27 grudnia 2009

Rozdział LVIII - "Zakład"

Zielone oczy Niko skrzyły się wesoło, gdy po raz kolejny ruszyła na mnie, rozkręcając długi drąg jedną ręką. Przygotowałem miecz, stosując najprostszy z bloków, i dziewczyna rzeczywiście uderzyła w niego pierwszą częścią kija, ale już chwilę potem wymierzyła we mnie kolejny cios, który po mocnym zamachu ramieniem miał sporą siłę.

W starciu z bliska, gdy mój miecz był schowany w pochwie, a Niko dysponowała utwardzanym bo, moje wyćwiczone ruchy rzadko zdawały egzamin. Dziewczyna wprost bawiła się mną, gdyż atakując mnie, gdy miałem broń krótsza i cięższą, miała większą dowolność i swobodę. Nie martwiła się technikami i stylem walki. Ta broń była wprost dla niej stworzona. Zupełnie jak katana dla mnie, kij był przedłużeniem jej znacznie krótszych rąk, który pozwalał jej sięgać znacznie dalej i wyżej niż zwykle. Atakowała nim bez ograniczeń, puszczając kij jedną ręką, kiedy indziej rozkręcając go na boku dla uzyskania większej mocy uderzenia, sprawiając przy tym wrażenie pewnej siebie i doświadczonej.

Mimo, że trenowała z bo dopiero dwa tygodnie, zrobiła spore, wręcz zaskakujące postępy. Od mojej przeprowadzki jak rasowa kotka chadzała własnymi ścieżkami i z tego, co właśnie obserwowałem, nie marnowała czasu. Nasze treningi ninjutsu szły pełną parą, podczas gdy ona nauczyła się obsługi wyznaczonej jej przy badaniu potencjału broni. Od Kakashi’ego wiedziałem, że tworzyła już pierwsze iluzje.

Nie wiem, co jej się stało, ale wyglądała znacznie lepiej, niż gdy zastałem ją na obiedzie niedługo po moim pierwszym treningu z kataną. Zachowywała się wtedy jak zmęczona życiem maruda, teraz cieszyła się z każdego trafienia w moje obolałe ciało i każdej pochwały od szarowłosego jounina obserwującego nas spod wysokiego drzewa. Nie mogłem nie przyznać, że wyglądała świetnie. Dziękowałem komukolwiek odpowiedzialnemu za aktualną, morderczą temperaturę, w której przyszło nam trenować, bo kunoichi była dość skąpo ubrana. Darowała sobie wszelkie ochraniacze i sprzęt ninja, zostając w krótkich spodenkach, butach i podkoszulce. Mimo tego już po kilkunastu minutach sparringu spływał z niej pot, którego powolne ścieżki po jej rumianej cerze śledził dokładnie mój Sharingan.

Do tej pory nie byłem pewien, czy włączył się właśnie po to, czy może by dać mi przewagę w walce.

A właśnie, walka. Nie powinienem się tak rozpraszać. Byłem przecież profesjonalistą.

Wymierzyłem szybki kontratak, ale Niko, zupełnie ignorując używaną broń, zbiła mój miecz z toru samą stopą, przystając w ruchach i patrząc na mnie ze zdziwieniem.

- Co jest, Uchiha, śpisz? – zaśmiała się, zasłaniając się mimo wszystko kijem. W chwili oddechu mogłem zauważyć, że jednak zadałem kilka celnych ciosów, czego dowodem były zaczerwienienia na jej rękach i nogach. Przełknąłem ślinę, starając się nie rozpraszać. Nie wyglądała, jakby ją bolało. Mimo wszystko… - Walczysz jak ślimak. Jakbyś zdjął osłonę ze swojego Cośtam-mochi*, a ja odłożyłabym kij, i tak bym wygrała, zatrzymując twój mieczyk gołymi dłońmi.

Miałem wrażenie, że Niko się ze mnie nabija. A tego bardzo nie lubiłem.

- Serimochi. – poprawiłem ją, zaciskając zęby. Zupełnie nie mogłem się zmusić do walki na poważnie. Nie to, że byłem zmęczony czy znudzony. Po prostu nie miałem ochoty. – I chodź jeszcze raz, spróbuję ci jakoś dogodzić. – mruknąłem sarkastycznie.

Zielonooka uśmiechnęła się pewnie, i widząc, że czekam, ruszyła na mnie, obracając kijem jak wiosłem, broniąc się raz z jednej, raz z drugiej strony. Zanim do mnie dobiegła, użyłem Sharingana, by wyczuć jej tempo i upuszczając na ziemię Serimochi wyciągnąłem przed siebie prawą rękę, chwytając jej bo niemal za sam koniec. Wykorzystałem element zaskoczenia i niestabilność lekkiej sylwetki Niko w ruchu i obróciłem kij z rozmachem, obracając też Niko, która w pędzie uderzyła we mnie plecami. Rozpędzony kij już miał mnie uderzyć, ale złapałem go za drugi koniec i przyciągając go do siebie, tym samym ściskając dziewczynę pomiędzy kijem a własną klatkę piersiową.

- Ej, to nie fair! – krzyknęła Niko, chwytając bo oburącz i próbując się uwolnić. Obniżyłem kij spod jej szyi do jej bioder, przyciskając nas do siebie. Nie powiem, to był świetny pomysł. – To miała być walka naszymi narzędziami, nie taijutsu. – kunoichi posłała mi lodowate spojrzenie znad ramienia, ale zaraz potem obróciła głowę w stronę Hatake. – Kakashi, powiedz mu, że… - urwała w połowie, widząc, że jounin, rozumiejąc moje intencje, zniknął parę sekund temu. Uśmiechnąłem się, czując, jak szatynka zaczyna się wyrywać. – Dwaj sprośni… wstrętni… parszywi…

Jej próby ucieczki, a tym bardziej wyzwiska nic nie dawały, bo, cóż za niespodzianka, byłem sporo silniejszy. Gdy kunoichi to zrozumiała, zaczęła siłować się z moimi dłońmi zaciśniętymi na jej broni, próbując odginać po kolei każdy palec.

- Masz szczęście, że zdjąłeś mi ten kij z szyi, inaczej bym cię ugryzła. – warknęła, nie patrząc na mnie. Z tej odległości doskonale czułem jej słodki zapach. Nie przeszkadzał mi nawet pot, który tylko sprawiał, że jej brązowawa skóra lekko lśniła w silnym słońcu.

- Mogę z powrotem go podnieść, może będzie zabawnie. – mruknąłem, nie mogąc ukryć zainteresowania. Niko gryząca mnie w ręce.

Zacząłem unosić bo do góry, ocierając je ciasno o bluzkę dziewczyny, by przypadkiem nie zagwarantować jej miejsca do ucieczki. Wstrzymała oddech, a kij trzymany z obu stron podjechał aż pod jej biust. Moje dłonie niemal ocierały się o niego małymi palcami.

Cała szyja Niko spłonęła rumieńcem, a ona sama w ułamku sekundy położyła własne ręce na moich i ściągnęła broń w dół.

- N-nie. T-tak jest świetnie. – wydyszała, a ja uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.

- Serio? Więc nie masz problemu ze staniem tak chwilę dłużej? – zapytałem wprost do jej ucha, a w moim głosie, sam nie wiem skąd, pojawiła się nutka uwodzicielstwa.

- To nie jest zabawne, Uchiha. – warknęła Niko, odwracając głowę w moją stronę i znów próbując z tym swoim słodkim, oburzonym wzrokiem. Jej ciało jednak niemal całe drżało, co dokładnie teraz czułem. W dodatku dzięki Sharingan’owi mogłem zdecydowanie stwierdzić, że tam, gdzie jeszcze chwilę temu padał mój oddech, mimo wysokiej temperatury pojawiła się u niej gęsia skórka.

- Dla mnie tak. – odparłem szczerze, wytrzymując jej wzrok spod spiętych brwi. Patrzyliśmy tak przez chwilę na siebie, chyba najdłużej w naszej karierze, i, co najważniejsze, najbliżej. - Zgaduję, że powiedzenie, że jesteś wprost śliczna, gdy się wściekasz, byłoby w tej chwili niestosowne? – zapytałem, prawdopodobnie nieświadomie cytując bohatera jednej z wielu przeczytanych przeze mnie książek. Nie było to Icha-Icha, ale, nie oszukujmy się, to zdanie świetnie pasowało do tej sytuacji. I Niko.

Była śliczna.

Jeśli dobrze pamiętałem, to po tej kwestii między bohaterami nastąpił szybki pocałunek…

- Byłoby. – odparła sucho Niko, choć jej drżenie nie ustało. Gdy na jej odpowiedź tylko uśmiechnąłem się władczo, ponowiła próbę uwolnienia, tym razem odpychając mnie w tył. Pociągnąłem ją za sobą, tracąc równowagę, ale nie upadając.

Niko chyba zrozumiała, jak to mogłoby się skończyć i postanowiła spróbować rękoma. Uwolniła je spod kija i w desperacji chwyciła moją głowę, na co ja tylko wypuściłem powietrze z płuc, powstrzymując śmiech. Ja się nie śmiałem.

- Hanasse! – warknęła, chwytając kij i odpychając go od siebie, tym samym wpychając swoje plecy w mój tors. – Temee…

- Przyjemne, ale bezużyteczne. – przyznałem spokojnie, obserwując jej profil. Nie była zadowolona. Jej ręce opadły, a potem skrzyżowały się, a Niko oparła się o mnie jak o ścianę, starając się sprawiać wrażenie wyluzowanej.

- Czego chcesz? – spytała, nie podnosząc na mnie wzroku. Przełknęła ślinę tak głośno, że nawet ja to słyszałem.

- O. I to jest właściwe pytanie. – uśmiechnąłem się, powstrzymując ochotę na ponowną zabawę kijem i jej własną klatką piersiową. To by było nieetyczne, nieprawdaż?

Ale co ja mogłem poradzić? Byłem tylko facetem. Szczęśliwym, acz lekko samotnym. Zwykle mi to nie przeszkadzało, ale ostatnie ochłodzenie moich stosunków z tą właśnie uwięzioną przeze mnie osobą, a teraz nagłe ich, nawet dosłowne, ocieplenie, otworzyło mi oczy na stojące przede mną możliwości.

Jak już wspominałem wcześniej, przyzwyczaiłem się do Niko, i coraz częściej wydawało mi się, że wspólne mieszkanie byłoby dla nas obojga bardziej wygodne. Mój apartament był już w pełni umeblowany, a przeniesienie do drugiej sypialni jednego łóżka a potem kilku mebli było tylko kwestią czasu. Na czym mi zależało to pełna lodówka, ktoś, kto od czasu do czasu by posprzątał i oczywiście towarzystwo chwilowo nieprzystępnej kunoichi. Ale to się dało naprawić.

- Proponuję ci przeprowadzkę. – zacząłem dyplomatycznie.

- Nie zamieszkam z tobą. – oburzyła się Niko, ciągle nie patrząc w moją stronę. Uniosłem brew, przyciskając ją do siebie kijem. Kunoichi kaszlnęła, zaraz podając wyjaśnienia. – Jeśli z tobą zamieszkam, ciągle będziesz urządzał takie akcje.

- Jakie akcje?

- Takie! – zaczęła machać rękami, pokazując mniej więcej nasze aktualne położenie. Znowu spłonęła rumieńcem, ale przynajmniej na chwilę na mnie patrzyła. Lubiłem jej oczy.

- A co, nie podoba ci się? – mruknąłem zawadiacko, trzymając ją pewnie w miejscu. Zniżyłem twarz do jej szyi. Poczułem delikatną woń winogron.

Zaraz potem zacisnąłem zęby, znienacka obrywając jej butem po palcach u nogi.

- Domyśl się. – burknęła szatynka, marszcząc brwi i zabierając nogę z mojego buta.

- No dobra, nie będzie takich akcji. Coś jeszcze? – westchnąłem.

- Tak! – krzyknęła znowu, wiercąc się. – Niby coś taki nagle milusiński? To ty się wyprowadziłeś, po co ci ja do tego bałaganu?! – dostałem łokciem w brzuch, za co dziewczyna natychmiast została ściśnięta. Reagowała nawet zabawnie.

- Już tłumaczę. – westchnąłem, ponownie widząc gęsią skórkę na jej dotychczas gładkiej szyi. – Łatwiejszy kontakt z tobą, trochę więcej towarzystwa, gotowanie, sprzątanie, pełna lodówka, może opieka nad roślinami… a dla ciebie mniejsze koszty. Prawdopodobnie.

- Mam być twoją służącą?! Nie ma mowy. – ścisnąłem ją, zanim zdołała się rozpędzić.

- Nie o to mi chodzi. Dzielilibyśmy się tak, jak zwykle, z tym, że nie płaciłabyś bez sensu czynszu za mieszkanie, podczas gdy u mnie jest wolny pokój. Bardziej w centrum wioski i bliżej twojego ulubionego pola treningowego. Ze mną, byś nie musiała słać mi tego białego sierściucha z wiadomością, za każdym razem, gdy czegoś ode mnie chcesz. Mało tego. Mogłabyś u mnie trzymać tą małą wariatkę, legalnie. Póki byś nie wymyśliła, co z nią zrobić. I póki cię jeszcze nie złapali.

Nastała chwila ciszy. Wiedziałem, że Niko myśli nad tym, co zaproponowałem. Nie puszczałem jej jednak, na wszelki wypadek, gdyby chciała powiedzieć…

- Nie! Nigdy w życiu! – nasze spojrzenia znowu się spotkały. Czemu ona była taka uparta? Podałem chyba wystarczająco dużo plusów.

- No dobra. Więc sobie tak będziemy stali, do momentu, gdy ty się zgodzisz lub zastanie nas tu jakiś inny shinobi, zainteresowany naszą dziwną pozycją. – mruknąłem spokojnie, schylając się lekko i kładąc na jej ramieniu podbródek, udając przygotowania do snu.

- Ty żartujesz. – warknęła mi nad uchem dziewczyna, emanując czystą wściekłością. Wiedziałem, że boi się tego, co myślą o niej inni, a rozgłos, że przymila się do mnie na polu treningowym, podczas gdy wszystkim znajomym od miesięcy tłumaczy, że nic do mnie nie czuje, jest czymś, czego bardzo by nie chciała.

Nabrałem powietrza w płuca, relaksując się zupełnie. Niko obok, a raczej przede mną, szelest liści, piękna pogoda, spokój od Kakashi’ego, który przez ostatnie tygodnie wyciskał ze mnie wszystkie soki, wmuszając we mnie doujutsu. Całkiem przyjemnie.

- Chikusho… no dobra. – westchnęła zielonooka, i już ją miałem wypuścić, gdy dodała: - Ale pod jednym warunkiem. – złapałem mocniej kij, czekając na jakąś sztuczkę. – Musisz ze mną wygrać potyczkę. Tylko taijutsu. Taki… zakład.

Spojrzała na mnie z boku tym swoim ognistym, wesołym, a zarazem chłodnym i pełnym wyższości wzrokiem. Od tej zieleni i jej lekkiego uśmieszku aż mi trochę zaschło w gardle.

Wiedziała, że nie odmówię.

 

Ustawiliśmy się na przeciwko siebie zaraz po tym, jak zaczęłam w miarę normalnie myśleć. Nie do wiary, jak wariowałam, gdy mnie dotykał, zwłaszcza przez tak długi czas. Ale nie na tym powinnam się była skupiać.

Miałam szansę sprawdzić, w jakiej byłam formie. Trening z bo na pewno dużo dawał, ale nie zastępował codziennych biegów z Sasuke czy też sparringów z Kakashi’im. Z drugiej strony nic tak nie hartowało jak praca dla ANBU. Ciągle musiałam nosić na ramieniu opaskę zasłaniającą tatuaż. Ciekawa byłam, czy zauważył ją Kakashi. Dla Uchihy, na szczęście, nie była podejrzana.

Jeśli miałam z nim zamieszkać… może powinnam mu o tym wszystkim powiedzieć?

- Walczymy czy gapimy się na siebie? – usłyszałam głos Uchihy i momentalnie wróciłam do siebie. Właściwie nie miałam nic do stracenia, pomysł ze wspólnym mieszkaniem był całkiem dobry. Chodziło też jednak o moją godność, czyż nie? – To ja zacznę. – mruknął brunet, zadając nie wiadomo skąd pierwszy cios. Obroniłam się łatwo, myśląc, czym by go tu zaskoczyć.

W walce przeciwko Sharinganowi zwykłe ataki nie zdawały egzaminu. Nawet, jeśli były perfekcyjnie wymierzone czasowo, Uchiha bronił się instynktownie, mając przewagę siłową. Za każdym razem musiałam wymyślać nowe chwyty, podstępy. Jego oczy zapamiętywały moje sztuczki, przez co nigdy nie nabierał się dwa razy na to samo.

Nie mogłam się jednak zbytnio rozpraszać. Każdy otrzymany cios bolał jak diabli. Biliśmy się równo kilkanaście sekund, mimo włączonego Sharingana żadne z nas nie dominowało w potyczce. Dopiero, gdy Sasuke zrobił niespodziewany krok w tył, zrozumiałam, co powinnam zrobić.

Zaczęłam jedynie odpierać ataki, odchodząc na bok, w stronę drzew. Uchiha, pewny siebie, zaczął uderzać pewniej, nie zauważając, że zmieniamy pozycję. Gdy byłam dostatecznie blisko drzewa, powstrzymałam jeden z jego ciosów pięścią i oparłam się na nim, a potem na drzewie, wymierzając z góry mocnego kopa.

Shinobi oberwał w twarz, odlatując w miejsce, w którym zaczęliśmy walczyć. Podbiegłam do niego kawałek, ale nie za blisko, w razie, gdyby miał się podnieść.

- To rewanż za wcześniej. – powiedziałam, patrząc, jak Sasuke wstaje z ziemi, ocierając usta z krwi.

- To wcześniej było chociaż przyjemne.

- Dla mnie to jest przyjemne. – uśmiechnęłam się.

Chłopak ponownie zaatakował, stawiając tym razem na kopnięcia. Widziałam po jego zachowaniu, że tym razem bacznie obserwuje, gdzie go wyprowadzam. Wpadliśmy w wir ciosów, kopnięć i uników. Wykorzystałam jeden z nich, opierając się na ziemi na jednej ręce i stając niemal zupełnie w pionie uderzyłam Uchihę stopą w bark. Nogi się pod nim ugięły, co wykorzystałam po lądowaniu, przewracając go zupełnie.

- Nie w formie? – zapytałam z góry, patrząc, jak już porządnie zdenerwowany otrzepuje się z piachu. – Nie będę mieszkać z łamagą, postaraj się!

Zaraz pożałowałam tego, co powiedziałam. Sasuke zerwał się na równe nogi i w ułamku sekundy pojawił się przede mną. Wymierzył mocny cios w moją twarz, który zmusił mnie do niskiego skłonu. On też się schylił, sekundę później, i niskim kopnięciem odepchnął mnie w tył. Zrobiłam fikołka, lądując niezgrabnie na kolanach. Uchiha zmienił zupełnie poziom walki, kopiąc teraz niemal w parterze. Oparł się na rękach, co trochę przypominało wygibasy nastolatków na ulicach Konoha** i kopał mnie coraz szybciej, zmuszając do odpychania jego nóg poobijanymi przedramionami. W pewnym momencie, gdy broniłam się już praktycznie półleżąc, wstał i z rozmachem zrobił salto, mając zamiar zgnieść mnie jak mrówkę. Odsunęłam się mu z drogi w ostatnim momencie, wstając samej i wymierzając w niego kopnięcie. Nie z boku, obrotowe, a z przodu, takie mające powalić go lub chociaż odrzucić w tył dla chwili wytchnienia.  

Sharingan był jednak szybszy. Sasuke chwycił moją nogę w kostce i odepchnął ją w bok, ponownie, jak wtedy z kijem, obracając mnie dookoła o trzysta sześćdziesiąt stopni. Gdy się zatrzymałam, chwycił mnie w pasie, przyciągając do siebie, a w moją twarz wymierzając zaciśniętą pięść.

Zamknęłam oczy, już widząc się w lustrze z wielką śliwą pod okiem. Bądź co bądź należało mi się za ten wcześniejszy cios z drzewa.

Czekałam tak, ale nic nie nastąpiło. Otworzyłam oczy, ciągle widząc rękę Uchihy przed moją twarzą. Nie uderzył mnie. Znowu się powstrzymał.

- Wygrałem. – oświadczył, opuszczając ramię. – Kiedy się wprowadzisz? Jest dużo sprzątania. – dodał z ironicznym uśmieszkiem i wyłączył Sharingana na potwierdzenie, że walka skończona.

- Bardzo zabawne. – zachmurzyłam się. – To trochę formalności i pakowania. Poczekaj kilka dni, draniu. – mruknęłam, zmęczona. Spuściłam wzrok. – I puść mnie, padalcu! – wrzasnęłam, odpychając się od jego klatki piersiowej najmocniej jak tylko mogłam.

Nie było to zbyt mądre, bo upadłam prosto na plecy, tylko psując sobie humor. Popatrzyłam w niebo. Było niemal bezchmurne, przez to lało się z niego tyle żaru. Nic dziwnego, że tak szybko się dzisiaj męczyłam. Treningi z bo odbywały się na klimatyzowanej sali.

Widok na błękit zasłoniła mi zaczerwieniona twarz Uchihy ozdobiona śladem krwi i triumfalnym uśmieszkiem. Podał mi rękę, pomagając wstać. Nie bawiłam się dalej w dumną księżniczkę i skorzystałam z oferty.

To głupie, ale przy każdym takim geście z jego strony moje durne serce zaczynało bić szybciej.

 

Spojrzałem na Niko, która właśnie w tym momencie ruszyła z lekkim uśmieszkiem w stronę naszych rzeczy leżących pod jednym z najbliższych drzew. Wyglądała jeszcze ładniej niż wtedy, gdy była zła, nie narzekałem wcale na to, ale nie ukrywajmy, to było dziwne.

- Uśmiechasz się. – zauważyłem, gdy podała mi wodę. – Nie powinnaś być zła? Przegrałaś. I musisz się do mnie wprowadzić. – wziąłem kilka porządnych łyków z butelki, podając ją potem dziewczynie.

- Jeśli chodzi o twoje wrażenie na temat ciebie samego jako współlokatora, to masz rację. Jesteś okropny. – odparła Niko, siadając na trawie. Z lekkim uśmieszkiem poszedłem jej śladem. – Jednak przegrywanie z tobą nie jest już takie złe. Oboje robimy postępy i to widać. Nie chcę mówić, że się przyzwyczaiłam do porażek… po prostu… nie mam już takiej obsesji na twoim punkcie, o.

A to ciekawe.

- Miałaś na moim punkcie obsesję? – zapytałem, zaciekawiony, zdejmując koszulkę. Możecie uważać to jako środek perswazji, ja wiem, że było mi w niej źle i gorąco. Była niemal cała mokra.

- Ha. Ha. Obsesję rywalizacji. Gonienia cię, no wiesz. W kwestii siły. – kunoichi machnęła ręką w powietrzu, wyraźnie odwracając ode mnie wzrok. Nie chciała się dekoncentrować. Trudno. – Poza tym to chore. Trenuję tylko z tobą, Kakashi’m i Akane. Dwoma mistrzami w swoim fachu i jednym zarozumiałym dupkiem, który po prostu ma szczęście. Wśród was jestem szarą myszką, i tak powinnam się cieszyć, że…

- Daj spokój, Kakashi nie jest aż tak zarozumiały. – westchnąłem, za co dostałem on kunoichi butelką po głowie. Niestety, głupia jej nie zakręciła, więc niemal cała jej zawartość wylądowała na moim ciele. – Hn. – westchnąłem zza mokrych włosów przylepiających się do mojego czoła. – Orzeźwiające, dzięki.

- Wybacz. O czym ja tu… - Niko zakręciła butelkę z lekkim uśmiechem i usiadła na swoim miejscu. – A, tak. Chciałam przez to wszystko powiedzieć, że… nie wyobrażam sobie przegrywać z nikim innym. I nie mam zamiaru.

Spojrzałem na nią dyskretnie. Oparła się wygodnie o drzewo, zakładając ręce na kark i relaksując się. W cieniu drzewa było o wiele chłodniej niż na środku pola, a od lasu bił przyjemny zapach i lekki powiew.

Więc mimo wszystko mnie lubiła. Ba, akceptowała moją rolę jako rywala, przyjaciela i od czasu do czasu opiekuna. Rzeczywiście wydawała się szczęśliwsza, zupełnie jakby pod moją nieobecność poukładała sobie wszystko w głowie. Może poukładała sobie też mnie, skoro nie wyglądała na bardzo złą po tej akcji z kijem?

To uczucie w moim brzuchu, a może nawet wyżej… bycie jej potrzebnym dawało mi poczucie dumy większe niż przy jakimkolwiek treningu. Czułem się częścią naszej dwójki tak, jak kiedyś częścią drużyny siódmej, a może nawet mojej rodziny. To, że ufała mi nie było dla mnie głupie, dziwne lub bezsensowne. To było… schlebiające mi, dające mi uczucie oparcia, którego nawet nie wiedziałem, że potrzebuję.

Wróciłem na ziemię.

Nadal bolała mnie twarz. Niko nieźle mi przyłożyła, zabawne, ale jak na osobę lubiącą mnie strasznie broniła się przed przegraniem zakładu. Rozmasowałem sobie szczękę, po chwili czując w ustach krew, którą, wiem, że trochę niekulturalnie, wyplułem na trawę.

- Kuso… nieźle mi przywaliłaś. – warknąłem, zwijając swój T-shirt w rulon i sięgając do torby po resztkę wody. Czułem, jak w moich ustach zbiera się coraz więcej krwi.

- Komplement przyjęty. Taką miałam nadzie-… osz cholera, wszystko w porządku? – Niko sama podała mi wodę, patrząc na mnie z lękiem w oczach.

- Raczej tak. – mruknąłem, zwilżając materiał i przykładając go sobie do piekącej skóry, chociażby dla większego schłodzenia. Wziąłem łyka wody i wypłukałem usta, wypluwając ją z krwią z dala od kunoichi. – A co, źle wyglądam?

- Jesteś… łał. Blady. A na policzku purpurowy. – jęknęła Niko, siadając bliżej mnie. Wyciągnęła kolejną butelkę wody. Zawsze nosiła jej więcej, niż ja. – Daj bluzkę.

Podałem jej rulon, odchylając lekko głowę. Niko zmoczyła go ponownie, potem trochę rozłożyła, robiąc niechlujny kompres i przyłożyła mi go do policzka. Przejechała ze skupieniem po mojej wardze, chyba też rozciętej od kopnięcia, i brwi, którą rzeczywiście mogłem sobie uszkodzić, na przykład tarzając się po ziemi.

- Gomen. – westchnęła, wyłączając się na chwilę. Wręczyła mi bluzkę, po czym sięgnęła do swojej torby po apteczkę.

- Nie musisz tutaj tego robić. – mruknąłem, widząc jej zaniepokojenie.

- Nie widzisz siebie. Lepiej mi pozwól. – odparła, wyciągając znienawidzoną przeze mnie wodę utlenioną. – I nie płacz. – dodała, uśmiechając się, na co ja tylko uniosłem brew.

Zwilżyła kawałek jakiejś waty i przyłożyła mi go do szczypiącej skroni, po czym przejechała mi nią po nosie i ustach. Uśmiechnąłem się na ten gest, opierając się wygodnie o drzewo, podczas gdy pielęgniarka Niko robiła wszystko za mnie.

- Co się cieszysz? Nie boli cię? – mruknęła, zwilżając bliżej nieokreśloną gazę czystą wodą.

- Boli, i to strasznie. Ale jak cię widzę taką zatroskaną i czułą, to myślę, że może było warto.

Dziewczyna przycisnęła mi mokry materiał do policzka, otrzymując w odpowiedzi niekontrolowany syk.

- Maruda.

- Sadystka.

- Skoro możesz gadać głupoty, to chyba cię aż tak nie boli. – przycisnęła mi ponownie gazę do policzka, na co tylko prychnąłem. Bolało, i to nieźle. Niko zbliżyła się do mnie, próbując obejrzeć moje rany dokładniej. Uśmiechnęła się, widząc moje skupienie.

- Tobie naprawdę to się podoba. – uśmiechnąłem się perfidnie, ponownie w dobrym humorze. Lubiłem, gdy była blisko, nawet, jeśli traktowała mnie jak rannego i bezbronnego.

- Mhm. A ty naprawdę upadłeś na głowę. – westchnęła, gdy z kącików moich ust ponownie wyciekła krew. Otarła ja, marszcząc brwi, sięgnęła po czystą gazę, zwilżyła ją, po czym… usiadła na mnie okrakiem.

Gdyby wbiła we mnie śrubokręt, chyba nie byłbym taki zdumiony.

A tak poważnie – nagle, mimo cienia drzew, zrobiło mi się gorąco.

- Co ty robisz? – spytałem, trzymając swoje ręce w pogotowiu, gdyby nagle moją Niko podmienili na rasową sadystkę, lub, co dziwniejsze, odważną i namiętną kunoichi.

- Otwórz usta. – poleciła surowo.

Otworzyłem szeroko, ale oczy. Ja żartowałem z tą namiętnością. Co się działo? Jeszcze przed chwilą nie była skora do opierania się o mnie plecami, teraz chciała… o cholera.

- Że pozwolę sobie powtórzyć: co ty robisz? – uniosłem brew, zbyt trzeźwy lub zbyt normalny, by wierzyć w wizje, jakie podsuwała mi moja wyobraźnia. Moje ciało aż rwało się, by wykonać za nią pierwszy ruch, ale umysł sam pukał się w głowę, przypominając, z kim mam do czynienia.

Z niewinną, piękną, wstydliwą, acz odważną Niko, która miała dreszcze, gęsią skórkę i rumieńce… i, do cholery, siedziała teraz na mnie okrakiem!

Spokojnie. Tylko spokojnie.

- Niemożliwe, by tak cię bolał tylko obity policzek. – zielonooka wytłumaczyła spokojnie. – Musisz mieć rozwaloną szczękę. W środku. – wskazała na moje usta. – Otwieraj.

Kamień spadł mi z serca, razem z rozgoryczeniem i zawodem. Co ja sobie myślałem?

Powinienem się cieszyć, że nie zabiła mnie za głaskanie jej po głowie i zaniesienie do sypialni, lub, co gorsza, przyciśnięcie jej do siebie za pomocą bo, a nie wyobrażać sobie niestworzone historie z nami w rolach głównych.

Otworzyłem szeroko usta, z lekkim wahaniem, bo ból wtedy rósł. Niko zajrzała do środka, choć teraz, patrząc na gałęzie drzewa, nie mogłem odczytać z jej miny, czy było dobrze, czy źle.

- Sasuke… - jęknęła, a ja automatycznie zamknąłem usta. Na jej twarzy nie było lęku o moje życie, a raczej rozbawienie. Przyłożyła rękę do ust, potwierdzając moje założenia. Jej zielone oczy w istocie się śmiały, choć mi wcale nie było równie miło.

- Hm?

- ...wybiłam ci zęba.

Nie wytrzymała. Wybuchła śmiechem, zakrywając sobie ręką łzawiące oczy.

Ja swoje zmrużyłem w wściekłości. Wybiła zęba? Mi? Kiedy? Jak… niemożliwe. I co ja teraz miałem robić? Szukać go? Iść do lekarza? Dentysty? Jak ja miałem jeść, rozmawiać?

Niko uspokoiła się na chwilę, by na mnie popatrzeć, ale gdy tylko skupiła wzrok na mojej, jak się domyślam, inteligentnej minie, dostała kolejnego ataku chichotu.

Już miałem zamiar ją udusić na miejscu, gdy poczułem, jak jej coraz bardziej poważna salwa śmiechu wprawia jej ciało w histeryczne drgawki. Trzęsła się, poważnie, siedząc na moich udach, co sprawiało, że…

- Uspokój się, już. – mruknąłem ciut niewyraźnie, czując, jak ból paraliżuje moją twarz. Dziewczyna uspokoiła się, ale dla pewności złapałem ją za ramiona, skupiając jej wzrok na sobie. – Zabiję cię. Ale najpierw pomożesz mi to jakoś…

Przerwał mi szelest liści tuż nad naszymi głowami. Do góry nogami z jednej z większych gałęzi zwisał uśmiechnięty Kakashi.

- Łoooł, Akane miała rację, wy naprawdę odbudowujecie ten klan! – zaśmiał się, a Niko w mgnieniu oka zrobiła się purpurowa i zeskoczyła ze mnie, ponownie lądując na czterech literach.

- Dranie, głupki, zboczeńcy. – warknęła, gdy jounin pojawił się między nami.

- Ja ciebie też, moja droga, ale mam wiadomość. – westchnął Hatake, rzucając okiem na zakrwawione chustki walające się po trawie wokoło. – Mam nadzieję, że to krew po walce.

Uśmiechnąłem się lekko. Nie tylko ja miałem ciekawe myśli.

- Grrr… ah, zabiję! – wrzasnęła Niko, dosłownie rzucając się na szarowłosego. Ten, co było do przewidzenia, zniknął w kłębie dymu, pozostawiając po sobie jedynie kłodę. Po chwili wyszedł zza drzewa, o które się opierałem, czytając pomarańczową książkę.

- Do rzeczy. Do wioski, a dokładniej do zachodnich bram, zbliża się mała grupka nieznajomych shinobi. Nie są tu mile widziani, prawdopodobnie zabłądzili, ale nie możemy dopuścić, by zyskali informacje o położeniu Konohy. – ja i Niko spoważnieliśmy, patrząc na nauczyciela. - Ruszacie za dziesięć minut, spróbujecie ich odciągnąć. Mamy nadzieję, że tylko się zgubili, bo jeśli nie i zostali tu wysłani na przeszpiegi, to mogą mieć temu coś przeciwko.

 

* Mochi – lepkie ciasto ryżowe. Niko insynuuje że katana Sasuke, od swojego kształtu nazwana łukiem, tak naprawdę działa równie dobrze, jak ciasto.

** dla nas - Breakdance

18 listopada 2009

Rozdział LVI - "Furikasho"

Z nieukrywanym smutkiem zauważyłem, że w ostatnich dniach średnia stron Icha-Icha przeczytanych przeze mnie na dzień znacznie spadła. Nie było to związane z misjami, treningami, ba, o utracie zainteresowania twórczością Jirayi-sama nie było nawet mowy. Całe to nieszczęście było spowodowane przyjazdem Akane. Spędzaliśmy ze sobą wiele czasu, może nawet jeszcze więcej, niż przed jej wieloletnią misją. Na czas nieobecności wynajęła swoje mieszkanie, a nowi lokatorzy ociągali się teraz z jego zwolnieniem, więc przez jakiś czas kunoichi mieszkała u mnie. Odbijało się to na jakości mojego snu, kanapa to nie to samo co własne łóżko, ale też na jakości moich posiłków i czystości w mieszkaniu.

Oprowadziłem ją po wiosce. Często byliśmy zaczepiani przez jej starych znajomych, którzy albo komentowali ‘jak to ona się zmieniła’ lub wypytywali o szczegóły jej misji. Sam dowiedziałem się o nich podczas jednych z naszych wielu kolacji, a potem zapoznałem ją z naszym, to jest moim, Niko i Sasuke, zadaniem w Yutatoshi. Dzięki jej gderaniu i ciągłym przypominaniu napisałem w miarę sprawnie raport i oddałem go Hokage, która oczywiście też zaczęła pogawędkę ze swoją starą podopieczną.

Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że Akane była kiedyś dość blisko nie tylko z moją drużyną, ale potem też z Shizune i Anko, a nawet…

- O czym tak rozmyślasz? – wyrwał mnie z zamyślenia jej głos, do którego zdążyłem się już przyzwyczaić. Zwykle nie przeszkadzała jej cisza między nami, musiałem więc wyglądać na naprawdę zadumanego.

- O tobie. – przyznałem zgodnie z prawdą, świadomy tego, jak musiało to zabrzmieć. Zwłaszcza w świetle naszych byłych… relacji. Blondynka uśmiechnęła się, siadając na rogu kanapy. Zaczęła czesać swoje długie włosy do wyjścia, byliśmy umówieni z chuunin’ami na trening.

- O czym dokładnie? – zapytała, patrząc na mnie spokojnym wzrokiem. Widać tylko ja rozpamiętywałem stare czasy. Zachowywała się przy mnie swobodnie, żartowała, śmiała się i dogryzała mi. Najwyraźniej od naszego powitania postanowiła sobie, że zostaniemy przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi. Nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie. Brakowało mi tu kogoś nie do końca pochłoniętego pracą, jak Iruka, związkiem, jak Asuma, a w dodatku na w miarę normalnym poziomie intelektualnym. Bez urazy dla Gai’a, z Akane znajdowałem o wiele więcej wspólnych tematów. A teraz miała mi pomagać w prowadzeniu drużyny.

Dwa razy mniej uciążliwej roboty dla mnie!

Zamknąłem książkę, uśmiechając się lekko. Przyzwyczaiłem się do robienia tego ile zechcę, w końcu przez maskę nikt mnie nie widział. W domu jednak jej nie nosiłem, co nie zdziwiło Niirochi. Nie obyło się oczywiście bez kilku zabawnych uwag na temat mojego wyglądu. Widziała mnie bez maski wiele razy, a mimo to ciągle posyłała dolnej części mojej twarzy szybkie, ukradkowe zerknięcia.

- Wspominam. Jak dokuczałaś mi i Obito. I nieźle dogadywałaś się z Anko i Shizune. Każda z was była inna, a w czasach wojny trudno było stworzyć tak silną więź.

- Może i tak. – westchnęła Akane, odkładając szczotkę na stolik obok kanapy. Jej wzrok utknął gdzieś na regale z książkami. – Dlatego każda z nas zajęła się czym innym.

Kontakty naszego pokolenia były dość skomplikowane. Z jouninów Konohy to ja, Asuma, Kurenai i Shizune byliśmy rówieśnikami i głównie spędzaliśmy czas w swoim towarzystwie. W miarę upływu lat różnica wieku się zacierała, zadawaliśmy się też z drużyną Akane, a potem jeszcze młodszymi Anko, Izumo, Hayate i Kotetsu. Ba, czasami przyznawał się do nas starszy Genma. Dla Akane jego śmierć była straszliwą nowiną.

W świecie shinobi żaden związek nie był trwały. Powoli przyzwyczajaliśmy się do myśli, że jesteśmy kim jesteśmy i śmierć wokół nas jest wszechobecna. Ja najbardziej odczułem to na stracie mojego pierwszego przyjaciela z drużyny, Obito, a Akane nieco później, na śmierci mojej przyjaciółki, Rin.

Jej siostry.

- To były stare czasy. Ale na przykład ja i Kurenai nigdy za sobą nie przepadałyśmy i obie wybrałyśmy naukę genjutsu. – zauważyła kobieta, zawiązując opaskę na czole. Przejrzała się w jedynym w moim domu lustrze, po czym ruszyła do drzwi.

- Do tej pory jestem w stanie przysiąc, że podjęłaś się sztuki iluzji, tylko po to, by jej dopiec. – zaśmiałem się, nasuwając maskę na twarz. Rzuciłem okiem na salon, czy aby niczego nie zapomniałem. Niko i Sasuke mieli najpierw spotkać się na pojedynek taijutsu. Możliwe, że po ich sprzeczkach w Yutatoshi i dłuższej przerwie kunoichi od treningu potrzebna mi mogła być bomba, by ich rozdzielić.

- Wcale nie. Miałam zamiar ją wspierać, dlatego poszłam tą drogą. Nie mogłam pozwolić, by jako jedyna była oryginalna. – odparła z dumą blondynka, wkładając wygodne buty. Ciągle ubierała się na czerwono, zastanawiałem się, czy chodziła tak ubrana w Kiri.

- To nie jest śmieszne. Wiedziałaś doskonale, że ma więcej talentu, a i tak rywalizowałaś z nią o wszystko.

Dobrze było powspominać. Każdy z nas był inny i bardzo się zmieniliśmy. Ja, Kurenai i Asuma podjęliśmy się nauki geninów. Anko została przywódczynią ANBU, Akane i Shizune były zwykłymi jouninami i kształciły się dalej, a Izumo i reszta zajęli się pełnieniem funkcji administratorskich, czyli niczym przyjemnym.

- Teraz to się zmieni, nie mam zamiaru odbijać jej faceta. – obruszyła się Akane, otwierając drzwi na korytarz. Wiedziałem już, że zamierza pobyć trochę w wiosce i odpocząć od podróży.

- A to czemu, nie pociąga cię bujna broda Asumy? – zaśmiałem się, choć tak naprawdę nie miałem nic do wyglądu mojego przyjaciela. Niirochi udała obrzydzenie.

- Nie, szczerze mówiąc wolę inny typ mężczyzn. – odparła pewnie, czekając, aż zamknę drzwi na klucz, po czym ruszyła do schodów na dół.

- A jaki, jeśli można wiedzieć? – zapytałem, otwierając pomarańczową książeczkę, jeśli nie dla czytania, to choćby dla tradycji.

- Hm, zastanówmy się. – kunoichi przyłożyła rękę do ust i wyszła na ulicę. Nawet przez maskę uderzył we mnie zapach grilowanego mięsa. Dobrze, że zjadłem obfite śniadanie. – Lubię mężczyzn silnych…

- Asuma jest silny. – westchnąłem.

- …inteligentnych…

- Też, jak nic.

- …oczytanych…

- Mogę ręczyć. – blondynka się zachmurzyła.

- Hm. Przystojnych.

- Co kto lubi, ale…

- Zamaskowanych.

Spojrzałem na swoją przyjaciółkę, unosząc brew. Posłała mi chytry uśmieszek, po czym wróciła do patrzenia przed siebie.

- Czyli lubisz ANBU. – wyminąłem temat mojej maski.

- Mogą być byli członkowie. – odparła od razu, a mnie aż zaswędziało lewe ramię. To wytatuowane.

- No dobra, jakie jeszcze masz fetysze? Przyznaj się. – zażartowałem.

- No nie wiem, to chyba już wszystkie.

- Starsi czy młodsi? – zapytałem.

- Starsi.

Dziwne. Byłem starszy o 2 lata.

- Bruneci czy blondyni?

Akane pomyślała przez chwilę, aż w końcu wzruszyła ramionami.

- Żadni z tych.

- Rudzi? – zaśmiałem się. Jedyny rudy shinobi w okolicy był z Suna. Nie był raczej w jej typie. No, i był młodszy.

- Nie, jeszcze bardziej oryginalni. Na przykład białowłosi.

Stanąłem w miejscu, wlepiając wzrok w tył jej głowy. Tylko przyjaciele? Kami, ależ ja byłem naiwny.

Niirochi odwróciła się z wesołą miną.

- Chodź, bo się spóźnimy.

I w dodatku przez nią nie mogłem się spóźniać. Okropne.

Dotarliśmy w umówione miejsce nawet trochę przed czasem. Przez większość drogi mogłem już spokojnie czytać, bo Akane przestała gadać, gdy zbliżyliśmy się do lasu. Zawsze lubiła przyrodę. Podobno po śmierci Rin spędzała w lesie więcej czasu niż we własnym domu. Tak właśnie poznała swojego przyszłego dobrego przyjaciela.

Była to naprawdę dziwna historia, i nic dziwnego, że o tej osobliwej znajomości nikt teraz nie mówił. Tak naprawdę sam nie chciałem specjalnie wywoływać tego tematu, widziałem przecież jej wzrok, gdy zobaczyła po raz pierwszy Sasuke. W jej oczach mignęła iskierka sympatii i szacunku, a zaraz potem melancholii i zagubienia. Musiała widzieć go, gdy był jeszcze bardzo mały. Teraz był innym człowiekiem i z całą pewnością bardziej przypominał swojego brata.

Atak Itachiego na klan Uchiha osiem lat temu był jednym z czynników, dla którego Akane zdecydowała się na misję w Kiri. Nie czuła się już dobrze w wiosce, gdzie brakowało kolejnej drogiej jej osoby. Poza mną, młody Uchiha był najczęściej widywaną koło niej osobą. Była od niego starsza o sześć lat, ale dzięki jego dojrzałości dogadywali się świetnie. Powstawało wiele złośliwych plotek na ich temat, ale my wiedzieliśmy, że Akane traktowała go często jak młodszego brata. Poza tym sama zarzekała się, że ma kogoś innego na oku, a młody Itachi jest zajęty. Żadne z nas, jouninów, nie znało go tak dobrze, jak ona, a mimo to darzyliśmy go sporym szacunkiem. Bądź co bądź był geniuszem z rodu Uchiha, jouninem w tak młodym wieku, a nawet kapitanem ANBU.

Wszystko odwróciło się diametralnie po tej jednej nocy. Od tego momentu nie rozmawialiśmy o Itachim w towarzystwie Akane.

- Słyszysz to? Nieźle się bawią. – zerknąłem na blondynkę, która przyspieszyła tempa. Rzeczywiście, słyszałem odgłosy walki i okrzyki wskazujące nam położenie chuuninów. Razem z Niirochi weszliśmy na polanę. Gdy kunoichi się zatrzymała, ja tez przystanąłem i uniosłem wzrok znad stron książki, tylko po to, by uśmiechnąć się najszerzej, jak potrafiłem.

Niemal na środku placu, brudna i rozczochrana Niko siłowała się z Sasuke, niemniej zmęczonym. Lecz to nie to, co było najśmieszniejsze. Najlepsze było w tym wszystkim to, że brunet był na niej, a dokładnie między jej nogami, i próbował powstrzymać ją od wstania, trzymając ją za nadgarstki.

Dobrze wiedziałem, że są w trakcie treningu i prawdopodobnie wylądował na niej w wyniku jakiś niespodziewanych obrotów akcji, ale szczerze powiedziawszy… nie obchodziło mnie to. Wyglądali komicznie i genialnie, zabijając się wściekłym wzrokiem i warcząc na siebie nawzajem. Aż nie chciałem im przerywać…

W końcu jednak uświadomiłem sobie, jakie zabawne twarze powinni mieć, gdy ujawnię im swoją obecność i uświadomię im, w jak… jednoznacznej pozycji się znaleźli. I niepotrzebne było tu nawet moje Kanashibari!

- Co wy robicie?! – krzyknąłem z udawanym zdziwieniem, a Akane, nie mogąc już dłużej wytrzymać, parsknęła śmiechem.

Chuunini naraz zwrócili głowy w naszą stronę i odskoczyli od siebie jak oparzeni, to znaczy Sasuke w mgnieniu oka zszedł z Niko i stanął na równe nogi, a szatynka, już cała zarumieniona, usiadła, odsuwając się, dla pewności, od Uchihy.

- A jak to niby wygląda?! – krzyknęła, oburzona, przykładając rękę do rozgrzanych policzków. Wczoraj zdjęła opaskę, byłem ciekawy, ile taki trening jej dał. – T-trenujemy!

- Taaa… chyba odbudowę klanu Uchiha. – mruknęła z uśmieszkiem Akane, podchodząc do jeszcze czerwieńszej i wścieklejszej dziewczyny i pomagając jej wstać. Zerknąłem na Sasuke.

Przez jeden moment nie byłem pewien: albo byłem pod genjutsu Akane, albo zaczynałem mieć problemy ze wzrokiem, bo przez chwilę zdawało mi się że… sam nie wierzę, że to mówię…że Sasuke się… uśmiecha.

Poważnie! Nie był to ironiczny uśmieszek, sarkastyczny chichot czy pogardliwe wygięcie ust. Na jego twarzy widniał dość pokaźny, choć nie za szeroki uśmiech, jaki normalni ludzie przywdziewają, gdy coś im się uda, ktoś powie im coś miłego lub wpadną na genialny pomysł.

Ta ostatnia myśl połączona z komentarzem Akane i faktem, że ten uśmiech Uchiha kierował w stronę otrzepującej się z brudu Niko sprawiły, że ja sam uśmiechnąłem się szerzej.

Sasuke, ty mały draniu!

- No, nie ma co się śmiać, bierzemy się do roboty. – zarządziła Akane, patrząc dyskretnie na Sasuke. – Ja się zajmę genjutsu Niko, ty rób z Sasuke… co chcesz.

- Zgoda, ale od kiedy ty tu dowodzisz? – zapytałem wesoło, chowając książkę do kieszeni.

- Nie rządzę. Po prostu wprowadzam porządek. – odparła blondynka, kładąc Niko rękę na ramieniu. – Chodź, usiądziemy tam i…

- Matte. – zatrzymałem je. – Ile wam zajmie lekcja?

- Bo co?

- Chciałem sprawdzić coś z ninjutsu Niko, więc nie zmęcz jej za bardzo. – poprosiłem. W odpowiedzi Akane przytaknęła, a Niko wygięła dolną wargę, mrucząc potem coś niemiłego pod nosem. Odeszły razem kawałek, by nie przeszkadzać mi i brunetowi.

Wskazałem, by usiadł pod najbliższym drzewem. Dni robiły się chłodniejsze, prawda, ale to wciąż nie był powód, by poddawać się działaniu promieni słonecznych więcej czasu, niż to było potrzebne.

No, i w pełnym słońcu nie dało się czytać. Może chodziło o przyzwyczajenie.

- Od czego zaczniemy? – zapytał Uchiha, przybierając, oczywiście, swój stały, znudzony i pogardliwy wyraz twarzy.

- A gdzie ci się tak spieszy? – zapytałem, siadając po turecku naprzeciwko niego. – Przed chwilą całkiem nieźle się bawiłeś.

- Urusse. – prychnął w odpowiedzi, marszcząc brwi. – I kto to mówi.

- Hm?

- Nie graj głupiego, Hatake, widziałem, jak patrzysz na tą całą Niirochi. – dodał chłopak, niby od niechcenia.

Przez moment aż mnie wbiło w ziemię. Ten skubaniec był całkiem spostrzegawczy. Za takie coś powinienem mu ukręcić łeb, właściwie miałem już zamiar to zrobić, gdy po raz kolejny zauważyłem, że jego zwykle żelazne kąciki ust uniosły się do góry. Tym razem, jednak, z pogardą.

- Nani? – zapytałem, ciągle lekko otumaniony. Jeden dzień, a moje życie prywatne już zostało naruszone.

- Nic. Po prostu to śmieszne. Jeszcze wczoraj byliśmy z Niko w stanie przysiąc, że jesteś aseksualny.

Oddychaj, Kakashi. Oddychaj. Nie ważne, że ten gnojek nie traktuje cię z należytym szacunkiem. Nie ważne, że wpycha się w twoje sprawy. Nie ważne, że spoczywa na tobie duża odpowiedzialność i masz go nauczyć jednej z najbardziej niebezpiecznych technik znanych shinobi. Rozluźnij się. Jest taki ładny dzień.

- To jak, zaczynamy?

Przepytałem Sasuke ze wszystkich lektur, które kazałem mu przeczytać. Pamiętał wszystko, zupełnie, jakby każde przeczytane słowo zostawało w jego głowie na zawsze. Był geniuszem, trzeba było przyznać, przeczytał szybko masę książek napisanych trudnym językiem i to o rzeczach, których nigdy w praktyce nie próbował, a nie tylko to zrozumiał, ale wysnuł na temat otrzymanych informacji prawidłowe wnioski.

Co było przerażające, a jednocześnie ekscytujące – czas było przejść do konkretów. Zwlekałem z tym długo, biorąc pod uwagę kruchość i trudność tych jutsu, jednak w tym momencie wszelkie moje obawy zniknęły. Uchiha był więcej niż gotowy.

- Zanim zaczniemy… chciałbym podsumować, a raczej wyjaśnić, okiem eksperta, jedną rzecz. Musisz zapomnieć o wszystkim, co mówiła o swoim nowym zajęciu Niko. Genjutsu jest inne niż Doujutsu. – Uchiha przytaknął, słuchając mnie uważnie. - Dziewczyny rzucając iluzje skupiają się na projekcji dla siebie i kogoś. Podstawą dla ich jutsu jest świat oryginalny, który ich przeciwnik już widzi, i w którym fizycznie są też one. Zawsze będą narażone na ataki, zwłaszcza, gdy ich genjutsu będzie za słabe. Ponadto, we wczesnym stadium iluzji będą mogły wywoływać w cudzym umyśle obrazy, zapachy i uczucia, ale nie ból. O to będą musiały się martwić, wybierając rodzaj iluzji. Wszystko będą musiały planować i uzgadniać, by nic nie wymknęło się spod ich kontroli. – chłopak nie zadawał pytań, więc kontynuowałem. – Z doujutsu, natomiast, masz nieograniczoną kontrolę. Twoim jedynym utrudnieniem jest nawiązanie kontaktu wzrokowego, ale w tym może ci pomóc na misji partner. To, co najważniejsze, dzieje się potem. Nie wysyłasz wrogowi swoich myśli. To ty jego wciągasz w swoje, a w tym celu tworzysz nową przestrzeń, wymiar, w którym psychicznie oboje się znajdujecie. Bez władzy umysłu nad ciałami zostaniecie fizycznie w takich samych pozycjach, ale tak naprawdę tylko ty będziesz miał nad sobą kontrolę. To, co będzie się działo z przeciwnikiem, będziesz mógł wymyślić na poczekaniu. Będzie ci się wydawało… że płyniesz. – Sasuke otworzył szerzej oczy. – Tak, przy pierwszym doujutsu możesz mieć problemy z zachowaniem równowagi. To uczucie, jakby coś cię wciągało. Oderwanie umysłu od ciała może być też z początku bolesne. Ale wiem, że sobie poradzisz. Niestety, tak to jest, że silnych mocy trzeba używać rozsądnie. Taijutsu nadweręża ciało, a doujutsu oczy i umysł. Ale co ja ci będę ględził… stwórz swój świat.

- Hm?

- Doujutsu można porównać do obustronnego przemieszczenia, teleportacji. Stwórz miejsce, które będziesz kontrolował, przyjazne dla ciebie albo nieprzyjazne dla wrogów, wszystko jedno. Ważne, byś je dokładnie znał i nie zastanawiał się nad jego wyglądem przy tworzeniu doujutsu, bo wtedy kontakt wzrokowy może zostać zerwany. Masz się nauczyć tego miejsca na pamięć, więc najlepiej, by nie było zbyt skomplikowane. Będziesz się tam przemieszczał w ułamku sekundy, a resztę zobaczysz sam.

- Rozumiem. – westchnął Uchiha, jakby znużony. Przymknął na chwilę oczy, nabierając powietrza w płuca. Przechylił lekko głowę na bok, marszcząc brwi, po czym otworzył z powrotem oczy. – Już.

- Dobra, a teraz zabierz mnie tam. – Sasuke włączył Sharingan. Postanowiłem mu pomóc i zdjąłem z czoła opaskę, odsłaniając drugie oko. Schyliłem się lekko, by nasze spojrzenia były na tym samym poziomie i czekałem. I dalej czekałem. – I co?

- I nic.

- Nie starasz się.

- Staram. – warknął shinobi, już widziałem, że jest gotowy, by wstać. Ciężko znosił porażki, mały geniusz, ale musiał zrozumieć, że to nie jest takie proste i oczywiste jak rzucanie kunaiem.

- Siedź i próbuj. Miejsce, twój umysł, mój. Kilka razy to przeżyjesz i będziesz w stanie robić to szybko i automa…nhg…

Łał. Tego się nie spodziewałem.

- Za drugim podejściem, brawo. – ucieszyłem się, rozglądając dookoła. Mówiąc „prosty” miałem na serio na myśli proste miejsce. Ja sam rzucałem siebie i wrogów, lub ostatnio, Niko, w czarną przestrzeń z czarną podłogą. Uchiha był widocznie nie tylko genialny, gwałtowny i niecierpliwy, ale też ambitny. Stworzył całkiem przyjemne wnętrze… pokoju. Mogłem przysiąc, że znajdowałem się w drobnym pomieszczeniu w starym zamku, może jakiejś willi.

Pokój nie miał drzwi, za to spore, oszklone okno, przez które widać było jedynie gwieździste niebo. Bez blasku księżyca nie dało się na zewnątrz zauważyć nic innego. Pokój pomalowany był ciemnoszarą farbą, wyłożony był ciemnym, startym drewnem, na którym leżał elegancki, ciemny dywan. Po środku stał stolik i dwa obite, znowu na szaro, wygodne fotele, na które padało światło z dwóch dość nowoczesnych, a przez to słabo pasujących do reszty, naściennych lamp.

- To cholernie trudne. – powiedział Sasuke, pojawiając się jak duch na jednym z foteli. Trzymał głowę spuszczoną w rękach i tupał noga niespokojnie.

- Trzeba było wybrać jeszcze trudniejsze miejsce. – odparłem z sarkazmem, siadając na drugim miejscu. – Wiesz, co teraz czuję?

- Jeśli to, co ja, to nie zazdroszczę. – mruknął Sasuke tonem, jakby zaraz miał mi pokazać, co jadł na śniadanie.

- Chodziło mi raczej o ten fotel. Czuję, że jest miękki, a jego oparcia lakierowane i gładkie.

- I co? Tak maiło być. – westchnął shinobi, podnosząc głowę, do której przylegały ciemne włosy. Zaraz je odgarnął i zamrugał kilkakrotnie oczami, rozglądając się dookoła.

- Tak. Ale to nie ty każesz mi to czuć. Mój umysł domyśla się, jak by to było na nim siedzieć i coś takiego daje mi do zrozumienia, choć tak naprawdę siedzę pod drzewem, na trawie.

- Mhm. – chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu z lekkim grymasem na twarzy. Chyba nie wyszła mu tapeta. Idealista jeden.

- Co nas różni, to to, że ty możesz wrócić do swojego ciała. Przenieść umysł częściowo z powrotem, poczuć pod swoim tyłkiem twardą ziemię. Spróbuj.

Minęła chwila, gdy Uchiha zamknął oczy. Wykorzystałem ją na obejrzenie jego stroju. Nie był tu ubrany w brudny strój treningowy, jaki miał na sobie naprawdę, a w ciemne spodnie i błękitny T-shirt. Musiało to chyba mieć związek z jego sposobem postrzegania siebie. Ale to nie był na to czas.

Sasuke ocknął się, wyraźnie niezadowolony.

- Mogę się ruszać, ale nic nie widzę.

- Ha, nie dziwne, przecież swoje oczy wykorzystujesz do doujutsu. One są tutaj, ze mną. – wytłumaczyłem. – Tak szczerze mówiąc to jestem zadowolony, udało ci się wrócić za pierwszym razem.

- A co, ty miałeś z tym jakieś problemy? – zakpił brunet, wstając z fotela i rzucając okiem na dywan.

- Szczerze mówiąc… tak, po raz pierwszy, gdy znalazłem się w moim świecie, nie mogłem się wydostać przez całą noc, po raz drugi nie mogłem wrócić nie zrywając jutsu. Tobie się udało.

- Kogo zahipnotyzowałeś? – Uchiha uniósł brew, kładąc rękę na idealnie równo pomalowanej ścianie. Albo mi się wydawało, albo zaczynała mieć lekko fioletowawy kolor.

- Królika sąsiadki. – przyznałem, również wstając z siedzenia. – Idąc dalej… hej, czy ta ściana nie była szara?

- Ta, ale niebieski bardziej pasuje. – westchnął Uchiha. – Co, wrócić do starej?

Ściana zmieniła kolor na szary. Niemal połknąłem własną maskę.

- Dobrze się czujesz? – brunet uniósł brew, krzyżując ręce.

- Kurza twarz. – wydukałem. Wskazałem na ścianę, drżącą ręką. – Tydzień zajęło mi, by cokolwiek zmienić w tym świecie, a pieprzone trzy miesiące, by zmienić oryginalną bazę świata w doujutsu.

- Aha. Wiesz, jak to się nazywa? – ściana zmieniła barwę na jasną zieleń. – Beztalencie.

Moje ręce same się rwały do uduszenia tego szczeniaka. Ten farciarz miał niesamowity talent, ale byłem pewien, że po mojej interwencji nie za wiele z niego skorzysta. Na intensywnej terapii nie miałby kogo hipnotyzować, czyż nie?

- Dobra, koniec na dziś. – westchnąłem, uspokajając się. – Głupio i dziwnie nazywać to ‘drugim’, ‘moim’ lub ‘innym’ wymiarem, więc nadaj temu miejscu nazwę i spadajmy stąd.

Uchiha otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zatrzymałem go.

- Tylko ‘spadajmy’ ostrożnie. Nie zostaw mnie tu przypadkiem.

- ‘Furikasho’. I o to się nie martw.

- ‘Mój pasaż’. Jak beznadziejnie nie orygin..gh…

(Furi – „mój”, Kasho – „pasaż”, „miejsce”, „punkt”)

Otworzyłem oczy i posłałem chłopakowi zirytowane spojrzenie. Czego ja się spodziewałem? Że mu się nie uda? Że będę mu coś tłumaczył? Że mnie doceni lub podziękuje za naukę? Pff.

- No, nareszcie. – usłyszałem nad sobą, a Akane zaraz podała mi opaskę. – Czekałyśmy ponad godzinę, coście tam robili?

- Godzinę? – zapytałem, poprawiając włosy. – Aż tyle nam się zeszło?

- Jak to? Nie wiesz? Nie zabrałeś go do Hokataku? – zdziwiła się blondynka, a ja wstałem na równe nogi.

(Hoka – „inny”, Taku – „dom”)

- Nie. Sasuke stworzył własny świat. Ale…

- Naprawdę? – zachwyciła się kobieta, uśmiechając się do Uchihy. – Gratuluję!

- Mogę dokończyć? – warknąłem, urażony. - Wiem, wiem, jest genialny. Ale… ile ćwiczyłyście? – zapytałem, już bardziej zadowolony na samą myśl, że…

- A, z dwie godziny… - mruknęła Niko.

- Yatta! – krzyknąłem, unosząc pięść w górę. Wszyscy spojrzeli na mnie jak na idiotę, ale to nie popsuło mi wcale humoru. – Nie wszystko ci wyszło. – wskazałem na bruneta, który przewrócił oczami, zanim się jeszcze dowiedział, o co mi chodzi. – Stworzyłeś zachwianie czasowe. Tworzenie marnych dziesięciu minut zajęło ci trzy godziny. Ho, a może to przenoszenie nas tak wiele zajęło. Dziwne, bo nie czułem…

- Hokataku? Kakashi, gotujesz? – zapytała uszczypliwie Niko, rujnując mój monolog.

(Taku, inaczej pisane, oznacza też „gotować”. Hokataku według Niko oznaczałoby wtedy „miejsce do gotowania”)

- Bardzo śmieszne. – poklepałem ją po głowie. – Odpocznijmy chwilkę, zaraz przejdziemy do ninjutsu.


Niko podeszła do mnie z lekkim uśmiechem na ustach.

- Brawo, Uchiha, najpierw dowiaduję się, że tworzysz nowe wymiary, a teraz nawet zakrzywiasz czas. Chyba jestem niegodna, by się z tobą zadawać. – ukłoniła się lekko.

- Zamknij się. – warknąłem, usadawiając się wygodniej pod drzewem, by trochę oczyścić umysł. Nie chciałem tego przyznać, ale doujutsu było poważnie wyczerpujące. Kotłowało mi się w głowie tyle myśli…

- Ne, to jak nazwałeś ten swój świat? Akane mi dużo opowiadała o tym, co robicie.

- Furikasho. – odparłem prosto, zamykając oczy. Niko wybuchnęła śmiechem, przez co otworzyłem jedno oko. – Nanda?

- Nic, nie wiedziałam, że jesteś takim romantykiem.

(Kasho, w innym zapisie, oznacza tomik poezji. Furikasho według Niko oznacza więc „mój tomik z wierszami”)

- Urusse.

Szatynka odeszła, śmiejąc się.

Mi wcale nie było do śmiechu, i to wcale nie z powodu treningu z Kakashim. Nie mogłem przestać myśleć o tym, co się tu działo zanim przyszli jounini.

I nie, nie chodzi mi o to, że leżałem na Niko.

Trenowaliśmy walkę dobrą godzinę. Dziewczynie widocznie spadła forma, szybko się zmęczyła, a jej ruchy były ślamazarne. Nie przeszkadzało jej to jednak, parła wytrwale do przodu i robiła te swoje zaskakujące akrobacje, które znacznie wybijały mnie z rytmu. Sam nieźle się spociłem i znacznie lepiej trenowało mi się z nią niż na przykład z Hyuugą, ale nie w tym rzecz.

W pewnym momencie, gdy Niko obniżyła gardę i straciła na chwilę równowagę, zorientowałem się, że nie mogę jej uderzyć. Ustalaliśmy wiele razy, że nie dajemy sobie forów. Mimo mojego zmęczenia po treningu, mimo tego, że ona ma mniej siły, mimo, że czasami nie mam motywacji, a ona szybciej się męczy, zawsze i to zawsze dawaliśmy z siebie wszystko. Jeśli to oznaczało danie parterowi pięścią w twarz, niech i tak będzie. Ona to zrobiła kilka razy i, nie ukrywajmy, należało mi się, bo popełniłem fatalny błąd. Nikt w prawdziwej walce nie miał zamiaru nas oszczędzać i my też nie powinniśmy przy pojedynkach, bo naprawdę lepiej było dostać w pysk jej drobną pięścią i obłożyć się lodem w domu i zapamiętać tę lekcję, niż oberwać w szczękę od grubego wojownika z opancerzoną ręką i już nigdy nie wstać.

Ale co ja miałem zrobić? Po naszej ostatniej misji i przeżyciach związanych z jej amnezją a potem ślepotą, odzwyczaiłem się od treningów z Niko. Teraz, w sytuacji krytycznej, zawahałem się. Już miałem ją uderzyć, ale cofnąłem rękę w ostatniej chwili. Za pierwszym razem tego nie zauważyła, a ja uznałem, że był to jednorazowy incydent, ale przy kolejnej rundzie podciąłem ją i posłałem na ziemię. Wtedy, widząc ją z grymasem bólu i zaskoczeniem na twarzy, lecącą na ziemię, zadziałał mój instynkt i w ostatnim momencie złapałem ją, by nie upadła.

Myślałem, że będzie mi wdzięczna, mogła po takim upadku dostać wstrząsu głowy, znowu stracić pamięć lub zwichnąć nogę, ale się przeliczyłem. Nawrzeszczała na mnie, że nie powinienem tego robić, bo czuje się słaba i bezużyteczna, że ona musi oberwać, by wrócić w końcu do formy i żebym przestał być takim bohaterem, bo ją to nie rusza.

Jak ja miałem jej wytłumaczyć, że od początku naszej znajomości widziałem już na jej ciele zbyt wiele spowodowanych naszą walką ran i siniaków, by robić to kolejny raz? Blokowanie ciosów i wymierzanie łatwych do obronienia kopnięć to było jedno, tak samo jak turlanie się po ziemi, ale uderzenie dziewczyny, która, nie ukrywam, podobała mi się, i która, co ostatnio zauważyłem, dość dużo dla mnie znaczyła, było dla mnie nie tylko trudne.

To było niemożliwe.

Na nic się zdały próby tłumaczenia, że to nie ma nic wspólnego z moim charakterem, jej przerwą w treningu czy płcią. Próbowałem powiedzieć, co czuję, gdy mam ją skrzywdzić, a nie, jak zwykle ratować, i że to nie powinno tak być. Ale ona albo zadawała niezręczne pytania, na które nie potrafiłem odpowiedzieć, albo mnie nie słuchała.

Kobiety były trudne, naprawdę.

- No dobra, ludzie, koniec lenistwa.

Otworzyłem oczy, widząc pozostałą trójkę stojącą koło siebie na polanie. Wstałem i podszedłem do nich, przysłuchując się dyskusji.

- Akane, jesteś tu tak jakby… nowa, a Niko jest twoją uczennicą. Nie widziałaś jej umiejętności, których ja sam, swoją droga, też jestem ciekawy.

- Co cię tak na mnie wzięło? – zapytała Niko z przekąsem. Wydawała się mieć dzisiaj zły humor. – Raitony Sasuke ci się znudziły?

- Nie. – odparł dyplomatycznie Kakashi, uśmiechając się lekko. – Ale on, podobnie jak ja, nie włada Fuutonem, a tych, w twoim wykonaniu, widziałem tylko jeden.

- Nie masz chakry powietrza? – Niko zamrugała oczami, rozmasowując teatralnie palce do wykonywania pieczęci.

- Nie. Ale tylko tej.

Dziewczyna pokiwała głową z aprobatą, po czym zrobiła krok do tyłu.

- Silny atak na jeden punkt czy burzowe widowisko? – zapytała poważnie.

- Zawsze byłem fanem widowisk. Nie krepuj się. – odparł jounin. Niko zamyśliła się, zupełnie, jakby miała pełen wachlarz technik do wyboru. – Mamy się odsunąć? – zapytał niepewnie Hatake.

- Jeśli wam życie miłe… - szatynka wzruszyła ramionami, a Kakashi i Akane ruszyli biegiem w stronę drzew, a ich reakcja wywołała u nich samych serdeczny śmiech.

- Jak dzieci. – westchnąłem, ruszając jednak w stronę, gdzie ukryli się jounini. O ile silniejszy mógł być ten jej Fuuton od trąby powietrznej, którą zgarnęła dym z balkonu w pałacu daimyo? Powietrze było powietrzem, nie powinno było robić wielkich szkód.

Wtedy poczułem za swoimi plecami masę nagromadzonej energii. Ani chwili nie myślałem nad tym, czy aby się nie obejrzeć. Wskoczyłem na najbliższe drzewo i obserwowałem, włączając Sharingana, by nic nie przegapić. Niirochi i Kakashi, czując chyba to samo zagrożenie, pojawili się koło mnie na gałęzi sekundę potem.

- Fuuton: Atsu Kazegai!

I wtedy rozpętało się piekło.

Niko wykonała wcześniej jakieś pieczęcie, których niestety nie widziałem, bo stała do nas tyłem, a potem rozłożyła ręce. Na jej sygnał zatrzęsła się ziemia, potem położyła się trawa, a następnie zakołysały się drzewa. Odleciało na bok kilka gałęzi, łącznie z tą najbliższą do tej, na której siedzieliśmy. Wokół Niko zebrał się silny wiatr wyrywający z drzew zielone liście. Te wirowały razem z powietrzem, kręcąc się wokół własnej osi. Niko nic nie musiała robić, tylko stać skupiona z rozłożonymi rękami, a i tak wyglądała, jakby tańczyła.

Jej chakra była wszędzie. Powodowała niezwykłe napięcie, od którego cichła przyroda. Wszystkie ptaki dawno uciekły, ale jutsu się nie skończyło. Drzewa zaczęły kołysać się równo, ich korony kładły się i unosiły, jak w zmowie. Wiatr przybierał na sile, kręcąc się wokół drobnej sylwetki kunoichi, niosąc ze sobą piach, liście i trawę.

Zaschło mi w ustach. Było to niesamowicie potężne jutsu, a i tak nie widziałem jeszcze jego finału. Wyglądało to tak, jakby dziewczyna stojąc na środku polany zbierała powietrze z okolicy, spomiędzy najmniejszych zakamarków między liśćmi i narzucała mu swoją wolę. Miałem wrażenie, że gdyby chciała, zabrałaby nam powietrze z płuc.

W pewnym momencie wokół niej było już kilka tańczących trąb powietrznych, które złączyły się w jedną na jej znak. Uniosła ręce do góry, a masa wiatru objęła nią samą, kręcąc się coraz szybciej, wyginając się od własnej siły. Rozpędziła chmury na boki, sięgając wyżej niż mój wzrok.

- Niko! – Akane nie wytrzymała. Przez kilka sekund w tej wichurze nie było jej w ogóle widać, zupełnie, jakby coś nie wyszło i została wciągnięta w wielkie tornado. Ja jednak wiedziałem, że ma się dobrze, ponieważ jej ogromna chakra była stale wysyłana do trąby wiatru. Mało tego, przybierała na mocy.

Zanim zdążyłem nakazać blondynce, by siedziała cicho, sznur powietrza nagiął się, jakby potknął, formując literę „c” i zaczął się mocniej kręcić wokół własnej osi, zniżając się do ziemi. W pewnym momencie ukazała nam się Niko, z wyciągniętymi rękami, która krzyknęła, wyrzucając zebrany wiatr, a raczej gigantyczną kosę z tornado, na drzewa po przeciwnej stronie polany.

Rozległ się wielki wybuch i trzask, a dziewczyna upadła na ziemię. W promieniu kilkuset metrów drzewa, przecięte idealnie w pół, padły na ziemię, a w górę uniósł się ogromny kłąb dymu.

Zszedłem powoli z drzewa, nie wiedząc, co myśleć. Moje Chidori przebijało najwyżej trzy drzewa. Po krótkim tańcu z zabójczym wiatrem kunoichi powaliła z zabójcza precyzją tysiące.

- Hokage-sama cię zabije. – oświadczyła Kakashiemu blondynka, nie ukrywając uśmiechu.