Aha, jeśli spotkasz Kimiko-san, podziękuj jej za dane. Nie każdemu chce się przychodzić do pracy o tak wczesnej porze. Znam kogoś, kto powinien brać z niej przykład. – posłała mi wredny uśmieszek, po czym zniknęła.

Podszedłem do okna, nie bacząc na to, że depczę po rozsypanych teczkach. Odetchnąłem świeżym powietrzem wpływającym do mojego pokoju, po czym zacząłem wrzeszczeć przez okno tle przekleństw, ile przyszło mi do głowy.

Usłyszałem dziwny hałas, ale zignorowałem go. Niedługo pojawił się przy mnie Shikamaru, jak zwykle niechętny do jakiejkolwiek akcji.

- Eh, opowiedziałem Aryane naszą wersję… powiedziała, że powiadomi władze jako daimyo, gdy tylko zgromadzimy dowody.

- O to się nie martw. – mruknąłem, rozglądając się uważnie. – Zamień się w Riaru.

- Po co?

- Zobaczysz, no, zmieniaj się. – po chwili nie było koło mnie bruneta w kucyku, a dość wysoki mężczyzna w białym fartuchu lekarskim. Miał blond włosy i lekki zarost, ogólnie – nie podobał mi się. Z góry był podejrzany. Dla mnie nie było dziwne, że Nara go nie lubił. Przyjrzałem mu się dokładnie, po czym również wykonałem Henge, a Shikamaru wrócił do swojej pierwotnej postaci. Spojrzałem na niego z góry. Milczał, więc uznałem, że zna moje zamiary. Kiwnąłem tylko, by zaczekał tam, gdzie był, po czym wstałem i ruszyłem do wejścia.

Krążący ochroniarze, tak jak poprzednio, nie zwrócili na mnie uwagi, lecz gdy podszedłem do dużych drzwi i wyprostowałem się, wartownicy otworzyli je przede mną, kłaniając się lekko. Tak, jak myślałem.

Ruszyłem przed siebie, udając pośpiech. Uśmiechnąłem się chytrze, gdy zbliżałem się do sekretarza, wciąż zbyt zajętego, by ruszyć głową. Stanąłem przed jego biurkiem, czekając na jakieś informacje.

- Oh, Takenachi. – zauważył brzydal, bujając się na krześle. Czułem się teraz o wiele pewniej. – Dawno cię tu nie było. Czego chcesz?

- Przyszedłem zabrać swoje rzeczy. – rzuciłem ostro. Nigdy nie bawiłem się w udawanie osobowości. Nawet, jeśli umiałem to robić – nigdy tego całego Riaru nie spotkałem, a teraz miałem grać jego rolę.

- Nie wiedziałem, że coś zostawiłeś. Chodzi o sesje z więźniami? – zainteresował się mężczyzna, odkładając pióro. Wydawał się być aż nadto miły. Widać lekarz był jego przełożonym.

- Il ja nai betsu ni. – powiedziałem szybko, czując jednak, że mój rozmówca robi się podejrzliwy. Tylko jak mogłem się dostać do tych szafek? – Zmieniliście miejsce mojej szafki od mojej ostatniej… wizyty?

- Iie, jest tam, gdzie zawsze. – odparł pewnie sekretarz, robiąc zarozumiałą minę. Wiedziałem, że czeka na mój ruch. Instynktownie ruszyłem naprzód, ale gdy spotkałem rozwidlenie korytarzy, zawahałem się. W końcu skierowałem się w prawo. Przez całą drogę nie byłem pewien, co jest za kolejnym zakrętem. Doszedłem do metalowych drzwi. Ogólnie – ściany też były metalowe, więc czułem się jak na jakimś statku towarowym.

Pewnym ruchem nacisnąłem klamkę i wszedłem do cieplej urządzonego pokoju, w którym było pusto. Pod najdalszą ścianą stała metalowa szafa z mnóstwem skrytek zamykanych na klucz. Każda była podpisana nazwiskiem. Podszedłem do rzędu metalowych skrzynek i odnalazłem skrytkę Takenachi’ego, jednak nie miałem do niej klucza.

- Oi! – odwróciłem się szybko, powstrzymując się od przybrania pozycji obronnej. Uniosłem brew, widząc nieznajomego strażnika koło trzydziestki. – Słyszałem, że wróciłeś, kopę lat. – przywitał się mężczyzna. Wyglądał na dość ponurego, ale inteligentnego, w dodatku mówił wolno i wyraźnie.

- Aah… wróciłem po... swoje rzeczy. – powtórzyłem udając, że poprawiam coś w kieszeni. Gość mierzył mnie skoncentrowanym spojrzeniem. Pytaniem było: przyglądał mi się z powodu długiego 'rozstania' czy był podejrzliwy?

- Lepiej zabierz te swoje szpargały, bo ktoś ci je ukradnie. Nie wszyscy chcą rozmawiać o przypadkach, którymi zajmowałeś się w wiezieniu. – upomniał, po czym rozejrzał się powierzchownie. – Na razie.

Wyszedł, zamykając cicho drzwi.

Mimo, że nie zajrzałem do tej skrytki – miałem, czego potrzebowałem. Riaru wpadł, i to głęboko.

Gdy wyszedłem na zewnątrz, kiwnąłem na strażników, po czym ruszyłem w kierunku zarośli, gdzie czekał Nara. Ku mojemu zdziwieniu – były tam też dziewczyny.

- Macie dowody? – zapytałem jak gdyby nigdy nic, wracając do swojej poprzedniej formy. Niko zmierzyła mnie wyzywającym spojrzeniem, po czym wyjęła z kieszeni małą fiolkę z brunatną cieczą.

- Tashika ni. – odpowiedziała, poprawiając włosy. – Przed wami… najgroźniejsza trucizna Riaru, znaleziona w jego pracowni, oraz… - Temari podała jej teczkę, którą kunoichi szybko otworzyła. – Dane o Yutace i jego chorobie, sprytnie ukrywane przed innymi lekarzami. - otworzyła aktówkę i znalazła podstawowe dane o daimyo. - Proszę. Ktoś nie wierzy? - uniosła brew na mnie i Shikamaru. Uśmiechnąłem się. Była dobra. I dumna z siebie. Poprawił jej się humor. - Grupa krwi: zero.

- Myślę, że to kończy sprawę. – westchnął Shikamaru. – Miał powód, miał środki, miał szansę… rozumiem, że wpuścili cię do środka? – zapytał mnie, a ja nieznacznie kiwnąłem głową. – A my mamy dowody.

- Czyli po sprawie. – uśmiechnęła się Temari. – Widziałaś go?

- Nie byłyście w szpitalu razem? – zdziwił się Nara. – Mendokusai… kobiety wszystko robią razem, a na misji się rozdzielacie?

- Hai, musiałam się wkraść… nie było łatwo. – mruknęła Niko. – Widziałam go i rozmawiałam z nim. Myślę, że dość szybko zorientował się, jak narozrabialiśmy. Lepiej poinformować Aryane i straż, zanim się ulotni.

- Już gadałem z Shizuką. – odparł Shikamaru, przyjmując wygodniejszą pozycję. – Iku ze.

Po zebraniu dowodów wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Gdy wróciliśmy do rezydencji Aryane, ona, wściekła i rozemocjonowana, czekała z wartownikami. Ci niezwłocznie ruszyli do szpitala, i mimo naszych protestów, iż chcemy medic-nin’a ująć sami – przyprowadzili Riaru prosto pod więzienie. Zajęło mi trochę czasu tłumaczenie sekretarce szpitala całego zajścia. Shkamaru to samo zrobił z sekretarzem więzienia, choć mniej chętnie. Aryane jako daimyo dostała zapewnienie, że Takenachi dostanie to, na co zasłużył. Jego współpracownicy, zarówno więzienni jak i szpitalni, z niedowierzaniem przekazywali sobie plotki o pojmaniu mężczyzny. Do Sangyou trafiły nawet stosowne dokumenty dotyczące jego winy. Komakoro było w szoku, a Aryane mogła odetchnąć z ulgą.

Imię Yutaki ponownie odzyskało swoją świetność. Przez to całe zamieszanie znów wrócił na usta mieszkańców wioski. Barman z chęcią opowiadał podróżnym, jak to pewnego dnia zawitali do jego pijalni młodzi shinobi, a potem pojmali złoczyńcę. Kimiko dostała w klinice miejsce Riaru. Przy porządkowaniu jego gabinetu odnalazła jego nielegalne i często nieudane eksperymenty. U boku Sangyou, Miyako (i jej kawy) ulepszyli je, wytwarzając lekarstwo na chorobę wątroby. Z biegiem lat lek poszerzał swoje działanie. Sekretarka ze śmiechem wspominała bezczelnego Riaru, którego dopadła ‘dziewczynka’ w ciele Kimiko, uprzednio robiąc wielkie zamieszanie.

Aryane nie dopraszała się spłaty długów oraz spaliła wszystkie dokumenty, które łączyły ją z jego przeszłością. Była wolna. Nikt nie musiał cierpieć z powodu pieniędzy, a zwłaszcza jej najbliżsi. Zaplanowała uroczysty pogrzeb ojca, na którym, tydzień później, posypała jego trumnę popiołem z wielu kartek, które z takim poświęceniem za życia zapisywał swoimi kochanymi liczbami.

Postanowiliśmy nie zostawać na uroczystości. Komakoro nie kojarzyło nam się najlepiej. Przed odejściem doszły nas słuchy, że Riaru został dosłownie przyciśnięty przez Aryane do przyznania się do winy, po czym dostał wyrok. Wyrok, którego efektem było podzielenie losu Tevy. Tego właściwego losu.

Słońce grzało jak szalone, gdy oddaliliśmy się od wioski. Dostaliśmy oficjalny list do Hokage, przed przeczytaniem którego nie mogłam się powstrzymać. Wraz z nim solidną zapłatę, która mocno ciążyła nam w plecakach. Minęliśmy znajomy znak życzący miłej drogi i ruszyliśmy niebrukowaną ścieżką na północ.

- Miłej drogi, ka? – dziwił się Shikamaru. – Jak to może być miłe? Idziemy przez Anaboko.

- Naprawdę... musimy? – jęknęłam. – Mam złe doświadczenia z tym lasem. – uniosłam głowę do góry. Ogrom drzew mnie przytłaczał, a staliśmy teraz na krawędzi boru, gdzie drzewa były jeszcze rzadkie.

- Według moich obliczeń ominięcie go zajmie, przy sprzyjających warunkach, pięć dni. – mruknął Shikamaru, robiąc pierwsze kroki.

- Nie chce mi się. – mruknęłam ostro, marszcząc brwi. Spojrzałam na Sasuke. Zero reakcji. Mogłam się tego spodziewać. Przyjrzałam się Temari, która wydawała się podzielać moje zdanie.

Blondynka uśmiechnęła się i zamaszystym ruchem wyciągnęła swój wachlarz. Złapała za jego metalową obręcz i ustawiła go poziomo, po czym wskoczyła na niego, unosząc się na wysokości mojej głowy.

- Mi tez nie. – powiedziała w końcu. Nara obrócił się w jej stronę z wkurzoną miną. Dziewczyna z Suny uniosła brwi. – Nanda? Nie walczyliśmy na tej misji, mam dużo sił, tylko jestem znudzona. Przebądźmy ten las jak najszybciej się da i wracajmy do Konohy.


- Właśnie. – ziewnęłam. – Do domu. Uniesiesz nas? – spojrzałam na Temari. Ta pokręciła głową, a jej kucyki zafalowały zabawnie.

- Góra jedną osobę.

- Weź Shikamaru. – wzruszyłam ramionami.

- Nani? – obudził się chłopak. Uchiha zmierzył mnie zirytowanym wzrokiem.

- Załatwię nam transport. – wyjaśniłam szybko, rozgryzając kciuk. Brunet przewrócił oczami. Zmoczyłam krwią wszystkie palce i uderzyłam otwartą dłonią o ziemię. W kłębie dymu pojawił się kot. Znajomy kot. – Uff… Yochi. - Wszystkim ukazał się ogromny brązowy kot, dokładnie ten sam, który wiózł mnie do Komakoro.

- Mrr… a myślałaś, że kto?

- Czy ja wiem… Myoujou? – podrapałam się w szyję. Reszta wyglądała na trochę zdezorientowaną, gdyż wykluczono ich z rozmowy. Odwróciłam się w ich stronę. – Przywołując summona, nie jesteś w stanie określić, kogo zobaczysz. Możesz wyobrażać sobie jego wielkość, pożądane umiejętności, ale w rasie kotów jest dużo podobnych przypadków. – wyjaśniłam szybko.

- Kim jest… Myoujou? – zapytała z uśmiechem Temari.

- Mam nadzieję, że się nie przekonasz. – warknęłam, uderzając o ziemię ponownie.

W kłębie dymu dostrzegłem rude futro, a kot rzeczywiście był wielkości Yochi. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że przede mną stoi Wenus. A jednak nie.

- Niko, kopę lat. – odezwał się głos, grzmiący echem wśród lasu. Cofnąłem się o krok, zaskoczony. Głos kota był… męski, niemal chłopięcy. Nieznany mi, a jednak… zadziwiająco ludzki. Usłyszałem trzy słowa brzmiące wesoło i zadziornie. To nie była Myoujou.

- Mars! – kunoichi uściskała rudego kota, praktycznie wieszając mu się na szyi. Ten prychnął, miotając ogonem.

Dobra, spoko, wyluzuj. Ja wiem, urosłem, ty też, ale to nie powód, by się do mnie kleić! - szatynka puściła go, klepiąc jedynie po czubku głowy. Jednak nie była taka wrażliwa we wszystkich formach dotyku. Może tylko ja miałem takie 'szczęście'?

Summon przestąpił z łapy na łapę i rozejrzał się czerwonymi ślepiami.

Kogo my tu mamy? Banda dzieciaków i stara kocica.

- Uważaj, co mówisz, młody człowieku. – wymruczała Yochi, kręcąc ogonem.

- Nie jestem człowiekiem. – obruszył się Mars, strosząc rudą sierść, jak porażony prądem. – I bogu dzięki, bo bym straszliwie się nudził.

- Mr.. przyzwyczajenia. Ludzie wzywają mnie od wieków, nie zdają sobie sprawy, ilu powiedzeń mnie uczą. – poskarżyła się kotka, ruszając sterczącymi uszami. Shikamaru i ja spojrzeliśmy na siebie, lekko zirytowani.

- Mogłabym ich słuchać godzinami. – szepnęła Niko do Temari, unoszącej się teraz nisko, a ta zachichotała.

- No, to co się kroi? – zapytał Mars, przebierając łapami w miejscu. Wyglądał, jakby się spieszył. – Kogoś zabić? Zjeść? Znaleźć? Ochronić? – mógłbym przysiąc, że gdyby miał brew, właśnie by ją unosił.

- Zawieźć. – poprawiła Niko. Kot stulił uszy. Yochi mruknęła z zadowoleniem, wyginając grzbiet, by zielonooka usiadła na niej wygodnie. Z jej nogą już chyba było wszystko dobrze. Rudy kot spojrzał na ‘właścicielkę’ pytająco. Wskazała mu podbródkiem… mnie.


Kot spojrzał w moją stronę. Ja tylko stałem, lekko podburzony, z założonymi rękoma, potupując nogą. Na moim czole ponownie błyszczała opaska z wizerunkiem Konohy. Czarne, a zaraz i czerwone oczy spotkały się ze ślepiami summona. Posłałem mu pogardliwy uśmieszek i podszedłem do niego, zaciskając pięść na jego sierści na karku i zwinnie wchodząc na jego grzbiet.

Podoba mi się ten chłopak”

Mars podszedł powoli do brązowej kotki i mnie. Sasuke, siedząc na ‘swoim’ kocie był znacznie wyższy ode mnie. Złapałam się sierści Yochi. Czekaliśmy, aż Nara , z drobną pomocą, wgramoli się na wachlarz Temari. Kotka prychnęła na uwagę młodziaka, choć nikt oprócz mnie i jej tego nie słyszał. Spojrzałam w bok.

Starość nie radość…”

W czerwonych oczach Marsa widać było iskierkę emocji.

Ty wszystkim musisz się tak podniecać?”

Przynajmniej nie jestem nudną, starą babą…”

Yochi wystrzeliła przed siebie jak z procy, a gałęzie trzaskały pod jej ciężkimi łapami. Pochyliłam się nad jej tułowiem, by zmniejszyć opór powietrza. Drzewa migały mi w oczach coraz szybciej, krzaki raniły mi uda. Ale ja nie przejmowałam się tym, bo jako jedyna z nas dwóch wiedziałam, że Mars wystartował zaraz po nas, a Temari leciała znacznie wyżej.

Poradzę ci jedno, drogie dziecko. Nigdy, ale to przenigdy nie dawaj za wygraną. – uśmiechnęłam się, słysząc w głowie kobiecy, głęboki głos kota. Jej brązowa sierść zabłyszczała siwizną między moimi palcami. – Zwłaszcza przy facetach”.