28 sierpnia 2009

Rozdział LIII - "Słuch i dotyk"

Ulice były zapchane. Dosłownie. Za każdym krokiem obijałem się barkiem o jakiegoś spieszącego się przechodnia. Czy ci ludzie nie widzieli, jaki był upał? Co oni tu wszyscy robili? Gdybym nie miał ważnych interesów na mieście, siedziałbym sobie teraz w chłodnym domu, czekając, aż ten cholerny skwar minie.

Ale nie… oni musieli wyjść wszyscy jednocześnie na ulice, potęgując tylko uczucie gorąca i dyskomfortu. Już miałem ochotę wracać, ale dobrze wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał tam iść.

Widzicie, dopiero co się wprowadziłem do mieszkania, ale nie było ono skończone. Musiałem przejść się po sklepach i obejrzeć meble do apartamentu. Te podstawowe kupiłem wcześniej i stały okryte folią w środku już podczas remontu, ale na dłuższą metę bez odpowiednich szaf, krzeseł i stołów obejść się nie mogłem. Problem tkwił w tym, że właściwych sklepów było w Konoha bardzo mało, około trzech, i były porozrzucane po całej wiosce. Gdy nic nie spodobało mi się w pierwszym, droga do kolejnego zajmowała wieki. W tym żarze i tłumie nie były to przyjemnie spędzone chwile.

Nie wyobrażałem sobie nawet, jakie przeprowadzki są trudne. Szczerze mówiąc przyzwyczaiłem się do mieszkania z Niko, nawet, jeśli były to tylko nieco ponad dwa miesiące. Niemal w ogóle nie zajmowałem się dzięki temu mieszkaniem, od gotowania była kunoichi, robiła to zresztą bardzo dobrze. Sprzątały pokojówki, a tak dokładniej to jedna. Zajmowała się całą klatką.

Teraz nie tylko zamiast stałego czynszu musiałem płacić za wodę, gaz i prąd osobno i prowadzić papiery, ale też trzeba było znaleźć sprzątaczkę i wymyślić coś w sprawie jedzenia. Codzienne jadanie na mieście było bez sensu. Nie dość, że drogie, to jeszcze o wiele bardziej kłopotliwe i niezdrowe.

Może lepiej było, gdy mieszkałem z Niko.

Zatrzymałem się, czekając, aż grupa ludzi w końcu przejdzie na drugą stronę ulicy. Okazało się, że środkiem drogi jechał powóz z jakaś dostawą. Westchnąłem.

Skąd u mnie taki pomysł i czemu myślałem o tym dopiero teraz? Wyprowadziłem się na dobre, spakowałem rzeczy i zainwestowałem w nowy dom o wiele zbyt dużo pieniędzy, by teraz wracać na kolanach do tej dziewczyny i błagać, by mi łaskawie gotowała. Byłem leniwy, ale bez przesady.

Mogła też zamieszkać u mnie.

Ale jakby to wyglądało. Pomijając fakt, co by ludzie o nas pomyśleli… ona nigdy by się nie zgodziła. Pomyślałaby, że to z litości, lub wręcz przeciwnie, że chcę, by dalej pomagała mi w codziennych sprawach. Może to ostatnie było prawdą. Głupio się czułem przyznając, że takie zwykłe sprawy mnie przerastają, ale dobrze wiedziałem, że przy treningach, misjach i nauce… czasu na normalne życie miałem bardzo mało.

Wolałem na razie nie podejmować takich decyzji. Trzeba było sprawdzić, jak to jest, zamiast z góry zakładać najgorsze. Na pewno mogłem dać sobie radę sam.

- Sasuke-kun!

Obróciłem niechętnie głowę. Powinienem iść dalej, po prostu ją ignorując, ale wolałem oszczędzić sobie kłopotów. Pojedyncze jednostki płci żeńskiej nie stanowiły niebezpieczeństwa, a ta konkretna była nawet do wytrzymania. Poza tym jako medic-nin i asystentka Hokage mogła rzeczywiście mieć do mnie ważną sprawę.

Marne nadzieje.

Różowowłosa dziewczyna podbiegła do mnie zwinnie, dysząc lekko, ale wciąż się uśmiechając. Nie była w stroju lekarza, ani nawet w opasce kunoichi, co oznaczało pewnie dzień wolny.

- Tu jesteś! Wszędzie cię szukałam. – powiedziała w końcu, wyrównując ze mną kroku. Dawno się nie widzieliśmy, pomijając atak w moje urodziny. Ciekawe, co się w końcu stało z tymi prezentami…

- Chcesz coś ważnego? Trochę się spieszę.

- Oh? – dziewczyna wydała mi się przez chwilę zakłopotana. Zarumieniła się lekko, patrząc gdzieś przed siebie. – Iie, wcale… Sasuke-kun… tak tylko pomyślałam, że dawno nie rozmawialiśmy… i chciałam pogawędzić. Gdzie idziesz?

- Kupić nowe meble. – mruknąłem, mijając grupkę dyskutujących mężczyzn. Doszedł mnie zapach świeżych wypieków. Może warto było zajrzeć do piekarni przed powrotem do domu… nie miałem w końcu nic do roboty. Nawet, jeśli miałbym coś ćwiczyć, to Kakashi zniknął gdzieś po misji. Jak zwykle.

- Ah, hai. Słyszałam, że się wyprowadziłeś od Niko-chan. – Haruno uśmiechnęła się szerzej, co oczywiście nie umknęło mojej uwadze. Nie pytałem skąd wie, zamiast tego popatrzyłem na nią z uniesiona brwią. Dziewczyna wychwyciła moje intencje. – Oh. No tak. Rozmawiałam z nią dzisiaj z dziewczynami… mówiła trochę o tobie i…

- Byłyście u nas w domu? – zapytałem, zanim zdołałem się powstrzymać. Nie wiem, co znaczyło „dziewczyny”, ale z tego, co słyszałem, to ominął mnie najazd fanek. Musiały dowiedzieć się, że wróciłem z misji i chciały dobić mnie na moim własnym terytorium. Okazałem się sprytniejszy. Przypadkowo.

- E? Nie, nie… widziałam ją dzisiaj w sklepie… - wytłumaczyła szybko różowowłosa, jakby wizyta w naszym mieszkaniu była czymś złym. Rozejrzała się dookoła, szukając celu naszej podróży. Trzeba było się jej jakoś pozbyć. Nie uśmiechało mi się wybieranie wystroju domu w jej towarzystwie.

Mimo pośpiechu i braku ważniejszego tematu skupiłem się na mojej byłej koleżance. Wydawała się jakaś dziwna… spięta, można by rzec. Jakby specjalnie zaczęła mówić o Niko. Ponadto podobno mnie szukała, a teraz owijała w bawełnę.

- Więc? Mówiła coś o mnie? – pociągnąłem za sznurek, skręcając w uliczkę przeciwną do kierunku podróży. Sklep był tuż za rogiem, ale wołałem dokończyć pogawędkę przed interesami.

- Aah. – oczy kunoichi zaiskrzyły się. Trafiłem w czuły punkt. Ile razy jej powtarzałem, gdy jeszcze byliśmy drużyną, że za łatwo dało się czytać jej emocje? – Chciałyśmy… a zwłaszcza ja… nie, to znaczy… zapytałyśmy jej, czemu się wyprowadziłeś… i jak poszła misja… no i ona wtedy nam wytłumaczyła, że tak naprawdę mieszkasz gdzie indziej, i to było tylko przejściowe. To znaczy… wasze wspólne mieszkanie. – spojrzała na mnie ukradkiem, jakby upewniając się, czy nie jestem zły. Jak to się stało, że wszystkie kunoichi weszły w odpowiednim momencie do sklepu, w którym Niko uzupełniała zapasy po misji? Sakura mieszkała po drugiej stronie wioski. Zmarszczyłem brwi. – Dlatego wtedy się pokłóciłyśmy, jedząc ramen. Myślałam, że to coś poważniejszego… - zarumieniła się, odwracając wzrok. Przewróciłem oczami. Mogłem się domyślić, że chodziło o mnie i te ich durne miłostki. Ale z drugiej strony różowowłosa nie przeszła wciąż do sedna opowieści. – Trochę zaczęłyśmy się dogadywać na imprezie, dziewczyny też ją polubiły, ale dzisiaj… no widzisz… ona przyznała, że cię lubi, Sasuke-kun.

Stanąłem w pół kroku, patrząc na dziewczynę z niedowierzaniem.

Niko. Ta Niko przyznała, że coś do mnie ma? I powiedziała to moim irytującym fankom, które napadły ją w sklepie? Tym samym fankom, na widok których dławiła się ze śmiechu i wiedząc, że po tym „oświadczeniu” stały się automatycznie jej wrogami numer jeden?

Coś mi tu nie pasowało.

- Wiem, też byłam zaskoczona… wspominała, że jej smutno, że się przeprowadzasz…

O, to akurat się zgadzało. Długo myślałem, co jej się stało. Zastałem ją w dziwnej pozycji, gdy wróciłem do mieszkania, przypominając sobie o jej treningu z Niirochi.

Więc może jednak wspólne mieszkanie nie było wcale takim złym pomysłem?

Hn. O czym ja myślałem? Trzeba było najpierw urządzić mieszkanie, by kogoś do niego sprowadzać, zwłaszcza tak rozpieszczoną idealistkę jak Niko. Z drugiej strony… kobiety miały rękę do takich spraw, może by…

- Sasuke-kun, czy ty mnie słuchasz? – spojrzałem szybko na niższą ode mnie dziewczynę. Na jej twarzy gościł obfity rumieniec. Albo było jej gorąco, albo rzeczywiście kręciła. – Chciałam, abyś wiedział, że…

- Mhm. Wiem, wiem. Słuchaj… muszę już iść. Mam sprawy do załatwienia. – mruknąłem, skręcając w boczną, mniej zatłoczoną ścieżkę, którą miałem nadzieję dotrzeć do sklepu, do którego zmierzałem od początku.

Nie znalazłem w nim wszystkiego, czego potrzebowałem, na szczęście znałem położenie trzeciego miejsca, gdzie powinienem znaleźć odpowiednie oprawy do lamp i materiały na zasłony i obicie kanapy. Meble kazałem przetransportować za dwa dni, czyli w pierwszy wolny termin, a sam ruszyłem do trzeciego sklepu. Był stosunkowo blisko, więc nie przejąłem się dobijającym tłumem.

Pewnie znowu zapomniałem o jakimś święcie.

Mijałem właśnie sklep z kwiatami, gdy dosłownie wyskoczyła z niego znajoma blondynka. Przewróciłem oczami, idąc dalej z nadzieją, że mnie nie zauważy.

- Oi, Sasuke-kun! Poczekaj!

Westchnąłem. Do cholery, co się dzisiaj działo? Jakiś spisek, mówię wam.

- Czego? – warknąłem w stronę Yamanaki, przeklinając wybór tej ścieżki.

- Oh, Sasuke-kun, po co od razu tak niemiło? – uśmiechnęła się odważnie kunoichi, podchodząc bliżej. Zawinęła kosmyk błyszczących włosów za ucho. Musiała być w pracy, bo miała na sobie odpowiedni fartuch. – Chciałam tylko pogawędzić…

- Nie mam czasu. – przyznałem dość szczerze, robiąc krok w tył.

- O, rozumiem. Ja też jestem zajęta. – westchnęła z uśmiechem dziewczyna, odwracając się na pięcie i kierując się z powrotem do sklepu. Jakby zupełnie odechciało jej się gadać. W ułamku sekundy. O co chodziło? - A chciałam ci tylko przekazać pozdrowienia od Niko-chan… - odwróciła tylko głowę w moją stronę, trzymając już rękę na klamce szklanych drzwi.

- Co? – uniosłem brew. Ino może i nieźle grała, ale wiedziałem dobrze, że te dwie rozmowy mają ze sobą coś wspólnego. Dziewczyny mnie podpuszczały, ale po co?

- Oh, normalnie. Byłyśmy u niej… to znaczy u was w domu, pogadać. Zeszło na twój temat i wyciągnęłyśmy z niej, że bardzo cię lubi… nie dziwię jej się, ale na twoim miejscu bym uważała. – zaśmiała się Yamanaka, odwracając w moją stronę ze skrzyżowanymi rękami. – Jakimś cudem wytrzymałeś z Sakurą w drużynie, ale z Niko może być gorzej. Totalnie za tobą szaleje.

- Hn. Jasne, pa. – mruknąłem, machając ręką, i ruszyłem w swoją stronę. Nie byłem głupi. Irytujące dziewczyny specjalnie mnie dzisiaj zaczepiały, by powiedzieć mi, że Niko mnie lubi. Jaki był ich cel? Praktycznie działały na jej korzyść, a przecież była ich rywalką. Prawdopodobnie. W dodatku, głupie, nie ustaliły wspólnej wersji. Sakura mówiła, że zastały Niko w sklepie, a Ino, że rozmawiały w domu.

Pytanie brzmiało: o co do cholery im chodziło i czy taka rozmowa rzeczywiście miała miejsce?

Przejąłem się chyba za bardzo. Bardziej jednak mogłem to nazwać ciekawością.

Postanowiłem wrócić do domu zaraz po wizycie w trzecim meblowym.

Otworzyłem drzwi do mieszkania jak najciszej mogłem, sprawdzając, czy Niko jest w środku. Na genkanie leżały jej buty, więc raczej tak. Nie dziwiłem się, świeżo po misji i w taki upał tylko ostrzy zapaleńcy wychodzili na trening. Po zabraniu swoich rzeczy wypadałoby zostawić jej moje klucze. Zawsze mogłem wchodzić tu oknem. Nie to, że miałem zamiar.

- A to? – usłyszałem jej głos z kuchni. Wydawała się być znudzona.

- Cynamon. – tego głosu już nie znałem. Co mnie zirytowało, to to, że wydawał się być… męski. Sprawdziłem jeszcze raz genkan, ale innych butów poza moimi i Niko nie było.

- Ph, byłam pewna, że kupiłam oregano! A to…? Aaa psik! A psik! – zdjąłem buty najciszej jak mogłem, wchodząc głębiej do mieszkania. Widziałem Niko stojącą przy ladzie i trzymającą się za twarz. Druga osoba musiała być gdzieś dalej.

Nadal bolała mnie rana po strzale. Już raz się otworzyła, gdy rano wnosiłem ciężką torbę do budynku. Jakoś nie miałem czasu pójść do lekarza, by ją obejrzał. Nie był to jednak tak irytujący ból, abym nie mógł się skradać.

- Mówiłem. Nie ma. A to był pieprz. Brawo, mała. – zacisnąłem zęby. No, proszę. Ledwie wyszedłem z domu na parę godzin, a Niko sprowadzała kolegów. W dodatku takich „kolegów”, którzy mówili do niej per „mała”. Nie pasowało to do niej. Zrobiłem kilka kroków, by w końcu zobaczyć tego faceta. – O proszę, mamy towarzystwo.

Gdy usłyszałem te słowa, przestałem się skradać i wszedłem szybko do kuchni, zaciskając pięści. Stanąłem w połowie kroku, zastając wciąż odwróconą do mnie tyłem Niko i siedzącego na ladzie… białego kota.

- Yo. – uśmiechnął się do mnie, machając puszystym ogonem. Odetchnąłem w duchu. To był summon. Po co się tak wzburzałem? Chyba nawet włączył mi się Sharingan.

W powietrzu unosił się smakowity zapach przypominający mi, że jeszcze nie jadłem obiadu.

- Uchiha, następnym razem nie rozsadzaj mi mieszkania swoją chakrą. Po prostu zapukaj, wyjdzie na to samo. – westchnęła Niko, nie odwracając się w moją stronę. Nie zwracałem jednak na to uwagi. Zajęty byłem analizowaniem jej spostrzeżenia. Że niby nie panowałem nad swoją energią? Też mi coś. Doskonale ją ukrywałem, to ona była jakaś przewrażliwiona.

Kogo ja chciałem oszukać? To samo było w Yutatoshi. Musiałem nauczyć się to kontrolować, inaczej marny ze mnie shinobi.

Rozejrzałem się po kuchni, ignorując świdrujący wzrok dość sporego kota. Coś w nim było. Był o wiele bardziej ludzki i rozumny niż reszta tych stworzeń. W dodatku wyglądał na rasowego, dość dużego kocura o wielkim, puszystym ogonie i sporych uszach. Jego oczy były ciemnoszare i inteligentne. Sprawiał znacznie lepsze wrażenie, niż ta cała Myouyou.

- Powiedz mi, że to sól… - jęknęła Niko, trzymając w ręku przezroczysty pojemnik z białą pokrywką.

- No... na szczęście. – przytaknął kot, kładąc uszy. Miał zadziwiająco wyraźną mimikę. W pewnym momencie odwrócił się w moją stronę, wyciągając łapę. – Nie zostaliśmy sobie chyba przedstawieni. Jestem Yupiteru.

Spojrzałem z góry na drobną, białą łapkę wyciągniętą w moim kierunku. Uśmiechnąłem się chytrze, postanawiając choć raz grać według zasad innych.

- Uchiha Sasuke. – odparłem, z rozbawieniem podkładając pod miękkie poduszeczki wskazujący palec i potrząsając lekko puszystą kończyną zwierzaka.

- Koniec uprzejmości… - westchnęła kunoichi, opierając się o blat. Zachowywała się dziwnie. Nie chciała na mnie spojrzeć i nie patrzyła na kota, gdy z nim rozmawiała. W pewnym momencie wyciągnęła rękę w bok, kładąc ją na ladzie, a po chwili poklepując ją coraz dalej, jakby po omacku czegoś szukając. – Gdzie ta przeklęta łyżka… - westchnęła, unosząc lekko głowę do góry.

Uniosłem brew, patrząc najpierw na nią, potem na białego summona. Szatynka dorwała wreszcie chochlę, mieszając nią w garnku. Chyba przygotowywała zupę. Nie był to zły pomysł. Zawsze łatwo było ją odgrzać, nie to, co ryż.

- Heh. Niko? – zawołał ją kot z lekkim uśmieszkiem na pyszczku.

- Hm? – dziewczyna nie zareagowała, wciąż patrząc się w ścianę przed sobą.

- Odwróć się do nas, mała. – poprosił Yupiteru, patrząc ukradkiem na mnie.

Dziewczyna westchnęła i zakryła garnek pokrywą, którą szybko znalazła po swojej lewej. Odwróciła się zaraz w naszą stronę, krzyżując ręce na piersi.

- No co?

Przełknąłem ślinę. Nic dziwnego, że na nas nie patrzyła. Przez jej oczy przewiązana była ciemna przepaska. Nic nie widziała.

- Co to jest? – spytałem, lekko rozbawiony. Kunoichi wydawała się być wkurzona.

- To głupi pomysł Akane. Według niej bycie niewidomą pozwoli mi tworzyć lepsze genjutsu i takie tam. – wyjaśniła szybko, wyciągając rękę w nasza stronę. Mniej więcej. – Dajcie mi natkę pietruszki.

Spojrzałem na kota, który uniósł obie łapy w geście kapitulacji.

- Na mnie nie patrz, pierwsze słyszę o patce natruszki.

- Natce pietruszki. – poprawiłem go, krzywiąc się na jego „przydatność”. Wygrzebałem zieleninę w koszyku przy lodówce i podałem pęczek brązowowłosej. – Po co go w ogóle przywołałaś? – wskazałem na kota, choć dziewczyna i tak tego nie mogła widzieć.

- Pomyśl czasem, Uchiha. Widziałeś te tłumy na ulicach? Bez tego gaduły na rękach by mnie pozabijali. – mruknęła dziewczyna, otwierając szufladę i wyciągając z niego nóż. Uniosła go do góry, przejeżdżając kciukiem po jego ostrzu. – Jaka rękojeść?

- Żółta. – odpowiedzieliśmy razem.

- Może być. – ułożyła natkę na ladzie, krojąc ją ostrożnie i wsypując ją, a raczej jej większość, do garnka. Kilka listków spadło na ogień i spłonęło.

- Jak długo będziesz… ślepa? – zapytałem z rozbawieniem. Musiało to być ciekawe doświadczenie. Nic nie widzieć. Ja bym tak nie potrafił. Chyba.

- Tydzień. – jęknęła dziewczyna, znowu szukając chochli, którą po cichutku jej przysunąłem. Kot uniósł brew na mój gest. Przyłożyłem palec do ust, by nic nie mówił. – Zostaniesz na obiad? – zapytała kunoichi, zupełnie spontanicznie i bez śladu ironii w głosie. Zamrugałem oczami. Nawet nie musiałem jej o to prosić.

- Jasne. – odparłem, karcąc Yupiteru wzrokiem za jego rozbawienie.

- Więc chyba nie będę ci już dzisiaj potrzebny. – ucieszył się kocur, odgarniając długą sierść zgrabną łapą.

- Nie, dzięki za wszystko. – przytaknęła Niko, majstrując znów przy garnku.

- To do zobaczenia… - kot wstał, jakby miał gdzieś iść, ale zaraz się zatrzymał, patrząc na mnie. – Ah, i uważaj na tego kocura, mała. Może robić dziwne rzeczy. – uśmiechnął się chytrze, znikając w kłębie dymu. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. I ja go chciałem polubić!

Ale zaraz. On miał rację. Byłem sam w domu z niewidomą Niko. Mogłem się zachowywać jak chciałem, patrzeć gdzie chcę i ile chcę, a ona o tym nie wiedziała… mogło być zabawnie.

Czując zapach własnego potu poszedłem do swojego pokoju, szybko zrzucając z siebie bluzkę. Gwałtowny ruch spowodował mocne ukłucie w moim prawym obojczyku, ale wystarczyło chwilę poczekać, aż zniknie. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Już nigdy miałem tu nie spać. Trochę dziwne uczucie. Po obiedzie trzeba było wziąć resztę toreb i w końcu się rozpakować w nowym mieszkaniu.

Wróciłem do kuchni, gdy Niko wyłączyła gaz i zaczęła szukać po omacku klamek od szafek na górze.

- Weź wyjmij głębokie i płaskie talerze… ja wszystko potłukę. – westchnęła ze zrezygnowaniem.

Nie ruszyłem się z miejsca, z rozbawieniem obserwując zagubienie malujące się na jej twarzy. Chodziła i nawet mówiła niepewnie, operując rzeczami, jakby wszystko, czego mogła się dotknąć, miało się pod jej dotykiem rozsypać.

Mimo przepaski zasłaniającej jej zielone oczy była bardzo ładna. Oczywiście jej włosy były rozczochrane i nie umiała ich poprawić, ale poruszała się z gracją i wyglądała bardzo dobrze w shortach i koszulce na ramiączkach. We wszystkim innym by się upiekła.

Skrzyżowałem ręce. Szkoda, że nie poszła moim śladem i nie zdjęła koszulki. Upał był do tego dobrym pretekstem, a kilka razy widziałem ją w samej bieliźnie i bardzo dobrze wspominałem te wypadki. W aktualnych okolicznościach nawet nie musiałbym odwracać wzroku i udawać, że jej wygląd mnie irytuje.

- Ej, jesteś tu? – spytała kunoichi, przenosząc ciężar ciała na jedną nogę. Już miałem się ruszyć po te przeklęte talerze, ale zobaczyłem, że szatynka robi powolny krok w moim kierunku. Wstrzymałem oddech i wyciszyłem swoją chakrę, z uśmieszkiem czekając, aż podejdzie bliżej. – Hej, prosiłam cię o coś… - wyciągnęła ręce przed siebie, sprawdzając, czy nie stoję przed nią lub czy nie wchodzi w ladę kuchenną. Zrobiła kolejny krok, a jej drobna dłoń oparła się o moją pierś, akurat w tym miejscu, w którym nie było bandaża. Wypuściłem powietrze nosem, powstrzymując śmiech.

Niko zrobiła się cała czerwona i natychmiast zabrała z mojej nagiej klatki piersiowej swoją rękę, przyciągając ją do siebie i odskakując w tył.

- Teme, ubierz się! – warknęła w moją stronę, choć trochę zbyt w prawo.

- Jest gorąco. – broniłem się, ciągle rozbawiony. Dziewczyna zawsze jak dzika reagowała na najmniejszy dotyk, a teraz sama wpakowała się w taką sytuację. Nie ja wymyśliłem jej „trening”, ale w duchu dziękowałem Niirochi za świetny obiekt zabaw.

- Pf. Dobry pretekst. – mruknęła dziewczyna, podpierając się pod boki. – Ciesz się, że nie łaziłeś tu rozebrany rano, bo odwiedził mnie twój fanclub. – rzuciła zirytowana, sięgając samodzielnie do szafki. Odtrąciłem jej rękę, na co ona prychnęła.

- Sam nakryję do stołu. Co mówiły ciekawego? – zapytałem, znając już jednak odpowiedź.

- Ogólnie to nic. – uspokoiła się Niko, drapiąc w podbródek. Jej twarz utkwiła w miejscu, a kunoichi „patrzyła” w przestrzeń, gdzie jeszcze niedawno znajdowała się moja głowa. – Wspominały coś o naszej misji, prezentach na urodziny… oh, i pytały mnie, znowu, czy cię lubię.

- I? – ponagliłem, sięgając po serwetki. Chciałem to usłyszeć od niej samej.

- Co „i”?! Powiedziałam, żeby wracały na swoją planetę, bo mam cię totalnie gdzieś i chętniej mieszkałabym z małpą! – krzyknęła dziewczyna, oburzona, i ponownie czerwona jak burak. Uśmiechnąłem się, widząc, jak sięga po ścierkę, by bezpiecznie przenieść garnek z zupą na stół. Pozwoliłem jej na moment samodzielności i obserwowałem, jak stawia z naczyniem powolne, ostrożne kroki.

Świetny moment wybrałem sobie na przeprowadzkę, nie ma co. Z Niko w takim stanie nie tylko było mnóstwo zabawy. Powinienem tu być i pomagać jej w treningu. Zamiast tego asystował jej niedouczony kulinarnie, zboczony kocur.

Niko delikatnie wyciągnęła rękę i obmacała leżące na stoliku naczynia, sprawdzając, czy aby wszystko przyniosłem. Przejechała opuszkami palców po talerzach, potem po kubkach i półmisku, który postawiła na nim wcześniej. Uśmiechnęła się lekko, po omacku sięgając po zbyt mocno odsunięte krzesło. Machała przez chwilę ręką w powietrzu, szukając go, a na jej twarzy malowało się absolutne skupienie.

Podszedłem do niej, odsuwając jej dostatecznie siedzenie, po czym złapałem ją za ramiona, otrzymując zaskoczone piśnięcie. Posadziłem równo na krześle, odchodząc zaraz za jego oparcie i przysuwając ją do stołu.

- Tak lepiej? – zapytałem usadawiając się na swoim miejscu i wdychając smakowity zapach zupy i przygotowanych na ostro owoców morza. Tak, jak lubiłem. – Szczerze, to sama sobie nie poradzisz. – mruknąłem, nakładając jej zupę. Lepiej było, by nie porozlewała. Po chwili zrozumiałem, jak to musiało zabrzmieć, i dodałem: - Nie w takim stanie, i nie z tym kotem.

- Kuso, wiem. I co z tego? – odparła dziewczyna, sięgając po łyżkę i powoli próbując potrawy. – Ale tak właśnie ma to wyglądać. To ja mam wszystko robić sama i „widzieć” sama. Niczego się nie nauczę, jeśli będziecie mi mówili co robić i wszędzie prowadzili mnie za rękę.

- Chcesz, bym prowadził cię za rękę? – uśmiechnąłem się chytrze, obserwując, jak jej drobny nos marszczy się pod przepaską.

- Grr, nie! To była me-ta-fo-ra, głąbie! – warknęła dziewczyna, a jej śniada cera ponownie nabrała różanego odcienia. Spróbowałem zupy nie odrywając od niej wzroku. Była pyszna. Zupa, znaczy się. – Nie jest tak źle. Może jest trochę dziwnie i nudno, ale przyzwyczaję się. To jeden tydzień, co może pójść źle? – westchnęła, jedząc swoją porcję. Uśmiechnęła się sama do siebie, dumna ze swojego dzieła. – Mów coś. Muszę wiedzieć, że tu ciągle jesteś. – dodała z lekką irytacją po sekundzie ciszy.

- Nie mogę mówić. Ty ciągle nawijasz. – odparłem, dolewając sobie zupy.

- Bo irytuje mnie to stukanie łyżek o talerze i ptaki za oknem. Jak nic nie widzę, zdaję się na słuch i dotyk. Musze wiedzieć, gdzie jesteś, by cię pilnować. Yupiteru mnie przecież ostrzegał. – uśmiechnęła się, odkładając ostrożnie brudny talerz na bok. Zmarszczyła brwi, sięgając po półmisek z chłodnymi już ośmiornicami.

- Jeśli nie zauważyłaś, to nie jestem tak gadatliwy jak ty. – mruknąłem, próbując udać irytację. Tak naprawdę bardzo mi się podobała nasza rozmowa. Cały czas miałem kunoichi na oku, jadłem za darmo… - Jeśli chcesz wiedzieć, gdzie jestem, musisz mnie czasami dotknąć. – dodałem z uśmieszkiem. Tym razem brązowowłosa tylko prychnęła.

- Wypchaj się.

- Na pewno? – upewniłem się, kosztując drugiego dania. Pikantne, miękkie, pachnące. Idealne owoce morza. Śmiesznie było patrzeć, jak Niko walczy z pałeczkami. – Niby jesteś taka samodzielna, ale na razie to tylko pół dnia. Jak wytrzymasz cały tydzień? Kto będzie cię prowadził przez ulice, robił z tobą zakupy i nakrywał ci do stołu? Yupiteru?

- Coś wymyślę. – westchnęła kunoichi, w końcu łapiąc kawałek ryby między pałeczki. – Ty lepiej zajmij się nowym mieszkaniem i trzymaniem swoich fanek z daleka ode mnie.

- Co takiego zrobiły? – mruknąłem. W pewnym sensie ta sytuacja to była moja wina. Skoro ich rozmowa nie przebiegała dokładanie tak, jak dziewczyny mówiły, to znaczy, że specjalnie zmieniły jej wynik. W dodatku za wszelką cenę chciały mi przekazać wiadomość, że Niko mnie lubi. Nie przewidziały, że spotkają mnie obie, dlatego nie uzgodniły wersji, a ja słyszałem dwa razy dokładnie, no, prawie, to samo.

Moment. Obie przyznały, że było ich z Niko więcej. Ile więc kunoichi czatowało na mnie w całej wiosce? Aż bałem się pomyśleć.

- Niby nic strasznego. Ale znasz je. Jak już sobie coś ubzdurają, to nie odpuszczą. – jęknęła szatynka, jedząc dalej. – Z jednej strony były na „nie” i nie wydawały się mnie lubić, a z drugiej bardzo chciały usłyszeć, że… no wiesz. Pałam do ciebie sympatią. Jakby to miało jakieś znaczenie. Wiesz… to dziwne, ale poza twoimi urodzinami pierwszy raz widziałam… to znaczy… słyszałam tyle osób na raz… współpracujących ze sobą.

Współpracujących? No jasne. Wszystkie moje prześladowczynie skupiły się na swojej głównej „rywalce”. Wiedziały dobrze, że to lubię najbardziej i wpadły na pomysł, jak wspólnymi siłami mnie do niej zniechęcić. Chciały zmusić ją do przyznania, że jest jedną z nich i za mną szaleje, a potem przekazać mi „smutną” wiadomość, że nie powinienem jej lubić bardziej niż innych tylko dlatego, że wydaje się być mną niezainteresowana.

Biedne, nie przewidziały jednak, że Niko nic do mnie nie czuje, a przynajmniej tak mówi, a mi, z drugiej strony, jej uczucie nic by nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Pomijając fakt, że swój plan wykonały bardzo niechlujnie. Za kogo one mnie miały?

- Życie jest nie fair. – westchnęła Niko, podnosząc się chwiejnie z krzesła. Zaczęła zbierać talerze i ruszyła z nimi do kuchni, starając się nie przewrócić. – Akurat, gdy nie mam wzroku i zdaję się na słuch i dotyk, mam takiego niefarta, że muszę słuchać jęczących bab i dotykać spoconego współlokatora!

4 sierpnia 2009

Rozdział LII - "Wizja"

Popatrzyłem na moją starą znajomą z uśmiechem. Nic się nie zmieniła, przez całe pięć lat. Jej widok wywołał u mnie lawinę wspomnień, zwykle raczej niepożądanych. W tej chwili jednak nie spowodowały one u mnie niczego poza uczuciem ciepła. Widzieliśmy się co prawda kilka dni temu, nie była wtedy jednak ubrana w pełny strój shinobi. Było to zrozumiałe, każdy jounin potrzebował odpoczynku od służby od czasu do czasu. Jej obecny wygląd tylko upewnił mnie w przekonaniu, że to ta sama Akane, którą znałem.

Blondynka podeszła do naszej trójki z lekkim uśmieszkiem i zaciekawieniem.

- Przepraszam, że musiałam w czwartek zbierać się tak szybko. Nie zdążyliśmy wszystkiego omówić… - westchnęła, po czym rzuciła okiem na chuunin’ów. Przeniosła ciężar ciała na jedną nogę, unosząc brew. – Kim są te dzieciaki?

Ah, no tak. Zupełnie zapomniałem. Pięć lat w Kirigakure. Akane była nieco do tyłu z aktualnym stanem wioski i… moim własnym.

- Aah… moi pierwsi. Tak się… złożyło. – odparłem pospiesznie. Nie było raczej czasu na długie opowieści o egzaminie, pozostałej dwójce genin’ów i transferze Niko pod moją opiekę. Niirochi przez chwilę milczała, analizując uzyskane informacje, ale po chwili odezwała się znowu.

- No, Hatake, byłam zdziwiona, gdy zaoferowałeś mi odprowadzenie do wioski… gdybyś mi powiedział, że nie podróżujesz sam, chyba bym doznała szoku. – uśmiechnęła się chytrze. Przewróciłem oczami. Jeszcze tego brakowało. Aluzje co do mojego byłego stylu pracy. Może byłem nieco uparty i aż nad wyraz samodzielny, ale wiele się zmieniło.  Wiedziałem już jednak, że czeka mnie dłuższy czas odciągania mojej starej przyjaciółki od zbyt osobistych tematów. To było oczywiste, że chciała pogadać, lecz czasami zapominała, że nie jesteśmy sami. – Jak sobie radzi Tsunade-san jako Piąty? – kobieta wyrwała mnie z rozmyślań.

- O, więc wiesz. Całkiem nieźle. Już dawno podpisaliśmy pokój z Suna. Ruszyły kolejne egzaminy… Akademia się rozwija. Podobnie jak Szpital. Hokage wprowadziła też zmiany w grupach.

- Oh? – kunoichi zamrugała oczami, jeszcze raz, jakby dla pewności, spoglądając na moich towarzyszy. Ci nawet nie próbowali się włączyć w rozmowę, co trochę utrudniało mi zapoznanie ich z blondynką. – No właśnie. Zdziwiłam się trochę, że nie masz trzeciego ucznia… - Akane podrapała się w kark ukryty pod długimi, lśniącymi włosami. Zawsze była ładna.

- Teraz grupy mają trzech członków. Trwają narady nad dołączeniem medic-nin’a do każdego składu. Ich ilość i kwalifikacje znacznie wzrosły. – dopowiedziałem od siebie.

Jounin’ka pokiwała głową, nie zadając kolejnych pytań. Uśmiechnęła się w stronę lekko zniecierpliwionych ninja, gdy nagle coś przykuło jej uwagę.

- Ty. – wskazała na Sasuke, a ten uniósł brew. – Czy to… - wskazała na emblemat na jego rękawie.

- Aah. Symbol mojego klanu. A co? – warknął czarnowłosy, krzyżując ręce. Uroczy jak zwykle.

- Łał. – blondynka wygięła zabawnie wargi. – Nic dziwnego, że znaleźli się genin’i, którzy przeszli ten twój okrutny test. Uchiha… ka? Hatake, stary draniu, jesteś strasznie sentymentalny! – szturchnęła mnie łokciem, uzyskując w zamian zirytowane spojrzenie.

Shinobi spojrzeli na mnie, potem na kunoichi. Na szczęście nic nie zrozumieli.

- Taa, chłopak ma talent i zadatki. – na moje słowa Niko przewróciła oczami, mrucząc coś pod nosem o dobrej opinii. – Ale nie zapominaj o jego koleżance. – wskazałem na szatynkę z lekkim uśmieszkiem. W końcu w obecnym towarzystwie to na niej trzeba było się skupić.

- Aah. Znamy się? – zapytała Akane nieco przepraszającym tonem. Tak jak kiedyś, doskonale czytała ludzi.

- Nie sądzę. Nazywam się Niko. – dziewczyna podała rękę blondynce, z widocznie lepszym nastrojem.

- Niko…? – powtórzyła Niirochi, podając rękę drugiej kunoichi, ale widocznie czekając na jej nazwisko. Po kilku latach z dala od wioski tylko nazwa klanu mogła jej coś przypomnieć. Z wiadomych przyczyn nie doczekała się go, czego, mimo że raczej nie zrozumiała, to postanowiła nie roztrząsać.

- Jest wychowanką Mitarashi i Mehojo. Myślę, że to ci cos mówi… - dopowiedziałem od siebie, unikając niezręcznej ciszy.

- Oh, Anko? Nie gadaj! – uśmiechnęła się kunoichi, podpierając pod boki. – Ty dostajesz drużynę, Tsunade-sama obejmuje fotel, Anko kogoś wychowuje, Jiraya-san wraca do Konohy… ludzie, co tu się nie dzieje… - zaśmiała się. Po chwili spoważniała, jakby coś sobie przypominając. – Hatake, mówiłeś coś o propozycji dla mnie. Ma to coś wspólnego z jedną z tych rzeczy? – jej głos przybrał oficjalny, poważny ton.

- Mniej więcej. – uniosłem ręce w geście uspokojenia. – To nic pilnego czy niebezpiecznego… widzisz… chciałbym, abyś pomogła Niko przy nauce genjutsu.

- Co? – zapytały dziewczyny jednocześnie, mocno zdezorientowane. Sasuke tylko się uśmiechnął. Lekko i wrednie.

- Widzisz, Kliniczny Test Sprawności jasno wykazał, że nie tylko dziewczyna ma talent, ale będzie to potrzebne do zbalansowania naszej grupy. Ty się do tej roboty idealnie nadajesz. Ja już podjąłem decyzję o nauce Sasuke doujutsu. – wytłumaczyłem skrótowo, starając się nie ponaglać jej  decyzji ani też nie wydawać się zbyt obojętny na sytuację mojej uczennicy.

Niirochi myślała nad tym przez chwilę, patrząc na jakiś nieokreślony punkt na mojej kamizelce. Nie spodziewałem się dłuższych negocjacji. Blondynka polegała na instynkcie i raczej gotowa była pomóc mi w potrzebie. Zwłaszcza, że ładnie prosiłem.

Ja i ten mój urok.

- Zdajesz sobie sprawę, co robisz? – zapytała spokojnie. Wiedziałem, że nie mówi o zaciąganiu jej do pracy, a nauce doujutsu i szkoleniu jednego z Uchihów.

- Oczywiście.

- No dobrze, a co będę miała w zamian? – Akane wróciła do swojego luzackiego tonu i poprawiła bagaż na plecach. – Nie było mnie w domu 5 lat z hakiem, miałam nadzieję wypocząć i rozejrzeć się trochę, a ty już zakładasz mi smycz. – wskazała na mnie palcem. - Moje umiejętności nie są do wynajęcia. W przeciwieństwie do ciebie nie zrobiłam testu jounina, aby bawić się z dzieciakami.

Na jej słowa Sasuke prychnął, ale nie powiedział słowa.

Zmrużyłem oczy. Przez te pięć lat tęskniłem za wieloma cechami i zachowaniami Akane, jednak jej wyzywający acz urokliwy ton głosu, gdy czegoś chciała… cóż, delikatnie mówiąc do nich nie należał.

Musiałem jednak coś wymyślić.

- Pomogę ci z formalnościami i zapewnię mieszkanie. Twoje oddano. Co do reszty się dogadamy.

- Uderzyłeś się w głowę, gdy mnie nie było? Zrobiłeś się całkiem hojny! – uśmiechnęła się blondynka, widocznie zadowolona z wyniku negocjacji.

- Zdarza się najlepszym. – odrzuciłem, porządnie znużony staniem na drodze w Yutatoshi. – Poza tym nasza ostatnia misja… - tu machnąłem ręką na ogromny pałac. – Była całkiem dochodowa.

- Opowiesz mi potem wszystko. – powiedziała kobieta z entuzjazmem, ruszając powoli w stronę granicy miasta. Czytała mnie idealnie. – Zgadzam się na te warunki. – przyznała, odwracając się w moją stronę, nadal jednak idąc z gracją. – Ale od razu ostrzegam, że nigdy nie byłam nauczycielką i to może trochę potrwać.

- Nam raczej zależy na efektach.

- Dlatego wybrałeś mnie, nie? – fioletowooka puściła mi oczko, zaraz potem uśmiechając się do idącej obok i słuchającej nas Niko.

- I ją. Jest jedną z najbystrzejszych osób, jakie znam. Powinnyście się dogadać. – westchnąłem, mijając kolejny udekorowany budynek bogatego miasta. – Ale bez przesady. – zagroziłem dziewczynom palcem. – Nie chcę 'mini-Akane'. Trening i tyle. Moja druga uczennica jest na naukach u Hokage. Martwię się o swoje życie.

Obie kunoichi posłały mi zirytowane spojrzenia.

- Zgoda, staruszku. Ale za takie teksty sama przyznaję sobie trzy dni na relaks.

 

Mruknęłam z zadowoleniem. Było mi tak miękko i ciepło… wszystkie moje problemy odleciały hen daleko. Nie byłam zmęczona ani smutna. Po prostu emanowałam szczęściem.

Przekręciłam się na plecy, przecierając oczy, ale jeszcze ich nie otwierając. Nie warto było psuć tej magicznej chwili. To był moment tylko dla mnie, mogłam robić co chcę i myśleć o czym chcę, nikt niczego ode mnie nie wymagał, nikt na mnie nie patrzył.

Przeciągnęłam się z uśmiechem, który po chwili zniknął.

Otworzyłam oczy. Trzeba było się wziąć w garść. Spojrzałam na okno. Słońce było już niemal w zenicie. Zbliżało się południe. Byłam tak szczęśliwa z powrotu do domu, że zasnęłam zaraz po rozpakowaniu swoich rzeczy. Wnioskując po porze dnia drzemałam dobre kilkanaście godzin. No ale cóż. Tego już nie mogłam zmienić.

Wstałam chwiejnie, ziewając szeroko. Zerknęłam na lekko zakurzoną półkę przy łóżku, na której leżała zmięta karteczka. Trzymałam ją w kieszeni, neiprzeczytaną, przez całą drogę do wioski. Wzięłam ją w rękę, ściskając bardziej i rzuciłam nią do kosza. Nie musiałam zerkać na nią jeszcze raz, by pamiętać, co było na niej napisane.

Mówiłem.

Yahiro.”

Już raczej nie było szansy, by dowiedzieć się, o co mu chodziło. Może przewidywał, że koronacja się nie odbędzie, a mi coś umknęło? Może chodziło o nasze relacje daimyo-shinobi?

Prychnęłam z niesmakiem, mijając lustro, a w nim odbicie moich rozczochranych włosów. Kogo ja oszukiwałam? Z pewnością chodziło mu o Sasuke oraz jego ‘uczucie’ do mnie, co zapewne miała potwierdzić jego reakcja na słowa Yahiro. Wiem, co powinnam sobie wtedy pomyśleć: ‘Hola, jak na faceta, który mnie nawet nie lubi, to całkiem porządnie przejmuje się tym, jak inni mnie traktują!’

Ale czemu się tu było dziwić? Sama miałam ochotę dąć szatynowi w twarz, nie tylko za to, co powiedział, ale za moje kłujące rany na plecach i zawód, jaki mi sprawił.

Czułam się z tym fatalnie. To nie powinna być karteczka od Kiyokawy, a mojego rywala. Dziwne, że nie wypowiedział tych słów zaraz po tej strasznej sytuacji. Doskonale wiedziałam, że nie lubi daimyo, a ignorowałam to kompletnie, nie przewidując, że to ja mogę być tą ‘ślepą’. Teraz to wydawało się głupie, ale kilka dni temu naprawdę lubiłam Yahiro. I on wydawał się lubić mnie.

Może zrobił to specjalnie? Zmiana w jego zachowaniu była tak drastyczna. Może chciał udowodnić swoją rację, że Uchiha naprawdę mnie lubi.

Nie. To głupie. Wszczynałby bójkę z wynajętym shinobi i obrażałby dziewczynę, którą kilka dni wcześniej pocałował tylko dlatego, by przekonać mnie, że się nie mylił? I to po takim szoku, jakim jest napad na jego życie? Bzdura.

Nie mogłam jednak odrzucić dziwnego uczucia, że nie otrzymałam tego liściku bez powodu.

Miałam niesamowitą ochotę się komuś wygadać. Przedyskutować to, co się stało i poprosić o radę. Ale do kogo niby miałam iść? Anko miała własne problemy i nigdy nie była dobra w słuchaniu. Kakashi, jeśli bym tylko potrafiła go w tej chwili znaleźć, wyśmiałby mnie i zaraz powtórzył wszystko Sasuke. Byli stanowczo za blisko. Żadnej z dziewczyn w Konoha nie znałam na tyle, by jej się zwierzać, zwłaszcza, że za każdym rogiem czaiła się krwiożercza fanka bruneta gotowa zasztyletować mnie za samo przypuszczenie, że Uchiha coś do mnie czuje.

Była to głupia myśl, bo Sasuke nie czuł nic, ale co ja mogłam poradzić? To był mój problem: za dużo myślałam.

Wciągnęłam bluzkę przez głowę. Nie było sensu ubierać się na trening. Z temperatury w moim pokoju wnioskowałam, że na dworze było parno. Świeżo po misji, z ranami na plecach i nogach, nawet nie brałam treningu pod uwagę.

Mogłam też poważnie porozmawiać z Sasuke.

Baka. Całą drogę i krótki okres mojej przytomności w domu przemilczał. Ani słowa o misji, Yahiro, ratowaniu, ani mnie przed strzałą, ani jego przed utopieniem, a tym bardziej o karteczce. Zupełne zero.

Może nie odkryłam tą myślą nic nowego, ale mój partner naprawdę nie był typem bardzo rozmownym.

Moje niepożądane myśli przerwał głuchy huk dochodzący z korytarza. Przez cały czas, jaki byłam na nogach, w domu panowała cisza, toteż myślałam, że Sasuke Ranny Ptaszek wyszedł. Może już wrócił, zobaczywszy, że na dachówkach domów, po których zwykle biega, można zrobić jajecznicę?

Uchyliłam lekko drzwi, szukając wzrokiem mojego współlokatora i źródła tajemniczego dźwięku. Wyszłam po cichu, kierując się do salonu.

Stanęłam w pół kroku. W przedsionku przy drzwiach stały dwie ciężkie torby, a przy nich stos książek. Uniosłam brew, podchodząc bliżej. Nie pamiętam, by Uchiha miał na misji tak spory bagaż…

- Hej.

Obróciłam się, słysząc z tyłu niski głos sprawiający wrażenie zardzewiałego od długiego nieużywania. Shinobi właśnie wyszedł ze swojego pokoju, bez bluzki i z kolejnymi, mniejszymi pakunkami w rękach. Chyba się zorientował, że jest gorąco. Jednak coś tam czuł.

Mimowolnie spojrzałam na bandaż owinięty wokół jego prawego ramienia i klatki piersiowej. Mam nadzieję, że nie bolało.

- Gdzie ci tak spieszno? – zapytałam z uśmiechem, próbując zignorować moje piekące policzki. Od tego upału. Serio.

Czarnowłosy minął mnie, podchodząc do toreb i kładąc koło nich kolejne pakunki. Spojrzał na mnie spode łba, z lekką kpiną w oczach.

- Wyprowadzam się…?

Zaschło mi w gardle. Zupełnie zapomniałam. To znaczy… wiedziałam, że to nastąpi, ba, jeszcze miesiąc temu czekałam na tę chwilę z utęsknieniem, ale to się stało tak szybko…

Bez słowa patrzyłam, jak Uchiha podchodzi do krzesła w kuchni i opiera na nim nogę, wiążąc but i rozglądając się po ladach w pomieszczeniu. Chyba chciał zabrać swoje rzeczy. Na moje szczęście większość narzędzi i przypraw była moja.

Hej. O co było tyle krzyku? Jego odejście miało swoje plusy.

Od tamtej chwili to był ostateczny koniec zakrwawionych, spoconych i brudnych ubrań w łazience i plam krwi na podłodze. Definitywny koniec przekręcania kurka pod prysznicem na lodowato zimną wodę, której dotyku nigdy nie zapomnę. Pewnego razu weszłam do kabiny, bardzo zaspana, i wydarłam się tak, że zbiegli się wszyscy sąsiedzi. Odejście Sasuke oznaczało koniec hałasów nad ranem, gdy przypomniało mu się o ostrzeniu narzędzi przed treningiem czy pukania o sufit, w który miał zwyczaj rzucać shuriken’ami, gdy mu się nudziło lub nie mógł zasnąć. Mimowolnie dzieliłam wtedy z nim tę mękę. Rozstanie z Uchihą wiązało się też z ostateczną samodzielnością, niezależnością, lepszą organizacją czasu i kontrolą wydatków, między innymi na zakupach, o których chłopak zawsze zapominał.

Nie mogłam jednak pozbyć się wrażenia, że to mogło zmienić też wiele rzeczy na gorsze. Nie spodziewałam się, że to kiedyś powiem, biorąc pod uwagę to, że zamieszkaliśmy wspólnie przez zupełny przypadek i z początku nie było wcale tak różowo, ale czułam się, jakby miał się właśnie zakończyć bardzo przyjemny okres w moim życiu.

Bez Sasuke, jeśli nie życzyłabym sobie innego współlokatora, musiałam płacić sama cały czynsz. Racja, miałam dostać pieniądze za misję w Yutatoshi, ale ile można było przepłacać? Z Uchihą miałam dla kogo gotować; wiele razy mi w tym pomagał, a w zamian za moją pracę zabierał mnie na obiad innego dnia. Gotowanie dla jednej osoby było trudne, robiłam tak, gdy mieszkałam u Anko, a ona była na misji. Czekały mnie więc kolejne dni spędzone na odgrzewaniu starego jedzenia. Zdarzało się, że brunet pomagał mi w nauce. Nie rzucał słów na wiatr, obiecując mi pożyczenie zwojów, do których miał dostęp poprzez swoje elitarne pochodzenie. Dzieliliśmy się książkami pożyczonymi z biblioteki, a jego fotograficzna pamięć i inteligencja przydawały się, gdy brakowało mi jakiegoś pojęcia, nazwiska lub tytułu. Ponadto Sasuke stanowił ciekawe towarzystwo. Może i był małomówny, arogancki i egoistyczny, ale nie można było powiedzieć, że miał same wady. Byliśmy drużyną, mieszkanie razem zapewniało lepsze poznanie się, komunikację i organizację, nie tylko treningów, ale i misji.

To wszystko miało się skończyć. Już teraz.

- Nie sądziłam, że to tak szybko… - usłyszałam własne słowa. Daleko mi było od płaczu, ale szczęśliwa też nie byłam. Jak to teraz miało wyglądać? Mieliśmy się stać niemal obcymi dla siebie ludźmi, widywać tylko na misjach? Od teraz nawet nauczycieli mieliśmy różnych.

- I tak długo to zajęło. Wynająłem totalnych ignorantów do odnowienia mieszkania. – mruknął czarnooki, niezauważając mojego pochmurnego nastroju. Ruszył do swojego pokoju, wynosząc z niego tym razem spory plecak. Nie miał dużo rzeczy. Rozejrzał się po mieszkaniu, nie tyle z sentymentem w oczach, co koncentracją, czy aby niczego nie zapomniał. Jego oczy zatrzymały się na mnie. Zmarszczył brwi. – Co się stało? – podszedł do mnie, zdziwiony.

- Będziesz mieszkał… tam, gdzie byłeś… wtedy? – nie odpowiedziałam, zadając kolejne pytanie. Mimo jego niejasności shinobi załapał, że chodziło mi o miejsce, do którego go śledziłam pewnego nudnego dnia. Był to spory apartamentowiec niedaleko centrum, lecz po drugiej stronie wioski. Nadal nie wiedziałam jednak, które mieszkanie należy do niego. A co, jeśli bym potrzebowała się z nim skontaktować?

- Aah. – odparł chłopak z przedpokoju. Nawet nie zauważyłam, gdy ode mnie odszedł. Zmrużyłam oczy, widząc na jego plecach coś na kształt… pochwy na miecz. Wyprostował się, z plecakiem na plecach i największą torbą w ręku. Jeszcze raz spojrzał na mnie. – Dziwnie wyglądasz. – przyznał z krzywym uśmieszkiem.

- Dziękuję. – odparłam ironicznie, przeczesując włosy palami. Zapomniałam się uczesać. Oczywiście on był idealny!

- Nie chodzi o fryzurę. – westchnął shinobi, odstawiając torbę z powrotem na ziemię i podchodząc do mnie, stojącej na boso. Już miał na sobie bluzkę. Niestety.

To znaczy… na szczęście. Oh, było mi wszystko jedno!

- A o co? – warknęłam, krzyżując ręce i patrząc na niego z dołu. Nie wiem czemu, ale fakt, że byłam blisko ściany, przypomniał mi o jego poświęceniu na misji. Jak rzucił się pędem, osłaniając mnie przed strzałą najemnika. Myślałam wtedy, że to koniec, ale on pojawił się z nikąd. Jak bohater, wiem, ironiczne, ale tak właśnie było. Powinnam być za to zła, tak jak zwykle, gdy się popisywał, a ja wychodziłam na fajtłapę, ale… nie mogłam.

Fakt, że się wtedy poryczałam i dotknęłam jego twarzy wcale mi wtedy nie pomógł… i nie pomagał mi teraz.

- Wyglądasz jakbyś… - Sasuke urwał, uśmiechając się lekko, aż w końcu zrobił minę, jakby coś zrozumiał, odkrył niesamowity sekret. – Nie mów mi tylko, że będziesz tęsknić. – gdybym go nie znała, pomyślałabym, że powstrzymuje śmiech.

- Nie mówię. – burknęłam spokojnie, odsuwając się kawałek. Niestety chłopak zauważył ten ruch, co przypieczętował swoim markowym uśmieszkiem. Rozpoczęła się kolejna, może już ostatnia gra między nami. Wyprostowałam plecy, by być choć trochę wyższa, przenosząc ręce za plecy.

- Czyli nie będziesz. – stwierdził brunet, upewniając się. Jego ciemna brew powędrowała w międzyczasie do góry. Pf, po cholerę zauważałam takie detale?

- Oczywiście. – kiwnęłam głową, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Nie byliśmy tak blisko jak podczas salwy łucznika, ale wystarczająco, bym widziała własne odbicie w atramentowych oczach mojego rywala.

- Oczywiście tak czy oczywiście nie? – mruknął znowu. Jakby go to obchodziło!

- Nie! – warknęłam mu w twarz, przekonując chyba raczej samą siebie, bo na niego to nie zadziałało. Jego uśmieszek ani na chwilę nie zszedł z jego przystojnej twarzy. Mój były współlokator odwrócił się i ruszył ku drzwiom, zabierając jedną z toreb.

- Szkoda. – udał westchnienie, nie odwracając się w moją stronę. Zacisnęłam zęby z wściekłości. – Wrócę po resztę za parę godzin. – oznajmił wychodząc z domu i zatrzaskując za sobą drzwi.

Na ten dźwięk moje kolana się ugięły. Upadłam pupą na kafelki przedpokoju, odchylając głowę do tyłu i przysuwając się bliżej do chłodnej ściany. Przymknęłam oczy, wdychając. To był już koniec. Prawdziwy, ostateczny, wspaniały…

Drzwi otworzyły się, a do mieszkania zajrzał Sasuke. Wstrzymałam oddech, nawet na niego nie patrząc. Co musiał sobie pomyśleć, zastając mnie po paru sekundach w tak… załamanej, nienormalnej pozycji?

- Zapomniałbym. Za pół godziny masz być na polu czwartym. Chce coś od ciebie ta cała Niirochi.

Drzwi już zaczęły się zamykać, gdy Uchiha wsadził do mieszkania nogę i zajrzał ponownie do środka, oglądając mnie od góry go dołu. W końcu uśmiechnął się triumfalnie, znikając mi z oczu.

- Niech ja go dorwę… - wycedziłam przez zęby, patrząc na moją zaciśniętą pięść.

 

Nabrałam powietrza w płuca. Pod tym względem wioska nie zmieniła się wcale. Podczas mojej kilkuletniej misji w Kiri niczego nie brakowało mi tak bardzo, jak lasu. Spędziłam w nim większość swojego życia, więc w tym momencie nikt nie był w stanie wyciągnąć mnie z niego przez kolejnych kilka dni.

Propozycja Kakashi’ego była dobrą wymówką przed oficjalnym spotkaniem z resztą Jounin’ów. O czym miałam z nimi rozmawiać? Moja misja była tajna, niezbyt ciekawa, długa, byłam tam sama, nic się ze mną poważnego nie działo. A tu? Życie szło dalej, nikomu mnie nie brakowało. Nie to, że byłam z tego powodu smutna czy zdziwiona. Wolałam jednak dawkować natłok zaległych informacji o moich przyjaciołach. Wspólne, masowe spotkanie po latach byłoby dla mnie obejrzeniem tysięcy odcinków opery mydlanej jednego wieczora. Wszystkie z nich przegapiłam.

Po co było się oszukiwać? Nawet będąc tu, na miejscu, mało wiedziało się o ludziach. Moje życie towarzyskie, jeszcze przed wyjazdem, nie było zbyt barwne. Shizune odeszła lata temu bez mrugnięcia okiem ze swoją mistrzynią, teraz była już podobno w domu, ale z kupą roboty. Będąc w miarę blisko z Mitarashi dopiero teraz dowiedziałam się o jej podopiecznej. Asuma, stary wyjadacz, nareszcie się ustatkował. I to z Kurenai. Dacie wiarę? Gai zyskał naśladowcę, co za ‘moich’ czasów było nie do pomyślenia.

Działo się też wiele złego. Orochimaru wykonał pierwszy ruch i zabił starego Sarutobi’ego. Mimo, że według Hatake atak Suny i Oto miał miejsce dobre lata temu, nadal widać było szczątki budynków i puste pola w zabudowie. Wioska lizała rany zaskakująco długo. Nie byłam aż tak głupia, by sądzić, że moja obecność w Konoha coś by zmieniła w tym aspekcie, ale czułam się naprawdę dziwnie. Wszyscy po prostu wycięli mnie ze swojego życiorysu, a ja nie wiedziałam nic o nich, jakbym zapadła w głęboki sen.

Ciekawe, jak wszyscy się pozmieniali. Ile osób przybyło. Ile zginęło.

Po śmierci mojej siostry i wielu moich przyjaciół nic nie było w stanie mnie jednak zmartwić. Życie toczyło się dalej. A czy ze mną czy bez, tu czy w Kiri…

- Oi, szukałaś mnie?

Uniosłam wzrok. Przede mną stała ta mała Niko. Była ubrana w codzienne ubrania, podobnie jak ja. Widać było, że wzięła do siebie uwagę o kilku dniach na relaks. I bardzo dobrze.

Musiałam sprawdzić, co potrafi.

Ale jeszcze nie teraz.

- Aah, chciałam z tobą porozmawiać. – uśmiechnęłam się lekko, wskazując ręką, by usiadła na trawie obok mnie. Dziewczyna upadła na nią ciężko i po chwili skrzyżowała nogi, sprawiając wrażenie zniecierpliwionej. Chyba miała zły humor. – Nie bój się, nie będę grała w żadne gry zapoznawcze. Chciałam dowiedzieć się, ile wiesz o tym, czego masz zamiar się uczyć oraz od czego miałabym zacząć.

- Od początku. – odparła brązowowłosa, co pewnie miało znaczyć, że wie tyle, co nic. Westchnęłam lekko. Zapowiadał się długi dzień.

- Wiesz, co to jest genjutsu? – zapytałam prosto. Dziewczyna kiwnęła głową.

- To technika iluzji.

- To wiedzą nawet dzieci w Akademi. – zaśmiałam się. - Powiedz mi, na czym ona polega.

- Miałam nadzieję, że to ty mi powiesz… - jęknęła Niko, drapiąc się po głowie. Była dość odważna, mówiąc do mnie per ‘ty’. Ale czego ja się spodziewałam, zwracała się tak samo do Hatake, wychowała ją Anko. – Hm… to zmylenie przeciwnika. Sprawienie, że widzi on i czuje to, co się chce. – powiedziała kunoichi książkowym tonem, choć widocznie niepewna. I słusznie.

- Nie do końca, dziecko. – uśmiechnęłam się, podkreślając różnicę między nami. Czas było wytłumaczyć, o co mi chodzi, bym potem nie miała problemów przy praktykach. A czułam, że do takich dojdzie.

Nie widziałam tej dziewczyny w akcji, ba, nawet nie wyglądała na silną, ale było w niej coś, co sprawiało, że trudno było ją traktować jak zwykłego chuunin’a. Nie była z tak wielkiego i sławnego klanu jak Uchiha, ale takiej ‘oczywistej’ siły nie zauważyłabym bez emblematu na ubraniach chłopaka.

Ta dziewczyna była zaskakująco dojrzała i opanowana. Jej ruchy były płynne i pewne jak u doświadczonego shinobi, a wzrok przenikał wszystko na wskroś, jakby wiedział i cieszył się z tego, co się zaraz stanie.

Powinnam była dowiedzieć się o niej czegoś więcej. W końcu miała być moją uczennicą. Prawdopodobnie.

- Genjutsu to wizualizacja. To narzucanie swojej wizji innym ludziom. To jak przekonywanie. – powiedziałam, a kunoichi słuchała dalej. Wstałam ociężale z ziemi, patrząc na zielonooką z góry. Tak było mi lepiej. – Aby twój przeciwnik lub partner zobaczył i poczuł to, co ty, ty też musisz to widzieć. – wyciągnęłam rękę przed siebie, po czym spojrzałam na Niko. – Nie wytłumaczysz komuś, jak wygląda drzewo, póki raz czy dwa go nie zobaczysz. – dziewczyna kiwnęła głową. – Teraz trudniejsza część. Genjutsu jest trudne do wykonywania i rzadko spotykane, zwłaszcza wśród dzieci. Zajmują się nim doświadczeni shinobi, którzy wiele widzieli, a co za tym idzie – wiele mogą pokazać. Nie uczy się go w Akademii nie dlatego, że siedmiolatki są mało rozumne czy wolą biegać w kółko z nożem w ręku. – uniosłam palec. – Nie. Tu chodzi o psychikę. Genjutsu nie jest wcale trudne, jest bezpieczne dla użytkownika i z pewnością odpowiednie dla dzieci, ale co z tego, skoro nauczone iluzji dziecko pokazałoby swojemu wrogowi stado błękitnych króliczków?

Na ustach dziewczyny pojawił się ironiczny uśmieszek. Na razie rozumiała.

- Ładna metafora. Ale słodkie króliczki powinny być różowe.

- Nieważne. – machnęłam ręką, kontynuując. – Jeśli chcesz nauczyć się narzucać innym swoją wizję świata, musisz w nią wierzyć. Być bystra, czuła na piękno i pamiętać jak najwięcej z tego, co cię otacza. – spojrzałam na kunoichi kątem oka. – Jaką bluzkę miałam na sobie wczoraj?

Brązowowłosa zamrugała oczami, poprawiając swoje ułożenie na trawie.

- A co to ma za znaczenie?

- Nie gadaj, tylko odpowiedz. – warknęłam.

- Czy ja wiem… czerwoną? – uniosła brew.

- Doskonale. – przyznałam. – Ciemna czerwień. Mój kolor. Wiesz, dlaczego zapytałam?

- Nie.

- Gdybyś miała mnie teraz komuś przedstawić, a nie widziałybyśmy się dzisiaj, ubrałabyś mnie w inny kolor. A ten... jest mój ulubiony. – zauważyłam kolejny uśmieszek na twarzy brązowowłosej. – To nie jest śmieszne. Pokazałbyś mój obraz w zielonej bluzce… bo ja wiem… Kakashi’emu, a on od razu zorientowałby się, że to nie ja. Nie musisz wiedzieć, jak bardzo twoi przeciwnicy się znają. Nie masz pojęcia, czy Kakashi wie, jak się ubieram. Pewnie nie. Ale musisz dmuchać na zimne. Jedna pomyłka i twoje jutsu, choćby i najsilniejsze, pójdą na marne, rozumiesz?

- Hai. – dziewczyna przewróciła oczami, co, miała szczęście, zignorowałam.

- Dobrze. Dlatego musisz pamiętać najdrobniejszy detal, nie tylko kolory, kształty, ale też ruch, zapach, dźwięk… to wszystko tworzysz… i musi być reali-…

- Wiem przecież! – warknęła Niko, krzyżując ręce. – Muszę zapamiętywać jak najwięcej się da. Wiem. Robię Henge no jutsu. Od zawsze. Mam wpojone przyglądanie się kopiowanym strojom, sposobie poruszania i głosowi. To pestka. – westchnęła kunoichi.

- A zmieniłaś się kiedyś w las? – uniosłam brew. Mała była bystra i pewna siebie, ale ciągle zapominała, kto tu rządzi.

- C-co proszę?

- Las. Duża grupa drzew. Takich sporych roślin, no wiesz… - machnęłam ręką, po chwili kontynuując. Dziewczyna skoncentrowała się ponownie na słuchaniu, a nie dyskutowaniu. – Genjutsu jest potężniejsze i bardziej skomplikowane niż głupie Henge. Możesz tworzyć wszystko, nie tylko istoty żywe. Wszystko jest pod twoją kontrolą, nie tylko twoje ciało. Henge nie może zmienić cię we wszystko, nie może też zmienić cię w nic. To by oznaczało zniknięcie. Genjutsu to potrafi. Henge - nie. Edytowanie rzeczywistości według własnego uznania, i to na oczach przeciwnika. To prawdziwa siła. Przydatna i wszechstronna, jeśli mogę dodać coś od siebie.

- Łał. – uśmiechnęła się dziewczyna, patrząc gdzieś w dal.

- Jest jedno ‘ale’. – jej zielony wzrok ponownie skoncentrował się na mnie. – Genjutsu wymaga kontroli wizji, czegoś, czego zwykły shinobi nie opanował. To jak tworzenie otoczenia od zera, z obrazu, ruchu, zapachu i dźwięku. – wyliczyłam. Jak mogłam pomóc jej to zrozumieć? Chciałam jak najszybciej przejść do zabawnej części nauki, widzieć efekty, a przy okazji pomóc tej małej istotce.

Nie byłam głupia. Ona szukała siły. Nie wiedziałam jeszcze po co, ale była gotowa poświęcić życie na wykonywanie swojej pracy. Czemu nie miałam przekazać jej wszystkiego co umiem? W Konoha było tak mało użytkowników genjustsu… aż żal było patrzeć. Nie miałam z kim dyskutować o walce, z kim dzielić doświadczeń. Nikt mnie nie prosił o radę w sprawach technik, nie uznawał mnie za lepszą od siebie. Aż do teraz.

- Jak mam to zrobić? – usłyszałam miękki, przyjemny głos.

- Hm?

- Przygotować się do tworzenia genjutsu. – odparła Niko, nie ruszając się ze swojego miejsca. – Będziesz mnie codziennie przepytywała z koloru bluzek moich znajomych?

Proszę, miała też poczucie humoru.

Z drugiej strony było to dobre pytanie. Niko miała za sobą wiele lat życia jako zwykły użytkownik ninjutsu, trudno by było teraz ją nagle namówić do patrzenia na świat pod innym kątem, na każdą rzecz jak na potencjalną broń, a tym samym potencjalną wizję rzeczywistości dla wroga.

Musiała nauczyć się odtwarzać wszystko jednocześnie, pamiętać wszystko na raz, używać tego i kontrolować to. Najpierw w swoim umyśle. Potem u innych.

- Dobre pytanie. – przyznałam, choć tak naprawdę już miałam w głowie plan. Zapewniał mi on sporo wolnego czasu i dobrze uformowany grunt, jakim była nowa uczennica. Była jak teren, który sam się przekopie, użyźni i wyrówna, a ja potem zasieję na nim nasionka mojej wiedzy. Oh, jak poetycko.

Odwiązałam cienki acz szeroki bandaż ze swojej ręki. Miałam pod nim stare oparzenie, już niemal się zagoiło. Taśmę mogłam wymienić w domu. Złożyłam materiał na pół, by był grubszy i krótszy i podeszłam do zdziwionej dziewczyny siedzącej w cieniu drzewa. Przyłożyłam jej szybko materiał do oczu, zawiązując go ciasno z tyłu jej głowy. Usłyszałam tylko ciche warknięcie zaskoczenia.

- Przez tydzień będziesz niewidoma.