15 sierpnia 2007

Rozdział XII - "Było warto"


Staliśmy naprzeciwko siebie przez dłuższą chwilę. Postanowiłem zrobić pierwszy ruch. Pojawiłem się za moją przeciwniczką i uderzyłem ją w plecy. Niko, zaskoczona, odskoczyła w przód i obróciła się, ruszając na mnie w odwecie. Zdziwiłem się, czemu nie zareagowała wcześniej. W końcu to ona zainicjowała walkę wręcz. Znowu unikałem jej ciosów, co przy jej sile i moim Sharinganie było dziecinnie proste. Powstrzymywałem się przed wykonaniem na niej Shishi Rendan.
        Dziewczyna może i była zmęczona, ale nie dawała za wygraną. Poszczęściło jej się i uderzyła mnie w końcu w brzuch, przez co zgiąłem się trochę. Szybko wróciłem do siebie i chwyciłem jej nadgarstek jeszcze przy swoim ciele, a drugą ręką uderzyłem ją sierpowym w twarz, puszczając ją. Dziewczyna zatoczyła się. Gdy spojrzała na mnie ponownie, jej wzrok był aż dziki z wściekłości.
        Dziwnie się poczułem, gdy na jej gładkim policzku pojawiło się zaczerwienienie, a z bólu jedno z jej błyszczących, zielonych oczu uroniło łzę. Teraz zrozumiałem, jaki błąd popełniłem.
        Nie mogłem się jednak sobie dziwić. To był pojedynek.
        Obserwowałem, jak Niko zaciska zęby z bólu. Nagle znów ruszyła na mnie, a ja nie zdążyłem się obronić. Jedyne, co zdołałem zrobić, to złapać jej nadgarstki jeszcze przed fatalnym ciosem w klatkę piersiową. Dziewczyna spojrzała na mnie, gdy zacisnąłem pięści nie okazując na twarzy żadnych emocji. Stanąłem prosto w miejscu, by się nie przewrócić, gdy Niko syknęła i spróbowała wyszarpnąć ręce z mojego uścisku.
        Niesamowite, jak szczupłe miała nadgarstki. Z łatwością trzymałem je w garści, patrząc na nią z góry. Wydawała się teraz delikatna i bezbronna. Gdyby nie fakt, że wielką, czerwoną plamę na jej policzku spowodowała moja pięść, mógłbym pomyśleć, że się rumieni.
        Oh, cholera, koniec z tym.
        Moje dziwne myśli przerwało głośne nabranie powietrza. Szatynka zbliżyła się do mnie. Teraz to ja wstrzymałem oddech.
        Kunoichi posłała mi – jeśli się nie przewidziałem – perfidny uśmiech i oparła swoją prawą stopę na moim lewym udzie. Spojrzałem w dół, zdezorientowany.
        Jej lewa noga błyskawicznie powędrowała na mój brzuch, który automatycznie napiąłem. Musiałem się lekko wygiąć, by nie upaść. Ona sobie wchodziła po mnie, jak po drabinie!
        Nie wyczułem, by używała przy tym jakiejkolwiek ilości chakry. Zanim zorientowałem się, że powinienem ją po prostu puścić i pozwolić jej rąbnąć o ziemię, dziewczyna obróciła chwyt na naszych rękach, obracając dłonie i przytrzymując się mnie za nadgarstki. Przez kolejną sekundę zwyczajnie patrzyłem, co zrobi dalej.
        Jej prawy but z mojego uda przeniósł się na klatkę piersiową. Jej twarz odsunęła się od mojej. Przez sekundę trzymaliśmy się w właśnie takiej pozycji, a jej cały ciężar spoczywał na moich barkach. Nie była ciężka, serio, ale mimo to nogi się pode mną ugięły. Było to strasznie niewygodne, o czym Niko pewnie doskonale wiedziała.
        Usłyszałem, jak wypuszcza powietrze z płuc i sekundę potem wybiła się w górę z prawej nogi, puszczając moje ręce. Zrobiła salto w tył i wylądowała zgrabnie na trawie, podczas gdy ja zostałem brutalnie rzucony o ziemię. Wytarłem jej trzy metry własnymi plecami. Siła jej skoku była zbyt duża.
        Zatrzymałem się w końcu i ociężale wstałem, patrząc, jak dziewczyna wykonuje pieczęcie. Zakończyła Tygrysem, a ja przygotowałem się na kolejnego Katona.
        Nic się jednak nie stało, a Niko rozdzieliła dłonie i podbiegła do mnie.
        – Katon: Inferuno Genkotsu! – krzyknęła, a jej zaciśnięte pięści już mierzone we mnie zajarzyły się czerwonym płomieniem. Ze zdumieniem odpierałem ataki. Powietrze wokół nas stało się gorące i to wcale nie od atmosfery rywalizacji.
        Odpychałem jej ręce od siebie, cofając się powoli. Ogniem były objęte tylko jej dłonie, więc dotykałem jedynie jej łokci i przedramion. Sharingan pracował na pełnych obrotach.
        Teraz każdy cios mógł być dla mnie fatalny.
        Szybkim kopem odsunąłem ją od siebie. Niko jednak prędko doskoczyła do mnie. No jasne. Musiała użyć jutsu w pełnej krasie, w przeciwnym razie jej chakra poszłaby na marne.
        Miałem nieco więcej trudności z odpieraniem jej ataków. Sam nie nosiłem rękawiczek, a każdy blok parzył moją skórę. Już miałem znów ją odepchnąć, gdy to ona z zamachem zaatakowała mój tors, wysyłając mnie kilka metrów w tył. Musiała użyć swojej całej siły, bo żaden z jej poprzednich ciosów nie był tak potężny.
        Poczułem nieprzyjemne ciepło w okolicach brzucha i szybkim ruchem obu rąk zrzuciłem przez głowę płonącą koszulkę. Oddychałem ciężko, nie tyle z przerażenia, co ze zmęczenia. Jeszcze raz popatrzyłem na ubranie zamieniające się u moich stóp w popiół.
        Przydałby się Suiton.
        – No, no… – uśmiechnęła się Niko, gdy jej dłonie zgasły. Podparła się pod boki. – Gorąco ci, ne? – Wskazała na mój nagi, lekko „przypieczony” tors. Mi wcale nie było do śmiechu. Spostrzegłem, że nawet udając twardą i niezmęczoną – kunoichi szybko oddycha. Musiałem atakować, póki miałem chakrę, a ona była zmęczona i pewna siebie.
         
        Dobra, przyznaję, nie tak to miało wyglądać. Wykorzystałam dużo chakry na jutsu, które on z tym swoim cholernym Sharinganem łatwo odparł. To nie wszystko. Byłam słaba. Uchiha był bardziej wytrzymały. Ledwo stałam na nogach, od jego ciosu bolała mnie głowa, brakowało mi powietrza i chakry, a on? On stał sobie bez problemu, gotowy do ataku i...
        Bez koszuli. No tak.
        Poczułam, jak moje policzki stają się gorące. Cholera. Powinnam była odwrócić wzrok, ale nie mogłam. Wiecie, w swoim życiu nie widziałam wielu umięśnionych chłopaków bez koszulki...
        No dobra. Nie widziałam żadnego. A to tylko pogarszało sprawę, bo ten w dodatku był moim współlokatorem, a w tej chwili także moim przeciwnikiem. Mimo wszystko ciekawość wzięła górę i porządnie mu się przyjrzałam. Nie mogłam jednak tak po prostu stać i się na niego gapić, prawda?
        Ruszyłam w jego stronę, gdy tylko zauważyłam, że ułożył dwie pierwsze pieczęcie do kolejnego jutsu. Tchórz przygotowywał Kawarimi. Przyspieszyłam.
        Podbiegłam do niego, a gdy on już szykował blok, resztkami sił podskoczyłam wysoko. Sasuke – lub jego podmiana, nie byłam pewna – opuścił ręce ze zdziwieniem, za to ja zrobiłam w górze salto w przód. Miałam na to dużo czasu, bo do skoku wykorzystałam chakrę w podeszwach stóp. Dyskretnie rozejrzałam się za prawdziwym shinobi, ale nic nie zauważyłam. Uznałam więc, że właśnie nad nim jestem, a niewykonane Kawarimi było zmyłką.
        Dokładnie wszystko wymierzyłam. Wylądowałam na dwóch rękach… opartych o jego ramiona.
        Przełknęłam ślinę. Zapomniałam, że nie ma bluzki. Był trochę spocony, co mogło utrudnić mi zadanie. W dodatku przy ostatniej technice spłonęły moje rękawiczki. Pod opuszkami palców poczułam jego gorącą skórę. Sasuke spojrzał w górę, znów uginając się pod moim ciężarem. Stałam spokojnie pionowo, gdy on chwiał się, próbując nie upaść. Był silniejszy ode mnie, trzeba było go trochę zmęczyć.
        Chyba wystarczyło.
        Przeważyłam mój ciężar złączonymi nogami w przód, wylądowałam plecami do jego pleców, z rękoma uniesionymi i trzymającymi jego umięśnione ramiona. Był trochę wyższy ode mnie. Ścisnęłam jego barki mocniej, owijając jedną rekę wokół jego gardła.
        Zebrałam wszystkie siły i z niekontrolowanym warknięciem uniosłam go, by w ułamku sekundy przerzucić go przez swoje plecy, uderzając nim o najbliższe drzewo.
        Po chwili jego połamane ciało zastąpił blok drzewa, a w moich uszach zabrzmiało oczywiste „poof”. Patrzyłam na niego przez chwilę z niedowierzaniem, a gdy dym po jutsu opadł, ujrzałam, co było przyczepione do pozostałego pnia.
        Cholera.
        Zrobiłam trzy skoki w tył, unikając wybuchu eksplodującej notki, napisanej na niewinnie wyglądającym kawałku papieru, który właśnie rozerwał na drzazgi dwa drzewa i wyrył w ziemi dziurę. Nie myśląc dłużej, rozejrzałam się za swoim przeciwnikiem.
        Sasuke nie pozwolił mi czekać długo.
         
        Wyciągnąłem ostatnie sześć shurikenów i szpulkę nici. Zbliżał się czas na zakończenie tej zabawy, a kunoichi była zdezorientowana. Rozciągnąłem cienką linkę zębami, skrzyżowałem ręce… lecz coś powstrzymało mnie przed rzutem. Ostrza między moimi palcami zaczęły drżeć. Uniosłem wzrok. Niko stała przodem do mnie, kilkanaście metrów dalej. Prawą rękę miała przełożoną nad lewym ramieniem, tak, jakby miała złapać piłkę lecącą zza jej pleców, a lewą w moją stronę. Jej układ dłoni coś mi przypominał…
        Spojrzałem na swoje dłonie. Do moich shurikenów były przyczepione nici z chakry.
        Warknąłem przekleństwo, upuszczając „przechwyconą” broń. Ta jednak zawisła w powietrzu. Cofnąłem się o parę kroków, planując kolejny atak.
        Proszę bardzo, nasza akrobatka dobrze kontrolowała chakrę poza własnym ciałem. Co mogłem zrobić? Mogłem jedynie przeciąć jej nici bronią naładowaną własną chakrą, ale nic nie powstrzymywało jej przed złapaniem shurikenów po raz kolejny.
        Niko lewą ręką trzymała moje świeżo wyjęte gwiazdki, a prawą kontrolowała te wcześniej użyte, za nią. Wyprostowała prawą rękę, a shurikeny za nią zadrżały i wysunęły się z pni drzew i przypalonej ziemi. Przysunęła do siebie lewą rękę, przywołując resztę zabranych mi ostrzy. Podobnie jak ja, skrzyżowała ręce i zamaszystym ruchem odrzuciła trzymane shurikeny w moją stronę. Artyleria uderzyła dokładnie w jej cel.
         
        Podbiegłam do chłopaka. Pnie wokół niego naszpikowane były błyszczącymi ostrzami, podobnie jak on sam. Jakoś dziwnie się złożyło, że dzisiaj nie musiałam używać własnych. Dojrzałam co najmniej pięć shurikenów w ciele Uchihy. Przełknęłam ślinę, podchodząc jeszcze bliżej, nieco zmartwiona. Chyba trochę przesadziłam. Sasuke siedział na ziemi ze spuszczoną głową, a trawa dookoła przybrała czerwony kolor.
        – Nic ci-…?
        – Nie! – zawołał z gałęzi kilka metrów po prawej. Jego ciało nafaszerowane shurikenami zniknęło w kłębie dymu, pozostawiając po sobie jedynie kłodę. Prychnęłam, trochę z oburzenia, trochę w reakcji na własną naiwność.
        – Cholerny... ugh... – Ponownie przeniosłam wzrok na Sasuke, stojącego parę metrów nade mną, bez bluzki. Ładny widok, póki nie wykonał odpowiednich pieczęci...
        Katon: Housenka no jutsu. – Po raz kolejny przystawił dwa palce do ust, a wiele małych kul poszybowało w moją stronę. Sprytnie. Drobne płomienie miały większy zasięg, ale trudniej było je ominąć. Zrobiłam salto w tył, a na miejscu gorących kul, ku mojemu zaskoczeniu, pojawiły się wirujące kunai’e.
        Nie miałam czasu się przygotować, wykonać jakiegoś jutsu...
        Zaczęłam uciekać między drzewami przed lecącymi ku mnie nożami. Schowałam się za grubszym drzewem. Straciłam orientację, nie czułam już chakry bruneta. Wychyliłam się zza pnia, gdy jeden z kunai uderzył w pobliskie drzewo. Przyjrzałam mu się. Była do niego przyczepiona cieniutka żyłka…
        Cholera. Oczywiście.
        Tylko tyle zdążyłam pomyśleć, gdy kolejna porcja ostrej broni otoczyła mnie i skręciła z powrotem, przywiązując mnie do pnia. Natychmiast zaczęłam się wiercić, lecz linki nie pękały, a ich właściciela nie było widać w pobliżu. Skubaniec połączył Katona i technikę klanu Uchiha. Czytałam o niej. Kulami ognia trudno było kierować. A bronią na żyłkach? Z Sharinganem?
        Banał.
        Westchnęłam, próbując dosięgnąć dłonią do kabury przy udzie, jednak byłam przyspawana zbyt mocno. Każdy ruch sprawiał mi ból. Przesunęłam rękę o parę centymetrów i zacisnęłam zęby.
        No, jeszcze trochę.
        Odpięłam pokrycie kabury, aby sięgnąć po coś ostrego.
        – Aua. – Wymknęło mi się.
        – Ciasno, co? – zapytał Uchiha. Uniosłam wzrok. Dopiero teraz zauważyłam, że stoi tylko parę metrów przede mną. Podszedł bliżej ze swoim irytującym uśmieszkiem. Gdybym miała wolną rękę, pokazałabym mu brzydki gest. – Koniec zabawy – mruknął już bez uśmiechu, całkiem poważnie, i ułożył sześć pieczęci. Szczerze? Wolałam, jak się uśmiechał. Teraz chciał mnie zabić.
        Katonem.
        Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby. Porządnie się wystraszyłam. Chciał mnie spalić żywcem. Miał to zrobić. Mógł to zrobić? Zrobił to z moim klonem.
        Zupełnie zapomniałam, że to był trening. Zabawa.
        Jego spojrzenie zdradzało, że myślał o tym na poważnie. Przynajmniej przez chwilę. Minęło kilka sekund, a ja nic nie poczułam. Otworzyłam najpierw jedno oko, pewnie z niezbyt inteligentną miną. Zobaczyłam, że Uchiha stoi ciągle przede mną, z założonymi rękoma i zrezygnowaną miną. Otworzyłam drugie i odetchnęłam z ulgą.
        – Ale mnie wystraszyłeś – przyznałam niechętnie i znowu zaczęłam kołysać się na boki, próbując rozluźnić więzy. Spojrzałam na swoje skrępowane, obolałe nogi, próbując ukryć zawstydzenie.
        – Przecież bym cię nie spalił… – burknął Uchiha, wyłączając Sharingana. Wyciągnął z kabury kunai’a, którego rozkręcił na palcu wskazującym i rzucił w pień blisko mojej ręki. Mało brakowało.
        Żyłki, rozcięte przez nóż, uwolniły mnie i opadły bezszelestnie na trawę. Bez komentarza rozmasowałam sobie ręce, które nadcięte były jego nićmi. Nie miałam ochoty powtarzać takiej przygody w najbliższym czasie.
        – Rozumiem, że wygrałem – mruknął Uchiha, wyciągając nóż z kory i chowając go na miejsce. Nie wyglądał na zadowolonego. A powinien. Miał wiele szczęścia. Tylko dzięki niemu wygrał, bo hej – widać było, że jest wyczerpany. No i był zaatakowany przez jego własne shurikeny, na których zaostrzaniu spędził pewnie niejedno popołudnie. A ja to bezczelnie wykorzystałam, ha. Pomijając fakt, że był bez koszulki w moim towarzystwie, co nie przytrafiało się zbyt często.
        Sakura by mnie pewnie zabiła. Albo siebie, z zazdrości.
        Cholera. Pora się było zastanowić, czy brak niektórych partii garderoby działał na pewno na jego niekorzyść, czy może...
        – Hn. – To było wszystko, co byłam w stanie powiedzieć. Nie miałam zamiaru mu gratulować, czy coś. Byłam na to zbyt zmęczona. Duma mnie bolała jak cholera. Niemal widziałam, jak topnieje moja samoocena.
        Wszystko przez tego dupka.
        Staliśmy w bezruchu przez moment, kalkulując, co właśnie się stało. Powoli osunęłam się po drzewie na trawę i zaczęłam oglądać swoje rany. Uchiha obserwował mnie z góry, niemal czułam na sobie jego beznamiętne spojrzenie. Obejrzałam wcześniejszą ranę od shurikena w udzie, która z wysiłku i napięcia mięśni zaczęła dodatkowo krwawić. Zamoczone bandaże wymieniłam zapasowymi z tylnej saszetki. Przeklęłam pod nosem, zauważając ranę od jednego z ostatnich kunai na lewym ramieniu. Kiedy to się stało? Na to już nie wystarczyło mi opatrunków.
        Ciągle czułam pulsujący ból w lewej części twarzy. Rozmasowałam sobie szczękę, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo martwię się tworzącym się siniakiem.
        – Nie starczy mi bandaży – westchnęłam sama do siebie, a Sasuke przytaknął tylko. Zaburczało mu w brzuchu i przez moment patrzył na mnie, czy przypadkiem tego nie usłyszałam. Podniosłam się z ziemi z uśmiechem satysfakcji. Uchiha też człowiek.
        – Mam ich dużo u siebie – zakomunikował beznamiętnym głosem. „U siebie". Zabawne. Chyba u nas. Zapomniał, że mieszkamy razem? – Pozbieram tylko moją broń i możemy wracać. – Spojrzał teraz na mnie. Znowu ja, ja i ja. „Moja" broń. Pf. I tak ja jej więcej używałam. Uśmiechnęłam się lekko. Auć. Uśmiechanie się z rozkwaszonym policzkiem nie było dobrym pomysłem. Obiecałam sobie oddać mu w najbliższym czasie. – Ja muszę się przebrać, a ty obejrzeć rany.
        – Jakbym nie wiedziała – westchnęłam, ale i tak pomogłam mu szukać. Kilka sztuk shurikenów nie znalazło się, bo były albo za wysoko na pniach, albo w krzakach. Po dziesięciu minutach odpoczynku przebiegliśmy się po dachach do apartamentu. Ścigaliśmy się, oczywiście.
         
        Kunoichi od razu poszła do siebie, a ja do siebie. Naszykowałem sobie czyste ubrania, chwyciłem bandaże i poszedłem do niej, najpierw dla bezpieczeństwa pukając. Nie odpowiedziała, więc wszedłem. Zastałem ją bosą i bez zakrwawionej koszuli, w samej siatce ochronnej, przez którą prześwitywała jej bielizna. Siedziała na łóżku, oglądając rany.
        Kretynka.
        Rzuciłem jej opatrunki na łóżko i szybko wyszedłem, by się napić. Zaschło mi w gardle. Przymknąłem oczy, próbując wymazać widziany przed chwilą obrazek z głowy. I jak tu, człowieku, być normalnym?
        W krótkim czasie usłyszałem szum wody, a gdy Niko już się umyła i zaczęła smarować się mazidłami od Hokage, ja wszedłem do zaparowanej łazienki. Chłodny prysznic dobrze mi zrobił. Po wyjściu założyłem świeże spodnie i biały T-shirt z małym logo klanu Uchiha na lewym ramieniu. Jeszcze z mokrymi włosami wszedłem do kuchni, gdzie zastałem Niko w podobnym stanie. Dziewczyna, nie wiedzieć czemu, uśmiechnęła się na mój widok, machając nogami spuszczonymi w dół.
        Miała... ładne nogi. Gdyby nie te blizny...
        Oh, uspokój się!
        – Znowu siedzisz na stole – zauważyłem, rozsiadając się na kanapie. Czułem się dobrze, choć moje kończyny ogarnęło nieprzyjemne odrętwienie. Dawno tyle nie biegałem. – Zejdź.
        – Tak, tato – warknęła Niko i przysiadła się do mnie. Teraz dopiero zauważyłem bandaże w okolicach jej łokci, gdzie jeszcze niedawno w jej skórę wrzynały się moje nici. Nie okazywała jednak bólu. Dziwnie się czułem wiedząc, że rany, które były na jej delikatnym ciele, były spowodowane moją bronią.
        Trzeba było unikać takich treningów, przynajmniej póki mieszkaliśmy razem i byłem zmuszony oglądać ich fizyczne wyniki. Trzeba było umówić ją na treningi z innymi shinobi.
        – Mam dwie wiadomości. Dobrą i złą – powiedziała dziewczyna, poprawiając pasek w swoich jeansach. Ostatnio „modny” ciuch w Konoha. – Od której mam zacząć?
        – Od złej – burknąłem, odrzucając głowę w tył i opierając ją na tyle kanapy. Nie maiłem ochoty rozmawiać. Nie mogliśmy chwilę pomilczeć?
        – Zła to ta, że dzisiaj nie gotuję. – Wyszczerzyła zęby. Czemu była taka radosna? – Wiem, jak przepadasz za moją kuchnią, ale nie mam siły.
        – A dobra?
        – Doznasz zaszczytu postawienia mi obiadu – zaśmiała się z klasyczną, niby-niewinną miną. Wyglądała jak kot, coraz bardziej. Domalować tylko wąsy i...
        Dotarł do mnie jej dowcip.
        Zakryłem twarz ręką.
        – Jak dla mnie pierwsza była dobra, a druga zła – westchnąłem pod nosem.
        – Mamy inne poglądy na pewne sprawy. To nic strasznego – odparła kunoichi, schodząc z kanapy. Potrząsnęła głową, by jej mokre kosmyki rozłożyły się równomiernie na jej głowie. Wydawała się być pełna energii, w przeciwieństwie do mnie.
        – Chlapiesz – warknąłem, znów zasłaniając twarz ręką. – Jak się wysuszysz to pójdziemy. Daj mi odpocząć… – westchnąłem, rozkładając się na kanapie całkowicie.
        Przysłoniłem oczy dłonią. Bolały mnie tak, jak ostatnio. Ręka też nie była w dobrym stanie. Niko nacięła mi palce, wyrywając z nich broń, a wcześniej oparzyła ją tym dziwnym jutsu. Nadal czułem pieczenie na klatce piersiowej.
        Czemu ja miałem się martwić o jej wygląd, a ona mój mogła mieć w głębokim poważaniu?
        Ah, no tak. Byłem facetem.
        – Ooo... Pan Wspaniały jest zmęczony? – Usłyszałem gdzieś obok siebie. Otworzyłem jedno oko. Siedziała na oparciu kanapy, rozczesując długie włosy. Dziwnie miły widok.
        Obcy. Cholera.
        – Nie.
        – Aah… wcale. – Wystawiła w moim kierunku język i poszła do siebie. Uniosłem głowę, by na nią popatrzeć. Dziwny odruch. Obcy.
        Ciało samo mnie za niego ukarało, bo zabolała mnie rana w lewej łopatce. Zignorowałem ją, usadawiając się wygodniej.
        Oh, byłem zmęczony. Ale raczej było warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz