13 sierpnia 2008

Rozdział XLV - "Mapy"

Ruch za ruchem. Krok za krokiem. Oddech za oddechem. Przecinałam korytarze siedziby Hokage w Wiosce Liścia. W budynku panowała absolutna cisza. Łącznie na trzech piętrach znajdowało się tylko czterech strażników. ‘Tylko’ albo ‘aż’. Mi nie robiło to różnicy. Kluczyłam, biegłam, zatrzymywałam się. Węszyłam. I znowu biegłam, szybko, ale bezgłośnie. Przystawałam na zakrętach lub gdy czułam obecność jakiegoś przysypiającego wartownika. Wioska nie była w trakcie wojny z nikim poza Wioską Dźwięku, więc nikt nie spodziewał się ataku, a jeśli nawet – tylko szaleniec porywałby się na włamanie do największego siedliska shinobi’ch. Dlatego strażnicy byli znudzeni i nieuważni. Ja nie byłam szalona. Kierowały mną obudzone niedawno instynkty. Ciekawość, może wścibskość. No i jeszcze nadzieja. Z każdym pokonanym metrem rosła we mnie ekscytacja. Gdy w końcu to się stało. Jeden fałszywy ruch – poluzowany panel od podłogi. Głośne skrzypnięcie. Dezorientacja.

- Halo? Jest tu ktoś? – w ciemności rozbłysnęło światło latarki. Szmery, oddechy, zdziwienie. Dwoje mężczyzn. Metr dziewięćdziesiąt i metr siedemdziesiąt pięć. Brunet i ciemny blondyn, obaj w zielonych kamizelkach. Widziałam wszystko. Czułam wszystko. Byłam… jakby ponad to.

Wykonali kilka kroków do zakrętu, zza którego się wyłoniłam. Zły ruch.

Jeden mój zamach, a w nieprzeniknionym mroku rozbłysnął metal. Światło latarki przeszkodziło przeciwnikom. A miało pomagać. Ironia? Nie, raczej czysty niefart. Zaraz za świstem shuriken’ów nastąpiło osiem cichych puknięć, niemal rytmicznych. Latarka upadła na ziemię i zgasła. Obróciłam się i wstrzymałam oddech, przebiegając obok dwóch ninja przybitych do ścian. Za ubranie, by ich nie zranić. Nie miałam takiego zamiaru, nie o to mi chodziło. Cztery gwiazdki na jednego wyszkolonego shinobi? Dwie na jedną rękę? Starczy. Nie warto było marnować więcej. A misja mogła mi zająć tylko chwilę.

Parę minut później – cichy szczęk i zgrzyt otwieranego zamka. Schowałam wcześniej przygotowany zwój. Weszłam do ciemnego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Nawoływania i zdenerwowane okrzyki zdezorientowanych, przybitych za rękawy shinobi’ch ucichły. Zegar irytująco tykający na jednej z beżowych ścian wskazywał drugą w nocy.

- Argghhh! - Ból głowy. Byłam w budynku od pół godziny, tak długo szukałam tego pomieszczenia. Nie mogłam się teraz poddać. Nie po tym, co przeszłam.

Wyprostowałam się. Ból minął. Pokonałam parę metrów. Było ciemno, ale widziałam. Moje oczy nie były zwyczajne. Rozejrzałam się. W pokoju było pełno stojaków z mapami, szuflad i półek, a mimo to na ziemi i odkrytych blatach walało się pełno papierów. Uśmiechnęłam się z pobłażaniem. Przypominało to biuro Hokage, w którym byłam tyle razy. Ciekawe, czy pokój nawigacyjny wyglądał tak samo za panowania Trzeciego.

Potrząsnęłam głową. Nie był to czas na gdybania. Ruszyłam do katalogu. Miałam wiele do znalezienia, a niewiele informacji. Czas też był ograniczony, bo piętro niżej czekało na mnie dwóch grzecznych 'kolegów'. Mimo to nie miałam zamiaru się poddać.

Przetrząsałam dokładnie wszystkie kartoteki, które mogły mieć związek z moją wizją. Widziałam to miejsce, czułam je – jak we śnie. Nie był to pojedynczy obraz, a wiele ujęć, w kilku porach roku, w różnych sytuacjach.

Przeklęłam pod nosem. W Kraju Ognia były tysiące świątyń. Znalezienie tej jednej, która wyłoniła się wśród wszelkich powracających wspomnień zeszłego dnia było niemal niemożliwe. Ryzyko, że straże zaraz wtargną do pomieszczenia było zbyt wysokie. Na szczęście miałam ukrytą twarz, nie rozpoznaliby mnie. Teraz przez czarne okrycie na ustach ciężko mi było oddychać. Z każdym przejrzanym plikiem rosło we mnie podekscytowanie i zdenerwowanie. W pokoju wypełnionym starymi księgami i mapami uniósł się zapomniany dla nich przez wieki aromat adrenaliny.

Folder za folderem. Miejsce po miejscu i zdjęcie po zdjęciu. Tak porządne spisy budynków nie były po nic. To była moja szansa na znalezienie domu. Odpowiedzi i przeszłości. Odrzuciłam na bok gruby katalog, który uderzył o ścianę z głośnym szelestem kartek. Te wypadły z niego, mieszając się z innymi. Załamałam ręce. Uklękłam przed wielką szafą z folderami.

- Nigdy jej nie znajdę. – zwiesiłam głowę. – To koniec.

W korytarzu, przez które niedawno przeszłam, słychać było kroki. Z pięć, może sześć osób. Głośne komendy, nawoływania. Zebrało się więcej natrętów.

Moje źrenice zwęziły się w ciemnościach. Podeszłam do okna. W szybach budynku obok odbijały się światła latarek z korytarzy kwatery. Kilka sylwetek dało się rozpoznać. Przeszukiwali każde pomieszczenie po kolei, a pokój nawigacyjny był przedostatni. Szli po mnie, hordą, a ja jeszcze nie miałam tego, po co tu przyszłam.

Skoczyłam do wielkiej szafy. Ręce zaczęły mi drżeć. Skanowałam czujnym wzrokiem każdy nagłówek, etykietę, nazwę, ułamek fotografii. Nogi mi zmiękły, ale stałam twardo w miejscu.

Jeden obejrzany folder za dużo – złapią mnie, na pewno. Jeden za mało – mniejsze szanse na odnalezienie domu. Prywatne mapy i dokumenty Hokage, to było coś – spisywane przez lata i udostępniane tylko w sytuacjach kryzysowych. Dla shinobi’ch i mieszkańców były inne źródła informacji.

Nie daliby mi poszukać, o nie – musiałam to zrobić sama, złamać prawo i zasady. Chociaż w swoim nindo nigdy nie brałam pod uwagę okradania Tsunade-shishou. I nie dziwiłam się samej sobie. To było szaleństwo.

- Wy sprawdźcie pokój nawigacyjny, ja idę do biblioteki. Reszta na dach! Migiem! – jakaś kobieta wydawała polecenia. Shizune-san?

Głosy ucichły? Może nie. Może to mi tak huczało w głowie, że nic do mnie nie docierało.

Po moim wtargnięciu było pewne, że zabezpieczą się lepiej. To była moja ostatnia szansa.

W odruchu kucnęłam, by się lepiej schować. Mimo to dalej szperałam w kartotece. Ktoś szarpnął drzwiami z niezłą siłą. Kilka wyższych półek zadrżało. Nawet nie poniosłam wzroku znad przeglądanej teczki.

Dobrze, że zamknęłam i zaryglowałam drzwi.

Odrzuciłam kolejne archiwum na stertę innych śmieci. Wciąż nie to. Cofnęłam się w myślach do tamtej chwili.

Piękna świątynia. Trójkątny dach. Kolumny o słonecznym odcieniu. U wejścia - ogromne, kuliste dzwonki przepasywane karminowymi wstęgami. Dzwoniłam nimi. Dalej – jezioro z drewnianym pomostem. Dużo drzew. Owocowych? Tak, pięknie kwitły. Jadłam stamtąd wiśnie.

- Drzwi są zamknięte od środka!

- To je otwórz, do cholery!

Pomost… naprawia kobieta. W kimonie o pastelowych barwach. Uśmiecha się. Znów świątynia. Przykryta kolorowymi liśćmi. Grabi je… też kobieta, jej kimono jest pomarańczowe. Rude włosy powiewają na wietrze. W powietrzu unosi się zapach deszczu i herbaty. Zapach domu.

- Skup się Niko, skup się! Masz kilka sekund... – przygryzłam drżącą wargę pod czarną płachtą.

Drzwi do świątyni. Napisu nie umiałam odczytać, byłam za młoda, wiec go nie zapamiętałam… ale drzwi…

Na złoconych drzwiach był wizerunek ognia. I kwiatów. Paliły się? Tak – palące się kwiaty…

- N-Nenshou-hana… G-Garan… - czyli świątynia płonących kwiatów. Coraz głośniejsze kroki. Nie mogłam użyć jutsu – wyczuliby mnie. Teraz to była tylko kwestia szybkości. I dylemat. Sprawdzić w folderze to miejsce, czy od razu szukać mapy pod tą nazwą? Jeśli najpierw miałam się upewnić – mogli mnie złapać. Zacisnęłam powieki. Raz się żyje.

Westchnęłam i skoczyłam do stojaka z mapami. Nieuporządkowane.

Kuso.

Miałam ochotę spalić to wszystko do cna, ale nie było teraz czasu na wściekłość. Chwyciłam jedną mapę. Rozwiązałam. Sprawdziłam. Odrzuciłam. I kolejna. I znowu nie ta. Były ich dziesiątki, a w ciemnościach ciężko było doczytać się tekstu.

- Dawaj tu te klucze!

- Ej, słyszeliście ten hałas?

Nie zdążę.

Nie mogłam użyć jutsu. Z dwoma jounin’ami może było fajnie, ale gdyby dzięki mojej chakrze zrozumieli, że to ja, miałabym na karku całą zgraję shinobi’ch. Dobra – może byłam włamywaczką, kilkukrotną, choć nieumyślną morderczynią i niemal złodziejką, ale miałam swoje prawa. Co mi zostawało w tej sytuacji?

Katon by mi nie pomógł. Fuuton nie wchodził w grę. Był za rzadko spotykany. Nie mogłam znaleźć tej jednej mapy. Nie miałam szans.

- Szybciej, on wciąż tam jest!

- Wezwij jednostki z dachu!

Nie mogłam zabrać ich wszystkich ze sobą…

ej, czemu nie?

Uśmiechnęłam się. Po trosze z satysfakcją, trochę ubolewając nad własną głupotą. Rozwinęłam zwój, w którym miałam przygotowane uniwersalne klucze – i wytrych, dla pewności. Rozwinęłam go dalej, tam, gdzie był pusty. Skoczyłam w górę i z minimalną ilością chakry przyczepiłam się do sufitu. Kunai’em przybiłam zwój niedaleko swoich stóp. Chwyciłam starą, długą mapę. Kilka gestów. Hop. Trochę dymu, nie ma. I kolejna, chyba nowsza.

To Tsunade rysowała mapy?

Mogło wydawać się to wiecznością, ale wszystko trwało nie więcej niż kilka minut. Aż zadziwiające było, że jounin’i nie wpadli, by wyważyć drzwi. Może bali się reakcji Hokage na niszczenie mienia. Przy niedelikatnej akcji strażników mogły zostać uszkodzone bezcenne archiwa. Jedno było jednak pewne – blondynki nie było wśród nich, bo ona rozwaliłaby drzwi z chęcią. Tyle, że mój los byłby wtedy przesądzony.

Kilka zwojów na raz. Miałam stanowczo zbyt drobne dłonie do takiej pracy.

- Co za klucze mi daliście?! Żaden nie pasuje!

- Nani?!

Znowu szarpnięcie drzwiami, kucając na suficie omal nie spadłam.

- Dobra, po prostu je wyważę!

Ojć. Bystrzejsi, niż myślałam.

Szybki ruch. Dziesięć ostatnich zwojów pod pachę, zabrany kunai, zwój złapany w locie na ziemię. Ucieczka przez okno. Chwalebne, wiem.

Miałam cichą nadzieję, że nie policzą mi za szybę. Z chakrą w butach wbiegłam po murowanej ścianie na dach. Ku mojemu zdziwieniu – kilkoro wartowników wciąż tam było.

Cholera.

Skoczyłam wysoko w tył, znów używając chakry. Obok mnie świsnęło kilka kunai. Jeden trafił w mapy, drugi ranił moje udo.

- Jest tu! Łapać go!

Wylądowałam niezgrabnie na sąsiednim dachu. Szybkie spojrzenie na rozdarte, czarne spodnie. Już do połowy we krwi. Po prostu pięknie. Podniosłam się, poprawiłam mapy pod ręką i ruszyłam dalej, z dokuczliwym bólem w nodze. Nie tak to miało się skończyć.

Schowałam się miedzy wąskimi uliczkami obok zamkniętego straganu, by w spokoju zapieczętować resztę map. W ciemnościach nocy było to dość proste. Pogoń składająca się z trzech najszybszych tam jonin’ów ledwo wyhamowała, zdezorientowana, na krawędzi płaskiej konstrukcji, tuż przy mojej kryjówce. Wrócili na pochyły dach kwatery Piątego Hokage. Czekałam cierpliwie, wytężając słuch. Wyciszyłam się. Wypuściłam wstrzymywany oddech, opanowałam bicie serca, uciszyłam chakrę.

Melduję: włamywacz zniknął. – mruknął najwyższy z nich.

- Mieliście go zatrzymać! – ten krzyk słyszało pół okolicy. Na dachu zrobiło się niezłe zamieszanie. Kilku jounin'ów padło na cztery litery, w załamaniu.

- Trzeba było wyważyć te drzwi wcześniej… - jęknął młodszy wartownik.

- Trzeba było mi to powiedzieć, byłem zestresowany!

- Ty ciągle jesteś zestresowany… - głos innego.

- Pytał cię ktoś?!

Zamieszanie. W okolicznych domach zapalają się światła. Jest przed trzecią w nocy. Gwiazdy świecą jaśniej niż zwykle. Jakby się śmiały. Wbiegłam na dach, czując we włosach nocny podmuch wiatru.

- Coś zniknęło?

- Niemal wszystkie mapy, Shizune-san.

- Aii! – złapałam się za głowę z jękiem i upadłam na kolana. Świnka Ton-ton szturchnęła mnie swoim różowym ryjkiem. – Tsunade-sama nas zabije!

Poranek. Na bezchmurnym przez noc niebie pojawiło się kilka niewinnych, białych chmur. Wiatr nie wiał, nie było zbyt gorąco. Większość młodych shinobi od dawna okupowała pola treningowe. Inni dopiero wstali, było dość wcześnie.

Mój apartament w centrum wioski wypełniał słodki, owocowy zapach. Na kuchence gotowała się woda na herbatę. Stół był od dawna zastawiony. Kunoichi siedziała na wolnym skrawku blatu, wymachując nogami i nucąc jakąś melodię.

Co taka zadowolona? – usłyszałam głęboki głos. Z dalszych drzwi wąskiego korytarza wyłonił się czarnowłosy chłopak. Miał na sobie długie spodnie i biały T-shirt, jeszcze nie był gotowy do treningu. Miał mokre włosy. Od pewnego czasu sypiał tak źle, że poranny prysznic był jedyną rzeczą, jaka mogła go obudzić.

- Ah, tak sobie. – odparłam z niekontrolowanym uśmiechem. Woda się zagotowała. Jeden ruch mojego nadgarstka, a ogień pod czajnikiem zgasł. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i zeskoczyłam zgrabnie, robiąc miejsce współlokatorowi.

- Byłaś w sklepie? – spytał niemądrze czarnooki, siadając do stołu. Słodkie bułeczki, ryż, owoce, sery. Nie było tego w lodówce, gdy wstałam. Podczas mojej amnezji dom był mocno zaniedbany.

- Tak, niedawno…

- O szóstej rano? – sięgnął po jedną z bułek. – Coś kręcisz. – spojrzał na mnie podejrzliwie. Uwielbiałam spać do południa, to prawda, ale to nie znaczyło, że zawsze sobie na to pozwalałam.

Oparłem się łokciem o stół. Uśmiechnąłem się do siebie, nieco zgryźliwie.

Ten jej dobry humor. Wróciły jej wspomnienia. Znów była sobą. Z czego tu się cieszyć?

- Kiepsko spałam. – przyznała, stojąc do mnie tyłem. – Zielonej? – wskazała na pojemniki z herbatą.

- Nie widać. – spojrzałem na nią przelotnie. – Nie, jagodowej.

- Zasmakowała ci. – zaśmiała się i obróciła z dwoma filiżankami, które postawiła na stole. Zaraz usiadła naprzeciwko mnie. Wziąłem kęsa słodkiego pieczywa. Nie przepadałem za nim, ale gdy bułeczki miały dużo nadzienia i były świeże… no, nie opierałem się. Spojrzałem na całe to jedzenie, potem na nią, z pytaniem w oczach. – Chciałam ci podziękować za to, co wczoraj zrobiłeś. – powiedziała, czując na sobie moje spojrzenie. Spuściła wzrok, odkładając filizankę. Nie odpowiedziałem. Byłem ciekawy, co przez to rozumie. Jeszcze przed chwilą emanowała wesołością. – Sprowadziłeś mnie na ziemię, gdy było ze mną źle.

Więc to o to chodziło. Wspominała naszą chwilę czułości. Hn. Trochę zabawnie to wyszło. Miałem nadzieję, że nie pomyślała sobie nic głupiego.

Oparłem się nonszalancko o krzesło i sięgnąłem po herbatę, posyłając jej znudzone spojrzenie.

- Ne, ale to było wczoraj. – kunoichi sięgnęła po słodką bułeczkę dla samej siebie. – Zaraz się najem, przebiorę, skoczę do Hokage i widzę cię na polu czwartym, by skopać ci tyłek. – posłała mi szeroki uśmiech znad filiżanki miętowej herbaty. Jej ulubiona.

Strasznie szybko zmieniał się jej nastrój. Zastanawiałem się przez dłuższy czas, czy było to zachwianie osobowości czy może doskonała gra aktorska.

- Hn. Potem się budzisz i zorientujesz, że twoje marzenia zabrnęły za daleko. Wstajesz obolała z łóżka i robisz mi podobny obiad. – wskazałem na stół. Miałem ochotę na jakieś wyzwanie.

- Lub ty mi, jeśli ja wygram. – podała mi rękę do zakładu.

- Stoi. – posłałem jej lodowate spojrzenie. Uścisnąłem jej drobną dłoń na tyle mocno, by wiedziała, kto tu rządzi. I chwyciłem kolejną bułeczkę. Nawet niezłe.

- Stałam po nie w kilometrowej kolejce. – mruknęła zielonooka, wskazując na pieczywo. – Zostaw ich trochę na wieczór.

- Hmpf.

Popołudnie. W środku lata nawet nikt nie myślał, że zrobi się ciemno. Powstałe w przeddzień kałuże dawno wyschły. Ptaki śpiewały w najlepsze, dzieci dawno wyszły z Akademii. Życie wioski powoli rozkwitało, bo restauratorzy i sprzedawcy czuli już zapach zbliżającego się napływu wieczornej gotówki. Inni mieli pełne ręce roboty, by skończyć pracę i wrócić na rodzinny obiad lub wręcz przeciwnie – dopiero zaczynali zmianę. Jednego wiosce nie można było odmówić – tętniła różnorodnością.

Był jednak ktoś, komu w tej właśnie chwili nie było do śmiechu.

Ja.

- Gomenasai, gomenasai, gomenasai... – jęknęłam, otwierając ‘z kopa’ drzwi do apartamentu. Odgarnęłam włosy z twarzy. – Siadaj, zaraz przyniosę apteczkę. – Podprowadziłam zakrwawionego współlokatora do kanapy. Usiadł i oparł się o nią, niemal bezwładny. - Tylko się nie wierć. – w mgnieniu oka byłam z powrotem. Przyłożyłam mu do ran wilgotny ręcznik i starłam większość krwi. Jego twarz była w opłakanym stanie.

Tak właśnie kończyły się starcia bez zasad.

Zachmurzyłam się. Ręcznik już przesiąkł jego krwią, więc wzięłam kolejny, tym razem suchy. Otarłam dokładnie jego rozcięte usta, potem zajęłam się oczami, by w końcu mógł je otworzyć. Czułam się paskudnie. W kulminacyjnym momencie potyczki, w desperacji i całkowicie bez broni, podbiegłam do niego i uderzyłam go pięścią w twarz… niby nie było to nic niezwykłego w walce, ale na treningu… było to równe znieważeniu… dobrze, że w porę zamknęłam rękę.

Ne, widać dostałam zastrzyk energii po nocnej akcji. Uśmiechnęłam się do siebie. Nie wiedziałam, co dało mi tyle siły i motywacji. Być może nadzieja na znalezienie domu. Świadomość, że ktoś gdzieś mógł mnie znać – i kochać mnie, czekać na mnie, była jak filiżanka najlepszej herbaty dla umierającego z pragnienia. Jeszcze raz przejechałam puchatym materiałem po rozciętym policzku. Zamyśliłam się.

Miałam już mapę. Przed treningiem poszłam do siedziby Hokage by wywęszyć, ile ludzie wiedzą. Na szczęście straże uznały, że włamywaczowi chodziło o wszystkie mapy i raczej ich nie odwiedzi powtórnie. Miałam okazję oddać wszystkie niepotrzebne mi arkusze, jednak…

co z tego, że znałam miejsce, skoro nie mogłam się tam udać? Samowolna wyprawa byłaby widziana przez wioskę jako ucieczka, a ja sama zostałabym uznana za missing-nin’a. Gdybym poprosiła Tsunade o pozwolenie, ta zadawałaby wiele pytań i moje włamanie wyszłoby na jaw. Gdyby mi nie pozwoliła, wiedziałaby, gdzie mnie nie posyłać na misje. W grę nie wchodziła bowiem krótka wycieczka krajoznawcza, a dochodzenie dotyczące mojej przeszłości, może nawet prywatne porachunki i dłuższy pobyt.

Musiałam czekać, tylko to mi pozostawało. Obiecałam sobie, że gdy tylko dostanę misję w tamtym rejonie lub znajdę się w pobliżu świątyni w drodze, wtajemniczę Sasuke w swoje plany i nieco przedłużę zadanie. Gorzej by było z Kakashi’m…

Jej ręka z ręcznikiem zamarzła na mojej szyi. Nie przeszkadzała mi jej bliskość, wręcz przeciwnie, ale zielonooka patrzyła pusto na czubek mojego nosa nieświadoma, że jest obserwowana.

Nie mogłem uwierzyć, że dałem się tak podejść… z drugiej strony – skąd ona miała tyle siły? Nie trenowała od ponad dwóch tygodni. Ja za to byłem brudny, spocony i zakrwawiony. W dodatku bolało.

- Coś się stało? – wyrwałem Niko z zamyśleń z nutą poirytowania w głosie. Opieki domagały się też inne części mojego ciała, więc jak tylko Niko skończyłaby z moją twarzą, chciałem się oddalić do swojego pokoju.

- Iie, nie, nic. – dziewczyna potrząsnęła głową i wróciła do wycierania ran. Z niektórych ciągle sączyła się krew, ale tym mogła się zająć później. I tak musiałem teraz wyglądać sto razy lepiej niż przed paroma minutami.

Swoją drogą była to... zabawna sytuacja. Ja, zwyciężczyni walki z troską pielęgnowałam zmasakrowanego pana jestem-we-wszystkim-najlepszy-i-ty-robisz-obiad. Sama byłam nieco poturbowana i miałam wiele ciekawszych zajęć niż babranie się w jego płynach ustrojowych, jednak… coś w tej chwili było magicznego.

Ponownie zatrzymałam się przy delikatnych ruchach ręcznikiem, orientując się, jak blisko jestem chłopaka przed sobą. Siedziałam przy nim a kanapie, dokładnie wycierając z krwi jego twarz i włosy, nie zapominając o cichym zachwycie nad jego rysami. Nikomu nie trzeba było tłumaczyć, że Uchiha Sasuke do najbrzydszych nie należał. Zwracały na to uwagę również moje notatki z okresu amnezji, które okazały się mniej przydatne i zabawne niż się miało zdawać. Spaliłam je. Teraz ten sam brunet patrzył się w głąb moich tęczówek bez głębszego uczucia, a jednak z rzadką dla niego wyrozumiałością i skupieniem.

Rozchylił lekko usta, nie spuszczając ze mnie wzroku. Momentalnie wstrzymałam oddech. Chciał coś powiedzieć, czy…? Serce zaczęło mi bić szybciej.

- Khe khe khe! – shinobi przyłożył dłoń do ust, a po jego ręce i szyi przebiegła strużka krwi. Nie był ranny tylko na zewnątrz. Wolną ręką wyrwał czystszy ręcznik z moich rąk i wytarł nim brodę, choć mało dokładnie.

- Musisz iść do szpitala. – stwierdziłam ponuro, chowając poczucie winy w głosie. – Ale od gotowania się nie wymigasz. – dodałam, odkładając oba ręczniki na bok. Zajęłam się dezynfekowaniem ran. Najgorzej szczypała rozcięta brew. Sasuke powoli zaczął okazywać ból.

No, no. Postępy.

- Nie ufam szpitalom. Wydaje mi się zawsze, że pogarszają tylko sytuację. – mruknął shinobi niechętnie, opierając się wygodniej o kanapę i dając mi lepszy dostęp do swojej skóry.

- Nie przeszkodziło ci to w posłaniu mnie tam na dobre kilka tygodni. – uśmiechnęłam się wrednie, przykładając mokry wacik do jego skroni.

- Argh… - czarnooki próbował nie rzucać się jak dziecko. Póki co wychodziło mu to całkiem nieźle. – Kiedy leżałaś tam tak długo? – warknął, robiąc uroczą minę. Niemal jak skrzywdzone dziecko.

- Nigdy. Mówię w sumie. Raz oberwałam Chidori, innym razem niemal odciąłeś mi nogę, aż w końcu oberwałam w łeb, gdy nie chciałam, by zabrała cię tamta czwórka. – krew zatrzymała się pod opatrunkiem. W sztuce opatrywania byłam coraz lepsza.

Dziewczyna uśmiechnęła się, nie wiadomo, czemu. Ja, natomiast, spochmurniałem. Miała rację. Jeśli była to czyjaś wina, to tylko moja. Dałem upust swoim emocjom, przez co uaktywniła się przeklęta pieczęć i wszystko spadło na Niko. Spojrzałem na nią ukradkiem. Nie byłem nawet pewien, czy była świadoma, co tamtej nocy zrobiła trójce z napastników. Może było nawet lepiej, gdy nie wiedziała. Miałem szansę widzieć ich ciała. Ledwo można było ich zidentyfikować.

Skończone. Pokaż ręce. – uśmiechnęła się do mnie. Tym razem to ja odpłynąłem.

- Iie, sam to zrobię. – odepchnąłem jej drobną dłoń, która chciała odsunąć rękaw mojej koszuli. Posłała mi zdziwione spojrzenie.

Wystarczająco mi pomogła. Opatrunki, obrona przed tymi świrami, uświadomienie mi, jaki jestem słaby. Dosyć.

- Jak zwykle samowystarczalny. Możesz tego nie robić, tylko od razu iść do kliniki. - zaprotestowała. Mogłoby się zdawać, że się o mnie martwi. To, lub chce mi coś udowodnić.

- Potem. – Czułem się, jakby wyżęto ze mnie wszelkie siły. Samotne treningi rzeczywiście nie dawały takich ‘dobrych’ efektów. - Umyję się i przebiorę, potem pójdę.

Eh… to nie moja sprawa. - pokręciłam głową ze zrezygnowaniem. To była jedna z kwestii, których się przy nim nauczyłam.

Akurat w tym przypadku go trochę rozumiałam. Nie chciał, by ktoś go widział w takim stanie. Sasuke można było zarzucić wiele rzeczy, ale na pewno miał swoją dumę. Trochę grał mi z tym na nerwach, ale przynajmniej nie musiałam się po nim spodziewać niehonorowych zagrań.

Teraz mogłam zająć się swoimi ranami, potem należałoby zrobić pranie. Spojrzałam na swoją bluzkę. Na mojej klatce piersiowej było pełno krwi. Sasuke złapał moje spojrzenie.

- Rozumiem, że nie idę do kliniki sam. – rzucił z satysfakcją. Oh, naiwniaku…

- To nie moja krew, baka.

- Hn. – Uchiha odwrócił wzrok z obrażoną miną.

Trafiłem ją chociaż gdzieś? I kiedy ja ją ubrudziłem?

Niko zniknęła mi z oczu. Wiedziałem, że pomogła mi tu dojść po tym, jak wytarła mną połowę pola treningowego. Stąd te urazy na twarzy i plecach, ale…

- Argh! – zacisnąłem oczy. Większości drogi do domu nie pamiętałem, a skoro na jej bluzce była krew z mojej twarzy…

Zamrugałem oczami. Hn. Zaczynałem żałować, że tego nie pamiętałem.

Od tej głupiej myśli odwiódł mnie jej miękki głos.

- Jak skończą z tobą w szpitalu… nie wałęsaj się nigdzie, tylko wróć na obiad… - mruknęła, wychodząc ze swojego pokoju.

- Tak, proszę pani… - warknąłem z drwiną. Dziewczyna posłała mi wściekłe spojrzenie.

- … chyba, że chcesz sam sobie coś zrobić lub iść w takim stanie na miasto, pochwalić się ludziom, że drobna kunoichi skopała ci dupę po dwóch tygodniach bez treningu! – syknęła, zaciskając pięść na waciku z substancją odkażającą.

- … - odwróciłem głowę. Miałem straszną ochotę pójść się wykąpać, ale byłem wyczerpany. Straciłem sporo krwi jak na trening, ale mało jak na walkę, więc jakoś się trzymałem. Nie chciałem ryzykować bycia niesionym przez furiatkę obok – miałem resztki godności. Kłótnia też nie wydawała się w tej chwili ciekawym pomysłem.

Wróciłem do patrzenia na nią. Siedziała na najdalej stojącym ode mnie fotelu, z jedną nogą na stole. Podwinęła nogawki od brudnych spodni, w których walczyła, i czyściła swoje własne rany. Na jej twarzy nie było żadnych emocji, tylko zamyślenie.

Zrobiło mi się... dziwnie. Mieliśmy tylko po kilkanaście lat, a byliśmy na ‘ty’ z krwią, walką i zabijaniem. Nie mieliśmy zahamowań, by zrobić sobie nawzajem krzywdę, a chwilę potem jeść wspólne posiłki i lizać swoje rany. To znaczy… Niko nie miała. Czy to było normalne? Czy miałem przejść do porządku dziennego z widokiem pięknej dziewczyny, która wykrwawiała się na fotelu obok i z kamienną twarzą próbowała ratować swoją nogę, bo mi akurat zachciało się rzucić w nią shuriken’em? Czy w innych drużynach też to tak wyglądało? Czy przyjaźń mieszała się z rywalizacją tak dokładnie i w równych proporcjach?

Niko syknęła, gdy do końca oczyściła głębokie rozcięcie w łydce. Nałożyła na nie jakiś krem, którego nie używała w moim przypadku, owinęła ją kilka razy bandażem i zajęła się raną na przedramieniu. Kiepsko radziła sobie lewą ręką operując prawą, ale nawet nie ruszyłem się, by jej pomóc. Dziwne, bo wcześniej dziewczynie rana nie przeszkadzała, czy to przy ciągnięciu mnie przez pół wioski, czy wycieraniu mnie ręcznikiem. Była widać bardzo odporna na tego typu ból…

Podwinęła nogawkę wyżej, by odsłonić udo. Zupełnie się zamyśliła i zapomniała, że ją obserwuję. Moim oczom ukazała się niedawno zasklepiona blizna po rzucie bronią. Nie przypominałem sobie, bym ją tam zranił, a jej spodnie nie były rozcięte czy zakrwawione. Zmarszczyłem brwi. Nie powinna mieć świeżych skaleczeń. To był nasz pierwszy trening od…

- Oi, minna, co porabiacie? – w oknie pojawił się Kakashi. Niko szybko zasłoniła swoje odkryte udo i rzuciła w niego mokrym ręcznikiem tak, że omal nie spadł z parapetu.

- Puka się, teme! I wchodzi się drzwiami! – warknęła, rozwijając nogawkę do normalnej długości. Musiała zająć się nią później.

Na myśl, że była świadoma, że ją widzę, i pewne części swojego ciała była w stanie pokazywać mi, ale jounin’owi nie, zrobiło mi się… no, wiecie.

- O co chodzi? – zapytałem jednak ponuro, opierając się wygodnie o kanapę. Kakashi zdjął sobie ręcznik z twarzy, zauważając na nim plamy krwi. Przyjrzał mi się uważnie. Przypuszczam, że się uśmiechnął. Wkurzała mnie ta jego maska.

- Trening, eh? Bardzo dobrze, nie lubię leni. – zeskoczył na podłogę i oparł się o nieotwartą część okna. O dziwo – nie wyjął swojej książeczki. Pewnie nie wpadł na długo. – Jutro punkt południe stawiacie się przy wschodniej bramie z dużą porcją bagaży.

- Po co?

- Mamy misję. – odparł Hatake, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie, i zniknął w kłębie dymu.

Ja i kunoichi spojrzeliśmy się na siebie nawzajem z nieciekawymi minami. My i misja. Akurat teraz, gdy ja byłem ledwo żywy, a Niko zaraz po poważnym urazie głowy i totalnie nie w formie.

- Wspaniale. Nawet nie miałam kiedy potrenować z bo. – mruknęła, odchodząc do swojego pokoju. Mimowolnie powiodłem za nią wzrokiem.

Powinna się cieszyć. Ja swojej katany nawet nie odebrałem od Yaiby. W dodatku już jutro miałem się wyprowadzić. Hn. Chyba musiałem to zrobić zaraz po powrocie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz