13 lutego 2010

Rozdział LXI - "Bingo"

Las był ciemny i gęsty. Ciszę zagłuszał szum liści i komunikatora na mojej szyi, a także co jakiś czas pohukiwanie sów i wycie wilków. Nie była to zbyt przyjemna sceneria, zwłaszcza, że nadchodziła jesień, a dzisiejsza noc była wyjątkowo chłodna.

Jedno drzewo nie różniło się od drugiego. W panującym mroku ledwie widziałam moich towarzyszy kucających w krzakach, przydatne ich identyfikacji były białe maski. Ciągle jednak miałam problem z zapamiętaniem przydomków.

- To na nic. Przejrzeli nas. – mruknął chłopak najbliżej mnie. Był sporo wyższy i na pewno starszy. Możliwe, że miał ponad dwadzieścia lat. – Zmienili trasę.

- To możliwe. – przyznałam rację wojownikowi w biało-zielonej masce. Przypominała wilka lub szakala, a jej właściciel na chwilę odwrócił się w moją stronę, mimo, że rozmawialiśmy szeptem przez radio. – Powinniśmy wysłać zwiadowcę. Siedzimy tu już trzy godziny.

- Oczywiście. – usłyszałam przy uchu głos kapitana. Byliśmy w starym składzie, poza czwartym członkiem, który zastąpił rannego chłopaka. Prawdopodobnie na stałe. – Gashi*, zajmij się tym.

- Tak jest. – odpowiedział wojownik. Widziałam go tylko przez chwilę, gdy wyruszaliśmy z wioski. Teraz czatował wysoko w drzewach wraz z kapitanem Surotaiki. Nosił prostą, biało-zieloną maskę w zygzakowaty wzór.

Przez kila minut nic się nie działo. Spodziewałam się, że chłopak zejdzie na dół i ruszy przed siebie. Widać był dobrym zwiadowcą i dysponował jutsu wykrywania chakry. Co jednak, jeśli przemytnicy nie byli ninja?

Nie byłam całkiem gotowa do otwartej walki. Zgłosiłam się do kwatery, by zakomunikować zmianę miejsca zamieszkania i poprosić, by nie przydzielano mi długich misji z dala od wioski ze względu na Sasuke i możliwość zdemaskowania. Na szczęście na miejscu była Anko, wszystko załatwiła, jednak za cenę misji na zawołanie. Wróciłam do domu, przebrałam się i wyskoczyłam przez okno, licząc, że Uchiha nie przyjdzie sprawdzić, czy śpię. Misje w nocy były na razie najwygodniejsze.

Na moje nieszczęście nie zdążyłam zapakować większości broni.

U mojej opiekunki wszystko było jak dawniej. Nie wydawała się stęskniona, a raczej zirytowana, że silę się na rozmowę. Miała mnie za samodzielną, silną kunoichi, ale to nie pomagało mi pozbyć się wrażenia, że tak naprawdę obie tęsknimy za wspólnym spędzaniem czasu. Ale co mogłam zrobić? Obie miałyśmy masę obowiązków, a ilość wspólnych tematów kurczyła się z każdym dniem.

Miałam nadzieję, że kiedyś jej wynagrodzę wszystko, co dla mnie zrobiła. Anko była dumną kunoichi, ale była też człowiekiem, wiedziałam, że nie mogę o niej zapomnieć. Potrzebowałyśmy się nawzajem.

- Jest. Sześćset metrów od nas. I zbliża się. – zakomunikował Gashi, nadal z tego samego miejsca. Spojrzałam ukradkiem na Ryoushi’ego**. Kiwnął głową i wyciągnął senbony. Ja natomiast rozpieczętowałam bo. Miałam w końcu okazję go użyć.

- Spokojnie. Przypominam, że działamy na mój znak. – odezwał się kapitan. Był lekko wściekły, zupełnie, jakby czuł moją ekscytację.

Kiwnęłam głową, zastygając w miejscu. Wyciszyłam swoją chakrę, jak uczył mnie Kakashi, i czekałam. Wkrótce wyodrębniłam kroki. W naszą stronę szło troje ludzi, wolno i ostrożnie. Wyczuwałam ich chakrę. Słabo, ale zawsze.

W uchu usłyszałam dwa puknięcia.

W naszej drużynie był to znak do ataku. Jedno puknięcie w mikrofon kapitana oznaczało czekanie, trzy – ucieczkę.

Nim się obejrzałam, wokół kostek idącego z przodu mężczyzny owinął się długi, czarny wąż. Mężczyzna stęknął z zaskoczeniem i obrzydzeniem, a po chwili, patrząc na zwierzę, krzycząc przeraźliwie. Ryoushi ruszył do ataku, obezwładniając unieruchomionego przemytnika, a jednocześnie zwracając na siebie uwagę dwóch pozostałych. To była moja szansa.

Wyskoczyłam z krzaków, rozkręcając w ręku kij i podcięłam stojącego bliżej mnie mężczyznę. Upadł ciężko na ziemię razem z wielkim tobołem, który niósł na plecach. Trzeci człowiek zwinnie pozbył się bagażu i dobył miecza, który dotąd trzymał przy boku. Spojrzał na nas dwoje i wybrał mniejsze zło. Ruszył na mnie, nie spodziewając się pomocy węża. Ten owinął mu się wokół kostek, wytrącając go z równowagi.

Skorzystałam z momentu jego nieuwagi i powaliłam go silnym ciosem w tył głowy. Nie w potylicę, by go oślepić czy roztrzaskać czaszkę, a w nerwy szyjne, by na chwilę go uspokoić.

Mężczyzna, którego podcięłam zerwał się na równe nogi i zaczął uciekać w las. Zanim ja lub Zielony Szakal zdążyliśmy ruszyć za nim w pościg, z drzewa zeskoczył Kapitan Surotaiki i Gashi. Ten pierwszy uformował błyskawicznie kilka pieczęci, patrząc w stronę zbiega.

- Doton: Doryuusou!

Wokół przemytnika wyrosły skalne włócznie, które przebiły mu odzież i unieruchomiły go ze wszystkich stron. Facet zaczął przeraźliwie wrzeszczeć i miotać się na wszystkie strony.

- Oddział dwudziesty drugi do bazy. Mamy trzy z sześciu zlokalizowanych celów. – zakomunikował kapitan przez mikrofon, wskazując na mnie i Artystę, byśmy uciszyli ostatniego szmuglera.

- Aaaargh! Pieprzone gnojki! Przedziurawiliście mi stopę! – jęczał. Podeszłam do niego, starając się nie zwracać uwagi na plamę krwi pod jego nogami. Kapitan Cios był naprawdę bezlitosny. Spojrzałam na mojego partnera, który rozwinął trzymany w ręce zwój, położył go na ziemi i płynnym ruchem namalował na nim węża. Uformował prosty symbol, wymamrotał cos za maską, a zwierzę z kartki ożyło, stając się jeszcze dłuższe i owinęło się wokół ciała narzekającego oszusta.

Całkiem imponujące.

- Kapitanie.

Mężczyzna w masce tygrysa uniósł rękę, dalej rozmawiając przez radio. Kamienne ostrza wsunęły się z powrotem do ziemi, a oszust upadł twarzą w leśne runo.

- Doigracie się! – warknął, nie mogąc wstać.

- Jak mam go podnieść? – spytałam chłopaka koło mnie. Był prawie tak małomówny jak Uchiha. Tylko wzruszył ramionami i poszedł wiązać dwóch pozostałych.

Ryoushi, stojący do tej pory obok kapitana, podszedł do mnie i bez słowa kucnął koło wiercącego się przemytnika. Obrócił go, pomógł mu usiąść i jak gdyby nigdy nic przerzucił go sobie przez ramię, stając prosto i patrząc w moją stronę. Uśmiechnęłam się, czując, że on robi to samo. Podeszliśmy do reszty drużyny i złapanych shinobi, usadawiając ich plecami do siebie.

- Co teraz? – zapytałam, chowając bo.

- Znaleźli trzech pozostałych. Niestety uciekli, mogą się tak z nimi ganiać aż do świtu. – mruknął kapitan. – Po tych tu zaraz będzie oddział główny, oni przetransportują ich do wioski.

- To znaczy, że możemy wracać? – zapytał Szakal. Miał dorosły, a jednocześnie energiczny i dźwięczny głos. Byłam ciekawa, jak wyglądał. Sprawiał wrażenie miłego.

- Tak. Tylko spróbujcie nie przeszkadzać pozostałym grupom. – odparł Tygrys, wzdychając za maską jak zmęczony rodzic opiekujący się małymi dziećmi. Szakal i Artysta ruszyli po drzewach w odwrotnym kierunku, z którego przyszli przemytnicy.

- Chciał pan o czymś ze mną porozmawiać. – przypomniałam wojownikowi, który usadowił się po turecku przed rannym oszustem i zaczął opatrywać mu nogę. Nie był medic-nin’em, ale z drugiej strony nie życzył mu, by się wykrwawił.

Możliwe też, że potrzebowali go przesłuchać.

- Tak, Tsuyu. Słyszałem, że rezygnujesz z długoterminowych, dziennych misji.

- Tak, kapitanie. – odparłam, przełykając ślinę.

- Wiesz, że do twoich nastoletnich potrzeb dostosowujemy cały harmonogram zadań tego oddziału? – warknął niepocieszony. Ratowany przez niego szmugler zemdlał, prawdopodobnie ze strachu.

- Wiem i przepraszam. – spuściłam głowę. – Niestety nie mogłam tego przewidzieć. Nie mogę wyglądać podejrzanie.

- Rozumiem, jednak nie podoba mi się, że taka nowicjuszka jak ty najpierw pali się do zadań, a potem rezygnuje z tych ważniejszych.

- Tak, ale… - zaprotestowałam. Wcale nie miałam ochoty przystępować do ANBU. Nie brałam udziału w konkursie, nie reklamowałam się. To Homura mi to zaproponował i zgłosił mnie do tej grupy.

- Mam również nadzieję, że ze zmianą planów nie poszło ci tak łatwo przez znajomości z dowodzącą. – kapitan uniósł lekko głowę, jednak jego sylwetka w tym mroku i tak była dla mnie słabo wyraźna.

- Co pan sugeruje? – zmarszczyłam brwi i wyprostowałam plecy.

- Że Mitarashi traktuje cię ulgowo, a więc traktuje tak całą naszą grupę. Nie chcę więc, by spadła jakość naszych wyników czy forma naszych żołnierzy.

- Oczywiście. Nie wiem, jak inni, ale ja daję z siebie wszystko. – uśmiechnęłam się. Już spodziewałam się wyrzutów na temat moich kontaktów z Anko.

- No i to właśnie dzisiaj widziałem. Oby tak dalej. Możesz się oddalić.

- Dziękuję, kapitanie. – ukłoniłam się i odwróciłam w stronę wioski. Przy odrobinie szczęścia miałam jeszcze kilka godzin snu.

- Tsuyu. – zatrzymał mnie jego łagodny głos. Odwróciłam się raz jeszcze, czekając, aż wyjmie coś z kieszeni. Wyglądało to na małe, ciemne pudełko. Wyciągnął rękę i wręczył mi je, wracając zaraz do oglądania stopy rannego. – Zapoznaj się z tym do jutra i noś przy sobie. Co jakiś czas informacje będą uaktualniane, nowe pozycje dodrukowywane, a stare przekreślane. Dowiesz się na zebraniach grupy.

- Co to jest? – zapytałam, orientując się w międzyczasie, że była to książka.

- Książeczka Bingo.

Czym prędzej udałam się do domu. Byłam zmęczona treningami w dzień i znudzona misją w nocy. Skacząc po gałęziach ziewałam tak mocno, że bałam się, że pęknie mi twarz. Gdy dostałam się do wioski, po dachach przebiegłam do bloku, w którym mieściło się moje nowe mieszkanie i stanęłam zdyszana na tarasie. W pokoju Uchihy nie paliło się światło, więc spokojnie otworzyłam okno i wsunęłam się do środka.

- Houka no Mai. – wystawiłam przed siebie rękę, tworząc malutką kulę ognia. Wystarczyło mi tylko odrobinę światła, by przebrać się w piżamę i iść spać. Nie chciało mi się iść do łazienki.

W świetle ognia zobaczyłam Saturn wygodnie śpiącą na mojej pościeli. Uniosła lekko głowę, patrząc na mnie zaspanym wzrokiem. Mimo maski poznała mnie i widząc, że szykuję się do drzemki, przekręciła cię na drugą stronę, zwinęła ponownie w kulkę i zaczęła drzemać.

Schowałam czysty uniform ANBU głęboko do szafy, przykryłam go maską z wizerunkiem kuny i okryłam kocem. Nie spodziewałam się, by w najbliższym czasie Sasuke szukał czegoś w moich ubraniach, ale wolałam dmuchać na zimne.

Zerknęłam kątem oka na książeczkę, którą odłożyłam na półkę ze spodniami. Przywołałam kulę ognia do siebie, by rzucała światło na drobny druk i zdjęcia.

To była… lista nukeninów, których dane miałam poznać i w razie spotkania ich unieszkodliwić. Przewertowałam kilka stron. Książka nie była całkowicie pełna, jednak kilka zdjęć było przekreślonych. Liczyła ponad dwieście stron, byłam ciekawa, jakim cudem następnego dnia, niewyspana i umówiona na karaoke z dziewczynami, zdołam się wykuć twarzy i cech charakterystycznych potrzebnych do sprawnej walki z aż taką liczbą zbiegłych shinobi.

Ruszyłam boso do łóżka, a kula płomieni zawisła nad nim w powietrzu.

Lista była niesamowita. Byli to nie tylko starzy zdrajcy Konohy, ale też najwięksi przestępcy z innych krajów, które współpracowały z Konohą. Zamachowcy, zabójcy, oszuści, złodzieje i gwałciciele, a jeden gorszy od drugiego.

Zamknęłam książkę i byłam gotowa włożyć ją pod poduszkę, gdy moją uwagę przykuło oznaczenie stron. Na górnym marginesie kartek były kolorowe smugi. Pierwsza, większa część, była zakreślona na niebiesko. Otworzyłam ją w tym miejscu. Byli to spisani shinobi z Kraju Ognia. Kolejna partia była oznaczona kolorem zielonym, byli to zgłoszeni najwięksi kryminaliści z innych krajów, oddzieleni od pozostałych prawdopodobnie ze względu na mniejsze prawdopodobieństwo ich spotkania.

Zamknęłam książkę trzeci raz, tylko po to, by dojrzeć ostatnią, bardzo małą część książki. Otworzyłam ją na dość ciekawej osobistości.

- Orochimaru. – przeczytałam cicho, a zaraz potem jego dane. Był niezłym draniem, skoro przydzielono go takiej sekcji w Książeczce Bingo. Zżerała mnie ciekawość co do kolejnych stron.

Przewróciłam kartkę, tylko po to by unieść brwi i nabrać powietrza. Przez chwilę zdawało mi się, że widzę Sasuke, jednak po chwili znalazłam sporo różnic. Zmrużyłam oczy, widząc czerwony Sharingan, długie, kruczoczarne włosy i fragment płaszcza w czerwone chmury.

To był Itachi Uchiha. Brat Sasuke.

Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, co to oznaczało. Takich przestępców jak członkowie Akatsuki czy byli wielcy shinobi najczęściej zwalczano najwyżej wykwalifikowanymi ninja, a ci byli w ANBU. Za Uchiha Itachi’m było w tej chwili co najmniej stu shinobi, i to tylko tych z Konohy.

Do tej pory uważałam za jasne, że pewnego dnia Sasuke zrealizuje swój cel i dorwie tego gnojka. Teraz jednak nie wydawało się to takie oczywiste. Każdy członek ANBU był na misji częściej niż on, prawdopodobnie większość była silniejsza niż on, a informacje o ruchach takich organizacji jak Akatsuki były znane właśnie oininom wyższych rang. Jaka była szansa, że to właśnie mój zespół będzie miał szansę pojedynku ze starszym bratem Sasuke?

Nie bałam się o to, czy wygramy. Sasuke i Kakashi byli naprawdę silni, siła tego pierwszego rosła z dnia na dzień. Jedyne, czym się przejmowałam, to to, by nie wchodzić im w drogę. Racja, zbieg taki jak Itachi mógł używać zakazanych jutsu, ale… my mieliśmy doujutsu. Trzy Sharingany przeciwko dwóm, w dodatku moje genjutsu. I summony. I miecz Sasuke, moje bo. W trójkę panowaliśmy nad wszystkimi żywiołami.

Problemem było to, że w tym momencie starszy Uchiha mógł być już martwy, a ja i Sasuke żyliśmy w niewiedzy. Jak mój partner by na to zareagował? Do tej pory trenował tylko dla tego celu, załamałby się, wiedząc, że ktoś wykonał za niego taką robotę.

Co gorsza… to mogłam być ja. Na dwadzieścia pięć grup ANBU trafiały cztery procenty prawdopodobieństwa spotkania z Itachi’m, prędzej czy później. Z którymkolwiek z członków Akatsuki… jeszcze większe. A to prowadziło do pierwszego.

Czy byłabym w stanie zniszczyć ambicje mojego przyjaciela? Czy mogłabym zabić jego ostatniego członka rodziny, tak do niego podobnego?

Przymknęłam oczy, zamykając książkę. Sharingan Uchihy wtopił mi się w pamięć bardziej niż niebieski dziwak przedstawiony koło niego. Włożyłam tomik pod poduszkę i zgasiłam ogień wirujący nad moją głową.

Następny dzień był dość przyjemny. Wstałam późno, pozostawiona sobie. Sasuke miał poranny trening z Kakashi’m, ja byłam umówiona na trening bo, Akane obiecała przyjść coś mi doradzić. W drodze powrotnej do domu zahaczyłam o sklep z bronią, ale nie znalazłam nic godnego mojej uwagi. W wyjątkowych sytuacjach mogłam przecież podwędzić coś Mrocznemu Komandosowi. Poprawiłam sobie humor jedząc dango w małej knajpce i popijając ją świeżo zaparzoną herbatą. Nie musiałam przejmować się obiadem, bo Sasuke zostawił kartkę, że wychodzi gdzieś z byłą drużyną siódmą. Miałam więc wolną rękę aż do wieczornego wyjścia z resztą kunoichi, na które w końcu wzięłam ze sobą Akane. Okazało się do doskonałym pomysłem, bo Hinata i Tenten zaprosiły Kurenai-san. Od wyjazdu Temari niestety coraz rzadziej organizowałyśmy takie spotkania.

Nie było na nim oczywiście Sakury, która wolała wyjść z chłopakami i Kakashi’m. Nie dziwiłam się. Gdybym miała okazję, też powspominałabym stare czasy z moją drużyną. Niestety nie było mi to dane.

Na ulicach był spory tłok, panowała atmosfera zabawy. W dzielnicy, którą właśnie miałam zamiar opuścić przeważały puby, knajpy i kluby, więc nic dziwnego, że o tak późnej porze było tu tyle ludzi. Z nadal dobrym humorem pożegnałam się z dziewczynami, które zdawały się nie mieć jeszcze ochoty na powrót do domu i mówiły coś o grze organizowanej za rogiem. Nie słuchałam ich, dziękując za wieczór i kierując się do domu. Odbijał się na mnie brak porządnej dawki snu.

Im bardziej zbliżałam się do mieszkania, tym bardziej hałas z ulic cichł. Mijałam po drodze samotnych przechodniów, a ludzie w domach powoli gasili światła. Zegar w właśnie zamykanym sklepie z porcelaną wskazywał na jedenastą wieczorem.

Wskoczyłam na budkę z szybką żywnością i dużym susem pokonałam małą uliczkę, lądując na cudzym parapecie. Pokonałam kilka pięter idąc po ścianie, by w końcu przejść po gałęziach drzewa na właściwy dach. Zeskoczyłam na najbliższy taras i przebiegłam po jego wąskiej poręczy na drugą stronę.

Światła w mieszkaniu były zgaszone, co było dziwne, biorąc pod uwagę, że Uchiha nie chodził tak wcześnie spać. Zanim zdążyłam się nad tym głębiej zastanowić, zauważyłam ciemną sylwetkę siedzącą pod ścianą na tarasie. Poznałam mojego partnera.

Z uśmiechem podeszłam do niego, zauważając, że ma na sobie dość lekką, jak na chłodny wieczór odzież i przysiadłam się, chcąc trochę pogadać.

W końcu nie widzieliśmy się cały dzień.

- Nie jest ci zimno? – zapytałam, by jakoś zacząć. Na ulicach musiałam założyć lekki sweter, więc logiczne było, że na tarasie od dowietrznej strony budynku będzie jeszcze zimniej. Chłopak nie odpowiedział mi, tylko na chwilę przenosząc na mnie wzrok, a zaraz potem wracając do bezczynnego patrzenia w dal. – Słyszałam o twoim dzisiejszym treningu. – zaczęłam, przypominając sobie relację Yuuhi-san. Podobno Sasuke napotkał pierwsze poważne problemy w posługiwaniu się hipnozą, a dodatku nadal nie panował nad rzeczywistym czasem. – Nie przejmuj się. Każdemu się zdarza. – uśmiechnęłam się.

- Ale nie mi. – warknął brunet w odpowiedzi, odsuwając się kawałek. Chyba źle odebrał to, co powiedziałam. Nie chodziło mi o naigrywanie się z niego. Chciałam tylko pogadać, pocieszyć go.

- Chodziło mi raczej o to, że cokolwiek się stało, to sobie poradzisz. Jak zawsze. – szturchnęłam go lekko, uśmiechając się jeszcze bardziej. Nie reagował. Co z nim było? Jeszcze wczoraj razem trenowaliśmy i doskonale się dogadywaliśmy, a dzisiaj wrócił do bycia ponurakiem. – Może nie za często to mówię, ale to przez to, że każdy to wie. Ty też. Jesteś naprawdę silny.

- Ale nie wystarczająco. I w dodatku za późno. – mruknął shinobi, odpychając się od ściany i wstając na równe nogi. Nie odwracając wzroku od pustej przestrzeni nad sąsiadującymi domami, oparł się łokciami o barierkę tarasu.

Zmarszczyłam brwi. O co mu chodziło? Coś się stało, a ja jak zwykle o tym nie wiedziałam? Na co było za późno?

- Co się stało? – zapytałam po prostu, podnosząc się, ale nie podchodząc do niego. Emanował jakimiś dziwnymi uczuciami. Zauważyłam, że nieświadomie co jakiś czas dotykał swojego barku w dokładnie tym miejscu, gdzie nosi Przeklętą Pieczęć. Miałam nadzieję, że to nic poważnego.

- Nic. – westchnął sucho, nie ruszając się z miejsca. – Nic, co by cię obchodziło. – dodał po chwili, cicho, ale na tyle wyraźnie, że to zrozumiałam.

- O co ci chodzi? – zapytałam znowu, podchodząc do niego i instynktownie kładąc mu rękę na ramieniu. Spojrzał na mnie kątem oka. Miał dziwny wzrok. Nie uaktywnił Sharingan’a, a mimo to w jego oczach tliła się złość i dzikość, zupełnie jak podczas walki.

- O co mi chodzi? – powtórzył, odchodząc ode mnie, przez co moja ręka opadła w dół. – O to, że stoję w miejscu. Bawię się w durne treningi i misje, podczas gdy powinienem szykować się do starcia z moim bratem. Powinienem być już o wiele silniejszy. Być na jakimś tropie. Zamiast tego nie wiem i nie umiem nic, zupełnie jak kilka lat temu.

O czym on mówił?

- Jesteś silny, dużo trenujemy razem, Kakashi pomaga ci z doujutsu… - zaczęłam.

- Tak? Od kiedy? Od kilku tygodni. – Sasuke warknął w moją stronę, odwracając się teraz do mnie przodem. Miał zaciśnięte pięści i nie zdawał się czuć chłodu panującego wokół. – Mój brat miał lata, by doskonalić te techniki. Uczyli go mistrzowie klanu, mnie jakiś wariat, który ma tylko jednego Sharingan’a. Nawet nie wiadomo skąd.

- Konoha jest najsilniejszą wioską, gdzie indziej chcesz trenować, jak nie tu? – warknęłam. Umartwianie się nad sobą to jedno, ale on poważnie obrażał mnie i Kakashi’ego. Jakbyśmy nie byli ludźmi, a tylko narzędziami, za pomocą których Pan Wspaniały miał się uczyć.

- Wspaniałą? Być może, ale ze względu na wielkość. Wskaż mi wojownika, który na pewno w pojedynkę pokonałby mojego brata.

Zatkało mnie. Nie było takiej osoby. Akatsuki i obce wioski były mi zupełnie obce, nie można było mierzyć mocy i umiejętności nukeninów opierając się na samych opowieściach. Ale skoro Kurenai, Asuma i Gai nie dali mu rady… razem z dziesiątką ANBU…

Kakashi nie był silniejszy od nich wszystkich razem wziętych. Jak miał wyszkolić Sasuke lepiej, niż on sam był wyszkolony?

I, do jasnej cholery, jakimi potworami był Itachi i jego wspólnik, że rozgromili takich szanowanych ninja jak nasi nauczyciele?

- No właśnie. Jakim cudem ja, w najbliższym czasie, mam tego dokonać? Ciągle robimy to samo, uczymy się przeciętnych jutsu, legalnie i ‘tak, jak trzeba’. Człowiek, którego chcę pokonać nie ma skrupułów, ograniczeń, prawdopodobnie opanował zakazane techniki, o których ta śmieszna wioska jedynie słyszała.

- Co chcesz przez to powiedzieć? Chyba nie zamierzasz odpowiedzieć na propozycję Orochimaru?! – zabrakło mi powietrza. Rzeczy, które ten chłopak wygadywał… on zupełnie nie miał uczuć do tej wioski i do najbliższych mu ludzi. Był tak skoncentrowany na jednym celu, że zatracał się w bezsilności.

A co jeśli był tak zdesperowany, że gotowy był przejść na drugą stronę i stać się jeszcze gorszym człowiekiem, niż Itachi? Orochimaru sprawiłby, że ten koszmar stałby się rzeczywistością.

- Nie jestem głupi. Ten świr wykorzystałby to na swoją korzyść. – prychnął shinobi, opierając się ponownie o barierkę. Zapadła cisza, podczas której czułam jednocześnie ulgę i niepokój. Spojrzałam na Sasuke. Wyglądał normalnie, a jednak zachowywał się dziwnie. – Może nawet nie miałbym u jego boku szansy spotkać mojego brata.

- Skąd wiesz, że teraz masz szansę? – wymknęło mi się. Dopiero po chwili zorientowałam się, że tylko dolałam oliwy do ognia. Uchiha popatrzył na mnie morderczym wzrokiem. Zrozumiałam, że oczekuje, abym się wytłumaczyła. – Wiele ludzi wie o Itachi’m. Zadaniem niemal każdego wojownika Konohy jest jego zgładzenie. – przełknęłam ślinę, starając się brzmieć pewnie, a jednocześnie nie wydać faktu, że mam dostęp do Książeczki Bingo. – Możliwe jest, że w tej chwili, kiedy tu rozmawiamy, ktoś z nim walczy. – westchnęłam.

Na moje szczęście Sasuke nie zdenerwował się, a tylko spuścił głowę, marszcząc przy tym brwi.

- To on kazał mi stać się silniejszym. Nie zabił mnie dla własnej przyjemności, dreszczyku emocji. – mruknął. Jego głos był dziwny. Nienaturalny. – Nie pozwoli się zabić póki się nie spotkamy. Wiem to.

Jaki interes mógł mieć kryminalista klasy S w widzeniu się po latach ze swoim młodszym bratem? I czy miał jakiś wybór? Setki oddziałów w różnych wiosek śledziło ruchy organizacji, do której należał, ile lat był w stanie uciekać i czekać na zemstę ostatniego krewniaka? I, co najważniejsze: po co?

- Moim zdaniem… - zaczęłam, ale szybko mi przerwano.

- Nie chcę twoich rad. Wy… ty i reszta… nigdy tego nie zrozumiecie. – wskazał na mnie chłopak, odchodząc od balustrady tarasu. Staliśmy teraz kilka kroków od siebie. Patrzył na mnie z intensywnością i żalem, jakbym była czemukolwiek winna. – Nie straciliście niczego, co można by było porównać z tym, co zabrał mi Itachi.

- Jak to nie? – warknęłam. Sasuke miał się za wyjątkowego człowieka, niezwykle potraktowanego przez los i tym samym usprawiedliwionego za swoje zachowanie. Nie obchodziły go uczucia innych. Nie przyjmował do wiadomości, że potrzebuje ich, a oni jego, lub ktoś z nich go rozumie. – Myślisz, że zostałam adoptowana z rąk do rąk? Moja rodzina prawdopodobnie też została zamordowana, ale nie piszę sobie tego na czole! – krzyknęłam, wskazując palcem na odpowiednie miejsce na mojej głowie. – Myślisz, że jesteś wyjątkowy? Wiesz, ile dzieci zostało osieroconych podczas Wielkiej Wojny?! Tysiące, jeśli nie miliony! Ludzie umierają codziennie, Uchiha, i nic na to nie można poradzić!

- Ich rodziny nie są mordowane jednej nocy, przez najbliższego im człowieka, i to na ich oczach. – odparł shinobi, robiąc krok do przodu. – Nie wiesz, jak to jest, gdy nęka cię złość, żal, smutek i poczucie winy. Ty nic nie pamiętasz. Nic ci nie odebrano, bo nic nie miałaś.

Wstrzymałam oddech. Czy on naprawdę to powiedział? Czy uważał się za ważniejszego ode mnie, bardziej poszkodowanego i co gorsza, innego, bo widział i pamiętał moment śmierci swojej rodziny?

Przynajmniej wiedział, kogo szukać i rozumiał to, co się stało. Dzieci jak ja i Naruto były skazane na życie w niewiedzy i nie pieprzyły noce i dnie o zemście, która prawdopodobnie nigdy nie nastąpi.

- I co, to jest ta różnica? Ten jeden szczegół? Ty pamiętasz, my nie, i przez to jesteśmy inni? Co, jesteś lepszy, ważniejszy czy jaki? – tym razem to ja zrobiłam krok przed siebie, przez co staliśmy teraz twarzą w twarz. Ciało chłopaka było napięte i wyprostowane.

- Wiedziałem, że nie zrozumiesz. – przymknął oczy, odchylając głowę na bok, zupełnie jakby mój widok go odrzucał. Zacisnęłam zęby. – Nie warto było zaczynać tej rozmowy.

- Nie! To ty nie rozumiesz! – krzyknęłam, wskazując na niego palcem, a jednocześnie zwracając na siebie uwagę dwóch czarnych jak smoła tęczówek. – Nie wiesz, jak to jest, nie znać samego siebie. Nie masz pojęcia, jaka to pustka i zagubienie, gdy nie masz rodziny i celu. Nie wyobrażasz sobie, jaki to ból zaczynać od zera, nie mieć nic, nawet wspomnień, które można przywołać nocą.

Przez chwilę nie mówił nic. Patrzył na mnie obojętnym wzrokiem, oddychając płytko. Był wściekły. Naprawdę i poważnie wściekły. Nie obchodziło mnie jednak, czy mnie uderzy czy odejdzie. Wiedziałam, że to ja mam rację, a on ma porąbane wahania nastroju. Wystarczyła chwila niepowodzenia na treningu, zły dzień lub cokolwiek nieidącego po myśli Pana i Władcy, a on już zatracał się w użalaniu się nad sobą i izolowaniu się od najbliższych.

- Jak możesz? – wysyczał przez zęby, a ja zamrugałam oczami. Nawet się nie zorientowałam, gdy z bólu i bezsilności zaczęłam płakać. – Jak możesz porównywać swoje straty z moimi? – zacisnęłam pięści, już nie wiedziałam, czy jest mi go żal, czy mam ochotę go zabić. – Ty… ty nigdy nie byłaś kochana. Nie wiesz, jak to jest!

Wiatr zawiał mocniej, okrążając nas, stojących na tarasie. Zrobiło się naprawdę zimno. I duszno. W bloku zgasło ostatnie światło, a ja stałam naprzeciwko mojego przyjaciela, nie wiedząc, czy gdy zrobię jeden krok w stronę drzwi, to się nie przewrócę.

Byłam zła, smutna… i strasznie zmęczona. Tym wszystkim. Było mi wszystko jedno, że znowu płaczę, że kolejną kłótnią zniszczyliśmy następny w miarę spokojny okres w naszych relacjach. Że prawdopodobnie się wyprowadzę. Że on mnie uraził. Że powinnam coś mu odpowiedzieć, a nie potrafię, i to jest oznaka słabości.

Że byłam słaba.

I że nikt nigdy mnie nie kochał. Nigdy.

Moje nogi ruszyły same. Nie oglądając się na Uchihę odbiegłam do krawędzi tarasu i wyskoczyłam na balkon sąsiadów, zaraz potem lądując na ziemi i kierując się byle dokąd. Przed siebie.


Był mróz. Irytujące płatki śniegu kręciły się wokół mnie, stojącego na białym pustkowiu. W oddali wyróżniłem jedynie ośnieżone drzewa i krzaki oraz kontrastującą z białą nicością sylwetkę. Nie ruszałem się, patrząc, jak tajemnicza osoba zbliża się do mnie, co jakiś czas przystając. Zmieniła po chwili kierunek, podchodząc do krzaków i kucając przy nich.

W zamieci usłyszałem jej śmiech, wdzięczny, radosny. Wydawał się znajomy, uspokajał mnie. Mimowolnie zacząłem zbliżać się do obcej osoby, bo paru metrach zauważając, że ubrana jest w karminowe kimono.

To była kobieta. Nawet nie widząc jej twarzy, a jedynie długie, ciemne włosy, mogłem stwierdzić, że jest piękna. Miała smukłą, szczupłą sylwetkę i wdzięczne, pewne ruchy. Gdy stałem za jej plecami, gotowy spytać, co się dzieje lub gdzie jestem, odwróciła się odrobinę w moją stronę, ukazując duże oczy i gładką, jasną cerę, ale tylko przez moment.

Wydawała się znajoma.

- Patrz. – powiedziała, wyciągając przed siebie rękę. Spojrzałem we wskazanym kierunku. Spod okrytych białą pierzyną krzaków wybiegło stado białych zajęcy, podobnych do tych z ostatniej misji.

Te jednak były czyste i niewinne. Ich białe futro niemal zlewało się ze śniegiem. Okrążyły kobietę, która niczym małe dziecko schwyciła najbliższe stworzenie i przystawiła je do twarzy, śmiejąc się coraz głośniej. Stałem za jej plecami, trochę poruszony takim obrazem, gdy postać w kimonie przewróciła się na plecy i dała białym zającom obejść się ze wszystkich stron. Kilka weszło na nią, bawiąc się materiałem kimona.

Wyglądało to, jakby ją łaskotały, bawiły się z nią w niewinną, dziecinną grę, a ona nie miała nic przeciwko.

Zaczęła śmiać się, miotając się na wszystkie strony, całe jej ubranie było w śniegu, a twarz przysłoniły jej czarne włosy.

- Nie chcę przeszkadzać… - zakpiłem, a kobieta i zwierzęta przestały się bawić, słuchając mnie uważnie. – Potrzebuję pomocy. Gdzie ja jestem?

Kobieta uśmiechnęła się i nie wstając ze śniegu odgarnęła włosy z twarzy.

Myślałem, że stanęło mi serce. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom.

- M-mama?

- Sasuke. – uśmiechnęła się, rozkładając ręce, na znak, bym się do niej przytulił. Byłem taki szczęśliwy. Ona żyła. Śmiała się, bawiła. Moje oczy wypełniły się łzami, już byłem gotowy paść na kolana i ją uściskać. – Sasuke… ja…

Zanim zdołała powiedzieć chociaż jedno zdanie, z rażącego bielą śniegu pod jej plecami wysunęła się błyszcząca katana, przebijając jej ciało i rozpryskując na boki ciemną krew. Ubrudzone nią zające zapiszczały i uciekły w krzaki.

Oczy mojej mamy zaszły mgłą. Z jej umalowanych ust wyciekła stróżka krwi. Nie mogłem na to patrzeć. Czułem się, jakby ktoś mi wyszarpał serce z piersi.

- Mamo… Mamo! – rzuciłem się do niej, niepewny, jak usunąć miecz. Chwyciłem ją za zimną rękę, ściskając ją mocno. – Obudź się, słyszysz?! Mamo! – ona nie słuchała. Patrzyła się tępo przed siebie, a jej krew powoli rozlewała się wokół. – Pomocy! – wrzasnąłem w przestrzeń, zrozpaczony. – Jest tu ktoś?! Niech mi ktoś pomoże!

Oparłem głowę na jej brzuchu, tuż obok śmiertelnej rany. Nie mogłem przeżyć tej straty po raz drugi. Nie mogłem… to działo się tak szybko. Znowu.

- Już dobrze, Sasuke. – usłyszałem za plecami znajomy głos. Odwróciłem się w jego stronę, nie mogąc jednak rozpoznać jego właściciela. Wciąż spadający śnieg i łzy w moich oczach nie dawały mi spokoju. – Już dobrze. – powtórzył głos, który potem okazał się stojącym dumnie przede mną mężczyzną.

- T-tata? – otworzyłem usta, by coś powiedzieć wytłumaczyć, poprosić o pomoc…

Wtedy śnieg przestał padać, i oboje spojrzeliśmy w górę.

Ciszę i wiatr przerwał głośny wrzask pikujących w naszą stronę kruków, które zgodnie dopadły mojego ojca, rozdzierając jego skórę i ubranie. Dwa największe zaatakowały głowę, wydłubując mu oczy.

- Tato! – krzyknąłem, rzucając się na pomoc. Nie miałem przy sobie broni. Byłem całkowicie bezradny. Zacząłem odganiać kruki rękami, te jednak wracały.

- Aaargh! Sasuke… Sas-… - postać upadła na ziemię, a kruki, wrzeszcząc ponownie odleciały i zniknęły w przestworzach. Uklęknąłem przy jego boku, gotowy na najgorsze. Jednak mój tata podniósł się sam, wspierając się na rękach, i uniósł głowę.

- Sasuke… mój chłopcze…

Nie mogłem z siebie nic wydusić. Zacząłem płakać i krzyczeć jak oszalały, widząc jego zmasakrowaną twarz i przymknięte oczy, spod których wypływały stróżki czarnej jak węgiel krwi.

Obudziłem się spocony. Złapałem się za pierś. Bolało mnie tak, jakbym to ja oberwał mieczem. Przed oczami stanął mi biały śnieg splamiony krwią moich rodziców.

W pokoju było nieznośnie duszno. Otworzyłem wyjście na taras i niemal od razu osunąłem się na ziemie, biorąc głębokie oddechy.

Musiałem go zabić. Jak najszybciej. Te koszmary były coraz gorsze. Pojawiły się, gdy wyprowadziłem się od Niko, miałem nadzieję, że gdy znowu zamieszkamy razem, znikną, bo mój umysł będzie zajęty czymś innym. Przeliczyłem się.

Podobno każdy sen miał jakieś znaczenie. Tego nie musiałem odgadywać, ale w mojej głowie rodziło się jedno pytanie. Czemu czułem poczucie winy? Czemu te kruki przypominały mi… mnie?

Każdego ranka budziłem się z tą samą myślą: nie zdołałem ich uratować. Za każdym razem na nowo przeżywałem ich śmierć. Tu już nie chodziło o zemstę na Itachi’m, do której dążyłem. To nie mogło niczego zmienić, może trochę ukoić ból i wściekłość.

Ale ta pustka po ich stracie? Co mi miało pomóc przy braku rodziny, zwłoki brata? Kogo ja chciałem oszukać?

Chciałem go zabić, bo to była jedyna rzecz, jaką byłem w stanie zrobić. Nie mogłem cofnąć się w czasie, wskrzesić ich czy usunąć sobie pamięci. To było jedyne rozwiązanie. Ale czy możliwe?

Jak silny musiał być mój brat, by wybić samemu cały klan? Jak wiele nauczył się w Akatsuki? Jak dużo walk stoczył? Ile ludzi zabił, ilu kolejnych unieszczęśliwił?

Czy byłem teraz w stanie stawić mu czoła? Na pewno nie. Przede mną było mnóstwo pracy. Ludzie nazywali mnie geniuszem, ale ja wiedziałem, że to nie prawda. Itachi zawsze był lepszy ode mnie. W porównaniu z nim byłem nieudacznikiem.

To, że byłem lepszy od innych… Naruto, Sakury, Niko… nie oznaczało, że mogłem się z nim równać. To był shinobi na zupełnie inną skalę, a ja, naiwniak, nawet nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać lub jaki sposób walki wybrać. Gdyby stanął teraz tu, przede mną… z pewnością w mgnieniu oka byłbym martwy.

Na co ja marnowałem tyle czasu? Straciłem cel z oczu sporo czasu temu. Jak to się stało?

Miałem wrażenie, jakbym przez ostatnie kilka tygodni nie był sobą. Byłem… szczęśliwy, spokojny, jakby moja przeszłość przestała istnieć. A niestety to, że czułem się dobrze, nie oznaczało, że to, co robiłem, było dobre.

Spotkania? Misje? Przeprowadzki? Dlaczego, do cholery, miałem na to wszystko tyle czasu, kiedy zamiast tego powinienem wypruwać sobie żyły studiując techniki klanu? Czemu coraz częściej myślałem o Niko jako najważniejszej osobie dla mnie, a nie o Itachi’m?

Miałem wąskie horyzonty i klapki na oczach. Podświadomie wiedząc, że mój cel, zemsta, wymyka mi się z rąk, przestałem zwracać na to uwagę, skupiając się na codziennym, zwykłym życiu. Bawiłem się w życie kogoś, kim nie jestem, kim nie mogłem być.

Kosztem czasu, stale mi uciekał.

Usłyszałem rytmiczne kroki na poręczy. Wiedziałem, że późno wróci.

Ona też marnowała czas. Miała niesamowity potencjał, a nigdy nawet nie próbowała dowiedzieć się, skąd.

- Nie jest ci zimno? – usłyszałem głos. Nie podniosłem wzroku. Nie miałem siły z nią rozmawiać. Nie o tym, co czułem. Mimo mojej niemej prośby, by zostawiła mnie w spokoju, podeszła do mnie i usiadła obok. – Słyszałam o twoim dzisiejszym treningu. – powiedziała swoim słodkim, niewinnym głosem. Wspaniale. A więc wszyscy wokół już o tym mówili. Wystarczyła jedna wpadka, a ludzie przychodzili do mnie z kondolencjami. Oczekiwali, że będę idealny. – Nie przejmuj się. Każdemu się zdarza.

Jeszcze lepiej. Jeden błąd i już byłem taki jak każdy. Normalny, szary shinobi.

- Ale nie mi. – warknąłem, odsuwając się od niej. Ostatnio w ogóle nie przejmowała się dotykaniem mnie. Nie ważne, że chciała mnie pocieszyć. Żadne słowa nie mogły mi pomóc. Jedynie czyny, a te tylko mi utrudniała.

Co tak właściwie do niej czułem? Przy niej zdawało się nic nie istnieć, a wszystkie myśli były tłumione. Czułem się niespokojny i odurzony, jakby miała na mnie magiczny wręcz wpływ.

Zastanawiałem się, co by było, gdybyśmy się nie spotkali.

- Chodziło mi raczej o to, że cokolwiek się stało, to sobie poradzisz. Jak zawsze. – szturchnęła mnie. Więc jednak stawiała na pocieszanie. Czy wyglądałem na kogoś, komu potrzebne jest współczucie? Nawet nie wiedziała, że tak naprawdę nie chodzi o ten durny trening. – Może nie za często to mówię, ale to przez to, że każdy to wie. Ty też. Jesteś naprawdę silny.

Silny. Dobre sobie. Nie na tyle, by przewyższyć mojego brata. Męczyły mnie głupie sny, co dopiero miało być podczas walki.

- Ale nie wystarczająco. I w dodatku za późno. – mruknąłem, odpychając się od ściany i wstając na równe nogi. Oparłem się łokciami o barierkę tarasu.

Czułem się jak ptak uwięziony w klatce. Jak kruk pośród gadatliwych papug, które nie przejmują się niczym, tylko swoim zwykłym, nudnym życiem. One nie wiedziały nawet, że są w klatce. Nie widziały perspektyw. Nie wiedziały, czego chcą. Do niczego nie dążyły.

A przez to nie były w stanie pomóc mi otworzyć klatki. Byłem sam.

- Co się stało? – zapytała kunoichi. Albo się nudziła, albo była ciekawska.

Ha, mogło jeszcze chodzić o naszą tak zwaną przyjaźń. Co ona tak naprawdę znaczyła? Gdyby była nieszkodliwa, nie zmieniałaby mnie i mojego sposobu myślenia.

- Nic. – westchnąłem, nie ruszając się z miejsca. Naprawdę nie chciałem, by tu była. – Nic, co by cię obchodziło. – dodałem po chwili, ale cicho. Chciałem, by sobie poszła. Nie chciałem wciągać jej w swoje problemy. Miała własne życie.

A ja czułem, że jeśli zaraz nie zniknie, to wyładuję na niej całą swoją irytację i smutek.

I niezadowolenie z samego siebie.

- O co ci chodzi? – zapytała znowu, cholerny setny raz. Pytania i pytania, jakbym był najważniejszy na świecie. Jakby ją to obchodziło. Jakby mogła coś zrobić. Podeszła do mnie i położyła mi rękę na ramieniu. Spojrzałem na nią kątem oka. Wyglądała na smutną, gotową do rozmowy.

- O co mi chodzi? – powtórzyłem, odchodząc od niej. Czułem, że jej bliskość daje mi komfort i ona to wie, a jednocześnie wiedziałem, że wcale nie tego mi trzeba. Chciałem coś zmienić. Wrócić na właściwy tor. – O to, że stoję w miejscu. Bawię się w durne treningi i misje, podczas gdy powinienem szykować się do starcia z moim bratem. Powinienem być już o wiele silniejszy. Być na jakimś tropie. Zamiast tego nie wiem i nie umiem nic, zupełnie jak kilka lat temu.

- Jesteś silny, dużo trenujemy razem, Kakashi pomaga ci z doujutsu…

Ona nic nie rozumiała. Była głucha na to, co mówię. Co czuję.

- Tak? Od kiedy? Od kilku tygodni. – warknąłem, odwracając się teraz do niej. Stała tak po prostu, trzęsąc się lekko z zimna. Była drobna i słaba. Nie dawała mi oparcia. To ja jej pomagałem. To ona potrzebowała mnie. Dlatego się o mnie bała. Gdy ja miałem kłopoty, kłopoty też miała ona. – Mój brat miał lata, by doskonalić te techniki. Uczyli go mistrzowie klanu, mnie jakiś wariat, który ma tylko jednego Sharingan’a. Nawet nie wiadomo skąd.

- Konoha jest najsilniejszą wioską, gdzie indziej chcesz trenować, jak nie tu? – warknęła w odpowiedzi. Zupełnie, jakby kraje i wioski miały tu jakieś znaczenie. Itachi też był z Konohy. Szanse były wiec równe.

- Wspaniałą? Być może, ale ze względu na wielkość. Wskaż mi wojownika, który na pewno w pojedynkę pokonałby mojego brata.

Dziewczyna milczała, patrząc w jakiś punkt na mojej bluzce. Nie było takiej osoby i ona dobrze to wiedziała. Nie chodziło o wioskę. Nie chodziło o naukę.

- No właśnie. Jakim cudem ja, w najbliższym czasie, mam tego dokonać? Ciągle robimy to samo, uczymy się przeciętnych jutsu, legalnie i ‘tak, jak trzeba’. Człowiek, którego chcę pokonać nie ma skrupułów, ograniczeń, prawdopodobnie opanował zakazane techniki, o których ta śmieszna wioska jedynie słyszała.

- Co chcesz przez to powiedzieć? Chyba nie zamierzasz odpowiedzieć na propozycję Orochimaru?! – krzyknęła.

Spojrzałem na nią. Czy ona do reszty zgłupiała? Nie miałem zamiaru pokonywać jednego zbrodniarza rękami drugiego. Stałbym się wygnańcem nie lepszym od Itachi’ego. W swoim życiu jako ninja widziałem wielu ludzi i byłem przekonany, że większość myślała tylko o sobie. Czemu Sannin miałby być inny?

- Nie jestem głupi. Ten świr wykorzystałby to na swoją korzyść. – uspokoiłem ją, opierając się ponownie o barierkę. Zapadła cisza. Wokół panowała absolutna ciemność. Na horyzoncie, za murem, widać było ciemne korony drzew. – Może nawet nie miałbym u jego boku szansy spotkać mojego brata.

- Skąd wiesz, że teraz masz szansę? – zapytała. Spojrzałem na nią. O czym ona mówiła? – Wiele ludzi wie o Itachi’m. Zadaniem niemal każdego wojownika Konohy jest jego zgładzenie. – przerwała, nabierając oddechu. – Możliwe jest, że w tej chwili, kiedy tu rozmawiamy, ktoś z nim walczy.

Zdawałem sobie z tego sprawę, naprawdę. Ona jednak nie wiedziała tego, co ja. Itachi zaplanował to wszystko. Potrafił wykiwać całą wioskę. Nie myślał tak jak inni.

- To on kazał mi stać się silniejszym. Nie zabił mnie dla własnej przyjemności, dreszczyku emocji. – mruknąłem. Dziewczyna zmarszczyła brwi. – Nie pozwoli się zabić póki się nie spotkamy. Wiem to.

Po co w ogóle o tym rozmawialiśmy? Moje spostrzeżenia i poglądy były niezmienne. Nie twierdziłem, że to była jej wina. To wszystko szło źle przez moją nieuwagę i głupotę. Jednak stanie na balkonie i ględzenie o czymś, na co dziewczyna nie miała żadnego wpływu… było bez sensu.

- Moim zdaniem…

- Nie chcę twoich rad. Wy… ty i reszta… nigdy tego nie zrozumiecie. – wskazałem na nią, próbując skończyć rozmowę. Chciałem pokazać jej różnicę. Granice pomiędzy mną a resztą wioski. Staliśmy kilka metrów od siebie. Niko patrzyła na mnie iskrzącymi się oczami. – Nie straciliście niczego, co można by było porównać z tym, co zabrał mi Itachi.

- Jak to nie? – warknęła. Westchnąłem, widząc, że jest wściekła. Ona naprawdę nie przyjmowała do wiadomości, że ja z nią nie dyskutuję. Po prostu mówię jej, co myślę, nie proszę jej o pomoc, radę czy współczucie. – Myślisz, że zostałam adoptowana z rąk do rąk? Moja rodzina prawdopodobnie też została zamordowana, ale nie piszę sobie tego na czole! – krzyknęła, wskazując palcem na odpowiednie miejsce na swojej głowie. Zmarszczyłem brwi. Poważnie przesadziła. Ostatnie tygodnie były idealnym przykładem, że próbowałem być taki jak inni. – Myślisz, że jesteś wyjątkowy? Wiesz, ile dzieci zostało osieroconych podczas Wielkiej Wojny?! Tysiące, jeśli nie miliony! Ludzie umierają codziennie, Uchiha, i nic na to nie można poradzić!

To nie było to samo. To nie była rzecz, o której mogłem zapomnieć, lub to wybaczyć, tylko dlatego, że są jacyś „inni”. Czyn Itachi’ego nie był usprawiedliwiony złem świata. To nie było fair.

Miałem prawo do tej zemsty i nikt, zwłaszcza Niko, której do tej pory ufałem, nie był w stanie przekonać mnie, że było inaczej.

- Ich rodziny nie są mordowane jednej nocy, przez najbliższego im człowieka, i to na ich oczach. – odparłem, starając się zachować spokój. Zrobiłem krok do przodu. – Nie wiesz, jak to jest, gdy nęka cię złość, żal, smutek i poczucie winy. Ty nic nie pamiętasz. Nic ci nie odebrano, bo nic nie miałaś.

Patrzyła na mnie jak otępiała, jakbym powiedział coś, o czym nigdy nie słyszała. Ona naprawdę myślała, że jej zdanie się liczy. Że jest do mnie podobna. Lub że ja jestem taki jak wszyscy.

- I co, to jest ta różnica? Ten jeden szczegół? Ty pamiętasz, my nie, i przez to jesteśmy inni? Co, jesteś lepszy, ważniejszy czy jaki? – tym razem to ona zrobiła krok przed siebie, przez co staliśmy teraz twarzą w twarz. Była piękna, jak zwykle, to jednak nie dawało jej racji.

Była nadal uroczą, nastoletnią dziewczyną. Może i silną kunoichi, przez co zabiła wielu ludzi i wygrała wiele walk. Nie znała jednak najważniejszego składnika duszy shinobi. Tego, który sprawiał, że był on silny.

Nienawiści.

- Wiedziałem, że nie zrozumiesz. – przymknąłem oczy, odchylając głowę na bok. Jej wzrok przeszywał mnie na wskroś. Bałem się, że powiem jedną rzecz za dużo lub zranię ją w jakiś sposób. – Nie warto było zaczynać tej rozmowy.

- Nie! To ty nie rozumiesz! – krzyknęła, wskazując na mnie palcem, w chwili, gdy próbowałem odjeść. – Nie wiesz, jak to jest, nie znać samego siebie. Nie masz pojęcia, jaka to pustka i zagubienie, gdy nie masz rodziny i celu. Nie wyobrażasz sobie, jaki to ból zaczynać od zera, nie mieć nic, nawet wspomnień, które można przywołać nocą. – w jej oczach podczas płomiennej przemowy pojawiły się łzy. Nie były jednak w tym momencie mnie w stanie złamać.

Czy ona sobie kpiła? Porównywanie naszych przeszłości to jedno, ale teraz wyraźnie zakomunikowała, że to ona i reszta mieli gorzej. Tak to widziała? Że byłem szczęściarzem, bo byłem w stanie powiedzieć, kto zabił moją rodzinę? Co z tego, skoro był on poza moim zasięgiem?

Powinienem się cieszyć, bo widziałem, jak moi rodzice umierają? Hura, świetne kino!

Miałem farta, bo miałem kolorowe obrazki do wspominania i litry krwi w wyobraźni, gdy kładłem się spać?

- Jak możesz? – wysyczałem przez zęby, patrząc na nią z góry. – Jak możesz porównywać swoje straty z moimi? – dziewczyna zamrugała zielonymi oczami, jakby dopiero teraz dosłyszała, co do niej mówię. Była taka głupia. Taka naiwna. – Ty… ty nigdy nie byłaś kochana. Nie wiesz, jak to jest!

To najbardziej bolało. Świadomość, że pozostawiło się w potrzebie kochających ludzi. Że nigdy się już ich nie spotka. Że moja zemsta nic im nie pomoże.

Spojrzałem na nią i jej sztywniejącą twarz. Pierwsza łza spłynęła swobodnie po jej policzku. Jej oczy zadrżały, skupiając się na moich.

Dopiero wtedy dotarło do mnie, jakie świństwo powiedziałem.

Zanim zdążyłem zareagować, kunoichi minęła mnie i zeskoczyła z tarasu.

Nie marnowałem czasu, tylko puściłem się pędem za nią, nie zważając na huk, z którym spadam po kolejnych dachach. Było ciemno, zwłaszcza w drobnych zakamarkach uliczek, a ona była zwinna i szybka.

Co jednak chciała osiągnąć, uciekając?

Prawdopodobnie to, co ja, zmieniając się. Bała się rozczarowania, więc zmieniała kierunek.

Nie ważne, jak ciężkie było moje życie. Jak dużo pracy mnie czekało, ani to, że prawdopodobnie przeznaczone było mi zginąć z rąk mojego brata. Nie usprawiedliwiało mnie to przy grzebaniu ideałów, które wyznawała moja rodzina i moja rodzinna wioska. Nie mogłem sobie pozwolić na pogrążenie w ciemności u boku Orochimaru.

Tak samo jak ranienie najbliższych.

Zeskoczyłem na piaszczystą uliczkę, wsłuchując się w pozorną ciszę. Odgłosy z domów i szczekanie psa w oddali nie pozwalały mi się skupić przez dłużą chwilę.

Zgubiłem ją.

Odwróciłem się w stronę, z której przybiegłem, gdy z ciemnej uliczki wybiegła Niko.

Stanęła jak wryta. Była zdyszana i ciągle płakała. Zacisnęła zęby, widząc mnie i z kwaśną miną odwróciła się na pięcie z zamiarem ponownego zniknięcia mi z oczu.

Podbiegłem do niej i chwyciłem ją mało delikatnie za nadgarstek, zatrzymując ją, a jednocześnie odwracając w swoją stronę.

Jej wielkie, zielone oczy były przepełnione żalem i smutkiem, ale przede wszystkim zawodem. Nie mogłem patrzeć na nią w takim stanie.

Wszystkie słowa, gesty… czas, który spędziliśmy razem… to wszystko była obietnica wspólnego szczęścia i oparcia. Obietnica, że taka rozmowa jak ta nigdy nie będzie miała miejsca. A jednak to się stało i nie mogłem tego cofnąć. Tak jak śmierci moich rodziców.

Ale to nie była jej wina.

- Jestem idiotą. Wybacz.

Przyciągnąłem ją do ciebie, przyciskając do własnego ciała jej drobną sylwetkę. Przestała płakać, ale nie wyrywała się, stojąc w tym zimnie razem ze mną. Po chwili oplotła ręce wokół moich pleców, wciskając swoją zarumienioną twarz w moje ramię siąkając nosem.

Oparłem policzek na jej włosach, wdychając jej zapach. I znowu zapomniałem o swoich celach.

Przynajmniej o jednym z dwóch.


* Gashi – artysta, malarz, a także papier do rysowania

** Ryoushi – łowca lub rybak

1 lutego 2010

Rozdział LX - "Przyjaźń"

Cała kwatera się zatrzęsła, gdy do pokoju wypełnionego obcymi mi ludźmi weszła rozwścieczona Hokage. Nie rzuciła nawet okiem na biedną Shizune, przepychając się między jeszcze przed chwilą dyskutującymi jounin’ami. Przez ten jeden moment zrobiło mi się ich żal, mimo, że ich nie znałam. Wiedziałam, o co to całe zamieszanie, i na pewno nie miało być miło. Blondynka oparła się o biurko, pochylając głowę nad papierami i wzdychając ciężko, prawdopodobnie dla uspokojenia.

Widziałam dogasającą walkę przy bramie i przerażonych ludzi ewakuowanych do centrum. To wszystko stało się tak szybko…

- Tsunade-sama… - zająknęła się Shizune, choć po chwili po prostu zamknęła oczy i postanowiła nie zbliżać się do starszej kunoichi.

- Ktoś mi to raczy wytłumaczyć? – warknęła nisko Hokage, rzucając okiem na grupę mężczyzn pośrodku. Na pierwszy rzut oka wydawali się strażnikami z wieży. To by doskonale tłumaczyło ich zmieszanie.

- Przysięgam, Hokage-sama… j-ja… to z-znaczy m-my… nie mieliśmy b-bladego pojęcia… - wydukał jeden ze stojących na przedzie.

- Cisza! – krzyknęła sannin’ka, uderzając ręką w biurko z taką siłą, że od huku przymknęłam oczy i przysunęłam się bliżej do ściany. – Nie obchodzi mnie, co sobie myśleliście! To niedopuszczalne, by pod naszymi nosami czaiły się oddziały wroga, a meldowała o tym jedna wieża, w dodatku tak niedokładnie!

- D-demo…

- Zamknąć się, do cholery! – warknęła jeszcze raz, wskazując na grupę jounin’ów, wbijających teraz wzrok w czubki swoich butów, zupełnie jak karceni przez nauczyciela uczniowie Akademii. – Posłałam na zwiady dwójkę chuunin’ów, sądząc, że to nic poważnego. Dwójkę! Chuunin’ów! – powtórzyła, akcentując każde słowo pięścią na stole. Poczułam się strasznie niedoceniona i lekceważona. Co z tego, że byliśmy chuunin’ami? Nic nam się nie stało, znacznie opóźniliśmy inwazję tych ninja, po drodze wykluczając z walki znaczny ich procent. Tsunade-shishou wskazała na nas ręką, rycząc na swoich podwładnych. – Jak byście się czuli, gdyby im się coś stało?! Co byście powiedzieli mi?! Albo ich dowódcy, Hatake?! ‘Wybacz, Kakashi-san, twoi uczniowie nie żyją, zniszczyło ich siedemdziesięciu shinobi, których nie zauważyliśmy’?!

- Sześćdziesięciu. – poprawił ją Sasuke, stojący z założonymi rękami tuż obok mnie. Uśmiechnęłam się lekko. On nic sobie z tego wszystkiego nie robił!

- Nie wtrącaj się, gnojku! – warknęła kunoichi, wracając na chwilę wzrokiem do kilku męczenników. – Macie szczęście, że zatrzymaliśmy ich przed całkowitym wtargnięciem do wioski! Na waszym sumieniu byłaby rzeź cywili! Rzeź, rozumiecie mnie?! Wracać na stanowiska, i niech mi się to nie powtórzy! – wskazała na drzwi, przez które za chwilę wybiegli przerażeni ninja. Blondynka zwiesiła głowę, sięgając do szuflady po sake i podwijając rękawy.

- Tsunade-sama… Homura-sama pragnie się z panią widzieć… - zakomunikowała brunetka, ciągle niepewna, czy jakiekolwiek zdanie z jej ust nie wyprowadzi jej szefowej z równowagi.

- Czego ten staruch jeszcze chce… jakbym nie miała wystarczająco dużo na głowie… - westchnęła Hokage, przewracając oczami i wracając do żłopania alkoholu. – Wpuść go. Zaraz skończę z tymi tutaj… - podniosła wzrok na nas, więc podeszliśmy do jej biurka. Blondynka przez chwilę piła, zamyślona. W końcu odstawiła do połowy opróżnioną buteleczkę i popatrzyła na nas, już nie z taką wściekłością, ale jednak zawodem. – W takich sytuacjach informuje się wioskę, Uchiha. – mruknęła.

- Wiem. – popatrzył na nią ciemnym wzrokiem. Rozmawialiśmy wcześniej o tym, co się stało i byłam z nim zupełnie zgodna. – Jednak gdy na plecach ma się ranną partnerkę, a za plecami garnizon wrogich, wyszkolonych shinobi, wysyłanie w powietrze flar, tuż po starciu, z którego ledwo uszło się z życiem, jest…

- …trochę bez sensu… - dokończyłam za niego, bo wiedziałam, że trudno będzie mu się obyć bez niestosownych słów. – Znaleźliby nas i wykończyli. Wiemy, że przedkładanie własnego życia nad mieszkańców wioski nie jest dobre, ale byliśmy pewni, że shinobi Konohy się wszystkim zajmą. – uspokoiłam ją.

Uchiha był tym wszystkim naprawdę rozdrażniony. Wezwano nas do kwatery jak winnych jakiejś zbrodni, mimo, że to nie my popełniliśmy błąd. Poza tym, nie wiem, czemu, ale był dość niecierpliwy w związku z moją przeprowadzką.

- Macie rację. Co nie zmienia faktu, że wioska poniosła straty. A to, dla mnie jako Hokage, jest najważniejsze. Nie mogliście ich jakoś powstrzymać? – uniosła brew, jakby niedowierzając. Cieszyło mnie, że wierzyła w nasze umiejętności, przed chwilą podkreślając naszą stosunkowo niską rangę.

- Nie, Hokage-sama. – westchnęłam. – Pojawili się znikąd, od razu w poważnych ilościach, a nas, użytkowników Katona, znacznie ograniczał las…

- Aah. Tego nie wzięłam pod uwagę. – zamyśliła się piwnooka, popijając ponownie alkohol. Jego ostry zapach już się unosił dookoła. – Nie ukarzę was, ale wiedzcie, że w najbliższym czasie czeka was dużo zajęć. – popatrzyła na mnie, a ja przełknęłam ślinę. Mówiła o nas, jako o drużynie Kakashi’ego, czy o mojej działalności w ANBU? Chyba wiedziała, że Uchiha nic o tym nie wie?

- C-czemu? – zapytałam, widząc, jak Uchiha odchodzi od biurka, by popatrzeć przez okno.

- Wiozą rannych ze starcia. – burknął, a ja podbiegłam do niego, wyglądając na zewnątrz. Rzeczywiście, niesiono na noszach i wieziono na specjalnych stołach rannych z pojedynku pod wschodnią bramą. Szpital był usytuowany tuż za zakrętem. Zmrużyłam oczy, widząc znajome sylwetki. – Czy to… Kiba, Akamaru i… Chouji?

Nie mogłam w to uwierzyć. Po raz pierwszy od dłuższego czasu zdarzyła mi się misja, która miała realny wpływ na losy wioski… i ją zawaliłam. Przeze mnie mogli zginąć ludzie, i to ważni nie tylko dla mnie, ale moich znajomych. Przyjaciół. Mieszkańcy wioski byli jedną wielką rodziną, przynajmniej tak mówił mój były sensei. 

- Aah. Wiele drużyn zostało wysłanych, by wspomóc ANBU i wartowników. Pokonaliśmy najeźdźców, większość wtrącając do więzienia i oddając na przesłuchanie. Jak widzicie… nie obyło się jednak bez szkód. – Hokage wstała z miejsca, podchodząc do okna.

Dlatego mieliśmy mieć więcej misji. Im więcej ludzi leżało w szpitalu, tym mniej rąk do pracy miała Tsunade.

Nim zdążyłam otworzyć usta, do biura bez pukania wparował stary członek Rady. Spojrzał przelotnie na mnie i na Sasuke, zdając się nas zupełnie nie znać, po czym zwrócił się do blondynki.

- Morino wydobył z jednego z napastników zleceniodawcę. Zostali wysłani z Kaze no Kuni.

- Kraj Wiatru? Co na to Kazekage?! – oburzyła się Hokage, zaciskając rękę na pękającej powoli butelce.

- Spokojnie, Tsunade-hime. Jesteśmy niemal pewni, że to nie atak ze strony Suna-gakure. Na wszelki wypadek trójka ambasadorów, a przy okazji dzieci panującego Kazekage, wraca na jakiś czas do swojej rodzinnej wioski.

- Świetnie. Jeszcze mniej dostępnych shinobi. – jęknęła kobieta, opadając ze zmęczeniem na fotel. – Coś jeszcze? – spojrzała na starca, pełniącego w tym momencie rolę posłańca.

- Nie.

- Tak, Hokage-sama. – w oknie, przy którym stałam wraz z Sasuke, znikąd pojawił się członek ANBU w biało-pomarańczowej masce tygrysa. Kapitan Sutoraiki.

Przez chwilę wahałam się – ukłonić się, czy nie, przywitać, czy nie? Byłoby to uznane za nietakt? Z drugiej strony jedno słowo, a Sasuke wiedziałby, ze jestem w ANBU. Kapitan na szczęście przez dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na twarzy bruneta, jakby analizując jego rysy, aż w końcu, rozumiejąc, kim jest, zwracając się tylko do swojej przełożonej.

- Ibiki-san w trakcie siódmego przesłuchania otrzymał wiadomość, że zbliża się odsiecz. – zakomunikował prosto z mostu i bez emocji w głosie.

- Sonna! – Homura złapał się za pierś, a blondynka ponownie poderwała się z krzesła.

- Kiedy? – zapytała, chwytając za papiery i zaczynając coś bazgrać.

- W ciągu najbliższej doby. – odpowiedział spokojnie Sutoraiki. Niemal czułam na sobie jego wzrok zza kociej maski. Kiwnęłam lekko w jego stronę, na co on podobnie odpowiedział. Uchiha na szczęście patrzył w inną stronę. – Nie wiemy jeszcze, co było ich celem, ale sygnałem dla kolejnej grupy ma być po prostu to, że ci nie wrócili.

- Muszą więc mieć bazę gdzieś niedaleko. – wtrącił się Sasuke, do tej pory jakby nieobecny przy dyskusji.

Nastała cisza. Wszyscy analizowali to, co powiedział, a ja tylko się uśmiechnęłam.

- Chłopak ma rację. – odezwał się Kapitan, wchodząc z powrotem na parapet. – Będę panią informował na bieżąco. – dodał, po czym zniknął.

- Shizune! – krzyknęła blondynka, ignorując ninja za oknem. Sekretarka wpadła do pomieszczenia tak szybko, jakby stała cały czas za drzwiami.

- Hai, Tsunade-sama? – kobieta odstawiła świnkę na ziemię, otrzymując w zamian od piwnookiej przed chwilą zabazgraną kartkę.

- Sprowadź mi tu zaraz Uzumaki’ego, Narę, Aburame i Lee i Hyuugę Neji’ego, razem z ich przywódcami. Szykujemy odwet. Nie pozwolę, by ci łajdacy ponownie wkroczyli na teren mojej wioski!

Brunetka rzuciła okiem na listę, po chwili podnosząc znad niej już spokojniejszy wzrok.

- Izumo-san i Iruka-san są w szpitalu. Odpoczywają po ostatnim ataku…

- Więc sprowadź całą resztę! – krzyknęła Tsunade, wskazując na drzwi. Shizune wybiegła, zatrzaskując za sobą drzwi. Homura również pożegnał się i ulotnił. Zostaliśmy tylko ja, Sasuke i Tsunade, patrząca z tęsknotą na pustą już butelkę po sake. W dodatku lekko popękaną.

- Zostaje jeszcze mniej ninja do pracy. – spojrzała na nas. – Wielu przygotowuje się do egzaminu na chuunin’a. – dodała, opierając łokieć na biurku. – Możecie już sobie iść, ale bądźcie gotowi na szybkie wezwanie.


Książki, ubrania, buty, dywan, dokumenty, kosmetyki, broń, przyprawy, ozdoby, zdjęcia, rzeczy Saturn, zwoje, pamiątki i zasłony. Wszystko to pakowałem w duże, tekturowe pudła, które następnie Niko pieczętowała w długich zwojach.

Dokładnie przyglądałem się temu, co robiła. Nigdy wcześniej nie widziałem, by ktoś z taką wprawą umieszczał przedmioty w rolce papieru. Kilka razy miałem styczność z rozpieczętowywaniem, na przykład oglądając walki tej szatynki w koczkach. Do tej pory jednak nie interesowało mnie to, wolałem mieć wszystko przy sobie, pod ręką. Z drugiej strony… mogło się to kiedyś okazać użyteczne.

Niko klęczała przed rozwiniętym zwojem z rolką do zwijania po lewej stronie. Otrzymując do rąk pudełko zaglądała do środka, sprawdzając, co w nim jest, zamykała je, po czym chwytała pędzel, maczała go w czarnej farbie i pisała na zwoju nazwę przedmiotu. Po wykonaniu symbolu dotykała go własną krwią z palca, kładła na nim pudło i wysyłała je w niebyt kilkoma pieczęciami. Wokół zapisanego wcześniej słowa pojawiały się dekoracyjne znaki podobne do wieńca wokół pieczęci na moim karku. Następnie Niko przesuwała rolkę, robiąc miejsce dla kolejnej kategorii pudełka.

- Co się tak patrzysz? Chcesz się zamienić? – zorientowałem się, że patrzy na mnie para zielonych oczu.

- Nie. – odparłem, ruszając do jej pokoju pakować kolejne rzeczy. Większość była drobna, jednak oparty o szafę zwój, prawdopodobnie z mapą, był raczej pokaźny. Zaniosłem go razem z pudełkiem do salonu i podałem je Niko. – Nigdy tego nie robiłem. Co to za mapa? – chwyciłem za sznurek otaczający papier, gdy Niko poderwała się z ziemi i wyrwała mi rulon z rąk. Popatrzyła na mnie podejrzliwie, kucając i bazgrając na zwoju słowo „mapa”, a zaraz potem pieczętując w nim znalezisko.

- Nie ważne. To staroć z byłej misji.

Wzruszyłem ramionami, idąc po kolejne pudło. Nie było tego na szczęście wiele. Bez pomysłu Niko przenoszenie tego zajęłoby nam jednak sporo czasu.

Nie mogliśmy przenieść w ten sposób pumy i jedzenia. Przedmioty transportowane w zwojach trafiały do innego wymiaru. Nie mogły być to rzeczy żywe lub ulegające czasowi. Niko wiedziała to podobno z własnego doświadczenia, pieczętując z kolegą z drużyny jabłko, a po kilku godzinach wydobywając z rulonu zgniłą, śmierdzącą papkę.

Mało opowiadała mi o swojej byłej grupie. Zastanawiałem się, gdzie oni teraz są. Nie spotykała się z nimi, nie próbowała nas ze sobą poznać, nie mówiła o nich ani Hokage, ani Kakashi.

Popatrzyłem, jak Niko zagląda do kartonu, który jej podałem. Były w nim rzeczy z szuflad przy łóżku oraz parapetu. Dziewczyna uśmiechnęła się, zanurzając rękę w masie nikomu niepotrzebnych przedmiotów i wyciągnęła z nich białe pióro.

- Pamiętasz? Dałeś mi je niedługo po naszym spotkaniu. – powiedziała, wrzucając drobiazg do pudła i pieczętując je. Następnie podniosła się z ziemi, rozglądając dookoła. – Wydaje się, jakby to było dawno temu… - jej oczy utkwiły w ścianie tuż za moimi plecami. Wydawała się zmęczona i rozkojarzona. Być może ta przeprowadzka nie była jej na rękę?

Pf, czemu ja się tak przejmowałem? Niedawno i tak zmieniała miejsce zamieszkania, ja zajmowałem ten apartament o wiele dłużej niż ona. Poza tym byłem pewien, że mój dom jej się spodoba. Był dość przestrzenny, trochę nowych gratów mogło mu dobrze zrobić.

A przy okazji, mogłem się nauczyć, jak transportować własne szpargały.

- Naucz mnie. – mruknąłem. Dziewczyna spojrzała na mnie ze zdziwieniem, jakby obudzona z krótkiego snu. – Pieczętować rzeczy. To może się przydać na misje. – wytłumaczyłem.

- Kakashi cię tego nie nauczył? – zapytała Niko, usadawiając się z powrotem na ziemi, a ja tuż naprzeciwko niej.

- Nie, czemu? Niewiele ludzi tego chyba używa.

- Żartujesz? Mój sensei pokazał mi tę sztuczkę zaraz po skończeniu Akademii. Jest bezpieczna i wygodna. Naprawdę nigdy nie próbowałeś? – pokręciłem głową. Kunoichi uśmiechnęła się. – No dobra, co byś chciał zapieczętować?

- Spróbujmy z moją bluzką. – podałem jej T-shirt leżący na kanapie. Nie oddała mi go jeszcze po powrocie do domu z lasu. Szatynka spojrzała niepewnie na obiekt i westchnęła.

- Wiesz, jak to się robi. – podała mi pędzel, a ja namalowałem symbol oznaczający bluzkę. Niko nic nie mówiła, więc uniosłem brew. – Masz dziwny charakter pisma. – wyznała. – Taki… neutralny. Książkowy. Wręcz bezpłciowy. – wyjaśniła.

- Będziesz mnie obrażać, czy mogę kontynuować? – warknąłem, rozgryzając sobie kciuk.

- Gomen, to była tylko luźna uwaga. – popatrzyła na moją dłoń. – Pobrudź lekko znak krwią, połóż bluzkę na wierzchu, najlepiej złożoną, i wykonaj pieczęć węża, małpy, konia i świni.

Wykonałem jej polecenia, koncentrując się na obiekcie, który zniknął, jakby wessany w kłębie dymu do zwoju. Dookoła kanji pojawiły się czarne symbole.

- Brawo. – uśmiechnęła się neutralnie Niko, wstając z miejsca i zwijając zwój. Wydawała się być w złym humorze. Zanim zdążyłem zapytać jej, co się stało, sama to z siebie wydusiła. – Ty naprawdę jesteś geniuszem, co?

- Na to wygląda. – odparłem, uśmiechając się lekko.

Przeszliśmy wioskę bez przeszkód. Niko niosła zwoje ze swoimi rzeczami oraz duży koc, w który zawinęła Saturn, ja zarzuciłem na siebie plecak gromadzący w sobie zawartość lodówki i spiżarni. Weszliśmy na szóste piętro już niemal całkowicie wyremontowanego budynku. Niko rozglądała się czujnie dookoła, jak zwierzę w nowym środowisku.

- Masz mało sąsiadów. – zauważyła. I miała rację. Na korytarzach na poprzednich piętrach były trzy pary drzwi więcej. – Na szczycie jest mniej mieszkań?

- Też. Dużo miejsca zajmują tarasy. – przyznałem, wyjmując z kieszeni klucze i otwierając drzwi. – Ale to głównie dlatego… że mój apartament składa się z dwóch, połączonych.

Otworzyłem drzwi, pozwalając Niko wejść pierwszej. Kucnęła, rozkładając na ziemi koc, z którego wybiegł kot. Uśmiechając się do siebie, zdjęła buty, położyła je na genkanie zaraz obok zwojów, które niosła, i dopiero potem przeniosła wzrok na wnętrze mieszkania, rozglądając się na początku po przedsionku.

Oprowadziłem ją po wszystkim, przy okazji kładąc jedzenie w kuchni, której, mówiąc szczerze, do tej pory używałem bardzo rzadko. Wskazałem jej pokój, czyli jedną z dwóch zagospodarowanych sypialni usytuowaną głębiej w domu. Swoją zająłem wcześniej ze względu na funkcjonalność i dostęp do szerszej części tarasu, Niko mogła się jednak spodobać spora łazienka zaraz przy jej pokoju.


To miejsce było… niesamowite. Racja, było tu strasznie dużo miejsca, widać Uchiha nie zdążył kupić jeszcze wszystkich mebli, ale mimo to mieszkanie robiło niesamowite wrażenie. Było urządzone i rozplanowane naprawdę sprawnie. Łączyło ze sobą modną nowoczesność, którą podkreślały ogromne okna, oraz tradycyjny styl, odzwierciedlający się wiszącą na okutych boazerią ścianach bronią.

Podeszłam niepewnie do dwóch skrzyżowanych katan wiszących w, zdawało się, bibliotece. Jedna z nich okryta była czerwonym pokrowcem z motywem smoka, druga w zielony futerał z wizerunkiem ptaków. Wszystkie rzeczy w domu, lampy, obrazy, meble, były starannie wyczyszczone i niemal błyszczące nowością, a pamiątki starannie zakonserwowane.

- Skąd wytrzasnąłeś te miecze? – zapytałam, nie mogąc ukryć ciekawości. Biblioteka sąsiadowała z holem, a ściana, która je łączyła, będąc głównym dziwactwem architektury, zasłonięta była w całości regałem z księgami. Czemu dziwactwem? Otóż była naprzeciwko wejścia, i żeby wejść do jednej z części domu, dziennej lub nocnej, trzeba było iść odpowiednio w prawo lub lewo.

- Z kwatery klanu Uchiha. Większość pamiątek, ksiąg i zwojów jest stamtąd. – usłyszałam za sobą monotonny głos. Obróciłam się, krzyżując ręce, i oglądając pokaźny zbiór biblioteczki.

- I tak po prostu zabrałeś ze sobą to wszystko? Nie myślałeś o tym, by to sprzedać… czy coś…

- Wziąłem ze sobą tylko to, co uznałem za przydatne. Większość rzeczy nadal jest w dzielnicy, pozamykana. Wiesz, trudno byłoby mi przeczytać wszystkie książki należące do mojej rodziny. To chyba ze sto osób.

Popatrzyłam na bruneta. Siedział w fotelu z jedną nogą zarzuconą na drugą i patrzył za okno, przykrywając usta ręką opierającą się o podłokietnik. Nie wyglądał na złego, że pytam o takie rzeczy czy smutnego. Mimo to zrobiło mi się go żal.

- To jak, jeszcze nie pokazałeś mi, gdzie będę spać. – zaśmiałam się, próbując zmienić temat. Sasuke wyprowadził mnie z biblioteki, wpuszczając mnie do… - Ej, to twój pokój!

- Nie zapytałaś, gdzie jest twój, tylko gdzie będziesz spać. – uśmiechnął się tajemniczo shinobi.

- Bardzo śmieszne. – ruszyłam zaraz do najbliższych drzwi w tej chwili przez niego nie osłanianych. Znalazłam się z powrotem przy genkanie.

- Na prawo jest toaleta, twój pokój na wprost. – usłyszałam głos chłopaka dobiegający z jego pokoju. Grzebał w swoich rzeczach. – Nie jest jeszcze do końca umeblowany, ale to chyba ty będziesz się musiała tym zająć.

Przesunęłam drzwi, kolejny kulturowy wkład Uchihy w ten apartament, i aż zaniemówiłam. Moja sypialnia była… ogromna! Tak samo jak ta Sasuke, przestrzenna, z całą ścianą zajmowaną przez okna, co dawało jeszcze większe uczucie przestrzeni. Stało w niej piękne, królewskie łóżko z tradycyjnym, drewnianym baldachimem i ogromna szafa z suwanymi drzwiami, wbudowana już w konstrukcję domu.

- Mówiłem, nie ma tu za wiele… myślałem, czy by nie kupić stolika z krzesłami, czy nawet może kanapy… - mruknął brunet, wchodząc do pokoju i opierając się o ścianę z kwaśną, krytyczną miną. – Przydałaby się klozetka i kilka półek na twoje szpargały… może nawet regał. Oczywiście jeśli nie będziesz chciała trzymać tego w bibliotece. Jest też tam miejsce na broń. Wszystko przez to, że nie wiedziałem, czy spodoba ci się klon. Jest najdroższy i najtrwalszy, wiec pomyślałem…

- Żartujesz?! Jest ślicznie! – zaśmiałam się, a widząc jego ulgę i lekki uśmiech nie mogłam się powstrzymać, jak tylko go przytulić. Nie wiem, jak to się stało, staliśmy dość blisko siebie, ja oplotłam go rękoma w pasie i uścisnęłam go, nie wiedzieć czemu niesamowicie szczęśliwa. Dopiero, gdy jego ramiona otoczyły mnie w odpowiedzi, a ja poczułam, że shinobi położył swój podbródek na mojej głowie zorientowałam się, że coś jest nie tak. To był już… chyba trzeci raz, nie licząc niesienia mnie, gdy się… dotykaliśmy… przez dłuższy czas.

- Lubię, jak się cieszysz. – wymamrotał cicho, po chwili ściskając mnie mocniej. Uwolniłam się z uścisku, zanim zdążyły mnie dopaść dreszcze. Wiedziałam, że w jego wypowiedzi było trochę dwuznaczności, ale postanowiłam to zignorować.

- Całe mieszkanie jest piękne. Duże. – przyznałam, podchodząc do łóżka i siadając na nim, próbując ukryć rumieniec. – Ale widać, że nie kupiłeś jeszcze wszystkiego.

- Czekałem na opinię specjalistki. – zakpił brunet, wskazując na mnie. Chwyciłam poduszkę na znak, by ze mną nie zaczynał. Do pokoju weszła Saturn, przemykając się pod ścianami z nadzieją, że jej nie zauważymy. Chłopak natomiast podszedł do łóżka i oparł się o jego kolumnę, patrząc na mnie uważnie.

- Nie mogłeś już wtedy wiedzieć, że się tu wprowadzę. – zmarszczyłam brwi.

- Ale wiedziałem. – odparł szybko, podchodząc do mnie i podając mi rękę. Chwyciłam ją, nie wiedząc zupełnie, co zamierza. W jakiś dziwaczny sposób mu ufałam.

Nie mogłam się sobie dziwić. Powinnam się dziwić jemu. Zdawał się osobą trudnodostępną, odosobnioną i egoistyczną, a tak naprawdę wystarczyły cztery misje, wspólne mieszkanie i trenowanie razem przez kilka miesięcy, by nie tylko wzbudzić jego zaufanie, ale też zaprzyjaźnić się z nim. Zburzyć jego lodową zasłonę. Poznać go.

Może chodziło o czas? Może o to, że do tej pory żadne z nas nie miało kogoś bliskiego, z kim mogłoby porównywać to uczucie? Nie walczyłam o niego z jego znajomymi, nie musiał sobie niczego odmawiać budując więź ze mną. To się po prostu stało, nie wiadomo kiedy i gdzie.

A czemu ja go lubiłam? Miałam nadzieję, że nie działał na mnie jego wygląd, który, coraz częściej się łapałam na tym, że podziwiałam, ani jego popularność. Nie chodziło też o charakter. Był okropnie trudnym do zniesienia człowiekiem i doskonale o tym wiedział. Nie przeszkadzało mu to jednak, wręcz przeciwnie, pielęgnował w sobie tę cechę, doprowadzając mnie tym samym do szału.

Choć nie zawsze. Był dla mnie miły przez większość czasu, zwłaszcza ostatnio. Możliwe, że te drobne, czułe gesty w moim kierunku, łącznie z moją wdzięcznością za wielokrotnie przezywane przygody i ratowanie mojej skóry, przeważyły szalę w kierunku nie tyle przyzwyczajenia i akceptacji, co prawdziwej przyjaźni i poczucia bezpieczeństwa. Szczęścia.

- Nie widziałaś ostatniego pomieszczenia. – oświadczył brunet swoim normalnym głosem, jednak mogłam wyczuć, że to coś ważnego i miłego. Nie okazywał ekscytacji na twarzy, nie, on po prostu… był szczęśliwy. Nie wiem, skąd to wiedziałam. – Zapraszam. – mruknął elokwentnie, otwierając klamką drzwi w ścianie sąsiadującej z oknem.

Weszłam do środka, po drodze karcąc wzrokiem bruneta za wygłupy i niemal rzuciłam się na niego jeszcze raz.

Tylko dla mnie, tuż przede mną, była ogromna łazienka, a raczej łaźnia, bo w podłodze umieszczona została wielka wanna z jakimiś elektrycznymi ustrojstwami, odgrodzonym prysznicem i toaletą, a także półkami na kosmetyki, ręczniki…

- To jest… jak to zrobiłeś? – wskazałam na dziurę w ziemi, nigdy wcześniej nie widząc czegoś takiego.

- Ale co? – zapytał niewinnie Uchiha, chodząc dumnie po łazience-raju.

- Wiesz ‘co’, to jest niżej niż podłoga. – mruknęłam, bawiąc się licznymi guzikami i pokrętłami, aż wanna zaczęła buczeć, a z kranu wyleciała woda.

- Mam ci tu wyłożyć cały proces montowania armatury łazienkowej? – mój partner uniósł brew.

- Nie, co z sąsiadami na dole? Mają niższy sufit?! – pomachałam sobie ręką nad głową, próbując to sobie jakoś wyobrazić.

- Iie. Wykupiłem jedno pomieszczenie w domu poniżej. Wykorzystali je potem z resztą za moją zgodą na piec centralny i zbiorniki z zapasową wodą.

Spojrzałam na niego jeszcze raz, nieufnie. To wszystko było zbyt piękne, by dzielił się tym ze mną nie oczekując nic w zamian. Zakręciłam korek w wannie, pozwalając, by powoli wypełniała się wodą.

- Nie chcę się wtrącać, ale już mam sporo pomysłów dotyczących tego mieszkania. – przyznałam. Z pieniędzmi z ostatniej misji, jak i poprzednich, a w dodatku uwolniona od skandalicznego czynszu, mogłam trochę zainwestować w aktualne miejsce swojego zamieszkania, czyż nie?

Ufając oczywiście, że Uchiha nie miał mnie zamiaru stąd w najbliższym czasie wyrzucić. Nawet jeśli z mieszkaniem coś by nie wyszło… był honorowym, bogatym shinobi, nie spodziewałam się po nim przywłaszczania sobie czegokolwiek.

- To znaczy?

- Przydałby się zasłony. Takie ruchome. Te okna rano muszą zabijać. – westchnęłam, pokazując ręką jak suwane miały być zasłony. – Poza tym kwiaty. Dużo kwiatów, bo kąty świecą pustkami. –zamyśliłam się. - I rośliny na taras. Ładnie by zwisały na dół, spokojnie będę się nimi zajmować. A do środka… więcej półek. By przyprawy były na wierzchu. I lustra. Tu w ogóle nie ma luster. I…

Przerwałam, widząc wzrok Sasuke.

- No co? – zamrugałam oczami, wstając z podłogi przy wannie. – Zagalopowałam się? Gome. Ale po prostu tu jest tak…

Nim się obejrzałam, chłopak położył mi palec na ustach, wskazując na wannę. Dopiero teraz spostrzegłam, że napełniła się gorącą wodą.

- Widzę, że masz ochotę na kąpiel. Nie ma sprawy. Pójdę tylko po nasze ręczniki i możemy… - jego czarne oczy skrzyły się wesoło.

Odepchnęłam go od siebie ze śmiechem.

- Jeden mi wystarczy, dziękuję. – rzuciłam, wystawiając język. – I tak, chętnie się wykąpię. Sama.


Sto osiemdziesiąt siedem, sto osiemdziesiąt osiem… sto osiemdziesiąt dziewięć…

Oparłem się o podłogę jedną ręką, by otrzeć pot z czoła. Moje ręce mówiły mi, że już dość, ale musiałem pobić swój własny rekord. Dobiłem do dwustu, niemal przewracając się na plecy. Same pompki były trudne. Pompki na jednej nodze były trudniejsze. Gdy do tego dodałem oparcie nie na pełnych dłoniach, a na zaciśniętych pięściach… zaczynało się robić ciekawie.

Oddychałem ciężko, jednak musiałem zachować klasę. Wstałem więc, nie pomagając sobie zdrętwiałymi rękoma, przy okazji rzucając okiem na Niko.

Spodobała jej się ta sala. Gdy mówiła mi, że ćwiczyła już na niej z bo, nie spodziewałem się, że mówiła tylko o bo. Tak naprawdę hala była wyposażona w wiele drabinek, poręczy, skoczni, worków treningowych i materacy, na których każdy ninja spokojnie mógłby trenować.

Aż dziwne, że o tej porze to miejsce było puste. Widocznie, tak jak ja do tej pory, większość shinobi żyła w niewiedzy.

Niko korzystała z tych zabawek pełną piersią, przypominając teraz dzikiego kociaka w lesie nęconego cały czas kocimiętką. Szczerze mówiąc myślałem, że gdy zacznie opanowywać genjutsu, odłoży na bok taijutsu i ninjutsu. Ona jednak nie dawała za wygraną, starając się rywalizować ze mną na wszystkich szczeblach, nie tylko tych zaawansowanych.

- Już skończyłeś? – zawołała mnie, balansując na cienkiej barierce.

- Nie, łapię oddech. I nie popisuj się, wiadomo, że używasz chakry. – odpadłem, łapiąc ręcznik i butelkę wody. Podszedłem do rozstawionego metalowo-drewnianego gaju, w którym się bawiła.

Dziewczyna skrzywiła się, i bez mrugnięcia okiem spadła z poręczy, choć nie do końca, bo przyczepiając się do niej podeszwami stóp i zawisając na niej głową do dołu.

- Teraz używam chakry. Wcześniej tylko tyle, ile nie umiałam opanować. – mruknęła, podchodząc jak gdyby nigdy nic do mnie. Zatrzymała się, ciągle wisząc, a nasze twarze były na niemal tym samym poziomie. Dopiero teraz miałem okazję z bliska się przyjrzeć jej skąpemu strojowi gimnastycznemu. Została w samych spodenkach i krótkiej bluzce, którą śmiało mogłem porównywać ze stanikiem, który miałem szczęście oglądać jeszcze niedawno. Jej długie włosy związane były w warkocz, który teraz zwisał zabawnie w dół.

Albo mnie lubiła, albo mnie prowokowała. Nie pozostawałem dłużny, zdejmując koszulkę gdy zrobiło mi się za gorąco.

- Wejdź tam jeszcze raz i udowodnij. – warknąłem jej w twarz, odstawiając wodę i ręcznik i odsuwając się kilka metrów. Aktywowałem Sharingan, skupiając się na drodze jej chakry.

Już sami dawno temu odkryliśmy, że Niko była bardzo dobra w kontrolowaniu energii poza swoim ciałem. Jej efektowne Katony i Fuutony, te sztuczki z nićmi z chakry przy naszych walkach, wyczulony zmysł i dobry wzrok – to wszystko było tego efektem. Jej wrodzona umiejętność miała także wpływ na tworzenie iluzji. Miała trudności, gdy chodziło o kumulowanie chakry w sobie, gdy nauczyła się tego, to z pozoru trudniejsza część, genjutsu na kimś innym, przyszła bardzo szybko.

Zanim to odkryła, instynktownie ćwiczyła medytację, by poskromić energię wydostającą się z niej.

Ze mną było odwrotnie. Panowałem nad energią w środku, miałem jej bardzo dużo, jednak im dalej ode mnie ona była, tym mniejszą kontrolę nad nią sprawowałem. Wielkie Katony były silne najbliżej mnie, dalej tylko kilka sekund. Użyteczną formą było Chidori, które napełniałem mocą na bieżąco. Sharingan i doujutsu… to wszystko powstawało w środku. We mnie. Problemem było zapanowanie nad tym, co już się wydostało, dlatego i Niko i Kakashi zwracali uwagę na moją chakrę, gdy byłem wściekły.

Niko podciągnęła się na jednej ręce, wyciszając zupełnie swoją energię. Widziałem to dokładnie za pomocą Sharingana. Energia wciąż płynęła, ale tylko w niej. Jednak i ona była uspokojona. Dziewczyna powstrzymywała ją przed swobodnym płynięciem, a zwłaszcza do rąk i nóg.

- Teraz patrz. – warknęła i dała susa to tyłu, zawisając na drągu jedną ręką. Bez chakry. Zakołysała się i wciągnęła na górę, przebiegając po ukośnej barierce szerokości kilku centymetrów z taką łatwością, jakby była to co najmniej metrowa półka. Odbiła się od niej na imponującą wysokość, zrobiła salto w powietrzu i wylądowała idealnie naprzeciwko, na poziomej rurze. Stanęła na niej na rękach, przechyliła się do przodu, kręcąc się wokół niej kilka razy, zatrzymując się na samej górze i znowu kręcąc.

W pewnym momencie puściła się jej. Myślałem, że spada, ona jednak obróciła się w powietrzu i wylądowała zgrabnie, z rękoma rozstawionymi na boki.

Nie mogłem w to uwierzyć. Po tylu przerwach w treningu, urazach i kłopotach, znalazła czas, by za moimi plecami wrócić do formy. Być może nigdy z niej nie wyszła. Była niesamowitą akrobatką, bez użycia chakry robiła rzeczy, o których normalni ludzie mogli tylko marzyć.

- Mówiłam. – uśmiechnęła się, lekko zdyszana, pijąc moją wodę. Otrząsnąłem się, siadając obok. – Powinien to być zakład.

- Załóżmy, że był. – odparłem, nadal pod wrażeniem. Jak to się stało, że nie miała do tej pory okazji, by użyć takich sztuczek na misjach? Ano tak. Ratowałem ją, zanim miała szansę. – Czego byś sobie życzyła?

- Czegoś miłego dla mnie, a trudnego dla ciebie. – westchnęła, patrząc w sufit. Wbite w niego były haki. Prawdopodobnie coś kiedyś na nich wisiało. – Ale nie wrednego i upokarzającego. Nie jestem tobą. – posłała mi podejrzliwy wzrok.

- Wcale nie porosiłbym cię o coś wrednego. – odparłem, udając urazę.

- Tak? A o co? – zaciekawiła się kunoichi, przybliżając swoją twarz do mojej.

Zrobiłem to samo, uśmiechając się lekko. Niko uniosła brew, zdziwiona. Biło od niej ciepło i zapach potu, a jej oddech wciąż był przyspieszony. Oddychała nosem, ale i tak dawało to ciekawy efekt.

- Wiesz o co. – mruknąłem, zanim zdążyłem się powstrzymać.

Byliśmy naprawdę blisko, nie rozumiałem, czemu wtedy tego nie zrobiłem.

Wszystko układało się świetnie – wspólne mieszkanie, brak kłótni, udany trening. Podobno on negował stres. Niko zrobiła przedtem zakupy do swojej sypialni. Wiadome było, że kupowanie poprawia dziewczynom humor. Mimo to odsunęła się ode mnie z miną zdegustowanego, oburzonego kociaka i wzięła kolejny łyk wody.

- Upieczesz mi ciasto.