1 sierpnia 2007

Rozdział VIII - "Opętanie"


Zaczęły mi mięknąć nogi. Byłem zmęczony, obolały i znudzony. Mimo to skupiłem się. Odparłem kolejny szybki atak kierowany na moją klatkę piersiową, ale zrobiłem to z trudem. Byłem na nogach od czwartej rano, walczyłem wręcz już ponad godzinę. Mój przeciwnik zrobił skok w tył, poprawiając rękawiczki na zaciśniętych rękach, którymi zręcznie atakował, czasem pozbawiając mnie równowagi. Ja miałem za zadanie bronić się jak najdłużej, osłaniając cel, który tym razem okazał się… dużym głazem.
        To było idiotyczne. Rozumiem – trening taijutsu. Rozumiem – bez Sharingana. Ale kamień był przesadą.
        – No i graliśmy w tą durną grę… – mimo przeciwności kontynuowałem zdanie, które zacząłem chwilę temu.
        Zauważyłem, że shinobi biegnie znów w moją stronę, więc zrobiłem krok w tył, blokując przedramieniem kop kierowany wprost na moją twarz nieukazującą jeszcze żadnych emocji.
        – …ale to ostatnie pytanie było niespodziewane…
        Złapałem zatrzymaną nogę drugą ręką i obróciłem się, by z całą siłą rzucić przeciwnikiem o drzewo. Po głośnym okrzyku bólu dosłyszałem charakterystyczny wybuch dymu, a przede mną – zamiast jounina w zielonej kamizelce – leżała tylko nieduża kłoda. Obróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni, patrząc jak shinobi wychodzi obolały zza drzewa.
        Zauważyłem, że nie ma zamiaru walczyć, co najwyżej położyć się na trawie, więc wyprostowałem się z pozycji oczekującej na atak i ciężko opadłem na ziemię.
        – …i wtedy ona to swoje „czego szukałeś w moim pokoju?” – Usłyszałem lekko zasapany głos. Otarłem pot z czoła, do którego kleiły mi się włosy.
        – Ta… – westchnąłem, podnosząc się. Bez sensu było leżeć cały dzień, a zadyszka powoli mijała. – Skąd wiedziała?
         – Szczerze? Nie mam pojęcia. – Kakashi podrapał się po głowie. – Zresztą… – zmierzył mnie czujnym wzrokiem. – To nie ważne. Ważne jest to, co jej powiedziałeś.
        Spojrzałem w stronę głazu, którego miałem chronić. Był nietknięty. Gdyby była to osoba, którą miałbym chronić podczas misji, nie miałaby powodów do narzekań.
        – Prawdę. – Wzruszyłem ramionami i otrzepałem moje spodnie, które niedawno stały się moim najnormalniejszym ubraniem. Moje stare ciuchy szybko się brudziły, poza tym wyrosłem zarówno z ich rozmiaru jak i kolorów. Nigdy nie rozstałem się jednak z emblematem klanu Uchiha – dużym, biało-czerwonym wachlarzem służącym kiedyś do podsycania ognia. Naszą siłą były jutsu Katon.
        Przypomniała mi się ta przeklęta kunoichi.
        Obróciłem się, gdy usłyszałem szybkie tupanie – ktoś biegł w naszą stronę.
        Spomiędzy drzew wparowała między nas Niko, ubrana w swój zwykły strój shinobi, w dziwny sposób przypominający mi ANBU.
        Zignorowałem przybyłą, zrobiłem kilka kroków i wygodnie usiadłem na trawie, opierając się o pień drzewa. Wyprostowałem nogi i założyłem ręce na kark. Trenowaliśmy na polanie, na którą prowadziła żwirowa ścieżka. Drzewa rosły tu gęsto, ograniczając wiatr i wszelki hałas z centrum wioski. 
        – On się tak będzie gapić? – zapytała Niko zirytowanym głosem, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę i wskazując na mnie palcem.
        – Przeszkadza ci to? – uśmiechnął się Kakashi. Chyba. Wnioskowałem z jego głosu.
        – Skąd. – Wzruszyła ramionami. – Co dzisiaj ćwiczymy?
        – Zwykłą walkę wręcz.
        – Super. – Niko odwróciła się plecami do jounina, zrobiła kilka kroków, obróciła się płynnie i stanęła w odpowiedniej pozycji. Trochę się zdziwiłem, bo jej postawa była… podobna do Rocka Lee, a jednak inna. Niko stała prościej, jej ręce bardziej ochraniały jej ciało, niż szykowały się do ataku. Poza tym wyglądała o wiele... poważniej niż Lee.
        Przymknąłem oczy widząc, że zerka w moją stronę. Niech nie myśli, że interesuje mnie jej trening. Potrzebowałem chwili relaksu i rozrywki, to wszystko.
        Kakashi również się przygotował.
        – Ty pierwsza – zawołał.
        – Nie, ty chodź do mnie! – kunoichi uśmiechnęła się ironicznie.
        – Będziecie tak gadać, czy może zaczniecie? – westchnąłem z zamkniętymi oczami, usadawiając się wygodniej. Jounin odwrócił się do mnie i podparł się pod boki, lekko pochylając. Widziałem go przez zmrużone oczy.
        – Wiesz, czym to grozi, gdy ja z nią zacznę? – zaśmiał się.
        Miałem go ostrzec, serio, ale... nie zdążyłem. Trudno.
         
        Podbiegłam, gdy zauważyłam, że się zdekoncentrował. Kakashi obrócił się w stronę odgłosu kroków i gdy był już przodem do mnie, moja pięść była już wbita pod jego klatkę piersiową. Mężczyzna otworzył szeroko oczy i od siły uderzenia poleciał do tyłu, ryjąc butami w ziemi i chwiejnie zatrzymując się.
        – Tym! – zaśmiałam się, poprawiając rękawiczkę na użytej ręce, a potem zaraz przystając w gotowej pozycji. Wiadomo było, że była to podpucha, by mnie sprawdzić. Nawet, gdy zbierał się do kupy, obserwowałam go kątem oka. Jasne, mogła być to pułapka, ale kimże ja bym była, nie dając mu szansy na zabawę?
        Trzeba było się przygotować. Rozejrzałam się i znalazłam dogodne miejsce. Jeden symbol i po sprawie.
        Kakashi westchnął i podniósł opaskę. Moje oczy spotkały się z tak zwanym Sharinganem. Cholera, co to miało znaczyć? Nagle wszyscy mieli magiczne, czerwone oczy, a ja nic o tym nie wiem? I co to za Kekkei Genkai, skoro ma je osoba spoza klanu? I to w jednym oku, dziwacznie.
        Spojrzałam na Sasuke w poszukiwaniu odpowiedzi, ale on leżał spokojnie z przymkniętymi oczami, udając, że śpi. Chciałam coś powiedzieć, gdy na jego twarzy pojawił się mały uśmieszek. Cholera.
        Kakashi wykorzystał szansę. Wykonał kilka pieczęci, a za moimi plecami pojawiły się jego dwa Kage Bunshiny, które natychmiast pochwyciły mnie za ręce, przytrzymując mnie w miejscu. Na chwilę nastała cisza, jeden z klonów wyciągnął z torby kunai i przeszył nim mój brzuch, a ja, a raczej moja postać, zaraz wyparowała z głośnym wybuchem dymu.
        Z przyjemnością stwierdzam, że Sasuke aż otworzył oczy ze zdziwienia.
        – Miała to być walka taijutsu! – zawołałam z drzewa, pod którym siedział. Starszy shinobi odwrócił się w moją stronę, gdy zeskoczyłam na dół, lądując niedaleko Sasuke. – Więc co to miało znaczyć z tym ninjutsu? – prychnęłam.
        – Ha. Cóż – uśmiechnął się Kakashi. – Myślałem, że pokażę ci, co się dzieje, gdy się zdezorientujesz przy przeciwniku… – tu jego głos spoważniał. – …ale jak widzę to była podpucha. Brawo.
        – Nie podlizuj się… – warknęłam, stając ponownie naprzeciwko jounina. Chodziło o trening, nie popisy. – Walczymy normalnie, czy znowu masz zamiar oszukiwać?
        – Pierwsza opcja.
        – Eh... – westchnęłam i ruszyłam na Kakashi’ego, który z łatwością blokował moje ciosy i kopnięcia.
         
        Miałem problemy z nadążaniem, więc włączyłem Sharingana. Teraz widziałem to, co Kakashi. To było niesamowite. Dziewczyna ruszała się dokładnie i szybko. Dawno nikt poza Gaarą czy Lee nie zmusił mnie do aktywowania mojego Kekkei Genkai w celu zwykłych obserwacji.
        Kunoichi nie poddawała się. Uderzała celnie, nawet gdy jej ruchy były blokowane. Cios prawą ręką, blok lewą, kopnięcie lewą nogą, Kakashi odskoczył. Hatake tylko się bronił, ale dzięki Sharinganowi nie sprawiało mu to większych trudności. Poza tym większość jej ciosów było słabych – bądź co bądź nie była poważnej postury. Uśmiechnąłem się w lot rozumiejąc jej słabość.
        Dziewczyna atakowała zaciekle, prawą ręką w brzuch, potem szybko obróciła się w prawo, a jounin dostał jej uniesionym łokciem w szczękę. Odsunął się trochę, ale ciągle był przygotowany. Prawdopodobnie nie byłoby mu łatwo, gdyby nie miał swego cennego oka.
        Inna sprawa, że nie walczył teraz ze mną, a z tą pseudo-ninja. Możliwe, że nie dawał z siebie wszystkiego w obawie, że ją zrani. Przyjrzałem się dwójce, marszcząc brwi. Denerwowało mnie, że jounin walczył wciąż tak sprawnie, nawet po treningu ze mną. Musiałem poćwiczyć.
        Kunoichi otarła pot z czoła i ruszyła znowu. Zaczęła dla zmyłki lewą ręką, ale i przed tym szarowłosy się uchylił, potem zrobiła znów obrót, a gdy Kakashi przygotował wysoki blok…
        Byłem pewien, że używa drugi raz tej samej sztuczki.
        Niko schyliła się i podcięła Kakashi’ego, który upadł ciężko na plecy i przekoziołkował w tył, zatrzymując się na kolanach.
        – Nieźle! – przyznał, jakby nie zauważył swojego upadku.
        – Dzięki – odrzuciła dziewczyna. Ich trening wydawał się inny niż mój. Usiadłem, gdy zorientowałem się, że nic ciekawego się nie dzieje. Można było powiedzieć, że dobrze się znali. W czasie walki gratulowali sobie i uśmiechali się do siebie, co tworzyło irytującą atmosferę. Mimo to Niko nie wiedziała, czym jest Sharingan. To było bez sensu.
        Swoją drogą – też nie wiedziałem, skąd Hatake go ma. Nie byłem w stanie powiedzieć, czemu po prostu nie zapytałem.
        Dziewczyna znowu ruszyła, kopiąc, bijąc i prowadząc shinobi w przód.
        – Teraz… zacznę… – zasapał Kakashi. – …już cię… atakować…
        – Czekam! – krzyknęła dziewczyna, kopiąc go w bok, bo rozmowa go trochę spowolniła. On znów „przejechał” po ziemi i uderzył plecami o drzewo. Teraz to on ruszył na nią, ona robiła kroki w tył. Widocznie miał już dość wycierania wszystkiego dookoła swoimi ciuchami, które zaczęły już zmieniać kolor.
        Pomijam fakt, jak beznadziejnie wyglądał znany jounin obrywający od pyskatej małolaty. Nawet, jeśli dał się jej powalić dla zabawy.
        Niko było coraz ciężej, to było widać. Nie dość, że była zmęczona, to do atakowania dochodziły jeszcze bloki, a jounin nie uderzał wcale lekko. Zatrzymała jego cios z prawego sierpowego i odwróciła wzrok szukając, skąd padnie następny. Nagle cios powtórzył się i Niko dosłownie odleciała w tył od mocnego uderzenia w brzuch ciężką pięścią Kakashi’ego. Ten uśmiechnął się i wyprostował, po czym otrzepał ręce mierząc ją czujnym wzrokiem.
        Spojrzałem ukradkiem w jej stronę, zdziwiony obrotem spraw.
        Szatynka leżała brudna i posiniaczona na ziemi, jej nogi lekko drżały. Nagle zaczęła kaszleć krwią i mimowolnie wstała na jedno kolano, lewą ręką trzymając obolały brzuch, a drugą przystawiając do ust.
        Wydawało mi się, że walka nie była na serio, a ona przebiegała ze skrajności w skrajność. Nie była wyrównana, ale nie miała też zwycięzcy. W co oni grali?
        – Świetnie… – warknęła Niko jakby sama do siebie, po czym wytarła brudną rękę o spodnie, zostawiając na nich kolorowy ślad.
        – Chcesz kontynuować? – zapytał jounin, udając troskliwy głos. Przypomniało mi to mój pierwszy test z drużyną siódmą. Kakashi mówił podobnym głosem do Naruto. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Bawił się z nią. Chciał mi zaprezentować, że kunoichi nie jest całkiem do niczego, a potem pokazać jej, że musi się jeszcze wiele nauczyć, jeśli ma kiedyś dojść do jego poziomu.
        – Heh… nie jest taka dobra… – nagle zorientowałem się, że wyszeptałem to na głos i nie tylko Kakashi usłyszał tę uwagę. Niko już stała w pozycji do walki, jounin też przyjął podobną. Dziewczyna ponownie poprawiła rękawiczkę i podbiegła do szarowłosego. Ten już miał znów ją uderzyć, gdy Niko zrobiła krok w tył, totalnie go dezorientując.
        Oglądałem to z boku, więc widziałem każdy jej ruch. Jednak cofnięcie się o krok prosto z szybkiego biegu i dla mnie było czymś trudnym.
        Kakashi zachwiał się, gdy jego prawa ręka uderzyła w powietrze. Niko szybko go za nią złapała i korzystając z okazji kopnęła go z dużym rozmachem. Nie było to uderzenie trafne, bo jounin zdążył się obrócić i zablokować to, jednak dziewczyna zyskała trochę czasu. Zrobiła kilka ruchów naprzód podążając za przeciwnikiem i boksowała się z nim przez chwilę, gdy mój Sharingan spostrzegł, że kunoichi znów próbuje zaatakować z obrotu. Hatake odsunął się i przygotował, aby złapać lecącą w jego kierunku nogę, lecz ta uderzyła w ziemię. Szarowłosy otworzył szeroko oczy i zrobił kolejny krok w tył, gdy obaj zrozumieliśmy, co robi jego podopieczna.
        Kunoichi nie atakowała prawą nogą, tylko okręcała się, aby wykonać uderzenie lewą. Jej prawa stopa uderzyła o ziemię zaraz przed jouninem, a lewa noga poszybowała w górę i odrzuciła Kakashi’ego daleko w tył, na stare drzewo. Wyglądał, jakby go zamroczyło, ale mimo to odsunął się od drzewa i ciężko wstał. Zrobił krok naprzód, ale Niko już była przy nim. Jego plecy znowu spotkały się z korą, w ręce Niko zabłyszczał nóż, który przystawiła mu do osłoniętego maską gardła. Wolną ręką zasłoniła mu Sharingana opaską.
        To był koniec. Przez chwilę wahałem się, czy mu pomóc. Niko mogłaby go spokojnie teraz zabić, mężczyzna wydawał się bezbronny, a ja o niej nic nie wiedziałem. Mogła być szpiegiem, skrytobójczynią czy coś...
        – Nie marnujesz czasu. Dobrze – pochwalił ją. – Nigdy nie dawaj przeciwnikowi chwili na obmyślenie planu lub otrząśniecie się z szoku – wyrecytował dumnie, machając palcem, ale nikt go już nie słuchał. Niko odeszła zadowolona, nadal ciężko oddychając, zakręciła kunai’em na palcu i schowała go do kabury przy prawym udzie. – Nieźle ci poszło – westchnął szarowłosy, masując sobie pod kamizelką obolałe miejsce – bez wątpienia, Niko nosiła dość ciężkie buty. To miało za zadanie nadrobić jej brak siły, jak sądzę.
        Nieźle… – powtórzyła beznamiętnie kunoichi. – …jak na dziewczynę, tak?
        – Nie – uśmiechnął się Kakashi, kładąc jej rękę na ramieniu. – Jak na chuunina.
        Niko wzruszyła ramieniem zrzucając jego rękę i przeczesała sobie włosy palcami. Mężczyzna lekko się zachmurzył.
        – Przegrałeś – powiedziałem, a zmęczona dwójka jakby dopiero wtedy mnie spostrzegła. Niko odwróciła ode mnie wzrok, co oczywiście zauważyłem, ale się tym nie przejąłem.
        – Ech. To nie ważne czy się przegra, czy wygra! Ważne jest to, czego się nauczysz! – Jounin zaśmiał się tak, jak tylko on potrafi. – Z porażek trzeba wyciągać nauki, a ja nie przegrałem, tylko… ten, no… testowałem cię, Niko. – Spojrzał na zirytowaną kunoichi. Jej zielone oczy błyszczały niebezpiecznie. – No to ja… spadam!
        Mężczyzna zniknął w kłębie dymu. Wymieniłem się z Niko pobłażliwym spojrzeniem.Byliśmy tak brudni, że wstyd było nam iść przez Konohę, ale tak zmęczeni, że nie chciało nam się biec po dachach. Odpoczęliśmy trochę – głównie Niko, która wzięła ze sobą butelkę czystej wody, którą się podzieliliśmy. Siedzieliśmy w lesie sami, nie było słychać nic oprócz szumu liści i śpiewu ptaków.
        Od wczorajszej „gry” nie rozmawialiśmy ze sobą. Można było powiedzieć, że dowiedzieliśmy się o sobie aż za dużo. Mało tego – unikaliśmy nawet swojego wzroku. Po kilku minutach szatynka wstała, wyrwała mi pustą butelkę z dłoni i ruszyła w stronę domu.
        Również się podniosłem, dogoniłem ją (szła wolno, nadal zmęczona) i szliśmy tak do apartamentu: w milczeniu.
        W takiej atmosferze tam też dotarliśmy. Zdziwiło mnie trochę, że dziewczyna milczała. Nie kłóciła się ze mną, nie paplała głupot i nie chwaliła się wynikiem treningu. Poszła prosto do swojego pokoju. Co dalej robiła – nie słyszałem, więc poszedłem do siebie, wziąłem potrzebne rzeczy i wszedłem do łazienki.
        Zamrugałem kilkakrotnie. I jeszcze raz. Spotkałem wściekłe zielone oczy, a dziewczyna w samej bieliźnie skoczyła na mnie i krzyknęła:
        – Wyjdź!
        Zrobiłem krok w tył, a drzwi zatrzasnęły się przed moim nosem.
        Westchnąłem głęboko, czując zbliżającą się migrenę.
        Położyłem ubrania na łóżku i rozłożyłem się obok nich. Zamknąłem oczy przysłaniając twarz ręką. Łazienka łącząca pokoje. Beznadziejny pomysł.
        Westchnąłem ponownie. Przyłapałem się na tym, że został mi w głowie obrazek, który widziałem przed chwilą. Długie, brązowe włosy, zgrabne nogi, opalona skóra…
        Fotograficzna pamięć była przekleństwem, ale... jakoś teraz mi ona nie przeszkadzała.
        Hn, co mnie opętało?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy