24 maja 2008

Rozdział XLIII - "Tęsknota"

To wszystko wydawało się być snem. Niewyraźne, niesamowite i dziwne. Im więcej kroków stawiałam, tym bardziej miałam takie wrażenie. Całe otoczenie, ludzie, których mijałam, budynki, chmury, drzewa, a nawet chłopak u boku którego szłam wydawały się być znajome, zwyczajne, a jednak nowe. Czułam się bezradna wobec tego uczucia, przytłoczona lawiną informacji i tokiem wydarzeń, a mimo to ciekawa wszystkiego, co według innych znałam w zwyczajnym, poprzednim życiu.

Dla was byłoby to podobne do ciągłego, kilkugodzinnego deja vu. Inni porównywaliby to do sytuacji, gdy jesteśmy pewni, że coś wiemy, ale nie możemy sobie tego przypomnieć. Mamy to ‘na końcu języka’. To nurtujące uczucie zaczęło podążać za mną wokoło, a gdzie tylko się odwróciłam, napotykałam kolejne skojarzenie, którego nie mogłam w żaden sposób zidentyfikować. Nie miałam teraz na końcu języka trudnej nazwy, nazwiska przyjaciela z dawnych lat czy chociażby nazwy miejsca, lecz… wszystko. Fakt ten był rozbrajający dla mojego zmęczonego umysłu, lecz parłam przed siebie coraz szybciej, mrużąc oczy, patrząc w dal, oglądając się z każdym przechodniem, gotowa wskoczyć na dach i rozejrzeć się, poznać nowy świat.

- Przestań. – usłyszałam z boku upomnienie. To był Sasuke, ten chłopak ze szpitala. Gdyby nie on, błądziłabym po uliczkach wioski, z ciekawości wchodząc w każdą z nich. Nie za bardzo rozumiałam, na co zwracał mi uwagę, ale to dało mi możliwość przypatrzenia się mu bliżej, w świetle dziennym. Nieświadomie przechyliłam głowę w bok. – Nie oglądaj się za wszystkim jak wariatka, zwracasz na siebie uwagę. – syknął. Spuściłam głowę z lekką skruchą. Musiał czuć się przeze mnie głupio. Ktoś szturchnął mnie w plecy. No tak, stanęliśmy w tłoku na jakimś skrzyżowaniu. Z okolicznych restauracji dobiegał przyjemny zapach. – Idź za mną aż dojdziemy do apartamentu, ma ci się w tym czasie nic nie stać.

- Ossu! – zasalutowałam, obierając żwawo poprzedni kierunek. Tak naprawdę nie byłam pewna, gdzie jest nasz cel ani o jaki apartament chodziło brunetowi, ale w pewien dziwny sposób… ufałam mu. Chłopak przewrócił oczami i wyrównał ze mną kroku. Spojrzałam na niego spomiędzy brązowych kosmyków. – Daleko jeszcze?

- Spróbuj dojść sama. – Sasuke zatrzymał się z lekkim uśmieszkiem, za pewne dumny ze swojego pomysłu. Założył ręce.

- Uhm… no dobra… - skrzywiłam się i rozejrzałam dookoła. Stanęliśmy na samym środku drogi wypełnionej ludźmi zmierzającymi w różnych kierunkach. Gdzie miałam iść? Na lewo domy były nieco wyższe niż z innych stron, na dachach stali dziwni ludzie, a tłum zdawał się nie mieć końca. Naprzeciwko, po obu stronach ulicy było pełno stoisk i otwartych restauracji. Po zapachu byłam pewna, że ktoś smażył rybę. Na prawo wznosiły się mniejsze budynki, ludzi było trochę mniej, a w oddali dostrzegłam duży, czerwony dach, dalej podobny, niebieski.

Jeszcze raz spojrzałam na Sasuke, który cierpliwie czekał na moją decyzję. Ja już jednak wiedziałam, że żaden z tych widoków nie mówił mi absolutnie nic. Ruszyłam w przód, czując jak głód ściska mój żołądek. Za chwilę ktoś złapał mnie mocno za nadgarstek i pociągnął w lewo. Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym z utęsknieniem spojrzałam na lady w barach.

Nie wiem, co to było, ale pachniało… mmm…

Nasz apartament jest tam. – mruknąłem, przedzierając się przed tłum ludzi. Nie lubiłem takich chwil i miejsc. Najchętniej znalazłbym się już w domu.

Za dużo sobie wyobrażałem.

Kątem oka spojrzałem na idącą za mną posłusznie Niko, która nagle przestała się przyglądać wszystkiemu, co mijała. Puściłem jej rękę, przeciskając się między postawnymi mężczyznami podążającymi w przeciwnym kierunku.

Nasz apartament? No, no. Kto by pomyślał… jednak moje życie nie było takie złe.

Szłam dalej, co jakiś czas zerkając na duży emblemat na plecach chłopaka. Zupełnie nic mi nie mówił, w dodatku przez całą drogę nie widziałam takiego nigdzie indziej.

Powoli zaczynałam myśleć o przyszłości. Oczywiście zakładając, że ci dwaj mówili prawdę. Jeśli nie odzyskałabym pamięci, musiałabym zacząć życie od nowa. Jednak to wszystko zdawało mi się takie obce i absurdalne… nie pasowało to do mnie, coś w moim umyśle kazało mi uciekać. Nie potrafiłam utożsamić się z Niko, którą znał Sasuke i Kakashi. Nie mogłam o niej mówić ‘ja’, bo nie znałam samej siebie sprzed amnezji. Nie mogłam żyć i myśleć tak, jak ona, bo nigdy nie byłabym pewna, czy robię to dobrze. I to imię - takie obce.

Cóż, wychodziło na to, że jako Nowa Niko mogę się trochę zabawić, i nikt nie będzie mnie za to winił. Istniała możliwość, że gdy sobie wszystko przypomnę, to wielu rzeczy pożałuję, ale to nie był czas na takie rozmyślania. Szłam do swojego apartamentu przez zaludnioną, kolorową wioskę, w dodatku u boku przystojnego chłopaka. Skoro mieliśmy wspólny apartament, a on czekał na moje przebudzenie aż tak, by go wołano zaraz po nim i ucieszył się, gdy powiedziałam jego imię… to prawdopodobnie on i Stara Niko byli razem. My byliśmy razem. Czułam się szczęśliwa. Nieważne, jak dziwnie to brzmiało.

Przyspieszyłam kroku i ignorując resztę przechodniów, złapałam go za rękę, która chyba właśnie miała powędrować do kieszeni jego luźnych spodni. Chłopak szybko spojrzał w bok, choć jego mina nie zmieniła się. Posłałam mu szczery uśmiech.

Rzadki widok. Nieświadomie zwolniłem kroku, przyglądając się, jak szatynka z zaciekawieniem młodego kociaka ogląda kolorowe szyldy nad sklepami, zagląda w każdą mijaną uliczkę i uśmiecha się do małych dzieci, pozwalając się prowadzić naprzód. Jej dłoń była ciepła i mniejsza od mojej, przez co sprawiała wrażenie kruchej i delikatnej. A może to ta skóra? Uśmiechnąłem się sam do siebie, korzystając z okazji, że nikt, a zwłaszcza ona tego nie widzi.

Nagle poczułem, że uścisk na mojej dłoni wzmocnił się. Niko przystanęła przed jednym ze stoisk, gdzie kręciło się zadziwiająco dużo dzieci. Ze znudzeniem uniosłem wzrok.

No tak. Sklep ze słodyczami.

Pozwoliłem się pociągnąć bliżej w jego stronę. Oczy Niko zaświeciły się. Wtedy skojarzyłem fakty. To był jej ulubiony sklep. Może jednak coś pamiętała.

Była kunoichi podeszła jeszcze bliżej, starając się dotrzeć do lady. Na szczęście była wyższa od większości klientów, a nawet od kilku mam cierpiących katusze odrywając swoje pociechy od stoiska. Złożyła ręce z podziwu, puszczając tym samym moją dłoń, gdy ogarnęła wzrokiem cały bufet z lizakami, cukierkami, gumami i ciasteczkami. Nieco dalej stały kolorowe opakowania z przyprawami i herbatami ze wszystkich części kraju.

Podszedłem do niej i zauważyłem, że spora część dobytku kucharskiego z naszej kuchni, którego Stara Niko używała przy gotowaniu, pochodziła właśnie z tego sklepu. Szczerze mówiąc takie łakocie mnie nie interesowały, wręcz przeciwnie – sądziłem, że są niesmaczne, niezdrowe i tylko kuszą sztucznym wyglądem. Widać moja towarzyszka nie podzielała tego zdania.

Przez chwilę staliśmy nieruchomo, wśród gwaru ulicznego przyglądając się to ladzie, to tłoczącym się klientom, których żwawo obsługiwał pogodny staruszek. Ten nagle przerwał swoje czynności. Spojrzał na Niko, przechylając lekko głowę w bok i zatrzymując się z tuzinem żelek w ręce.

- Niko-chan, dawno cię nie widziałem! – zaśmiał się szczerze, po czym powrócił do wypełniania zamówienia. – Co tak stoisz? Wybieraj, jestem, jak widzisz z resztą, świeżo po dostawie… mamy nowy smak dango, wiesz?

- D-Dango…? – Niko rozchyliła lekko usta, zapewne zdziwiona kolejną osobą, która ją znała. Od razu spojrzała na zestawy kolorowych cukierków na patyku, a jej ręka, która niedawno ściskała moją dłoń, przesunęła po przedniej kieszeni jej spodni.

W lot zrozumiałem, czego szuka. Instynktownie, z przyzwyczajenia. Pieniądze. Wątpię, by je znalazła w ciuchach ze szpitala.

- Na co czekasz? Nie lubisz jagodowych? – zapytał wesoło staruszek, stojąc teraz tyłem do nas i przeszukując kosze z przyprawami, o które prosiła jedna z klientek przy okazji zakupów jasnowłosego syna.

- Ja…

- Ja zapłacę.

Poczułam ciepłą rękę na ramieniu. Spojrzałam z zaskoczeniem na bruneta, który też nie patrzył już na ladę.

Tylko nie przesadź... – ostrzegł.

- A-Arigato, Sasuke-san. – uśmiechnęłam się. To było… bardzo miłe. Sprzedawca uniósł brew. Rozejrzałam się i wskazałam po kolei na wybrane produkty. – Poproszę te jabłkowo-jagodowe, cytrynowo-truskawkowe… o, tak, te właśnie… i… hm… te ciastka wyglądają pysznie. Pół kilograma… może…

Staruszek podał mi wszystko, o co poprosiłam, choć od pierwszego podanego mi dango co jakiś czas podejrzliwie zerkał na Sasuke stojącego za mną. Chyba się nie lubili.

Pokręciłem lekko głową, płacąc za wszystko kosmiczną sumę, co niechętnie przemilczałem. Jak na kulturalnego faceta przystało, wziąłem większość toreb, zostawiając zielonooką z dwoma patykami dango i lekką siatką z ciastkami. Ruszyliśmy przed siebie. Na uliczkach, w które wstąpiliśmy, zrobiło się luźniej.

- Proszę. – podała mi jeden z patyków. Pokręciłem głową i spojrzałem w dal. Była taka szczęśliwa. Nieświadoma. I cholernie ufna. Czułem się… dziwnie. – Doushite?

- Nie lubię słodyczy. – mruknąłem szybko.

- Oh. – Niko myślała przez chwilę. Wbiła wzrok w kolorowe kulki na patyku. – Ja nie jestem pewna, czy lubię. Nawet nie wiem, jak smakują te… dango…

Jej głos przypominał zagubione dziecko. Nawet nie mogłem sobie wyobrazić, jak się teraz czuje. Miałem nadzieję, że choć trochę jej w tym wszystkim pomagałem.

- Lubisz je. – zapewniłem znudzonym głosem, gdy minęliśmy kolejny róg większego bloku. Specjalnie ominąłem restaurację z barbecue, gdzie jadała drużyna dziesiąta. Planowałem w najbliższym czasie unikać innych shinobi, po prostu – nie robić sensacji. Sama sytuacja była kłopotliwa, jak to mówił Shikamaru. Widziałem minę Niko, gdy okazało się, że nie pamięta kolejnego znajomego. Chciałem uniknąć mętliku w jej głowie.

Szliśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu. Niko zabrała się za dango. Po chwili na jej twarzy pojawił się szczery uśmiech. Odkąd pamiętałem, właśnie tak reagowała na wszystkie przyjemności – jedzenie, spanie, stawianie na swoim… i wygrane walki. Zacząłem się zastanawiać, czy jeśli nie odzyskałaby pamięci, to czy mogłaby dalej wieść życie shinobi… wiele musiałaby się nauczyć od nowa, ale ciało miała już wytrenowane. Pozostawałoby tylko pytanie, czy Nowa Niko chciałaby takiego życia. Z zachowania była zupełnie inna, może nie chciałaby ryzykować? Byłoby szkoda, bo trenowaniu jako kunoichi zielonooka poświęciła około dziesięciu lat.

Z tego, co wiedziałem.

- O czym myślisz? – usłyszałem gdzieś z boku, po czym potrząsnąłem głową. Szatynka patrzyła na mnie w skupieniu. W jej oczach malował się spokój, ale i podejrzliwość. Nadal szliśmy w dobrym kierunku, choć nieco wolniej.

- Nieważne. – mruknąłem, uciekając wzrokiem do kwitnących krzewów. Na drodze było pełno ich błękitnych płatków. Słońce świeciło mocno, aż szkoda było zmarnować taki dzień. Miałem ochotę na trening.

Tak. Na rozładowanie tych… zbędnych emocji.

- Jeśli nie chcesz, to nie mów… - Niko wzruszyła ramionami, zdejmując zębami ostatni cukierek z pierwszego patyka. Niedbale wyrzuciła go za siebie, po czym zaczęła się rozglądać. Na ulicy robiło się jeszcze bardziej luźno.

Uśmiechnęłam się sama do siebie. Nie chciałam męczyć Sasuke swoim towarzystwem. Ciągle chodził zamyślony i niewiele mówił, ale mi to nie przeszkadzało. Na pewno się o mnie martwił, tylko nie wiedział, jak to pokazać. W dodatku przy takim nietypowym schorzeniu był zupełnie bezradny, o wiele bardziej, niż lekarze. Skoro byliśmy parą, to musiałam mu jakoś pokazać, że go rozumiem.

Niewiele myśląc, podeszłam do niego bliżej i wzięłam go pod rękę. Przez chwilę wyglądał na zaskoczonego, ale potem spojrzał na mnie pewniej i zmarszczył brwi.

Może jednak? – podstawiłam mu pod nos nietknięte dango. Brunet, idąc dalej, uniósł jedną brew. Wydawało mi się przez chwilę, że patrzy na mnie z irytacją… nie, to niemożliwe. – Onegai? – przechyliłam głowę na bok, nie odrywając od niego swoich oczu. Było w nim coś wyjątkowego. Maszerowaliśmy tak przez dobrą chwilę, aż spojrzenie chłopaka straciło na intensywności.

- Jeden i ostatni raz. – ostrzegł surowo, a ja uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że ta gburowatośc była tylko przykrywką.

Obie ręce miał zajęte torbami, wiec sam nie wykonał żadnego ruchu. Podałam mu patyk, z którego niechętnie zdjął jeden cukierek.

- No i jak? Dobre, ne? – uśmiechnęłam się, zabierając się za pozostałe dwie owocowe kulki.

Przewróciłem oczami, niemal dławiąc się od słodyczy w ustach, jednak reakcja kunoichi wywołała na mojej twarzy chytry uśmiech. Zielonooka przystąpiła bowiem do mnie jeszcze bliżej, powracając do rozglądania się po pozornie nieznanej okolicy. Miałem dzięki temu chwilę na ułożenie sobie tego wszystkiego w głowie.

Dotarliśmy do odpowiedniego budynku, po czym weszliśmy do środka. Wszystko było zostawione tak, jak wyszedłem, gdy zawołała mnie Sakura. W lodówce nie było zbyt wielu rzeczy, bo zapomniałem, by wstąpić po drodze do sklepu z normalną żywnością. Teraz, gdy Niko zapomniała, jak się gotuje, to i tak nie miało żadnego znaczenia.

Spojrzałem w dal, obserwując, jak dziewczyna błąka się po kuchni, otwierając kolejne szafki, na chybił trafił, i układając w nich kupione produkty. Próbowała być przydatna.

- Wstaw wodę na herbatę, idę się przebrać. – rzuciłem i odszedłem do swojego pokoju. Zasłony były uniesione jak w środku dnia, a na niepościelonym, rozkotłanym łożu wałęsały się książki o doujutsu i historii. Podszedłem do niego, zauważając, że na szafce nocnej zebrało się trochę kurzu. Upadłem na plecy, przymykając oczy. Dawno nie czułem się tak zmęczony. Zza zamkniętych drzwi dobiegł do mnie odgłos tłuczonego szkła.

- Gomene!

Westchnąłem. Miałem nadzieję, że taki stan rzeczy nie potrwa długo. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek problemy innych sprawią mi samemu tyle zmartwień.

Ociężale wstałem i podszedłem do dużej szafy, z której wyciągnąłem świeże ubrania. Dziwnym trafem w szafie też był bałagan. Może pod nieobecność kobiety w mieszkaniu mniej się tym przejmowałem?

Zabawna myśl.

Wróciłem do salonu, zastając zdenerwowaną Niko pochyloną nad zlewem. Zanurzała dłoń pod bieżącą wodą. Ostrożnie podszedłem bliżej, omijając roztrzaskaną filiżankę. Zawsze chodziłem po domu boso. Spostrzegłem, że z dłoni dziewczyny płynie krew. Kunoichi, a raczej była kunoichi, zakręciła drugą ręką kran i zaczęła nią dłubać przy ranie. Zmarszczyłem brwi w skupieniu, bo krwi było coraz więcej. Szatynka zacisnęła zęby, a jej twarz przysłoniła niesforna grzywka.

- Szkło ci się wbiło? – zapytałem z lekką drwiną w głosie, opierając się łokciem o blat. Dziewczyna kiwnęła lekko głową. Niko. Stara, dobra Niko, świetna kunoichi, niemal mistrzyni w walce ostrą bronią, po tylu misjach i tylu wygranych walkach, zabitych wrogach i dziwnych przygodach nie mogła poradzić sobie z wbitym w rękę szkłem. Przypomniało mi się, jak podczas jednego z treningów nieopatrznie przecięła tor lotu moich shuriken’ów i oberwała trzema z nich w udo. Wbiły się znacznie głębiej, niemal rozrywając na strzępy jej spodnie, a ona wyciągnęła je sama, bez uronienia jednej łzy, nawrzeszczała na mnie, po czym owinęła nogę materiałem i samodzielnie wróciła do domu. W porównaniu z tym… widok był… komiczny. – Czemu nie wzięłaś szczotki i nie zamiotłaś tego?

- N-Nie wiedziałam, gdzie stoi. – jęknęła zielonooka, nadal męcząc się z raną. Kiwnąłem głową. No tak, zapomniałem. Jeszcze raz spojrzałem na jej rękę. Krwi nie ubywało, a w niej coraz trudniej było znaleźć szkło. Kuso, mogło jej się wdać zakażenie.

Jeszcze tego brakowało.

- Chodź, obejrzę to. – złapałem ją za zranioną rękę, by przestała pogarszać sytuację. Poprowadziłem ją bezpiecznie dookoła szkła i ruszyłem do jej pokoju. Niko usiadła na miękkim łóżku, rozglądając się dookoła. Jej pokój po całym tym czasie, jaki w nim spędziła, bardzo się zmienił. Wyglądał już zupełnie inaczej od mojego.

Zamiast surowej, drewnianej podłogi położyła dywan w ciepłych kolorach; firanki, które u mnie zwisały i powiewały obojętnie, były upięte specjalnymi klipsami, a na ścianie obok łóżka było przyklejonych kilka zdjęć. Szatynka pochyliła się, by przyjrzeć się im dokładniej. Pewnie miała nadzieję, że zobaczy na nich samą siebie, chociażby u mojego boku. Były na nich jednak tylko widoki. Zupełnie jej nieznajome.

Dobrze wiedziałem, gdzie Niko trzyma apteczkę. W szufladzie znalazłem też kilka notatników, breloczek z kotem, perfumy, kolorowe pióro i inne kobiece pierdoły. Wyjąłem środek dezynfekujący i podszedłem do dziewczyny siedzącej na łóżku. Uklęknąłem, delikatnie ująłem jej dłoń i przemyłem ranę. Niko zacisnęła oczy, unosząc głowę do góry. Musiało szczypać.

- To jest mój pokój. – stwierdziła, nie zapytała, najprawdopodobniej próbując odwrócić swoją uwagę od bólu w ręce. Pokiwałem głową i przekręciłem jej dłoń tak, by padało na nią więcej światła. Szkła nie było widać. – Chyba dużo podróżowała…m… ? – znowu kiwnąłem głową, naciskając na skórę obok rany, by szkło choć trochę wyszło na wierzch. Na opowiadania o funkcjach, misjach i zdolnościach shinobi było stanowczo za wcześnie. Zielonooka syknęła, a jej druga ręka zacisnęła się na kołdrze w kolorze pistacji. Niechętnie spojrzała na dół.

Byliśmy w podobnej sytuacji po akcji z wężem. To wydawało się być tak dawno temu.

Kawałek szkła zamienił się w słońcu, więc spróbowałem wyjąć go palcami. Nie udało się – dziewczyna czuła coraz większy ból, a ja nie miałem do tego odpowiednio długich paznokci. Nacisnąłem dwoma palcami jeszcze raz, ignorując mruk Niko i sięgnąłem po odłamek, jednak ilekroć choćby jedną ręką puszczałem jej dłoń, większa część chowała się z powrotem do rany.

- Rozewrzyj tą rękę bardziej. – syknąłem, próbując jeszcze raz. Niko posłuchała się, choć nic to nie dało. Nie pozostawał mi inny sposób.

Nacisnąłem na skórę wokół ręki mocniej, po czym zbliżyłem jej dłoń do swojej twarzy.

Otworzyłam szerzej oczy z zaskoczenia. Chłopak sięgnął po szkło zębami, naciskając na skórę z jeszcze większą siłą. Udało się. Puścił moją rękę i wypluł świecący kawałek filiżanki na otwartą dłoń. Wyrzucił go za siebie.

Uśmiechnęłam się, gdy ból w większości minął. Sasuke zajął się dokładniejszą dezynfekcją rany, z której zaczęło wypływać więcej krwi. Owinął ją dokładnie miękkim i cienkim bandażem. Przez cały zabieg nie spuszczałam z niego wzroku, co on chyba zauważył.

- Skończyłem. – westchnął, gotowy do wstania z podłogi, lecz zatrzymał się, patrząc na moją twarz.

Nigdy nie widziałem jej takiej. Wyglądała na… zaciekawioną lub nawet… zafascynowaną. Coś było na pewno nie tak, jak powinno.

Nanda? – warknąłem, mimowolnie marszcząc przy tym brwi. Dziewczyna uśmiechnęła się, pochylając nade mną, a jej błyszczące oczy przysłoniła grzywka. Zbliżyła do mnie swoją twarz, nie odrywając ode mnie wzroku. Uniosła zabandażowaną rękę do mojego podbródka.

- Masz moją krew na ustach. – odparła, przesuwając kciukiem po moich wargach.

Moje serce zaczęło bić szybciej. Nabrałem powietrza. Daleko mi było do rumienienia się, ale na pewno byłem zaskoczony. I jeszcze ten zapach. Jej zapach, jej włosów, skóry – niezmącony żadnymi tandetnymi perfumami, zapewne dlatego, że przez długi czas leżała w szpitalu. Jej zielone, hipnotyzujące oczy. W lot pojąłem, że w tym aspekcie nic się nie zmieniła. Mimo to nic nie mogło między nami być. Nie teraz, gdy miałem swoją misję, powołanie.

Energicznie złapałem ją za nadgarstek, ściskając tak, by puściła mój policzek i odsunęła się na bezpieczną odległość. Chodzenie za rękę i kupowanie słodyczy to jedno, ale za bliskością tego stopnia nigdy nie przepadałem. Zwłaszcza z dziewczyną, która nie wiedziała, kim jest.

Zerwałem się na równe nogi i spojrzałem na nią ostatni raz, już z góry. Odwróciłem się i powoli wyszedłem z pokoju.

- Chodź, woda na herbatę stygnie.

Złapałam się za zaczerwieniony nadgarstek. Chłopak był naprawdę silny. W dodatku opiekował się mną jak najlepiej się dało. Nie wiedziałam, co we mnie wstąpiło, ale gdy poczułam na dłoni jego ciepły oddech, odniosłam wrażenie, że on chce tego tak samo, jak ja.

Był naprawdę miłym chłopakiem. Zachowywał się dość dziwnie, ale spójrzmy prawdzie w oczy – kto z ludzi, których dzisiaj spotkałam, tego nie robił?

I ta jego reakcja… chłodna, trochę gniewna, ale już nie tak stanowcza, jaka by się wydawała. Uśmiechnęłam się sama do siebie i ruszyłam jego śladem. Byłam pewna, że tuż przed wyjściem, przez maleńki ułamek sekundy, w jego spojrzeniu widać było coś więcej niż zwyczajne znudzenie i irytację. Jego czarne oczy mieniły się w tamtej chwili zaskoczeniem, wzburzeniem… i tęsknotą.

2 maja 2008

Rozdział XLII - "Amnezja"

W takich momentach jak ten, który nastąpił tamtego dnia w ambulatorium, nawet najsilniejszy psychicznie człowiek tracił jakąkolwiek wiarę w ludzką kompetencję. Na środku dość nietypowej dla szpitala, zacienionej, ale jasnej sali stało łóżko, a na nim siedziała zdezorientowana dziewczyna, dopytując się, kim są ludzie, obok których się obudziła. Gdy otrzymywała proste i jednoznaczne odpowiedzi, unosiła znacząco jedną brew i pytała, czy sobie żartują. Wyglądała na zagubioną, a po jakimś czasie – rozbawioną tą całą sytuacją.

W ciągu kilku minut do sali wstąpił lekarz nadzorujący jej śpiączkę. Nie przeszkadzając sobie naszą prezencją zbadał jej ranę na tyle głowy, obejrzał jej oczy, ocenił odruchy. Wszystko było w normie, więc błędów lub prawdopodobnych przyczyn sytuacji zaczęto doszukiwać się w kartach Niko. Siwowłosy sannin ulotnił się, a trzej obecni jounin’i bezgłośnie przystąpili do medic-nin’a, czytając jego notatki niemal przez ramię. Ja stałem z boku, oparty o ścianę, ze skrzyżowanymi ramionami, co jakiś czas kręcąc głową. Dla mnie ta sytuacja nie była zabawna, ale żenująca.

Trudno było tego nie zauważyć, ale moje poczucie winy przerodziło się w irytację. Zamartwiałem się tyle czasu, a ta idiotka po prostu się obudziła i… nic nie pamiętała.

- Nie wiem, dlaczego tak się stało. Wszystko robiliśmy zgodnie z procedurą. – lekarz podrapał się w tył głowy.

- Czyli co dokładnie? – jęknęła Mitarashi, widocznie zaabsorbowana losami jej podopiecznej. Nigdy wcześniej nie widziałem ich razem, jednak łatwo było się domyślić, że były blisko. Blisko, ale nie za blisko. Różniło się to znacznie od relacji matka-córka, bardziej przypominało uczennicę i mentorkę, a może nawet i dwie przyjaciółki.

- Cóż, w tym przypadku, jak i wielu innych, zaaplikowaliśmy jej serum przyspieszające odbudowę tkanki nerwowej. W większości przypadków owocowało to regeneracją części mózgu odpowiadających za odruch obronny zwany śpiączką. – westchnął mężczyzna, uważnie kalkulując dziennik swojej pacjentki. – Jak widać środek zadziałał, ale przyczyna amnezji jest mi niewiadoma.

Warknąłem. Facet mówił to wszystko tak solidnie i dokładnie, że było dla mnie niemal pewne, że wie, że to jego wina i próbuje umyć ręce, idąc naokoło.

- Amnezja? – Niko przechyliła głowę w bok, jak zaciekawiony kociak. Uśmiechnęła się niewinnie. – Nie wiem, o co chodzi, ale czuję się jak wynik nieudanego eksperymentu.

- To może być bliskie prawdy… - westchnąłem. Kunoichi spojrzała się na mnie z zainteresowaniem, ignorując głośne sprzeczki dorosłych. Uśmiechnęła się słodko, co ogromnie mnie zdziwiło. Stara Niko odgryzłaby się, może wstała i rozwaliła coś, obraziła się… ale dziewczyna, którą teraz widziałem, nie wiedziała nawet jak się nazywa, a co dopiero, jak się powinna zachować.

- Zaraz, zaraz… – sekretarka uniosła palec do góry. Przejęła kilka kart do rąk. – Skład tego serum nie zapewnia automatycznej odbudowy tkanki. Skąd organizm w śpiączce ma czerpać do tego procesu odpowiednie substraty?

- Kosztem innych, zwykle sąsiadujących tkanek. – lekarz odpowiedział szybko. – Nie jest to jednak groźne, zwłaszcza, gdy pacjent nie przechodził wcześniejszych operacji pourazowych. To tak jak z rozcięciem skóry. – zwrócił się do wciąż rozjuszonej egzaminatorki. Nie wyglądała na inteligentną, ale chyba czuła dokładnie to, co ja. – Upłynie trochę krwi, ale się zagoi. Od tego się nie zemdleje.

Kobieta zdawała się więcej uwagi poświęcać mordowaniu lekarza wzrokiem niż opiece nad kunoichi. W sali zapadła głęboka cisza, której nawet ja nie śmiałem przerwać. Anko zacisnęła pieści, jej twarz spurpurowiała, a wokół zrobiło się gorąco. Kakashi spojrzał na nią jedynym odsłoniętym okiem i w lot zrozumiał, podobnie jak ja.

- Czy możliwe jest… by ośrodek świadomości zregenerował się kosztem ośrodka ruchu, wzroku lub… pamięci? Byleby tylko ożywić organizm? – upewnił się, wyciągając rękę w stronę Mitarashi, by zatrzymać ją w miejscu.

- Tak, oczywiście. Ale były to ośrodki nigdy nie uszkodzone, więc… nic się nie stało... – brunetka bulgotała. – Kana?

- Stało się, do jasnej cholery! – wrzasnęła jouninka, wymachując pięściami. Medic-nin sprawnie odskoczył do tyłu, niesamowicie zaskoczony. Westchnąłem. Hatake i Shizune trzymały brunetkę w miejscu. – Ona miała amnezję już wcześniej, baka! Coś ty narobił?! Nie mogłeś spytać?! Wy, lekarze! Ugh! – wyrwała się z objęć towarzyszy i przycisnęła mężczyznę w białym fartuchu do ściany, zaciskając pięści na jego kołnierzu. – Nie mogliście... zapytać? Ona by mogła żyć normalnie, wiesz? Wszystko przez jeden durny środek! – wysyczała przez zęby, a lekarza zalał zimny pot. Wściekła kunoichi to niebezpieczna kunoichi. Ciekawe, czy Niko zwykła reagować w ten sposób. – Jeśli nie odzyska pamięci… iie – jeśli nie zwrócisz jej pamięci… omae o korosu…

- Dobra, dosyć się wyszalałaś! – Kakashi odciągnął Anko za beżowy kołnierz jej standardowego płaszcza, ciągnąc ją do wyjścia. Kobieta machała rękami bezwładnie jak dziecko, tarmosząc się z nim. – Zabijesz go później. – wypchnął ją za drzwi, które zaraz zamknął od środka. Westchnął głęboko.

Nagle jedno z okien na korytarz zostało zbite, a w nim pojawiła się rozwścieczona twarz Mitarashi.

- Masz tydzień! I ani godziny więcej! – wrzasnęła i odeszła. Prawdopodobnie do pobliskiego baru. W kwestiach medycznych była bezużyteczna. Wolała raczej planować zemstę. Tak mi się wydawało.

W sali ponownie zapanowała ciężka cisza. Shizune westchnęła i schyliła się po arkusz, który upuściła w zamieszaniu. Lekarz poprawił biały mundur i uspokoił się. Niko przechyliła głowę w bok.

- Nie chcę się wtrącać w wasze kłótnie… - jęknęła. – …ale gdzie ja jestem i kto to był?

Wszyscy popatrzyliśmy na siebie nawzajem. Sekretarka złapała Kakashi’ego za łokieć.

- Ja i reszta medic-nin’ów zajmiemy się leczeniem. – obiecała, po czym wskazała na niego i mnie. – Wy dwaj proszę zadbajcie, by przez ten tydzień nic jej się nie stało. Ciężko jej będzie normalnie funkcjonować. – Kakashi przytaknął i obejrzał się, gdy asystentka Hokage i lekarz wyszli, a ich buty chrupały przy krokach po stłuczonym szkle. Po chwili namysłu wrócił wzrokiem do swojej uczennicy, siedzącej prosto na łóżku i zaciskającej ręce na białej pościeli. Założył ręce i westchnął, zupełnie nie wiedząc, co ma robić. Podszedłem po cichu do niego i stanąłem w podobnej pozycji, przyglądając się kunoichi ze znudzeniem.

- To nie jest śmieszne, wiecie? – Niko przerwała ciszę. Jej głos był coraz bardziej zdesperowany. – Wypuście mnie stąd, onegai… nie zrobiłam nic złego. – uśmiechnęła się niewinnie. – Nie wiem, kim jesteście… ani gdzie ja jestem. Nie róbcie mi krzywdy. – spojrzała na mnie swoimi błyszczącymi, kocimi ślepiami, ale ja tylko odwróciłem wzrok. Może nie pamiętała kim jest, ale wyglądała tak samo. Miała ten sam głos i swoje ruchy. To wystarczyło, bym czuł się… dziwnie.

W sali ponownie zapanowała cisza. To robiło się już denerwujące.

- Eh… problem w tym… - Kakashi kucnął przy jej łóżku, skupiając tym samym całą jej uwagę na sobie. Zamyślił się na chwilę. – Iie, inaczej. Opowiedz nam o sobie. – poprosił miłym głosem, podobnym do tego, jakiego używał przy pierwszym spotkaniu z byłą drużyną siódmą. Łagodnego, grzecznego, pełnego szacunku.

Mimo jego prób na twarzy dziewczyny przez chwilę malowała się koncentracja, zaraz potem zdziwienie, a nareszcie lęk.

- W-Watashi… wa… Wata… - przycisnęła rękę do ust, po czym jak oparzona odsunęła się do tyłu, uderzając plecami w tył łóżka. – Nie wiem! Ah! Zostawcie mnie! – wrzasnęła, szybkim ruchem zrzucając pościel na podłogę. Zwinnie zeskoczyła z łóżka po drugiej stronie i podbiegła na bosaka do drzwi, omijając na szczęście szkło. Dogoniłem ją i wyprzedziłem, łapiąc ją w miejscu za nadgarstki, potem odwracając ją tyłem do siebie, zatrzymując i krępując. – Puść mnie, no! Z-Zostaw! – krzyczała, próbując się wyrwać.

Trzymanie jej nie sprawiało mi trudności. Widać wiedzę, jak się wyrwać z uścisku miała nauczoną, nie wpojoną. Trochę było mi głupio, siłować się z zagubioną dziewczyną w piżamie… ale nie miałem wyboru.

- Czemu chciałaś uciec? – zapytał się Hatake, z którym teraz była twarzą w twarz. – Nic ci nie zrobiliśmy. Powiedz nam, kim jesteś. – kontynuował miłym tonem.

- Ja… ja…

W moich oczach pojawiły się łzy. Zadrżałam, po części od zimnej podłogi, na której stałam boso, to trochę od bólu w rękach. Chłopak za mną nie był zbyt delikatny. Słone krople stoczyły się po moich policzkach.

Nie wiem… n-nie pamiętam. Coście mi zrobili? - głos mi się załamał. Nie potrafiłam tego powstrzymać. Co się stało?

- My?

- D-Dajcie mi spokój, z-zostawcie mnie! – warknęłam, a ucisk na moich wykręconych rękach przybrał na sile. Brunet nie powiedział do tej pory ani słowa. Mój wzrok desperacko krążył po pomieszczeniu, szukając drogi ucieczki. Zaczęłam szybciej oddychać, zacisnęłam pieści i skupiłam wszystkie siły, by wyrwać się z uścisku.

Oswobodziłam się z niego z niemałym bólem, i zaraz po pierwszym kroku zostałam znów dogoniona i przyciśnięta do ciała czarnowłosego shinobi, który skrępował mi ręce z przodu. Krzyknęłam z zaskoczenia, wiercąc się dalej. Tym razem było trudniej. Mężczyzna westchnął, kręcąc głową i podszedł do mnie, pochylając się tak, byśmy spotkali się… w trzy oczy.

- Gomene, ale to będzie konieczne.

Straciła pamięć, ale zostały jej instynkty i siła.

Odsunąłem opaskę z drugiego oka, pokazując swój Sharingan, wykonałem kilka pieczęci, co trochę ją zdziwiło. Gdy uniosła wzrok, jej oczy straciły blask. Przestała się wyrywać, lekko zadrżała i padła sztywna do tyłu, prosto w ramiona zaskoczonego Sasuke.

Już – mruknąłem, trzymając pieczęć jedną ręką. – Połóż ją na łóżku, porozmawiam sobie z nią.

Wykonałem polecenie bez marudzenia, choć gdy nasze ciała rozłączyły się, zrobiło mi się nieco zimniej. Przysunąłem białe krzesło do boku łóżka i usiadłem na nim, opierając łokcie o kolana. Skoncentrowałem się na sylwetce Kakashi’ego, który nie uwolnił znaku.

- Co jej zrobiłeś? – zapytałem oschle, przenosząc wzrok na śpiącą twarz kunoichi, nad którą pochylał się sensei.

- Doujutsu.

Powietrze wokół zrobiło się cięższe, a obraz pomieszczenia, w którym się znajdowałam zniknął w czarnym dymie. Nie byłam już w tej dziwnej, białej sali. Tak naprawdę nie znajdowałam się... nigdzie. Wokół nie było nic, choć to ‘nic’ było czarne.

Może ten gość mnie oślepił?

Zrobiłam kilka kroków do przodu, ciągle będąc na bosaka. Podłoże nie było ani ciepłe ani zimne, a gdy szłam, nie wydawałam dźwięków. Byłam sama.

Byłam... skołowana. Rozkojarzona. Bałam się. Nie wiedziałam nic, poza tym, że muszę stąd uciec.

Miałam ochotę krzyczeć, ale nie wiedziałam, co. Ogarnęła mną panika połączona z klaustrofobią i wściekłością.

- Stąd nie da się uciec, jeśli o tym myślisz – usłyszałam za sobą głos. Odruchowo obróciłam się w jego stronę. Stał przede mną ten szarowłosy mężczyzna z dziwnym okiem. – Porozmawiajmy.

- Nie chcę rozmawiać! Gdzie ja jestem? – krzyknęłam, znowu rozglądając się za drogą ucieczki. Nic.

Nie wiedziałam, kim ten gość był, ale nie wydawał mi się szczery. Gdybym mogła mu zaufać, nie trzymałby mnie tu wbrew woli, a ten drugi nie wykręcałby mi kończyn. Z drugiej strony... czułam, że może zrobić mi krzywdę, na pewno był silniejszy ode mnie, a mimo to… ufałam mu. W jego głosie było coś miłego.

- Zbyt długo to tłumaczyć. Podpowiem tylko, że jesteś bezpieczna. Wszystko, co tutaj się dzieje i co zobaczysz podlega mojej kontroli…

- Świr. – przerwałam mu.

Pod moją maską zagościł grymas. Pozostał jej temperamencik.

Kunoichi podeszła do mnie, powoli, czujnie. Gdy była metr ode mnie, wyciągnęła rękę przed siebie.

Ty nie jesteś prawdziwy… - mruknęła z przekonaniem, aż zaschło jej w gardle. Jej ręka oparła się na mojej zielonej kamizelce. Byłem tam, fizycznie, choć… nie do końca. Dziewczyna jednak nie mogła o tym wiedzieć. Uniosła wzrok.

- Chyba nie masz wyboru. To nie zajmie długo. Usiądź. – odepchnąłem ją lekko od siebie, czując się trochę nieswojo. Szatynka rozejrzała się.

- Gdzie? – pod jej nogami stworzyłem wygodny fotel obity czerwoną skórą. Upadła na niego, nabierając powietrza w płuca z zaskoczenia. Dotknęła dłonią miękkiego oparcia. Był prawdziwy. Jeszcze raz spojrzała na mnie i tym samym postanowiła chyba już nic nie mówić.

- Zacznijmy od początku. Przedstaw się. – rzekłem spokojnie. Podejście do trudnej sprawy od jej strony było może i trudne, ale mogło dać jej pewne oparcie. Wiedzę, że ja wiem, jak ona się czuje. Co pamięta, a czego nie.

- Nie potrafię. – przyznała smutno dziewczyna, spuszczając wzrok.

- Ja się przedstawię. Jestem Hatake Kakashi, jounin w służbie Konohy. – uśmiechnąłem się, zapominając, że ona tego i tak nie widzi. Na jej twarzy malowało się zdziwienie i lekkie rozbawienie.

- Co w służbie kogo? – zapytała tępo.

Uderzyłem się ręką w czoło. Zapowiadało się trudniej, niż myślałem. Niko potrafiła mówić, biegać, odgryzać się nieznajomym… jak zwykle. Tych umiejętności nie straciła. Mogło to znaczyć, że straciła pamięć krótkotrwałą, dotyczącą historii, nie teorii istnienia.

Trzeba było jej to uświadomić.

- Co to jest? – zapytałem, wystawiając rękę. Po chwili pojawiła się w niej metalowa, błyszcząca rurka.

- Rurka. – odparła szybko dziewczyna. Wydawało się, że trochę się już zrelaksowała. Ciekawy byłem, czy udało mi się stworzyć idealny fotel, czy to moje towarzystwo było tak odprężające.

- Tak jest. Z czego jest zrobiona? – uderzyłem w nią palcem, by wydała brzęczący, wibrujący dźwięk.

- Z metalu. – kunoichi uniosła brew.

- Doskonale. – pochwaliłem ją. Uczniów trzeba było chwalić. Zacisnąłem rękę, pozwalając przedmiotowi zniknąć. Szatynka robiła postępy. – Teraz trudniejsze pytanie: Skąd wiesz?

- To chyba oczywiste. – uśmiechnęła się.

O. I o to chodziło.

- Nie jest więc oczywiste jak się nazywasz? Skąd jesteś i kim jestem ja dla ciebie? – zapytałem ją znowu, widząc zmieszanie na jej twarzy. Nie odpowiedziała. Jej ręce zacisnęły się na miękkim obiciu wyimaginowanego fotela. – Tak myślałem. Może od tego zaczniemy. – klasnąłem w dłonie, a fotel pod nią zniknął. Dziewczyna uderzyła o czarne podłoże, którego nie dało się nawet nazwać podłogą. Z grymasem na twarzy roztarła obity pośladek. – Skąd wiesz, że gdy boli, trzeba potrzeć? – zapytałem z rozbawieniem, obserwując jej ruchy. Dziewczyna zaprzestała tego, co robiła i przesiadła się do klęku, ciągle w zamyśleniu. – Tego nie zapomniałaś. Tak samo, jak takiej pozycji siedzącej... – wskazałem na nią, a ona wstała, jakby próbując ukryć to, o czym mówiłem. Jak dziecko. – ...jest bardzo popularna w kraju, z którego pochodzimy.

Nastała cisza. Dla mnie wszystko zaczynało być jasne.

W mojej głowie kołatały się dziwne myśli, choć i głębsze rozumowanie było dla mnie trudne, bo nie potrafiłam się oprzeć o doświadczenie, wspomnienia czy porady z przeszłości. Zdawałam się na instynkt. To mi zostało.

- Nie pamiętam. Mam amnezję. – powiedziałam cicho, jakby próbując przekonać o tym samą siebie.

- Dobrze, że się rozumiemy. – Hatake znów się uśmiechnął. Zawołał mnie ręką. – Podejdź tu. – nieśmiale podeszłam do niego, ciągle błądząc myślami przy tym, co mi powiedział. Mężczyzna schylił się, by nasze spojrzenia się spotkały. Był sporo wyższy ode mnie i dziwnie ubrany. – Zgadnij… jaki masz kolor oczu?

Przełknęłam ślinę. Tego było już za wiele. Czy on sobie ze mnie kpił? Takie proste pytanie w tak poważnej sytuacji! To się wie od narodzin, nigdy się nie zmienia, jest rozróżniające dla ludzi... To oczywiste, że miałam oczy koloru…

... nie wiedziałam. Moje oczy napełniły się łzami zagubienia. Otworzyłam usta kilka razy, zanim mogłam cokolwiek z siebie wykrztusić.

- Saa… - uśmiechnęłam się mimo to. Wszystko straciło sens. Moja ostatnia linia obrony runęła. Nie wiedziałam, kim jestem. - … czarne?

- Mówisz tak, bo mam takie ja i Sasuke. – skrytykował zamaskowany facet. Przechyliłam głowę w bok, uspokajając się trochę. Sasuke? Jaki Sasuke? – Chłopak z przedtem. – wytłumaczył szybko. – Nie pamiętasz go? – pokręciłam głową. Chodziło mu pewnie o tego brutala. – No trudno. Spójrz. – złapał mnie za ramiona i obrócił tyłem do siebie. Wstrzymałam oddech.

Przed nami stało wielkie, złote lustro, w którym odbijaliśmy się bardzo dokładnie. Pokręciłam lekko głową, gdybym nie była trzymana przez szarowłosego w miejscu, z pewnością bym uciekła. Mimo to… byłam tam. Odbijałam się w lustrze… widziałam… siebie.

- T-to… - podeszłam o krok do gładkiej tafli, dotykając jej niepewnie opuszkami palców. - ...jestem ja? – zapytałam z niedowierzaniem. Przekręciłam głowę w bok, a nieznajoma naprzeciwko zrobiła to samo, choć w drugą stronę. Przez kilka chwil podziwiałam nowy obraz. Gładką cerę, długie włosy, białą koszulkę i krótkie spodenki. Jak piżama. Podeszłam jeszcze bliżej, a lustro zaparowało od mojego oddechu. Moje oczy były w kolorze trawy. Zielone jak szumiące liście drzew, jak najzieleńsze jabłko. Pełne życia i błyszczące. Po prostu… - Zielone. – mruknęłam, dumna z siebie. Byłam całkiem ładna.

- Aah. Chyba podobają się Sasuke. – zaśmiał się mężczyzna.

Odwróciła się znów przodem do mnie, a lustro za jej plecami zniknęło. Miała poważną minę.

Mam pomysł. Nie będę się produkował nadaremno, zadaj mi kilka pytań. Widzę, że coś cię dręczy.

Dziewczyna spuściła wzrok. Znowu. Spojrzała na swoje dłonie. Zaczęła nerwowo bawić się palcami.

J-Jak się nazywam?

- Niko.

- Śmieszne imię. – rzuciła szybko. To mnie trochę zdziwiło. Nie znała żadnych imion.

- Niby czemu? Jakie inne imiona znasz?

- Sasuke, Kakashi i… - zamyśliła się na chwilę. - … Asazuki.

- Skąd znasz takie nazwisko? – zapytałem nerwowo. To mógł być jakiś przebłysk, wskazówka co do jej prawdziwej przeszłości.

- Było na identyfikatorze tego gościa w białym fartuchu w miejscu, skąd mnie zabrałeś. – dziewczyna wygięła dolną wargę w grymasie, a ja westchnąłem. Była bystra.

- Więc… jestem Niko. Ty pewnie jesteś moim ojcem?

Wybałuszyłem oko na wierzch, po czym wybuchnąłem serdecznym śmiechem. Takim do utraty tchu.

Ja. Jej ojcem. Błagam. Komiczne.

- Aż… ha ha ha… wyglądam na aż tak starego? Ha ha ha… Między nami nie ma różnicy piętnastu lat! – złapałem się za brzuch. Zorientowałem się, co właśnie powiedziałem.

Oby nie pytała o swój wiek…

- Ile mam lat?

Kuso. Tego nikt nie wiedział.

- Szesnaście. - odparłem.

Tak mi się zdawało. Mendokusai.

- Sugoi! Jestem już duża! – Niko uniosła ręce w górę w triumfie, a ja przeczesałem włosy palcami. Za chwilę dziewczyna spoważniała. – Nie śmiej się z tego tekstu o ojcu. Pomyślałam, że jak już mi wciskasz kit, to do oporu.

- Ja? – uderzyłem się w pierś zakrytą zieloną kamizelką. – A w życiu! Wszystko to szczera prawda!

Ten jej kobiecy instynkt… wolałem nie rozpatrywać teraz aspektu jej poprzedniej amnezji, już i tak była zbyt skołowana.

- Jasne. Wiesz co? – pokazała na mnie palcem. – Wydaje mi się, ze coś mi w tamtym dziwnym szpitalu daliście i przez to straciłam pamięć. Albo to jest dziwny sen. Uszczypnę się i zaraz wszystko wróci do normy. – aktorsko uniosła dłoń i uszczypnęła się w drugie ramię. Bez skutku. Zacisnęła zęby. – Prochy. Hai! To jedyne wytłumaczenie. Kryminaliści. – zmarszczyła brwi i syknęła przez zęby. Nie no, poczułem się urażony. - Nudzi wam się? Porywacie bezbronne dziewczyny i bawicie się ich kosztem! Odeślij mnie do domu! Już! – uderzyła mnie w brzuch, choć zadziwiająco lekko. Uśmiechnąłem się do niej z góry.

- Już ustaliliśmy, że nie masz wyboru, tylko mi wierzyć. - poczułem, jak wypływa ze mnie chakra. Musiałem się spieszyć. Jutsu dochodziło do końca. Trzeba było ją uspokoić, póki jej ciało było pod moją kontrolą. – Obiecuję, że przywrócimy ci pamięć i za kilka dni będziesz się śmiała z tego, co dzieje się teraz. – położyłem jej dłoń na ramieniu. Rzadko dotykałem ludzi w ten sposób. Teraz wiadome było, że dziewczyna potrzebuje wsparcia. – Ale do tego momentu słuchaj się mnie i Sasuke. Zapewniam, że nic ci się nie stanie. Zdaj się na instynkt. Wiem, że jest u ciebie bardzo wyczulony.

- A skąd to wiesz? – zapytała pewnie. W jej oczach wdać już było, że podda się mojej woli, jak bardzo dosadnie by to nie brzmiało.

- Jestem twoim opiekunem i nauczycielem. Znamy się już trochę.

- No dobra. Uznajmy, że ci wierzę. – kunoichi złożyła ręce. – Bo nie mam wyboru. – dodała po chwili, a ja kiwnąłem z uśmiechem głową. To było zadziwiające, w jak krótkim czasie wpoiłem w nią tyle informacji. To mogło się udać. – Zabierz mnie… gdziekolwiek. Nie będę żyła w tym czarnym... czymś przez cały ten czas.

- Do itashimashite.

Świat wokół nas zawirował, zniknął w szybkim przebłysku i zmienił się w kontrastującą biel.

Sufit. Znowu byłam w budynku. Uniosłam się ociężale z łóżka, rozglądając dookoła. Obok siedział czarnowłosy chłopak, a Hatake był dosłownie przewieszony przez krzesło. Na niego się już napatrzyłam. Wróciłam wzrokiem do nastolatka. Był całkiem przystojny. Trochę brutalny i małomówny, ale skoro mój ‘tatuś’ kazał mi się go słuchać – nie narzekałam.

- Sasuke? – zamrugałam oczami. Tylko się upewniałam.

Na twarzy bruneta przez chwilę malowało się zaskoczenie, szok. Potem ulga, wdzięczność. Wyciągnął po mnie rękę, nie odrywając ode mnie wzroku. Wystraszyłam się trochę, serce zaczęło mi bić szybciej.

Zostałam z dwoma facetami, w krótkiej piżamie i w dziwnym miejscu. Wszystkie kobiety wyszły. Ta w kucyku wydawała się miła. Ale nie. Musieli zostawić mnie z przystojnym rówieśnikiem.

Pamiętasz mnie? - zapytał niskim głosem.

- Nie pamięta. – jęknął Kakashi z drugiej strony łóżka. Sasuke spuścił głowę w beznadziejnym zawodzie. – Ogólnie omówiłem z nią co i jak. Nie będzie się szamotać póki nie wymyślimy, jak to odwrócić.

- Gomene. – uśmiechnęłam się, unosząc ramiona do góry. Dopiero w tym momencie uwierzyłam im dwóm na słowo. Widziałam reakcję chłopaka na jego imię. Ja go naprawdę znałam. On się ucieszył, chyba nawet chciał mnie dotknąć. Czy to możliwe, że nie pamiętałam swojego życia? Czy mogłam zaufać obcym? To wszystko wyglądało jak sen. Nie mój sen.

- Doujutsu jest naprawdę męczące. - szarowłosy podniósł się z krzesła, lekko kołysząc się. Nie wytłumaczył mi tego dziwnego słowa ani zdarzenia, które miało miejsce, tylko dotoczył się do drzwi, trzymając się za zasłonięte opaską oko. – Opiekuj się nią i bądź w okolicach domu. Chcemy was mieć w zasięgu ręki. Lekarze będą musieli ją zbadać, a jak coś wykombinujemy, przyjdziemy po nią. Ja ne. – wyszedł.

W sali ponownie zapanowała cisza. Westchnąłem ciężko. Samo życie u boku zielonookiej kunoichi było dla mnie męczące. Teraz, gdy straciła pamięć, mogło być dwa razy gorsze. Dokładając do tego fakt, że miałem się nią opiekować… zapowiadało się istne piekło.


- Chyba musisz mi znaleźć jakieś ubrania. – mruknęła dziewczyna, przysuwając się trochę w moją stronę. Obserwowała mnie bacznie, bez żadnych oporów, rumieńców czy krzywych spojrzeń. Zdawało się, że jej rezerwa i lęk przed dotykiem zniknęły hen daleko. To stwarzało... wiele możliwości.