Spokojnie
jedliśmy zamówione potrawy. Powoli rozkręcałam rozmowę, lecz mój partner od
odejścia Shikamaru zauważalnie przycichł. Wieprzowina była wyśmienita,
fantazyjnie pokrojone warzywa w cieście były nawet zabawne. Potem od
obsługującego nas kelnera dostaliśmy tradycyjne ciastka z wróżbą w kształcie
półksiężyców. Przez chwilę kłóciliśmy się o większe, ale nie miałam szczęścia w
grach losowych typu kamień, papier i nożyce, więc wróżba większego ciastka
przypadła dla Uchihy.
„Gdy pytasz – wstydzisz się jeden
raz. Gdy nie wiesz – wstydzisz się całe życie” – „mówiło” ciastko. Musiałam
przyznać – było to świetne przysłowie. Umówiliśmy się, że od tej pory żadna gra
nie będzie przewodzić naszym rozmowom, a jeśli któreś z nas będzie coś chciało
wiedzieć, będzie pytać. Bez wstydu.
„Gdzie słów wiele – mało treści”
– przeczytałam na głos. Wyglądało na to, że nasze wróżby były ciut
przeciwstawne, jednak obie miały w sobie coś pożytecznego.
Siedzieliśmy koło dwóch godzin w
restauracji. Dużo rozmawialiśmy i nie spieszyliśmy się z jedzeniem, miły kelner
czasami dolewał nam napoju i pytał, czy coś jeszcze podać. Zauważyłam, że mimo jego
wielu wad, z Sasuke miło spędzało się czas. Mówił o wiele mniej ode mnie, to
prawda, jednak to ja byłam typem mówiącego, a on raczej wolał słuchać.
Oczywiście nie powiedziałam mu: „Ej, Uchiha, świetnie się z tobą gada”, bo było
widać, że on i tak tego nie zrozumie. Próbowałam zarazić go swoim uśmiechem,
pokazać mu, jak wiele wiem i jakie mam opinie na różne tematy. Oczywiście nieraz
musiałam popierać je mocnymi argumentami.
Już w tej chwili czułem, że Niko ma
inne podejście ode mnie do różnych spraw i na pewno w przyszłości nie obędzie
się bez kłótni między nami, ale na razie nie martwiłem się na zapas.
Rozmawialiśmy w restauracji, potem w drodze do mieszkania ciągnęliśmy dalsze
tematy, nawet w domu, a następnie na dachu, gdy już się ściemniało. Ja
siedziałem na krawędzi, i oglądałem z góry każdy zakamarek wioski, a Niko
siedziała ze skrzyżowanymi nogami wyżej ode mnie. Jej wzrok sięgał dalej, po
horyzont.
Można było rzec, że od wieku ośmiu lat
to był mój rekord w przebywaniu z inną osobą. Wcześniej raczej się izolowałem,
wolałem odejść w pół słowa, bez wyjaśnienia, bo tłumaczenie swoich motywów
innym było kłopotliwe. Na misjach grupy siódmej działałem po swojemu i spałem w
oddzielnym namiocie. Nie wiedziałem, jak by wyglądało to teraz i jak moja
partnerka przyjęłaby taką postawę. Musiałem jednak przyznać, że w tak krótkim
czasie zdobyłem o niej całkiem sporo informacji. Dowiedziałem się w końcu, co
znaczyła jej odpowiedź na luki w aktach...
Kunoichi nie wiedziała, z jakiego
pochodzi klanu. Pewne było jednak, że pochodziła z Konohy lub okolic. Została
znaleziona w lesie wokół Konohy przez Mitarashi Anko na jednej z misji rangi S.
Misja została przerwana w celu ratowania jej życia. Nie wiadomo, ile czasu
spędziła samotnie między drzewami. Znaleziono ją nieprzytomną; po ocuceniu nie
odzywała się. Była przemoczona, głodna, zmęczona i zmarznięta.
Zabrano ją do szpitala w Konoha i
zaopiekowano się nią. Po około pół roku doszła do przeciętnej formy fizycznej,
zaczęła jeść, ruszać się, kontaktować z innymi. Jednak za nic nie mogła sobie
przypomnieć, co jej się przytrafiło. Wyszła ze szpitala w wieku sześciu lat.
Trzeci Hokage natychmiast znalazł jej zastępczą pół-rodzinę. Pół, bo tylko
jedną osobę. Anko Mitarashi zgłosiła się dobrowolnie na jej tymczasowego
opiekuna. Odkąd znalazła ją w tak ciężkim stanie, nie mogła przestać się o nią
martwić. Było to dziwne, bo Anko wcześniej nie wykazywała zainteresowania
innymi, a jako specjalny jounin wykonywała wszystkie swoje misje perfekcyjnie,
nie bacząc na koszty. Dla wszystkich mieszkańców było zatem nie do pomyślenia,
gdy szalona, niebezpieczna i nadpobudliwa kunoichi stojąca na czele ANBU i specjalizująca
się w trudnych misjach (plotki głosiły, że nawet w zleceniach morderstw)
przyjęła pod swój dach małą dziewczynkę, która nawet nie wykazywała talentów
ninja. Ale one nie przejmowały się tym. W wolnych dniach Anko trenowała swoją
młodą podopieczną. Nie zastępowała jej oczywiście rodziców, ale wkładała
wysiłek w jej wykształcenie.
Niko zaczęła uczęszczać do Akademii, co
dało starszej kunoichi nieco swobody. Niestety, musiała pogodzić wychowywanie
dziewczyny z misjami, więc szatynka często zostawała sama. Tak nauczyła się
samodzielności, zaradności, wykonywała wszystkie prace domowe, a i tak
znajdywała czas na treningi i poszerzanie swojej wiedzy. Wkrótce wybiła się na
czołówkę klasy. Dodatkowo miała u boku specjalnego jounina, który pokierował
jej zainteresowania w kierunku ninjutsu. Anko uczyła Niko podstawowych technik,
kontrolowania chakry, swoje wpływy wykorzystywała na podrzucanie małej
specjalnych, niedostępnych dla reszty shinobi zwojów. Dziewczyna wyrosła pod
jej okiem na silną kunoichi, skończyła przedterminowo Akademię i cały rok
trenowała kolejne ninjutsu. Specjalizowała się w technikach Katon, znała też
poboczne techniki dostępne dla ANBU, z którymi nadzwyczaj często miała kontakt.
Anko była samotna, jej mieszkanie
znajdowało się w odosobnionym miejscu w wiosce i w kilku przypadkach stawało
się siedzibą zamaskowanych shinobi. Przekazywali sobie nowe techniki,
opracowywali plany niebezpiecznych misji i wymieniali tajne informacje nie
wiedząc, że „mała Niko, która dawno już śpi”, podsłuchuje przez szparę w
drzwiach. Dziewczyna niedługo zapoznała się z paroma „agentami”. Niestety tylko
nieformalnie, bo ukrywali oni swoją tożsamość i twarze. Do listy jej
umiejętności przyłączyły się jutsu takie jak Kage Bunshin czy chociażby
Kanashibari*. Uznana była wśród nich za pewną przyszłą członkinię, czemu
nigdy nie zaprzeczyła. W końcu szybko się uczyła, dużo wiedziała i miała
rozwinięte myślenie strategiczne.
Jednak wychowanie przez jedną osobę… w
dodatku wiecznie zajętą i niepoprawną Anko odbiło się na niej. Nie utrzymywała
nigdy stałych kontaktów z rówieśnikami, nie zaznała podstawowych, czułych
gestów, jak rodzinny pocałunek czy uścisk. Wyrosła na silną kunoichi, ale mimo
uśmiechu i luźnego podejścia do życia, pewności siebie i siły… zmuszona była do
skrywania w sobie lęków i obaw, którymi nie miała się z kim podzielić, a
niejasności co do jej przeszłości tylko podsycały jej niepokój i nieufność. Z
takim nastawieniem została przyjęta do trzyosobowej grupy, z którą wykonywała
misje aż do ukończenia egzaminu selekcji chuunin i wyprowadzki od Anko.
Tu ją poznałem. Oczywiście wszelkie
teorie dotyczące jej dziwnych zachowań musiałem obmyślić sam.
– Więc wychowała cię ta walnięta
nauczycielka z Lasu Śmierci, tak? – podsumowałem znudzonym głosem, obracając w
dłoni pałeczki. Niko pełna desperacji uderzyła głową w stół, omal nie w talerz.
Miałaby ziarna ryżu na czole…
– Ja ci tu opowiadam historię mojego
życia, głupku, a ty tak reagujesz?! Jesteś… nieludzki! – Zaczęła udawać
płacz, lecz ja posłałem jej tylko uśmieszek, reagując na jej beznadziejną grę
aktorską. Nie ruszyło mnie także wtrącone wyzwisko.
– Nie tylko ty miałaś ciężko.
I tak oto – po morzu niewygodnych pytań
– byłem zmuszony opowiedzieć jej o sobie. Nie byłem fanem wyjaśniania komukolwiek
czegokolwiek, więc moja opowieść była krótsza i znacznie mniej nafaszerowana zbędnymi
szczegółami i emocjami.
Wspomniałem o swoim starszym bracie,
Itachi’m. Był on dla mnie wzorem do naśladowania. Potem opowiedziałem jej o
swoich pierwszych dniach w szkole, działalności klanu Uchiha w formie policji,
jego świetności. Niko prawdopodobnie zazdrościła mi opiekuńczej mamy,
troskliwego i mądrego ojca. Ale nie na długo. Nie zapomniałem mruknąć coś o faworyzowaniu
brata, jego wielkiej sławie i postępach. Chciałem się z nim zrównać, a potem
przegonić. W dodatku sam Itachi mnie do tego nakłaniał i zachęcał. Potem
nastąpiła tragedia.
Wracałem dość późno ze szkoły i jedyne,
co zastałem na ulicach w dzielnicy klanu, to martwe ciała. Było tam pełno krwi,
broni i śladów walki. Czym prędzej pobiegłem do swojego domu, aby jedyne co
zobaczyć, to śmierć ukochanych rodziców z rąk brata. Pominąłem słowa Itachi’ego,
które wypowiedział, gdy próbowałem uciec. Obiecałem sobie, że ta chwila
zostanie tylko między mną a moim bratem, który zresztą długo nie pożyje.
– Na twoim miejscu… – zaczęła poważnie
Niko, dopijając szklankę soku – …zabiłabym gnoja.
Otworzyłem szerzej oczy. Przede mną
siedziała szatynka, wycierająca wierzchem dłoni usta. Przypominało to gesty
kota. Oparła się wygodnie o tył krzesła z założonymi rękoma.
To była pierwsza na świecie osoba
nakłaniająca mnie do zemsty. Chyba wiedziała, co czuję. Rozumiała to.
– Wiem. I tak się stanie – zapewniłem
ją, zaciskając pięść pod stołem.
Reszta siedzenia w restauracji obyła
się bez smętnych kawałków z przeszłości, o których oboje chcielibyśmy
zapomnieć. Gadaliśmy potem o reszcie shinobi w Konoha, o Hokage, o misjach,
egzaminach i naszych planach na przyszłość, która na razie stała pod znakiem
zapytania.
Okazało się, że pół roku po przerwanym
egzaminie Uchiha przystąpił do niego ponownie i tym razem zdał. Z moich nowych
znajomych tytuł chuunina otrzymali również Neji, Hinata, Lee i Kiba. Nie
wszyscy jednak tym razem przystąpili do testu, np. Sakura, która zaczęła
szkolić się u Tsunade, czy choćby Shino, który był w czasie egzaminu ranny po
nieudanej misji. Teraz jednak rangi nie były tak ważne, a drużyny i tak zostały
wymieszane, nie zostawiając geninów na szarym końcu.
Mnie też nie, mimo iż byłam rok niżej
od reszty. Oczywiście poza Tenten, Lee i Neji’m, którzy teoretycznie byli do
przodu o dwa lata. Ale nie praktycznie.
Oczywiście w grę nie wchodziła też moja
stara drużyna, ale był to temat na inny dzień.
Wracając do teraźniejszości,
siedzieliśmy na dachu.
– Śliczna noc... – westchnęłam, kończąc
medytację.
Gwiazdy świeciły jasno na niebieskim
sklepieniu; łuna zachodzącego słońca już dawno zniknęła za horyzontem, a jedyne
źródło wesołego światła, jakie pozostało, to nocne lampiony porozwieszane w
najrozmaitszych miejscach w wiosce.
– Taka sobie – mruknął beznamiętnie
Uchiha, zeskakując z dachu. Z lekkim uśmieszkiem wstałam i poszłam za nim.
– W co się ubierzesz na wielką
imprezę? – zapytałam wesoło.
– Nie denerwuj mnie. – Przepędził mnie
ręką jak natrętną osę. No, może fankę. Ale ja nią nie byłam.
– Ja? Ciebie? Oh… zapomniałam, że
jestem „nadpobudliwa”… – zaśmiałam się i poszłam do kuchni. Z dolnej szafki z
zapasami wyciągnęłam swoje ulubione cukierki Dango. Anko kupowała je i
to chyba od niej przejęłam nawyk jedzenia ich... zbyt często. – Chcesz trochę?
– Nie. Nie lubię słodyczy.
– Jak można nie lubić słodyczy?! – jęknęłam,
wyginając dolną wargę. Mój głos miał być aktorsko przestawiony na okrzyk
zdziwienia, ale zamiast tego wyszedł bardzo piskliwie.
– Po prostu. Ty lubisz, ja – nie. Żyj z
tym – mruknął Uchiha i napił się wody. Śledziłam go dyskretnie wzrokiem,
zjadając przy tym kolorowe cukierki z patyka. Mmm, malinowe. Coś jednak
zauważyłam.
– To moja woda – burknęłam stanowczo.
Wyrzuciłam goły patyczek do kosza.
– Myślałem, że lodówka jest wspólna.
– Chłopak przewrócił oczami. No tak, faceci, trzeba wytłumaczyć wolno i
wyraźnie.
– Lodówka – tak, zakupy –
też, czemu nie. Tylko jest mały problem... – Uchiha zmierzył mnie pewnym
wzrokiem i z uśmiechem pociągnął kolejny łyk orzeźwiającej, zimnej wody. – Tylko ja je robię! – Wskazałam
na siebie palcem, opierając się wolną ręką o kuchenny blat.
– Sugerujesz, abym ja robił
zakupy? – Brunet uniósł brew i schował butelkę. Proszę, jaki domyślny... pominę
fakt, że brzmiał jak książę wahający się, czy może zniżyć się do tak banalnego
zadania, jakim jest zrobienie zakupów. Mroczny Książę. Władca Mroku.
– Tak, a co, nie umiesz? – Złożyłam
ręce, atakując jego poziom kompetencji. To go troszkę wyprowadziło z równowagi.
– Nawet nie wiesz, jaka irytująca
potrafisz być – warknął i ruszył do siebie, prawdopodobnie z zamiarem
przygotowania się do nocy. Ja jednak poczłapałam za nim i ciągnęłam wątek.
Nie po to go zaczynałam, by mnie tak po
prostu spławił. Jak on radził sobie, gdy mnie tu nie było? Było jasne, że mnie
teraz wykorzystuje!
– Zdaje się, że wiem. Lecz ty – nie.
Mogę cię o tym przekonać…
Dziewczyna mruknęła coś za moimi
plecami głosem, który na pewno już gdzieś słyszałem. Ah, na balkonie. Ta
bezsensowna dyskusja o jej piżamie. I w restauracji. Nie wiedziałem, o co jej
chodzi, ale nie mogła przecież myśleć, że będę to ciągnął? Nie miałem zamiaru.
Staliśmy
w przejściu do mojego pokoju, ja w środku. Patrzyliśmy na siebie przez moment.
Z triumfalnym uśmieszkiem zatrzasnąłem
jej drzwi przed nosem. Po drugiej stronie usłyszałem tylko prychnięcie
oburzonej kunoichi, która wparowała do mojego pokoju sekundę potem. Ja już
ścieliłem sobie łóżko.
– Doigrałeś się! – krzyknęła, czając
się do ataku. Odwróciłem głowę w jej stronę, ale potem wróciłem do swojego
zajęcia, jak gdyby nigdy nic.
To było całkiem zabawne, takie walki o
byle co. Mało kto był gotowy marnować tak wiele swojego i cudzego czasu,
a jednak trafiłem na idealny egzemplarz. Szkoda tylko, że taki nieznośny. Jako
że nie byłem typem osoby, która łatwo się wycofuje ze swojej drogi, odpierałem
jej ataki. Dość skutecznie, bo była całkiem przewidywalna. Znałem już jej
reakcję.
To ją wpieniło. Podeszła do
mnie, podczas gdy ja ciągle stałem do niej tyłem. Zamachnęła się, by uderzyć
mnie łokciem, lecz szybko się obróciłem i złapałem ją za oba nadgarstki, przytrzymując
w miejscu. Dziewczyna syknęła z bólu, a jej zielone oczy spotkały się z
Sharinganem.
W świetle lampki nocnej miały w sobie
niesamowity wigor i ogień. Przez chwilę nie mogłem się od nich oderwać. Niemal
zapomniałem, co miałem zrobić.
– Właśnie teraz, gdy myślałem,
że się dogadamy… – westchnąłem, zaciskając pięści. Na jej twarzy malowało się
zawzięcie i ból, ale potem i rozbawienie. Przybliżyła się do mnie.
– Zdajesz sobie sprawę, że kłócimy się
zaciekle o robienie zakupów?
– Jest o co walczyć. – Na mojej twarzy
również pojawił się uśmieszek, lecz jej nie puściłem. – Teraz… wyjdź.
– A jeśli nie mam ochoty? – mruknęła
znowu.
– To cię stąd wyrzucę siłą. – Przechyliłem
się w jej stronę, próbując ją przepchnąć w kierunku drzwi, lecz ona stała twardo.
Drgnęła, ale nie od moich ruchów. To było coś na kształt dreszczy lub wzruszenia
ramionami. Po chwili „siłowania” pochyliła się do przodu i wyszeptała mi coś do
ucha, na tyle niewyraźnie, że usłyszałem tylko końcówkę:
– …słaby. – I zaraz potem z
całej siły rzuciła mnie na łóżko. Nie inaczej. Wylądowałem miękko, ale byłem
trochę oszołomiony. Dziewczyna stała w miejscu z założonymi rękoma. Po chwili
uśmiechnęła się, wskazując na mnie, leżącego na plecach i wspartego na
łokciach. – Lepiej odpocznij. Jutro ciężki dzień… – Skierowała się w
stronę drzwi, a zanim ja zdążyłem o cokolwiek zapytać, szybko dodała – …potrenujemy
razem. – Puściła mi oczko i wyszła. Mogłem dosłyszeć odgłos naciskanej klamki w
sąsiednim pokoju i stłumiony śmiech.
– Zabiję ją.
*Kanashibari no jutsu – technika stosowana przez ANBU w niektórych
misjach zabójczych. Skutkiem jej użycia jest kilkuminutowe sparaliżowanie
ofiary, dzięki czemu nie może się poruszać o własnych siłach, pozostaje w
pozycji, w jakiej była przy wykonaniu jutsu i jest całkowicie bezbronna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz