28 sierpnia 2008

Rozdział XLVI - "Życzenia"

Kwatera Hokage. Potężny budynek mieszczący w sobie dziesiątki pokoi. Pilnowany przez masę shinobi, codziennie mijany przez tysiące ludzi. Dom Kage największej z ukrytych wiosek w największym z krajów. Wezwanie do niego nie było dla ninja niczym szczególnym, w nim bowiem ustalano wszelkie ważne dla wioski sprawy, odbywały się odprawy na misje i podpisywano ważne dokumenty.

Czemu więc tego parnego, lipcowego poranka niedawno obudzona przez posłańca, szłam do tego biura na miękkich nogach?

Oh, ja wiedziałam. Modliłam się, idąc powoli przez korytarze nieco opustoszałej kwatery, aby moje obawy się nie spełniły.

- Ona o niczym nie wie. Nie ma pojęcia. Nie, nie wie. Onegai, Kami-sama… niech ona nic nie wie…

Miałam się spotkać z Uchihą i Kakashi’m dopiero za trzy godziny. Nie miałam pojęcia, po co Hokage posłała po mnie jednego ze swoich jounin’ów. Nigdy nie byłam wierząca. Ogólnie… rzadko myślałam czy nawet słyszałam o jakiejkolwiek religii. Żyłam w ukrytej wiosce, gdzie, oczywiście, było kilka kaplic i mieszkało kilku mnichów, jednak w stolicy kraju wszystkie różnice etniczne i wyznaniowe jakoś... zanikały. Nie słyszałam, by jakikolwiek shinobi między misjami wyznawał kult jakiegokolwiek boga, a co za tym idzie praktykował i oddawał się modlitwom i rytuałom. Wszystkim żyło się dobrze bez tego. Aż do dzisiaj.

Onegai, Kami-sama, niech ona o niczym nie wie…

Zapukałam i weszłam do biura. Tsunade-shishou rozmawiała z ANBU i jednym ze swoich starszych doradców. Gdy postawiłam w środku pierwszy krok, wszyscy spojrzeli w moją stronę. Spuściłam wzrok, ale stałam w spokoju, podczas gdy moje myśli po prostu szalały.


O nie! Ona wiedziała! Wszyscy wiedzieli. Chcieli mnie wygnać z wioski! Gorzej! Zamknąć mnie w więzieniu... Zawiesić w prawach shinobi. Ośmieszyć. Zabić. Oh, Kami-sama, ja nie chciałam. Onegai… mogłam ciężko pracować. Ograniczyć słodycze. Trenować nie tylko ninjutsu. Nie faworyzować kotów! Psy też mogłam karmić, słowo. Chciałam być miła dla Kakashi’ego. I Sasuke! Tak, dla niego też, przecież mówiłam, że psy mogłam karmić! Oh, Kami-sama…

- Proszę, Niko. – blondynka ponagliła mnie poważnym tonem i wskazała krzesło, bym usiadła. ANBU wyszeptał jej coś do ucha i zniknął, a siwowłosy członek rady zmierzył mnie podejrzliwie wzrokiem zza swoich okularów. Widziałam go już kiedyś. Nie przypadł mi do gustu. Miał ponurą, pokrytą zmarszczkami twarz, wąskie usta i grube okulary. Sprawiał wrażenie, jakby nigdy się nie uśmiechał.

- Ne… o co chodzi? – spociłam się jak mysz. Na pierwszy rzut oka byłam winna. Nic jednak nie mogłam na to poradzić. Trzęsłam się na krześle, bo obecność durnej chuunin’ki i dwóch najważniejszych osób w jednym pokoju mogło oznaczać tylko jedno. Karę. Ale przecież oddałam wszystkie mapy… i nie zostawiłam śladów. A może?

- Zaraz wyruszasz na misję, wiesz o tym, prawda? – Hokage uniosła brew, krzyżując ręce.

- H-hai…

- Nie będę cię zanudzać formalnościami i zbędnymi szczegółami. To twoja misja. Od ciebie zależy jej powodzenie lub jego brak.

- Ja? Ale… myślałam, że Kakashi i Sasuke też… - odetchnęłam z ulgą. Więc chodziło o głupią misję…

- Oni będą stanowić twoją eskortę. – Hokage usiadła po przeciwnej stronie biurka. – Waszą misją jej ochrona nowego daimyo. Zapłacił nam fortunę za sprowadzenie pięknej, acz silnej kunoichi do towarzyszenia mu na wszelkich uroczystościach z okazji przejęcia fortuny po zmarłym ojcu. Nie jest on pełnoprawnym właścicielem ziem, które, jak zapewne wiesz, można przejąć dopiero jako osoba pełnoletnia. – pokiwałam głową, wciąż lekko zdziwiona obecnością członka rady. Jak on się nazywał…? Ah tak – Homura. Anko mi o nim opowiadała. – Osiemnaste urodziny młodego daimyo są za pięć dni. Przed wielkim 'balem' czeka go masa spotkań, na których nie może mu jeszcze towarzyszyć eskorta daimyo – bo jeszcze nim nie jest.

- Demo… po co eskorta? – ledwo usiedziałam na krześle. Spadł mi kamień z serca. Tsunade-shishou nie wydawała się być wściekła, a w drzwiach nie pojawili się jounin’i, by mnie pojmać… czyli było nieźle.

- O. I tu się zaczyna twoje zadanie. – Hokage wskazała na mnie palcem. - Tydzień temu młody otrzymał list z groźbą, że jeśli nie zrzeknie się majątku i władzy – tu wklej wiele przekleństw co do jego wieku i niedoświadczenia – to szybko pożegna się nie tylko z fortuną, ale i z życiem. Aż do objęcia stanowiska będziesz towarzyszyła mu w przebraniu konkubiny, czekając w pogotowiu na atak. Jasne?

- Ossu. – westchnęłam. Może i nie czekały mnie tortury za kradzież, ale za to trudna misja, na którą, nie oszukujmy się, nie miałam wcale ochoty. – Tak z czystej ciekawości… ile zapłacił za wykonanie misji? – skrzyżowałam ręce na piersi.

Sasuke miał zamiar się niedługo wyprowadzić. Ja też, swoją drogą, nie mogłam wiecznie wynajmować cudzego mieszkania. Trzeba było zacisnąć pasa i pozbierać trochę na coś dla siebie. Ta misja mogła być niezłym początkiem.

- Eh, bez przesady… - Hokage wyciągnęła sake i obróciła się na krześle bardziej w stronę okna. – Sto.

- Tysięcy…? – zdziwiłam się. Trochę mało.

- Milionów. – wzruszyła ramionami piwnooka i otworzyła butelkę, uśmiechając się przy tym niewinnie.

- Nani?! – aż zerwałam się z krzesła. Wystawiłam ręce przed siebie i policzyłam na palcach. – To… dziesięć razy więcej niż zwykle!

- Tak, a to dopiero zaliczka. – Tsunade wzięła klika łyków. Jej miłość do niebezpiecznych przygód i hazardu została odsunięta na bok. W powietrzu można było wyczuć jej łaknienie tych pieniędzy.

- Zaliczka? – zamrugałam oczami i opadłam z powrotem na krzesło. Witaj nowy domku. – Ile dostaniemy, gdy już będzie po wszystkim? – zapytałam, uważnie mówiąc ‘my’. Oh, gdybym nie musiała się dzielić zarobkiem…

- Pozostałe czterysta. – Hokage obróciła się z powrotem ku mnie, już z lekko zarumienioną twarzą.

- … - oparłam się wygodniej na krześle, by nie odlecieć. – Razem pięćset milionów jenów*. – wyszeptałam. – To już… pięćdziesiąt razy więcej… - przełknęłam ślinę. – Dam radę?

- Tak sądzę. Wydajesz mi się najbardziej odpowiednia. – piwnooka machnęła smukłym palcem, bym wstała, a ja posłuchałam. Starsza kunoichi podeszła do mnie i wetknęła mi bez pytania zwój z listem za pasek. Prawdopodobnie potwierdzał moją tożsamość oraz aprobował wyznaczoną zapłatę. – Myślałam o innych kunoichi. – przyznała blondynka, znowu popijając sake. Homura stał nieco dalej, widocznie się niecierpliwiąc. Zauważyłam, że gdy tyko ujrzał butelkę alkoholu, jego mina przybrała jeszcze bardziej nienaturalny wyraz. – Tenten i Hinata są na misji z Kurenai, Haruno i Yamanaka… powiedzmy, że wątpię, by poradziły sobie z atakiem wyszkolonych skrytobójców. Kunoichi z innych roczników są za stare lub za młode i niedoświadczone. Nie pasują do wymagań młodego daimyo. – zaśmiała się. Butelka, którą trzymała w dłoni była już prawie pusta.

- A Temari? – uniosłam palec do góry. Nie to, bym chciała wykręcić się od misji. Temari była dobra w ninjutsu i... dość ładna.

- Myślałam o tym. – mruknęła blondynka, krążąc wokół mnie chwiejnym krokiem. Chyba miała dobry humor. – Ale to dość… niebezpieczna misja. – zmierzyła mnie ostrym wzrokiem. - Nie chciałabym dostać bury od nowego Kazekage za nieodpowiednią opiekę nad ‘pożyczonymi’ nam shinobi. Muszą wrócić do swojej wioski w jednym kawałku.

- A ja to nie?! – jęknęłam, uderzając się w pierś. Hokage odpowiedziała mi ochrypłym śmiechem.

- Dosyć. – westchnął członek rady, zbliżając się do nas. Poprawił okulary i wyprostował plecy, dzięki czemu wydawał się wyższy. Zaraz potem zaczął mówić. – Nie jestem tu, by oglądać ten cyrk. Przyszedłem złożyć ci propozycję.

- Mi? – ponownie wskazałam na siebie, mrugając oczami. Spojrzałam niepewnie na Hokage, która tylko westchnęła i wróciła chwiejnym krokiem do swojego biurka, wyjątkowo nie zawalonego papierami. To wszystko działo się za szybko. Jeszcze przed chwilą myślałam, że mnie zamkną, a teraz miałam wysokoopłacalną misję, a Homura, ten zgrzybiały ważniak, składał mi podejrzaną ofertę.

- Owszem. – odchrząknął, patrząc na mnie z góry. Widocznie sprawa była ważna, bo mówił poważnym i oficjalnym tonem. Z drugiej strony, nie wyobrażałam go sobie mówiącego inaczej. – Teraz po tobie tego nie widać, ale wiem z opowiadań i, co ważniejsze, dokumentów, jak wartościowym shinobi jesteś. – wygięłam dolną wargę. Co on sobie wyobrażał? Nie widać po mnie? Pewnie wydawało mu się, że ma nade mną władzę. Byłam pod kontrolą Tsunade-shishou i tylko jej, żadni staruszkowie mnie nie obchodzili. – Jako przedstawiciel Rady Wioski Liścia proponuję ci wdrążenie do tajnej jednostki ANBU działającej na terenie Konohy.

Zapadła niezręczna cisza. Gdybym piła teraz herbatę, wyplułabym wszystko wprost na pokrytą zmarszczkami twarz starca.

- Ja… eh… - podrapałam się w głowę. Zaczynało być ciekawie. Ja i ANBU. Nie spodziewałam się tego, a jednocześnie nie zdziwiło mnie to. Od dawna myślałam, że to ciekawa praca. – Jestem zaszczycona, serio, ale i… zaskoczona. – uśmiechnęłam się szeroko.

- To zrozumiałe. – przytaknął z satysfakcją mój rozmówca. Hokage westchnęła zza biurka. – Nie każdy dostępuje takiego zaszczytu. Pozwolę sobie jednak przypomnieć, że bycie w ANBU to nie zabawa. Zostaniesz oczywiście zapoznana ze wszystkimi prawami i obowiązkami jednostki, a twój zakres wykonywanych misji poszerzy się.

- To znaczy… że zostanę wydalona z drużyny Kakashi’ego?

Takie pytanie zadawałam sobie od momentu, gdy poznałam zasadę działania tej jednostki. Nie miałam kogo jednak o to zapytać, były to poufne informacje. Trochę to irytujące, że będąc tak blisko specjalnego jounin’a kierującego ANBU wiedziałam tak mało.

- Nie. Będziesz działała pod przykrywką. Gdybyś odeszła, wiadome by było, że zajmujesz się czymś innym. Misjami jednostki będziesz się przejmować między normalnymi zadaniami oraz w nocy. Twój stan rodzinny i sposób życia jest idealny do pracy dla ANBU.

Przystopowałam w rozmyślaniach i uśmiechach. O co mu chodziło? Mój styl…? Że jak…?

- Doushite?

- Nikt się nie zdziwi, gdy znikniesz na tygodniową misję, a potem przeleżysz kolejne dwa dni w szpitalu. Nie masz rodziny, która będzie się o ciebie martwić ani grupy przyjaciół, którzy będą cię nękać i dopytywać się, co robisz po nocach. – założył ręce za siebie. – Możesz działać w całkowitej tajemnicy. Nie masz przeszłości ani dokładnej metryki. Inne kraje nie mają o tobie danych. – zwolnił, patrząc dokładnie na moją twarz. – Jesteś samotna.

Nie odpowiedziałam mu, odwracając wzrok.

Ścisnęło mnie w gardle. I wszystko było jasne.

Nie potrzebowali mnie, tylko dowolnego członka. Staruch nie znał moich umiejętności, ale byłam wygodna do zwerbowania. Oburzające.

- Może się mylę? – uniósł brew do góry, zadowolony z reakcji, jaką wywołał. Palant.

W tym momencie miałam ochotę przyjąć jego ofertę jemu na złość. Ot tak, by w końcu zaistnieć i pokazać, na co mnie stać. Byłam w drużynie sławnego Kopiującego Shinobi i ostatniego Uchihy. Czułam się jak szara myszka.

- Nie. – spojrzałam na niego z wyzwaniem w oczach. – Nie myli się pan. Dziękuję, że mi pan o tym przypomniał. – dodałam kwaśno. Jego twarz spochmurniała. – Wybaczcie, ale muszę iść się spakować. – ruszyłam do drzwi, które otworzyłam, ale po chwili zamarłam w miejscu. – Zastanowię się nad pańską propozycją. – mruknęłam, po czym odwróciłam się, ukłoniłam Tsunade i wyszłam, trzaskając drzwiami.

Nie denerwuj jej, bo przyjdzie do ciebie w nocy i cię udusi. – zaśmiałam się. Kiedyś Homura denerwował mnie jeszcze bardziej niż Niko. Minęło wiele lat, zanim przyzwyczaiłam się do gburowatości doradców.

- Twoje zachowanie przy shinobi’ch jest karygodne, Tsunade-hime. – fuknął siwowłosy mężczyzna, krzyżując ręce, wciąż patrząc w stornę drzwi, za którymi zniknęła moja podopieczna. – A co do jej zachowania… właśnie o to mi chodzi.

Słońce wzeszło na najwyższy punkt na niebie, ogrzewając ziemię i powietrze. Na ulicę wychodzili tylko najśmielsi i najodporniejsi na skwar mieszkańcy. Ja i Kakashi staliśmy przed główną bramą z bagażami, umierając w upale i czekając na swoją spóźnioną towarzyszkę. Pojawiła się niewiele później niż kwadrans po południu.

- Gomene, zeszło mi się u Hokage. – przeprosiła pod naciskiem dwóch wrogich, choć zmęczonych spojrzeń. – O, byłeś o czasie? – zapytała zaskoczona na widok swojego nauczyciela siedzącego, a raczej skwierczącego, na kamieniu. Przewróciłem oczami. To chyba było oczywiste.

- Nie, też się spóźniłem. – westchnął, jakby broniąc swojej reputacji spóźnialskiego i wstając na równe nogi. Poprawił opaskę na lewym oku i chwycił szelki swojego plecaka. – Ruszamy?

- Nie, jeszcze nie. – zatrzymała go Niko. Zwróciła się do mnie. – Uchiha, dziewczyny czekały pod naszymi drzwiami. Kazały przekazać, żebyś zaczekał. To chyba coś ważnego. – dodała, puszczając oko do Kakashi’ego.

- Nie ważne. Chodźmy. – odburknąłem, kierując się powoli ku wyjściu. Po kilku krokach poczułem szarpnięcie. Obejrzałem się za siebie ze zirytowaniem.

- Oh nie, nie, Sasuke. To niegrzeczne. Skoro twoje koleżanki chcą ci coś powiedzieć przed podróżą, trzeba na nie poczekać. – pouczył mnie Hatake, kiwając palcem. – Ciekawe, o co chodzi… - podrapał się w podbródek.

- Puść mnie. – wyrwałem swój plecak z rąk jounin’a.

- Sasuke-kun! – usłyszałem piskliwe głosy ze strony wioski. Wszyscy troje odwróciliśmy głowy w tamtą stronę i jak jeden mąż cofnęliśmy się o krok, z przerażeniem w oczach. Ku nam, przez szeroką, żwirową ulicę, pędziła zgraja ludzi, zostawiając za sobą tuman kurzu. Im bardziej się zbliżali, tym łatwiej było poznać, że są to jedynie młode kunoichi, przepychające się i krzyczące coś na zmianę to do mnie, to na siebie nawzajem. Gromada ledwo co wyhamowała przede mną, a na jej czole stał nie kto inny jak moja była różowowłosa towarzyszka.

- Konichiwa, Sasuke-kun… - uśmiechnęła się szeroko, po czym pomachała do Kakashi’ego, stojącego daleko za mną. – Wszystkiego…

- Z drogi, różowa krowo! – zanim Sakura zdążyła dokończyć zdanie, została odepchnięta przez Ino, trzymającą w rękach sporą paczkę. – Eh, ohayo… Sasuke-kun… - przystawiła zalotnie rękę do ust.

I jej wywód na temat prezentów nie trwał zbyt długo, bo jednocześnie ze składanymi życzeniami, musiała odpychać od siebie resztę dziewczyn.

Ja i Kakashi patrzyliśmy na całe widowisko z dystansem i wielkim zaskoczeniem, Sasuke tyko stał prosto z założonymi rękami nie wykazując ani zainteresowania, ani jakichkolwiek oznak życia.

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – krzyknęła w końcu Sakura, ledwo wstając z ziemi. Wcześniej od wrzeszczącej i kotłującej się ferajny nie dało się tego usłyszeć. Na to hasło dziewczyny przestały się bić i całą gromadą przystąpiły do obdarowywania Uchihy swoimi nienagannie przystrojonymi upominkami. Nastąpiło to tak gwałtownie, że Sasuke nie zdołał nawet nic powiedzieć, zanim został zmuszony do przyjmowania prezentów.

Brał jedną paczkę w ręce, nic nie odpowiadał na wypiszczane życzenia, pilnując przy tym, by nikt go nie dotykał, po czym szybko musiał odstawić dar na ziemię, gdyż następna w kolejce fanka niemal rozdeptywała dziewczynę stojącą przed nim, wciskając mu w ręce nowy podarek.

W ciągu kilku minut grono stopniało do nas trojga i kilku ostatnich dziewcząt, a sterta prezentów urosła do wielkiego kopca wyższego od niejednego jounin'a. Kunoichi, które spełniły swój fanklubowy obowiązek nie odchodziły, lecz stawały gdzieś z boku, zaspokojone chwilą spędzoną ze swym... ulubieńcem.

- Nie chcę wam przeszkadzać, moi drodzy… - wtrącił się Kakashi, pojawiając się przy wymęczonym brunecie. – Ah, i wszystkiego najlepszego, Sasuke-kun…. – wtrącił, klepiąc go po ramieniu i słodko akcentując jego imię i sufiks. - …ale mamy misję, więc jeśli drogie dziewczęta będą tak miłe, dadzą mojemu uczniowi jeden, wielki, ostatni uścisk i zaniosą te wspaniałe upominki w bezpieczne miejsce do przechowania do jego powrotu… będę bardzo wdzięczny. – jego wystające znad maski oko wskazywało na to, że uśmiechnął się bardzo szeroko i bardzo sztucznie, choć pewnie tylko mój umysł był w stanie to w tej chwili zarejestrować.

Zapadła krótka cisza, w czasie której dziesiątki głów zwróciły się ku sobie z zaskoczeniem na twarzy, tylko po to, by chwilę potem ustawić się w prostej linii na Uchihę.

- Kuso.

W ułamku sekundy powaliło go na ziemię tysiące kilogramów żywych fanek, krzycząc coś radośnie i kłócąc się o każdy centymetr jego ciała.

Nie mogłam powstrzymać śmiechu.

Było to dość bolesne i traumatyczne przeżycie. Szczerze mówiąc pierwszy raz byłem w takiej sytuacji. Żadna fanka pracująca w pojedynkę nie była w stanie zmusić mnie do chociaż chwili uwagi czy rozmowy, o dotykaniu nie wspominając. Nagle jednak stałem się ofiarą wszystkich dziewczyn naraz, nieświadomie współpracujących ze sobą, co oznaczało niechybną klęskę.

Czemu nie uciekłem od razu, gdy je spostrzegłem na horyzoncie?

Nie trwało to długo. Wkrótce górka ciał, pod którymi się zapadłem, zaczęła maleć, a każda dziewczyna wstawała, żegnała się krótko i zabierała swój prezent w bezpieczne miejsce. Gdy zepchnąłem z siebie ostatnią z nich, byłem tak poturbowany, że nie mogłem wstać.

Współczujący mu w duchu nauczyciel podał mu rękę, którą brunet, chyba pierwszy raz w życiu, zaakceptował. Dziewczyny i prezenty zniknęły nam z pola widzenia. Jak na razie.

- Wróć do domu, ogarnij się i wracaj, mamy prawie godzinne opóźnienie. – zakomunikował białowłosy patrząc, jak Sasuke otrzepuje się z kurzu i przeczesuje palcami włosy. – Możesz tu zostawić bagaż.

Ruszyliśmy niedługo potem. Siedziba młodego daimyo mieściła się na wschód od Konohy. Podróż tam nie mogła nam zająć więcej niż kilka godzin, dlatego nie oszczędzaliśmy się w biegu czy marszu. W trakcie podróży wytłumaczyłam ogólnikowo brunetowi cel misji. Nie był on chyba specjalnie zachwycony pomysłem, byśmy nadstawiali karku za jakiegoś bogatego bachora, ale nie miał w tym aspekcie nic do gadania. Pominęłam kwestię grania konkubiny, sama będąc ciekawą, jak to mogło wyglądać.

Większość drogi milczeliśmy, przez co nudziłam się straszliwie, więc przy oglądaniu się na mijane budynki wymyśliłam dla kompana urodzinowy wierszyk, który zaraz potem dumnie wyrecytowałam.

Dziś Twe święto drogi Sasku

Pamiętają o nim fanki

Świętujemy je dziś w lasku

Lecz nie dla mnie obiecanki

Ich życzenia, choć tak śliczne

Razem z tymi prezentami

Są jak dla mnie wręcz komiczne

Już skończyłeś z siniakami

Bystrą laską ja nie jestem

Lecz to widać w Twoim znoju

Więc pocieszę cię swym gestem –

Dałabym Ci… ciut spokoju

- Rzeczywiście, bystra nie jesteś. – mruknął pod nosem Uchiha, prąc dalej naprzód. Zdawało się, jakby treść wierszyka wcale do niego nie dotarła. Zrobiłam obrażoną minę i ruszyłam prędzej przed siebie. Uchiha i tak szedł szybciej.

- Nie wiedziałam, jak zacząć werset. – wytłumaczyłam, choć tak cicho, że tym razem chłopak na pewno tego nie usłyszał.

- Każda linijka twojego wiersza ma ukryte znaczenie, prawda? – znikąd pojawił się miedzy nami Kakashi. Spojrzałam na niego jeszcze mniej zadowolonym wzrokiem. – Co znaczy ‘lecz nie dla mnie obiecanki’?

Nie wydawał się żartować. Postanowiłam mu wytłumaczyć.

- Żadne życzenia, nawet urodzinowe, się nie spełniają. – odparłam, patrząc przed siebie. Dobrze ukryłam smutek w głosie. Hatake nie chciał drążyć tematu. Nieco zwolnił, przypatrując mi się w ciszy.

Nigdy nie obchodziłam urodzin w Konoha. W ogóle... nie pamiętam żadnych swoich urodzin.

Spojrzałam ukradkiem na idącego niedaleko Uchihę. Wiatr wiał przez rzadkie, wysokie drzewa dość mocno, a przed nami unosiły się kłęby kurzu. Jego włosy i ubrania bujały się na wietrze.

Kretyn nie wiedział, co traci.

- Oto Yutatoshi. – Kakashi zatrzymał się paręset metrów dalej, wskazując kierunek wyciągniętą do góry i nieco w lewo ręką .

- Doko? Doko? – rozejrzałam się.

- Drzewa wam zasłaniają. Jestem trochę wyższy i widzę szczyt dachu jednego z pałaców. – wytłumaczył spokojnie Hatake, nie opuszczając ręki. Podskoczyłam do jego palców.

Rzeczywiście, budynki były niedaleko.

- Ah, widzę.

- To nasz cel. Hayaku, może zdążymy przed zmrokiem.

* - na nasze około dziesięciu milionów złotych

13 sierpnia 2008

Rozdział XLV - "Mapy"

Ruch za ruchem. Krok za krokiem. Oddech za oddechem. Przecinałam korytarze siedziby Hokage w Wiosce Liścia. W budynku panowała absolutna cisza. Łącznie na trzech piętrach znajdowało się tylko czterech strażników. ‘Tylko’ albo ‘aż’. Mi nie robiło to różnicy. Kluczyłam, biegłam, zatrzymywałam się. Węszyłam. I znowu biegłam, szybko, ale bezgłośnie. Przystawałam na zakrętach lub gdy czułam obecność jakiegoś przysypiającego wartownika. Wioska nie była w trakcie wojny z nikim poza Wioską Dźwięku, więc nikt nie spodziewał się ataku, a jeśli nawet – tylko szaleniec porywałby się na włamanie do największego siedliska shinobi’ch. Dlatego strażnicy byli znudzeni i nieuważni. Ja nie byłam szalona. Kierowały mną obudzone niedawno instynkty. Ciekawość, może wścibskość. No i jeszcze nadzieja. Z każdym pokonanym metrem rosła we mnie ekscytacja. Gdy w końcu to się stało. Jeden fałszywy ruch – poluzowany panel od podłogi. Głośne skrzypnięcie. Dezorientacja.

- Halo? Jest tu ktoś? – w ciemności rozbłysnęło światło latarki. Szmery, oddechy, zdziwienie. Dwoje mężczyzn. Metr dziewięćdziesiąt i metr siedemdziesiąt pięć. Brunet i ciemny blondyn, obaj w zielonych kamizelkach. Widziałam wszystko. Czułam wszystko. Byłam… jakby ponad to.

Wykonali kilka kroków do zakrętu, zza którego się wyłoniłam. Zły ruch.

Jeden mój zamach, a w nieprzeniknionym mroku rozbłysnął metal. Światło latarki przeszkodziło przeciwnikom. A miało pomagać. Ironia? Nie, raczej czysty niefart. Zaraz za świstem shuriken’ów nastąpiło osiem cichych puknięć, niemal rytmicznych. Latarka upadła na ziemię i zgasła. Obróciłam się i wstrzymałam oddech, przebiegając obok dwóch ninja przybitych do ścian. Za ubranie, by ich nie zranić. Nie miałam takiego zamiaru, nie o to mi chodziło. Cztery gwiazdki na jednego wyszkolonego shinobi? Dwie na jedną rękę? Starczy. Nie warto było marnować więcej. A misja mogła mi zająć tylko chwilę.

Parę minut później – cichy szczęk i zgrzyt otwieranego zamka. Schowałam wcześniej przygotowany zwój. Weszłam do ciemnego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Nawoływania i zdenerwowane okrzyki zdezorientowanych, przybitych za rękawy shinobi’ch ucichły. Zegar irytująco tykający na jednej z beżowych ścian wskazywał drugą w nocy.

- Argghhh! - Ból głowy. Byłam w budynku od pół godziny, tak długo szukałam tego pomieszczenia. Nie mogłam się teraz poddać. Nie po tym, co przeszłam.

Wyprostowałam się. Ból minął. Pokonałam parę metrów. Było ciemno, ale widziałam. Moje oczy nie były zwyczajne. Rozejrzałam się. W pokoju było pełno stojaków z mapami, szuflad i półek, a mimo to na ziemi i odkrytych blatach walało się pełno papierów. Uśmiechnęłam się z pobłażaniem. Przypominało to biuro Hokage, w którym byłam tyle razy. Ciekawe, czy pokój nawigacyjny wyglądał tak samo za panowania Trzeciego.

Potrząsnęłam głową. Nie był to czas na gdybania. Ruszyłam do katalogu. Miałam wiele do znalezienia, a niewiele informacji. Czas też był ograniczony, bo piętro niżej czekało na mnie dwóch grzecznych 'kolegów'. Mimo to nie miałam zamiaru się poddać.

Przetrząsałam dokładnie wszystkie kartoteki, które mogły mieć związek z moją wizją. Widziałam to miejsce, czułam je – jak we śnie. Nie był to pojedynczy obraz, a wiele ujęć, w kilku porach roku, w różnych sytuacjach.

Przeklęłam pod nosem. W Kraju Ognia były tysiące świątyń. Znalezienie tej jednej, która wyłoniła się wśród wszelkich powracających wspomnień zeszłego dnia było niemal niemożliwe. Ryzyko, że straże zaraz wtargną do pomieszczenia było zbyt wysokie. Na szczęście miałam ukrytą twarz, nie rozpoznaliby mnie. Teraz przez czarne okrycie na ustach ciężko mi było oddychać. Z każdym przejrzanym plikiem rosło we mnie podekscytowanie i zdenerwowanie. W pokoju wypełnionym starymi księgami i mapami uniósł się zapomniany dla nich przez wieki aromat adrenaliny.

Folder za folderem. Miejsce po miejscu i zdjęcie po zdjęciu. Tak porządne spisy budynków nie były po nic. To była moja szansa na znalezienie domu. Odpowiedzi i przeszłości. Odrzuciłam na bok gruby katalog, który uderzył o ścianę z głośnym szelestem kartek. Te wypadły z niego, mieszając się z innymi. Załamałam ręce. Uklękłam przed wielką szafą z folderami.

- Nigdy jej nie znajdę. – zwiesiłam głowę. – To koniec.

W korytarzu, przez które niedawno przeszłam, słychać było kroki. Z pięć, może sześć osób. Głośne komendy, nawoływania. Zebrało się więcej natrętów.

Moje źrenice zwęziły się w ciemnościach. Podeszłam do okna. W szybach budynku obok odbijały się światła latarek z korytarzy kwatery. Kilka sylwetek dało się rozpoznać. Przeszukiwali każde pomieszczenie po kolei, a pokój nawigacyjny był przedostatni. Szli po mnie, hordą, a ja jeszcze nie miałam tego, po co tu przyszłam.

Skoczyłam do wielkiej szafy. Ręce zaczęły mi drżeć. Skanowałam czujnym wzrokiem każdy nagłówek, etykietę, nazwę, ułamek fotografii. Nogi mi zmiękły, ale stałam twardo w miejscu.

Jeden obejrzany folder za dużo – złapią mnie, na pewno. Jeden za mało – mniejsze szanse na odnalezienie domu. Prywatne mapy i dokumenty Hokage, to było coś – spisywane przez lata i udostępniane tylko w sytuacjach kryzysowych. Dla shinobi’ch i mieszkańców były inne źródła informacji.

Nie daliby mi poszukać, o nie – musiałam to zrobić sama, złamać prawo i zasady. Chociaż w swoim nindo nigdy nie brałam pod uwagę okradania Tsunade-shishou. I nie dziwiłam się samej sobie. To było szaleństwo.

- Wy sprawdźcie pokój nawigacyjny, ja idę do biblioteki. Reszta na dach! Migiem! – jakaś kobieta wydawała polecenia. Shizune-san?

Głosy ucichły? Może nie. Może to mi tak huczało w głowie, że nic do mnie nie docierało.

Po moim wtargnięciu było pewne, że zabezpieczą się lepiej. To była moja ostatnia szansa.

W odruchu kucnęłam, by się lepiej schować. Mimo to dalej szperałam w kartotece. Ktoś szarpnął drzwiami z niezłą siłą. Kilka wyższych półek zadrżało. Nawet nie poniosłam wzroku znad przeglądanej teczki.

Dobrze, że zamknęłam i zaryglowałam drzwi.

Odrzuciłam kolejne archiwum na stertę innych śmieci. Wciąż nie to. Cofnęłam się w myślach do tamtej chwili.

Piękna świątynia. Trójkątny dach. Kolumny o słonecznym odcieniu. U wejścia - ogromne, kuliste dzwonki przepasywane karminowymi wstęgami. Dzwoniłam nimi. Dalej – jezioro z drewnianym pomostem. Dużo drzew. Owocowych? Tak, pięknie kwitły. Jadłam stamtąd wiśnie.

- Drzwi są zamknięte od środka!

- To je otwórz, do cholery!

Pomost… naprawia kobieta. W kimonie o pastelowych barwach. Uśmiecha się. Znów świątynia. Przykryta kolorowymi liśćmi. Grabi je… też kobieta, jej kimono jest pomarańczowe. Rude włosy powiewają na wietrze. W powietrzu unosi się zapach deszczu i herbaty. Zapach domu.

- Skup się Niko, skup się! Masz kilka sekund... – przygryzłam drżącą wargę pod czarną płachtą.

Drzwi do świątyni. Napisu nie umiałam odczytać, byłam za młoda, wiec go nie zapamiętałam… ale drzwi…

Na złoconych drzwiach był wizerunek ognia. I kwiatów. Paliły się? Tak – palące się kwiaty…

- N-Nenshou-hana… G-Garan… - czyli świątynia płonących kwiatów. Coraz głośniejsze kroki. Nie mogłam użyć jutsu – wyczuliby mnie. Teraz to była tylko kwestia szybkości. I dylemat. Sprawdzić w folderze to miejsce, czy od razu szukać mapy pod tą nazwą? Jeśli najpierw miałam się upewnić – mogli mnie złapać. Zacisnęłam powieki. Raz się żyje.

Westchnęłam i skoczyłam do stojaka z mapami. Nieuporządkowane.

Kuso.

Miałam ochotę spalić to wszystko do cna, ale nie było teraz czasu na wściekłość. Chwyciłam jedną mapę. Rozwiązałam. Sprawdziłam. Odrzuciłam. I kolejna. I znowu nie ta. Były ich dziesiątki, a w ciemnościach ciężko było doczytać się tekstu.

- Dawaj tu te klucze!

- Ej, słyszeliście ten hałas?

Nie zdążę.

Nie mogłam użyć jutsu. Z dwoma jounin’ami może było fajnie, ale gdyby dzięki mojej chakrze zrozumieli, że to ja, miałabym na karku całą zgraję shinobi’ch. Dobra – może byłam włamywaczką, kilkukrotną, choć nieumyślną morderczynią i niemal złodziejką, ale miałam swoje prawa. Co mi zostawało w tej sytuacji?

Katon by mi nie pomógł. Fuuton nie wchodził w grę. Był za rzadko spotykany. Nie mogłam znaleźć tej jednej mapy. Nie miałam szans.

- Szybciej, on wciąż tam jest!

- Wezwij jednostki z dachu!

Nie mogłam zabrać ich wszystkich ze sobą…

ej, czemu nie?

Uśmiechnęłam się. Po trosze z satysfakcją, trochę ubolewając nad własną głupotą. Rozwinęłam zwój, w którym miałam przygotowane uniwersalne klucze – i wytrych, dla pewności. Rozwinęłam go dalej, tam, gdzie był pusty. Skoczyłam w górę i z minimalną ilością chakry przyczepiłam się do sufitu. Kunai’em przybiłam zwój niedaleko swoich stóp. Chwyciłam starą, długą mapę. Kilka gestów. Hop. Trochę dymu, nie ma. I kolejna, chyba nowsza.

To Tsunade rysowała mapy?

Mogło wydawać się to wiecznością, ale wszystko trwało nie więcej niż kilka minut. Aż zadziwiające było, że jounin’i nie wpadli, by wyważyć drzwi. Może bali się reakcji Hokage na niszczenie mienia. Przy niedelikatnej akcji strażników mogły zostać uszkodzone bezcenne archiwa. Jedno było jednak pewne – blondynki nie było wśród nich, bo ona rozwaliłaby drzwi z chęcią. Tyle, że mój los byłby wtedy przesądzony.

Kilka zwojów na raz. Miałam stanowczo zbyt drobne dłonie do takiej pracy.

- Co za klucze mi daliście?! Żaden nie pasuje!

- Nani?!

Znowu szarpnięcie drzwiami, kucając na suficie omal nie spadłam.

- Dobra, po prostu je wyważę!

Ojć. Bystrzejsi, niż myślałam.

Szybki ruch. Dziesięć ostatnich zwojów pod pachę, zabrany kunai, zwój złapany w locie na ziemię. Ucieczka przez okno. Chwalebne, wiem.

Miałam cichą nadzieję, że nie policzą mi za szybę. Z chakrą w butach wbiegłam po murowanej ścianie na dach. Ku mojemu zdziwieniu – kilkoro wartowników wciąż tam było.

Cholera.

Skoczyłam wysoko w tył, znów używając chakry. Obok mnie świsnęło kilka kunai. Jeden trafił w mapy, drugi ranił moje udo.

- Jest tu! Łapać go!

Wylądowałam niezgrabnie na sąsiednim dachu. Szybkie spojrzenie na rozdarte, czarne spodnie. Już do połowy we krwi. Po prostu pięknie. Podniosłam się, poprawiłam mapy pod ręką i ruszyłam dalej, z dokuczliwym bólem w nodze. Nie tak to miało się skończyć.

Schowałam się miedzy wąskimi uliczkami obok zamkniętego straganu, by w spokoju zapieczętować resztę map. W ciemnościach nocy było to dość proste. Pogoń składająca się z trzech najszybszych tam jonin’ów ledwo wyhamowała, zdezorientowana, na krawędzi płaskiej konstrukcji, tuż przy mojej kryjówce. Wrócili na pochyły dach kwatery Piątego Hokage. Czekałam cierpliwie, wytężając słuch. Wyciszyłam się. Wypuściłam wstrzymywany oddech, opanowałam bicie serca, uciszyłam chakrę.

Melduję: włamywacz zniknął. – mruknął najwyższy z nich.

- Mieliście go zatrzymać! – ten krzyk słyszało pół okolicy. Na dachu zrobiło się niezłe zamieszanie. Kilku jounin'ów padło na cztery litery, w załamaniu.

- Trzeba było wyważyć te drzwi wcześniej… - jęknął młodszy wartownik.

- Trzeba było mi to powiedzieć, byłem zestresowany!

- Ty ciągle jesteś zestresowany… - głos innego.

- Pytał cię ktoś?!

Zamieszanie. W okolicznych domach zapalają się światła. Jest przed trzecią w nocy. Gwiazdy świecą jaśniej niż zwykle. Jakby się śmiały. Wbiegłam na dach, czując we włosach nocny podmuch wiatru.

- Coś zniknęło?

- Niemal wszystkie mapy, Shizune-san.

- Aii! – złapałam się za głowę z jękiem i upadłam na kolana. Świnka Ton-ton szturchnęła mnie swoim różowym ryjkiem. – Tsunade-sama nas zabije!

Poranek. Na bezchmurnym przez noc niebie pojawiło się kilka niewinnych, białych chmur. Wiatr nie wiał, nie było zbyt gorąco. Większość młodych shinobi od dawna okupowała pola treningowe. Inni dopiero wstali, było dość wcześnie.

Mój apartament w centrum wioski wypełniał słodki, owocowy zapach. Na kuchence gotowała się woda na herbatę. Stół był od dawna zastawiony. Kunoichi siedziała na wolnym skrawku blatu, wymachując nogami i nucąc jakąś melodię.

Co taka zadowolona? – usłyszałam głęboki głos. Z dalszych drzwi wąskiego korytarza wyłonił się czarnowłosy chłopak. Miał na sobie długie spodnie i biały T-shirt, jeszcze nie był gotowy do treningu. Miał mokre włosy. Od pewnego czasu sypiał tak źle, że poranny prysznic był jedyną rzeczą, jaka mogła go obudzić.

- Ah, tak sobie. – odparłam z niekontrolowanym uśmiechem. Woda się zagotowała. Jeden ruch mojego nadgarstka, a ogień pod czajnikiem zgasł. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i zeskoczyłam zgrabnie, robiąc miejsce współlokatorowi.

- Byłaś w sklepie? – spytał niemądrze czarnooki, siadając do stołu. Słodkie bułeczki, ryż, owoce, sery. Nie było tego w lodówce, gdy wstałam. Podczas mojej amnezji dom był mocno zaniedbany.

- Tak, niedawno…

- O szóstej rano? – sięgnął po jedną z bułek. – Coś kręcisz. – spojrzał na mnie podejrzliwie. Uwielbiałam spać do południa, to prawda, ale to nie znaczyło, że zawsze sobie na to pozwalałam.

Oparłem się łokciem o stół. Uśmiechnąłem się do siebie, nieco zgryźliwie.

Ten jej dobry humor. Wróciły jej wspomnienia. Znów była sobą. Z czego tu się cieszyć?

- Kiepsko spałam. – przyznała, stojąc do mnie tyłem. – Zielonej? – wskazała na pojemniki z herbatą.

- Nie widać. – spojrzałem na nią przelotnie. – Nie, jagodowej.

- Zasmakowała ci. – zaśmiała się i obróciła z dwoma filiżankami, które postawiła na stole. Zaraz usiadła naprzeciwko mnie. Wziąłem kęsa słodkiego pieczywa. Nie przepadałem za nim, ale gdy bułeczki miały dużo nadzienia i były świeże… no, nie opierałem się. Spojrzałem na całe to jedzenie, potem na nią, z pytaniem w oczach. – Chciałam ci podziękować za to, co wczoraj zrobiłeś. – powiedziała, czując na sobie moje spojrzenie. Spuściła wzrok, odkładając filizankę. Nie odpowiedziałem. Byłem ciekawy, co przez to rozumie. Jeszcze przed chwilą emanowała wesołością. – Sprowadziłeś mnie na ziemię, gdy było ze mną źle.

Więc to o to chodziło. Wspominała naszą chwilę czułości. Hn. Trochę zabawnie to wyszło. Miałem nadzieję, że nie pomyślała sobie nic głupiego.

Oparłem się nonszalancko o krzesło i sięgnąłem po herbatę, posyłając jej znudzone spojrzenie.

- Ne, ale to było wczoraj. – kunoichi sięgnęła po słodką bułeczkę dla samej siebie. – Zaraz się najem, przebiorę, skoczę do Hokage i widzę cię na polu czwartym, by skopać ci tyłek. – posłała mi szeroki uśmiech znad filiżanki miętowej herbaty. Jej ulubiona.

Strasznie szybko zmieniał się jej nastrój. Zastanawiałem się przez dłuższy czas, czy było to zachwianie osobowości czy może doskonała gra aktorska.

- Hn. Potem się budzisz i zorientujesz, że twoje marzenia zabrnęły za daleko. Wstajesz obolała z łóżka i robisz mi podobny obiad. – wskazałem na stół. Miałem ochotę na jakieś wyzwanie.

- Lub ty mi, jeśli ja wygram. – podała mi rękę do zakładu.

- Stoi. – posłałem jej lodowate spojrzenie. Uścisnąłem jej drobną dłoń na tyle mocno, by wiedziała, kto tu rządzi. I chwyciłem kolejną bułeczkę. Nawet niezłe.

- Stałam po nie w kilometrowej kolejce. – mruknęła zielonooka, wskazując na pieczywo. – Zostaw ich trochę na wieczór.

- Hmpf.

Popołudnie. W środku lata nawet nikt nie myślał, że zrobi się ciemno. Powstałe w przeddzień kałuże dawno wyschły. Ptaki śpiewały w najlepsze, dzieci dawno wyszły z Akademii. Życie wioski powoli rozkwitało, bo restauratorzy i sprzedawcy czuli już zapach zbliżającego się napływu wieczornej gotówki. Inni mieli pełne ręce roboty, by skończyć pracę i wrócić na rodzinny obiad lub wręcz przeciwnie – dopiero zaczynali zmianę. Jednego wiosce nie można było odmówić – tętniła różnorodnością.

Był jednak ktoś, komu w tej właśnie chwili nie było do śmiechu.

Ja.

- Gomenasai, gomenasai, gomenasai... – jęknęłam, otwierając ‘z kopa’ drzwi do apartamentu. Odgarnęłam włosy z twarzy. – Siadaj, zaraz przyniosę apteczkę. – Podprowadziłam zakrwawionego współlokatora do kanapy. Usiadł i oparł się o nią, niemal bezwładny. - Tylko się nie wierć. – w mgnieniu oka byłam z powrotem. Przyłożyłam mu do ran wilgotny ręcznik i starłam większość krwi. Jego twarz była w opłakanym stanie.

Tak właśnie kończyły się starcia bez zasad.

Zachmurzyłam się. Ręcznik już przesiąkł jego krwią, więc wzięłam kolejny, tym razem suchy. Otarłam dokładnie jego rozcięte usta, potem zajęłam się oczami, by w końcu mógł je otworzyć. Czułam się paskudnie. W kulminacyjnym momencie potyczki, w desperacji i całkowicie bez broni, podbiegłam do niego i uderzyłam go pięścią w twarz… niby nie było to nic niezwykłego w walce, ale na treningu… było to równe znieważeniu… dobrze, że w porę zamknęłam rękę.

Ne, widać dostałam zastrzyk energii po nocnej akcji. Uśmiechnęłam się do siebie. Nie wiedziałam, co dało mi tyle siły i motywacji. Być może nadzieja na znalezienie domu. Świadomość, że ktoś gdzieś mógł mnie znać – i kochać mnie, czekać na mnie, była jak filiżanka najlepszej herbaty dla umierającego z pragnienia. Jeszcze raz przejechałam puchatym materiałem po rozciętym policzku. Zamyśliłam się.

Miałam już mapę. Przed treningiem poszłam do siedziby Hokage by wywęszyć, ile ludzie wiedzą. Na szczęście straże uznały, że włamywaczowi chodziło o wszystkie mapy i raczej ich nie odwiedzi powtórnie. Miałam okazję oddać wszystkie niepotrzebne mi arkusze, jednak…

co z tego, że znałam miejsce, skoro nie mogłam się tam udać? Samowolna wyprawa byłaby widziana przez wioskę jako ucieczka, a ja sama zostałabym uznana za missing-nin’a. Gdybym poprosiła Tsunade o pozwolenie, ta zadawałaby wiele pytań i moje włamanie wyszłoby na jaw. Gdyby mi nie pozwoliła, wiedziałaby, gdzie mnie nie posyłać na misje. W grę nie wchodziła bowiem krótka wycieczka krajoznawcza, a dochodzenie dotyczące mojej przeszłości, może nawet prywatne porachunki i dłuższy pobyt.

Musiałam czekać, tylko to mi pozostawało. Obiecałam sobie, że gdy tylko dostanę misję w tamtym rejonie lub znajdę się w pobliżu świątyni w drodze, wtajemniczę Sasuke w swoje plany i nieco przedłużę zadanie. Gorzej by było z Kakashi’m…

Jej ręka z ręcznikiem zamarzła na mojej szyi. Nie przeszkadzała mi jej bliskość, wręcz przeciwnie, ale zielonooka patrzyła pusto na czubek mojego nosa nieświadoma, że jest obserwowana.

Nie mogłem uwierzyć, że dałem się tak podejść… z drugiej strony – skąd ona miała tyle siły? Nie trenowała od ponad dwóch tygodni. Ja za to byłem brudny, spocony i zakrwawiony. W dodatku bolało.

- Coś się stało? – wyrwałem Niko z zamyśleń z nutą poirytowania w głosie. Opieki domagały się też inne części mojego ciała, więc jak tylko Niko skończyłaby z moją twarzą, chciałem się oddalić do swojego pokoju.

- Iie, nie, nic. – dziewczyna potrząsnęła głową i wróciła do wycierania ran. Z niektórych ciągle sączyła się krew, ale tym mogła się zająć później. I tak musiałem teraz wyglądać sto razy lepiej niż przed paroma minutami.

Swoją drogą była to... zabawna sytuacja. Ja, zwyciężczyni walki z troską pielęgnowałam zmasakrowanego pana jestem-we-wszystkim-najlepszy-i-ty-robisz-obiad. Sama byłam nieco poturbowana i miałam wiele ciekawszych zajęć niż babranie się w jego płynach ustrojowych, jednak… coś w tej chwili było magicznego.

Ponownie zatrzymałam się przy delikatnych ruchach ręcznikiem, orientując się, jak blisko jestem chłopaka przed sobą. Siedziałam przy nim a kanapie, dokładnie wycierając z krwi jego twarz i włosy, nie zapominając o cichym zachwycie nad jego rysami. Nikomu nie trzeba było tłumaczyć, że Uchiha Sasuke do najbrzydszych nie należał. Zwracały na to uwagę również moje notatki z okresu amnezji, które okazały się mniej przydatne i zabawne niż się miało zdawać. Spaliłam je. Teraz ten sam brunet patrzył się w głąb moich tęczówek bez głębszego uczucia, a jednak z rzadką dla niego wyrozumiałością i skupieniem.

Rozchylił lekko usta, nie spuszczając ze mnie wzroku. Momentalnie wstrzymałam oddech. Chciał coś powiedzieć, czy…? Serce zaczęło mi bić szybciej.

- Khe khe khe! – shinobi przyłożył dłoń do ust, a po jego ręce i szyi przebiegła strużka krwi. Nie był ranny tylko na zewnątrz. Wolną ręką wyrwał czystszy ręcznik z moich rąk i wytarł nim brodę, choć mało dokładnie.

- Musisz iść do szpitala. – stwierdziłam ponuro, chowając poczucie winy w głosie. – Ale od gotowania się nie wymigasz. – dodałam, odkładając oba ręczniki na bok. Zajęłam się dezynfekowaniem ran. Najgorzej szczypała rozcięta brew. Sasuke powoli zaczął okazywać ból.

No, no. Postępy.

- Nie ufam szpitalom. Wydaje mi się zawsze, że pogarszają tylko sytuację. – mruknął shinobi niechętnie, opierając się wygodniej o kanapę i dając mi lepszy dostęp do swojej skóry.

- Nie przeszkodziło ci to w posłaniu mnie tam na dobre kilka tygodni. – uśmiechnęłam się wrednie, przykładając mokry wacik do jego skroni.

- Argh… - czarnooki próbował nie rzucać się jak dziecko. Póki co wychodziło mu to całkiem nieźle. – Kiedy leżałaś tam tak długo? – warknął, robiąc uroczą minę. Niemal jak skrzywdzone dziecko.

- Nigdy. Mówię w sumie. Raz oberwałam Chidori, innym razem niemal odciąłeś mi nogę, aż w końcu oberwałam w łeb, gdy nie chciałam, by zabrała cię tamta czwórka. – krew zatrzymała się pod opatrunkiem. W sztuce opatrywania byłam coraz lepsza.

Dziewczyna uśmiechnęła się, nie wiadomo, czemu. Ja, natomiast, spochmurniałem. Miała rację. Jeśli była to czyjaś wina, to tylko moja. Dałem upust swoim emocjom, przez co uaktywniła się przeklęta pieczęć i wszystko spadło na Niko. Spojrzałem na nią ukradkiem. Nie byłem nawet pewien, czy była świadoma, co tamtej nocy zrobiła trójce z napastników. Może było nawet lepiej, gdy nie wiedziała. Miałem szansę widzieć ich ciała. Ledwo można było ich zidentyfikować.

Skończone. Pokaż ręce. – uśmiechnęła się do mnie. Tym razem to ja odpłynąłem.

- Iie, sam to zrobię. – odepchnąłem jej drobną dłoń, która chciała odsunąć rękaw mojej koszuli. Posłała mi zdziwione spojrzenie.

Wystarczająco mi pomogła. Opatrunki, obrona przed tymi świrami, uświadomienie mi, jaki jestem słaby. Dosyć.

- Jak zwykle samowystarczalny. Możesz tego nie robić, tylko od razu iść do kliniki. - zaprotestowała. Mogłoby się zdawać, że się o mnie martwi. To, lub chce mi coś udowodnić.

- Potem. – Czułem się, jakby wyżęto ze mnie wszelkie siły. Samotne treningi rzeczywiście nie dawały takich ‘dobrych’ efektów. - Umyję się i przebiorę, potem pójdę.

Eh… to nie moja sprawa. - pokręciłam głową ze zrezygnowaniem. To była jedna z kwestii, których się przy nim nauczyłam.

Akurat w tym przypadku go trochę rozumiałam. Nie chciał, by ktoś go widział w takim stanie. Sasuke można było zarzucić wiele rzeczy, ale na pewno miał swoją dumę. Trochę grał mi z tym na nerwach, ale przynajmniej nie musiałam się po nim spodziewać niehonorowych zagrań.

Teraz mogłam zająć się swoimi ranami, potem należałoby zrobić pranie. Spojrzałam na swoją bluzkę. Na mojej klatce piersiowej było pełno krwi. Sasuke złapał moje spojrzenie.

- Rozumiem, że nie idę do kliniki sam. – rzucił z satysfakcją. Oh, naiwniaku…

- To nie moja krew, baka.

- Hn. – Uchiha odwrócił wzrok z obrażoną miną.

Trafiłem ją chociaż gdzieś? I kiedy ja ją ubrudziłem?

Niko zniknęła mi z oczu. Wiedziałem, że pomogła mi tu dojść po tym, jak wytarła mną połowę pola treningowego. Stąd te urazy na twarzy i plecach, ale…

- Argh! – zacisnąłem oczy. Większości drogi do domu nie pamiętałem, a skoro na jej bluzce była krew z mojej twarzy…

Zamrugałem oczami. Hn. Zaczynałem żałować, że tego nie pamiętałem.

Od tej głupiej myśli odwiódł mnie jej miękki głos.

- Jak skończą z tobą w szpitalu… nie wałęsaj się nigdzie, tylko wróć na obiad… - mruknęła, wychodząc ze swojego pokoju.

- Tak, proszę pani… - warknąłem z drwiną. Dziewczyna posłała mi wściekłe spojrzenie.

- … chyba, że chcesz sam sobie coś zrobić lub iść w takim stanie na miasto, pochwalić się ludziom, że drobna kunoichi skopała ci dupę po dwóch tygodniach bez treningu! – syknęła, zaciskając pięść na waciku z substancją odkażającą.

- … - odwróciłem głowę. Miałem straszną ochotę pójść się wykąpać, ale byłem wyczerpany. Straciłem sporo krwi jak na trening, ale mało jak na walkę, więc jakoś się trzymałem. Nie chciałem ryzykować bycia niesionym przez furiatkę obok – miałem resztki godności. Kłótnia też nie wydawała się w tej chwili ciekawym pomysłem.

Wróciłem do patrzenia na nią. Siedziała na najdalej stojącym ode mnie fotelu, z jedną nogą na stole. Podwinęła nogawki od brudnych spodni, w których walczyła, i czyściła swoje własne rany. Na jej twarzy nie było żadnych emocji, tylko zamyślenie.

Zrobiło mi się... dziwnie. Mieliśmy tylko po kilkanaście lat, a byliśmy na ‘ty’ z krwią, walką i zabijaniem. Nie mieliśmy zahamowań, by zrobić sobie nawzajem krzywdę, a chwilę potem jeść wspólne posiłki i lizać swoje rany. To znaczy… Niko nie miała. Czy to było normalne? Czy miałem przejść do porządku dziennego z widokiem pięknej dziewczyny, która wykrwawiała się na fotelu obok i z kamienną twarzą próbowała ratować swoją nogę, bo mi akurat zachciało się rzucić w nią shuriken’em? Czy w innych drużynach też to tak wyglądało? Czy przyjaźń mieszała się z rywalizacją tak dokładnie i w równych proporcjach?

Niko syknęła, gdy do końca oczyściła głębokie rozcięcie w łydce. Nałożyła na nie jakiś krem, którego nie używała w moim przypadku, owinęła ją kilka razy bandażem i zajęła się raną na przedramieniu. Kiepsko radziła sobie lewą ręką operując prawą, ale nawet nie ruszyłem się, by jej pomóc. Dziwne, bo wcześniej dziewczynie rana nie przeszkadzała, czy to przy ciągnięciu mnie przez pół wioski, czy wycieraniu mnie ręcznikiem. Była widać bardzo odporna na tego typu ból…

Podwinęła nogawkę wyżej, by odsłonić udo. Zupełnie się zamyśliła i zapomniała, że ją obserwuję. Moim oczom ukazała się niedawno zasklepiona blizna po rzucie bronią. Nie przypominałem sobie, bym ją tam zranił, a jej spodnie nie były rozcięte czy zakrwawione. Zmarszczyłem brwi. Nie powinna mieć świeżych skaleczeń. To był nasz pierwszy trening od…

- Oi, minna, co porabiacie? – w oknie pojawił się Kakashi. Niko szybko zasłoniła swoje odkryte udo i rzuciła w niego mokrym ręcznikiem tak, że omal nie spadł z parapetu.

- Puka się, teme! I wchodzi się drzwiami! – warknęła, rozwijając nogawkę do normalnej długości. Musiała zająć się nią później.

Na myśl, że była świadoma, że ją widzę, i pewne części swojego ciała była w stanie pokazywać mi, ale jounin’owi nie, zrobiło mi się… no, wiecie.

- O co chodzi? – zapytałem jednak ponuro, opierając się wygodnie o kanapę. Kakashi zdjął sobie ręcznik z twarzy, zauważając na nim plamy krwi. Przyjrzał mi się uważnie. Przypuszczam, że się uśmiechnął. Wkurzała mnie ta jego maska.

- Trening, eh? Bardzo dobrze, nie lubię leni. – zeskoczył na podłogę i oparł się o nieotwartą część okna. O dziwo – nie wyjął swojej książeczki. Pewnie nie wpadł na długo. – Jutro punkt południe stawiacie się przy wschodniej bramie z dużą porcją bagaży.

- Po co?

- Mamy misję. – odparł Hatake, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie, i zniknął w kłębie dymu.

Ja i kunoichi spojrzeliśmy się na siebie nawzajem z nieciekawymi minami. My i misja. Akurat teraz, gdy ja byłem ledwo żywy, a Niko zaraz po poważnym urazie głowy i totalnie nie w formie.

- Wspaniale. Nawet nie miałam kiedy potrenować z bo. – mruknęła, odchodząc do swojego pokoju. Mimowolnie powiodłem za nią wzrokiem.

Powinna się cieszyć. Ja swojej katany nawet nie odebrałem od Yaiby. W dodatku już jutro miałem się wyprowadzić. Hn. Chyba musiałem to zrobić zaraz po powrocie.