8 maja 2009

Rozdział XLIX - "Demon"

Staliśmy na balkonie w niemal zupełnej ciemności, oświetleni jedynie blaskiem ostatnich palących się świeczek na żyrandolach w komnacie za moimi plecami. Gdyby nie to światło wpadające na taras przez szyby, stłumiony pomruk dziewuch pracujących za ciężkimi drzwiami i krajobrazem miasta rozciągającym się pod balkonem, można by było spokojnie zapomnieć, że jest się w Yutatoshi. Granatowe niebo obsypane miliardem migoczących gwiazd, ciemny las w oddali i wysokość, na której się znajdowaliśmy... to wszystko dawało złudzenie niesamowitej przestrzeni. I wolności.

- Co ty tu robisz? – prychnęła Niko, odwracając głowę w bok. Zmrużyłem oczy, widząc na jej wyeksponowanym policzku porządny rumieniec. Dziwne, że był widoczny, przy takiej tapecie...

- Szukałem cię. – przyznałem, starając się nie myśleć o tym, jak bardzo na jej korzyść działał nastrojowy mrok. Dziewczyna westchnęła z oburzeniem, wysyłając kilka niesfornych, brązowych kosmyków w powietrze. W końcu, łaskawie i ociężale, przeniosła na mnie wzrok.

- Niby po co?

- Przejrzałem dokumenty. – podniosłem dłoń, w której trzymałem plik papierów. Szatynka uniosła brew, zdając się nie rozumieć. Chyba nie była jeszcze w swojej sypialni, bo wszyscy, łącznie z Kakashi’m, dostaliśmy takie same zestawy. Zamiast zająć się uzyskaną informacją, otwarcie przyglądała się mojemu strojowi.

Po wizycie Kakashi’ego z pomocą jakiejś służącej wybrałem dla siebie czarne kimono z białymi wykończeniami. Dziewczyna w czerwieni, o której mówił jounin, okazała się być byłą kunoichi z Kirigakure, która doskonale wiedziała, że skomplikowane szmaty krepujące ruchy i absolutnie bez kieszeni nie były dla mnie dobrą opcją. Zori, niestety, były obowiązkowe. Dawno w nich nie chodziłem.

Niko zdawała się być nieco zadowolona, że się przebrałem. To oznaczało jej wygraną, przynajmniej w małej części. Istniała też opcja, że podobałem się jej w tym stroju, ale wolałem nie przywiązywać do niej zbyt dużej wagi.

Przyjrzałem się dziewczynie. Wydawała się zamyślona i zmęczona.

Na korytarzu widziałem kilkoro doradców, których akta miałem w ręku. Nikt z nich nie wydawał się bardziej podejrzany od innych. Każdy miał swoją przeszłość, rodzinę, plusy i minusy, ale nikt z nich nie byłby tutaj, gdyby Kiyokawa by mu nie ufał.

Przynajmniej aż do otrzymania tego listu.

- Jak zebranie? – zapytałem od niechcenia, opuszczając rękę. Niko nie wydawała się zainteresowana moją dotychczasową pracą. Spojrzała na mnie przelotnie, po czym westchnęła.

- Wiedziałbyś, gdybyś tu był. – warknęła ostro w moją stronę, robiąc krok wprzód. Jej kolczyki zabrzęczały. – Poza tym, czy nie mówiłam ci przypadkiem, byś się do mnie nie zbliżał?

Przez chwilę patrzyłem się na nią, oczywiście pamiętając jej słowa, lecz nie do końca rozumiejąc, co chce przez to osiągnąć. Nie miałem problemu w trzymaniu się od kogoś na bezpieczną odległość, ale to był pierwszy raz, gdy ktoś tego ode mnie wymagał. Chciał.

Poczułem się... dziwnie. Źle, oczywiście, ale też trochę... zdziwiony. W oczach szatynki nie było jakiejś specjalnej złości, jaką prezentowała otwarcie w naszych wielu innych kłótniach. Widać w nich było upór, żal i zawód. A to było o wiele gorsze.

- Chikusho, przecież nic teraz nie zrobiłem! – warknąłem, robiąc w odpowiedzi podobny krok w przód. Dziewczyna zacisnęła pięści, unosząc je do góry, ale mnie nie bijąc. Jeszcze.

- Teraz nie, ale wcześniej! Zachowujesz się jak... – wystawiła otwartą rękę przed siebie, gestykulując, ale zatrzymała się wpół słowa, patrząc na nią i szukając dobrego wyrażenia. Zacisnęła zęby, oczy i rękę, jednocześnie. Jakby się powstrzymywała przed czymś bardzo, bardzo złym.

Jej rysy nie były jednak wciąż tak ostre, jak potrafiły być. Jak były podczas walki, lub gdy była naprawdę wściekła. Teraz, oczywiście, była tak samo zirytowana, ale w jej głosie słychać było odrobinę wahania. Jakby nie tylko była na mnie zła, ale też smutna. Przeze mnie.

Nie wiedzieć czemu, złapałem ją za wyciągniętą rękę, sprawiając, że jej wzrok utknął na mnie.

- ...jak ‘Pan Ważny’, gbur, palant, dupek i kretyn. – wyliczyłem spokojnie, obserwując z lekkim rozbawieniem, jak dziewczyna otwiera usta.

- ... ja nie-...

- ...ależ tak. Dobitnie. Jeszcze dziś. – mruknąłem, potrząsając jej ręką, którą trzymałem mocno za nadgarstek. Nie wyrywała się, a za to spojrzała na mnie, bez zrozumienia. – Słuchaj mnie, bo nie będę się powtarzał. Przez krótką chwilę przestanę być dupkiem i palantem, i powiem ci, że mam osobiście gdzieś, jakimi środkami pracujesz. Możesz sobie robić z tym... Yahiro... co chcesz i kiedy chcesz, wyglądać dla niego jak chcesz, ale nie zapominaj, że to nie jest twój kolega. Ja się tu podjąłem misji i mam ją zamiar wypełnić, nawet, jeśli większość zapłaty idzie do twojej kieszeni. I nie wypełniam jej dla niego czy dla Hoakge. Bo jestem tu po to, by coś się nie stało.

Zielonooka w połowie mojego monologu otworzyła usta. Patrzyła teraz na mnie niepewnie, jakby analizując to, co właśnie usłyszała. Oryginalnie miało to brzmieć ‘nie chcę, by coś ci się stało’, i byłaby to prawda, ale z moich ust wyszła... lżejsza wersja.

Tak czy inaczej, kunoichi zatkało tak, jakbym właśnie poprosił ją o rękę lub gorzej. Sam byłem lekko zdziwiony, że tak się to potoczyło.

- Łał. – wydusiła wreszcie, z zarozumiałym uśmieszkiem, mrugając najpierw kilka razy. Służące nie zapomniały dokładnie podkreślić jej długich rzęs, za co po cichu im dziękowałem. – Aż tak bardzo cię... obraziłam? To znaczy... tyle...

- Nie, ten kretyn był wywnioskowany. – odparłem sarkastycznie, notując w myślach, że nasze ręce opadły na dół, ale wciąż były złączone. – I raczej ci tego szybko nie wybaczę.

- Rany. Nie sądziłam, że masz taką dobrą pamięć. – zaśmiała się, zadziornie wystawiając język. W końcu spoważniała, patrząc na mnie uważnie z dołu. – Ile ta chwila jeszcze potrwa?

Uniosłem brew. Przez chwilę myślałem, że mówi o... no, wiecie. O naszej aktualnej pozycji, położeniu... i takich innych pierdołach. Na szczęście Niko zauważyła moje zdziwienie i poprawiła się.

- Chwila, w której nie jesteś gburem i idiotą. – wytłumaczyła się, nie kryjąc lekkiego uśmieszku. Chyba podobało jej się wyzywanie mnie. Musiałem ją tego jakoś oduczyć.

- O idiocie nie wspominałaś. – zauważyłem ponuro, choć kiepsko mi to wyszło, bo dialog rzeczywiście był zabawny. – Około pięciu sekund.

- Oh. – szepnęła, mrugając oczami. Popatrzyła na mnie, już bez cienia wściekłości na twarzy. Po chwili otworzyła lekko usta, ale nie powiedziała ani słowa, analizując moją twarz.

Przez ten jeden moment, kilka sekund, myślałem, że mnie pocałuje. Kuso, nie mam pojęcia, skąd wziął się w mojej głowie tak absurdalny i dziwny pomysł, ale wszystko pasowało. Kłótnia, zgoda, śmiech, rozmowa, gwiazdy i cisza na balkonie.

Najbardziej przerażał mnie nie sam fakt, że taka myśl się pojawiła, a spostrzeżenie, że wcale nie była ona taka zła.

- Oby zdarzało ci się to częściej. – uśmiechnęła się szatynka, robiąc krok do tyłu. Nieświadomie puściłem jej rękę, co poskutkowało jej szybkim spojrzeniem w jej stronę. Zniżyła oczy do ziemi, myśląc przez chwilę. W końcu podniosła głowę, bez specjalnego wyrazu na twarzy. – Będę już lecieć. Rano, po śniadaniu, zajmiemy się tymi papierami.

- Mhm. – skinąłem głową, starając się nie spuszczać z niej wzroku.

- To... pa. – westchnęła kunoichi, po chwili znikając za ciężkimi wrotami. W sali były już tylko dwie służące.

Tej nocy nie mogłem spać. Nie wiem, czy za sprawą zapachu pościeli czy nowego miejsca, ale za każdym razem, gdy przerzucałem się na drugi bok, wcale nie czułem się zmęczony. Wydawało mi się, jakby ktoś sprowadził nad Yutatoshi noc o kilkanaście godzin za wcześnie.

Postanowiłem przejść się po rezydencji. Zarzuciłem na siebie ciemną yukatę i po cichu wyszedłem z pokoju. Wszędzie było pusto. Wszystkie światła były zgaszone, a drzwi zamknięte. Tych nieznanych wolałem nie otwierać.

Zszedłem na dół, gdzie znajdowała się kuchnia. Gdy byłem mały, zasnąć bardzo dobrze pomagało mi mleko i bajki na dobranoc. Na te drugie raczej liczyć nie mogłem, ale coś do picia musiałem znaleźć, zwłaszcza w tak bogatym domu.

Trudno nazwać moje zdziwienie, gdy w przestrzennym pomieszczeniu zobaczyłem kruchą sylwetkę. Zapaliłem od razu światło, tylko po to, by otrzymać od Niko zdezorientowane syknięcie. Przesunąłem pstryczek na poprzednie miejsce, a ciemność znowu wypełniła kuchnię.

Podszedłem parę metrów do lady, przy której siedziała dziewczyna, zauważając w jej dłoniach szeroki kubek. Przysiadłem się po drugiej stronie stołu, szukając oczami czegoś na kształt lodówki.

- Nie mogę spać. – odezwała się zielonooka, choć w tym momencie nie widziałem niczego poza jej konturami.

- Mają tu mleko? – zapytałem, zupełnie zdezorientowany co do miejsca ułożenia wszystkich półek. Nic z jedzenia nie stało na wierzchu, a przeszukiwanie wszystkich zakamarków mogło zająć dobrą godzinę.

- Aah. Ale nie jest tak dobre jak w domu. – westchnęła Niko, wskazując na dużą szafę stojącą pod ścianą za moimi plecami. Zapewne to była lodówka.

Wstałem więc po cichu z krzesła, wykonując kilka pieczęci, po czym wystawiłem przed siebie rozwartą dłoń.

- Katon: Houka no Mari. – szepnąłem, a na mojej ręce zatańczyła drobna, bo proporcjonalna do ilości użytej do niej chakry, kulka ognia. Wszystko wokół pokryła delikatna i ciepła poświata, a ja widziałem już nie tylko sprzęt w pomieszczeniu, ale i uchwyt od lodówki. Światło bijące od lewitującego ‘świetlika’ było znacznie mniej rażące od jasnożółtej świetlówki, którą ci idioci tu zamontowali.

- Ej, to moja technika! – jęknęła Niko, uderzając pięścią w stół. Chyba nie do końca przyzwyczaiła się do bycia kopiowaną przez Sharingan.

- Ćśśś... – przyłożyłem palec do ust, posyłając jej zirytowane spojrzenie. Po chwili otworzyłem lodówkę. Było w niej wszystko, a nawet więcej. – Mówisz, że mleko nie dobre?

- Mhm... – dosłyszałem, razem z przytłumionym oddechem. Niko piła coś z kubka.

- Co to? – zapytałem, nie odwracając się w jej stronę. Na pólkach było pełno wędlin, sosów i warzyw. Nie miałem ochoty jeść, a tylko napić się czegoś dobrego.

- Mirin.

Zamknąłem lodówkę, patrząc na dziewczynę. Jej ostatnia przygoda z alkoholem nie skończyła się zbyt fantastycznie, ani dla jej łba, ani naszych kontaktów.

- Nie powinnaś pić. – powiedziałem pewnie, wracając na swoje miejsce, by lepiej jej się przyjrzeć. Nie wydawała się pijana, najwyżej senna. Miała na sobie długą sukienkę, której koloru nie mogłem odróżnić w tym świetle. Jej oczy błyszczały, ale to chyba od ziewania.

- Daj spokój. To tylko parę łyków, nic mi nie będzie. – westchnęła, okręcając naczynie w drobnych dłoniach. Zauważyłem na nich dwa pierścionki. Zmarszczyłem brwi. – A nawet jeśli... to będę spała jak kłoda.

- Zapewne. – mruknąłem, dostrzegając świeżo otwartą butelkę wina na ladzie za plecami Niko. Nalałem trochę dla siebie, popijając wolno. Nie było takie złe. Niestety, jak mogłem się spodziewać, szatynka wybrała słodkie i na dodatek malinowe.

Siedzieliśmy tak... nawet nie wiem, ile, bo w całej kuchni nie było zegara. Prawie wcale nie rozmawialiśmy, jakby rozmowa na tarasie wystarczała nam aż nadto. Gdy dopiliśmy jeszcze trochę napoju, odstawiliśmy butelkę na miejsce i umyliśmy po sobie kubki, ruszyliśmy na górę. Zatrzymałem się przy swoich drzwiach, podobnie jak Niko. Dziewczyna zdawała się olewać wszystko. Ziewnęła szeroko, po czym przetarła swoje śpiące oczy wierzchem dłoni. Jak kot.

- Gdzie masz pokój? – zapytałem, jeszcze z ręką na klamce. Jeśli mieliśmy się spotkać jutro... lub dzisiaj po śniadaniu, musiałem wiedzieć, gdzie jej szukać.

Niko uniosła palec, wskazując coś na oko na końcu korytarza. Puściłem klamkę, ruszając we wskazanym kierunku. Zielonooka nie miała chyba nic przeciwko, abym ją odprowadził, bo zaraz po tym, jak przeciągnęła się, stając na palcach, poszła w moje ślady. W ozdobnym i długim korytarzu słychać było tylko równe kroki jej bosych stóp.

Zatrzymaliśmy się przy jednych z dwóch par najbardziej ozdobionych drzwi. Kunoichi oparła się o nie tyłem, jakby miała zaraz zacząć rozmowę. Zamiast tego stała tak tylko, ze wzrokiem wbitym w podłogę, starając się zakryć długie ziewnięcia.

- Kto mieszka w tym? – zapytałem, wskazując podbródkiem na drzwi obok. Dziewczyna uniosła głowę, posyłając mi spod brązowej grzywki spojrzenie bez wyrazu.

No tak. Odpowiedź była jasna.

- Daimyo.

Uśmiechnąłem się lekko, słysząc jej cichy glos. Powiedziała ‘daimyo’, nie ‘Yahiro’ czy coś innego. Zdawała się pojąć to, co do niej mówiłem. Jednak wciąż nie mogłem zrozumieć, czemu ten palant chciał mieć ją ciągle przy sobie, nawet w nocy.

- Czemu śpisz akurat tutaj? – starałem się nadać mojemu głosowi jak najbardziej neutralny ton. Już dość sobie dziś skakaliśmy do gardeł.

- Śpię tutaj... – westchnęła, odrzucając głowę do tyłu i pokazując swoją gładką szyję. - ...jak każda konkubina.

Jej głowa opadła na jedno ramię. Patrzyła na mnie bez uśmiechu, w zamyśleniu i oczekiwaniu na moją reakcję. Przez długi czas nie mogłem powiedzieć słowa, patrząc się na jej drobną sylwetkę podkreśloną jedynie blaskiem księżyca. Wyglądała jak postać nie z tego świata. Jak bogini, bohaterka i złodziejka w jednym wcieleniu. Jej zielone oczy zatrzymały się na moich, hipnotyzująco wolno kryjąc się za ciężkimi powiekami.

Nie wytrzymałem.

- Nie jesteś jego konkubiną! – warknąłem, sam nie wiem kiedy znajdując się tuż przed nią. Zacisnąłem pięści. Miałem ochotę udusić tego gnojka, za sam fakt, że przez niego Niko tak o sobie myślała. – Nie możesz. – zapewniłem sam siebie, jednak wciąż patrząc tylko na nią.

Jej reakcja była zupełnie inna niż ta na balkonie. Patrzyła na mnie z dołu bez emocji, jakby to, co właśnie ode mnie usłyszała, słyszała już tysiące razy.

- Niby dlaczego? – jej głos był suchy, ale pokazywał też ciekawość. Przechyliła głowę na bok. Testowała mnie. Drażniła się ze mną.

- Nie chcesz tego. – stwierdziłem. Miałem wrażenie, że rozmawiam z kimś innym. To zwykle kunoichi nawijała, śmiała się. Była taka łatwa do odczytania. Teraz... nie wiedziałem, jak mam się z nią obchodzić. Zachowywała się jak inne wcielenie samej siebie. Jak demon. Miałem cichą nadzieje, że to przez alkohol.

Dziewczyna uśmiechnęła się dziwnie. Jakby chciała ten uśmiech pokazać mi specjalnie, a jednocześnie powstrzymać go i zachować tą dziwną maskę. Z połączenia tych sprzeczności wyszedł nienaturalny grymas. Jej zielone oczy pozostały jednak bez zmian.

Traciłem z nią kontakt.

Położyłem jej rękę na ramieniu. Potem drugą. Trzymałem ją pewnie, nie czując żadnych dreszczy przechodzących przez jej ciało. To nie był dobry znak. Pochyliłem się, mówiąc do niej prosto w oczy.

- Idź spać. Jutro mamy dużo roboty. Zapomnij o tej rozmowie.

- Jak mogłabym zapomnieć? – uśmiechnęła się Niko, unosząc swoje dłonie. Po chwili znalazły się na moich własnych, głaszcząc je lekko. Były zimne i małe. – Jesteś zazdrosny. – stwierdziła.

- Nie jestem. – odparłem, orientując się, że nie mogę ruszyć się z miejsca. Byłem w nią zapatrzony, gdy jej ręce chwyciły teraz lekko za moje nadgarstki i powoli przesuwały się w górę.

- Jesteś. Najlepsze jest to, że masz o co. – zaśmiała się cicho, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Nie mogłem w to uwierzyć. Niko, dumna i uparta kunoichi, która krzyczała i drżała w odpowiedzi na każde jej dotknięcie, nawet niespecjalne, otwarcie przyznała, że zaszło coś między nią i tym draniem. W dodatku teraz wychodziła z podobną inicjatywą w moim kierunku.

- Kłamiesz. – odparłem, choć nawet jak na mój gust zabrzmiało to mało pewnie. Mój tor myśli wykoleił się z sekundą, gdy jej ręce spoczęły na mojej klatce piersiowej.

- Aah. Ale zobacz, do czego cię to doprowadziło. – uśmiechnęła się wrednie, podrzucając głowę. Zorientowałem się, że ciągle trzymam ją za ramiona, a nasze nosy prawie się stykają. Czułem na swojej skórze jej ciepły oddech. Jedyne, co nas w tej chwili dzieliło to jej ręce, które zaraz zniknęły pod moimi rękami i objęły je od zewnątrz.

Teraz nie było między nami już nic, tylko moja silna wola.

Nie wiedziałem, co mam robić. Niko miała rację, byłem zazdrosny, i co gorsza zmartwiony, że zrobiła jakieś totalne głupstwo. Teraz przyznała, że to nie prawda, ale nic nie wskazywało na to, że myślała czysto i mówiła to, co miała na myśli.

Przyjrzałem się jej twarzy. Nie wskazywała ani odrobiny zmęczenia. Zielonooka patrzyła na mnie z uwagą, jakby na coś czekając. Opuściłem wzrok do jej ust. Czy powinienem? To było... dziwne, nawet jak dla mnie. Ale ona najwyraźniej tego chciała, bo przysunęła się trochę do mnie, przekręcając głowę na bok.

Poddałem się. Jej zapach, wzrok, głos... to wszystko było za wiele. Tu już nie chodziło o bycie partnerami. O durną misję, wyzwiska czy dotyk. O wspólne mieszkanie, treningi i posiłki. Tu chodziło o to, co ja czułem, a czułem, że jeśli zaraz nie pochylę się bardziej, to moje łopoczące serce rozwali mnie od środka.

Zielone oczy zniknęły za wolnymi od makijażu powiekami. Niko chwyciła moje ręce mocniej, ponaglając mnie. Zrobiłem więc tak, jak kazał mi instynkt.

Dotknąłem jej różowych ust tylko na ułamek sekundy, bo zaraz dziewczyna zaczęła się śmiać. Odsunąłem się o parę kroków, zastanawiając się, czy spędziłem kilka ostatnich miesięcy z wariatką.

- Jeszcze śpi. – powiedziała, przewracając oczami.

Przez chwilę myślałem, o kim mówi. Yahiro? Co on miał do tego?

- Mogę ja? – zapytała, wskazując na siebie. Już totalnie nie wiedziałem, o co chodzi. Musiałem zapamiętać, by nie pozwalać jej zbliżać się więcej do alkoholu. Nigdy.

- Pewnie. – usłyszałem znajomy głos. Zupełnie znikąd.

I wtedy coś połaskotało mnie... w stopę.


Widzieliście kiedyś słodkiego, śpiącego Uchihę? Nie? No to macie mi czego zazdrościć, bo gdy weszłam z Kakashi’m do jego pokoju tamtego ranka, spał na plecach, z zsuniętą na ziemię kołdrą i jedną ręką przysłaniającą oczy w obronie przed światłem zza okien.

Nie wyliczając walorów czysto... fizycznych, Sasuke był tym momencie idealnym obiektem łaskotek. Ja osobiście je kochałam, mimo, że cierpiałam na chorobliwą wrażliwość na całym ciele.

A skoro dostałam oficjalne pozwolenie od mojego ‘sensei’a’, tym bardziej czułam się odpowiedzialna za miłe przebudzenie mojego partnera. Zbliżyłam się po cichutku do jego nóg, karcąc spojrzeniem jounina próbującego zdusić śmiech, i pochyliłam się przy brzegu łóżka, na którym wylegiwał się brunet.

Doprawdy słodka scena, aż żal ją było przerywać, ale czekało śniadanie i akta gości i personelu.

Przejechałam szybko paznokciami po podeszwie jego stopy, otrzymując w nagrodę głośny pomruk i zdecydowane kopnięcie.

- Aua! – rozmasowałam obolałe ramię, patrząc z góry na chłopaka wtulającego się w swoją poduszkę. Jego włosy rozlewały się wokół, a jego ciemny T-shirt podsunął się lekko do góry, pokazują znaczną część jego umięśnionego brzucha. Podkulił swoje długie nogi pod siebie, mrucząc cos niewyraźne.

Gdyby nie obecność Kakashi’ego, może spróbowałabym go obudzić łagodniej, lecz...

- Uchiha, wstawaj, nie mamy całego dnia. – mruknęłam, krzyżując ręce.

Zero odpowiedzi. Tylko zmarszczył brwi.

Po chwili namysłu podeszłam powoli do jego głowy i pochyliłam się nad jego uchem. Nabrałam powietrza w płuca i...

- Sasuke! Rusz tył-...! – krzyknęłam, ale przerwało mi silne pociągnięcie. W krótkiej chwili jego ręka powędrowała za moją szyję, przewracając mnie na łóżko i wciskając mi głowę w materac tuż obok jego torsu. Złożyłam się wpół, próbując uwolnić się z niedźwiedziego uścisku.

- Raz wystarczy. – burknął chuunin, nic nie robiąc sobie z moich krzyków i dreszczy. Usłyszałam i poczułam drżenie jego głosu tuż obok ucha. Byłam zdecydowanie za blisko. Wszędzie czułam jego zapach, w dodatku byłam nieźle zaskoczona.

- Hanasee, teme! – złapałam za jego ramię, próbując je podnieść i tym samym wyrwać się z tej głupiej sytuacji. – Złamiesz mi kark!

Gdzieś w tle usłyszałam zamykanie drzwi. Kakashi, ty zboczony zdrajco...

- Mi tak jest całkiem wygodnie. – westchnął Sasuke, potwierdzając swoje słowa wetknięciem wolnej ręki pod głowę. Spiorunowałam go wzrokiem zza moich rozwichrzonych włosów.

- Niech tylko się uwolnię, to mnie popamiętasz. – zagroziłam, uciekając się do ostateczności. Wbiłam w jego rękę moje zielone paznokcie, nie otrzymując w odpowiedzi nawet jęknięcia. Zacisnęłam zęby.

- W takim razie lepiej cię nie puszczać. – mruknął, zupełnie nietknięty sytuacją. Jakby się... nudził. Zamknął oczy, relaksując się. Ah tak, zapomniałam się szarpać.

- Jeszcze chwila... a naprawdę się wścieknę. – mruknęłam, próbując oprzeć się kolanami na materacu i podnieść głowę. To jednak było na nic.

- A gdzie trochę cierpliwości? Ty nie mogłaś poczekać, zanim się obudzę?

- Zaczęło się śniadanie, jak się nie pospieszysz, nic nam nie zostanie.

- Jak to ‘zaczęło’? To ono jest jakieś... ograniczone? – spytał zdziwiony, ciągle nie otwierając oczu. Może to i lepiej, bo zaczynałam się rumienić.

- Hai, wszyscy tam są, Yahiro, Kakashi, goście... tutaj jada się wspólnie. Nie będą zachwyceni, jak przyjdziemy pod koniec... – próbowałam przemówić mu do rozsądku. Teraz, gdy zamiast szamotać się, oparłam się o łóżko rękami, nie było tak niewygodnie, jednak...

- Daj mi minutę. – westchnął Uchiha, wypuszczając powietrze nosem.

- Okej.

-...

- Uchiha? – przewróciłam oczami, próbując się uspokoić. Wdech i wydech, Niko.

- Hn?

- Nie puściłeś mnie! – krzyknęłam, wiercąc się na boki. Uścisk na mojej głowie przybrał na sile.

- Nie powiedziałem, że to zrobię. – zaprotestował sucho.

- Ale mógłbyś...

- Minutę.

- Co to za różnica, czy będziesz mnie męczył jeszcze minutę?

- Dla ciebie żadna.

- No właśnie dla mnie jest różnica! Musimy iść!

- Powiedziałem. Minutę.

- Ale ona już minęła!

- To ma być cicha minuta.

- ...


Kilka minut później byliśmy na dole. Gdy weszliśmy do sali śniadaniowej (tak, oni mieli każda salę od innego posiłku!) przywitały nas zainteresowane i wyniosłe spojrzenia. Przy dużym stole zasiadało nie więcej niż dziesięć osób, przez co wydawał się niemal zupełnie pusty. Niko usiadła koło Kakashi’ego, ja zaraz koło niej.

Nikt nic nie mówił, co automatycznie zmusiło nawet kunoichi do milczenia. Poza naszą trójką i daimyo siedziały dwie pary, najwidoczniej goście z żonami oraz kilkoro ludzi, których znałem z akt. Te wziąłem ze sobą na śniadanie. Leżały one zaraz przy moim talerzu.

Gdy już kończyliśmy jeść, Yahiro wstał od stołu i podszedł do nas, opierając się o nasze krzesła. Schylił się tak, by mówić nam obojgu do ucha.

- Dziś w nocy przyszedł nowy list. Będzie czekał na was w pokoju Niko, tak samo jak ten pierwszy. Około trzynastej przyjadą moje znajome z Futoki, na czternastą przewiduję obiad. Porozmawiamy po nim.

I odszedł.

Tak jak zaplanowaliśmy, zaraz po posiłku weszliśmy na górę i udaliśmy się do pokoju Niko. Znajdował się on w zupełnie innym miejscu niż przypuszczałem. To znaczy... widziałem. Był przy tym o wiele większy niż mój, można by powiedzieć... kobiecy. Były w nim duże szafy, klozetka, dywany i kwiaty. Niko zdawała czuć się w nim jak u siebie.

Usiedliśmy przy stoliku pod ścianą, rozwiązując drobne zwoje, które w naszym domniemaniu zawierały wiadomości z pogróżkami.

Oba były niepodpisane i raczej krótkie. Mówiły dokładnie to, co przekazała mi w drodze Niko. Jesteś głupi, my wiemy lepiej, poddaj się bo cię zabijemy, bla bla bla.

Prostota, brak specjalnej kaligrafii czy sposobu pakowania i wysłania (listy zostały po prostu położone u wrót) utrudniały nam znalezienie nadawcy. Z akt wynikało równie mało.

Znajome z Futoki, o których mówił daimyo, okazały się tak naprawdę ciotką i kuzynką Yahiro. Nigdy nie zdarzyło się, by próbowały odebrać mu spadek, z resztą same nie narzekały na niedostatnie życie.

Ediro, facet od tamowych roszczeń, również był czysty. Zero konfliktów z prawem, piastował stanowisko od wielu lat, działał charytatywnie i był jednym z najmłodszych doradców Hauru Kiyokawy, ojca Yahiro. Nawet, jeśli miałby motyw – krzyki na zebraniu tylko by skierowały na niego podejrzenia. Nie mógł być aż tak głupi. Chyba.

Kobieta w czerni, Chinatsu Kokore, była w otoczeniu daimyo Yutatoshi od wielu lat. Doradcą była jej matka, babka, prababka i tak dalej. Zawsze była wierna i kompetentna, jedynym motywem mógłby być lekki feminizm po rozstaniu z mężem.

Przybyły poprzedniego dnia daimyo, Seiso Tsubasa, był starym, dobrze zbudowanym filozofem, który marzył już tylko o emeryturze. Dobrze życzył zarówno ojcowi dupka jak i samemu dupkowi.

Kolejny daimyo, który przyjechał wczoraj, i to z żoną i dzieckiem, Sasumu Korito, był dalekim krewnym Yahiro od strony matki. Nie widzieli się ze sto lat i na pewno traktowali tą wizytę jako czystą formalność. Był jedną z niewielu osób w rezydencji, nad którą młody nie sprawował władzy. Mieszkał dostatnie i bardzo daleko od Yutatoshi.

Duża rodzina, dużo doradców, jeszcze więcej gości. Nikogo jednak Yahiro, jeśli to w ogóle on przygotowywał akta, nie nazwał swoim przyjacielem. Widać taki termin nie obowiązywał w świecie biznesu.

- Nie mamy absolutnie nic. – westchnęła Niko, popijając czerwoną herbatę, przyniesioną przez jej własną służącą. To mi nasunęło nową myśl.

- Mamy... trzy dni. – pocieszył Kakashi. Nie był chyba za bardzo zainteresowany rozwojem śledztwa, bo co chwila patrzył na zegarek lub za okno.

- Spieszysz się gdzieś? – spytałem, wertując plik kartek.

- Iie... to znaczy... no, trochę. A co, masz coś? – spytał z nadzieją.

- Ta twoja czerwona służąca... – wskazałem na jounina. - ... jest z Kiri. Może chcieć sprowadzić kolegów. Zna budynek i tak dalej...

- Pff... – białowłosy zarzucił ręce za głowę. – I szyłaby nam wygodne ciuchy, w których pomieściłaby się broń do walki z jej ‘kolegami’? I piekłaby babeczki kokosowe?

- Ej. Nie jadłam ich jeszcze. – jęknęła Niko.

- Czyli nie? – warknąłem.

- Nie sądzę. – przyznał Kakashi. – Chyba że z tych babeczek miałby wyskoczyć jakiś pająk. Normalna, młoda dziewczyna w takim domu nie ma dostępu do trucizn i broni. – zamyślił się. – Powinniśmy się skupić na tym, czego napastnicy oczekują. Gdyby naprawdę chcieli śmierci Yahiro, po prostu by go zabili, nie wysyłaliby głupich listów.

- Prawda. Ale gdyby zginął, zapanowałby chaos, lub władzę przejąłby inny daimyo lub daleki krewny. – dodała Niko.

- Mhm. Jeśli chodzi o porzucenie władzy, musi to być ktoś, komu rzeczywiście majątek można by oddać. Jednak zastraszenie jest bez sensu, bo niewiadomo, komu przekazać okup lub zapłatę. Możliwe, że nadawcy listów odezwą się po upływie terminu ceremonii. Co oznaczałoby, że Yahiro wyrzekł się władzy w obawie o życie.

- Dobry plan. – przyznałem.

- To nie przejdzie. – westchnęła Niko. – Nikt z gości nie wie o listach. Yahiro nie chce ich denerwować i narażać. To religijna, oficjalna, rodzinna i biznesowa ceremonia. Będzie zbyt ważna, by ją przełożyć.

- Ten idiota chce, by wszyscy tam zginęli? – uniosłem brew. Niko odpowiedziała mi tym samym.

- A myślisz, że my do tego dopuścimy? – oparła łokieć o stół. – Nawet jeśli, tym frajerom nic by to nie dało. Za zabicie tylu ważnych osobistości byliby skazani na śmierć. I na pewno nie dostaliby kasy.

- Utknęliśmy w martwym punkcie. To wszystko co mamy. – Kakashi wstał od stołu i poprawił bluzkę. Pierwszy raz widziałem go w normalnych ciuchach. Nie kimonie i nie kamizelce. – Myślcie nad tym, ja mam spotkanie.

- Spotkanie? W Yutatoshi? – zainteresowała się dziewczyna. Zacząłem zbierać rozsypane kartki.

- Aah.

- Z kim?

- Nie mogę powiedzieć. – zaśmiał się jounin, kierując pospiesznie do wyjścia. – Ale może kiedyś ją poznasz.