Ulice były zapchane. Dosłownie. Za każdym krokiem obijałem się barkiem o jakiegoś spieszącego się przechodnia. Czy ci ludzie nie widzieli, jaki był upał? Co oni tu wszyscy robili? Gdybym nie miał ważnych interesów na mieście, siedziałbym sobie teraz w chłodnym domu, czekając, aż ten cholerny skwar minie.
Ale nie… oni musieli wyjść wszyscy jednocześnie na ulice, potęgując tylko uczucie gorąca i dyskomfortu. Już miałem ochotę wracać, ale dobrze wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał tam iść.
Widzicie, dopiero co się wprowadziłem do mieszkania, ale nie było ono skończone. Musiałem przejść się po sklepach i obejrzeć meble do apartamentu. Te podstawowe kupiłem wcześniej i stały okryte folią w środku już podczas remontu, ale na dłuższą metę bez odpowiednich szaf, krzeseł i stołów obejść się nie mogłem. Problem tkwił w tym, że właściwych sklepów było w Konoha bardzo mało, około trzech, i były porozrzucane po całej wiosce. Gdy nic nie spodobało mi się w pierwszym, droga do kolejnego zajmowała wieki. W tym żarze i tłumie nie były to przyjemnie spędzone chwile.
Nie wyobrażałem sobie nawet, jakie przeprowadzki są trudne. Szczerze mówiąc przyzwyczaiłem się do mieszkania z Niko, nawet, jeśli były to tylko nieco ponad dwa miesiące. Niemal w ogóle nie zajmowałem się dzięki temu mieszkaniem, od gotowania była kunoichi, robiła to zresztą bardzo dobrze. Sprzątały pokojówki, a tak dokładniej to jedna. Zajmowała się całą klatką.
Teraz nie tylko zamiast stałego czynszu musiałem płacić za wodę, gaz i prąd osobno i prowadzić papiery, ale też trzeba było znaleźć sprzątaczkę i wymyślić coś w sprawie jedzenia. Codzienne jadanie na mieście było bez sensu. Nie dość, że drogie, to jeszcze o wiele bardziej kłopotliwe i niezdrowe.
Może lepiej było, gdy mieszkałem z Niko.
Zatrzymałem się, czekając, aż grupa ludzi w końcu przejdzie na drugą stronę ulicy. Okazało się, że środkiem drogi jechał powóz z jakaś dostawą. Westchnąłem.
Skąd u mnie taki pomysł i czemu myślałem o tym dopiero teraz? Wyprowadziłem się na dobre, spakowałem rzeczy i zainwestowałem w nowy dom o wiele zbyt dużo pieniędzy, by teraz wracać na kolanach do tej dziewczyny i błagać, by mi łaskawie gotowała. Byłem leniwy, ale bez przesady.
Mogła też zamieszkać u mnie.
Ale jakby to wyglądało. Pomijając fakt, co by ludzie o nas pomyśleli… ona nigdy by się nie zgodziła. Pomyślałaby, że to z litości, lub wręcz przeciwnie, że chcę, by dalej pomagała mi w codziennych sprawach. Może to ostatnie było prawdą. Głupio się czułem przyznając, że takie zwykłe sprawy mnie przerastają, ale dobrze wiedziałem, że przy treningach, misjach i nauce… czasu na normalne życie miałem bardzo mało.
Wolałem na razie nie podejmować takich decyzji. Trzeba było sprawdzić, jak to jest, zamiast z góry zakładać najgorsze. Na pewno mogłem dać sobie radę sam.
- Sasuke-kun!
Obróciłem niechętnie głowę. Powinienem iść dalej, po prostu ją ignorując, ale wolałem oszczędzić sobie kłopotów. Pojedyncze jednostki płci żeńskiej nie stanowiły niebezpieczeństwa, a ta konkretna była nawet do wytrzymania. Poza tym jako medic-nin i asystentka Hokage mogła rzeczywiście mieć do mnie ważną sprawę.
Marne nadzieje.
Różowowłosa dziewczyna podbiegła do mnie zwinnie, dysząc lekko, ale wciąż się uśmiechając. Nie była w stroju lekarza, ani nawet w opasce kunoichi, co oznaczało pewnie dzień wolny.
- Tu jesteś! Wszędzie cię szukałam. – powiedziała w końcu, wyrównując ze mną kroku. Dawno się nie widzieliśmy, pomijając atak w moje urodziny. Ciekawe, co się w końcu stało z tymi prezentami…
- Chcesz coś ważnego? Trochę się spieszę.
- Oh? – dziewczyna wydała mi się przez chwilę zakłopotana. Zarumieniła się lekko, patrząc gdzieś przed siebie. – Iie, wcale… Sasuke-kun… tak tylko pomyślałam, że dawno nie rozmawialiśmy… i chciałam pogawędzić. Gdzie idziesz?
- Kupić nowe meble. – mruknąłem, mijając grupkę dyskutujących mężczyzn. Doszedł mnie zapach świeżych wypieków. Może warto było zajrzeć do piekarni przed powrotem do domu… nie miałem w końcu nic do roboty. Nawet, jeśli miałbym coś ćwiczyć, to Kakashi zniknął gdzieś po misji. Jak zwykle.
- Ah, hai. Słyszałam, że się wyprowadziłeś od Niko-chan. – Haruno uśmiechnęła się szerzej, co oczywiście nie umknęło mojej uwadze. Nie pytałem skąd wie, zamiast tego popatrzyłem na nią z uniesiona brwią. Dziewczyna wychwyciła moje intencje. – Oh. No tak. Rozmawiałam z nią dzisiaj z dziewczynami… mówiła trochę o tobie i…
- Byłyście u nas w domu? – zapytałem, zanim zdołałem się powstrzymać. Nie wiem, co znaczyło „dziewczyny”, ale z tego, co słyszałem, to ominął mnie najazd fanek. Musiały dowiedzieć się, że wróciłem z misji i chciały dobić mnie na moim własnym terytorium. Okazałem się sprytniejszy. Przypadkowo.
- E? Nie, nie… widziałam ją dzisiaj w sklepie… - wytłumaczyła szybko różowowłosa, jakby wizyta w naszym mieszkaniu była czymś złym. Rozejrzała się dookoła, szukając celu naszej podróży. Trzeba było się jej jakoś pozbyć. Nie uśmiechało mi się wybieranie wystroju domu w jej towarzystwie.
Mimo pośpiechu i braku ważniejszego tematu skupiłem się na mojej byłej koleżance. Wydawała się jakaś dziwna… spięta, można by rzec. Jakby specjalnie zaczęła mówić o Niko. Ponadto podobno mnie szukała, a teraz owijała w bawełnę.
- Więc? Mówiła coś o mnie? – pociągnąłem za sznurek, skręcając w uliczkę przeciwną do kierunku podróży. Sklep był tuż za rogiem, ale wołałem dokończyć pogawędkę przed interesami.
- Aah. – oczy kunoichi zaiskrzyły się. Trafiłem w czuły punkt. Ile razy jej powtarzałem, gdy jeszcze byliśmy drużyną, że za łatwo dało się czytać jej emocje? – Chciałyśmy… a zwłaszcza ja… nie, to znaczy… zapytałyśmy jej, czemu się wyprowadziłeś… i jak poszła misja… no i ona wtedy nam wytłumaczyła, że tak naprawdę mieszkasz gdzie indziej, i to było tylko przejściowe. To znaczy… wasze wspólne mieszkanie. – spojrzała na mnie ukradkiem, jakby upewniając się, czy nie jestem zły. Jak to się stało, że wszystkie kunoichi weszły w odpowiednim momencie do sklepu, w którym Niko uzupełniała zapasy po misji? Sakura mieszkała po drugiej stronie wioski. Zmarszczyłem brwi. – Dlatego wtedy się pokłóciłyśmy, jedząc ramen. Myślałam, że to coś poważniejszego… - zarumieniła się, odwracając wzrok. Przewróciłem oczami. Mogłem się domyślić, że chodziło o mnie i te ich durne miłostki. Ale z drugiej strony różowowłosa nie przeszła wciąż do sedna opowieści. – Trochę zaczęłyśmy się dogadywać na imprezie, dziewczyny też ją polubiły, ale dzisiaj… no widzisz… ona przyznała, że cię lubi, Sasuke-kun.
Stanąłem w pół kroku, patrząc na dziewczynę z niedowierzaniem.
Niko. Ta Niko przyznała, że coś do mnie ma? I powiedziała to moim irytującym fankom, które napadły ją w sklepie? Tym samym fankom, na widok których dławiła się ze śmiechu i wiedząc, że po tym „oświadczeniu” stały się automatycznie jej wrogami numer jeden?
Coś mi tu nie pasowało.
- Wiem, też byłam zaskoczona… wspominała, że jej smutno, że się przeprowadzasz…
O, to akurat się zgadzało. Długo myślałem, co jej się stało. Zastałem ją w dziwnej pozycji, gdy wróciłem do mieszkania, przypominając sobie o jej treningu z Niirochi.
Więc może jednak wspólne mieszkanie nie było wcale takim złym pomysłem?
Hn. O czym ja myślałem? Trzeba było najpierw urządzić mieszkanie, by kogoś do niego sprowadzać, zwłaszcza tak rozpieszczoną idealistkę jak Niko. Z drugiej strony… kobiety miały rękę do takich spraw, może by…
- Sasuke-kun, czy ty mnie słuchasz? – spojrzałem szybko na niższą ode mnie dziewczynę. Na jej twarzy gościł obfity rumieniec. Albo było jej gorąco, albo rzeczywiście kręciła. – Chciałam, abyś wiedział, że…
- Mhm. Wiem, wiem. Słuchaj… muszę już iść. Mam sprawy do załatwienia. – mruknąłem, skręcając w boczną, mniej zatłoczoną ścieżkę, którą miałem nadzieję dotrzeć do sklepu, do którego zmierzałem od początku.
Nie znalazłem w nim wszystkiego, czego potrzebowałem, na szczęście znałem położenie trzeciego miejsca, gdzie powinienem znaleźć odpowiednie oprawy do lamp i materiały na zasłony i obicie kanapy. Meble kazałem przetransportować za dwa dni, czyli w pierwszy wolny termin, a sam ruszyłem do trzeciego sklepu. Był stosunkowo blisko, więc nie przejąłem się dobijającym tłumem.
Pewnie znowu zapomniałem o jakimś święcie.
Mijałem właśnie sklep z kwiatami, gdy dosłownie wyskoczyła z niego znajoma blondynka. Przewróciłem oczami, idąc dalej z nadzieją, że mnie nie zauważy.
- Oi, Sasuke-kun! Poczekaj!
Westchnąłem. Do cholery, co się dzisiaj działo? Jakiś spisek, mówię wam.
- Czego? – warknąłem w stronę Yamanaki, przeklinając wybór tej ścieżki.
- Oh, Sasuke-kun, po co od razu tak niemiło? – uśmiechnęła się odważnie kunoichi, podchodząc bliżej. Zawinęła kosmyk błyszczących włosów za ucho. Musiała być w pracy, bo miała na sobie odpowiedni fartuch. – Chciałam tylko pogawędzić…
- Nie mam czasu. – przyznałem dość szczerze, robiąc krok w tył.
- O, rozumiem. Ja też jestem zajęta. – westchnęła z uśmiechem dziewczyna, odwracając się na pięcie i kierując się z powrotem do sklepu. Jakby zupełnie odechciało jej się gadać. W ułamku sekundy. O co chodziło? - A chciałam ci tylko przekazać pozdrowienia od Niko-chan… - odwróciła tylko głowę w moją stronę, trzymając już rękę na klamce szklanych drzwi.
- Co? – uniosłem brew. Ino może i nieźle grała, ale wiedziałem dobrze, że te dwie rozmowy mają ze sobą coś wspólnego. Dziewczyny mnie podpuszczały, ale po co?
- Oh, normalnie. Byłyśmy u niej… to znaczy u was w domu, pogadać. Zeszło na twój temat i wyciągnęłyśmy z niej, że bardzo cię lubi… nie dziwię jej się, ale na twoim miejscu bym uważała. – zaśmiała się Yamanaka, odwracając w moją stronę ze skrzyżowanymi rękami. – Jakimś cudem wytrzymałeś z Sakurą w drużynie, ale z Niko może być gorzej. Totalnie za tobą szaleje.
- Hn. Jasne, pa. – mruknąłem, machając ręką, i ruszyłem w swoją stronę. Nie byłem głupi. Irytujące dziewczyny specjalnie mnie dzisiaj zaczepiały, by powiedzieć mi, że Niko mnie lubi. Jaki był ich cel? Praktycznie działały na jej korzyść, a przecież była ich rywalką. Prawdopodobnie. W dodatku, głupie, nie ustaliły wspólnej wersji. Sakura mówiła, że zastały Niko w sklepie, a Ino, że rozmawiały w domu.
Pytanie brzmiało: o co do cholery im chodziło i czy taka rozmowa rzeczywiście miała miejsce?
Przejąłem się chyba za bardzo. Bardziej jednak mogłem to nazwać ciekawością.
Postanowiłem wrócić do domu zaraz po wizycie w trzecim meblowym.
Otworzyłem drzwi do mieszkania jak najciszej mogłem, sprawdzając, czy Niko jest w środku. Na genkanie leżały jej buty, więc raczej tak. Nie dziwiłem się, świeżo po misji i w taki upał tylko ostrzy zapaleńcy wychodzili na trening. Po zabraniu swoich rzeczy wypadałoby zostawić jej moje klucze. Zawsze mogłem wchodzić tu oknem. Nie to, że miałem zamiar.
- A to? – usłyszałem jej głos z kuchni. Wydawała się być znudzona.
- Cynamon. – tego głosu już nie znałem. Co mnie zirytowało, to to, że wydawał się być… męski. Sprawdziłem jeszcze raz genkan, ale innych butów poza moimi i Niko nie było.
- Ph, byłam pewna, że kupiłam oregano! A to…? Aaa psik! A psik! – zdjąłem buty najciszej jak mogłem, wchodząc głębiej do mieszkania. Widziałem Niko stojącą przy ladzie i trzymającą się za twarz. Druga osoba musiała być gdzieś dalej.
Nadal bolała mnie rana po strzale. Już raz się otworzyła, gdy rano wnosiłem ciężką torbę do budynku. Jakoś nie miałem czasu pójść do lekarza, by ją obejrzał. Nie był to jednak tak irytujący ból, abym nie mógł się skradać.
- Mówiłem. Nie ma. A to był pieprz. Brawo, mała. – zacisnąłem zęby. No, proszę. Ledwie wyszedłem z domu na parę godzin, a Niko sprowadzała kolegów. W dodatku takich „kolegów”, którzy mówili do niej per „mała”. Nie pasowało to do niej. Zrobiłem kilka kroków, by w końcu zobaczyć tego faceta. – O proszę, mamy towarzystwo.
Gdy usłyszałem te słowa, przestałem się skradać i wszedłem szybko do kuchni, zaciskając pięści. Stanąłem w połowie kroku, zastając wciąż odwróconą do mnie tyłem Niko i siedzącego na ladzie… białego kota.
- Yo. – uśmiechnął się do mnie, machając puszystym ogonem. Odetchnąłem w duchu. To był summon. Po co się tak wzburzałem? Chyba nawet włączył mi się Sharingan.
W powietrzu unosił się smakowity zapach przypominający mi, że jeszcze nie jadłem obiadu.
- Uchiha, następnym razem nie rozsadzaj mi mieszkania swoją chakrą. Po prostu zapukaj, wyjdzie na to samo. – westchnęła Niko, nie odwracając się w moją stronę. Nie zwracałem jednak na to uwagi. Zajęty byłem analizowaniem jej spostrzeżenia. Że niby nie panowałem nad swoją energią? Też mi coś. Doskonale ją ukrywałem, to ona była jakaś przewrażliwiona.
Kogo ja chciałem oszukać? To samo było w Yutatoshi. Musiałem nauczyć się to kontrolować, inaczej marny ze mnie shinobi.
Rozejrzałem się po kuchni, ignorując świdrujący wzrok dość sporego kota. Coś w nim było. Był o wiele bardziej ludzki i rozumny niż reszta tych stworzeń. W dodatku wyglądał na rasowego, dość dużego kocura o wielkim, puszystym ogonie i sporych uszach. Jego oczy były ciemnoszare i inteligentne. Sprawiał znacznie lepsze wrażenie, niż ta cała Myouyou.
- Powiedz mi, że to sól… - jęknęła Niko, trzymając w ręku przezroczysty pojemnik z białą pokrywką.
- No... na szczęście. – przytaknął kot, kładąc uszy. Miał zadziwiająco wyraźną mimikę. W pewnym momencie odwrócił się w moją stronę, wyciągając łapę. – Nie zostaliśmy sobie chyba przedstawieni. Jestem Yupiteru.
Spojrzałem z góry na drobną, białą łapkę wyciągniętą w moim kierunku. Uśmiechnąłem się chytrze, postanawiając choć raz grać według zasad innych.
- Uchiha Sasuke. – odparłem, z rozbawieniem podkładając pod miękkie poduszeczki wskazujący palec i potrząsając lekko puszystą kończyną zwierzaka.
- Koniec uprzejmości… - westchnęła kunoichi, opierając się o blat. Zachowywała się dziwnie. Nie chciała na mnie spojrzeć i nie patrzyła na kota, gdy z nim rozmawiała. W pewnym momencie wyciągnęła rękę w bok, kładąc ją na ladzie, a po chwili poklepując ją coraz dalej, jakby po omacku czegoś szukając. – Gdzie ta przeklęta łyżka… - westchnęła, unosząc lekko głowę do góry.
Uniosłem brew, patrząc najpierw na nią, potem na białego summona. Szatynka dorwała wreszcie chochlę, mieszając nią w garnku. Chyba przygotowywała zupę. Nie był to zły pomysł. Zawsze łatwo było ją odgrzać, nie to, co ryż.
- Heh. Niko? – zawołał ją kot z lekkim uśmieszkiem na pyszczku.
- Hm? – dziewczyna nie zareagowała, wciąż patrząc się w ścianę przed sobą.
- Odwróć się do nas, mała. – poprosił Yupiteru, patrząc ukradkiem na mnie.
Dziewczyna westchnęła i zakryła garnek pokrywą, którą szybko znalazła po swojej lewej. Odwróciła się zaraz w naszą stronę, krzyżując ręce na piersi.
- No co?
Przełknąłem ślinę. Nic dziwnego, że na nas nie patrzyła. Przez jej oczy przewiązana była ciemna przepaska. Nic nie widziała.
- Co to jest? – spytałem, lekko rozbawiony. Kunoichi wydawała się być wkurzona.
- To głupi pomysł Akane. Według niej bycie niewidomą pozwoli mi tworzyć lepsze genjutsu i takie tam. – wyjaśniła szybko, wyciągając rękę w nasza stronę. Mniej więcej. – Dajcie mi natkę pietruszki.
Spojrzałem na kota, który uniósł obie łapy w geście kapitulacji.
- Na mnie nie patrz, pierwsze słyszę o patce natruszki.
- Natce pietruszki. – poprawiłem go, krzywiąc się na jego „przydatność”. Wygrzebałem zieleninę w koszyku przy lodówce i podałem pęczek brązowowłosej. – Po co go w ogóle przywołałaś? – wskazałem na kota, choć dziewczyna i tak tego nie mogła widzieć.
- Pomyśl czasem, Uchiha. Widziałeś te tłumy na ulicach? Bez tego gaduły na rękach by mnie pozabijali. – mruknęła dziewczyna, otwierając szufladę i wyciągając z niego nóż. Uniosła go do góry, przejeżdżając kciukiem po jego ostrzu. – Jaka rękojeść?
- Żółta. – odpowiedzieliśmy razem.
- Może być. – ułożyła natkę na ladzie, krojąc ją ostrożnie i wsypując ją, a raczej jej większość, do garnka. Kilka listków spadło na ogień i spłonęło.
- Jak długo będziesz… ślepa? – zapytałem z rozbawieniem. Musiało to być ciekawe doświadczenie. Nic nie widzieć. Ja bym tak nie potrafił. Chyba.
- Tydzień. – jęknęła dziewczyna, znowu szukając chochli, którą po cichutku jej przysunąłem. Kot uniósł brew na mój gest. Przyłożyłem palec do ust, by nic nie mówił. – Zostaniesz na obiad? – zapytała kunoichi, zupełnie spontanicznie i bez śladu ironii w głosie. Zamrugałem oczami. Nawet nie musiałem jej o to prosić.
- Jasne. – odparłem, karcąc Yupiteru wzrokiem za jego rozbawienie.
- Więc chyba nie będę ci już dzisiaj potrzebny. – ucieszył się kocur, odgarniając długą sierść zgrabną łapą.
- Nie, dzięki za wszystko. – przytaknęła Niko, majstrując znów przy garnku.
- To do zobaczenia… - kot wstał, jakby miał gdzieś iść, ale zaraz się zatrzymał, patrząc na mnie. – Ah, i uważaj na tego kocura, mała. Może robić dziwne rzeczy. – uśmiechnął się chytrze, znikając w kłębie dymu. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. I ja go chciałem polubić!
Ale zaraz. On miał rację. Byłem sam w domu z niewidomą Niko. Mogłem się zachowywać jak chciałem, patrzeć gdzie chcę i ile chcę, a ona o tym nie wiedziała… mogło być zabawnie.
Czując zapach własnego potu poszedłem do swojego pokoju, szybko zrzucając z siebie bluzkę. Gwałtowny ruch spowodował mocne ukłucie w moim prawym obojczyku, ale wystarczyło chwilę poczekać, aż zniknie. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Już nigdy miałem tu nie spać. Trochę dziwne uczucie. Po obiedzie trzeba było wziąć resztę toreb i w końcu się rozpakować w nowym mieszkaniu.
Wróciłem do kuchni, gdy Niko wyłączyła gaz i zaczęła szukać po omacku klamek od szafek na górze.
- Weź wyjmij głębokie i płaskie talerze… ja wszystko potłukę. – westchnęła ze zrezygnowaniem.
Nie ruszyłem się z miejsca, z rozbawieniem obserwując zagubienie malujące się na jej twarzy. Chodziła i nawet mówiła niepewnie, operując rzeczami, jakby wszystko, czego mogła się dotknąć, miało się pod jej dotykiem rozsypać.
Mimo przepaski zasłaniającej jej zielone oczy była bardzo ładna. Oczywiście jej włosy były rozczochrane i nie umiała ich poprawić, ale poruszała się z gracją i wyglądała bardzo dobrze w shortach i koszulce na ramiączkach. We wszystkim innym by się upiekła.
Skrzyżowałem ręce. Szkoda, że nie poszła moim śladem i nie zdjęła koszulki. Upał był do tego dobrym pretekstem, a kilka razy widziałem ją w samej bieliźnie i bardzo dobrze wspominałem te wypadki. W aktualnych okolicznościach nawet nie musiałbym odwracać wzroku i udawać, że jej wygląd mnie irytuje.
- Ej, jesteś tu? – spytała kunoichi, przenosząc ciężar ciała na jedną nogę. Już miałem się ruszyć po te przeklęte talerze, ale zobaczyłem, że szatynka robi powolny krok w moim kierunku. Wstrzymałem oddech i wyciszyłem swoją chakrę, z uśmieszkiem czekając, aż podejdzie bliżej. – Hej, prosiłam cię o coś… - wyciągnęła ręce przed siebie, sprawdzając, czy nie stoję przed nią lub czy nie wchodzi w ladę kuchenną. Zrobiła kolejny krok, a jej drobna dłoń oparła się o moją pierś, akurat w tym miejscu, w którym nie było bandaża. Wypuściłem powietrze nosem, powstrzymując śmiech.
Niko zrobiła się cała czerwona i natychmiast zabrała z mojej nagiej klatki piersiowej swoją rękę, przyciągając ją do siebie i odskakując w tył.
- Teme, ubierz się! – warknęła w moją stronę, choć trochę zbyt w prawo.
- Jest gorąco. – broniłem się, ciągle rozbawiony. Dziewczyna zawsze jak dzika reagowała na najmniejszy dotyk, a teraz sama wpakowała się w taką sytuację. Nie ja wymyśliłem jej „trening”, ale w duchu dziękowałem Niirochi za świetny obiekt zabaw.
- Pf. Dobry pretekst. – mruknęła dziewczyna, podpierając się pod boki. – Ciesz się, że nie łaziłeś tu rozebrany rano, bo odwiedził mnie twój fanclub. – rzuciła zirytowana, sięgając samodzielnie do szafki. Odtrąciłem jej rękę, na co ona prychnęła.
- Sam nakryję do stołu. Co mówiły ciekawego? – zapytałem, znając już jednak odpowiedź.
- Ogólnie to nic. – uspokoiła się Niko, drapiąc w podbródek. Jej twarz utkwiła w miejscu, a kunoichi „patrzyła” w przestrzeń, gdzie jeszcze niedawno znajdowała się moja głowa. – Wspominały coś o naszej misji, prezentach na urodziny… oh, i pytały mnie, znowu, czy cię lubię.
- I? – ponagliłem, sięgając po serwetki. Chciałem to usłyszeć od niej samej.
- Co „i”?! Powiedziałam, żeby wracały na swoją planetę, bo mam cię totalnie gdzieś i chętniej mieszkałabym z małpą! – krzyknęła dziewczyna, oburzona, i ponownie czerwona jak burak. Uśmiechnąłem się, widząc, jak sięga po ścierkę, by bezpiecznie przenieść garnek z zupą na stół. Pozwoliłem jej na moment samodzielności i obserwowałem, jak stawia z naczyniem powolne, ostrożne kroki.
Świetny moment wybrałem sobie na przeprowadzkę, nie ma co. Z Niko w takim stanie nie tylko było mnóstwo zabawy. Powinienem tu być i pomagać jej w treningu. Zamiast tego asystował jej niedouczony kulinarnie, zboczony kocur.
Niko delikatnie wyciągnęła rękę i obmacała leżące na stoliku naczynia, sprawdzając, czy aby wszystko przyniosłem. Przejechała opuszkami palców po talerzach, potem po kubkach i półmisku, który postawiła na nim wcześniej. Uśmiechnęła się lekko, po omacku sięgając po zbyt mocno odsunięte krzesło. Machała przez chwilę ręką w powietrzu, szukając go, a na jej twarzy malowało się absolutne skupienie.
Podszedłem do niej, odsuwając jej dostatecznie siedzenie, po czym złapałem ją za ramiona, otrzymując zaskoczone piśnięcie. Posadziłem równo na krześle, odchodząc zaraz za jego oparcie i przysuwając ją do stołu.
- Tak lepiej? – zapytałem usadawiając się na swoim miejscu i wdychając smakowity zapach zupy i przygotowanych na ostro owoców morza. Tak, jak lubiłem. – Szczerze, to sama sobie nie poradzisz. – mruknąłem, nakładając jej zupę. Lepiej było, by nie porozlewała. Po chwili zrozumiałem, jak to musiało zabrzmieć, i dodałem: - Nie w takim stanie, i nie z tym kotem.
- Kuso, wiem. I co z tego? – odparła dziewczyna, sięgając po łyżkę i powoli próbując potrawy. – Ale tak właśnie ma to wyglądać. To ja mam wszystko robić sama i „widzieć” sama. Niczego się nie nauczę, jeśli będziecie mi mówili co robić i wszędzie prowadzili mnie za rękę.
- Chcesz, bym prowadził cię za rękę? – uśmiechnąłem się chytrze, obserwując, jak jej drobny nos marszczy się pod przepaską.
- Grr, nie! To była me-ta-fo-ra, głąbie! – warknęła dziewczyna, a jej śniada cera ponownie nabrała różanego odcienia. Spróbowałem zupy nie odrywając od niej wzroku. Była pyszna. Zupa, znaczy się. – Nie jest tak źle. Może jest trochę dziwnie i nudno, ale przyzwyczaję się. To jeden tydzień, co może pójść źle? – westchnęła, jedząc swoją porcję. Uśmiechnęła się sama do siebie, dumna ze swojego dzieła. – Mów coś. Muszę wiedzieć, że tu ciągle jesteś. – dodała z lekką irytacją po sekundzie ciszy.
- Nie mogę mówić. Ty ciągle nawijasz. – odparłem, dolewając sobie zupy.
- Bo irytuje mnie to stukanie łyżek o talerze i ptaki za oknem. Jak nic nie widzę, zdaję się na słuch i dotyk. Musze wiedzieć, gdzie jesteś, by cię pilnować. Yupiteru mnie przecież ostrzegał. – uśmiechnęła się, odkładając ostrożnie brudny talerz na bok. Zmarszczyła brwi, sięgając po półmisek z chłodnymi już ośmiornicami.
- Jeśli nie zauważyłaś, to nie jestem tak gadatliwy jak ty. – mruknąłem, próbując udać irytację. Tak naprawdę bardzo mi się podobała nasza rozmowa. Cały czas miałem kunoichi na oku, jadłem za darmo… - Jeśli chcesz wiedzieć, gdzie jestem, musisz mnie czasami dotknąć. – dodałem z uśmieszkiem. Tym razem brązowowłosa tylko prychnęła.
- Wypchaj się.
- Na pewno? – upewniłem się, kosztując drugiego dania. Pikantne, miękkie, pachnące. Idealne owoce morza. Śmiesznie było patrzeć, jak Niko walczy z pałeczkami. – Niby jesteś taka samodzielna, ale na razie to tylko pół dnia. Jak wytrzymasz cały tydzień? Kto będzie cię prowadził przez ulice, robił z tobą zakupy i nakrywał ci do stołu? Yupiteru?
- Coś wymyślę. – westchnęła kunoichi, w końcu łapiąc kawałek ryby między pałeczki. – Ty lepiej zajmij się nowym mieszkaniem i trzymaniem swoich fanek z daleka ode mnie.
- Co takiego zrobiły? – mruknąłem. W pewnym sensie ta sytuacja to była moja wina. Skoro ich rozmowa nie przebiegała dokładanie tak, jak dziewczyny mówiły, to znaczy, że specjalnie zmieniły jej wynik. W dodatku za wszelką cenę chciały mi przekazać wiadomość, że Niko mnie lubi. Nie przewidziały, że spotkają mnie obie, dlatego nie uzgodniły wersji, a ja słyszałem dwa razy dokładnie, no, prawie, to samo.
Moment. Obie przyznały, że było ich z Niko więcej. Ile więc kunoichi czatowało na mnie w całej wiosce? Aż bałem się pomyśleć.
- Niby nic strasznego. Ale znasz je. Jak już sobie coś ubzdurają, to nie odpuszczą. – jęknęła szatynka, jedząc dalej. – Z jednej strony były na „nie” i nie wydawały się mnie lubić, a z drugiej bardzo chciały usłyszeć, że… no wiesz. Pałam do ciebie sympatią. Jakby to miało jakieś znaczenie. Wiesz… to dziwne, ale poza twoimi urodzinami pierwszy raz widziałam… to znaczy… słyszałam tyle osób na raz… współpracujących ze sobą.
Współpracujących? No jasne. Wszystkie moje prześladowczynie skupiły się na swojej głównej „rywalce”. Wiedziały dobrze, że to ją lubię najbardziej i wpadły na pomysł, jak wspólnymi siłami mnie do niej zniechęcić. Chciały zmusić ją do przyznania, że jest jedną z nich i za mną szaleje, a potem przekazać mi „smutną” wiadomość, że nie powinienem jej lubić bardziej niż innych tylko dlatego, że wydaje się być mną niezainteresowana.
Biedne, nie przewidziały jednak, że Niko nic do mnie nie czuje, a przynajmniej tak mówi, a mi, z drugiej strony, jej uczucie nic by nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Pomijając fakt, że swój plan wykonały bardzo niechlujnie. Za kogo one mnie miały?
- Życie jest nie fair. – westchnęła Niko, podnosząc się chwiejnie z krzesła. Zaczęła zbierać talerze i ruszyła z nimi do kuchni, starając się nie przewrócić. – Akurat, gdy nie mam wzroku i zdaję się na słuch i dotyk, mam takiego niefarta, że muszę słuchać jęczących bab i dotykać spoconego współlokatora!