3 września 2012

Rozdział LXXXII - "Dzień kunoichi"


Zwykle posiedzenia były nudne. Tak to powinno się kojarzyć, prawda? Grupa starszych ode mnie, poważnych ludzi, rozprawiających o polityce i planach dla Wioski. Używający mądrych słów i dyskutujących przez długie godziny. Nie nadawałam się do tego, to nie było po prostu moje miejsce. Nie mogłam nawet nic powiedzieć, tylko siedziałam i chłonęłam informacje, które zawsze gdzieś tam były, ale nigdy nie łączyłam ich w całość.
            Narady Shinzobu nie były nudne. Żałowałam tego. Naprawdę, wolałabym siedzieć na nieciekawym wykładzie w Akademii czy nużącej sztuce w teatrze. Wszystko tylko nie ta przytłaczająca, dołująca prawda, która spływała na mnie bez ostrzeżenia, jak kubeł lodowatej wody, na każdym, ale to każdym zebraniu nowego ANBU.
            Z jednej strony ciekawiło mnie to. Z drugiej - nie chciałam tego wiedzieć. Nie chciałam widzieć klanu Uchiha jako prawdopodobnego powodu ataku Kyuubi’ego na Konohę. Nie chciałam ich widzieć jako wyrzutków mieszkających na obrzeżach miasta, odizolowanych od codziennego życia wioski. Nie chciałam myśleć o ich planowanym zamachu.
            Nie chciałam nawet wyobrażać sobie, co by było, gdyby jednak doszło do buntu, a podczas walk zginąłby Sasuke. Czyli – innymi słowy - co by było, gdyby nie Itachi.
            Z rozmyślań wyrwało mnie lekkie szturchnięcie. Zamrugałam, unosząc spojrzenie na siedzącego obok chłopaka. Jego duże, turkusowe oczy wpatrywały się na mnie z lekkim rozbawieniem i opiekuńczym ciepłem.
            Ryoushi był medic-ninem. Moim medic-ninem. Nie tylko z chęcią oglądał moje rany, gdy mimochodem napomknęłam raz czy dwa, jak cierpię po treningu. On… leczył to miejsce. Tę nudę. Uspokajał mnie. Jeśli Surotaiki był moim ojcem, to Ryoushi był starszym bratem. Zadziwiające, jak bardzo można było polubić człowieka w ciągu zaledwie kilku dni, przedtem spędzając z nim czas wyłącznie na misjach. Nie widząc jego twarzy, lubiąc go za samą mowę ciała i głos.
            - Skup się, mała. Potem będziesz prosiła, bym ci to streścił – uśmiechnął się, wskazując głową na rozmawiających Narę i Anko. Dyskutowali o czymś związanym z organizacją pracy w nowym ANBU.
            - Wiem, wiem – westchnęłam cicho, pocierając oczy grzbietem dłoni. – Po prostu…
            - Morino dał ci w kość? – zgadł Łowca, nadal wyglądając trochę jak Szakal, nawet bez maski. Miał w swoich ostrych rysach tą dziwną… dzikość, a jego uśmieszki – choć miłe – kryły w sobie sporą pewność siebie. Nigdy w dodatku nie układał włosów. Odstawały na wszystkie strony, jakby dopiero wygrzebał się z łóżka.
            - Aah – przyznałam, pocierając energicznie swoje ramiona, by trochę się obudzić. Było popołudnie, a już chciało mi się spać. Cholerne przesłuchanie. Ibiki był okropnym, czepialskim marudą, który w każdym widział wroga. Głupie uśmieszki i ironiczne żarty nie działały na niego. Musiałam rozwiewać po kolei każdą jego wątpliwość, opowiadać o rzeczach, o których wolałabym już zapomnieć i zapewniać o swoich dobrych intencjach w kierunku Shinzobu. Na samo wspomnienie jego przytyków piekły mnie ze złości policzki.
            Jak to było?
            Ah, tak. „Niech słabość w kierunku jednego brata nie przyćmi ci wizji drugiego”.
            Że niby co, przepraszam? Martwił się, że Itachi oczaruje mnie swym oszałamiającym, wesołym uśmiechem i barwnym usposobieniem? Że porwę go z bazy, by mógł pozabijać więcej ludzi? A może że odwiedzanie go co dwa dni sprawiało mi wielką przyjemność? Tak, naprawdę. Każda dziewczyna wprost marzyła, by robić obezwładniające zastrzyki bezuczuciowym kryminalistom.
            Ryoushi widząc moje wygięte w zamyśleniu usta tylko westchnął, mierzwiąc mi zaczepnie włosy. Skupił potem uwagę na rozmowie starszych shinobi, nie tyle się jednak nią interesując, co starając się wyglądać na poważnego i zaangażowanego. I nie sprowadzić na siebie kłopotów.
            - Co wiemy o Orochimaru? – spytała siedząca na prawo ode mnie Hokage. Mimo że to ona przewodniczyła obradom, reszta shinobi mówiła znacznie częściej. Shizune za to nie odzywała się niemal w ogóle, robiąc pospieszne notatki. Trochę jej zazdrościłam. Nikt niczego od niej nie żądał i nie widział jej jako pasażera na gapę.
            - Wysłaliśmy drużynę w miejsce, które zasugerował Uchiha – odparł Lis, opierając łokcie na stole. Przez chwilę myślałam, że mowa o Sasuke. Cholera, nie mogłam się przestawić. – W drużynie był członek Korzenia.
            - Drań Danzo stwierdził, ze wysyłanie samego ANBU to głupota i nie pozwoli na powstawanie żadnych układów za jego plecami – warknęła Tsunade, opierając się wygodniej w krześle. Machnęła ręką. – Nie miałam wyboru.
            - Tak, jak przypuszczaliśmy, członek Korzenia zwiódł nas i skontaktował się z Sanninem – odparł Lis, na którego Ryoushi mówił Doshaburi. Nie wiem, co facet miał wspólnego z „ulewą”, ale nie była to moja sprawa. Ja byłam „rosą”. Powinniśmy byli móc się dogadać. – Gdy znaleźliśmy kryjówkę, była już pusta. Wysadziliśmy ją w powietrze.
            - Ostrzegł ich, gnojek – warknął Surotaiki. Jego maska Tygrysa zwisała przy jego pasku. – Kto to był?
            - Zadziwiające, ale pracował z tobą – odparł szybko drugi członek ANBU, trochę oskarżycielsko. Jego szerokie brwi spotkały się na środku jego czoła. – Sai.
            - Gashi – westchnęłam z niedowierzaniem, a Szakal posłał mi z boku porozumiewawcze, zmartwione spojrzenie.
            - Co Danzo zyskał, pomagając Orochimaru? – spytał Kapitan, nie zdradzając po sobie żadnego przejęcia faktem, iż jego były współpracownik okazał się zdrajcą. Ja sama nie wiedziałam, co o tym myśleć. Sai, z Orochimaru? W sumie był w Korzeniu.
            Jak miałam się zachowywać przy nim i reszcie? Czy oni w ogóle mieli pojęcie, co tu się działo? Pewnie nie mieli pojęcia. Nawet Ino, która wydawała się nim szczególnie zainteresowana.
            - Nie może zebrać wystarczającego wojska pod naszym okiem, więc pewnie prosi go o pomoc.
            - Po co mu wojsko? – spytałam, nie mogąc się powstrzymać. Wszyscy momentalnie spojrzeli na mnie. Poczułam się trochę głupio. Ale hej, mogłam się odzywać, prawda? Przynajmniej oficjalnie.
            - By odbić stołek Hokage, oczywiście – westchnęła sama Tsunade, przewracając oczami. Zrzedła mi mina. A więc szykował się kolejny przewrót. Bunt, rebelia. Rada była po stronie Danzo, inaczej byli by tu, z nami. Rozumiałam walkę o władzę, ale… sprzymierzenie się z Orochimaru? Z nim, ze wszystkich osób? Danzo musiał być zdesperowany. – Bo po co innego?
            - Może mu też chodzić o rodzaj armii – zauważyła Anko. Jej zwykle radosny, energiczny głos i spontaniczne wypowiedzi dziwnie brzmiały w takim otoczeniu. Nie pasowała tu. Zupełnie tak, jak ja. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo ona wyglądała na całkiem zrelaksowaną. – Orochimaru jest znany z eksperymentów na ludziach.
            Mówiła z własnego doświadczenia, niestety.
            - Radziłbym wzmożoną czujność i zmianę organizacji na wartach w wiosce – oznajmił Ibiki niskim, wiecznie zirytowanym głosem. – Danzo mógł mu przekazać informacje o zabezpieczeniach. Albo nawet spis agentów.
            Przy stole zapadła cisza, a ja przełknęłam ślinę, bawiąc się nerwowo palcami.
            - Kami, jak mnie ten staruch wkur-…
            - Musimy bacznie obserwować ruchy Rady i Korzenia – przerwał blondynce starszy Nara. Wydawał się najspokojniejszy ze wszystkich rozmówców. Siedzący obok niego Akimichi przytaknął energicznie. – Może i Danzo wydaje się, że chce dobrze dla wioski, ale sabotując nasze działania wystawi ją na niebezpieczeństwo.
            - No tak, ale co w tym wszystkim ma do powiedzenia Orochimaru? – spytał Ryoushi, opierając się łokciami o stół. Nie wydawał się zainteresowany, ale słuchał. I gdy już się odzywał, wydawał się o wiele odważniejszy, niż ja.
            - Zemstę na Wiosce – odparł Morino sucho i pospiesznie, zbywającym tonem. Widać nie lubił nie tylko mnie, ale i Łowcy. Może to była kwestia naszego młodego wieku?
Specjalista od tortur i przesłuchań już otwierał usta, by kontynuować wątek lub zadać kolejne pytanie, ale ciemnowłosy chłopak obok mnie przerwał mu sprawnie.
            - Co to za zemsta, skoro Konoha ma stać cała, by Danzo miał czym rządzić? – spytał, krzyżując ręce na piersi. W sumie… mądre pytanie.
            Ścisnęło mnie w brzuchu. Chyba domyślałam się odpowiedzi. Poczułam na sobie spojrzenie Anko i obróciłam się w jej stronę. Ona też wiedziała.
            - Co sugerujesz? – Hokage zmrużyła oczy, pochylając się lekko w naszym kierunku.
            - Nic – wzruszył ramionami Szakal. – Ale jeśli się dowiemy, co Danzo mu obiecał i pozbędziemy się tego, będziemy mogli pokrzyżować im szyki.
            - Nie. – Wszystkie spojrzenia przy stole ponownie spoczęły na mojej twarzy, która natychmiastowo zrobiła się kilkanaście stopni cieplejsza. Odchrząknęłam, zatrzymując wzrok na najmilszej postaci – Akimichi’ego. W ten sposób łatwiej mi się mówiło. – Orochimaru chce Sasuke Uchihy – oznajmiłam, starając się nadać mojemu głosowi obojętny ton. A przynajmniej na tyle bezpłciowy, by nikt nie zorientował się, jak stresujące jest to dla mnie odkrycie i co dla mnie oznacza. – Podobnie jak Anko, ma on Przeklętą Pieczęć.
            Przy stole zawrzały pytania i dyskusje, które razem z Mitarashi starałyśmy się kontrolować. Tsunade była bardzo skupiona na dokładnej analizie zachowania Orochimaru. Bądź co bądź znała go najlepiej. Przy omawianiu jego osoby była dziwnie poważna i wymagająca.
            Nic nie było pewne, ale potrzebowaliśmy jakiś założeń, by móc podjąć kroki. Wymiana „dane przeciwko Konoha w zamian za Sasuke”, którego – swoją drogą – Danzo widocznie nienawidził, brzmiała bardzo prawdopodobnie. Cieszyłam się, że nikt z obecnych na sali nawet nie zaproponował, by w jakikolwiek go w to wciągać. Tak naprawdę większość rzeczy była postanowiona zanim dołączyłam do obrad – to Danzo i Orochimaru byli źli. Sasuke i Itachi byli bezpieczni.
            Spodziewałam się jednak kilku niewygodnych pytań na temat młodszego Uchihy przy pierwszym kontakcie z Morino. Albo zadanych mi w raporcie.
            Kami, dawno tyle nie pisałam. W dodatku nie mogłam wypełniać tego w domu, przy własnym biurku. Spędzałam więc w podziemnej bazie jeszcze więcej czasu, niż było to konieczne, jedynie czasami wychodząc gdzieś do knajpy z Anko i pisząc z nią, jeśli miała czas. Szybko się oczywiście okazało, że chciała mnie takimi „przysługami” wrobić w jeszcze więcej roboty. Nie dałam się.
            Uśmiechnęłam się do wychodzącego z sali Łowcy, który szedł w nieznany mi sektor bazy rozmawiając o czymś z Shizune. Pan Ulewa minął mnie bez słowa, kiwając tylko lekko na pożegnanie. Nadal przez większość czasu milczał, więc ledwo kojarzyłam, jak brzmi jego głos. Rysy jego twarzy niczym się nie wyróżniały. Gdyby wyszedł tak na ulicę Konohy, zniknąłby w tłumie.
Wlepiłam wzrok w wypolerowaną, czarną posadzkę, w której odbijały się podłużne lampy w suficie. Westchnęłam ciężko.
            Teraz najtrudniejsza część.
            Odebrałam przy wejściu zostawione tam w przechowalni rzeczy i zeszłam szeroką klatką schodową piętro niżej, do cel. W przejściu, przy szarych ścianach, stało dwóch strażników w maskach ANBU, ale nawet na mnie nie zareagowali, widocznie już mnie rozpoznając.
             Zastanawiałam się – skoro obrady Shinzobu były tajne, to oznaczało, że nikt z obecnych w bazie agentów nie wiedział zbyt wiele o ich planach. Mimo to było ich tu pełno, wykonywali rozkazy Hokage bez zastanowienia, prowadzili i pilnowali więźniów.  Jak im wytłumaczono obecność Itachi’ego? Ja, na ich miejscu, zaczęłabym wariować i zadawać masę pytań. Ci ANBU za to zdawali się ignorować to, co dzieje się dookoła. Byli nastawieni tylko na rozkaz i ufali swojej szefowej bezgranicznie.       
            Cóż, może to właśnie pokazywało różnicę między nami. Ich dojrzałość i profesjonalność i moje… bycie mną.
            Uśmiechnęłam się do dwóch białych masek obok drzwi, a ich właściciele odsunęli się, otwierając dla mnie metalowe wrota. Widok ubranego w czerń Itachi’ego, siedzącego nieruchomo na krześle, w ogóle mnie nie zdziwił.
            W podejściu do niego miałam dwie opcje. Po pierwsze – mogłam atakować jego spokój i obojętność moim wiecznym gadaniem. Dobrze mi to szło i były efekty. Poza tym to właśnie robiłam, gdy byłam zdenerwowana – mówiłam. Itachi musiał mieć w sobie irytację. Nie lubił mnie i było to jasne, z tym że póki nie było tego po nim otwarcie widać, mogłam gadać dalej. Ignorować rozsądek.
            Drugą opcją byłoby dostosowanie się. Bycie równie wstrzemięźliwą od uczuć i pustą jak on. Mogłoby się udać. Miałam w sobie tę melancholię. Nie byłam w tym momencie najszczęśliwsza. Ale co tu dużo kryć – bałam się. Bałam się ciszy przy Itachi’m, bałam się tego, że zacznę myśleć, bałam się, że jeśli potraktuje mnie poważnie – tak poważnie, jak Shinzobu – to dowiem się czegoś strasznego. Znowu zrobi mi coś z mózgiem i już się nie pozbieram, nie będę Niko.
            On był nie z tego świata. Wiedział za dużo, był inny niż reszta ludzi, których spotkałam. Przez niego moje życie się popaprało. Nie mogłam bawić się w agentkę. Nie chciałam być po środku tego wszystkiego, a już na pewno nie udając kogoś innego. Gadałam – okej, nie było cicho i dowiadywałam się różnych rzeczy. Wolałam być sobą i dawać upust swojemu zdenerwowaniu tu, wychodząc na niegroźną idiotkę, niż od całego tego napięcia wybuchnąć przy jego bracie.
            Kami, oni byli braćmi. Ta myśl z trudem przechodziła przez mój proces myślowy. On był rodziną. Jeśli w tym momencie ktoś był mi bliski jak rodzina, to był to obok Anko właśnie Sasuke. A jakbym jeszcze kiedyś – odpukać – miała stać się jego rodziną formalnie, to wtedy Itachi…
            Potrząsnęłam głową, czując na sobie ciemne, nieodgadnione oczy.
            - Obiecałam, więc jestem – westchnęłam, podchodząc do białego stołu i udając, że czuję się przy nim swobodnie. Przy shinobi’m, nie stole. Stół był całkiem w porządku. – Nie mam pojęcia, co lubisz, więc wybierałam ostrożnie i klasycznie – kontynuowałam, obok torby z Haisuchi kładąc termos, przewiązany wstążką pakunek i dwa plastikowe pudełka z bento. Czarnowłosy mężczyzna oparł się w krześle. Nie wiem, czy było to zdziwienie, czy chęć bycia jak najdalej od mojej kuchni. Zmarszczyłam nos na samą myśl. – To tylko jedzenie, nie ugryzie – zaśmiałam się nerwowo, wyjmując pałeczki i machając nimi. Co on, myślał, że go otruję?
            Mój głos odbijał się od równych, bladych ścian pomieszczenia i powodował u mnie ciarki. Uchiha patrzył na mnie z dołu, skupionym, spokojnym wzrokiem. Wpatrywał się w moją twarz. Analizował ją. Jakby widział mnie pierwszy raz.
            Jego oczy były inne niż u Sasuke. Zdecydowanie. Nie miałam bladego pojęcia, co sobie myśli. Mogłam tylko zgadywać, że miał mnie za kretynkę i gapił się na mnie sprawdzając, czy przynosząc mu jedzenie i herbatę, jestem zdrowa na umyśle.
            - Odpowiedziałeś na trzy pytania, więc proszę – herbata, bento, książki. – Wskazałam przy każdym słowie na odpowiedni „prezent”. – Jeśli chcesz coś innego, musisz niestety otworzyć usta, bo się nie domyślę – westchnęłam, unosząc przenośny termos i wzywając małego Katona tuż pod nim, drugą ręką.
            Jedynym życiem i iskrą w oczach Uchihy było właśnie to – ten ogień. Gdy podgrzałam herbatę i zakończyłam jutsu, jego spojrzenie ponownie było nieobecne i puste.
            Przez myśl mi przeszło, że gdy za kilka tygodni nadal nie będzie się odzywał, jego twarz będzie pozbawiona emocji, a poza nadal będzie wykazywała jedynie spokój i ignorowanie mnie, to podpalę go. Tylko po to, by zobaczyć jakieś uczucie.
            Ciekawe, czy moja możliwość kontroli chakry irytowała go. Ja na jego miejscu byłabym… zła. Musiał być przyzwyczajony do bycia super-potężnym przy każdym shinobi. I jeszcze towarzystwo Akatsuki. Kto był większym świrem, ja czy oni?
            Nie siadając rozlałam herbatę do dwóch filiżanek, które rozwinęłam z papieru. Przysunęłam jedną ostrożnie w jego kierunku, niemal do krawędzi stołu. Brunet przeniósł wzrok z mojej sylwetki na filiżankę. Miał takie samo spojrzenie. Może herbata też wydawała mu się idiotyczna?
            Może martwił się, że przemyciłam to nielegalnie. Lub go zatruję. Lub była to oznaka współczucia? Kami, nie. Aż chciałam krzyknąć, by nie myślał o mnie tak nisko, że to była po prostu zwykła łapówka.
            Przełknęłam ślinę, gdy żadne z nas nie ruszało się stanowczo za długo. Z lekką irytacją rozpięłam dobrze mi już znaną torbę i nabiłam strzykawkę seledynowym płynem. Shinobi nawet bez upominania położył rękę na blacie. Oczyściłam ją, wykonałam zastrzyk i schowałam narzędzia, kładąc torbę przy krześle, by na stole było więcej miejsca. Dostrzegłam kosz w przeciwległym rogu pokoju i zgniotłam papier po filiżankach w kulkę, rzucając nim bez wstawania z krzesła.
            - Punkt – oznajmiłam, sięgając po herbatę. Ku mojej radości, Uchiha zrobił to samo. – Ah, przepraszam – zachłysnęłam się, czując jej cierpki smak. Sięgnęłam do paczki. – Jeśli słodzisz…
            Odpowiedziało mi lekkie uniesienie ręki. Kilka centymetrów. Dłoń ruszyła się z blatu.
            Skuliłam się jak skarcone dziecko. Coś mną ścisnęło w środku. Nie to, że spodziewałam się ataku. Można było w ogóle zabić jednym ruchem dłoni, tak delikatnym? Miałam nadzieję, że nie.
            Kami, on mi się kazał zamknąć. Ręką! A ja się wystraszyłam. Bezczelność.
            Uspokoiłam oddech i posłodziłam swoją herbatę, mieszając ją głośniej i bardziej zamaszyście, niż było to konieczne. Jeśli nie mogłam Itachi’ego zadowolić swoimi podarunkami, może chociaż mogłam go rozśmieszyć swoim nieszczęściem. Sasuke zawsze się uśmiechał, gdy byłam w tarapatach lub coś mi nie wychodziło. Miałby teraz niezły ubaw.
            Znowu ta cisza. Czułam, jak otacza mnie z każdej strony i drapie. Ciało swędziało mnie od tej ciszy, miałam ochotę podskoczyć z krzesła i zacząć krzyczeć z tej bezsilności i napięcia.
            - Zrobiłam ci bento z owocami morza i warzywami – mruknęłam, wskazując na nietknięte pudełko. Jeśli kiedyś myślałam o dokarmianiu bruneta, bo wydawało mi się, że źle go traktują, to chwilowo moja irytacja zmyła ze mnie tę potrzebę. - Książki są o historii i ninjutsu. Spodobają ci się, bo są…
            - …nudne? – przerwał mi suchym głosem, odstawiając filiżankę na blat i przechylając przy tym lekko głowę. Nie przyniosłam talerzyków. Hańba w obecności spadkobiercy klanu!
Jego ton był agresywny. Nie, raczej… wyzywający. Odezwał się i poruszył w tym samym momencie. Przez chwilę martwiłam się, czy mój mózg pozbiera się po takim szoku.
            Uniosłam brew. Czy on właśnie zażartował? Nie. Czytał mi w myślach, to było to.
            - Chciałam powiedzieć „poważne” i „ciekawe” – skłamałam z wrednym uśmiechem, dolewając mu bez pozwolenia herbaty. Uchiha podążył wzrokiem za moimi dłońmi i termosem. – Ale skoro sam się przyznajesz… - westchnęłam teatralnie, zarzucając nogę na nogę i siadając wygodniej w krześle.
            Miałam nadzieję, że wyglądałam na taką, która wie, co robi. Bo z pewnością tak się nie czułam.
            No dobra. Odezwał się. Powiedział jedno słowo, ale zawsze. Teraz tylko trzeba było utrzymać dobrą tendencję. Odpakowałam dwie książki, bardzo stare i jedne z grubszych w naszym domu, a Itachi spojrzał na nie przelotnie.
            - Czytałeś którąś? – spytałam, czując się nieswojo. Jak to kurde było, że on nie musiał robić nic, a ja się dwoiłam i troiłam, by sprawić mu przyjemność i zmusić go do gadania? Co on był, jakimś księciem, po co ja w ogóle tu zostałam? Mężczyzna przytaknął. Bardzo delikatnie. - Żartujesz – zaśmiałam się. To były rzadkie okazy, na pewno…
            Moje zszokowane spojrzenie spotkało się z lekko uniesioną brwią i krytycznym wzrokiem. Potępiającym i sceptycznym.
Parsknęłam. Dotarło do mnie, co powiedziałam. Co za idiotyczna sytuacja. Z tego napięcia i stresu moje ciało nie wytrzymało. Mój śmiech niósł się po całym pokoju. Nie mogłam się uspokoić. Byłam pewna, że słyszą mnie też strażnicy przy drzwiach.
            - Cały czas – mruknął shinobi, nie uśmiechając się jednak ani odrobinkę. Mimo to dobił mnie tylko swoim ochrypłym, cichym komentarzem, a ja już się trzymałam kurczowo za brzuch.
            - Przepraszam – sapnęłam, łapiąc oddech i uspokajając się. Mój śmiech wytrącił go z równowagi, musiał. – Oczywiście, że nie żartujesz. No trudno. Dobrze więc, że przyniosłam dwie, to czymś się zajmiesz w tym… - Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym nie było absolutnie nic do roboty. Poza spaniem.
Zmarszczyłam brwi, widząc, że posłanie na futonie pod ścianą było nietknięte.
            Już otwierałam usta, by spytać, czy cierpi na bezsenność, gdy poczułam i usłyszałam ruch za drzwiami.
            Serce zabiło mi mocniej. Odwróciłam się raptownie na krześle, w tym samym momencie, gdy metalowe drzwi otworzyły się, skrzypiąc na zawiasach i omal nie uderzając z hukiem w ścianę.
            - Spoko, kocie, to tylko ja – zaśmiała się dźwięcznie Anko, wchodząc do pokoju z taką pewnością, jakby była u siebie. Na widok Itachi’ego jej uśmiech tylko się poszerzył. Strażnicy zamknęli za nią drzwi, więc chyba była tu służbowo. I legalnie. Podeszła do nas, kręcąc głową z zadowolonym z siebie uśmiechem. – Kopę lat, Uchiha, nic się nie zmieniłeś…
            Nabrałam powietrza w płuca. Spojrzałam na Mitarashi, opierającą się nonszalancko o oparcie mojego fotela, a potem na Itachi’ego. Potem na Anko, potem znów na Itachi’ego. Albo mi się wydawało, albo dostrzegłam coś w jego oczach. Irytację?
            A więc się znali! Kami!
            - Witaj, Anko – odparł nisko Uchiha, krzyżując ręce i opierając się w plastikowym fotelu. Wyższość, obojętność, oschłość. I chęć bycia jak najdalej. Tym razem na pewno. – Ty… - Zmarszczył drobinę brwi, patrząc na moją siostro-opiekunkę krytycznym wzrokiem. - …też nie.
            Nie wiem, czemu, ale w jego ustach nie był to komplement. Wręcz przeciwnie.
            Chciało mi się na powrót śmiać. Anko zaledwie pojawiła się w pomieszczeniu, a już wydobyła z niego więcej słów i min, niż ja kiedykolwiek. Musieli być kiedyś blisko. Czemu mi nigdy o tym nie wspominała?! Przecież była taka rozgadana, dosłownie kopalnia wiedzy o Itachi’m! Spadła mi z nieba.
            Poczułam nagły przypływ dumy i pewności siebie. Anko tu była, więc wszystko było w porządku. Właściwie to byłyśmy bardzo do siebie podobne, i jeśli Uchiha wytrzymał z nią, to czemu nie ze mną?
            - No i jak tam… - Kobieta uniosła brwi, a uśmiech nie znikał jej z twarzy. Poczochrała mi włosy. - …cię bratowa traktuje?
            Odtrąciłam jej rękę, otwierając lekko usta. Nie wiedziałam, czy wrzasnąć, czy pisnąć. Spojrzałam pospiesznie na bruneta i tym razem nie wyłapałam w jego oczach emocji. Spojrzał jednak na mnie tym swoim analitycznym, podważającym moją inteligencję wzrokiem i już go ze mnie nie zdjął. I nic nie powiedział, na powrót wznosząc mury obojętności i spokoju.
            Spłonęłam rumieńcem, ponownie czując się mała i słaba. I głupia.
            Czy ja serio myślałam, że tak ważny fakt o mnie długo wytrzyma w tajemnicy przed Itachi’m Uchihą? Kami, mogłam mu powiedzieć sama, delikatniej, a nie tak… ugh. Anko.
            - Widzę, że dobrze… - zaśmiała się kunoichi, przyglądając się z dziecięcą ciekawością wszystkiemu, co leży na stole. – O, herbata. Jak miło.
            - Jesteś tu w jakimś celu, Anko? – spytałam, mrużąc oczy i zaciskając i prostując na zmianę spocone dłonie. Itachi podniósł swoją filiżankę, ignorując nas kompletnie.
            - Tak, kiciu – odparła szybko Mitarashi, otwierając jedno z pudełek z bento i dorywając onigiri. Ja i brunet podążyliśmy wzrokiem za znikającą kulką ryżu. – O rety, ale jestem głodna…
            - Anko – warknęłam, nie mogąc już powstrzymać swojej irytacji. Ona nie była głupia. Nie była też samobójczynią, przynajmniej przez większość czasu. Jeśli chciała zirytować Uchihę, na pewno miała na to wiele bardziej wymyślnych i subtelniejszych sposobów, niż ten. Po coś tu przylazła i swoim zachowaniem nas testowała. Może nie mnie. Ale Itachi’ego na pewno. Problem w tym, że shinobi nie reagował, sącząc powoli herbatę i patrząc się gdzieś na ścianę za moimi plecami, widocznie przyzwyczajony do klasycznych szarad kobiety w płaszczu.
            - Przyszłam z pytaniem od Hokage – westchnęła Anko, oblizując palce. Nie zdjęłam z niej wściekłego wzroku. Nie dlatego, że była jakimś specjalnie miłym widokiem. Głupio mi było patrzeć na Itachi’ego. Anko podparła się pod bok, przewracając oczami, widocznie zirytowana, że musi tak szybko przejść do rzeczy. Odwróciła się w stronę bruneta. – Ustaliliśmy nasze stanowisko co do Danzo i tak, jak przypuszczaliśmy – będziesz nam potrzebny – oświadczyła, a jej głos przyjął poważny ton. Uchiha nie zareagował, widocznie nie przejmując się wizją walki z Shimurą. Co takiego Danzo właściwie potrafił, że aż potrzebowali Itachi’ego? I czy mogliśmy mu zaufać w tak ważnej sprawie? – Pytanie tylko, czy nadal… - Zakręciła dłonią, rzucając mi pospieszne, zagadkowe spojrzenie, wracając potem wzrokiem do Itachi’ego. Ten skrzyżował ręce na piersi i cierpliwie czekał, aż jouninka znajdzie odpowiednie słowa. - …jesteś w posiadaniu… wiesz, czego. - Uniosła brew, kręcąc głową, a ja westchnęłam. Nie było mnie na każdym posiedzeniu i wyglądało na to, że jestem tu zbędna. Jeśli Mitarashi musiała owijać w bawełnę i omijać mnie w rozmowie, znaczyło to, że po prostu na razie nie dane mi było wiedzieć. Oczywiście, byłam ciekawa, co też Itachi może mieć, co przydałoby się w wojnie z radnym. Ale przecież nie mogłam tak po prostu zapytać.
            - To może ja wyjdę – mruknęłam, podnosząc się z krzesła.
            - Owszem, jestem.
            Opadłam z powrotem na fotel, ponownie przeskakując wzrokiem z Anko na bruneta. Kobieta mlasnęła ustami, kiwając lekko głową z zadowoleniem.
            - Cudnie. Przyda się, w razie czego. Przekażę dobrą wiadomość. – Posłała nam oślepiający uśmiech, chwytając błyskawicznie kolejne onigiri i kierując się z gracją do wyjścia. – Nie siedź tu za długo, Niko, bo nabawisz się Posępności Ponurej lub Mroku Wiecznego.
            Drzwi zatrzasnęły się za nią, a ja musiałam po pewnym czasie podnieść wzrok, by spojrzeć na bladą twarz i ciemne, wyczekujące oczy brata Sasuke.
            Powiedzieć, kim jest dla mnie Anko? Kim jest Sasuke? Kami, „bratowa”. To brzmiało, jakbym była jego żoną! Usłyszał moje prawdziwe imię. To też mogło być dla niego dziwne. A przecież miał mi ufać. Mogłam się wytłumaczyć, naprawić to wszystko…
            …albo nie. Bo dlaczego niby? Czemu wszędzie, gdzie szłam, miałam być popychadłem? Czemu to ja miałam się tłumaczyć i starać? Był jednym z największych shinobi, jeśli chciał coś wiedzieć – mógł zapytać. Nie musiałam się przed nim spowiadać i na siłę zapełniać tej ciszy. Bałam się, owszem, ale to nie znaczyło, że był moim przełożonym.
            Shinzobu też mieli przede mną tajemnice. Nie wiedziałam niemal nic o Korzeniu, o Danzo, o tym, co niby Itachi miał ze sobą. Ile to razy wpakowałam się w kłopoty, dając komuś przewagę psychiczną przez mój długi jęzor? Zdradzając swoje tajemnice i plany? Inni nie popełniali tego błędu, nawet Anko. Może więc nadszedł czas, bym czegoś się od nich nauczyła?
            Miałam w sobie resztki dumy. Na szczęście. Itachi nie był Sasuke, ale to nie znaczyło, że miałam go traktować jak małe dziecko. Był kryminalistą i mordercą lub geniuszem i agentem. Tak czy inaczej – nie potrzebował i nie zasługiwał na obchodzenie się z nim, jak z jajkiem.
            Odetchnęłam, starając się uspokoić, po czym dolałam sobie letniej herbaty. Termos był już pusty. Sięgnęłam po onigiri, widząc, że Itachi nie ma zamiaru jeść.
            - Jeśli zapytam, o co jej chodziło, na pewno nie odpowiesz – mruknęłam, biorąc kęs ryżowej kanapki. Ledwo co czułam smak. Nie miałam nastroju na jedzenie i tak naprawdę próbowałam czymś zająć ręce i umysł. – Mam więc inne pytania. – Usadowiłam się wygodniej w krześle, kończąc jedzenie, by nie mówić z pełnymi ustami. Uchiha patrzył na pudełko z bento, ale nie widać było po nim głodu czy choćby krzty zainteresowania. – Czemu nie zabiłeś Sasuke?
            Mężczyzna nawet nie podniósł na mnie wzroku. Nastała cisza nieprzerywana niczym, co mogłoby ją „unormalnić”. W domu słychać było gwar z ulicy, świergot ptaków, kroki na korytarzu. W tym pomieszczeniu nie było nawet zegara, więc nic nie tykało, nie było też skrzypiącej podłogi czy wiatraka. Idealną ciszę dopełniał zupełny brak chakry. Nawet swoją własną ledwo wyczuwałam, jakby była zbyt leniwa, by walczyć z moją wolą o wydostanie się z mojego ciała.
            Lub po prostu się go bała.
            - Czemu więc nie zabiłeś mnie? – spytałam, sięgając po filiżankę z herbatą i po raz kolejny nie uzyskując odpowiedzi. Zaczęłam się głowić, czy były to niewygodne pytania, czy może mój ogólny limit się skończył i Itachi nie miał zamiaru odpowiedzieć na żadne z nich, jakiekolwiek by ono nie było. Może Anko wyprowadziła go z równowagi i był wściekły?
            Naprawdę, niech no ja ją dorwę.
            - Dlaczego byłeś wcześniej w świątyni Amaterasu?
            Obserwowałam go dokładnie, całą jego sylwetkę, dlatego nie umknęło mojej uwadze, jak lekko drgnęła jego dłoń ułożona na stole. Po raz pierwszy jakoś zareagował. Zmarszczyłam brwi. Przeczekałam ciszę, myśląc nad kolejnym stopniowo wygodniejszym pytaniem, które podważyłoby teorię, że shinobi ignoruje mnie całkowicie.
            - Uratowałem Shinkena na misji – odparł Uchiha, oddychając cicho i nie patrząc na mnie. Doskonale wiedział, że właśnie o to pytałam – jakim cudem zdołał zaskarbić sobie wdzięczność mnicha, z którym jako shinobi Konohy nie miał prawa mieć styczności.
            - Misji związanej z Akazuno? – spytałam, unosząc lekko brew. Itachi zaczął kaszleć, dłużej niż zwykle. Pochylił się lekko, starając się usilnie powstrzymać atak.
            Zacisnęłam dłoń na oparciu fotela, zupełnie nie wiedząc, co robić. Kultura nakazywała spytać, jak się czuje, poklepać po plecach lub wezwać pomoc. Chociażby podać chusteczkę. Rozsądek i instynkt kazał siedzieć prosto i czekać.
            Zamurowało mnie.
            Skoro wyznaczono mnie jako osobę robiącą zastrzyki, znaczyło to, że nikt inny z medic-ninów – ani Shizune, ani Ryoushi - nie chciał zbliżać się do Itachi’ego. Bali się i nauczono tego mnie, bo kontrolowałam chakrę przy Haisekai. Jednak nie zaprowadzono mnie na żadne badania, bym pilnowała Uchihy przy oględzinach, a to oznaczało, że Hokage nie rozpoczęła kuracji.
            Czy w ogóle miała zamiar go leczyć?
            I co mnie to obchodziło?
            - Jak poznałeś mojego wuja?
            - Shinken rozmawiał z Hokage, ja byłem eskortą – mruknął ochrypłym głosem były nukenin, kilka minut po tym, gdy uspokoił oddech i otarł usta wierzchem dłoni. Ta schowała się pod stół, prawdopodobnie bym nie widziała jej zawartości.
            - Czy jest możliwe, że Korzeniowi było na rękę zabicie mnichów, bo rozmowy z Hokage nie potoczyły się po myśli Wioski? – spytałam, czując w ustach dziwnie gorzki smak. Zaczynałam czuć rosnącą irytację z powodu tych wszystkich tajemnic.
            One były tylko półproduktem. To, co działo się z ich powodu, było najważniejsze. Już sama sytuacja Sasuke i Itachi’ego wyprowadzała mnie z równowagi. Miałam ochotę wpaść do sali obrad Rady, gdziekolwiek by ona nie była, i sprać jej członków na kwaśne jabłko. Lub gorzej. Teraz, gdy wiedziałam, kto stoi za śmiercią mojej rodziny, moje uczucia były jeszcze bardziej klarowne.
            Przepełnione wściekłością. By nie powiedzieć „nienawiścią”.
            - Tak.
            Nabrałam powietrza w płuca, wypuszczając je powoli i opierając się łokciami o stół. To jeszcze nie znaczyło, że tak było. Sam Itachi powiedział, że to było „możliwe”, a tak naprawdę nie musiałam mu wierzyć, jeśli nie chciałam.
            Bo nie chciałam. Jednak po co miałby kłamać?
            Skarciłam się w myślach. On był urodzonym kłamcą. Jego całe życie było jedną wielką manipulacją. Nie miał uczuć i wyrzutów sumienia, był maszyną. To, że został tu sprowadzony, nie znaczyło, że musiałam mu doszczętnie ufać.
            Itachi Uchiha był agentem. Zaufanym człowiekiem Konohy, nie moim.
            Dobro wioski było dla mnie ważne, ale nie najważniejsze. Może byłam egoistką, myśląc w ten sposób, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że mój rozmówca ma na uwadze jedynie dobro ogółu. Nie jednostki. Skoro poświęcił siebie, na pewno poświęciłby dla Konohy Sasuke. I mnie. I każdego, kogo znał. Lub nie znał.
            W jego oczach byłam właśnie tym – jednostką. W dodatku taką, która miała bliskie stosunki z jego bratem, wiedziała za dużo i miała irytujące go umiejętności. W dodatku przesłuchiwała go nadprogramowo, mimo że nie miała do tego prawa. Jak teraz o tym myślałam, to to był cud, że mnie nie zabił.
            Bo mógł. W tej wiosce była chyba tylko jedna osoba, która przejęłaby się moim zniknięciem i szczerze mówiąc wiele by to w jej życiu nie zmieniło. I tak już Itachi’ego nienawidziła. Miałaby tylko jeden powód więcej, by dokonać swojej zemsty.
            Zemsty, która stała pod znakiem zapytania.
            Spojrzałam na wysokiego Uchihę spod lekko przymkniętych oczu. Byłam zmęczona.
            Zastanawiałam się cały dzień, czy życzę mu śmierci. Z jednej strony zabił masę ludzi, z drugiej był dobrym człowiekiem. Z jednej to był cel Sasuke, z drugiej… Kami, jak teraz na niego patrzyłam, to może nawet tak by było lepiej? Itachi nie wyglądał mi na osobę, która chciała koniecznie żyć.
            Był zmęczony. Znudzony. Wyzuty z uczuć, a więc i ze szczęścia. Kim on był dla Wioski, poza kolejnym z wielu shinobi’ch do eksploatacji? Poświęcił całe swoje życie dla dobra innych, a w zamian dostał zbrukane imię i nienawiść jedynego członka rodziny.
            Czy ja bym na jego miejscu chciała tak żyć?
            Potrzasnęłam głową.
            Co za dziwne myśli. Zaczynałam wariować. Przez to miejsce i towarzystwo. Naprawdę czymś się tu zarażałam.
            Wstałam ociężale z krzesła, pakując termos i torbę z Haisuchi. Filiżanki, jedzenie i książki zostawiłam. A nuż mógł zmienić zdanie.
            - Odpowiedziałeś mi… trzy razy. – westchnęłam. To było trochę jak gra, w którą grałam kiedyś z Sasuke. Gdy włamał się do mojego pokoju. – Mam coś ci przynieść, czy chcesz zapłaty we własnych pytaniach? – spytałam, stojąc prosto i przechylając głowę na bok.
            Odpowiedział mi spokojny, chłodny wzrok i cisza.
            - No tak. Oczywiście – mruknęłam sama do siebie, otwierając metalowe drzwi i wychodząc z pokoju. Dźwięk ciężkiej zasuwy rozniósł się po ciemnym korytarzu, a echo poniosło za sobą moje szybkie kroki.
            Dzień był pochmurny i chłodny. Wiał dość silny wiatr, który buczał irytująco pomiędzy wąskimi uliczkami wioski. Na zewnątrz nie było wielu ludzi, więc nie miałam problemów ze zrobieniem szybkich zakupów na obiad. Wstąpiłam przy okazji do sklepu z bronią, by uzupełnić sprzęt. Kierowałam się dalej w kierunku domu, zbaczając nieco z trasy, gdy zauważyłam, że jeden ze zwykle zamkniętych pawilonów wznowił działalność. Przeczytałam szyld widniejący nad wejściem krzywiąc się lekko, ale weszłam mimo to. Bądź co bądź oglądanie nie kosztowało.
            Nie wiem, co skłoniło mnie do wejścia do drogerii. Pozwoliłam sobie zrzucić winę na mój zły humor i stres. Bo to dziewczyny robiły, gdy miały zły humor, prawda? Chodziły na zakupy i jadły lody. Na te drugie było dziś stanowczo za zimno, a do długich dziewczęcych wypadów nie miałam partnerki, więc ograniczyłam się do spontanicznego zakupu niezbyt drogich perfum, które natychmiast przypadły mi do gustu.
            W sumie to ciągle wydawałam pieniądze tylko na broń i jedzenie. Powinnam była od czasu do czasu kupić sobie coś ładnego. Nie tylko perfumy. Od wszystkich misji i treningów zasoby mojej szafy również mocno wyszczuplały. Umiałam cerować i szyć, ale niektóre rzeczy były nie do odratowania.
            Poza tym serio – bluzka z wielką łatą? Jak by to wyglądało?
            Moją uwagę przykuły wesołe krzyki z pola treningowego. Wiedziałam, że Sasuke trenuje dziś gdzie indziej, a mimo to skierowałam tam swoje kroki, trochę ciekawa. Dawno nie widziałam moich rówieśników i nie oglądałam cudzych treningów. A może byłoby to fajne.
            Mój niepewny uśmiech poszerzył się, gdy zobaczyłam pomarańczowy dres. Niesamowicie odstawał od ponurego, pochmurnego otoczenia. Jasne włosy były rozczochrane, ale ich właściciel miał na twarzy wielki uśmiech. W sumie jak przez większość czasu, gdy go czasami spotykałam.
            Przystanęłam nieopodal, kładąc torby z zakupami na ziemi. Nigdzie mi się nie spieszyło. Mogłam trochę odetchnąć, obserwując, jak drużyna A trenuje swoje taijutsu.
            Każdy z nich walczył inaczej. Naruto miał niezwykły refleks, a za jego ciosami szła siła. Był energiczny, spontaniczny i pomysłowy. Nie bał się napierać i wychodzić z inicjatywą. Nie miał jednak takiego stylu i doświadczenia, jak Hinata.
Dziewczyna była nieśmiałą jąkałą, ale gdy przychodziło co do czego, potrafiła pokazać pazurki. Byłam oszołomiona jej szybkością i spokojem. Jej walka wyglądała jak zaplanowany taniec. Za każdym ciosem szła taka pewność siebie i naturalność, że wyglądało to, jakby kunoichi przez całe życie nie robiła nic innego.
            Sakura… to była inna kwestia. Walczyłam z nią, więc mogłam pozwolić sobie na nieco bardziej krytyczne spojrzenie. Haruno walcząca z klonem Uzumaki’ego biła się… taktycznie. Jej ciosy były sprawne, ale proste do przewidzenia i skontrowania. Planowała je jednak tak, że gdy dochodziły do skutku, dawały jej przewagę w walce. Celowała w bolesne miejsca – kostki, podbrzusze i twarz. Potrafiła wykorzystać siłę przeciwnika przeciw niemu, przewracając go.
            Zamrugałam, gdy jeden z blondynów odskoczył od przeciwniczki i ułożył symbol z dwóch dłoni. Poczułam wstrząsająco silną chakrę, a całe pole treningowe zaroiło się od pomarańczu. Dwie kunoichi stanęły plecami do siebie, zanim nadciągnęła do nich chmara przeciwników. Straciłam je z oczu, ale z systematycznych odgłosów znikania Cienistych Klonów wnioskowałam, że dobrze sobie radzą.
            - Podpatrujesz przyszłego Hokage w akcji, ‘ttebayo? – Odwróciłam wzrok, starając się udać zaskoczenie. Tak naprawdę chakra Naruto była dość charakterystyczna. W dodatku słabo ją ukrywał, więc wiedziałam, że oryginał po wyrzuceniu z siebie mas energii potrzebnych do zrobienia Masowego Podziału Cienia odłączył się od grupy, by podejść do zajętego przeze mnie drzewa.
            Nastąpił duży wybuch, a nad chmarą Naruto zobaczyłam błysk błękitnej chakry.
            - Aah. Usłyszałam odgłosy walki i przyszłam się przywi-… - Spojrzałam w bok, gdzie Uzumaki’ego już nie było. Obróciłam się lekko, widząc chłopaka grzebiącego w mojej torbie. – Oi, to moje!
            - Głodny jestem – przyznał blondyn, wyjmując pospiesznie rękę spomiędzy moich zakupów. Zmrużyłam oczy, podpierając się pod boki. – Gomen.
            Z tymi wąsami na policzkach wyglądał jak kot. Niewinny, głodny kot. W dodatku miał krwawiące rozcięcie z boku twarzy, ciągnące się od skroni do ucha.
            Westchnęłam.
            - Tam gdzieś są słodkie bułki. Weź sobie jedną. I dla dziewczyn też.
            - Ooo, dzięki, Niko-chan – zaśmiał się shinobi, pocierając ręce i rzucając się w kierunku torby. Wzruszyłam ramionami. Przynajmniej nie czekał mnie ochrzan od Uchihy, że jem za dużo słodyczy.
            „Ciasto to nie śniadanie”. Pf, też mi coś.
            - O-Ohayo, Niko-san. – Odwróciłam się w kierunku pola treningowego, nie czując nawet obecności dwóch kunoichi, które stały nie dalej niż metr ode mnie. Haruno mierzyła Naruto zirytowanym wzrokiem.
            - NAR-…
            - Nie, nie. Spokojnie. Pozwoliłam mu. Częstujcie się, jeśli chcecie. I tak kupiłam za dużo. – Machnęłam ręką, czując lekką irytację. Z podglądania treningu zrobił się piknik. W dodatku z osobami, z którymi nie do końca się dogadywałam.
            Sakura Haruno. W sumie to nadal byłyśmy umówione na rewanż.
            - Co tam u was? – spytałam, opierając się o drzewo i patrząc, jak Sakura i Naruto wcinają słodkie bułki. Hyuuga grzecznie odmówiła. Po jej czole spływała stróżka potu. Sakura miała zdarte kolana.
            - Nif – odparł Uzumaki z ustami pełnymi bułki z jagodami. – Ne wysłali naf na misję z Akatfuki, znowu.
            Chodziło mu o tę misję, na której nie powiodło się schwytanie Itachi’ego i porwano Kazekage, czy tą, podczas której zginął Asuma-san? Nie rozumiałam, którego z tych zadań Jinchuuriki Kyuubi’ego zazdrościł innym shinobi, ale porzuciłam starania zrozumienia jego motywów.
            - Słyszałam jednak, że ktoś był wysłany do kryjówki Orochimaru – zagaiłam, unosząc brew. Hinata przytaknęła, nie zdejmując zamyślonego wzroku bladych tęczówek z niczego nieświadomego Naruto. – Wiecie, kto?
            - Hai. Drużyna E z grupą jouninów – odparła Sakura, kończąc ciastko z truskawkami i odchodząc kawałek w głąb lasu. Wróciła ze swoją torbą. Miała taki sam kolor, jak moja. Ta ze strzykawkami.  Grupa E? A więc… Sai, Neji i Shikamaru. Ciekawe, jak się trzymał po tym wszystkim… - Ale słyszałam, że klapa i nic ciekawego.
            Z uwagą patrzyłam, jak Sakura chwyta Naruto za policzek i przykłada mu świecącą seledynowym światłem rękę do rozcięcia na twarzy. Chłopak zarumienił się, ale dał się wyleczyć. Bądź co bądź rana pozostawiona za długo sama sobie zostawiała blizny.
            Ciekawe, ale ja i Sasuke mieliśmy masę blizn. Na członkach grupy A nie widziałam ich. Czyżby nasza wspaniała Megumi była beznadziejnym iryoninem? Niemożliwe.
            - Dawno cię nie widziałam, Niko, gdzie byłaś? – spytała dyplomatycznie Sakura, gdy wyleczyła też niewielkie skaleczenie na ramieniu Hinaty. Ciemnowłosa podziękowała grzecznie.
            Zmarszczyłam brwi. W sumie… mogłam się spodziewać interrogacji. To była dwójka z byłej drużyny Sasuke. Oczywiste było, że chcieli wiedzieć, co u Uchihy. Szkoda tylko, że bali się zapytać nie owijając w bawełnę. Zawsze byłam chętna do plotek i uprzykrzania mu życia.
            - Ah, tu i tam… - westchnęłam tajemniczo. Kami, gdyby tylko wiedzieli. Tajne misje ANBU, odkrywanie starych świątyń i wymazanych z map miast, własnej przeszłości, zabijanie mafiosów, spiskowanie przeciwko Radzie Wioski, zabijanie członków Akatsuki i spotkania z jednym z najgroźniejszych nukeninów. – Nic ciekawego.
            - Słyszałaś o Kareki? – spytał blondyn, gdy cisza zaczęła być dla niego zbyt dużym wyzwaniem. Kucał blisko mnie, wyrywając trawę garściami i drąc źdźbła na mniejsze kawałki.
            Sasuke kiedyś powiedział, że Naruto ma ADHD. Nie potrafi usiedzieć w miejscu, ma dziwne, irytujące odruchy, mówi stanowczo za głośno i nie potrafi się zamknąć. Teraz jednak nie mogłam się z nim zgodzić. Uzumaki był… normalny. Albo wydoroślał, albo dziewczyny w jego zespole go przytemperowały.
            Albo po prostu Uchiha przesadzał.
            - Martwym drzewie? – Uniosłam brwi. Wiem, że mało działo się w wiosce, ale żeby pytać o umierający las…
            - Chodzi mu o pub – westchnęła Sakura, krzyżując ręce na piersi. – Chodzimy tam od kilku tygodni. Mają tani alkohol i całkiem dobre jedzenie.
            Oh. Pub. Oni… mnie zapraszali? Mnie? Nie… Sasuke?
            Powstrzymałam ochotę, by obejrzeć się przez ramię, czy aby na pewno nikt za mną nie stał. Ktoś… no nie wiem. Bardziej towarzyski. Lubiany. Znany z tego, że lubi dobrze się zabawić. Taki, kto wychodząc raz na miesiąc z domu nie jest po kilku godzinach wywlekany z imprezy za włosy przez wściekłego, zazdrosnego chłopaka.
            W sumie… alkohol dobrze by mi zrobił. I ludzie. Tak, przy ludziach się nie myślało, można było posłuchać o ich problemach i przygodach, zamiast zamartwiać się własnymi. W pubach nie było też Uchihy, któremu w każdej chwili można było niechcący wypaplać coś ważnego.
            - Rozumiem, że mam wpaść? – zaśmiałam się sztucznie, co jednak chyba zostało zignorowane przez dziewczyny i przyszłego Hokage. – Gdzie to w ogóle jest?
            - W centrum, niedaleko was w sumie. Za mostem na wschód – Haruno machnęła ręką w dobrym kierunku, jakby to miało w jakikolwiek sposób pomóc. Kącik moich ust lekko zadrżał na brak jadu przy słowie „was”. Ktoś tu dorósł! – Nie siedzimy tam codziennie, ale często jest tam więcej shinobi, niż cywili. No i niedługo chyba idziemy większą grupą… - Dziewczyna zmarszczyła brwi, jakby próbując sobie coś przypomnieć.
            Hyuuga obok bawiła się końcem swojej fioletowej bluzy z kapturem. Dobrze wyglądała. Haruno też, w sumie. Zapuszczała włosy?
            - Lee-san obchodzi urodziny. Chyba b-będziemy tam w piątek.
            Oh. Kolejne urodziny, o których nie miałam prawa wiedzieć; kolejnej osoby, którą ledwo znałam. Super.
            - Spróbuję przyjść – uśmiechnęłam się, podnosząc torbę z zakupami z ziemi. Była dość ciężka. Kupiłam dobre wino, przy którym miło się czytało stare książki. Z Kakkahana zostały mi te najnudniejsze – o tradycjach, historii i religii. – I sprowadzić Króla Gburów.
            Obiecałam to wiedząc, że ten niezwykły plan nie dojdzie do skutku. Bądź co bądź Sasuke nie ruszył kufra na urodziny Ino i stronił od wszelkich innych wyjść, które nie były obowiązkowe. Na moją propozycje spaceru zareagował, jakbym uderzyła go patelnią w krocze. Mogłam spokojnie udawać, że go namówię i przyjść sama.
            Trójka shinobi uśmiechnęła się na moje słowa, każde z nich na swój sposób. Westchnęłam, podnosząc wzrok do gęstych, szarych chmur. Nie zapowiadało się na deszcz, ale i tak było wielce nieprzyjemnie. Nic tylko zakopać się pod kocem z dobrym jedzeniem i książką.
            - Będę już lecieć. – Minęłam stojącego obok mnie Uzumaki’ego, kierując się w stronę ulicy. – Ja ne. – Odpowiedziały mi tylko dwa głosy. Sakura wydawała się dziwnie zamyślona, ale nie miałam czasu i ochoty, by pytać ją, co się stało. W sumie pytanie nie miało sensu. I tak nic by mi nie powiedziała.
            Zabawne. Sama siebie widziałam już teraz jako osobę niegodną zaufania.
            Nie to, że granie nie wychodziło mi dobrze. Szczerze? Im bardziej wczuwałam się w kłamanie i nie myślenie o całej tej sytuacji, tym bardziej sama zaczynałam wierzyć, że wszystko jest w porządku. Przebywanie z Sasuke nie było wcale tak trudne, jak się spodziewałam, że będzie. Po prostu… podzieliłam się na dwie części. Jedna wstawała wcześniej, niż lubiła i wypełniała swoje obowiązki związane z planem Shinzobu oraz próbowała nie zwariować w towarzystwie Itachi’ego. Druga trenowała, gotowała, rozmawiała z Sasuke jak gdyby nigdy nic i korzystała z pozostałego czasu.
            Pozostały czas. Podświadomie odliczałam dni i godziny, ciągle byłam spięta i zmęczona. Na co ja liczyłam? Do czego zmierzałam? Wiedziałam, że z każdą wizytą w bazie i każdą naradą jesteśmy coraz bliżej konfrontacji z Danzo.
            Nie byłam jednak pewna, czy cieszyć się czy martwić z tego powodu. Chciałam, by to wszystko dobiegło końca i wyjaśniło się, czy może wolałam zostać tak jeszcze przez chwilę, w niewiedzy i stagnacji, mogąc pozwolić sobie na marzenia, że wszystko będzie dobrze?
            Weszłam do pustego domu, nie czując niczyjej obecności. Gdy Sasuke był sam, nie chował swojej energii, chyba że się na mnie zakradał. Tak czy inaczej nawet nie miałam zamiaru go szukać. Na pewno był na treningu.
            Wypakowałam zakupy i wstawiłam wodę na gaz, odnosząc wino i książki do pokoju. Przystanęłam jednak w drzwiach w połowie kroku, widząc podłużną stertę futra na moim niepościelonym łóżku.
            - Wygodnie – zamruczała puma, przeciągając się i zaraz pokazując mi dwa rzędy imponujących kłów przy ziewaniu.
            - Cześć, Yochi. Co tam? – spytałam, natychmiast słysząc w swoim głosie zrezygnowanie. Niespodziewane wizyty summona rzadko zwiastowały coś dobrego.
            - Przyszłam sprawdzić, jak się czujesz. – Kot zeskoczył na podłogę, jakby leżenie na mojej pościeli pod moją nieobecność było całkowicie w porządku, ale podczas rozmowy ze mną już nie.
            - Brak złamań, krwawienia i gorączki – westchnęłam, układając książki na biurku i podnosząc ubrania z ziemi. Nie wiem, jak tam się znalazły.
            - Wiesz, o co mi chodzi – mruknęła puma matczynym tonem. Zawsze go używała, gdy owijałam w bawełnę lub unikałam odpowiedzi. Ale hej – ona mogła, to ja też. Normalnie człowiek by pomyślał, że znanie kota widzącego przyszłość jest pomocne. Ale nie. To była Yochi. Rozmowa z nią wnosiła mniej, niż czytanie horoskopu.
            Gdzieś wyczytałam, że summony – lub czasami nawet ludzie – widzący przyszłość mogą ją przewidzieć nie tylko ogólnie, dla danej sytuacji, ale szukać w losach danego człowieka specyficznych informacji i faktów na podstawie jego dłoni. Dziwiłam się zawsze, czemu Yochi widzi dokładnie moje  wybory i perspektywy, czasami nawet je komentuje, a nie mówi nic innym ludziom. Ciekawiło mnie też, jak ona to robi nie widząc mojej ręki.
            Wtedy też pojęłam, po co odciskało się na zwoju krwawy wzór własnej dłoni.
            - Wiem – przyznałam, opadając na łóżko i rozglądając się, czy aby niczego nie pominęłam. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, więc sprzątałam. – Ale nie wiem, co powiedzieć. Lub od czego zacząć.
            - Nie musisz mi niczego streszczać, bo wszystko wiem. – Puma spojrzała na swoje pazury. – Jestem jednak ciekawa twoich… uczuć.
            - Uczuć? – Uniosłam brew. Kot widział przyszłość i przeszłość, więc nagle chciał też znać moje myśli?
            Właśnie. Może był gdzieś kot, który czytał w myślach? Zaprowadziłabym go do Itachi’ego.
            - Tak. Wpakowałaś się w niezłe tarapaty. Jeśli nie przestaniesz myśleć tylko o innych i nie zastanowisz się nad tym, co ty sama czujesz… na przykład do młodego Uchihy, to dużo z tego nie będzie. – Summon nie patrzył na mnie mówiąc to, ale wiedziałam, że się uśmiecha.
            Cudownie. Nie miałam rodziców, więc rozmowę o ptaszkach i pszczółkach przeprowadzałam z gadającym, przerośniętym sierściuchem. Widzącym moje losy i radzącym mi. Eh.
            - Rozmawianie o tym mi pomoże, czy jesteś wścibska bezinteresownie?
            - Oba – uśmiechnął się summon, widocznie zadowolony z siebie. Przewróciłam oczami. – Więc? – Kot przechylił lekko głowę.
            Westchnęłam.
            Co ja czułam. Hm. Co ja czułam? Rzadko ktoś zadawał mi takie pytania. Ludzie, z którymi miałam do czynienia, nie interesowali się moimi uczuciami, a tym, co robię. Kakashi, Akane, Anko… nawet z Sasuke nie rozmawiałam o uczuciach. Wydawało mi się to zrozumiałe. Nawet nie wyobrażałam sobie usłyszeć od niego jakiś wielkich wyznań. To nie było w jego stylu.
            Co czułam? Skupiłam się na osobie „młodego Uchihy”, jak nazwała go Yochi. Przywołałam jego wygląd; to, jak się zachowuje i co razem przeszliśmy. Jak na mnie działał i jakbym się czuła, gdyby siedział teraz obok mnie. I patrzył na mnie lub nawet się uśmiechał.
            Zarumieniłam się lekko i odchrząknęłam.
            - Zależy ci na nim? – podsunęła Yochi, widocznie znużona.
            - Tak – odparłam zgodnie z prawdą.
            - Chcesz, by był szczęśliwy?
            - Oczywiście.
            - Myślisz o nim?
            - Cały czas – westchnęłam, wiedząc dokładnie, gdzie to zmierza.
            - Wnioski? – Summon przestąpił z nogi na nogę, zniecierpliwiony.
            - Chyba… go kocham – mruknęłam cicho, patrząc w podłogę.
            - Dobrze – odparła szybko Yochi, zupełnie, jakby spodziewała się tej odpowiedzi. No tak. Widziała przyszłość. Co jednak było dziwne, to zupełne wypranie z emocji. Nie widać było po niej, czy aprobuje moje uczucia, czy jest im przeciwna. – Teraz musisz się zastanowić, co w związku z tym zrobić.
            - Jak to?
            - Powiedz mi, co planujesz.  - Summon urwał, a na jej pysku widać było odrobinę irytacji.
            - Widzisz przyszłość. Po co pytasz? – odpowiedziałam pytaniem, gdzieś w podświadomości notując sobie, że gdyby Uchiha słyszał naszą rozmowę, byłoby po mnie.
            - Twoje plany a przyszłość to zupełnie inne… kwestie – westchnął kot ociężale. No tak. Delikatna aluzja co do tego, że Niko nic nigdy nie wychodzi tak, jak powinno.
            - Cóż, jak powiedziałam – chcę, by Sasuke był szczęśliwy. Na razie chyba jest, więc nie będę go w to wplątywać. – Puma przytaknęła lekko, ale jej wzrok był spokojny, wyczekujący. Kontynuowałam więc. – Sama wiem zbyt mało, by podejmować jakieś kroki. Myślę, że najpierw załatwimy Danzo, a jak sprawa przycichnie i przekonam się, czy mogę zaufać Itachi’emu, spróbuję… no nie wiem… powiedzieć Sasuke… - Spojrzałam na kota, który przechylił lekko głowę, jakby wyzywając mnie do wytłumaczenia tego, jak mam zamiar to zrobić. Wzruszyłam ramionami. Nie było to coś prostego. Wiedziałam jednak, że to nieuniknione. Nie było mowy, bym ukrywała Itachi’ego przed nim przez resztę życia.
            Kami, nawet nie wiedziałam, co zamierza Itachi. Co jeśli sam chciałby się spotkać z bratem?
            - I myślisz, że dobrze to przyjmie? – spytała pobłażliwie Yochi, robiąc kilka kroków w tę i z powrotem. Musiała już iść. Zawsze chodziła w miejscu, gdy się spieszyła.
            - Nie – odparłam szybko. – Dlatego nie zrobię tego od tak… bam, rozumiesz. Mogłabym… dać mu do myślenia. Podrzucić mu pewne pomysły i wątpliwości, i dopiero, gdyby sam zaczął dochodzić do prawdy, powiedzieć mu wszystko, od początku. I przy okazji wyperswadować robienie rzezi niewiniątek. Co ty na to?
            Kot podniósł raptownie głowę, zupełnie jakby nie spodziewał się pytania go o zdanie.
            - Tak. Myślę, że to dobry sposób – odparł ostrożnie. Zmarszczyłam brwi.
            - Sądzisz, że to się może udać, czy chcesz mnie pocieszyć?
            - Oba – powtórzył summon, tym razem bez uśmiechu. Prychnęłam pod nosem. Horoskop napisany przez pijaka, naprawdę. – Jeszcze jedno – mruknął, gdy już odprowadzałam go wzrokiem do drzwi. – Wezwij Saturn. Chce z tobą porozmawiać.
            Nie zdążyłam zapytać, czemu młodsza puma nie może sama pojawić się w naszym świecie, tak, jak robi to Yochi, lub o czym nagle chce ze mną plotkować, bo kot zniknął w kłębie dymu. Gdy w domu nastała absolutna cisza, usłyszałam odległy dźwięk bulgoczącej wody. Pobiegłam do kuchni, by wyłączyć gaz i kontynuować robienie obiadu.
            Wiedziałam, co czuję do Sasuke i dlaczego. Jak się czułam z tym, co czuję? Czemu zakochanie, oddanie drugiej osobie mi nie przeszkadzało? Może dlatego, że to było coś nowego. Miałam wrażenie, że świadomość istnienia takiej osoby w moim życiu daje mi siłę. Tak, siłę i dziwny… optymizm. Miałam wrażenie, że jestem w stanie zrobić wszystko. Jestem niezniszczalna. I nie dlatego, że Sasuke nie pozwoli mnie nikomu zranić, ale że za moim postępowaniem stoi w końcu jakaś idea.
            Nawet tak błaha i prosta jak miłość i poświęcenie dla drugiego człowieka.
            Eh. Z drugiej strony rozmowa z Yochi zrobiła mi tylko sieczkę z mózgu. Zero konkretów, tylko jakieś filozoficzne bzdury. I co z tego, że byłam zakochana w Sasuke? Nie ja jedna. I naprawdę, moje uczucia w bazie ANBU nie miały znaczenia. Robiłam to, czego ode mnie wymagano, nic więcej. A wymagano ode mnie tych rzeczy nie ze względu na kontakt z Uchihą, a moje dziwne umiejętności.
            Chociaż… może Yochi chodziło o nastawienie. Czy ktokolwiek inny w Konoha zaniósłby Itachi’emu herbatę i lunch? Byłam strasznie ciekawa, jak bym się zachowywała w stosunku do niego, gdyby był dla mnie wyłącznie eks-szpiegiem Konohy i znajomym moich rodziców. Jaki procent w moim postrzeganiu go stanowił fakt, że był jedyną rodziną Sasuke?
            I – co najważniejsze – z rozmowy z summonem miałam wywnioskować, że coś robię źle, nieprofesjonalnie, czy wręcz mam się na tych uczuciach skupić?
            Warknęłam, gdy przy zbyt energicznym mieszaniu wylałam odrobinę sosu. Omal nie przypaliłam wołowiny, mimo że robiłam ją już setki razy. Doprawdy, czułam, że Uchiha wpędzą mnie do grobu.
            Było dobrze po piątej, a po Sasuke nie było śladu. Nie dostałam żadnej notki od jego summonów, które zwykle stukały dziobem w szybę, by mi coś powiedzieć. Albo był już wiec w drodze, albo był naprawdę zajęty.
            Saturn kochała wołowinę. I w sumie nie było sensu bardziej jej denerwować, każąc jej czekać. Trenowałam tego dnia z Kakashi’m, ale nie miałam żadnych ran. Musiałam rozgryźć palec.
            W kłębie dymu natychmiast pojawiła się sylwetka znajomego kota.
            Żadna z nas nic nie mówiła. Białe obłoki pachnące siarką rozpłynęły się jak mgła, unosząc się lekko nad podłogą. Puma zmierzyła mnie uważnym wzrokiem.
            - Zrobiłam obiad – przerwałam ciszę. Starałam się nie denerwować. – Możesz się poczęstować.
            - Mam położyć się pod stołem i czekać na miskę, czy wskoczyć na blat i zabrać ci coś z talerza? – zakpił summon, idąc za mną do szafki z naczyniami.
            - Możesz przestać ironizować i przejść do rzeczy – mruknęłam, nakładając sobie porcję gulaszu. Kątem oka widziałam, jak nozdrza Saturn poszerzają się, gdy kot wdycha unoszący się dookoła zapach jedzenia. – Jesz czy nie?
            - Nie. – Kot starał się nie patrzeć na mnie, gdy siadam w salonie z talerzem jedzenia przed sobą i szklanką soku w ręce. Usiadł na fotelu. Zawsze to robił. Nawet, gdy był małym kociakiem, był niesamowicie inteligentny i ciekawski. Czasami wydawało mi się, że specjalnie naśladuje ludzkie zachowania.
            Ciekawe, czy dobrze wspominała ten czas. To miejsce. Mieszkała trochę ze mną i Sasuke, musiała mieć swój ulubiony kąt, ulubione jedzenie, zapach. Zastanawiałam się często, co zwierzęta nieposiadające chakry i niepotrafiące mówić myślą sobie o ludziach. Koncepcja, że niektóre nienawidziły swoich właścicieli tak, jak teraz summon mnie, była niepokojąca.
            Zaczęłam powoli jeść, porównując sylwetkę wielkiego kota z kolczykami i tatuażem do wspomnień puszystego rozrabiaki.
            - Więc? Gdzie byłaś, cały ten czas? – spytałam, gdy cisza była stanowczo za długa. – Z Megumi?
            - Nie. Siedziałam w Saikiriku, aż Wielcy wysłali mnie na misje. – Głos Saturn był trochę ponury, ale nie wydawało się, żeby była jakoś specjalnie przybita swoimi obowiązkami. Urwała jednak, więc musiałam dalej ciągnąć ją za język.
            - Obowiązki summona, hm? I co, tak źle, jak się spodziewałaś?
            - Szczerze mówiąc… - Kot westchnął niechętnie, podnosząc w końcu na mnie wzrok. - …to nie. Byłam w wielu miejscach i spotkałam masę ludzi. Sporo się nauczyłam.
            - Skąd więc ta ponura mina? – uśmiechnęłam się. Jej skupiony wzrok, niemrawe zachowanie i złość na cały świat bez powodu przypominały mi w tym momencie Sasuke.
            - Zrozumienie, że nie miało się racji nie jest najmilszym doświadczeniem – mruknęła kwaśno, ponownie odwracając ode mnie wzrok. Widocznie na balkonie było coś wielce interesującego.
            Skupiłam się na swoim talerzu, starając zdusić w sobie iskierki nadziei. To, że kot poznał trochę świata i przekonał się na własnej skórze, że Ashikaga nie jest królewną z bajki nie oznaczało, że przyszedł mnie przeprosić i błagać o drugą szansę. Nie wszystko było łatwe do odwrócenia i zapomnienia.
            No i zostawała sprawa pomiędzy mną a Megumi.
            - To znaczy?
            - Każdy człowiek jest inny. Ma swoje racje i cele. Wy – ty i Megumi – jesteście różne, ale na swój sposób podobne – mruknął kot, przechylając lekko głowę i patrząc na mnie krytycznie. Hej, kiedy rozmowa o tym, że Saturn się zmieniła przerodziła się w analizę psychologiczną mnie i tej jędzy?
            - Jeśli przyszłaś tu mnie obrażać, to zaraz skorzystasz z drzwi – ostrzegłam, nie mogąc jednak powstrzymać odrobiny rozbawienia w głosie. Summon też się uśmiechnął. Dobry znak.
            - Zaprzeczaj ile chcesz, ale to prawda. – Kot wzruszył ramionami. Koty miały ramiona? Chyba tak. – Nie dogadacie się, póki będziecie się skupiać na różnicach. Ale to nie moja sprawa.
            - Megumi powiedziała ci, co naprawdę zrobiła na tamtej misji? – spytałam.
            - Opowiedziała mi swoją wersję. Przekonywująco. Wierzyłam jej.
            - Czas przeszły – zauważyłam, unosząc palec.
            - Tak jak powiedziałam – to nie moja sprawa. Nie myślę o tym – odparła Saturn, mierząc mnie spokojnym wzrokiem zielonych jak mech tęczówek. – Sęk w  tym, że ta cała sytuacja na misji pokazała mi, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. A świat nie kręci się wokół tego, co ona mówi.
            - Mogłaś się mnie zapytać, powiedziałabym ci to już wcześniej – zaśmiałam się. Puma odpowiedziała lekkim uniesieniem kącików… mordy? Zachowywała się jak człowiek, mając ciało kota. To było dziwaczne i normalne zarazem. – Rozumiem, że twoje przygody w roli summona cię w tym tylko utwierdziły? – Przytaknęła. – Więc co teraz zrobisz?
            - Nie wiem. Wielcy trzymają mnie krótko. Chyba to ich sposób na ukaranie mnie za to, jak cię potraktowałam… - Kot westchnął dramatycznie, uśmiechając się lekko.
            - Emanuje z ciebie poczucie winy. – Przewróciłam oczami.
            - Nie będę rozmawiać z Megumi. Poradzi sobie beze mnie. – Tym razem to ja się uśmiechnęłam. Szeroko. – To nie znaczy jednak, że jesteśmy przyjaciółkami. – Summon zamruczał ostrzegawczo. Jej ogon zafalował, przecinając powietrze kilkoma płynnymi ruchami.
            - Nadal jesteś zła? – jęknęłam ze zrezygnowaniem, wstając z kanapy i zanosząc naczynia do kuchni. Puma zeskoczyła na ziemię i poszła za mną. Czułam jej delikatną chakrę i słyszałam pazury czterech łap na posadzce. – Mówiłam ci, że nie miałam wyboru. I chciałam dla ciebie jak najlepiej. – Wrzuciłam brudne talerze do zlewu i odwróciłam się w jej stronę.
            - Co nie zmienia faktu, że wyszło jak wyszło – odparła kotka wyzywającym tonem, patrząc na mnie z dołu. Mimo jej słów wiedziałam jednak, że będzie dobrze. Już teraz ton naszej rozmowy przypominał bardziej dyskusję koleżanek niż walkę śmiertelnych wrogów.
            Skrzyżowałam ręce na piersi, wzdychając ciężko. Co ja miałam zrobić? Nie mogłam przecież cofnąć czasu. A przydałoby się. Mogłam oszukiwać się ile wlezie, ale gdy teraz na nią patrzyłam, wiedziałam doskonale, że bardzo chciałabym, by mi wybaczyła. Byśmy wróciły do normalnych relacji, a przynajmniej takich, jak te pomiędzy shinobi’m a summonem.
            Jednak to wymagało widać czasu.
            - Słuchaj – zaczęła puma, również wzdychając. Popatrzyła na mnie z niezdecydowaniem. Widocznie widziała moje wewnętrzne rozterki. – Można zarzucić ci wiele – jesteś nieodpowiedzialna… - Ścisnęłam wargi w cienką linię. - …porywcza… - Przytaknęłam lekko. W sumie też prawda. - … głupia…
            - Hej!
            - …ale nie można ci odmówić odwagi – dodała ostrożnie puma, zanim zdążyłam zdzielić ją po głowie ręcznikiem kuchennym. Zamrugałam, zbita z tropu. Czy to był… komplement? Od Saturn? – To bardzo ważna cecha. Doceniana przeze mnie. I chyba jedna z takich, której nie dzielisz z Megumi.  
            Na moją twarz wrócił uśmiech. W mieszkaniu zapadła cisza, a kot spojrzał na swoje wielkie łapy.
            - Wielcy opowiedzieli mi, jak podpisałaś Pakt – zagaił po kilku minutach, unosząc zadziornie łeb.
            - Oh? – Uniosłam brew. Oni się mną w ogóle interesowali? Nawet nigdy ich nie widziałam. Nie miałam potrzeby - ani chyba na razie prawa - ich wzywać. – Po co?
            - By wytłumaczyć mi, że jesteś osobą godną zaufania – odparła kotka kwaśno, jakby cytując ich słowa.
            - I co, dotarło?
            - Nie do końca – skontrowała szybko puma, uśmiechając się jednak lekko. – Wiem jednak, że nikt nie jest nieomylny. I nie wszystko zawsze idzie po naszej myśli.
            Uniosłam wzrok do sufitu, podrzucając oddechem rozrzuconą po moim czole grzywkę. Dziwne, ale Yochi mówiła mi dziś to samo. W sumie słusznie. Mogło to być motto mojego życia.
            - Więc na czym stoimy? – spytałam po chwili, rzucając okiem na stertę brudnych naczyń w zlewie. Nie miałam zamiaru się za to brać. Sasuke też miał parę rąk, całkiem sprawnych.
            - Oficjalnie jestem w pierwszej kolejności twoim summonem, więc możesz mnie wzywać – oświadczyła puma z nutką irytowania w głosie. Nie wiem, czy było ono skierowane na mnie, czy na prawo ustalane przez Wielkich. – Póki jednak mi nie pozwolisz, nie mogę pojawiać się w tym świecie… samoistnie.
            - Żartujesz – zaśmiałam się, pochylając do przodu. Jej posępna mina była jedyną odpowiedzią, jakiej mi było potrzeba. – I co, chcesz mojego pozwolenia? – zakpiłam, po chwili otwierając szerzej oczy. - Po to tu jesteś – dodałam, już sama do siebie, czując, że mój uśmiech powoli znika mi z twarzy. Hm, przyznanie do błędu, brak opryskliwych odzywek, uśmiechy i brak rozszarpanego przez ostre kły gardła. W zamian za przysługę. Wolność.
            Coś za coś. Powinnam była się tego domyślić.
            Ukuło mnie coś w sercu. Świadomość, że puma mogła być dla mnie dzisiaj miła tylko po to, by raz na zawsze uwolnić się ode mnie, była przygnębiająca. Nie lubiłam być oszukiwana.
            Co było całkiem ironiczne, bo podobną rzecz robiłam Sasuke. Może tego właśnie się bałam? Nie rozwiązania sytuacji z Danzo i Itachi’m, a momentu przyznania się do kłamstwa?
            - Pomyślę nad tym – odparłam po namyśle, z zadowoleniem zauważając, jak uszy summona drgnęły lekko z zaskoczenia. Nie mogłam jej odmówić, bo byłabym taka sama, jak Megumi i raz na zawsze straciłabym szansę na jej przyjaźń. Nie chciałam się też od razu zgadzać. Miałam złe przeczucia. – Zgoda?
            - Zgoda – westchnęła Saturn w miarę neutralnym tonem. Po chwili uśmiechnęła się lekko, odwracając głowę w kierunku drzwi. – Twój kochaś idzie. Nie będę wam przeszkadzać. Na razie.
            Zniknęła w kłębie dymu.
            Jeśli była kłamliwą, zimną suką na usługach Megumi i tylko chciała mnie wykorzystać, by przymilić się Wielkim, to bardzo dobrze grała. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Cieszyłam się jednak, że choć trochę sytuacja między nami się rozjaśniła.
            Kto wie? Może Yochi i Mars maczali palce w jej przemianie? Mieli dużo czasu, by ją namówić na otwarcie się na mnie. Czas w ich świecie płynął znacznie szybciej niż u nas. Nie zdziwiłabym się. Yochi naprawdę zachowywała się jak matka. A na pewno bardziej pasowała mi na do tej roli, niż Anko.
            I te misje Saturn. Podobno wiele się nauczyła. Jakoś nie wyobrażałam sobie jej w walce. Ale kto wie?
            Usłyszałam otwierające się drzwi do mieszkania, więc poprawiłam pospiesznie włosy i włączyłam gaz pod garnkiem z gulaszem. Starszy brat pogardził moją kuchnią, więc pozostawała nadzieja, że młodszy nie popełni tego samego błędu.
            A z Anko postanowiłam rozprawić się jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy