Staliśmy
naprzeciwko siebie przez dłuższą chwilę. Postanowiłem zrobić pierwszy ruch. Pojawiłem
się za moją przeciwniczką i uderzyłem ją w plecy. Niko, zaskoczona, odskoczyła
w przód i obróciła się, ruszając na mnie w odwecie. Zdziwiłem się, czemu nie zareagowała
wcześniej. W końcu to ona zainicjowała walkę wręcz. Znowu unikałem jej ciosów,
co przy jej sile i moim Sharinganie było dziecinnie proste. Powstrzymywałem się
przed wykonaniem na niej Shishi Rendan.
Dziewczyna może i była zmęczona, ale
nie dawała za wygraną. Poszczęściło jej się i uderzyła mnie w końcu w brzuch,
przez co zgiąłem się trochę. Szybko wróciłem do siebie i chwyciłem jej
nadgarstek jeszcze przy swoim ciele, a drugą ręką uderzyłem ją sierpowym w
twarz, puszczając ją. Dziewczyna zatoczyła się. Gdy spojrzała na mnie ponownie,
jej wzrok był aż dziki z wściekłości.
Dziwnie się poczułem, gdy na jej
gładkim policzku pojawiło się zaczerwienienie, a z bólu jedno z jej
błyszczących, zielonych oczu uroniło łzę. Teraz zrozumiałem, jaki błąd
popełniłem.
Nie mogłem się jednak sobie dziwić. To
był pojedynek.
Obserwowałem, jak Niko zaciska zęby z
bólu. Nagle znów ruszyła na mnie, a ja nie zdążyłem się obronić. Jedyne, co
zdołałem zrobić, to złapać jej nadgarstki jeszcze przed fatalnym ciosem w
klatkę piersiową. Dziewczyna spojrzała na mnie, gdy zacisnąłem pięści nie
okazując na twarzy żadnych emocji. Stanąłem prosto w miejscu, by się nie
przewrócić, gdy Niko syknęła i spróbowała wyszarpnąć ręce z mojego uścisku.
Niesamowite, jak szczupłe miała
nadgarstki. Z łatwością trzymałem je w garści, patrząc na nią z góry. Wydawała
się teraz delikatna i bezbronna. Gdyby nie fakt, że wielką, czerwoną plamę na
jej policzku spowodowała moja pięść, mógłbym pomyśleć, że się rumieni.
Oh, cholera, koniec z tym.
Moje dziwne myśli przerwało głośne nabranie
powietrza. Szatynka zbliżyła się do mnie. Teraz to ja wstrzymałem
oddech.
Kunoichi posłała mi – jeśli się nie
przewidziałem – perfidny uśmiech i oparła swoją prawą stopę na moim
lewym udzie. Spojrzałem w dół, zdezorientowany.
Jej lewa noga błyskawicznie powędrowała
na mój brzuch, który automatycznie napiąłem. Musiałem się lekko wygiąć, by nie
upaść. Ona sobie wchodziła po mnie, jak po drabinie!
Nie wyczułem, by używała przy tym
jakiejkolwiek ilości chakry. Zanim zorientowałem się, że powinienem ją po
prostu puścić i pozwolić jej rąbnąć o ziemię, dziewczyna obróciła chwyt na
naszych rękach, obracając dłonie i przytrzymując się mnie za nadgarstki. Przez kolejną
sekundę zwyczajnie patrzyłem, co zrobi dalej.
Jej prawy but z mojego uda przeniósł
się na klatkę piersiową. Jej twarz odsunęła się od mojej. Przez sekundę
trzymaliśmy się w właśnie takiej pozycji, a jej cały ciężar spoczywał na moich
barkach. Nie była ciężka, serio, ale mimo to nogi się pode mną
ugięły. Było to strasznie niewygodne, o czym Niko pewnie doskonale wiedziała.
Usłyszałem, jak wypuszcza powietrze z
płuc i sekundę potem wybiła się w górę z prawej nogi, puszczając moje ręce.
Zrobiła salto w tył i wylądowała zgrabnie na trawie, podczas gdy ja zostałem brutalnie
rzucony o ziemię. Wytarłem jej trzy metry własnymi plecami. Siła jej skoku była
zbyt duża.
Zatrzymałem się w końcu i ociężale
wstałem, patrząc, jak dziewczyna wykonuje pieczęcie. Zakończyła Tygrysem, a ja
przygotowałem się na kolejnego Katona.
Nic się jednak nie stało, a Niko
rozdzieliła dłonie i podbiegła do mnie.
– Katon: Inferuno Genkotsu! –
krzyknęła, a jej zaciśnięte pięści już mierzone we mnie zajarzyły się czerwonym
płomieniem. Ze zdumieniem odpierałem ataki. Powietrze wokół nas stało się gorące
i to wcale nie od atmosfery rywalizacji.
Odpychałem jej ręce od siebie, cofając
się powoli. Ogniem były objęte tylko jej dłonie, więc dotykałem jedynie jej łokci i przedramion. Sharingan pracował na pełnych
obrotach.
Teraz każdy cios mógł być dla mnie
fatalny.
Szybkim kopem odsunąłem ją od siebie.
Niko jednak prędko doskoczyła do mnie. No jasne. Musiała użyć jutsu w pełnej
krasie, w przeciwnym razie jej chakra poszłaby na marne.
Miałem nieco więcej trudności z
odpieraniem jej ataków. Sam nie nosiłem rękawiczek, a każdy blok parzył moją
skórę. Już miałem znów ją odepchnąć, gdy to ona z zamachem zaatakowała mój
tors, wysyłając mnie kilka metrów w tył. Musiała użyć swojej całej siły, bo
żaden z jej poprzednich ciosów nie był tak potężny.
Poczułem nieprzyjemne ciepło w
okolicach brzucha i szybkim ruchem obu rąk zrzuciłem przez głowę płonącą
koszulkę. Oddychałem ciężko, nie tyle z przerażenia, co ze zmęczenia. Jeszcze
raz popatrzyłem na ubranie zamieniające się u moich stóp w popiół.
Przydałby się Suiton.
– No, no… – uśmiechnęła się Niko, gdy
jej dłonie zgasły. Podparła się pod boki. – Gorąco ci, ne? – Wskazała na mój
nagi, lekko „przypieczony” tors. Mi wcale nie było do śmiechu. Spostrzegłem, że
nawet udając twardą i niezmęczoną – kunoichi szybko oddycha. Musiałem atakować,
póki miałem chakrę, a ona była zmęczona i pewna siebie.
Dobra, przyznaję, nie tak to
miało wyglądać. Wykorzystałam dużo chakry na jutsu, które on z tym swoim cholernym
Sharinganem łatwo odparł. To nie wszystko. Byłam słaba. Uchiha był bardziej
wytrzymały. Ledwo stałam na nogach, od jego ciosu bolała mnie głowa, brakowało
mi powietrza i chakry, a on? On stał sobie bez problemu, gotowy do ataku i...
Bez koszuli. No tak.
Poczułam, jak moje policzki stają się
gorące. Cholera. Powinnam była odwrócić wzrok, ale nie mogłam. Wiecie, w swoim
życiu nie widziałam wielu umięśnionych chłopaków bez koszulki...
No dobra. Nie widziałam żadnego.
A to tylko pogarszało sprawę, bo ten w dodatku był moim współlokatorem, a w tej
chwili także moim przeciwnikiem. Mimo wszystko ciekawość wzięła górę i
porządnie mu się przyjrzałam. Nie mogłam jednak tak po prostu stać i się na
niego gapić, prawda?
Ruszyłam w jego stronę, gdy tylko
zauważyłam, że ułożył dwie pierwsze pieczęcie do kolejnego jutsu. Tchórz
przygotowywał Kawarimi. Przyspieszyłam.
Podbiegłam do niego, a gdy on już
szykował blok, resztkami sił podskoczyłam wysoko. Sasuke – lub jego podmiana,
nie byłam pewna – opuścił ręce ze zdziwieniem, za to ja zrobiłam w górze salto
w przód. Miałam na to dużo czasu, bo do skoku wykorzystałam chakrę w podeszwach
stóp. Dyskretnie rozejrzałam się za prawdziwym shinobi, ale nic nie zauważyłam.
Uznałam więc, że właśnie nad nim
jestem, a niewykonane Kawarimi było zmyłką.
Dokładnie wszystko wymierzyłam.
Wylądowałam na dwóch rękach… opartych o jego ramiona.
Przełknęłam ślinę. Zapomniałam, że nie
ma bluzki. Był trochę spocony, co mogło utrudnić mi zadanie. W dodatku przy
ostatniej technice spłonęły moje rękawiczki. Pod opuszkami palców poczułam jego
gorącą skórę. Sasuke spojrzał w górę, znów uginając się pod moim ciężarem.
Stałam spokojnie pionowo, gdy on chwiał się, próbując nie upaść. Był silniejszy
ode mnie, trzeba było go trochę zmęczyć.
Chyba wystarczyło.
Przeważyłam mój ciężar złączonymi
nogami w przód, wylądowałam plecami do jego pleców, z rękoma uniesionymi i
trzymającymi jego umięśnione ramiona. Był trochę wyższy ode mnie. Ścisnęłam
jego barki mocniej, owijając jedną rekę wokół jego gardła.
Zebrałam wszystkie siły i z
niekontrolowanym warknięciem uniosłam go, by w ułamku sekundy przerzucić go
przez swoje plecy, uderzając nim o najbliższe drzewo.
Po chwili jego połamane ciało zastąpił
blok drzewa, a w moich uszach zabrzmiało oczywiste „poof”. Patrzyłam na niego
przez chwilę z niedowierzaniem, a gdy dym po jutsu opadł, ujrzałam, co było
przyczepione do pozostałego pnia.
Cholera.
Zrobiłam trzy skoki w tył, unikając wybuchu
eksplodującej notki, napisanej na niewinnie wyglądającym kawałku papieru, który
właśnie rozerwał na drzazgi dwa drzewa i wyrył w ziemi dziurę. Nie
myśląc dłużej, rozejrzałam się za swoim przeciwnikiem.
Sasuke nie pozwolił mi czekać długo.
Wyciągnąłem ostatnie sześć shurikenów i
szpulkę nici. Zbliżał się czas na zakończenie tej zabawy, a kunoichi była
zdezorientowana. Rozciągnąłem cienką linkę zębami, skrzyżowałem ręce… lecz coś
powstrzymało mnie przed rzutem. Ostrza między moimi palcami zaczęły drżeć.
Uniosłem wzrok. Niko stała przodem do mnie, kilkanaście metrów dalej. Prawą
rękę miała przełożoną nad lewym ramieniem, tak, jakby miała złapać piłkę lecącą
zza jej pleców, a lewą w moją stronę. Jej układ dłoni coś mi przypominał…
Spojrzałem na swoje dłonie. Do moich
shurikenów były przyczepione nici z chakry.
Warknąłem przekleństwo, upuszczając
„przechwyconą” broń. Ta jednak zawisła w powietrzu. Cofnąłem się o parę kroków,
planując kolejny atak.
Proszę bardzo, nasza akrobatka dobrze
kontrolowała chakrę poza własnym ciałem. Co mogłem zrobić? Mogłem jedynie
przeciąć jej nici bronią naładowaną własną chakrą, ale nic nie powstrzymywało
jej przed złapaniem shurikenów po raz kolejny.
Niko lewą ręką trzymała moje świeżo
wyjęte gwiazdki, a prawą kontrolowała te wcześniej użyte, za nią. Wyprostowała
prawą rękę, a shurikeny za nią zadrżały i wysunęły się z pni drzew i przypalonej
ziemi. Przysunęła do siebie lewą rękę, przywołując resztę zabranych mi ostrzy.
Podobnie jak ja, skrzyżowała ręce i zamaszystym ruchem odrzuciła trzymane
shurikeny w moją stronę. Artyleria uderzyła dokładnie w jej cel.
Podbiegłam do chłopaka. Pnie wokół
niego naszpikowane były błyszczącymi ostrzami, podobnie jak on sam. Jakoś
dziwnie się złożyło, że dzisiaj nie musiałam używać własnych. Dojrzałam co
najmniej pięć shurikenów w ciele Uchihy. Przełknęłam ślinę, podchodząc jeszcze
bliżej, nieco zmartwiona. Chyba trochę przesadziłam. Sasuke siedział na ziemi
ze spuszczoną głową, a trawa dookoła przybrała czerwony kolor.
– Nic ci-…?
– Nie! – zawołał z gałęzi kilka metrów
po prawej. Jego ciało nafaszerowane shurikenami zniknęło w kłębie dymu,
pozostawiając po sobie jedynie kłodę. Prychnęłam, trochę z oburzenia, trochę w
reakcji na własną naiwność.
– Cholerny... ugh... – Ponownie
przeniosłam wzrok na Sasuke, stojącego parę metrów nade mną, bez bluzki. Ładny
widok, póki nie wykonał odpowiednich pieczęci...
– Katon: Housenka no jutsu. – Po
raz kolejny przystawił dwa palce do ust, a wiele małych kul poszybowało w moją
stronę. Sprytnie. Drobne płomienie miały większy zasięg, ale trudniej było je
ominąć. Zrobiłam salto w tył, a na miejscu gorących kul, ku mojemu zaskoczeniu,
pojawiły się wirujące kunai’e.
Nie miałam czasu się przygotować,
wykonać jakiegoś jutsu...
Zaczęłam uciekać między drzewami przed
lecącymi ku mnie nożami. Schowałam się za grubszym drzewem. Straciłam
orientację, nie czułam już chakry bruneta. Wychyliłam się zza pnia, gdy jeden z
kunai uderzył w pobliskie drzewo. Przyjrzałam mu się. Była do niego
przyczepiona cieniutka żyłka…
Cholera. Oczywiście.
Tylko tyle zdążyłam pomyśleć, gdy
kolejna porcja ostrej broni otoczyła mnie i skręciła z powrotem, przywiązując
mnie do pnia. Natychmiast zaczęłam się wiercić, lecz linki nie pękały, a ich
właściciela nie było widać w pobliżu. Skubaniec połączył Katona i technikę
klanu Uchiha. Czytałam o niej. Kulami ognia trudno było kierować. A bronią na
żyłkach? Z Sharinganem?
Banał.
Westchnęłam, próbując dosięgnąć dłonią
do kabury przy udzie, jednak byłam przyspawana zbyt mocno. Każdy ruch sprawiał
mi ból. Przesunęłam rękę o parę centymetrów i zacisnęłam zęby.
No, jeszcze trochę.
Odpięłam pokrycie kabury, aby sięgnąć
po coś ostrego.
– Aua. – Wymknęło mi się.
– Ciasno, co? – zapytał Uchiha.
Uniosłam wzrok. Dopiero teraz zauważyłam, że stoi tylko parę metrów przede mną.
Podszedł bliżej ze swoim irytującym uśmieszkiem. Gdybym miała wolną rękę, pokazałabym
mu brzydki gest. – Koniec zabawy – mruknął już bez uśmiechu, całkiem poważnie,
i ułożył sześć pieczęci. Szczerze? Wolałam, jak się uśmiechał. Teraz chciał
mnie zabić.
Katonem.
Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby.
Porządnie się wystraszyłam. Chciał mnie spalić żywcem. Miał to
zrobić. Mógł to zrobić? Zrobił to z moim klonem.
Zupełnie zapomniałam, że to był
trening. Zabawa.
Jego spojrzenie zdradzało, że myślał o
tym na poważnie. Przynajmniej przez chwilę. Minęło kilka sekund, a ja nic nie
poczułam. Otworzyłam najpierw jedno oko, pewnie z niezbyt inteligentną miną.
Zobaczyłam, że Uchiha stoi ciągle przede mną, z założonymi rękoma i
zrezygnowaną miną. Otworzyłam drugie i odetchnęłam z ulgą.
– Ale mnie wystraszyłeś – przyznałam
niechętnie i znowu zaczęłam kołysać się na boki, próbując rozluźnić więzy.
Spojrzałam na swoje skrępowane, obolałe nogi, próbując ukryć zawstydzenie.
– Przecież bym cię nie spalił… –
burknął Uchiha, wyłączając Sharingana. Wyciągnął z kabury kunai’a, którego
rozkręcił na palcu wskazującym i rzucił w pień blisko mojej ręki. Mało
brakowało.
Żyłki, rozcięte przez nóż, uwolniły
mnie i opadły bezszelestnie na trawę. Bez komentarza rozmasowałam sobie ręce,
które nadcięte były jego nićmi. Nie miałam ochoty powtarzać takiej przygody w
najbliższym czasie.
– Rozumiem, że wygrałem – mruknął
Uchiha, wyciągając nóż z kory i chowając go na miejsce. Nie wyglądał na
zadowolonego. A powinien. Miał wiele szczęścia. Tylko dzięki niemu wygrał, bo
hej – widać było, że jest wyczerpany. No i był zaatakowany przez jego własne shurikeny,
na których zaostrzaniu spędził pewnie niejedno popołudnie. A ja to bezczelnie
wykorzystałam, ha. Pomijając fakt, że był bez koszulki w moim
towarzystwie, co nie przytrafiało się zbyt często.
Sakura by mnie pewnie zabiła. Albo
siebie, z zazdrości.
Cholera. Pora się było zastanowić, czy
brak niektórych partii garderoby działał na pewno na jego
niekorzyść, czy może...
– Hn. – To było wszystko, co byłam w
stanie powiedzieć. Nie miałam zamiaru mu gratulować, czy coś. Byłam na to zbyt
zmęczona. Duma mnie bolała jak cholera. Niemal widziałam, jak topnieje moja
samoocena.
Wszystko przez tego dupka.
Staliśmy w bezruchu przez moment,
kalkulując, co właśnie się stało. Powoli osunęłam się po drzewie na trawę i
zaczęłam oglądać swoje rany. Uchiha obserwował mnie z góry, niemal czułam
na sobie jego beznamiętne spojrzenie. Obejrzałam wcześniejszą ranę od shurikena
w udzie, która z wysiłku i napięcia mięśni zaczęła dodatkowo krwawić. Zamoczone
bandaże wymieniłam zapasowymi z tylnej saszetki. Przeklęłam pod nosem,
zauważając ranę od jednego z ostatnich kunai na lewym ramieniu. Kiedy to się
stało? Na to już nie wystarczyło mi opatrunków.
Ciągle czułam pulsujący ból w lewej
części twarzy. Rozmasowałam sobie szczękę, starając się nie dać po sobie
poznać, jak bardzo martwię się tworzącym się siniakiem.
– Nie starczy mi bandaży – westchnęłam
sama do siebie, a Sasuke przytaknął tylko. Zaburczało mu w brzuchu i przez
moment patrzył na mnie, czy przypadkiem tego nie usłyszałam. Podniosłam się z
ziemi z uśmiechem satysfakcji. Uchiha też człowiek.
– Mam ich dużo u siebie – zakomunikował
beznamiętnym głosem. „U siebie". Zabawne. Chyba u nas. Zapomniał, że
mieszkamy razem? – Pozbieram tylko moją broń i możemy wracać. – Spojrzał teraz
na mnie. Znowu ja, ja i ja. „Moja" broń. Pf. I tak ja jej więcej
używałam. Uśmiechnęłam się lekko. Auć. Uśmiechanie się z rozkwaszonym
policzkiem nie było dobrym pomysłem. Obiecałam sobie oddać mu w najbliższym
czasie. – Ja muszę się przebrać, a ty obejrzeć rany.
– Jakbym nie wiedziała – westchnęłam,
ale i tak pomogłam mu szukać. Kilka sztuk shurikenów nie znalazło się, bo były
albo za wysoko na pniach, albo w krzakach. Po dziesięciu minutach odpoczynku
przebiegliśmy się po dachach do apartamentu. Ścigaliśmy się, oczywiście.
Kunoichi od razu poszła do siebie, a ja
do siebie. Naszykowałem sobie czyste ubrania, chwyciłem bandaże i poszedłem do
niej, najpierw dla bezpieczeństwa pukając. Nie odpowiedziała, więc wszedłem.
Zastałem ją bosą i bez zakrwawionej koszuli, w samej siatce ochronnej, przez
którą prześwitywała jej bielizna. Siedziała na łóżku, oglądając rany.
Kretynka.
Rzuciłem jej opatrunki na łóżko i
szybko wyszedłem, by się napić. Zaschło mi w gardle. Przymknąłem oczy, próbując
wymazać widziany przed chwilą obrazek z głowy. I jak tu, człowieku, być
normalnym?
W krótkim czasie usłyszałem szum wody,
a gdy Niko już się umyła i zaczęła smarować się mazidłami od Hokage, ja
wszedłem do zaparowanej łazienki. Chłodny prysznic dobrze mi zrobił. Po wyjściu
założyłem świeże spodnie i biały T-shirt z małym logo klanu Uchiha na lewym
ramieniu. Jeszcze z mokrymi włosami wszedłem do kuchni, gdzie zastałem Niko w
podobnym stanie. Dziewczyna, nie wiedzieć czemu, uśmiechnęła się na mój widok,
machając nogami spuszczonymi w dół.
Miała... ładne nogi. Gdyby nie te
blizny...
Oh, uspokój się!
– Znowu siedzisz na stole – zauważyłem,
rozsiadając się na kanapie. Czułem się dobrze, choć moje kończyny ogarnęło
nieprzyjemne odrętwienie. Dawno tyle nie biegałem. – Zejdź.
– Tak, tato – warknęła Niko i przysiadła
się do mnie. Teraz dopiero zauważyłem bandaże w okolicach jej łokci, gdzie
jeszcze niedawno w jej skórę wrzynały się moje nici. Nie okazywała jednak bólu.
Dziwnie się czułem wiedząc, że rany, które były na jej delikatnym ciele, były
spowodowane moją bronią.
Trzeba było unikać takich treningów,
przynajmniej póki mieszkaliśmy razem i byłem zmuszony oglądać ich fizyczne
wyniki. Trzeba było umówić ją na treningi z innymi shinobi.
– Mam dwie wiadomości. Dobrą i złą –
powiedziała dziewczyna, poprawiając pasek w swoich jeansach. Ostatnio „modny”
ciuch w Konoha. – Od której mam zacząć?
– Od złej – burknąłem, odrzucając głowę
w tył i opierając ją na tyle kanapy. Nie maiłem ochoty rozmawiać. Nie mogliśmy
chwilę pomilczeć?
– Zła to ta, że dzisiaj nie gotuję. – Wyszczerzyła
zęby. Czemu była taka radosna? – Wiem, jak przepadasz za moją kuchnią, ale nie
mam siły.
– A dobra?
– Doznasz zaszczytu postawienia mi obiadu
– zaśmiała się z klasyczną, niby-niewinną miną. Wyglądała jak kot, coraz
bardziej. Domalować tylko wąsy i...
Dotarł do mnie jej dowcip.
Zakryłem twarz ręką.
– Jak dla mnie pierwsza była
dobra, a druga zła – westchnąłem pod nosem.
– Mamy inne poglądy na pewne sprawy. To
nic strasznego – odparła kunoichi, schodząc z kanapy. Potrząsnęła głową, by jej
mokre kosmyki rozłożyły się równomiernie na jej głowie. Wydawała się być pełna
energii, w przeciwieństwie do mnie.
– Chlapiesz – warknąłem, znów
zasłaniając twarz ręką. – Jak się wysuszysz to pójdziemy. Daj mi odpocząć… – westchnąłem,
rozkładając się na kanapie całkowicie.
Przysłoniłem oczy dłonią. Bolały mnie
tak, jak ostatnio. Ręka też nie była w dobrym stanie. Niko nacięła mi palce,
wyrywając z nich broń, a wcześniej oparzyła ją tym dziwnym jutsu. Nadal czułem pieczenie
na klatce piersiowej.
Czemu ja miałem się martwić o
jej wygląd, a ona mój mogła mieć w głębokim poważaniu?
Ah, no tak. Byłem facetem.
– Ooo... Pan Wspaniały jest zmęczony? –
Usłyszałem gdzieś obok siebie. Otworzyłem jedno oko. Siedziała na oparciu
kanapy, rozczesując długie włosy. Dziwnie miły widok.
Obcy. Cholera.
– Nie.
– Aah… wcale. – Wystawiła w moim
kierunku język i poszła do siebie. Uniosłem głowę, by na nią popatrzeć. Dziwny
odruch. Obcy.
Ciało samo mnie za niego ukarało, bo
zabolała mnie rana w lewej łopatce. Zignorowałem ją, usadawiając się wygodniej.
Oh, byłem zmęczony. Ale raczej było
warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz