Zielone oczy Niko skrzyły się wesoło, gdy po raz kolejny ruszyła na mnie, rozkręcając długi drąg jedną ręką. Przygotowałem miecz, stosując najprostszy z bloków, i dziewczyna rzeczywiście uderzyła w niego pierwszą częścią kija, ale już chwilę potem wymierzyła we mnie kolejny cios, który po mocnym zamachu ramieniem miał sporą siłę.
W starciu z bliska, gdy mój miecz był schowany w pochwie, a Niko dysponowała utwardzanym bo, moje wyćwiczone ruchy rzadko zdawały egzamin. Dziewczyna wprost bawiła się mną, gdyż atakując mnie, gdy miałem broń krótsza i cięższą, miała większą dowolność i swobodę. Nie martwiła się technikami i stylem walki. Ta broń była wprost dla niej stworzona. Zupełnie jak katana dla mnie, kij był przedłużeniem jej znacznie krótszych rąk, który pozwalał jej sięgać znacznie dalej i wyżej niż zwykle. Atakowała nim bez ograniczeń, puszczając kij jedną ręką, kiedy indziej rozkręcając go na boku dla uzyskania większej mocy uderzenia, sprawiając przy tym wrażenie pewnej siebie i doświadczonej.
Mimo, że trenowała z bo dopiero dwa tygodnie, zrobiła spore, wręcz zaskakujące postępy. Od mojej przeprowadzki jak rasowa kotka chadzała własnymi ścieżkami i z tego, co właśnie obserwowałem, nie marnowała czasu. Nasze treningi ninjutsu szły pełną parą, podczas gdy ona nauczyła się obsługi wyznaczonej jej przy badaniu potencjału broni. Od Kakashi’ego wiedziałem, że tworzyła już pierwsze iluzje.
Nie wiem, co jej się stało, ale wyglądała znacznie lepiej, niż gdy zastałem ją na obiedzie niedługo po moim pierwszym treningu z kataną. Zachowywała się wtedy jak zmęczona życiem maruda, teraz cieszyła się z każdego trafienia w moje obolałe ciało i każdej pochwały od szarowłosego jounina obserwującego nas spod wysokiego drzewa. Nie mogłem nie przyznać, że wyglądała świetnie. Dziękowałem komukolwiek odpowiedzialnemu za aktualną, morderczą temperaturę, w której przyszło nam trenować, bo kunoichi była dość skąpo ubrana. Darowała sobie wszelkie ochraniacze i sprzęt ninja, zostając w krótkich spodenkach, butach i podkoszulce. Mimo tego już po kilkunastu minutach sparringu spływał z niej pot, którego powolne ścieżki po jej rumianej cerze śledził dokładnie mój Sharingan.
Do tej pory nie byłem pewien, czy włączył się właśnie po to, czy może by dać mi przewagę w walce.
A właśnie, walka. Nie powinienem się tak rozpraszać. Byłem przecież profesjonalistą.
Wymierzyłem szybki kontratak, ale Niko, zupełnie ignorując używaną broń, zbiła mój miecz z toru samą stopą, przystając w ruchach i patrząc na mnie ze zdziwieniem.
- Co jest, Uchiha, śpisz? – zaśmiała się, zasłaniając się mimo wszystko kijem. W chwili oddechu mogłem zauważyć, że jednak zadałem kilka celnych ciosów, czego dowodem były zaczerwienienia na jej rękach i nogach. Przełknąłem ślinę, starając się nie rozpraszać. Nie wyglądała, jakby ją bolało. Mimo wszystko… - Walczysz jak ślimak. Jakbyś zdjął osłonę ze swojego Cośtam-mochi*, a ja odłożyłabym kij, i tak bym wygrała, zatrzymując twój mieczyk gołymi dłońmi.
Miałem wrażenie, że Niko się ze mnie nabija. A tego bardzo nie lubiłem.
- Serimochi. – poprawiłem ją, zaciskając zęby. Zupełnie nie mogłem się zmusić do walki na poważnie. Nie to, że byłem zmęczony czy znudzony. Po prostu nie miałem ochoty. – I chodź jeszcze raz, spróbuję ci jakoś dogodzić. – mruknąłem sarkastycznie.
Zielonooka uśmiechnęła się pewnie, i widząc, że czekam, ruszyła na mnie, obracając kijem jak wiosłem, broniąc się raz z jednej, raz z drugiej strony. Zanim do mnie dobiegła, użyłem Sharingana, by wyczuć jej tempo i upuszczając na ziemię Serimochi wyciągnąłem przed siebie prawą rękę, chwytając jej bo niemal za sam koniec. Wykorzystałem element zaskoczenia i niestabilność lekkiej sylwetki Niko w ruchu i obróciłem kij z rozmachem, obracając też Niko, która w pędzie uderzyła we mnie plecami. Rozpędzony kij już miał mnie uderzyć, ale złapałem go za drugi koniec i przyciągając go do siebie, tym samym ściskając dziewczynę pomiędzy kijem a własną klatkę piersiową.
- Ej, to nie fair! – krzyknęła Niko, chwytając bo oburącz i próbując się uwolnić. Obniżyłem kij spod jej szyi do jej bioder, przyciskając nas do siebie. Nie powiem, to był świetny pomysł. – To miała być walka naszymi narzędziami, nie taijutsu. – kunoichi posłała mi lodowate spojrzenie znad ramienia, ale zaraz potem obróciła głowę w stronę Hatake. – Kakashi, powiedz mu, że… - urwała w połowie, widząc, że jounin, rozumiejąc moje intencje, zniknął parę sekund temu. Uśmiechnąłem się, czując, jak szatynka zaczyna się wyrywać. – Dwaj sprośni… wstrętni… parszywi…
Jej próby ucieczki, a tym bardziej wyzwiska nic nie dawały, bo, cóż za niespodzianka, byłem sporo silniejszy. Gdy kunoichi to zrozumiała, zaczęła siłować się z moimi dłońmi zaciśniętymi na jej broni, próbując odginać po kolei każdy palec.
- Masz szczęście, że zdjąłeś mi ten kij z szyi, inaczej bym cię ugryzła. – warknęła, nie patrząc na mnie. Z tej odległości doskonale czułem jej słodki zapach. Nie przeszkadzał mi nawet pot, który tylko sprawiał, że jej brązowawa skóra lekko lśniła w silnym słońcu.
- Mogę z powrotem go podnieść, może będzie zabawnie. – mruknąłem, nie mogąc ukryć zainteresowania. Niko gryząca mnie w ręce.
Zacząłem unosić bo do góry, ocierając je ciasno o bluzkę dziewczyny, by przypadkiem nie zagwarantować jej miejsca do ucieczki. Wstrzymała oddech, a kij trzymany z obu stron podjechał aż pod jej biust. Moje dłonie niemal ocierały się o niego małymi palcami.
Cała szyja Niko spłonęła rumieńcem, a ona sama w ułamku sekundy położyła własne ręce na moich i ściągnęła broń w dół.
- N-nie. T-tak jest świetnie. – wydyszała, a ja uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Serio? Więc nie masz problemu ze staniem tak chwilę dłużej? – zapytałem wprost do jej ucha, a w moim głosie, sam nie wiem skąd, pojawiła się nutka uwodzicielstwa.
- To nie jest zabawne, Uchiha. – warknęła Niko, odwracając głowę w moją stronę i znów próbując z tym swoim słodkim, oburzonym wzrokiem. Jej ciało jednak niemal całe drżało, co dokładnie teraz czułem. W dodatku dzięki Sharingan’owi mogłem zdecydowanie stwierdzić, że tam, gdzie jeszcze chwilę temu padał mój oddech, mimo wysokiej temperatury pojawiła się u niej gęsia skórka.
- Dla mnie tak. – odparłem szczerze, wytrzymując jej wzrok spod spiętych brwi. Patrzyliśmy tak przez chwilę na siebie, chyba najdłużej w naszej karierze, i, co najważniejsze, najbliżej. - Zgaduję, że powiedzenie, że jesteś wprost śliczna, gdy się wściekasz, byłoby w tej chwili niestosowne? – zapytałem, prawdopodobnie nieświadomie cytując bohatera jednej z wielu przeczytanych przeze mnie książek. Nie było to Icha-Icha, ale, nie oszukujmy się, to zdanie świetnie pasowało do tej sytuacji. I Niko.
Była śliczna.
Jeśli dobrze pamiętałem, to po tej kwestii między bohaterami nastąpił szybki pocałunek…
- Byłoby. – odparła sucho Niko, choć jej drżenie nie ustało. Gdy na jej odpowiedź tylko uśmiechnąłem się władczo, ponowiła próbę uwolnienia, tym razem odpychając mnie w tył. Pociągnąłem ją za sobą, tracąc równowagę, ale nie upadając.
Niko chyba zrozumiała, jak to mogłoby się skończyć i postanowiła spróbować rękoma. Uwolniła je spod kija i w desperacji chwyciła moją głowę, na co ja tylko wypuściłem powietrze z płuc, powstrzymując śmiech. Ja się nie śmiałem.
- Hanasse! – warknęła, chwytając kij i odpychając go od siebie, tym samym wpychając swoje plecy w mój tors. – Temee…
- Przyjemne, ale bezużyteczne. – przyznałem spokojnie, obserwując jej profil. Nie była zadowolona. Jej ręce opadły, a potem skrzyżowały się, a Niko oparła się o mnie jak o ścianę, starając się sprawiać wrażenie wyluzowanej.
- Czego chcesz? – spytała, nie podnosząc na mnie wzroku. Przełknęła ślinę tak głośno, że nawet ja to słyszałem.
- O. I to jest właściwe pytanie. – uśmiechnąłem się, powstrzymując ochotę na ponowną zabawę kijem i jej własną klatką piersiową. To by było nieetyczne, nieprawdaż?
Ale co ja mogłem poradzić? Byłem tylko facetem. Szczęśliwym, acz lekko samotnym. Zwykle mi to nie przeszkadzało, ale ostatnie ochłodzenie moich stosunków z tą właśnie uwięzioną przeze mnie osobą, a teraz nagłe ich, nawet dosłowne, ocieplenie, otworzyło mi oczy na stojące przede mną możliwości.
Jak już wspominałem wcześniej, przyzwyczaiłem się do Niko, i coraz częściej wydawało mi się, że wspólne mieszkanie byłoby dla nas obojga bardziej wygodne. Mój apartament był już w pełni umeblowany, a przeniesienie do drugiej sypialni jednego łóżka a potem kilku mebli było tylko kwestią czasu. Na czym mi zależało to pełna lodówka, ktoś, kto od czasu do czasu by posprzątał i oczywiście towarzystwo chwilowo nieprzystępnej kunoichi. Ale to się dało naprawić.
- Proponuję ci przeprowadzkę. – zacząłem dyplomatycznie.
- Nie zamieszkam z tobą. – oburzyła się Niko, ciągle nie patrząc w moją stronę. Uniosłem brew, przyciskając ją do siebie kijem. Kunoichi kaszlnęła, zaraz podając wyjaśnienia. – Jeśli z tobą zamieszkam, ciągle będziesz urządzał takie akcje.
- Jakie akcje?
- Takie! – zaczęła machać rękami, pokazując mniej więcej nasze aktualne położenie. Znowu spłonęła rumieńcem, ale przynajmniej na chwilę na mnie patrzyła. Lubiłem jej oczy.
- A co, nie podoba ci się? – mruknąłem zawadiacko, trzymając ją pewnie w miejscu. Zniżyłem twarz do jej szyi. Poczułem delikatną woń winogron.
Zaraz potem zacisnąłem zęby, znienacka obrywając jej butem po palcach u nogi.
- Domyśl się. – burknęła szatynka, marszcząc brwi i zabierając nogę z mojego buta.
- No dobra, nie będzie takich akcji. Coś jeszcze? – westchnąłem.
- Tak! – krzyknęła znowu, wiercąc się. – Niby coś taki nagle milusiński? To ty się wyprowadziłeś, po co ci ja do tego bałaganu?! – dostałem łokciem w brzuch, za co dziewczyna natychmiast została ściśnięta. Reagowała nawet zabawnie.
- Już tłumaczę. – westchnąłem, ponownie widząc gęsią skórkę na jej dotychczas gładkiej szyi. – Łatwiejszy kontakt z tobą, trochę więcej towarzystwa, gotowanie, sprzątanie, pełna lodówka, może opieka nad roślinami… a dla ciebie mniejsze koszty. Prawdopodobnie.
- Mam być twoją służącą?! Nie ma mowy. – ścisnąłem ją, zanim zdołała się rozpędzić.
- Nie o to mi chodzi. Dzielilibyśmy się tak, jak zwykle, z tym, że nie płaciłabyś bez sensu czynszu za mieszkanie, podczas gdy u mnie jest wolny pokój. Bardziej w centrum wioski i bliżej twojego ulubionego pola treningowego. Ze mną, byś nie musiała słać mi tego białego sierściucha z wiadomością, za każdym razem, gdy czegoś ode mnie chcesz. Mało tego. Mogłabyś u mnie trzymać tą małą wariatkę, legalnie. Póki byś nie wymyśliła, co z nią zrobić. I póki cię jeszcze nie złapali.
Nastała chwila ciszy. Wiedziałem, że Niko myśli nad tym, co zaproponowałem. Nie puszczałem jej jednak, na wszelki wypadek, gdyby chciała powiedzieć…
- Nie! Nigdy w życiu! – nasze spojrzenia znowu się spotkały. Czemu ona była taka uparta? Podałem chyba wystarczająco dużo plusów.
- No dobra. Więc sobie tak będziemy stali, do momentu, gdy ty się zgodzisz lub zastanie nas tu jakiś inny shinobi, zainteresowany naszą dziwną pozycją. – mruknąłem spokojnie, schylając się lekko i kładąc na jej ramieniu podbródek, udając przygotowania do snu.
- Ty żartujesz. – warknęła mi nad uchem dziewczyna, emanując czystą wściekłością. Wiedziałem, że boi się tego, co myślą o niej inni, a rozgłos, że przymila się do mnie na polu treningowym, podczas gdy wszystkim znajomym od miesięcy tłumaczy, że nic do mnie nie czuje, jest czymś, czego bardzo by nie chciała.
Nabrałem powietrza w płuca, relaksując się zupełnie. Niko obok, a raczej przede mną, szelest liści, piękna pogoda, spokój od Kakashi’ego, który przez ostatnie tygodnie wyciskał ze mnie wszystkie soki, wmuszając we mnie doujutsu. Całkiem przyjemnie.
- Chikusho… no dobra. – westchnęła zielonooka, i już ją miałem wypuścić, gdy dodała: - Ale pod jednym warunkiem. – złapałem mocniej kij, czekając na jakąś sztuczkę. – Musisz ze mną wygrać potyczkę. Tylko taijutsu. Taki… zakład.
Spojrzała na mnie z boku tym swoim ognistym, wesołym, a zarazem chłodnym i pełnym wyższości wzrokiem. Od tej zieleni i jej lekkiego uśmieszku aż mi trochę zaschło w gardle.
Wiedziała, że nie odmówię.
Ustawiliśmy się na przeciwko siebie zaraz po tym, jak zaczęłam w miarę normalnie myśleć. Nie do wiary, jak wariowałam, gdy mnie dotykał, zwłaszcza przez tak długi czas. Ale nie na tym powinnam się była skupiać.
Miałam szansę sprawdzić, w jakiej byłam formie. Trening z bo na pewno dużo dawał, ale nie zastępował codziennych biegów z Sasuke czy też sparringów z Kakashi’im. Z drugiej strony nic tak nie hartowało jak praca dla ANBU. Ciągle musiałam nosić na ramieniu opaskę zasłaniającą tatuaż. Ciekawa byłam, czy zauważył ją Kakashi. Dla Uchihy, na szczęście, nie była podejrzana.
Jeśli miałam z nim zamieszkać… może powinnam mu o tym wszystkim powiedzieć?
- Walczymy czy gapimy się na siebie? – usłyszałam głos Uchihy i momentalnie wróciłam do siebie. Właściwie nie miałam nic do stracenia, pomysł ze wspólnym mieszkaniem był całkiem dobry. Chodziło też jednak o moją godność, czyż nie? – To ja zacznę. – mruknął brunet, zadając nie wiadomo skąd pierwszy cios. Obroniłam się łatwo, myśląc, czym by go tu zaskoczyć.
W walce przeciwko Sharinganowi zwykłe ataki nie zdawały egzaminu. Nawet, jeśli były perfekcyjnie wymierzone czasowo, Uchiha bronił się instynktownie, mając przewagę siłową. Za każdym razem musiałam wymyślać nowe chwyty, podstępy. Jego oczy zapamiętywały moje sztuczki, przez co nigdy nie nabierał się dwa razy na to samo.
Nie mogłam się jednak zbytnio rozpraszać. Każdy otrzymany cios bolał jak diabli. Biliśmy się równo kilkanaście sekund, mimo włączonego Sharingana żadne z nas nie dominowało w potyczce. Dopiero, gdy Sasuke zrobił niespodziewany krok w tył, zrozumiałam, co powinnam zrobić.
Zaczęłam jedynie odpierać ataki, odchodząc na bok, w stronę drzew. Uchiha, pewny siebie, zaczął uderzać pewniej, nie zauważając, że zmieniamy pozycję. Gdy byłam dostatecznie blisko drzewa, powstrzymałam jeden z jego ciosów pięścią i oparłam się na nim, a potem na drzewie, wymierzając z góry mocnego kopa.
Shinobi oberwał w twarz, odlatując w miejsce, w którym zaczęliśmy walczyć. Podbiegłam do niego kawałek, ale nie za blisko, w razie, gdyby miał się podnieść.
- To rewanż za wcześniej. – powiedziałam, patrząc, jak Sasuke wstaje z ziemi, ocierając usta z krwi.
- To wcześniej było chociaż przyjemne.
- Dla mnie to jest przyjemne. – uśmiechnęłam się.
Chłopak ponownie zaatakował, stawiając tym razem na kopnięcia. Widziałam po jego zachowaniu, że tym razem bacznie obserwuje, gdzie go wyprowadzam. Wpadliśmy w wir ciosów, kopnięć i uników. Wykorzystałam jeden z nich, opierając się na ziemi na jednej ręce i stając niemal zupełnie w pionie uderzyłam Uchihę stopą w bark. Nogi się pod nim ugięły, co wykorzystałam po lądowaniu, przewracając go zupełnie.
- Nie w formie? – zapytałam z góry, patrząc, jak już porządnie zdenerwowany otrzepuje się z piachu. – Nie będę mieszkać z łamagą, postaraj się!
Zaraz pożałowałam tego, co powiedziałam. Sasuke zerwał się na równe nogi i w ułamku sekundy pojawił się przede mną. Wymierzył mocny cios w moją twarz, który zmusił mnie do niskiego skłonu. On też się schylił, sekundę później, i niskim kopnięciem odepchnął mnie w tył. Zrobiłam fikołka, lądując niezgrabnie na kolanach. Uchiha zmienił zupełnie poziom walki, kopiąc teraz niemal w parterze. Oparł się na rękach, co trochę przypominało wygibasy nastolatków na ulicach Konoha** i kopał mnie coraz szybciej, zmuszając do odpychania jego nóg poobijanymi przedramionami. W pewnym momencie, gdy broniłam się już praktycznie półleżąc, wstał i z rozmachem zrobił salto, mając zamiar zgnieść mnie jak mrówkę. Odsunęłam się mu z drogi w ostatnim momencie, wstając samej i wymierzając w niego kopnięcie. Nie z boku, obrotowe, a z przodu, takie mające powalić go lub chociaż odrzucić w tył dla chwili wytchnienia.
Sharingan był jednak szybszy. Sasuke chwycił moją nogę w kostce i odepchnął ją w bok, ponownie, jak wtedy z kijem, obracając mnie dookoła o trzysta sześćdziesiąt stopni. Gdy się zatrzymałam, chwycił mnie w pasie, przyciągając do siebie, a w moją twarz wymierzając zaciśniętą pięść.
Zamknęłam oczy, już widząc się w lustrze z wielką śliwą pod okiem. Bądź co bądź należało mi się za ten wcześniejszy cios z drzewa.
Czekałam tak, ale nic nie nastąpiło. Otworzyłam oczy, ciągle widząc rękę Uchihy przed moją twarzą. Nie uderzył mnie. Znowu się powstrzymał.
- Wygrałem. – oświadczył, opuszczając ramię. – Kiedy się wprowadzisz? Jest dużo sprzątania. – dodał z ironicznym uśmieszkiem i wyłączył Sharingana na potwierdzenie, że walka skończona.
- Bardzo zabawne. – zachmurzyłam się. – To trochę formalności i pakowania. Poczekaj kilka dni, draniu. – mruknęłam, zmęczona. Spuściłam wzrok. – I puść mnie, padalcu! – wrzasnęłam, odpychając się od jego klatki piersiowej najmocniej jak tylko mogłam.
Nie było to zbyt mądre, bo upadłam prosto na plecy, tylko psując sobie humor. Popatrzyłam w niebo. Było niemal bezchmurne, przez to lało się z niego tyle żaru. Nic dziwnego, że tak szybko się dzisiaj męczyłam. Treningi z bo odbywały się na klimatyzowanej sali.
Widok na błękit zasłoniła mi zaczerwieniona twarz Uchihy ozdobiona śladem krwi i triumfalnym uśmieszkiem. Podał mi rękę, pomagając wstać. Nie bawiłam się dalej w dumną księżniczkę i skorzystałam z oferty.
To głupie, ale przy każdym takim geście z jego strony moje durne serce zaczynało bić szybciej.
Spojrzałem na Niko, która właśnie w tym momencie ruszyła z lekkim uśmieszkiem w stronę naszych rzeczy leżących pod jednym z najbliższych drzew. Wyglądała jeszcze ładniej niż wtedy, gdy była zła, nie narzekałem wcale na to, ale nie ukrywajmy, to było dziwne.
- Uśmiechasz się. – zauważyłem, gdy podała mi wodę. – Nie powinnaś być zła? Przegrałaś. I musisz się do mnie wprowadzić. – wziąłem kilka porządnych łyków z butelki, podając ją potem dziewczynie.
- Jeśli chodzi o twoje wrażenie na temat ciebie samego jako współlokatora, to masz rację. Jesteś okropny. – odparła Niko, siadając na trawie. Z lekkim uśmieszkiem poszedłem jej śladem. – Jednak przegrywanie z tobą nie jest już takie złe. Oboje robimy postępy i to widać. Nie chcę mówić, że się przyzwyczaiłam do porażek… po prostu… nie mam już takiej obsesji na twoim punkcie, o.
A to ciekawe.
- Miałaś na moim punkcie obsesję? – zapytałem, zaciekawiony, zdejmując koszulkę. Możecie uważać to jako środek perswazji, ja wiem, że było mi w niej źle i gorąco. Była niemal cała mokra.
- Ha. Ha. Obsesję rywalizacji. Gonienia cię, no wiesz. W kwestii siły. – kunoichi machnęła ręką w powietrzu, wyraźnie odwracając ode mnie wzrok. Nie chciała się dekoncentrować. Trudno. – Poza tym to chore. Trenuję tylko z tobą, Kakashi’m i Akane. Dwoma mistrzami w swoim fachu i jednym zarozumiałym dupkiem, który po prostu ma szczęście. Wśród was jestem szarą myszką, i tak powinnam się cieszyć, że…
- Daj spokój, Kakashi nie jest aż tak zarozumiały. – westchnąłem, za co dostałem on kunoichi butelką po głowie. Niestety, głupia jej nie zakręciła, więc niemal cała jej zawartość wylądowała na moim ciele. – Hn. – westchnąłem zza mokrych włosów przylepiających się do mojego czoła. – Orzeźwiające, dzięki.
- Wybacz. O czym ja tu… - Niko zakręciła butelkę z lekkim uśmiechem i usiadła na swoim miejscu. – A, tak. Chciałam przez to wszystko powiedzieć, że… nie wyobrażam sobie przegrywać z nikim innym. I nie mam zamiaru.
Spojrzałem na nią dyskretnie. Oparła się wygodnie o drzewo, zakładając ręce na kark i relaksując się. W cieniu drzewa było o wiele chłodniej niż na środku pola, a od lasu bił przyjemny zapach i lekki powiew.
Więc mimo wszystko mnie lubiła. Ba, akceptowała moją rolę jako rywala, przyjaciela i od czasu do czasu opiekuna. Rzeczywiście wydawała się szczęśliwsza, zupełnie jakby pod moją nieobecność poukładała sobie wszystko w głowie. Może poukładała sobie też mnie, skoro nie wyglądała na bardzo złą po tej akcji z kijem?
To uczucie w moim brzuchu, a może nawet wyżej… bycie jej potrzebnym dawało mi poczucie dumy większe niż przy jakimkolwiek treningu. Czułem się częścią naszej dwójki tak, jak kiedyś częścią drużyny siódmej, a może nawet mojej rodziny. To, że ufała mi nie było dla mnie głupie, dziwne lub bezsensowne. To było… schlebiające mi, dające mi uczucie oparcia, którego nawet nie wiedziałem, że potrzebuję.
Wróciłem na ziemię.
Nadal bolała mnie twarz. Niko nieźle mi przyłożyła, zabawne, ale jak na osobę lubiącą mnie strasznie broniła się przed przegraniem zakładu. Rozmasowałem sobie szczękę, po chwili czując w ustach krew, którą, wiem, że trochę niekulturalnie, wyplułem na trawę.
- Kuso… nieźle mi przywaliłaś. – warknąłem, zwijając swój T-shirt w rulon i sięgając do torby po resztkę wody. Czułem, jak w moich ustach zbiera się coraz więcej krwi.
- Komplement przyjęty. Taką miałam nadzie-… osz cholera, wszystko w porządku? – Niko sama podała mi wodę, patrząc na mnie z lękiem w oczach.
- Raczej tak. – mruknąłem, zwilżając materiał i przykładając go sobie do piekącej skóry, chociażby dla większego schłodzenia. Wziąłem łyka wody i wypłukałem usta, wypluwając ją z krwią z dala od kunoichi. – A co, źle wyglądam?
- Jesteś… łał. Blady. A na policzku purpurowy. – jęknęła Niko, siadając bliżej mnie. Wyciągnęła kolejną butelkę wody. Zawsze nosiła jej więcej, niż ja. – Daj bluzkę.
Podałem jej rulon, odchylając lekko głowę. Niko zmoczyła go ponownie, potem trochę rozłożyła, robiąc niechlujny kompres i przyłożyła mi go do policzka. Przejechała ze skupieniem po mojej wardze, chyba też rozciętej od kopnięcia, i brwi, którą rzeczywiście mogłem sobie uszkodzić, na przykład tarzając się po ziemi.
- Gomen. – westchnęła, wyłączając się na chwilę. Wręczyła mi bluzkę, po czym sięgnęła do swojej torby po apteczkę.
- Nie musisz tutaj tego robić. – mruknąłem, widząc jej zaniepokojenie.
- Nie widzisz siebie. Lepiej mi pozwól. – odparła, wyciągając znienawidzoną przeze mnie wodę utlenioną. – I nie płacz. – dodała, uśmiechając się, na co ja tylko uniosłem brew.
Zwilżyła kawałek jakiejś waty i przyłożyła mi go do szczypiącej skroni, po czym przejechała mi nią po nosie i ustach. Uśmiechnąłem się na ten gest, opierając się wygodnie o drzewo, podczas gdy pielęgniarka Niko robiła wszystko za mnie.
- Co się cieszysz? Nie boli cię? – mruknęła, zwilżając bliżej nieokreśloną gazę czystą wodą.
- Boli, i to strasznie. Ale jak cię widzę taką zatroskaną i czułą, to myślę, że może było warto.
Dziewczyna przycisnęła mi mokry materiał do policzka, otrzymując w odpowiedzi niekontrolowany syk.
- Maruda.
- Sadystka.
- Skoro możesz gadać głupoty, to chyba cię aż tak nie boli. – przycisnęła mi ponownie gazę do policzka, na co tylko prychnąłem. Bolało, i to nieźle. Niko zbliżyła się do mnie, próbując obejrzeć moje rany dokładniej. Uśmiechnęła się, widząc moje skupienie.
- Tobie naprawdę to się podoba. – uśmiechnąłem się perfidnie, ponownie w dobrym humorze. Lubiłem, gdy była blisko, nawet, jeśli traktowała mnie jak rannego i bezbronnego.
- Mhm. A ty naprawdę upadłeś na głowę. – westchnęła, gdy z kącików moich ust ponownie wyciekła krew. Otarła ja, marszcząc brwi, sięgnęła po czystą gazę, zwilżyła ją, po czym… usiadła na mnie okrakiem.
Gdyby wbiła we mnie śrubokręt, chyba nie byłbym taki zdumiony.
A tak poważnie – nagle, mimo cienia drzew, zrobiło mi się gorąco.
- Co ty robisz? – spytałem, trzymając swoje ręce w pogotowiu, gdyby nagle moją Niko podmienili na rasową sadystkę, lub, co dziwniejsze, odważną i namiętną kunoichi.
- Otwórz usta. – poleciła surowo.
Otworzyłem szeroko, ale oczy. Ja żartowałem z tą namiętnością. Co się działo? Jeszcze przed chwilą nie była skora do opierania się o mnie plecami, teraz chciała… o cholera.
- Że pozwolę sobie powtórzyć: co ty robisz? – uniosłem brew, zbyt trzeźwy lub zbyt normalny, by wierzyć w wizje, jakie podsuwała mi moja wyobraźnia. Moje ciało aż rwało się, by wykonać za nią pierwszy ruch, ale umysł sam pukał się w głowę, przypominając, z kim mam do czynienia.
Z niewinną, piękną, wstydliwą, acz odważną Niko, która miała dreszcze, gęsią skórkę i rumieńce… i, do cholery, siedziała teraz na mnie okrakiem!
Spokojnie. Tylko spokojnie.
- Niemożliwe, by tak cię bolał tylko obity policzek. – zielonooka wytłumaczyła spokojnie. – Musisz mieć rozwaloną szczękę. W środku. – wskazała na moje usta. – Otwieraj.
Kamień spadł mi z serca, razem z rozgoryczeniem i zawodem. Co ja sobie myślałem?
Powinienem się cieszyć, że nie zabiła mnie za głaskanie jej po głowie i zaniesienie do sypialni, lub, co gorsza, przyciśnięcie jej do siebie za pomocą bo, a nie wyobrażać sobie niestworzone historie z nami w rolach głównych.
Otworzyłem szeroko usta, z lekkim wahaniem, bo ból wtedy rósł. Niko zajrzała do środka, choć teraz, patrząc na gałęzie drzewa, nie mogłem odczytać z jej miny, czy było dobrze, czy źle.
- Sasuke… - jęknęła, a ja automatycznie zamknąłem usta. Na jej twarzy nie było lęku o moje życie, a raczej rozbawienie. Przyłożyła rękę do ust, potwierdzając moje założenia. Jej zielone oczy w istocie się śmiały, choć mi wcale nie było równie miło.
- Hm?
- ...wybiłam ci zęba.
Nie wytrzymała. Wybuchła śmiechem, zakrywając sobie ręką łzawiące oczy.
Ja swoje zmrużyłem w wściekłości. Wybiła zęba? Mi? Kiedy? Jak… niemożliwe. I co ja teraz miałem robić? Szukać go? Iść do lekarza? Dentysty? Jak ja miałem jeść, rozmawiać?
Niko uspokoiła się na chwilę, by na mnie popatrzeć, ale gdy tylko skupiła wzrok na mojej, jak się domyślam, inteligentnej minie, dostała kolejnego ataku chichotu.
Już miałem zamiar ją udusić na miejscu, gdy poczułem, jak jej coraz bardziej poważna salwa śmiechu wprawia jej ciało w histeryczne drgawki. Trzęsła się, poważnie, siedząc na moich udach, co sprawiało, że…
- Uspokój się, już. – mruknąłem ciut niewyraźnie, czując, jak ból paraliżuje moją twarz. Dziewczyna uspokoiła się, ale dla pewności złapałem ją za ramiona, skupiając jej wzrok na sobie. – Zabiję cię. Ale najpierw pomożesz mi to jakoś…
Przerwał mi szelest liści tuż nad naszymi głowami. Do góry nogami z jednej z większych gałęzi zwisał uśmiechnięty Kakashi.
- Łoooł, Akane miała rację, wy naprawdę odbudowujecie ten klan! – zaśmiał się, a Niko w mgnieniu oka zrobiła się purpurowa i zeskoczyła ze mnie, ponownie lądując na czterech literach.
- Dranie, głupki, zboczeńcy. – warknęła, gdy jounin pojawił się między nami.
- Ja ciebie też, moja droga, ale mam wiadomość. – westchnął Hatake, rzucając okiem na zakrwawione chustki walające się po trawie wokoło. – Mam nadzieję, że to krew po walce.
Uśmiechnąłem się lekko. Nie tylko ja miałem ciekawe myśli.
- Grrr… ah, zabiję! – wrzasnęła Niko, dosłownie rzucając się na szarowłosego. Ten, co było do przewidzenia, zniknął w kłębie dymu, pozostawiając po sobie jedynie kłodę. Po chwili wyszedł zza drzewa, o które się opierałem, czytając pomarańczową książkę.
- Do rzeczy. Do wioski, a dokładniej do zachodnich bram, zbliża się mała grupka nieznajomych shinobi. Nie są tu mile widziani, prawdopodobnie zabłądzili, ale nie możemy dopuścić, by zyskali informacje o położeniu Konohy. – ja i Niko spoważnieliśmy, patrząc na nauczyciela. - Ruszacie za dziesięć minut, spróbujecie ich odciągnąć. Mamy nadzieję, że tylko się zgubili, bo jeśli nie i zostali tu wysłani na przeszpiegi, to mogą mieć temu coś przeciwko.
* Mochi – lepkie ciasto ryżowe. Niko insynuuje że katana Sasuke, od swojego kształtu nazwana łukiem, tak naprawdę działa równie dobrze, jak ciasto.
** dla nas - Breakdance