Zwykle
posiedzenia były nudne. Tak to powinno się kojarzyć, prawda? Grupa starszych
ode mnie, poważnych ludzi, rozprawiających o polityce i planach dla Wioski.
Używający mądrych słów i dyskutujących przez długie godziny. Nie nadawałam się
do tego, to nie było po prostu moje miejsce. Nie mogłam nawet nic powiedzieć,
tylko siedziałam i chłonęłam informacje, które zawsze gdzieś tam były, ale
nigdy nie łączyłam ich w całość.
Narady Shinzobu nie były nudne.
Żałowałam tego. Naprawdę, wolałabym siedzieć na nieciekawym wykładzie w
Akademii czy nużącej sztuce w teatrze. Wszystko tylko nie ta przytłaczająca,
dołująca prawda, która spływała na mnie bez ostrzeżenia, jak kubeł lodowatej
wody, na każdym, ale to każdym zebraniu nowego ANBU.
Z jednej strony ciekawiło mnie to. Z
drugiej - nie chciałam tego wiedzieć. Nie chciałam widzieć klanu Uchiha jako
prawdopodobnego powodu ataku Kyuubi’ego na Konohę. Nie chciałam ich widzieć
jako wyrzutków mieszkających na obrzeżach miasta, odizolowanych od codziennego
życia wioski. Nie chciałam myśleć o ich planowanym zamachu.
Nie chciałam nawet wyobrażać sobie,
co by było, gdyby jednak doszło do buntu, a podczas walk zginąłby Sasuke. Czyli
– innymi słowy - co by było, gdyby nie Itachi.
Z rozmyślań wyrwało mnie lekkie
szturchnięcie. Zamrugałam, unosząc spojrzenie na siedzącego obok chłopaka. Jego
duże, turkusowe oczy wpatrywały się na mnie z lekkim rozbawieniem i opiekuńczym
ciepłem.
Ryoushi był medic-ninem. Moim
medic-ninem. Nie tylko z chęcią oglądał moje rany, gdy mimochodem napomknęłam
raz czy dwa, jak cierpię po treningu. On… leczył to miejsce. Tę nudę. Uspokajał
mnie. Jeśli Surotaiki był moim ojcem, to Ryoushi był starszym bratem.
Zadziwiające, jak bardzo można było polubić człowieka w ciągu zaledwie kilku
dni, przedtem spędzając z nim czas wyłącznie na misjach. Nie widząc jego
twarzy, lubiąc go za samą mowę ciała i głos.
- Skup się, mała. Potem będziesz prosiła,
bym ci to streścił – uśmiechnął się, wskazując głową na rozmawiających Narę i
Anko. Dyskutowali o czymś związanym z organizacją pracy w nowym ANBU.
- Wiem, wiem – westchnęłam cicho,
pocierając oczy grzbietem dłoni. – Po prostu…
- Morino dał ci w kość? – zgadł
Łowca, nadal wyglądając trochę jak Szakal, nawet bez maski. Miał w swoich
ostrych rysach tą dziwną… dzikość, a jego uśmieszki – choć miłe – kryły w sobie
sporą pewność siebie. Nigdy w dodatku nie układał włosów. Odstawały na
wszystkie strony, jakby dopiero wygrzebał się z łóżka.
- Aah – przyznałam, pocierając
energicznie swoje ramiona, by trochę się obudzić. Było popołudnie, a już
chciało mi się spać. Cholerne przesłuchanie. Ibiki był okropnym, czepialskim
marudą, który w każdym widział wroga. Głupie uśmieszki i ironiczne żarty nie
działały na niego. Musiałam rozwiewać po kolei każdą jego wątpliwość, opowiadać
o rzeczach, o których wolałabym już zapomnieć i zapewniać o swoich dobrych
intencjach w kierunku Shinzobu. Na samo wspomnienie jego przytyków piekły mnie
ze złości policzki.
Jak to było?
Ah, tak. „Niech słabość w kierunku
jednego brata nie przyćmi ci wizji drugiego”.
Że niby co, przepraszam? Martwił
się, że Itachi oczaruje mnie swym oszałamiającym, wesołym uśmiechem i barwnym
usposobieniem? Że porwę go z bazy, by mógł pozabijać więcej ludzi? A może że
odwiedzanie go co dwa dni sprawiało mi wielką przyjemność? Tak, naprawdę. Każda
dziewczyna wprost marzyła, by robić obezwładniające zastrzyki
bezuczuciowym kryminalistom.
Ryoushi widząc moje wygięte w
zamyśleniu usta tylko westchnął, mierzwiąc mi zaczepnie włosy. Skupił potem
uwagę na rozmowie starszych shinobi, nie tyle się jednak nią interesując, co
starając się wyglądać na poważnego i zaangażowanego. I nie sprowadzić na siebie
kłopotów.
- Co wiemy o Orochimaru? – spytała
siedząca na prawo ode mnie Hokage. Mimo że to ona przewodniczyła obradom, reszta
shinobi mówiła znacznie częściej. Shizune za to nie odzywała się niemal w
ogóle, robiąc pospieszne notatki. Trochę jej zazdrościłam. Nikt niczego od niej
nie żądał i nie widział jej jako pasażera na gapę.
- Wysłaliśmy drużynę w miejsce,
które zasugerował Uchiha – odparł Lis, opierając łokcie na stole. Przez chwilę
myślałam, że mowa o Sasuke. Cholera, nie mogłam się przestawić. – W drużynie
był członek Korzenia.
- Drań Danzo stwierdził, ze
wysyłanie samego ANBU to głupota i nie pozwoli na powstawanie żadnych układów
za jego plecami – warknęła Tsunade, opierając się wygodniej w krześle. Machnęła
ręką. – Nie miałam wyboru.
- Tak, jak przypuszczaliśmy, członek
Korzenia zwiódł nas i skontaktował się z Sanninem – odparł Lis, na którego
Ryoushi mówił Doshaburi. Nie wiem, co facet miał wspólnego z „ulewą”, ale nie
była to moja sprawa. Ja byłam „rosą”. Powinniśmy byli móc się dogadać. – Gdy
znaleźliśmy kryjówkę, była już pusta. Wysadziliśmy ją w powietrze.
- Ostrzegł ich, gnojek – warknął
Surotaiki. Jego maska Tygrysa zwisała przy jego pasku. – Kto to był?
- Zadziwiające, ale pracował z tobą
– odparł szybko drugi członek ANBU, trochę oskarżycielsko. Jego szerokie brwi
spotkały się na środku jego czoła. – Sai.
- Gashi – westchnęłam z
niedowierzaniem, a Szakal posłał mi z boku porozumiewawcze, zmartwione
spojrzenie.
- Co Danzo zyskał, pomagając
Orochimaru? – spytał Kapitan, nie zdradzając po sobie żadnego przejęcia faktem,
iż jego były współpracownik okazał się zdrajcą. Ja sama nie wiedziałam, co o tym
myśleć. Sai, z Orochimaru? W sumie był w Korzeniu.
Jak miałam się zachowywać przy nim i
reszcie? Czy oni w ogóle mieli pojęcie, co tu się działo? Pewnie nie mieli
pojęcia. Nawet Ino, która wydawała się nim szczególnie zainteresowana.
- Nie może zebrać wystarczającego
wojska pod naszym okiem, więc pewnie prosi go o pomoc.
- Po co mu wojsko? – spytałam, nie
mogąc się powstrzymać. Wszyscy momentalnie spojrzeli na mnie. Poczułam się
trochę głupio. Ale hej, mogłam się odzywać, prawda? Przynajmniej oficjalnie.
- By odbić stołek Hokage, oczywiście
– westchnęła sama Tsunade, przewracając oczami. Zrzedła mi mina. A więc
szykował się kolejny przewrót. Bunt, rebelia. Rada była po stronie Danzo,
inaczej byli by tu, z nami. Rozumiałam walkę o władzę, ale… sprzymierzenie się
z Orochimaru? Z nim, ze wszystkich osób? Danzo musiał być zdesperowany. – Bo po
co innego?
- Może mu też chodzić o rodzaj
armii – zauważyła Anko. Jej zwykle radosny, energiczny głos i spontaniczne
wypowiedzi dziwnie brzmiały w takim otoczeniu. Nie pasowała tu. Zupełnie tak,
jak ja. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo ona wyglądała na całkiem
zrelaksowaną. – Orochimaru jest znany z eksperymentów na ludziach.
Mówiła z własnego doświadczenia,
niestety.
- Radziłbym wzmożoną czujność i
zmianę organizacji na wartach w wiosce – oznajmił Ibiki niskim, wiecznie
zirytowanym głosem. – Danzo mógł mu przekazać informacje o zabezpieczeniach.
Albo nawet spis agentów.
Przy stole zapadła cisza, a ja
przełknęłam ślinę, bawiąc się nerwowo palcami.
- Kami, jak mnie ten staruch wkur-…
- Musimy bacznie obserwować ruchy
Rady i Korzenia – przerwał blondynce starszy Nara. Wydawał się najspokojniejszy
ze wszystkich rozmówców. Siedzący obok niego Akimichi przytaknął energicznie. –
Może i Danzo wydaje się, że chce dobrze dla wioski, ale sabotując nasze
działania wystawi ją na niebezpieczeństwo.
- No tak, ale co w tym wszystkim ma
do powiedzenia Orochimaru? – spytał Ryoushi, opierając się łokciami o stół. Nie
wydawał się zainteresowany, ale słuchał. I gdy już się odzywał, wydawał się o
wiele odważniejszy, niż ja.
- Zemstę na Wiosce – odparł Morino
sucho i pospiesznie, zbywającym tonem. Widać nie lubił nie tylko mnie, ale i
Łowcy. Może to była kwestia naszego młodego wieku?
Specjalista od tortur i przesłuchań już
otwierał usta, by kontynuować wątek lub zadać kolejne pytanie, ale ciemnowłosy
chłopak obok mnie przerwał mu sprawnie.
- Co to za zemsta, skoro Konoha ma
stać cała, by Danzo miał czym rządzić? – spytał, krzyżując ręce na piersi. W
sumie… mądre pytanie.
Ścisnęło mnie w brzuchu. Chyba
domyślałam się odpowiedzi. Poczułam na sobie spojrzenie Anko i obróciłam się w
jej stronę. Ona też wiedziała.
- Co sugerujesz? – Hokage zmrużyła
oczy, pochylając się lekko w naszym kierunku.
- Nic – wzruszył ramionami Szakal. –
Ale jeśli się dowiemy, co Danzo mu obiecał i pozbędziemy się tego, będziemy
mogli pokrzyżować im szyki.
- Nie. – Wszystkie spojrzenia przy
stole ponownie spoczęły na mojej twarzy, która natychmiastowo zrobiła się
kilkanaście stopni cieplejsza. Odchrząknęłam, zatrzymując wzrok na najmilszej
postaci – Akimichi’ego. W ten sposób łatwiej mi się mówiło. – Orochimaru chce
Sasuke Uchihy – oznajmiłam, starając się nadać mojemu głosowi obojętny ton. A
przynajmniej na tyle bezpłciowy, by nikt nie zorientował się, jak stresujące
jest to dla mnie odkrycie i co dla mnie oznacza. – Podobnie jak Anko, ma on
Przeklętą Pieczęć.
Przy stole zawrzały pytania i
dyskusje, które razem z Mitarashi starałyśmy się kontrolować. Tsunade była
bardzo skupiona na dokładnej analizie zachowania Orochimaru. Bądź co bądź znała
go najlepiej. Przy omawianiu jego osoby była dziwnie poważna i wymagająca.
Nic nie było pewne, ale
potrzebowaliśmy jakiś założeń, by móc podjąć kroki. Wymiana „dane przeciwko
Konoha w zamian za Sasuke”, którego – swoją drogą – Danzo widocznie
nienawidził, brzmiała bardzo prawdopodobnie. Cieszyłam się, że nikt z obecnych
na sali nawet nie zaproponował, by w jakikolwiek go w to wciągać. Tak naprawdę
większość rzeczy była postanowiona zanim dołączyłam do obrad – to Danzo i
Orochimaru byli źli. Sasuke i Itachi byli bezpieczni.
Spodziewałam się jednak kilku
niewygodnych pytań na temat młodszego Uchihy przy pierwszym kontakcie z Morino.
Albo zadanych mi w raporcie.
Kami, dawno tyle nie pisałam. W
dodatku nie mogłam wypełniać tego w domu, przy własnym biurku. Spędzałam więc w
podziemnej bazie jeszcze więcej czasu, niż było to konieczne, jedynie czasami
wychodząc gdzieś do knajpy z Anko i pisząc z nią, jeśli miała czas. Szybko się
oczywiście okazało, że chciała mnie takimi „przysługami” wrobić w jeszcze
więcej roboty. Nie dałam się.
Uśmiechnęłam się do wychodzącego z
sali Łowcy, który szedł w nieznany mi sektor bazy rozmawiając o czymś z
Shizune. Pan Ulewa minął mnie bez słowa, kiwając tylko lekko na pożegnanie.
Nadal przez większość czasu milczał, więc ledwo kojarzyłam, jak brzmi jego
głos. Rysy jego twarzy niczym się nie wyróżniały. Gdyby wyszedł tak na ulicę
Konohy, zniknąłby w tłumie.
Wlepiłam wzrok w wypolerowaną, czarną
posadzkę, w której odbijały się podłużne lampy w suficie. Westchnęłam ciężko.
Teraz najtrudniejsza część.
Odebrałam przy wejściu zostawione
tam w przechowalni rzeczy i zeszłam szeroką klatką schodową piętro niżej, do
cel. W przejściu, przy szarych ścianach, stało dwóch strażników w maskach ANBU,
ale nawet na mnie nie zareagowali, widocznie już mnie rozpoznając.
Zastanawiałam się – skoro obrady Shinzobu były
tajne, to oznaczało, że nikt z obecnych w bazie agentów nie wiedział zbyt wiele
o ich planach. Mimo to było ich tu pełno, wykonywali rozkazy Hokage bez
zastanowienia, prowadzili i pilnowali więźniów. Jak im wytłumaczono obecność Itachi’ego? Ja,
na ich miejscu, zaczęłabym wariować i zadawać masę pytań. Ci ANBU za to zdawali
się ignorować to, co dzieje się dookoła. Byli nastawieni tylko na rozkaz i
ufali swojej szefowej bezgranicznie.
Cóż, może to właśnie pokazywało
różnicę między nami. Ich dojrzałość i profesjonalność i moje… bycie mną.
Uśmiechnęłam się do dwóch białych
masek obok drzwi, a ich właściciele odsunęli się, otwierając dla mnie metalowe
wrota. Widok ubranego w czerń Itachi’ego, siedzącego nieruchomo na krześle, w
ogóle mnie nie zdziwił.
W podejściu do niego miałam dwie
opcje. Po pierwsze – mogłam atakować jego spokój i obojętność moim wiecznym
gadaniem. Dobrze mi to szło i były efekty. Poza tym to właśnie robiłam, gdy
byłam zdenerwowana – mówiłam. Itachi musiał mieć w sobie irytację. Nie lubił
mnie i było to jasne, z tym że póki nie było tego po nim otwarcie widać, mogłam
gadać dalej. Ignorować rozsądek.
Drugą opcją byłoby dostosowanie się.
Bycie równie wstrzemięźliwą od uczuć i pustą jak on. Mogłoby się udać. Miałam w
sobie tę melancholię. Nie byłam w tym momencie najszczęśliwsza. Ale co tu dużo
kryć – bałam się. Bałam się ciszy przy Itachi’m, bałam się tego, że zacznę myśleć,
bałam się, że jeśli potraktuje mnie poważnie – tak poważnie, jak Shinzobu – to
dowiem się czegoś strasznego. Znowu zrobi mi coś z mózgiem i już się nie
pozbieram, nie będę Niko.
On był nie z tego świata. Wiedział
za dużo, był inny niż reszta ludzi, których spotkałam. Przez niego moje życie
się popaprało. Nie mogłam bawić się w agentkę. Nie chciałam być po środku tego
wszystkiego, a już na pewno nie udając kogoś innego. Gadałam – okej, nie było
cicho i dowiadywałam się różnych rzeczy. Wolałam być sobą i dawać upust swojemu
zdenerwowaniu tu, wychodząc na
niegroźną idiotkę, niż od całego tego napięcia wybuchnąć przy jego bracie.
Kami, oni byli braćmi. Ta myśl z
trudem przechodziła przez mój proces myślowy. On był rodziną. Jeśli w tym momencie
ktoś był mi bliski jak rodzina, to był to obok Anko właśnie Sasuke. A jakbym
jeszcze kiedyś – odpukać – miała stać się jego rodziną formalnie, to
wtedy Itachi…
Potrząsnęłam głową, czując na sobie
ciemne, nieodgadnione oczy.
- Obiecałam, więc jestem –
westchnęłam, podchodząc do białego stołu i udając, że czuję się przy nim
swobodnie. Przy shinobi’m, nie stole. Stół był całkiem w porządku. – Nie mam
pojęcia, co lubisz, więc wybierałam ostrożnie i klasycznie – kontynuowałam,
obok torby z Haisuchi kładąc termos, przewiązany wstążką pakunek i dwa
plastikowe pudełka z bento. Czarnowłosy mężczyzna oparł się w krześle. Nie
wiem, czy było to zdziwienie, czy chęć bycia jak najdalej od mojej kuchni.
Zmarszczyłam nos na samą myśl. – To tylko jedzenie, nie ugryzie – zaśmiałam się
nerwowo, wyjmując pałeczki i machając nimi. Co on, myślał, że go otruję?
Mój głos odbijał się od równych,
bladych ścian pomieszczenia i powodował u mnie ciarki. Uchiha patrzył na mnie z
dołu, skupionym, spokojnym wzrokiem. Wpatrywał się w moją twarz. Analizował ją.
Jakby widział mnie pierwszy raz.
Jego oczy były inne niż u Sasuke.
Zdecydowanie. Nie miałam bladego pojęcia, co sobie myśli. Mogłam tylko
zgadywać, że miał mnie za kretynkę i gapił się na mnie sprawdzając, czy
przynosząc mu jedzenie i herbatę, jestem zdrowa na umyśle.
- Odpowiedziałeś na trzy pytania,
więc proszę – herbata, bento, książki. – Wskazałam przy każdym słowie na
odpowiedni „prezent”. – Jeśli chcesz coś innego, musisz niestety otworzyć usta,
bo się nie domyślę – westchnęłam, unosząc przenośny termos i wzywając małego
Katona tuż pod nim, drugą ręką.
Jedynym życiem i iskrą w oczach
Uchihy było właśnie to – ten ogień. Gdy podgrzałam herbatę i zakończyłam jutsu,
jego spojrzenie ponownie było nieobecne i puste.
Przez myśl mi przeszło, że gdy za
kilka tygodni nadal nie będzie się odzywał, jego twarz będzie pozbawiona
emocji, a poza nadal będzie wykazywała jedynie spokój i ignorowanie mnie, to
podpalę go. Tylko po to, by zobaczyć jakieś uczucie.
Ciekawe, czy moja możliwość kontroli
chakry irytowała go. Ja na jego miejscu byłabym… zła. Musiał być przyzwyczajony
do bycia super-potężnym przy każdym shinobi. I jeszcze towarzystwo Akatsuki.
Kto był większym świrem, ja czy oni?
Nie siadając rozlałam herbatę do
dwóch filiżanek, które rozwinęłam z papieru. Przysunęłam jedną ostrożnie w jego
kierunku, niemal do krawędzi stołu. Brunet przeniósł wzrok z mojej sylwetki na
filiżankę. Miał takie samo spojrzenie. Może herbata też wydawała mu się
idiotyczna?
Może martwił się, że przemyciłam to
nielegalnie. Lub go zatruję. Lub była to oznaka współczucia? Kami, nie. Aż
chciałam krzyknąć, by nie myślał o mnie tak nisko, że to była po prostu zwykła
łapówka.
Przełknęłam ślinę, gdy żadne z nas
nie ruszało się stanowczo za długo. Z lekką irytacją rozpięłam dobrze mi już
znaną torbę i nabiłam strzykawkę seledynowym płynem. Shinobi nawet bez
upominania położył rękę na blacie. Oczyściłam ją, wykonałam zastrzyk i
schowałam narzędzia, kładąc torbę przy krześle, by na stole było więcej miejsca.
Dostrzegłam kosz w przeciwległym rogu pokoju i zgniotłam papier po filiżankach w
kulkę, rzucając nim bez wstawania z krzesła.
- Punkt – oznajmiłam, sięgając po herbatę.
Ku mojej radości, Uchiha zrobił to samo. – Ah, przepraszam – zachłysnęłam się,
czując jej cierpki smak. Sięgnęłam do paczki. – Jeśli słodzisz…
Odpowiedziało mi lekkie uniesienie
ręki. Kilka centymetrów. Dłoń ruszyła się z blatu.
Skuliłam się jak skarcone dziecko.
Coś mną ścisnęło w środku. Nie to, że spodziewałam się ataku. Można było w
ogóle zabić jednym ruchem dłoni, tak delikatnym? Miałam nadzieję, że nie.
Kami, on mi się kazał zamknąć.
Ręką! A ja się wystraszyłam. Bezczelność.
Uspokoiłam oddech i posłodziłam
swoją herbatę, mieszając ją głośniej i bardziej zamaszyście, niż było to
konieczne. Jeśli nie mogłam Itachi’ego zadowolić swoimi podarunkami, może chociaż
mogłam go rozśmieszyć swoim nieszczęściem. Sasuke zawsze się uśmiechał, gdy
byłam w tarapatach lub coś mi nie wychodziło. Miałby teraz niezły ubaw.
Znowu ta cisza. Czułam, jak otacza
mnie z każdej strony i drapie. Ciało swędziało mnie od tej ciszy, miałam ochotę
podskoczyć z krzesła i zacząć krzyczeć z tej bezsilności i napięcia.
- Zrobiłam ci bento z owocami morza
i warzywami – mruknęłam, wskazując na nietknięte pudełko. Jeśli kiedyś myślałam
o dokarmianiu bruneta, bo wydawało mi się, że źle go traktują, to chwilowo moja
irytacja zmyła ze mnie tę potrzebę. - Książki są o historii i ninjutsu.
Spodobają ci się, bo są…
- …nudne? – przerwał mi suchym
głosem, odstawiając filiżankę na blat i przechylając przy tym lekko głowę. Nie
przyniosłam talerzyków. Hańba w obecności spadkobiercy klanu!
Jego ton był agresywny. Nie, raczej…
wyzywający. Odezwał się i poruszył w tym samym momencie. Przez chwilę martwiłam
się, czy mój mózg pozbiera się po takim szoku.
Uniosłam brew. Czy on właśnie
zażartował? Nie. Czytał mi w myślach, to było to.
- Chciałam powiedzieć „poważne” i
„ciekawe” – skłamałam z wrednym uśmiechem, dolewając mu bez pozwolenia herbaty.
Uchiha podążył wzrokiem za moimi dłońmi i termosem. – Ale skoro sam się
przyznajesz… - westchnęłam teatralnie, zarzucając nogę na nogę i siadając
wygodniej w krześle.
Miałam nadzieję, że wyglądałam na
taką, która wie, co robi. Bo z pewnością tak się nie czułam.
No dobra. Odezwał się. Powiedział
jedno słowo, ale zawsze. Teraz tylko trzeba było utrzymać dobrą tendencję.
Odpakowałam dwie książki, bardzo stare i jedne z grubszych w naszym domu, a
Itachi spojrzał na nie przelotnie.
- Czytałeś którąś? – spytałam,
czując się nieswojo. Jak to kurde było, że on nie musiał robić nic, a ja się
dwoiłam i troiłam, by sprawić mu przyjemność i zmusić go do gadania? Co on był,
jakimś księciem, po co ja w ogóle tu zostałam? Mężczyzna przytaknął. Bardzo
delikatnie. - Żartujesz – zaśmiałam się. To były rzadkie okazy, na
pewno…
Moje zszokowane spojrzenie spotkało
się z lekko uniesioną brwią i krytycznym wzrokiem. Potępiającym i sceptycznym.
Parsknęłam. Dotarło do mnie, co
powiedziałam. Co za idiotyczna sytuacja. Z tego napięcia i stresu moje ciało
nie wytrzymało. Mój śmiech niósł się po całym pokoju. Nie mogłam się uspokoić.
Byłam pewna, że słyszą mnie też strażnicy przy drzwiach.
- Cały czas – mruknął shinobi, nie
uśmiechając się jednak ani odrobinkę. Mimo to dobił mnie tylko swoim ochrypłym,
cichym komentarzem, a ja już się trzymałam kurczowo za brzuch.
- Przepraszam – sapnęłam, łapiąc
oddech i uspokajając się. Mój śmiech wytrącił go z równowagi, musiał. –
Oczywiście, że nie żartujesz. No trudno. Dobrze więc, że przyniosłam
dwie, to czymś się zajmiesz w tym… - Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym
nie było absolutnie nic do roboty. Poza spaniem.
Zmarszczyłam brwi, widząc, że posłanie
na futonie pod ścianą było nietknięte.
Już otwierałam usta, by spytać, czy
cierpi na bezsenność, gdy poczułam i usłyszałam ruch za drzwiami.
Serce zabiło mi mocniej. Odwróciłam
się raptownie na krześle, w tym samym momencie, gdy metalowe drzwi otworzyły
się, skrzypiąc na zawiasach i omal nie uderzając z hukiem w ścianę.
- Spoko, kocie, to tylko ja – zaśmiała
się dźwięcznie Anko, wchodząc do pokoju z taką pewnością, jakby była u siebie.
Na widok Itachi’ego jej uśmiech tylko się poszerzył. Strażnicy zamknęli za nią
drzwi, więc chyba była tu służbowo. I legalnie. Podeszła do nas, kręcąc głową z
zadowolonym z siebie uśmiechem. – Kopę lat, Uchiha, nic się nie zmieniłeś…
Nabrałam powietrza w płuca.
Spojrzałam na Mitarashi, opierającą się nonszalancko o oparcie mojego fotela, a
potem na Itachi’ego. Potem na Anko, potem znów na Itachi’ego. Albo mi się
wydawało, albo dostrzegłam coś w jego oczach. Irytację?
A więc się znali! Kami!
- Witaj, Anko – odparł nisko Uchiha,
krzyżując ręce i opierając się w plastikowym fotelu. Wyższość, obojętność,
oschłość. I chęć bycia jak najdalej. Tym razem na pewno. – Ty… - Zmarszczył drobinę
brwi, patrząc na moją siostro-opiekunkę krytycznym wzrokiem. - …też nie.
Nie wiem, czemu, ale w jego ustach
nie był to komplement. Wręcz przeciwnie.
Chciało mi się na powrót śmiać. Anko
zaledwie pojawiła się w pomieszczeniu, a już wydobyła z niego więcej słów i min,
niż ja kiedykolwiek. Musieli być kiedyś blisko. Czemu mi nigdy o tym nie
wspominała?! Przecież była taka rozgadana, dosłownie kopalnia wiedzy o
Itachi’m! Spadła mi z nieba.
Poczułam nagły przypływ dumy i
pewności siebie. Anko tu była, więc wszystko było w porządku. Właściwie to
byłyśmy bardzo do siebie podobne, i jeśli Uchiha wytrzymał z nią, to czemu nie
ze mną?
- No i jak tam… - Kobieta uniosła
brwi, a uśmiech nie znikał jej z twarzy. Poczochrała mi włosy. - …cię bratowa
traktuje?
Odtrąciłam jej rękę, otwierając
lekko usta. Nie wiedziałam, czy wrzasnąć, czy pisnąć. Spojrzałam pospiesznie na
bruneta i tym razem nie wyłapałam w jego oczach emocji. Spojrzał jednak na mnie
tym swoim analitycznym, podważającym moją inteligencję wzrokiem i już go ze
mnie nie zdjął. I nic nie powiedział, na powrót wznosząc mury obojętności i
spokoju.
Spłonęłam rumieńcem, ponownie czując
się mała i słaba. I głupia.
Czy ja serio myślałam, że tak ważny
fakt o mnie długo wytrzyma w tajemnicy przed Itachi’m Uchihą? Kami, mogłam mu
powiedzieć sama, delikatniej, a nie tak… ugh. Anko.
- Widzę, że dobrze… - zaśmiała się
kunoichi, przyglądając się z dziecięcą ciekawością wszystkiemu, co leży na
stole. – O, herbata. Jak miło.
- Jesteś tu w jakimś celu,
Anko? – spytałam, mrużąc oczy i zaciskając i prostując na zmianę spocone
dłonie. Itachi podniósł swoją filiżankę, ignorując nas kompletnie.
- Tak, kiciu – odparła szybko
Mitarashi, otwierając jedno z pudełek z bento i dorywając onigiri. Ja i brunet
podążyliśmy wzrokiem za znikającą kulką ryżu. – O rety, ale jestem głodna…
- Anko – warknęłam, nie mogąc
już powstrzymać swojej irytacji. Ona nie była głupia. Nie była też
samobójczynią, przynajmniej przez większość czasu. Jeśli chciała zirytować
Uchihę, na pewno miała na to wiele bardziej wymyślnych i subtelniejszych
sposobów, niż ten. Po coś tu przylazła i swoim zachowaniem nas testowała. Może
nie mnie. Ale Itachi’ego na pewno. Problem w tym, że shinobi nie reagował,
sącząc powoli herbatę i patrząc się gdzieś na ścianę za moimi plecami,
widocznie przyzwyczajony do klasycznych szarad kobiety w płaszczu.
- Przyszłam z pytaniem od Hokage –
westchnęła Anko, oblizując palce. Nie zdjęłam z niej wściekłego wzroku. Nie
dlatego, że była jakimś specjalnie miłym widokiem. Głupio mi było patrzeć na
Itachi’ego. Anko podparła się pod bok, przewracając oczami, widocznie
zirytowana, że musi tak szybko przejść do rzeczy. Odwróciła się w stronę
bruneta. – Ustaliliśmy nasze stanowisko co do Danzo i tak, jak przypuszczaliśmy
– będziesz nam potrzebny – oświadczyła, a jej głos przyjął poważny ton. Uchiha
nie zareagował, widocznie nie przejmując się wizją walki z Shimurą. Co takiego
Danzo właściwie potrafił, że aż potrzebowali Itachi’ego? I czy mogliśmy mu
zaufać w tak ważnej sprawie? – Pytanie tylko, czy nadal… - Zakręciła dłonią,
rzucając mi pospieszne, zagadkowe spojrzenie, wracając potem wzrokiem do
Itachi’ego. Ten skrzyżował ręce na piersi i cierpliwie czekał, aż jouninka
znajdzie odpowiednie słowa. - …jesteś w posiadaniu… wiesz, czego. - Uniosła
brew, kręcąc głową, a ja westchnęłam. Nie było mnie na każdym posiedzeniu
i wyglądało na to, że jestem tu zbędna. Jeśli Mitarashi musiała owijać w
bawełnę i omijać mnie w rozmowie, znaczyło to, że po prostu na razie nie dane
mi było wiedzieć. Oczywiście, byłam ciekawa, co też Itachi może mieć, co
przydałoby się w wojnie z radnym. Ale przecież nie mogłam tak po prostu
zapytać.
- To może ja wyjdę – mruknęłam,
podnosząc się z krzesła.
- Owszem, jestem.
Opadłam z powrotem na fotel, ponownie
przeskakując wzrokiem z Anko na bruneta. Kobieta mlasnęła ustami, kiwając lekko
głową z zadowoleniem.
- Cudnie. Przyda się, w razie czego.
Przekażę dobrą wiadomość. – Posłała nam oślepiający uśmiech, chwytając
błyskawicznie kolejne onigiri i kierując się z gracją do wyjścia. – Nie siedź
tu za długo, Niko, bo nabawisz się Posępności Ponurej lub Mroku Wiecznego.
Drzwi zatrzasnęły się za nią, a ja
musiałam po pewnym czasie podnieść wzrok, by spojrzeć na bladą twarz i ciemne,
wyczekujące oczy brata Sasuke.
Powiedzieć, kim jest dla mnie Anko?
Kim jest Sasuke? Kami, „bratowa”. To brzmiało, jakbym była jego żoną! Usłyszał
moje prawdziwe imię. To też mogło być dla niego dziwne. A przecież miał mi
ufać. Mogłam się wytłumaczyć, naprawić to wszystko…
…albo nie. Bo dlaczego niby? Czemu
wszędzie, gdzie szłam, miałam być popychadłem? Czemu to ja miałam się
tłumaczyć i starać? Był jednym z największych shinobi, jeśli chciał coś
wiedzieć – mógł zapytać. Nie musiałam się przed nim spowiadać i na siłę
zapełniać tej ciszy. Bałam się, owszem, ale to nie znaczyło, że był moim
przełożonym.
Shinzobu też mieli przede mną
tajemnice. Nie wiedziałam niemal nic o Korzeniu, o Danzo, o tym, co niby Itachi
miał ze sobą. Ile to razy wpakowałam się w kłopoty, dając komuś przewagę
psychiczną przez mój długi jęzor? Zdradzając swoje tajemnice i plany? Inni nie
popełniali tego błędu, nawet Anko. Może więc nadszedł czas, bym czegoś się od
nich nauczyła?
Miałam w sobie resztki dumy. Na
szczęście. Itachi nie był Sasuke, ale to nie znaczyło, że miałam go traktować
jak małe dziecko. Był kryminalistą i mordercą lub geniuszem i agentem. Tak czy
inaczej – nie potrzebował i nie zasługiwał na obchodzenie się z nim, jak z
jajkiem.
Odetchnęłam, starając się uspokoić,
po czym dolałam sobie letniej herbaty. Termos był już pusty. Sięgnęłam po
onigiri, widząc, że Itachi nie ma zamiaru jeść.
- Jeśli zapytam, o co jej chodziło,
na pewno nie odpowiesz – mruknęłam, biorąc kęs ryżowej kanapki. Ledwo co czułam
smak. Nie miałam nastroju na jedzenie i tak naprawdę próbowałam czymś zająć
ręce i umysł. – Mam więc inne pytania. – Usadowiłam się wygodniej w krześle,
kończąc jedzenie, by nie mówić z pełnymi ustami. Uchiha patrzył na pudełko z
bento, ale nie widać było po nim głodu czy choćby krzty zainteresowania. –
Czemu nie zabiłeś Sasuke?
Mężczyzna nawet nie podniósł na mnie
wzroku. Nastała cisza nieprzerywana niczym, co mogłoby ją „unormalnić”. W domu
słychać było gwar z ulicy, świergot ptaków, kroki na korytarzu. W tym
pomieszczeniu nie było nawet zegara, więc nic nie tykało, nie było też
skrzypiącej podłogi czy wiatraka. Idealną ciszę dopełniał zupełny brak chakry.
Nawet swoją własną ledwo wyczuwałam, jakby była zbyt leniwa, by walczyć z moją
wolą o wydostanie się z mojego ciała.
Lub po prostu się go bała.
- Czemu więc nie zabiłeś mnie? –
spytałam, sięgając po filiżankę z herbatą i po raz kolejny nie uzyskując
odpowiedzi. Zaczęłam się głowić, czy były to niewygodne pytania, czy może mój
ogólny limit się skończył i Itachi nie miał zamiaru odpowiedzieć na żadne z
nich, jakiekolwiek by ono nie było. Może Anko wyprowadziła go z równowagi i był
wściekły?
Naprawdę, niech no ja ją dorwę.
- Dlaczego byłeś wcześniej w
świątyni Amaterasu?
Obserwowałam go dokładnie, całą jego
sylwetkę, dlatego nie umknęło mojej uwadze, jak lekko drgnęła jego dłoń ułożona
na stole. Po raz pierwszy jakoś zareagował. Zmarszczyłam brwi. Przeczekałam
ciszę, myśląc nad kolejnym stopniowo wygodniejszym pytaniem, które podważyłoby
teorię, że shinobi ignoruje mnie całkowicie.
- Uratowałem Shinkena na misji –
odparł Uchiha, oddychając cicho i nie patrząc na mnie. Doskonale wiedział, że
właśnie o to pytałam – jakim cudem zdołał zaskarbić sobie wdzięczność mnicha, z
którym jako shinobi Konohy nie miał prawa mieć styczności.
- Misji związanej z Akazuno? –
spytałam, unosząc lekko brew. Itachi zaczął kaszleć, dłużej niż zwykle.
Pochylił się lekko, starając się usilnie powstrzymać atak.
Zacisnęłam dłoń na oparciu fotela,
zupełnie nie wiedząc, co robić. Kultura nakazywała spytać, jak się czuje,
poklepać po plecach lub wezwać pomoc. Chociażby podać chusteczkę. Rozsądek i
instynkt kazał siedzieć prosto i czekać.
Zamurowało mnie.
Skoro wyznaczono mnie jako
osobę robiącą zastrzyki, znaczyło to, że nikt inny z medic-ninów – ani Shizune,
ani Ryoushi - nie chciał zbliżać się do Itachi’ego. Bali się i nauczono tego mnie,
bo kontrolowałam chakrę przy Haisekai. Jednak nie zaprowadzono mnie na żadne
badania, bym pilnowała Uchihy przy oględzinach, a to oznaczało, że Hokage nie
rozpoczęła kuracji.
Czy w ogóle miała zamiar go leczyć?
I co mnie to obchodziło?
- Jak poznałeś mojego wuja?
- Shinken rozmawiał z Hokage, ja
byłem eskortą – mruknął ochrypłym głosem były nukenin, kilka minut po tym, gdy
uspokoił oddech i otarł usta wierzchem dłoni. Ta schowała się pod stół,
prawdopodobnie bym nie widziała jej zawartości.
- Czy jest możliwe, że Korzeniowi
było na rękę zabicie mnichów, bo rozmowy z Hokage nie potoczyły się po myśli
Wioski? – spytałam, czując w ustach dziwnie gorzki smak. Zaczynałam czuć
rosnącą irytację z powodu tych wszystkich tajemnic.
One były tylko półproduktem. To, co
działo się z ich powodu, było najważniejsze. Już sama sytuacja Sasuke i
Itachi’ego wyprowadzała mnie z równowagi. Miałam ochotę wpaść do sali obrad
Rady, gdziekolwiek by ona nie była, i sprać jej członków na kwaśne jabłko. Lub
gorzej. Teraz, gdy wiedziałam, kto stoi za śmiercią mojej rodziny, moje uczucia
były jeszcze bardziej klarowne.
Przepełnione wściekłością. By nie
powiedzieć „nienawiścią”.
- Tak.
Nabrałam powietrza w płuca,
wypuszczając je powoli i opierając się łokciami o stół. To jeszcze nie
znaczyło, że tak było. Sam Itachi powiedział, że to było „możliwe”, a tak
naprawdę nie musiałam mu wierzyć, jeśli nie chciałam.
Bo nie chciałam. Jednak po co miałby
kłamać?
Skarciłam się w myślach. On był
urodzonym kłamcą. Jego całe życie było jedną wielką manipulacją. Nie miał uczuć
i wyrzutów sumienia, był maszyną. To, że został tu sprowadzony, nie znaczyło,
że musiałam mu doszczętnie ufać.
Itachi Uchiha był agentem. Zaufanym
człowiekiem Konohy, nie moim.
Dobro wioski było dla mnie ważne,
ale nie najważniejsze. Może byłam egoistką, myśląc w ten sposób, ale nie mogłam
pozbyć się wrażenia, że mój rozmówca ma na uwadze jedynie dobro ogółu. Nie
jednostki. Skoro poświęcił siebie, na pewno poświęciłby dla Konohy Sasuke. I
mnie. I każdego, kogo znał. Lub nie znał.
W jego oczach byłam właśnie tym –
jednostką. W dodatku taką, która miała bliskie stosunki z jego bratem,
wiedziała za dużo i miała irytujące go umiejętności. W dodatku przesłuchiwała
go nadprogramowo, mimo że nie miała do tego prawa. Jak teraz o tym myślałam, to
to był cud, że mnie nie zabił.
Bo mógł. W tej wiosce była chyba
tylko jedna osoba, która przejęłaby się moim zniknięciem i szczerze mówiąc wiele
by to w jej życiu nie zmieniło. I tak już Itachi’ego nienawidziła. Miałaby
tylko jeden powód więcej, by dokonać swojej zemsty.
Zemsty, która stała pod znakiem
zapytania.
Spojrzałam na wysokiego Uchihę spod
lekko przymkniętych oczu. Byłam zmęczona.
Zastanawiałam się cały dzień, czy
życzę mu śmierci. Z jednej strony zabił masę ludzi, z drugiej był dobrym
człowiekiem. Z jednej to był cel Sasuke, z drugiej… Kami, jak teraz na niego
patrzyłam, to może nawet tak by było lepiej? Itachi nie wyglądał mi na osobę,
która chciała koniecznie żyć.
Był zmęczony. Znudzony. Wyzuty z
uczuć, a więc i ze szczęścia. Kim on był dla Wioski, poza kolejnym z wielu
shinobi’ch do eksploatacji? Poświęcił całe swoje życie dla dobra innych, a w
zamian dostał zbrukane imię i nienawiść jedynego członka rodziny.
Czy ja bym na jego miejscu chciała
tak żyć?
Potrzasnęłam głową.
Co za dziwne myśli. Zaczynałam
wariować. Przez to miejsce i towarzystwo. Naprawdę czymś się tu zarażałam.
Wstałam ociężale z krzesła, pakując
termos i torbę z Haisuchi. Filiżanki, jedzenie i książki zostawiłam. A nuż mógł
zmienić zdanie.
- Odpowiedziałeś mi… trzy razy. –
westchnęłam. To było trochę jak gra, w którą grałam kiedyś z Sasuke. Gdy włamał
się do mojego pokoju. – Mam coś ci przynieść, czy chcesz zapłaty we własnych
pytaniach? – spytałam, stojąc prosto i przechylając głowę na bok.
Odpowiedział mi spokojny, chłodny
wzrok i cisza.
- No tak. Oczywiście – mruknęłam sama
do siebie, otwierając metalowe drzwi i wychodząc z pokoju. Dźwięk ciężkiej
zasuwy rozniósł się po ciemnym korytarzu, a echo poniosło za sobą moje szybkie
kroki.
Dzień był pochmurny i chłodny. Wiał
dość silny wiatr, który buczał irytująco pomiędzy wąskimi uliczkami wioski. Na zewnątrz
nie było wielu ludzi, więc nie miałam problemów ze zrobieniem szybkich zakupów
na obiad. Wstąpiłam przy okazji do sklepu z bronią, by uzupełnić sprzęt.
Kierowałam się dalej w kierunku domu, zbaczając nieco z trasy, gdy zauważyłam,
że jeden ze zwykle zamkniętych pawilonów wznowił działalność. Przeczytałam
szyld widniejący nad wejściem krzywiąc się lekko, ale weszłam mimo to. Bądź co
bądź oglądanie nie kosztowało.
Nie wiem, co skłoniło mnie do
wejścia do drogerii. Pozwoliłam sobie zrzucić winę na mój zły humor i stres. Bo
to dziewczyny robiły, gdy miały zły humor, prawda? Chodziły na zakupy i jadły
lody. Na te drugie było dziś stanowczo za zimno, a do długich dziewczęcych wypadów
nie miałam partnerki, więc ograniczyłam się do spontanicznego zakupu niezbyt
drogich perfum, które natychmiast przypadły mi do gustu.
W sumie to ciągle wydawałam
pieniądze tylko na broń i jedzenie. Powinnam była od czasu do czasu kupić sobie
coś ładnego. Nie tylko perfumy. Od wszystkich misji i treningów zasoby mojej
szafy również mocno wyszczuplały. Umiałam cerować i szyć, ale niektóre rzeczy
były nie do odratowania.
Poza tym serio – bluzka z wielką
łatą? Jak by to wyglądało?
Moją uwagę przykuły wesołe krzyki z
pola treningowego. Wiedziałam, że Sasuke trenuje dziś gdzie indziej, a mimo to
skierowałam tam swoje kroki, trochę ciekawa. Dawno nie widziałam moich
rówieśników i nie oglądałam cudzych treningów. A może byłoby to fajne.
Mój niepewny uśmiech poszerzył się,
gdy zobaczyłam pomarańczowy dres. Niesamowicie odstawał od ponurego,
pochmurnego otoczenia. Jasne włosy były rozczochrane, ale ich właściciel miał
na twarzy wielki uśmiech. W sumie jak przez większość czasu, gdy go czasami
spotykałam.
Przystanęłam nieopodal, kładąc torby
z zakupami na ziemi. Nigdzie mi się nie spieszyło. Mogłam trochę odetchnąć,
obserwując, jak drużyna A trenuje swoje taijutsu.
Każdy z nich walczył inaczej. Naruto
miał niezwykły refleks, a za jego ciosami szła siła. Był energiczny,
spontaniczny i pomysłowy. Nie bał się napierać i wychodzić z inicjatywą. Nie
miał jednak takiego stylu i doświadczenia, jak Hinata.
Dziewczyna była nieśmiałą jąkałą, ale
gdy przychodziło co do czego, potrafiła pokazać pazurki. Byłam oszołomiona jej
szybkością i spokojem. Jej walka wyglądała jak zaplanowany taniec. Za każdym
ciosem szła taka pewność siebie i naturalność, że wyglądało to, jakby kunoichi
przez całe życie nie robiła nic innego.
Sakura… to była inna kwestia.
Walczyłam z nią, więc mogłam pozwolić sobie na nieco bardziej krytyczne
spojrzenie. Haruno walcząca z klonem Uzumaki’ego biła się… taktycznie. Jej
ciosy były sprawne, ale proste do przewidzenia i skontrowania. Planowała je
jednak tak, że gdy dochodziły do skutku, dawały jej przewagę w walce. Celowała
w bolesne miejsca – kostki, podbrzusze i twarz. Potrafiła wykorzystać siłę
przeciwnika przeciw niemu, przewracając go.
Zamrugałam, gdy jeden z blondynów
odskoczył od przeciwniczki i ułożył symbol z dwóch dłoni. Poczułam wstrząsająco
silną chakrę, a całe pole treningowe zaroiło się od pomarańczu. Dwie kunoichi
stanęły plecami do siebie, zanim nadciągnęła do nich chmara przeciwników.
Straciłam je z oczu, ale z systematycznych odgłosów znikania Cienistych Klonów
wnioskowałam, że dobrze sobie radzą.
- Podpatrujesz przyszłego Hokage w
akcji, ‘ttebayo? – Odwróciłam wzrok, starając się udać zaskoczenie. Tak
naprawdę chakra Naruto była dość charakterystyczna. W dodatku słabo ją ukrywał,
więc wiedziałam, że oryginał po wyrzuceniu z siebie mas energii potrzebnych do
zrobienia Masowego Podziału Cienia odłączył się od grupy, by podejść do
zajętego przeze mnie drzewa.
Nastąpił duży wybuch, a nad chmarą
Naruto zobaczyłam błysk błękitnej chakry.
- Aah. Usłyszałam odgłosy walki i
przyszłam się przywi-… - Spojrzałam w bok, gdzie Uzumaki’ego już nie było.
Obróciłam się lekko, widząc chłopaka grzebiącego w mojej torbie. – Oi, to moje!
- Głodny jestem – przyznał blondyn,
wyjmując pospiesznie rękę spomiędzy moich zakupów. Zmrużyłam oczy, podpierając
się pod boki. – Gomen.
Z tymi wąsami na policzkach wyglądał
jak kot. Niewinny, głodny kot. W dodatku miał krwawiące rozcięcie z boku
twarzy, ciągnące się od skroni do ucha.
Westchnęłam.
- Tam gdzieś są słodkie bułki. Weź
sobie jedną. I dla dziewczyn też.
- Ooo, dzięki, Niko-chan – zaśmiał
się shinobi, pocierając ręce i rzucając się w kierunku torby. Wzruszyłam
ramionami. Przynajmniej nie czekał mnie ochrzan od Uchihy, że jem za dużo
słodyczy.
„Ciasto to nie śniadanie”. Pf, też
mi coś.
- O-Ohayo, Niko-san. – Odwróciłam
się w kierunku pola treningowego, nie czując nawet obecności dwóch kunoichi,
które stały nie dalej niż metr ode mnie. Haruno mierzyła Naruto zirytowanym
wzrokiem.
- NAR-…
- Nie, nie. Spokojnie. Pozwoliłam
mu. Częstujcie się, jeśli chcecie. I tak kupiłam za dużo. – Machnęłam ręką, czując
lekką irytację. Z podglądania treningu zrobił się piknik. W dodatku z osobami,
z którymi nie do końca się dogadywałam.
Sakura Haruno. W sumie to nadal
byłyśmy umówione na rewanż.
- Co tam u was? – spytałam,
opierając się o drzewo i patrząc, jak Sakura i Naruto wcinają słodkie bułki.
Hyuuga grzecznie odmówiła. Po jej czole spływała stróżka potu. Sakura miała
zdarte kolana.
- Nif – odparł Uzumaki z ustami
pełnymi bułki z jagodami. – Ne wysłali naf na misję z Akatfuki, znowu.
Chodziło mu o tę misję, na której
nie powiodło się schwytanie Itachi’ego i porwano Kazekage, czy tą, podczas
której zginął Asuma-san? Nie rozumiałam, którego z tych zadań Jinchuuriki
Kyuubi’ego zazdrościł innym shinobi, ale porzuciłam starania zrozumienia jego
motywów.
- Słyszałam jednak, że ktoś był
wysłany do kryjówki Orochimaru – zagaiłam, unosząc brew. Hinata przytaknęła,
nie zdejmując zamyślonego wzroku bladych tęczówek z niczego nieświadomego
Naruto. – Wiecie, kto?
- Hai. Drużyna E z grupą jouninów –
odparła Sakura, kończąc ciastko z truskawkami i odchodząc kawałek w głąb lasu. Wróciła
ze swoją torbą. Miała taki sam kolor, jak moja. Ta ze strzykawkami. Grupa E? A więc… Sai, Neji i Shikamaru.
Ciekawe, jak się trzymał po tym wszystkim… - Ale słyszałam, że klapa i nic
ciekawego.
Z uwagą patrzyłam, jak Sakura chwyta
Naruto za policzek i przykłada mu świecącą seledynowym światłem rękę do
rozcięcia na twarzy. Chłopak zarumienił się, ale dał się wyleczyć. Bądź co bądź
rana pozostawiona za długo sama sobie zostawiała blizny.
Ciekawe, ale ja i Sasuke mieliśmy masę blizn. Na członkach grupy A nie
widziałam ich. Czyżby nasza wspaniała Megumi była beznadziejnym iryoninem?
Niemożliwe.
- Dawno cię nie widziałam, Niko,
gdzie byłaś? – spytała dyplomatycznie Sakura, gdy wyleczyła też niewielkie
skaleczenie na ramieniu Hinaty. Ciemnowłosa podziękowała grzecznie.
Zmarszczyłam brwi. W sumie… mogłam
się spodziewać interrogacji. To była dwójka z byłej drużyny Sasuke. Oczywiste
było, że chcieli wiedzieć, co u Uchihy. Szkoda tylko, że bali się zapytać nie
owijając w bawełnę. Zawsze byłam chętna do plotek i uprzykrzania mu życia.
- Ah, tu i tam… - westchnęłam
tajemniczo. Kami, gdyby tylko wiedzieli. Tajne misje ANBU, odkrywanie starych
świątyń i wymazanych z map miast, własnej przeszłości, zabijanie mafiosów,
spiskowanie przeciwko Radzie Wioski, zabijanie członków Akatsuki i spotkania z
jednym z najgroźniejszych nukeninów. – Nic ciekawego.
- Słyszałaś o Kareki? – spytał
blondyn, gdy cisza zaczęła być dla niego zbyt dużym wyzwaniem. Kucał blisko
mnie, wyrywając trawę garściami i drąc źdźbła na mniejsze kawałki.
Sasuke kiedyś powiedział, że Naruto
ma ADHD. Nie potrafi usiedzieć w miejscu, ma dziwne, irytujące odruchy, mówi
stanowczo za głośno i nie potrafi się zamknąć. Teraz jednak nie mogłam się z
nim zgodzić. Uzumaki był… normalny. Albo wydoroślał, albo dziewczyny w jego
zespole go przytemperowały.
Albo po prostu Uchiha przesadzał.
- Martwym drzewie? – Uniosłam brwi.
Wiem, że mało działo się w wiosce, ale żeby pytać o umierający las…
- Chodzi mu o pub – westchnęła
Sakura, krzyżując ręce na piersi. – Chodzimy tam od kilku tygodni. Mają tani
alkohol i całkiem dobre jedzenie.
Oh. Pub. Oni… mnie zapraszali? Mnie?
Nie… Sasuke?
Powstrzymałam ochotę, by obejrzeć
się przez ramię, czy aby na pewno nikt za mną nie stał. Ktoś… no nie wiem.
Bardziej towarzyski. Lubiany. Znany z tego, że lubi dobrze się zabawić. Taki,
kto wychodząc raz na miesiąc z domu nie jest po kilku godzinach wywlekany z
imprezy za włosy przez wściekłego, zazdrosnego chłopaka.
W sumie… alkohol dobrze by mi zrobił.
I ludzie. Tak, przy ludziach się nie myślało, można było posłuchać o ich
problemach i przygodach, zamiast zamartwiać się własnymi. W pubach nie było też
Uchihy, któremu w każdej chwili można było niechcący wypaplać coś ważnego.
- Rozumiem, że mam wpaść? –
zaśmiałam się sztucznie, co jednak chyba zostało zignorowane przez dziewczyny i
przyszłego Hokage. – Gdzie to w ogóle jest?
- W centrum, niedaleko was w sumie. Za
mostem na wschód – Haruno machnęła ręką w dobrym kierunku, jakby to miało w
jakikolwiek sposób pomóc. Kącik moich ust lekko zadrżał na brak jadu przy
słowie „was”. Ktoś tu dorósł! – Nie siedzimy tam codziennie, ale często jest
tam więcej shinobi, niż cywili. No i niedługo chyba idziemy większą grupą… - Dziewczyna
zmarszczyła brwi, jakby próbując sobie coś przypomnieć.
Hyuuga obok bawiła się końcem swojej
fioletowej bluzy z kapturem. Dobrze wyglądała. Haruno też, w sumie. Zapuszczała
włosy?
- Lee-san obchodzi urodziny. Chyba
b-będziemy tam w piątek.
Oh. Kolejne urodziny, o których nie
miałam prawa wiedzieć; kolejnej osoby, którą ledwo znałam. Super.
- Spróbuję przyjść – uśmiechnęłam
się, podnosząc torbę z zakupami z ziemi. Była dość ciężka. Kupiłam dobre wino,
przy którym miło się czytało stare książki. Z Kakkahana zostały mi te
najnudniejsze – o tradycjach, historii i religii. – I sprowadzić Króla Gburów.
Obiecałam to wiedząc, że ten
niezwykły plan nie dojdzie do skutku. Bądź co bądź Sasuke nie ruszył kufra na
urodziny Ino i stronił od wszelkich innych wyjść, które nie były obowiązkowe.
Na moją propozycje spaceru zareagował, jakbym uderzyła go patelnią w krocze.
Mogłam spokojnie udawać, że go namówię i przyjść sama.
Trójka shinobi uśmiechnęła się na
moje słowa, każde z nich na swój sposób. Westchnęłam, podnosząc wzrok do
gęstych, szarych chmur. Nie zapowiadało się na deszcz, ale i tak było wielce
nieprzyjemnie. Nic tylko zakopać się pod kocem z dobrym jedzeniem i książką.
- Będę już lecieć. – Minęłam
stojącego obok mnie Uzumaki’ego, kierując się w stronę ulicy. – Ja ne. –
Odpowiedziały mi tylko dwa głosy. Sakura wydawała się dziwnie zamyślona, ale
nie miałam czasu i ochoty, by pytać ją, co się stało. W sumie pytanie nie miało
sensu. I tak nic by mi nie powiedziała.
Zabawne. Sama siebie widziałam już teraz
jako osobę niegodną zaufania.
Nie to, że granie nie wychodziło mi
dobrze. Szczerze? Im bardziej wczuwałam się w kłamanie i nie myślenie o całej
tej sytuacji, tym bardziej sama zaczynałam wierzyć, że wszystko jest w
porządku. Przebywanie z Sasuke nie było wcale tak trudne, jak się spodziewałam,
że będzie. Po prostu… podzieliłam się na dwie części. Jedna wstawała wcześniej,
niż lubiła i wypełniała swoje obowiązki związane z planem Shinzobu oraz
próbowała nie zwariować w towarzystwie Itachi’ego. Druga trenowała, gotowała,
rozmawiała z Sasuke jak gdyby nigdy nic i korzystała z pozostałego czasu.
Pozostały czas. Podświadomie
odliczałam dni i godziny, ciągle byłam spięta i zmęczona. Na co ja liczyłam? Do
czego zmierzałam? Wiedziałam, że z każdą wizytą w bazie i każdą naradą jesteśmy
coraz bliżej konfrontacji z Danzo.
Nie byłam jednak pewna, czy cieszyć
się czy martwić z tego powodu. Chciałam, by to wszystko dobiegło końca i
wyjaśniło się, czy może wolałam zostać tak jeszcze przez chwilę, w niewiedzy i
stagnacji, mogąc pozwolić sobie na marzenia, że wszystko będzie dobrze?
Weszłam do pustego domu, nie czując
niczyjej obecności. Gdy Sasuke był sam, nie chował swojej energii, chyba że się
na mnie zakradał. Tak czy inaczej nawet nie miałam zamiaru go szukać. Na pewno
był na treningu.
Wypakowałam zakupy i wstawiłam wodę
na gaz, odnosząc wino i książki do pokoju. Przystanęłam jednak w drzwiach w
połowie kroku, widząc podłużną stertę futra na moim niepościelonym łóżku.
- Wygodnie – zamruczała puma,
przeciągając się i zaraz pokazując mi dwa rzędy imponujących kłów przy
ziewaniu.
- Cześć, Yochi. Co tam? – spytałam,
natychmiast słysząc w swoim głosie zrezygnowanie. Niespodziewane wizyty summona
rzadko zwiastowały coś dobrego.
- Przyszłam sprawdzić, jak się czujesz.
– Kot zeskoczył na podłogę, jakby leżenie na mojej pościeli pod moją
nieobecność było całkowicie w porządku, ale podczas rozmowy ze mną już nie.
- Brak złamań, krwawienia i gorączki
– westchnęłam, układając książki na biurku i podnosząc ubrania z ziemi. Nie
wiem, jak tam się znalazły.
- Wiesz, o co mi chodzi – mruknęła
puma matczynym tonem. Zawsze go używała, gdy owijałam w bawełnę lub unikałam
odpowiedzi. Ale hej – ona mogła, to ja też. Normalnie człowiek by pomyślał, że
znanie kota widzącego przyszłość jest pomocne. Ale nie. To była Yochi. Rozmowa
z nią wnosiła mniej, niż czytanie horoskopu.
Gdzieś wyczytałam, że summony – lub
czasami nawet ludzie – widzący przyszłość mogą ją przewidzieć nie tylko
ogólnie, dla danej sytuacji, ale szukać w losach danego człowieka specyficznych
informacji i faktów na podstawie jego dłoni. Dziwiłam się zawsze, czemu Yochi
widzi dokładnie moje wybory i
perspektywy, czasami nawet je komentuje, a nie mówi nic innym ludziom.
Ciekawiło mnie też, jak ona to robi nie widząc mojej ręki.
Wtedy też pojęłam, po co odciskało
się na zwoju krwawy wzór własnej dłoni.
- Wiem – przyznałam, opadając na
łóżko i rozglądając się, czy aby niczego nie pominęłam. Nie wiedziałam, co ze
sobą zrobić, więc sprzątałam. – Ale nie wiem, co powiedzieć. Lub od czego
zacząć.
- Nie musisz mi niczego streszczać,
bo wszystko wiem. – Puma spojrzała na swoje pazury. – Jestem jednak ciekawa
twoich… uczuć.
- Uczuć? – Uniosłam brew. Kot
widział przyszłość i przeszłość, więc nagle chciał też znać moje myśli?
Właśnie. Może był gdzieś kot, który
czytał w myślach? Zaprowadziłabym go do Itachi’ego.
- Tak. Wpakowałaś się w niezłe tarapaty.
Jeśli nie przestaniesz myśleć tylko o innych i nie zastanowisz się nad tym, co
ty sama czujesz… na przykład do młodego Uchihy, to dużo z tego nie będzie. –
Summon nie patrzył na mnie mówiąc to, ale wiedziałam, że się uśmiecha.
Cudownie. Nie miałam rodziców, więc
rozmowę o ptaszkach i pszczółkach przeprowadzałam z gadającym, przerośniętym
sierściuchem. Widzącym moje losy i radzącym mi. Eh.
- Rozmawianie o tym mi pomoże, czy
jesteś wścibska bezinteresownie?
- Oba – uśmiechnął się summon,
widocznie zadowolony z siebie. Przewróciłam oczami. – Więc? – Kot przechylił
lekko głowę.
Westchnęłam.
Co ja czułam. Hm. Co ja czułam? Rzadko
ktoś zadawał mi takie pytania. Ludzie, z którymi miałam do czynienia, nie
interesowali się moimi uczuciami, a tym, co robię. Kakashi, Akane, Anko… nawet
z Sasuke nie rozmawiałam o uczuciach. Wydawało mi się to zrozumiałe. Nawet nie wyobrażałam sobie usłyszeć od niego
jakiś wielkich wyznań. To nie było w jego stylu.
Co czułam? Skupiłam się na osobie
„młodego Uchihy”, jak nazwała go Yochi. Przywołałam jego wygląd; to, jak się
zachowuje i co razem przeszliśmy. Jak na mnie działał i jakbym się czuła, gdyby
siedział teraz obok mnie. I patrzył na mnie lub nawet się uśmiechał.
Zarumieniłam się lekko i
odchrząknęłam.
- Zależy ci na nim? – podsunęła
Yochi, widocznie znużona.
- Tak – odparłam zgodnie z prawdą.
- Chcesz, by był szczęśliwy?
- Oczywiście.
- Myślisz o nim?
- Cały czas – westchnęłam, wiedząc
dokładnie, gdzie to zmierza.
- Wnioski? – Summon przestąpił z
nogi na nogę, zniecierpliwiony.
- Chyba… go kocham – mruknęłam
cicho, patrząc w podłogę.
- Dobrze – odparła szybko Yochi,
zupełnie, jakby spodziewała się tej odpowiedzi. No tak. Widziała przyszłość. Co
jednak było dziwne, to zupełne wypranie z emocji. Nie widać było po niej, czy
aprobuje moje uczucia, czy jest im przeciwna. – Teraz musisz się zastanowić, co
w związku z tym zrobić.
- Jak to?
- Powiedz mi, co planujesz. - Summon urwał, a na jej pysku widać było
odrobinę irytacji.
- Widzisz przyszłość. Po co pytasz?
– odpowiedziałam pytaniem, gdzieś w podświadomości notując sobie, że gdyby
Uchiha słyszał naszą rozmowę, byłoby po mnie.
- Twoje plany a przyszłość to
zupełnie inne… kwestie – westchnął kot ociężale. No tak. Delikatna aluzja co do
tego, że Niko nic nigdy nie wychodzi tak, jak powinno.
- Cóż, jak powiedziałam – chcę, by
Sasuke był szczęśliwy. Na razie chyba jest,
więc nie będę go w to wplątywać. – Puma przytaknęła lekko, ale jej wzrok był
spokojny, wyczekujący. Kontynuowałam więc. – Sama wiem zbyt mało, by podejmować
jakieś kroki. Myślę, że najpierw załatwimy Danzo, a jak sprawa przycichnie i
przekonam się, czy mogę zaufać Itachi’emu, spróbuję… no nie wiem… powiedzieć
Sasuke… - Spojrzałam na kota, który przechylił lekko głowę, jakby wyzywając
mnie do wytłumaczenia tego, jak mam zamiar to zrobić. Wzruszyłam ramionami. Nie
było to coś prostego. Wiedziałam jednak, że to nieuniknione. Nie było mowy, bym
ukrywała Itachi’ego przed nim przez resztę życia.
Kami, nawet nie wiedziałam, co
zamierza Itachi. Co jeśli sam chciałby się spotkać z bratem?
- I myślisz, że dobrze to przyjmie?
– spytała pobłażliwie Yochi, robiąc kilka kroków w tę i z powrotem. Musiała już
iść. Zawsze chodziła w miejscu, gdy się spieszyła.
- Nie – odparłam szybko. – Dlatego
nie zrobię tego od tak… bam, rozumiesz.
Mogłabym… dać mu do myślenia. Podrzucić mu pewne pomysły i wątpliwości, i
dopiero, gdyby sam zaczął dochodzić do prawdy, powiedzieć mu wszystko, od
początku. I przy okazji wyperswadować robienie rzezi niewiniątek. Co ty na to?
Kot podniósł raptownie głowę,
zupełnie jakby nie spodziewał się pytania go o zdanie.
- Tak. Myślę, że to dobry sposób –
odparł ostrożnie. Zmarszczyłam brwi.
- Sądzisz, że to się może udać, czy
chcesz mnie pocieszyć?
- Oba – powtórzył summon, tym razem
bez uśmiechu. Prychnęłam pod nosem. Horoskop napisany przez pijaka, naprawdę. –
Jeszcze jedno – mruknął, gdy już odprowadzałam go wzrokiem do drzwi. – Wezwij
Saturn. Chce z tobą porozmawiać.
Nie zdążyłam zapytać, czemu młodsza
puma nie może sama pojawić się w naszym świecie, tak, jak robi to Yochi, lub o
czym nagle chce ze mną plotkować, bo kot zniknął w kłębie dymu. Gdy w domu nastała
absolutna cisza, usłyszałam odległy dźwięk bulgoczącej wody. Pobiegłam do
kuchni, by wyłączyć gaz i kontynuować robienie obiadu.
Wiedziałam, co czuję do Sasuke i
dlaczego. Jak się czułam z tym, co czuję? Czemu zakochanie, oddanie drugiej
osobie mi nie przeszkadzało? Może dlatego, że to było coś nowego. Miałam
wrażenie, że świadomość istnienia takiej osoby w moim życiu daje mi siłę. Tak,
siłę i dziwny… optymizm. Miałam wrażenie, że jestem w stanie zrobić wszystko.
Jestem niezniszczalna. I nie dlatego, że Sasuke nie pozwoli mnie nikomu zranić,
ale że za moim postępowaniem stoi w końcu jakaś idea.
Nawet tak błaha i prosta jak miłość
i poświęcenie dla drugiego człowieka.
Eh. Z drugiej strony rozmowa z Yochi
zrobiła mi tylko sieczkę z mózgu. Zero konkretów, tylko jakieś filozoficzne
bzdury. I co z tego, że byłam zakochana w Sasuke? Nie ja jedna. I naprawdę,
moje uczucia w bazie ANBU nie miały znaczenia. Robiłam to, czego ode mnie
wymagano, nic więcej. A wymagano ode mnie tych rzeczy nie ze względu na kontakt
z Uchihą, a moje dziwne umiejętności.
Chociaż… może Yochi chodziło o
nastawienie. Czy ktokolwiek inny w Konoha zaniósłby Itachi’emu herbatę i lunch?
Byłam strasznie ciekawa, jak bym się zachowywała w stosunku do niego, gdyby był
dla mnie wyłącznie eks-szpiegiem Konohy i znajomym moich rodziców. Jaki procent
w moim postrzeganiu go stanowił fakt, że był jedyną rodziną Sasuke?
I – co najważniejsze – z rozmowy z
summonem miałam wywnioskować, że coś robię źle, nieprofesjonalnie, czy wręcz
mam się na tych uczuciach skupić?
Warknęłam, gdy przy zbyt energicznym
mieszaniu wylałam odrobinę sosu. Omal nie przypaliłam wołowiny, mimo że robiłam
ją już setki razy. Doprawdy, czułam, że Uchiha wpędzą mnie do grobu.
Było dobrze po piątej, a po Sasuke
nie było śladu. Nie dostałam żadnej notki od jego summonów, które zwykle
stukały dziobem w szybę, by mi coś powiedzieć. Albo był już wiec w drodze, albo
był naprawdę zajęty.
Saturn kochała wołowinę. I w sumie
nie było sensu bardziej jej denerwować, każąc jej czekać. Trenowałam tego dnia
z Kakashi’m, ale nie miałam żadnych ran. Musiałam rozgryźć palec.
W kłębie dymu natychmiast pojawiła
się sylwetka znajomego kota.
Żadna z nas nic nie mówiła. Białe obłoki
pachnące siarką rozpłynęły się jak mgła, unosząc się lekko nad podłogą. Puma
zmierzyła mnie uważnym wzrokiem.
- Zrobiłam obiad – przerwałam ciszę.
Starałam się nie denerwować. – Możesz się poczęstować.
- Mam położyć się pod stołem i
czekać na miskę, czy wskoczyć na blat i zabrać ci coś z talerza? – zakpił
summon, idąc za mną do szafki z naczyniami.
- Możesz przestać ironizować i
przejść do rzeczy – mruknęłam, nakładając sobie porcję gulaszu. Kątem oka
widziałam, jak nozdrza Saturn poszerzają się, gdy kot wdycha unoszący się
dookoła zapach jedzenia. – Jesz czy nie?
- Nie. – Kot starał się nie patrzeć
na mnie, gdy siadam w salonie z talerzem jedzenia przed sobą i szklanką soku w
ręce. Usiadł na fotelu. Zawsze to robił. Nawet, gdy był małym kociakiem, był
niesamowicie inteligentny i ciekawski. Czasami wydawało mi się, że specjalnie
naśladuje ludzkie zachowania.
Ciekawe, czy dobrze wspominała ten
czas. To miejsce. Mieszkała trochę ze mną i Sasuke, musiała mieć swój ulubiony
kąt, ulubione jedzenie, zapach. Zastanawiałam się często, co zwierzęta
nieposiadające chakry i niepotrafiące mówić myślą sobie o ludziach. Koncepcja,
że niektóre nienawidziły swoich właścicieli tak, jak teraz summon mnie, była
niepokojąca.
Zaczęłam powoli jeść, porównując
sylwetkę wielkiego kota z kolczykami i tatuażem do wspomnień puszystego rozrabiaki.
- Więc? Gdzie byłaś, cały ten czas?
– spytałam, gdy cisza była stanowczo za długa. – Z Megumi?
- Nie. Siedziałam w Saikiriku, aż
Wielcy wysłali mnie na misje. – Głos Saturn był trochę ponury, ale nie wydawało
się, żeby była jakoś specjalnie przybita swoimi obowiązkami. Urwała jednak,
więc musiałam dalej ciągnąć ją za język.
- Obowiązki summona, hm? I co, tak
źle, jak się spodziewałaś?
- Szczerze mówiąc… - Kot westchnął
niechętnie, podnosząc w końcu na mnie wzrok. - …to nie. Byłam w wielu miejscach
i spotkałam masę ludzi. Sporo się nauczyłam.
- Skąd więc ta ponura mina? –
uśmiechnęłam się. Jej skupiony wzrok, niemrawe zachowanie i złość na cały świat
bez powodu przypominały mi w tym momencie Sasuke.
- Zrozumienie, że nie miało się
racji nie jest najmilszym doświadczeniem – mruknęła kwaśno, ponownie odwracając
ode mnie wzrok. Widocznie na balkonie było coś wielce interesującego.
Skupiłam się na swoim talerzu,
starając zdusić w sobie iskierki nadziei. To, że kot poznał trochę świata i
przekonał się na własnej skórze, że Ashikaga nie jest królewną z bajki nie
oznaczało, że przyszedł mnie przeprosić i błagać o drugą szansę. Nie wszystko
było łatwe do odwrócenia i zapomnienia.
No i zostawała sprawa pomiędzy mną a
Megumi.
- To znaczy?
- Każdy człowiek jest inny. Ma swoje
racje i cele. Wy – ty i Megumi – jesteście różne, ale na swój sposób podobne –
mruknął kot, przechylając lekko głowę i patrząc na mnie krytycznie. Hej, kiedy
rozmowa o tym, że Saturn się zmieniła przerodziła się w analizę psychologiczną
mnie i tej jędzy?
- Jeśli przyszłaś tu mnie obrażać,
to zaraz skorzystasz z drzwi – ostrzegłam, nie mogąc jednak powstrzymać
odrobiny rozbawienia w głosie. Summon też się uśmiechnął. Dobry znak.
- Zaprzeczaj ile chcesz, ale to
prawda. – Kot wzruszył ramionami. Koty miały ramiona? Chyba tak. – Nie
dogadacie się, póki będziecie się skupiać na różnicach. Ale to nie moja sprawa.
- Megumi powiedziała ci, co naprawdę zrobiła na tamtej misji? –
spytałam.
- Opowiedziała mi swoją wersję.
Przekonywująco. Wierzyłam jej.
- Czas przeszły – zauważyłam,
unosząc palec.
- Tak jak powiedziałam – to nie moja
sprawa. Nie myślę o tym – odparła Saturn, mierząc mnie spokojnym wzrokiem
zielonych jak mech tęczówek. – Sęk w
tym, że ta cała sytuacja na misji pokazała mi, że nie wszystko jest
takie, na jakie wygląda. A świat nie kręci się wokół tego, co ona mówi.
- Mogłaś się mnie zapytać,
powiedziałabym ci to już wcześniej – zaśmiałam się. Puma odpowiedziała lekkim
uniesieniem kącików… mordy? Zachowywała się jak człowiek, mając ciało kota. To
było dziwaczne i normalne zarazem. – Rozumiem, że twoje przygody w roli summona
cię w tym tylko utwierdziły? – Przytaknęła. – Więc co teraz zrobisz?
- Nie wiem. Wielcy trzymają mnie
krótko. Chyba to ich sposób na ukaranie mnie za to, jak cię potraktowałam… -
Kot westchnął dramatycznie, uśmiechając się lekko.
- Emanuje z ciebie poczucie winy. –
Przewróciłam oczami.
- Nie będę rozmawiać z Megumi.
Poradzi sobie beze mnie. – Tym razem to ja się uśmiechnęłam. Szeroko. – To nie
znaczy jednak, że jesteśmy przyjaciółkami. – Summon zamruczał ostrzegawczo. Jej
ogon zafalował, przecinając powietrze kilkoma płynnymi ruchami.
- Nadal jesteś zła? – jęknęłam ze
zrezygnowaniem, wstając z kanapy i zanosząc naczynia do kuchni. Puma zeskoczyła
na ziemię i poszła za mną. Czułam jej delikatną chakrę i słyszałam pazury
czterech łap na posadzce. – Mówiłam ci, że nie miałam wyboru. I chciałam dla
ciebie jak najlepiej. – Wrzuciłam brudne talerze do zlewu i odwróciłam się w
jej stronę.
- Co nie zmienia faktu, że wyszło
jak wyszło – odparła kotka wyzywającym tonem, patrząc na mnie z dołu. Mimo jej
słów wiedziałam jednak, że będzie dobrze. Już teraz ton naszej rozmowy
przypominał bardziej dyskusję koleżanek niż walkę śmiertelnych wrogów.
Skrzyżowałam ręce na piersi,
wzdychając ciężko. Co ja miałam zrobić? Nie mogłam przecież cofnąć czasu. A
przydałoby się. Mogłam oszukiwać się ile wlezie, ale gdy teraz na nią patrzyłam,
wiedziałam doskonale, że bardzo chciałabym, by mi wybaczyła. Byśmy wróciły do
normalnych relacji, a przynajmniej takich, jak te pomiędzy shinobi’m a
summonem.
Jednak to wymagało widać czasu.
- Słuchaj – zaczęła puma, również
wzdychając. Popatrzyła na mnie z niezdecydowaniem. Widocznie widziała moje
wewnętrzne rozterki. – Można zarzucić ci wiele – jesteś nieodpowiedzialna… -
Ścisnęłam wargi w cienką linię. - …porywcza… - Przytaknęłam lekko. W sumie też
prawda. - … głupia…
- Hej!
- …ale nie można ci odmówić odwagi –
dodała ostrożnie puma, zanim zdążyłam zdzielić ją po głowie ręcznikiem kuchennym.
Zamrugałam, zbita z tropu. Czy to był… komplement? Od Saturn? – To bardzo ważna
cecha. Doceniana przeze mnie. I chyba jedna z takich, której nie dzielisz z Megumi.
Na moją twarz wrócił uśmiech. W
mieszkaniu zapadła cisza, a kot spojrzał na swoje wielkie łapy.
- Wielcy opowiedzieli mi, jak
podpisałaś Pakt – zagaił po kilku minutach, unosząc zadziornie łeb.
- Oh? – Uniosłam brew. Oni się mną w
ogóle interesowali? Nawet nigdy ich nie widziałam. Nie miałam potrzeby - ani
chyba na razie prawa - ich wzywać. – Po co?
- By wytłumaczyć mi, że jesteś osobą
godną zaufania – odparła kotka kwaśno, jakby cytując ich słowa.
- I co, dotarło?
- Nie do końca – skontrowała szybko
puma, uśmiechając się jednak lekko. – Wiem jednak, że nikt nie jest nieomylny.
I nie wszystko zawsze idzie po naszej myśli.
Uniosłam wzrok do sufitu,
podrzucając oddechem rozrzuconą po moim czole grzywkę. Dziwne, ale Yochi mówiła
mi dziś to samo. W sumie słusznie. Mogło to być motto mojego życia.
- Więc na czym stoimy? – spytałam po
chwili, rzucając okiem na stertę brudnych naczyń w zlewie. Nie miałam zamiaru
się za to brać. Sasuke też miał parę rąk, całkiem sprawnych.
- Oficjalnie jestem w pierwszej
kolejności twoim summonem, więc
możesz mnie wzywać – oświadczyła puma z nutką irytowania w głosie. Nie wiem,
czy było ono skierowane na mnie, czy na prawo ustalane przez Wielkich. – Póki
jednak mi nie pozwolisz, nie mogę pojawiać się w tym świecie… samoistnie.
- Żartujesz – zaśmiałam się,
pochylając do przodu. Jej posępna mina była jedyną odpowiedzią, jakiej mi było
potrzeba. – I co, chcesz mojego pozwolenia? – zakpiłam, po chwili otwierając
szerzej oczy. - Po to tu jesteś – dodałam, już sama do siebie, czując, że mój
uśmiech powoli znika mi z twarzy. Hm, przyznanie do błędu, brak opryskliwych
odzywek, uśmiechy i brak rozszarpanego przez ostre kły gardła. W zamian za
przysługę. Wolność.
Coś za coś. Powinnam była się tego
domyślić.
Ukuło mnie coś w sercu. Świadomość,
że puma mogła być dla mnie dzisiaj miła tylko po to, by raz na zawsze uwolnić
się ode mnie, była przygnębiająca. Nie lubiłam być oszukiwana.
Co było całkiem ironiczne, bo
podobną rzecz robiłam Sasuke. Może tego właśnie się bałam? Nie rozwiązania
sytuacji z Danzo i Itachi’m, a momentu przyznania się do kłamstwa?
- Pomyślę nad tym – odparłam po
namyśle, z zadowoleniem zauważając, jak uszy summona drgnęły lekko z
zaskoczenia. Nie mogłam jej odmówić, bo byłabym taka sama, jak Megumi i raz na
zawsze straciłabym szansę na jej przyjaźń. Nie chciałam się też od razu
zgadzać. Miałam złe przeczucia. – Zgoda?
- Zgoda – westchnęła Saturn w miarę
neutralnym tonem. Po chwili uśmiechnęła się lekko, odwracając głowę w kierunku
drzwi. – Twój kochaś idzie. Nie będę wam przeszkadzać. Na razie.
Zniknęła w kłębie dymu.
Jeśli była kłamliwą, zimną suką na
usługach Megumi i tylko chciała mnie wykorzystać, by przymilić się Wielkim, to
bardzo dobrze grała. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Cieszyłam się jednak, że
choć trochę sytuacja między nami się rozjaśniła.
Kto wie? Może Yochi i Mars maczali palce
w jej przemianie? Mieli dużo czasu, by ją namówić na otwarcie się na mnie. Czas
w ich świecie płynął znacznie szybciej niż u nas. Nie zdziwiłabym się. Yochi
naprawdę zachowywała się jak matka. A na pewno bardziej pasowała mi na do tej
roli, niż Anko.
I te misje Saturn. Podobno wiele się
nauczyła. Jakoś nie wyobrażałam sobie jej w walce. Ale kto wie?
Usłyszałam otwierające się drzwi do
mieszkania, więc poprawiłam pospiesznie włosy i włączyłam gaz pod garnkiem z
gulaszem. Starszy brat pogardził moją kuchnią, więc pozostawała nadzieja, że
młodszy nie popełni tego samego błędu.
A z Anko postanowiłam rozprawić się
jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz