4 sierpnia 2007

Rozdział X - "Słaby"


Spokojnie jedliśmy zamówione potrawy. Powoli rozkręcałam rozmowę, lecz mój partner od odejścia Shikamaru zauważalnie przycichł. Wieprzowina była wyśmienita, fantazyjnie pokrojone warzywa w cieście były nawet zabawne. Potem od obsługującego nas kelnera dostaliśmy tradycyjne ciastka z wróżbą w kształcie półksiężyców. Przez chwilę kłóciliśmy się o większe, ale nie miałam szczęścia w grach losowych typu kamień, papier i nożyce, więc wróżba większego ciastka przypadła dla Uchihy.
        „Gdy pytasz – wstydzisz się jeden raz. Gdy nie wiesz – wstydzisz się całe życie” – „mówiło” ciastko. Musiałam przyznać – było to świetne przysłowie. Umówiliśmy się, że od tej pory żadna gra nie będzie przewodzić naszym rozmowom, a jeśli któreś z nas będzie coś chciało wiedzieć, będzie pytać. Bez wstydu.
        „Gdzie słów wiele – mało treści” – przeczytałam na głos. Wyglądało na to, że nasze wróżby były ciut przeciwstawne, jednak obie miały w sobie coś pożytecznego.
        Siedzieliśmy koło dwóch godzin w restauracji. Dużo rozmawialiśmy i nie spieszyliśmy się z jedzeniem, miły kelner czasami dolewał nam napoju i pytał, czy coś jeszcze podać. Zauważyłam, że mimo jego wielu wad, z Sasuke miło spędzało się czas. Mówił o wiele mniej ode mnie, to prawda, jednak to ja byłam typem mówiącego, a on raczej wolał słuchać. Oczywiście nie powiedziałam mu: „Ej, Uchiha, świetnie się z tobą gada”, bo było widać, że on i tak tego nie zrozumie. Próbowałam zarazić go swoim uśmiechem, pokazać mu, jak wiele wiem i jakie mam opinie na różne tematy. Oczywiście nieraz musiałam popierać je mocnymi argumentami.
        Już w tej chwili czułem, że Niko ma inne podejście ode mnie do różnych spraw i na pewno w przyszłości nie obędzie się bez kłótni między nami, ale na razie nie martwiłem się na zapas. Rozmawialiśmy w restauracji, potem w drodze do mieszkania ciągnęliśmy dalsze tematy, nawet w domu, a następnie na dachu, gdy już się ściemniało. Ja siedziałem na krawędzi, i oglądałem z góry każdy zakamarek wioski, a Niko siedziała ze skrzyżowanymi nogami wyżej ode mnie. Jej wzrok sięgał dalej, po horyzont.
        Można było rzec, że od wieku ośmiu lat to był mój rekord w przebywaniu z inną osobą. Wcześniej raczej się izolowałem, wolałem odejść w pół słowa, bez wyjaśnienia, bo tłumaczenie swoich motywów innym było kłopotliwe. Na misjach grupy siódmej działałem po swojemu i spałem w oddzielnym namiocie. Nie wiedziałem, jak by wyglądało to teraz i jak moja partnerka przyjęłaby taką postawę. Musiałem jednak przyznać, że w tak krótkim czasie zdobyłem o niej całkiem sporo informacji. Dowiedziałem się w końcu, co znaczyła jej odpowiedź na luki w aktach...
        Kunoichi nie wiedziała, z jakiego pochodzi klanu. Pewne było jednak, że pochodziła z Konohy lub okolic. Została znaleziona w lesie wokół Konohy przez Mitarashi Anko na jednej z misji rangi S. Misja została przerwana w celu ratowania jej życia. Nie wiadomo, ile czasu spędziła samotnie między drzewami. Znaleziono ją nieprzytomną; po ocuceniu nie odzywała się. Była przemoczona, głodna, zmęczona i zmarznięta.
        Zabrano ją do szpitala w Konoha i zaopiekowano się nią. Po około pół roku doszła do przeciętnej formy fizycznej, zaczęła jeść, ruszać się, kontaktować z innymi. Jednak za nic nie mogła sobie przypomnieć, co jej się przytrafiło. Wyszła ze szpitala w wieku sześciu lat. Trzeci Hokage natychmiast znalazł jej zastępczą pół-rodzinę. Pół, bo tylko jedną osobę. Anko Mitarashi zgłosiła się dobrowolnie na jej tymczasowego opiekuna. Odkąd znalazła ją w tak ciężkim stanie, nie mogła przestać się o nią martwić. Było to dziwne, bo Anko wcześniej nie wykazywała zainteresowania innymi, a jako specjalny jounin wykonywała wszystkie swoje misje perfekcyjnie, nie bacząc na koszty. Dla wszystkich mieszkańców było zatem nie do pomyślenia, gdy szalona, niebezpieczna i nadpobudliwa kunoichi stojąca na czele ANBU i specjalizująca się w trudnych misjach (plotki głosiły, że nawet w zleceniach morderstw) przyjęła pod swój dach małą dziewczynkę, która nawet nie wykazywała talentów ninja. Ale one nie przejmowały się tym. W wolnych dniach Anko trenowała swoją młodą podopieczną. Nie zastępowała jej oczywiście rodziców, ale wkładała wysiłek w jej wykształcenie.
        Niko zaczęła uczęszczać do Akademii, co dało starszej kunoichi nieco swobody. Niestety, musiała pogodzić wychowywanie dziewczyny z misjami, więc szatynka często zostawała sama. Tak nauczyła się samodzielności, zaradności, wykonywała wszystkie prace domowe, a i tak znajdywała czas na treningi i poszerzanie swojej wiedzy. Wkrótce wybiła się na czołówkę klasy. Dodatkowo miała u boku specjalnego jounina, który pokierował jej zainteresowania w kierunku ninjutsu. Anko uczyła Niko podstawowych technik, kontrolowania chakry, swoje wpływy wykorzystywała na podrzucanie małej specjalnych, niedostępnych dla reszty shinobi zwojów. Dziewczyna wyrosła pod jej okiem na silną kunoichi, skończyła przedterminowo Akademię i cały rok trenowała kolejne ninjutsu. Specjalizowała się w technikach Katon, znała też poboczne techniki dostępne dla ANBU, z którymi nadzwyczaj często miała kontakt.
        Anko była samotna, jej mieszkanie znajdowało się w odosobnionym miejscu w wiosce i w kilku przypadkach stawało się siedzibą zamaskowanych shinobi. Przekazywali sobie nowe techniki, opracowywali plany niebezpiecznych misji i wymieniali tajne informacje nie wiedząc, że „mała Niko, która dawno już śpi”, podsłuchuje przez szparę w drzwiach. Dziewczyna niedługo zapoznała się z paroma „agentami”. Niestety tylko nieformalnie, bo ukrywali oni swoją tożsamość i twarze. Do listy jej umiejętności przyłączyły się jutsu takie jak Kage Bunshin czy chociażby Kanashibari*. Uznana była wśród nich za pewną przyszłą członkinię, czemu nigdy nie zaprzeczyła. W końcu szybko się uczyła, dużo wiedziała i miała rozwinięte myślenie strategiczne.
        Jednak wychowanie przez jedną osobę… w dodatku wiecznie zajętą i niepoprawną Anko odbiło się na niej. Nie utrzymywała nigdy stałych kontaktów z rówieśnikami, nie zaznała podstawowych, czułych gestów, jak rodzinny pocałunek czy uścisk. Wyrosła na silną kunoichi, ale mimo uśmiechu i luźnego podejścia do życia, pewności siebie i siły… zmuszona była do skrywania w sobie lęków i obaw, którymi nie miała się z kim podzielić, a niejasności co do jej przeszłości tylko podsycały jej niepokój i nieufność. Z takim nastawieniem została przyjęta do trzyosobowej grupy, z którą wykonywała misje aż do ukończenia egzaminu selekcji chuunin i wyprowadzki od Anko. 
        Tu ją poznałem. Oczywiście wszelkie teorie dotyczące jej dziwnych zachowań musiałem obmyślić sam.
        – Więc wychowała cię ta walnięta nauczycielka z Lasu Śmierci, tak? – podsumowałem znudzonym głosem, obracając w dłoni pałeczki. Niko pełna desperacji uderzyła głową w stół, omal nie w talerz. Miałaby ziarna ryżu na czole…
        – Ja ci tu opowiadam historię mojego życia, głupku, a ty tak reagujesz?! Jesteś… nieludzki! – Zaczęła udawać płacz, lecz ja posłałem jej tylko uśmieszek, reagując na jej beznadziejną grę aktorską. Nie ruszyło mnie także wtrącone wyzwisko.
         – Nie tylko ty miałaś ciężko.
        I tak oto – po morzu niewygodnych pytań – byłem zmuszony opowiedzieć jej o sobie. Nie byłem fanem wyjaśniania komukolwiek czegokolwiek, więc moja opowieść była krótsza i znacznie mniej nafaszerowana zbędnymi szczegółami i emocjami.
        Wspomniałem o swoim starszym bracie, Itachi’m. Był on dla mnie wzorem do naśladowania. Potem opowiedziałem jej o swoich pierwszych dniach w szkole, działalności klanu Uchiha w formie policji, jego świetności. Niko prawdopodobnie zazdrościła mi opiekuńczej mamy, troskliwego i mądrego ojca. Ale nie na długo. Nie zapomniałem mruknąć coś o faworyzowaniu brata, jego wielkiej sławie i postępach. Chciałem się z nim zrównać, a potem przegonić. W dodatku sam Itachi mnie do tego nakłaniał i zachęcał. Potem nastąpiła tragedia. 
        Wracałem dość późno ze szkoły i jedyne, co zastałem na ulicach w dzielnicy klanu, to martwe ciała. Było tam pełno krwi, broni i śladów walki. Czym prędzej pobiegłem do swojego domu, aby jedyne co zobaczyć, to śmierć ukochanych rodziców z rąk brata. Pominąłem słowa Itachi’ego, które wypowiedział, gdy próbowałem uciec. Obiecałem sobie, że ta chwila zostanie tylko między mną a moim bratem, który zresztą długo nie pożyje. 
        – Na twoim miejscu… – zaczęła poważnie Niko, dopijając szklankę soku – …zabiłabym gnoja.
        Otworzyłem szerzej oczy. Przede mną siedziała szatynka, wycierająca wierzchem dłoni usta. Przypominało to gesty kota. Oparła się wygodnie o tył krzesła z założonymi rękoma.
        To była pierwsza na świecie osoba nakłaniająca mnie do zemsty. Chyba wiedziała, co czuję. Rozumiała to.
        – Wiem. I tak się stanie – zapewniłem ją, zaciskając pięść pod stołem.
        Reszta siedzenia w restauracji obyła się bez smętnych kawałków z przeszłości, o których oboje chcielibyśmy zapomnieć. Gadaliśmy potem o reszcie shinobi w Konoha, o Hokage, o misjach, egzaminach i naszych planach na przyszłość, która na razie stała pod znakiem zapytania.
       
        Okazało się, że pół roku po przerwanym egzaminie Uchiha przystąpił do niego ponownie i tym razem zdał. Z moich nowych znajomych tytuł chuunina otrzymali również Neji, Hinata, Lee i Kiba. Nie wszyscy jednak tym razem przystąpili do testu, np. Sakura, która zaczęła szkolić się u Tsunade, czy choćby Shino, który był w czasie egzaminu ranny po nieudanej misji. Teraz jednak rangi nie były tak ważne, a drużyny i tak zostały wymieszane, nie zostawiając geninów na szarym końcu.
        Mnie też nie, mimo iż byłam rok niżej od reszty. Oczywiście poza Tenten, Lee i Neji’m, którzy teoretycznie byli do przodu o dwa lata. Ale nie praktycznie.
        Oczywiście w grę nie wchodziła też moja stara drużyna, ale był to temat na inny dzień.
        Wracając do teraźniejszości, siedzieliśmy na dachu.
        – Śliczna noc... – westchnęłam, kończąc medytację.
        Gwiazdy świeciły jasno na niebieskim sklepieniu; łuna zachodzącego słońca już dawno zniknęła za horyzontem, a jedyne źródło wesołego światła, jakie pozostało, to nocne lampiony porozwieszane w najrozmaitszych miejscach w wiosce.
        – Taka sobie – mruknął beznamiętnie Uchiha, zeskakując z dachu. Z lekkim uśmieszkiem wstałam i poszłam za nim.
        – W co się ubierzesz na wielką imprezę? – zapytałam wesoło.
        – Nie denerwuj mnie. – Przepędził mnie ręką jak natrętną osę. No, może fankę. Ale ja nią nie byłam.
        – Ja? Ciebie? Oh… zapomniałam, że jestem „nadpobudliwa”… – zaśmiałam się i poszłam do kuchni. Z dolnej szafki z zapasami wyciągnęłam swoje ulubione cukierki Dango. Anko kupowała je i to chyba od niej przejęłam nawyk jedzenia ich... zbyt często. – Chcesz trochę?
        – Nie. Nie lubię słodyczy.
        – Jak można nie lubić słodyczy?! – jęknęłam, wyginając dolną wargę. Mój głos miał być aktorsko przestawiony na okrzyk zdziwienia, ale zamiast tego wyszedł bardzo piskliwie.
        – Po prostu. Ty lubisz, ja – nie. Żyj z tym – mruknął Uchiha i napił się wody. Śledziłam go dyskretnie wzrokiem, zjadając przy tym kolorowe cukierki z patyka. Mmm, malinowe. Coś jednak zauważyłam.
        – To moja woda – burknęłam stanowczo. Wyrzuciłam goły patyczek do kosza.
        – Myślałem, że lodówka jest wspólna. – Chłopak przewrócił oczami. No tak, faceci, trzeba wytłumaczyć wolno i wyraźnie.
        Lodówka – tak, zakupy – też, czemu nie. Tylko jest mały problem... – Uchiha zmierzył mnie pewnym wzrokiem i z uśmiechem pociągnął kolejny łyk orzeźwiającej, zimnej wody. – Tylko ja je robię! – Wskazałam na siebie palcem, opierając się wolną ręką o kuchenny blat.
        – Sugerujesz, abym ja robił zakupy? – Brunet uniósł brew i schował butelkę. Proszę, jaki domyślny... pominę fakt, że brzmiał jak książę wahający się, czy może zniżyć się do tak banalnego zadania, jakim jest zrobienie zakupów. Mroczny Książę. Władca Mroku.
        – Tak, a co, nie umiesz? – Złożyłam ręce, atakując jego poziom kompetencji. To go troszkę wyprowadziło z równowagi.
        – Nawet nie wiesz, jaka irytująca potrafisz być – warknął i ruszył do siebie, prawdopodobnie z zamiarem przygotowania się do nocy. Ja jednak poczłapałam za nim i ciągnęłam wątek.
        Nie po to go zaczynałam, by mnie tak po prostu spławił. Jak on radził sobie, gdy mnie tu nie było? Było jasne, że mnie teraz wykorzystuje!
        – Zdaje się, że wiem. Lecz ty – nie. Mogę cię o tym przekonać…
         
        Dziewczyna mruknęła coś za moimi plecami głosem, który na pewno już gdzieś słyszałem. Ah, na balkonie. Ta bezsensowna dyskusja o jej piżamie. I w restauracji. Nie wiedziałem, o co jej chodzi, ale nie mogła przecież myśleć, że będę to ciągnął? Nie miałem zamiaru.
        Staliśmy w przejściu do mojego pokoju, ja w środku. Patrzyliśmy na siebie przez moment.
        Z triumfalnym uśmieszkiem zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem. Po drugiej stronie usłyszałem tylko prychnięcie oburzonej kunoichi, która wparowała do mojego pokoju sekundę potem. Ja już ścieliłem sobie łóżko.
        – Doigrałeś się! – krzyknęła, czając się do ataku. Odwróciłem głowę w jej stronę, ale potem wróciłem do swojego zajęcia, jak gdyby nigdy nic.
        To było całkiem zabawne, takie walki o byle co. Mało kto był gotowy marnować tak wiele swojego i cudzego czasu, a jednak trafiłem na idealny egzemplarz. Szkoda tylko, że taki nieznośny. Jako że nie byłem typem osoby, która łatwo się wycofuje ze swojej drogi, odpierałem jej ataki. Dość skutecznie, bo była całkiem przewidywalna. Znałem już jej reakcję.
        To ją wpieniło. Podeszła do mnie, podczas gdy ja ciągle stałem do niej tyłem. Zamachnęła się, by uderzyć mnie łokciem, lecz szybko się obróciłem i złapałem ją za oba nadgarstki, przytrzymując w miejscu. Dziewczyna syknęła z bólu, a jej zielone oczy spotkały się z Sharinganem.
        W świetle lampki nocnej miały w sobie niesamowity wigor i ogień. Przez chwilę nie mogłem się od nich oderwać. Niemal zapomniałem, co miałem zrobić.
        – Właśnie teraz, gdy myślałem, że się dogadamy… – westchnąłem, zaciskając pięści. Na jej twarzy malowało się zawzięcie i ból, ale potem i rozbawienie. Przybliżyła się do mnie.
        – Zdajesz sobie sprawę, że kłócimy się zaciekle o robienie zakupów?
        – Jest o co walczyć. – Na mojej twarzy również pojawił się uśmieszek, lecz jej nie puściłem. – Teraz… wyjdź.
        – A jeśli nie mam ochoty? – mruknęła znowu.
        – To cię stąd wyrzucę siłą. – Przechyliłem się w jej stronę, próbując ją przepchnąć w kierunku drzwi, lecz ona stała twardo. Drgnęła, ale nie od moich ruchów. To było coś na kształt dreszczy lub wzruszenia ramionami. Po chwili „siłowania” pochyliła się do przodu i wyszeptała mi coś do ucha, na tyle niewyraźnie, że usłyszałem tylko końcówkę:
        – …słaby. – I zaraz potem z całej siły rzuciła mnie na łóżko. Nie inaczej. Wylądowałem miękko, ale byłem trochę oszołomiony. Dziewczyna stała w miejscu z założonymi rękoma. Po chwili uśmiechnęła się, wskazując na mnie, leżącego na plecach i wspartego na łokciach. – Lepiej odpocznij. Jutro ciężki dzień… – Skierowała się w stronę drzwi, a zanim ja zdążyłem o cokolwiek zapytać, szybko dodała – …potrenujemy razem. – Puściła mi oczko i wyszła. Mogłem dosłyszeć odgłos naciskanej klamki w sąsiednim pokoju i stłumiony śmiech.
        Zabiję ją.
         
        *Kanashibari no jutsu – technika stosowana przez ANBU w niektórych misjach zabójczych. Skutkiem jej użycia jest kilkuminutowe sparaliżowanie ofiary, dzięki czemu nie może się poruszać o własnych siłach, pozostaje w pozycji, w jakiej była przy wykonaniu jutsu i jest całkowicie bezbronna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz