19 kwietnia 2018

Rozdział XCII - "Więź"



Były momenty, gdy myślałem, że nigdy nie zobaczę już rodzinnej wioski. Spędziłem poza nią wiele lat. Wracałem kilkakrotnie i za każdym razem patrzyłem na nią jak przez mgłę. Starałem się nie dopuścić do siebie obrazów tego, co opuściłem. Co mnie omijało.
            Tym razem, wdychając odgłosy mroźnego poranka i wstającej na nogi Konohy, pojawiło się we mnie również nagłe przekonanie, że prawdopodobnie nigdy jej już nie opuszczę.
            Przywitałem je z otwartymi ramionami.
            Moje ciało powoli poddawało się. Z każdym dniem choroba postępowała dalej. Głębiej. Nie panowałem nad własnymi odruchami. Z początku frustrujące napady kaszlu powoli stawały się nużącą codziennością. Mimo długiego snu czułem się zmęczony. Tylko silna wola i kojący, chłodny wiatr utrzymywały mnie przy pełnej świadomości.
            Zapach parzonej kawy z kawiarni na ulicy pode mną był jak ciche słowa Shisui’ego w moim uchu: “Weź się w garść, Itachi. Nie dramatyzuj”. Tak by powiedział, kładąc mi rękę na ramieniu, gdybyśmy tylko mieli szczęście żyć w innych czasach. Lub w innej wiosce.
            Tego dnia nie patrzyłem przez mgłę. Dzisiejszego dnia wszystko, co było do zobaczenia i zrozumienia, nie było zależne od mojego pogarszającego się wzroku.
            Wioska Ukryta w Liściach nie była rajem, za którym wmówiłem sobie tęsknotę. Nie była bezpieczną oazą, w którą wierzyli umierający za nią shinobi. Była zwykłą machiną, którą podpierali się ludzie żądni władzy. Miejscem, gdzie zwykli obywatele jednoczyli się w czasach kryzysu i ignorowali nawzajem w czasie dostatku. Niedoskonałą strukturą, łatwo zapominającą o błędach przeszłości. Równie łatwo, co o swoich bohaterach i ich ideałach. Pełną kłamstw, szeptów, sekretów rozrywających więzi i nienawistnych, pełnych strachu spojrzeń.
Popatrzyłem na wielką skałę z twarzami pięciu Kage. Nawet z tak ogromnym symbolem wiszącym nad głowami, górującym nad każdym, kto wyszedł z domu i choć ukradkowo spojrzał w dal, ludziom udawało się zapomnieć o tym, co niewygodne.
Pamiętano o Czwartym jako najmłodszym Hokage. Nie pamiętano jednak, że oddał życie za Wioskę, bo ktoś jej zagroził. Zapomniano o wrogu z zewnątrz. Zignorowano prawdziwe niebezpieczeństwo, bo było niewygodne, obce. Nadano mu kształt czegoś znanego, bliskiego, znajdując kozła ofiarnego w postaci klanu Uchiha. Pominięto poświęcenie żony Czwartego. Przestano wspominać jej własną rodzinną wioskę. Odepchnięto w kąt ich dziecko, wyładowując na nim wszelkie frustracje i niechęci do tego, co nieznane. Bo mimo bliskości był im obcy. Obojętny. Nikt nie znał o nim całej prawdy, nawet on sam. Nienawidzono go i wytykano palcami jedynie z powodu tej niewiedzy. Ale przeżył. Jako Jinchuuriki. Mimo to wystarczyłoby jedno potknięcie, jedno złe słowo, a wrażliwe emocje dziecka doprowadziłyby do niewyobrażalnej tragedii.       
Gdyby nie Jiraiya-sama, plan Akatsuki co do pojmania jego i drzemiącej w nim bestii zakończyłby się sukcesem. Konoha rozpaczałaby kilka dni, niektórzy może nawet odetchnęliby z ulgą. Potem problem rozpłynąłby się, zapomniany. Nikt nie pochyliłby się nad sytuacją, która do tego doprowadziła. Nad potrzebnym porządkiem. Bezpieczeństwem. Spokojem.
            Zwiedziłem cały świat. Widziałem, jak funkcjonują inne kraje. Kult siły shinobi zdominował każdą sferę życia. Każda misja była zastraszeniem. Każde spotkanie dyplomatyczne, egzamin, festyn - pokazem siły. Każda katastrofa - okazją do ataku. Wioski uwielbiały kozły ofiarne. Zamieniały śmierć jednostek w zysk i balladę o odwadze. Uwielbiały uciszać swoje problemy za pomocą nieświadomych niczego dzieci, tylko po to, by odstawić je w kąt i dziwić się, że pozostawione same sobie nie wyrosły na idealne, chętne do ponownego użycia narzędzia.
            Hatake Kakashi, syn napiętnowanego Białego Kła. Szykanowanej ikony, która w pozornie idealnej wiosce popełniła samobójstwo. Chłopiec z zszarganą psychiką, odsunięty. Ponoszący kolejne straty i porażki. Zmieniony w narzędzie, zbyt młodo wcielony do Anbu, by tylko kontynuować swoje błędy i dowodzić kolejnymi narzędziami.
            Mitarashi Anko, odratowana z laboratorium swojego zdeprawowanego sensei’a. Bez przeszłości i pamięci, sama zapomniana. Uznana za zbyt silną, by potrzebować pomocy i zbyt dziwną, by wzbudzać litość. Niezdyscyplinowana, raptowna, igrająca z losem. Odpowiedzialna za inne narzędzia w porcelanowych maskach.
            Uchiha Sasuke. Dziecko, które doświadczyło okrucieństwa z rąk własnego brata. Pozbawiony rodziny i przyszłości. Młody geniusz pozostawiony sobie, by w ciemności wyrósł na kolejne narzędzie. Oddany pod opiekę innym narzędziom, by dosadniej pokazać mu jego rolę. Tylko dzięki Trzeciemu i Piątej żyjący nadal, choćby jako narzędzie. Nie poświęcony w imię większego dobra. Nie wysłany na samobójczą misję, by raz na zawsze zakończyć problem jego klanu. Jeszcze.
            Był inny, niż się spodziewałem. Być może zwodziłem sam siebie, przez lata tworząc jego obraz takim, jaki najbardziej pasowałby do planów, jakie dla niego miałem. Zbyt dużo ludzi odcisnęło na nim swoje piętno, zmusiło go do zboczenia ze ścieżki. I to nie odpowiedzialnych, mądrych ludzi, a zupełnie przypadkowych i nieważnych. Bezmyślnych. Słabych.
            Moi agenci raportowali mi o jego postępach i zmianach zachodzących w jego charakterze, a jednak ich zdanie nie zmieniło moich uprzedzeń i fałszywych postanowień.
            Widocznie nie potrafiłem słuchać własnych rad.
            Konoha nie była rajem. Była patologiczną machiną. Ci, którzy zdawali sobie sprawę z jej brudów, starali się z niej uwolnić. Mimo to za jej murami nie było wcale lepiej. Im dalej od Wioski, tym bardziej jej wybrakowany obraz zamazywał się, powodując nostalgię. Ci zbłąkani idealiści zawsze wracali. Wracali tylko po to, by próbować podważyć fundamenty Konohy, ratować jej przyszłość. Tak zrobiła obecna Hokage, uprzednio włócząc się po rozsypanych po kontynencie pubach. Tak zrobił Jiraiya-sama, wcześniej miotając się bez celu pomiędzy domami publicznymi. Tak prawdopodobnie robiłem właśnie ja.
            Mimo że na pierwszy rzut oka nie było sensu. Każda próba wypełnienia swojego przeznaczenia, z którego paradoksalnie jako jeden z niewielu wykorzystywanych zdawałem sobie sprawę, była sabotowana. A bez mojej interwencji ciąg przemocy i nienawiści zataczał kolejne koło.
            Może łatwiej byłoby, gdybym wierzył, że ironiczny cud, dzięki któremu jeszcze oddycham, prowadzi właśnie do zmian. Że będzie ostatnim poświęceniem na liście, ostatnim podmuchem wiatru pchającym Wioskę w nowym, lepszym kierunku. Może były to bzdurne myśli, którymi karmiłem się, aby się nie poddać.
            Jedno było pewne - nawet, jeśli Konoha była skazana na niekończący się cykl śmierci, mogłem przynajmniej odcisnąć piętno na życiu swojego brata. Jego los był najważniejszy. Moją ostatnią misją powinno było być pokazanie mu właściwej ścieżki.
            To on i jego pokolenie byli przyszłością. Ja czy starszyzna, inne wyszkolone już narzędzia - my wiedzieliśmy już za dużo. Za dużo było w nas zła i nienawiści, strachu i uprzedzeń, chęci zemsty, byśmy mieli szansę doprowadzić Wioskę w dobre miejsce.
            Nie wszystko, co mówiłem bratu, było kłamstwem.
            To w nim tkwił potencjał. To jego oczy miały teraz widzieć więcej. Nie to, co my - sceptycy z klapkami na oczach. Nie to, jaka Wioska była i jest.
            To na nim spoczywał obowiązek widzenia tego, jaka Wioska mogłaby być.
            Coś zbliżało się z oddali. Cel ciemnego obiektu był jasny, acz przez rozmazany wzrok nie byłem w stanie określić jego dokładnego kształtu.
            Dopiero, gdy ptak zatrzepotał przede mną skrzydłami, a ja przytaknąłem na przywitanie, pozwolił sobie przysiąść na moim ramieniu. Szpony wbiły się w spływające z niego ciemne włosy. Znajomy widok.
- Jesteś za wcześnie - zauważyłem.
- Nie dotarłem do Jiraiya’i-sama. Chciałem zaraportować o położeniu twojej kici.
- Miałeś dostarczyć wiadomość - westchnąłem, ignorując jego próbę rozdrażnienia mnie. - To nie jest moment na śledzenie mojego brata i jego… dziewczyny.
- Wybacz, przyzwyczajenie. - Ptak zaskrzeczał rytmicznie, co miało prawdopodobnie przypominać śmiech. Dlatego przeważnie pracowałem z krukami. Cechowały się o wiele większą dyscypliną. - Niko – ah, przepraszam, Nozomi - była chwilę temu pod świątynią Nakano. - Myszołów przechylił głowę, próbując dokładniej zbadać moją reakcję. Żadna nie nastąpiła. - Nie pytałem, co tam robi, nie chciałem się ujawniać, ale wyglądała… źle.
      Najwidoczniej moje plany były ponownie opóźniane.
      Powstrzymałem falę kaszlu, odchrząkując tylko i wdychając chłodne powietrze przez nos.
      Żadne inne miejsce na ziemi nie pachniało jak Wioska Ukryta w Liściach. Mieszanka miasta, liści, igieł i starości kamienia. Czuć to było wyraźnie zwłaszcza zimą.
      - Zajmę się tym. Dostarcz wiadomość, a potem dołącz do Fukuro. Powinna obserwować dom Akane – rozkazałem summonowi, a ten natychmiast przytaknął. W jego oczach dostrzegłem jawną dumę z bycia przydatnym informatorem.
      Nosuri wzniósł się z gracją ponad dachy Wioski. Odprowadziłem go wzrokiem w kierunku kwatery Hokage. Po chwili obrałem przeciwny do niego kierunek.
      Świątynia Nakano prezentowała się nie lepiej niż reszta dzielnicy klanu. Jedynie przez jej nietykalną monumentalność i grube mury składała się w większej części z porośniętego mchem kamienia niż gruzów. Posągi stojące u wejścia, kiedyś budzące postrach, teraz łatwo było zignorować. Przynajmniej udało się to grupie dzieciaków, która odważyła się namalować na ścianie świątyni wulgarne graffiti.
      Na leżącej na ziemi pozostałości wczorajszego śniegu nie było śladów. Wokół nie wyczuwałem też żadnej chakry. Panowała idealna cisza.
      Mimo to nie miałem powodów nie ufać moim agentom. Od mojego pomysłu z ich paktem dla Sasuke, ptaki jako informatorzy spisywały się bez zarzutów.
      Zatem Nozomi z jakiegoś powodu ukrywała się.
      Gdy zbliżyłem się do drzwi świątyni, dojrzałem migoczące, ciepłe światło. W głównej sali, pod największym posągiem, paliło się kilka świec. Skulone pośrodku ciało kunoichi rzucało na wnętrze ogromny, wibrujący cień.
      Wszedłem do środka, z początku nie pozwalając jej dosłyszeć swoich kroków. Nie mówiła nic, po prostu klęcząc - i szlochając? - na ziemi, więc uznałem, że podsłuchiwanie jej w celu poznania przyczyny jej nagłego ataku płaczu jest bezcelowe.
      Prawdopodobnie znowu posprzeczała się z moim głupim bratem.
      Poczułem ściśnięcie pod mostkiem i ból w trzewiach. Tym razem pozwoliłem kaszlowi się wydostać, co było dobrym sposobem na obwieszczenie o swojej obecności.
      Dziewczyna znieruchomiała, po czym pociągnęła nosem i otarła pośpiesznie twarz z łez. Obróciła się w moim kierunku, nadal klęcząc. Jej twarz zniknęła w mroku.
      Cisza, jaka nastąpiła, trwała zaskakująco długo.
      Razem z Sasuke powinna była przygotowywać się do nieuniknionego ataku Orochimaru na Wioskę. Spędzać z nim ostatnie spokojne chwile. Planować obronę z Shinzobu. Trenować, by nie zawadzać na polu walki. A nie wałęsać się po opuszczonym terenie.
      - Co ty tu robisz? – spytałem, nie ruszając się z miejsca.
      - Modlę się do Amaterasu.
      Prychnąłem bezgłośnie. Wątpliwe, by miała szansę być usłyszaną.
      Nozomi była dziwną osobą. Zmienną, której nie przewidziałem, mimo że sam wprowadziłem ją, niezamierzenie, do gry. Była kolejną zapomnianą bronią, kolejnym słabym dzieckiem, które zbyt wcześnie przywdziało przeklętą maskę.
      Była jednak zaskakująco szlachetną osobą. Zrobiła wrażenie na Sasuke i zwiodła go z wytyczonej przeze mnie ścieżki. Dzięki raportom ptaków wiedziałem, jak stopniowo się przez nią zmieniał. Dojrzewał. Jak złagodziła jego stosunek do Konohy. Zakotwiczyła go w poczuciu, że jest jej integralną częścią, nie wyrzutkiem. Wiedziałem, że Orochimaru próbował zwerbować Sasuke pod przykrywką dania mu siły. Wiedziałem też, że to ona ostatecznie powstrzymała taki rozwój wypadków.
      Czasem zastanawiałem się, czy aby na pewno mój brat wyszedł na tym lepiej.
      Powinienem był gardzić Nozomi za słabość. Nadal była naiwna w swej dobroci, zagubiona w swoim życiu. Trzymała się kurczowo Sasuke, gubiąc przy tym samą siebie. Dawała mu siłę, pozwalała mu rozkwitać swoim własnym kosztem. Rozwijała się za wolno, by nazwać ją dobrym narzędziem. Niczego się nie nauczyła u boku Kakashi’ego, a nauki Akane przyszły za późno. Mimo swojego braku przydatności, stała pośrodku huraganu politycznego pełnego graczy silniejszych i mądrzejszych niż ona sama. I robiła to z pełną świadomością i absurdalną pewnością siebie.
      Kunoichi wstała ociężale, podchodząc do mnie. Przez ustawienie świec nie widziałem dokładnie jej twarzy. Zauważyłem jedynie jej zmęczony, deprymujący uśmiech i zmrużone, z pewnością czerwone od płaczu powieki.
      Nie wiedziałem, czy i jak ją pocieszyć. Mnie nikt nigdy nie pocieszał.
      Wyglądała, jakby zawalił jej się świat. Jakby straciła coś bardzo ważnego.
      Ja nigdy nie brałem podobnej porażki pod uwagę.
      Nozomi wzięła łamany oddech, próbując coś powiedzieć. Po chwili zmieniła zdanie. Niespodziewanie oparła głowę o moje ramię. Nie szukała więcej kontaktu, nie wydała żadnego odgłosu.
Potraktowała mnie jak ścianę, rekwizyt do okazania swojej bezsilności i frustracji.
Jej ramionami wstrząsnął jednak nieopanowany dreszcz. Jej usta, oczy i chakra były nieruchome, ale ciało rwało się do fizycznej manifestacji rozpaczy.
      - Coś się stało? - spytałem, patrząc na nią z góry. Dziewczyna od razu odstąpiła ode mnie na krok, po czym obróciła się z wyraźnym zamiarem gaszenia świec.
      Jej ruch pozwolił ich światłu na dotarcie do jej twarzy. Uniosłem rękę w niemym geście, a ona posłusznie zatrzymała się, prostując plecy.
      Może miała w sobie więcej z żołnierza, niż się spodziewałem.
      Nie to było teraz jednak najważniejsze.
      Włosy po prawej stronie jej czoła były posklejane. Odsunąłem je na bok palcem, czując w trzewiach, co zobaczę.
      Jej brew była rozcięta szeroką, brudną i zaschniętą szramą, a oko pod spodem było purpurowe i opuchnięte. Dziewczyna patrzyła w podłogę. Jej zęby wbiły się w spierzchniętą, również zakrwawioną wargę.
      - Co się stało? – zmieniłem pytanie, zabierając dłoń z jej włosów. Jej ramiona zrelaksowały się minimalnie. - Gdzie jest Sasuke?
      Kunoichi przełknęła wyraźnie. Nie patrzyła na mnie.
- W bazie Shinzbobu. Jest… ranny - przyznała głosem pełnym winy. Nie rozumiałem, czemu uważała się na tyle silną, by zapobiec czemuś, na co pozwolił Sasuke. Jej źle ulokowane emocje nie miały dla mnie jednak teraz znaczenia. – Danzo. Jego ludzie – wykrztusiła, a jej twarz skrzywiła się w gorzkim grymasie. – Zemścili się na nas, za naszą misję...
Moje plany po raz kolejny zostały zmienione.
Ruszyłem do wyjścia. Widocznie po raz kolejny musiałem ingerować w sprawie bezpieczeństwa brata u samego Kage. Sprawą priorytetową było, by Sasuke był w stanie walczyć u boku Shinzobu, zyskać ich przychylność i miejsce w przyszłości Wioski, gdy mnie zabraknie.
W moją twarz uderzył porywisty wiatr niosący ze sobą nieśmiały zapach lodu.
- Itachi...
Nozomi dogoniła mnie, zanim zszedłem po kamiennych schodach na zmarzniętą ziemię.
            Spojrzałem na nią z dołu. Przez jej ramię przewieszona była spora torba, prawdopodobnie z rzeczami z domu. Jeśli chciała do mnie dołączyć i opiekować się Sasuke – jak powinna była cały ten czas – to powinna była się pospieszyć. Zamiast tego zatrzymywała mnie.
            Nadal była tym samym, słabym dzieckiem, które wyniosłem ze świątyni w Akazuno. Nadal pozwalała sobie na bycie sparaliżowaną. Na gapienie się w buzujący ogień, który zaraz ją strawi. Bez żadnej refleksji. Bez strachu.
            W jej oczach widniała jednak naga desperacja.
            - On stracił oczy.
            Coś ugrzęzło w mojej krtani. Wzbierająca fala kaszlu, odruchu wymiotnego, może tylko prychnięcie. Jakiejkolwiek reakcja na tę niedorzeczność.
            Mina Nozomi wskazywała jednoznacznie, że to nie żart.
            Jego Sharingan został zniszczony.
Sasuke też był więc słaby. Bezużyteczny. Bezbronny. A ja stałem tu, marnując czas, gdy rozwiązanie było oczywiste.
            Kunoichi stojąca przede mną też wiedziała, co się stanie. Co postanowiłem.
           Zeszła kilka stopni, trzymając się torby niczym kotwicy. Jej wzrok był dla odmiany skupiony na mojej twarzy, ważąc szanse. Prawdopodobieństwo.
            - Mam kilka pytań na temat Mangekyo.

           
            Usłyszałem, jak ktoś naciska klamkę. Zanim zdążyłem zareagować, do pomieszczenia wlała się uspokajająca chakra, wychodząca mojej naprzeciw.
- Już jestem – obwieściła Niko dla pewności, zupełnie jakby nie wiedziała doskonale, co robi ze swoją energią. Jej głos był nadwyrężony od płaczu, słyszałem to nawet z takiej odległości. Jej kroki mimo to wydawały się zdecydowane. Dosłyszałem, jak kładzie coś obok łóżka, a po chwili materac po mojej lewej stronie ugiął się pod jej ciężarem. Po omacku wyciągnąłem ku niej rękę, którą od razu chwyciła w swoje własne.
- Nie odchodź już - rozkazałem z trudem. Mój język przez morfinę wydawał się ogromny i ciężki. Adrenalina i emocje buzowały we mnie przy każdym usłyszanym szmerze, a chakra, której nie potrafiłem ujarzmić, sprawiała, że traciłem poczucie równowagi.
Byłem słaby. Zmęczony. Nie mogłem spać. Oddychać. Powinienem może być wściekły, pałać chęcią zemsty czy pluć sobie w brodę za nieostrożność. Nie miałem na to siły.
Ból głowy po ataku był gorszy niż wszystko, co czułem do tej pory. Uderzał niczym bębny w moje skronie, skrobał w podniebienie. Pulsował ogromną, rozdzierającą pustką, jakby coś wwiercało się w moją czaszkę z każdej strony.
Byłem bezbronny. Bezużyteczny. Nie miałem Sharingana. Myśli o zemście, wyrównaniu rachunków, były nierealne. Nie było sensu zaprzątać sobie nimi głowy. Byłem nikim.
Przegrałem.
Ciemność była nie do zniesienia. Za każdym razem, gdy stawałem się jej świadomy, starałem się zamrugać, oczyścić umysł, spróbować jeszcze raz, przecież... musiałem widzieć. Brak wzroku był nienormalny. Niemożliwy. Szokujący. Każde spostrzeżenie, że staram się na próżno, wywoływało reakcję odruchową. Strach. Zagubienie. Szukanie. Może to mi się śniło. Może to genjutsu.
Ponowna próba. Dla pewności. Na nic.
Czułem się, jakby coś wciągało mnie w otchłań. Ciemny, gęsty klej owijający się wokół mojej świadomości i zmysłów.
            Palce Niko były chłodne. Przysunęła się do mnie bliżej, jej kolana uderzyły o mój bok. Próbowałem wyobrazić sobie jej kształt, oszacować, gdzie znajduje się każda część jej ciała. Po omacku znalazłem jej biodro i ramię. Resztką siły wciągnąłem ją głębiej na łóżko, a raczej namówiłem ją, by wspięła się na wskazane miejsce sama. Oparła plecy o skrzypiący szpitalny zagłówek, a ja natychmiast wtuliłem twarz w jej włosy, nosem dotykając skroni. Czułem dym i wilgoć.
Nie chciałem się do tego przyzwyczajać. Ale nie było nadziei.
- Nie odejdę - obiecała spokojnym głosem, choć jej zdenerwowanie zdradzał jej przyspieszony puls. Też nie wiedziała, co teraz będzie. Też czuła się fatalnie. Też była zagubiona w tej sytuacji, będąc za mnie odpowiedzialną. Nie mogłem jej już chronić. Nie w takim stanie. Wbiłem palce mocniej w jej skórę. Nie protestowała, a mnie to uspokajało. Nic nie widziałem. Była moją ostatnią tarczą i zabezpieczeniem. – Jak się czujesz?
      Odpowiedź ugrzęzła mi w gardle.
      Poczułem, że dziewczyna odchyla się ode mnie, prawdopodobnie by spojrzeć na bandaż ściśle obwiązany wokół moich – aktualnie pustych – oczodołów.
- Hokage majstrowała coś przy ranach. Zabezpieczała nerwy i coś... czyściła. Nie wiem. Bolało jak cholera – warknąłem na samo wspomnienie. Powstrzymałem chęć sięgnięcia ręką do bandaża. Ostatnio źle się to skończyło.
      - Chcesz coś do picia? Albo coś zjeść?
      - Chyba bym umarł.
Dziewczyna westchnęła, po czym oplotła mnie mocniej rękoma w pocieszającym uścisku. Nie pomógł. Nadal chciało mi się wymiotować.
Mogłem jej już nigdy nie zobaczyć. Jej błyszczących, żywych oczu. Jej idiotycznej gestykulacji i niespodziewanych uśmieszków. Jej ciała, wcięcia w talii. Tanecznego chodu. Głupich min. Tego, jak patrzyła na mnie. Z adoracją. Nadzieją. Ufnością.
Jej oddech muskał moją szyję, a dłonie przesuwały się kojąco po moich plecach. Nie stała za tym żadna pasja, po prostu chęć bliskości.
- Mam... dwa pomysły – wyszeptała po chwili. Jej wargi przesuwały się po mojej skórze, jakby nie chciała się odsuwać nawet do rozmowy. Przeszedł mnie lekki dreszcz. – Chcę, byś najpierw mi zaufał i pozwolił mi zrealizować pierwszy. A potem sam zdecydował, co z drugim.
Kiwnąłem głową, wciskając nos w jej nadal brudne włosy. To w nich czuć było pot, krew i kadzidła. Wplotłem w nie palce, rozpoznając ich znajomą, gładką fakturę.
      Jej dłonie przejechały na moje ramiona zakryte szpitalną koszulą, zaciskając się na nich i odsuwając nas od siebie. Bezsensowny ruch. Nie mogłem spojrzeć jej w twarz.
      - Ufasz mi?
      Czułem jej gorzki oddech na twarzy.
      - Tak – przyznałem. Nie miałem wyboru.
      Oddech zniknął na dwie sekundy. Zaraz potem poczułem na wargach delikatne muśnięcie. Nie spodziewałem się go, przez co wzdrygnąłem się odruchowo. Kunoichi dogoniła mnie. Moje usta były ospałe i ciężkie, a jej spierzchnięte od zimna i wyraźnie rozcięte, utwardzone zaschniętą krwią. Mimo wszystko zrozumiałem gest. Sygnał, że nic się nie zmieniło.
      Chciałem zatracić się w tym pocałunku, na chwilę zapomnieć o swojej sytuacji i udawać, że wszystko naprawdę jest tak, jak powinno. Niko jednak nie pozwoliła na to.
      Poczułem jej ruch na skórze, odsuwający na bok moją grzywkę. Nasze czoła się spotkały. Chłodne palce przesunęły się dalej, na moją szyję. Druga ręka zaczęła przeczesywać włosy, muskając mnie za uchem w czułym geście. Poczułem iskry na kręgosłupie. Nigdy mnie tak odważnie nie dotykała.
Kunoichi wzięła głębszy oddech.
      - Haisuchi na ciebie nie zadziała, więc musisz dla mnie wyciszyć chakrę – poinstruowała mnie zdecydowanym głosem. Jej kciuk zaczął ugniatać mięśnie mojej szyi kolistymi, nieco zaborczymi ruchami. Starała się jak najbardziej zakotwiczyć mnie w rzeczywistości. Dotykać mnie w jak największej ilości miejsc. – Jak przy medytacji. Skup ją w sobie, ogarnij. – Zrobiłem, co kazała, choć przyszło mi to z trudem. Widziałem w wyobraźni, jak pory mojej skóry zamykają się i zatrzymują przepływ energii. Próbowałem wmówić sobie, że w jej objęciach, w szpitalu pod ziemią, otoczony Shiznobu, jestem bezpieczny. Coś jednak kłuło mnie z tyłu świadomości. Jakiś ciemny, chłodny punkt. – Nie szukaj. Nie sprawdzaj. Wyłącz to. Zaufaj mi.
      Wypuściłem powietrze nosem, razem z chakrą próbując zrelaksować mięśnie. Byłoby mi łatwiej, gdyby powiedziała mi, co zamierza mi zrobić.
      Poczułem drgnięcie jej własnej chakry, która spotkała się z moją, wciąż wijącą się w powietrzu. Ich zderzenie wywołało gęsią skórkę na moim grzbiecie.
      Niko warknęła pod nosem. Jej twarz przesunęła się. Tym razem stykaliśmy się policzkami. Jej energia falowała, okalała mnie, próbowała dostać się do środka. Z każdym jej równomiernym wydechem, niczym fale przy brzegu, dobijała się do mnie.
      Obróciłem nas trochę, opierając się samemu o brzeg łóżka i wciągając ją na swoje kolana. Niko przywarła do mnie nogami i klatką piersiową. Jej broda wbiła się w moje ramię, a palce kontynuowały uspokajającą wędrówkę po moim ciele. Tak, jak wiedziała, że lubiłem – delikatny ruch paznokci przez koszulkę. Góra i dół. Wydawało się, że jestem płaczącym dzieckiem, a ona troskliwą matką próbującą użyć swojego dotyku, zapachu i głosu, by je uciszyć.
      Nasze oddechy złapały rytm. Gdy moja klatka piersiowa opadała z wydechem, przestrzeń zabierały jej piersi, wdychając.
      Przestałem zapierać się w rzeczywistości. Wyłączyłem szorstką tkaninę, metal wbijający się w moje plecy, miękką skórę, wodzące palce, włosy łaskoczące mnie w nos. Widziałem tylko chakrę.
Powitałem tę cudzą z otwartymi ramionami.
      Niko zadrżała, widząc wejście. Jej chakra wtargnęła we mnie, buzując pod moją skórą, pchając się do mojego ciała każdym miejscem naszego złączenia, aż w końcu dotarła do mojego umysłu.
      Złapałem łamany oddech.
      Widziałem salę szpitalną. Widziałem białe ściany, białe kafelki, białą pościel. Widziałem włosy Niko. Widziałem . Widziałem też całe łóżko na raz i ścianę za swoimi plecami.
      Wszystko wydawało się snem. Wszystko było zalane mgłą. Miałem świadomość, co gdzie jest, jak wygląda. Nawet jeśli fizycznie tam nie patrzyłem.
      Niko odsunęła się ode mnie. Jej twarz nie była do końca taką, jaką zapamiętałem. Była rozmiękczona, okrąglejsza, doskonalsza. Jej usta, o których wiedziałem doskonale, że są skaleczone i spuchnięte, wyginały się w idealny, czysty łuk.
      - To genjutsu na stałe połączyło nasze zmysły – wyjaśniła, wyciągając ku mnie dłoń. Wiedziałem, gdzie jest. Bez problemu znalazłem ją w przestrzeni między nami, zaciskając palce na jej drobnym nadgarstku. Był gładki, ciepły, puls się zgadzał. – Miałam nadzieję, że w ten sposób poczujesz się bezpieczniej.
      Czułem się, jakbym był zanurzony w iluzji tylko do połowy. Nasze umysły połączyły się, współpracowały. Nagle w pomieszczeniu było jakby więcej czystego powietrza.
     - Bardzo... przydatne – wydusiłem przez zaciśnięte gardło, wciąż nie mogąc otrząsnąć się z dziwnego uczucia. Dziewczyna uśmiechnęła się, ale bez zmarszczki, którą pamiętałem. Jej włosy były idealnie proste, skóra gładka i brązowa. – Jednak trochę podkolorowujesz tę swoją rzeczywistość.
      - Nie jestem w stanie rejestrować wszystkiego z perfekcyjną dokładnością – obroniła się. Jej urażony ton był dokładnie taki, jakiego się spodziewałem.
Jednak było mi o wiele lepiej. Wiedziałem, gdzie się znajduje. Wiedziałem, w którym kierunku patrzy. Na jakiej wysokości są jej oczy, usta. Wiedziałem, bez patrzenia, co jest w torbie, którą przyniosła. Znałem wygląd tych rzeczy, bo ona je znała.
      - Masz zachwiany obraz siebie – westchnąłem, pochylając się i muskając jej usta z wdzięcznością. Niko zamrugała, oburzona. – W rzeczywistości jesteś ładniejsza – wyjaśniłem. Czułem pod ustami, że jej skóra robi się cieplejsza. Jednak do mojego umysłu nie dotarł obraz krwistego rumieńca. Oszustka. – Co jeśli się rozdzielimy?
      - Nie wiem. Nie będę wiedziała, gdzie jesteś i co chcesz zobaczyć. A wysyłanie ci obrazu pokoju, w którym nie jesteś, będzie bezużyteczne.
      Przytaknąłem, po raz pierwszy od wielu godzin relaksując się nieznacznie.
      Nie było to rozwiązanie na stałe, na pewno nie. Nie mogłem tak żyć. Nie mogłem tak walczyć. Nie mogłem oczekiwać od niej stałej opieki, meldowania mi wszystkiego dookoła jak jakiemuś inwalidzie.
      Którym byłem.
     Niko wiedziała, jak wytworzyć w swoim umyśle uproszczoną wersję rzeczywistości, tę najbardziej przydatną. Jak narzucić sobie i mi wizję czegoś, czego nie widać, ale wiadomo, że musi w danym miejscu być. To dzięki temu, że kiedyś przez tydzień była ślepa. Tak, jak w ramach treningu kazała jej Akane. Nigdy bym nie wpadł na takie rozwiązanie.
      Nasza potyczka, gdy Niko wykorzystała znajomość mojego charakteru i swój talent do rzucania iluzji, wydawała się mieć miejsce lata temu. Tyle się wydarzyło. Tyle oboje zrozumieliśmy.
      Rozejrzałem się po sali. Wiedziałem, gdzie są ściany. Wiedziałem, gdzie jest granica łóżka bez uprzedniego wymacywania jej dłonią. Wiedziałem, gdzie jest włącznik światła. Nie to, że byłby mi kiedykolwiek jeszcze potrzebny.
      Co teraz miało mnie spotkać? Emerytura? Koniec walki? Czy to była moja kara? Czy moja duma i brak przezorności miał mieć pierwszy i ostatni poważny skutek? Nie mogłem w to uwierzyć.
      Zobaczyłem swoją własną, zabandażowaną twarz, zwisającą z ponurym wyrazem i niechlujną grzywką. Za chwilę obraz zniknął, wycofany pospiesznie i zastąpiony przez ciepłe już palce na moim podbródku.
      Kciuk kunoichi wbił się karcąco pod moją dolną wargą, gdzie jeszcze niedawno była uleczona już rana. Jej palec przesunął się mocno, w lewo i prawo, z pewnością wyczuwając linię moich zębów.
      Patrzyłem na Niko. Czy tego chciałem, czy nie.
      Mimo to mój grymas nie zniknął.
      Czułem jej chakrę, przykrywającą moją własną obronnym całunem. Była równomierna, pełniejsza i bardziej wyczuwalna, niż moja kiedykolwiek. Zupełnie zakrywała mój świat, kontrolowała go. Próbowała mnie uspokoić, odciąć od rzeczywistości. Byłem jej okrutnie świadom.
      Po raz pierwszy Niko miała mnie całkowicie w garści. Byłem zdany na jej łaskę. Jej widzimisię. Mimo to podświadomie wiedziałem, że nie wykorzysta tej sytuacji. Nie ona. Nie po tym wszystkim.
      - Mam też drugi pomysł. Chcę jednak, byś najpierw wiedział, że to... – Machnęła ręką między nami, przygryzając wargę, gdy zabrakło jej słów. – Możesz mieć zawsze. Będę z tobą w taki sposób, jaki sobie zażyczysz.
      Coś zakuło mnie w piersi. Znowu była rozemocjonowana. Biło z niej oddanie, ale i rozdarcie. Napięcie i niepokój. Niema prośba.
      Zdjąłem jej rękę ze swojej twarzy. Nie powinna była musieć tego robić.
      - Niko-...
      - Ale jest inny sposób. Opowiem ci o nim, jeśli obiecasz zachować spokój. – Tym razem widziałem jej drugą rękę sięgającą mojej szyi, kryjącą się we włosach. - Jeśli mi znowu zaufasz. Teraz.
      Wydawała się starsza i silniejsza niż kiedykolwiek. Zupełnie, jakby zostawiła lęki i słabości za drzwiami i przyszła do mnie gotowa o mnie walczyć. Jej gesty nie były pozbawione znaczenia. Trzymała mnie kurczowo za szyję, górując nade mną, zasłaniając mi całą salę. Jej ton był ostry jak brzytwa. Dowodzący.
 To ona kontrolowała sytuację. To ona dyktowała warunki, to ona obmyślała plan. A pierwszy plan, jaki przyszedł jej do głowy, polegał na pomocy mi. I wydawało się, że nic jej nie powstrzyma.
      - Oczywiście – uśmiechnąłem się.
      To było jak opadająca zasłona.
      Nagle drzwi, do tej pory zamknięte, mimo że nie słyszałem, by wcześniej kliknęły lub uderzyły o framugę, były otwarte na oścież. Za nimi widniał ciemny, nieokreślony korytarz.
      W ich ościeżach stał Itachi, przyglądający się ze spokojem naszej skulonej na łóżku dwójce.
      Moje ciało poderwało się automatycznie, wsuwając się głębiej plecami w oparcie i podrzucając Niko siedzącą na moich udach. Dłoń dziewczyny zacisnęła się ostrzegawczo na moim karku niczym na rozwścieczonym psie.
      Itachi nie poruszył się nawet o centymetr.
      - Znasz już prawdę, Sasuke. Itachi służy Wiosce. I Shinzobu. Mi i tobie – warknęła pospiesznie Niko, siedząc na mnie twardo i powstrzymując moje wszelkie ruchy. Jej chakra zafalowała, a wraz z nią obraz przed moimi oczami. – Jest gotowy oddać ci swoje oczy. Jeśli zechcesz.
      Zamarłem.
      Dopiero w ciszy słyszałem swój przyspieszony oddech i łomotanie serca w piersi. Energia Niko trzymała się mojego ciała niczym uparta narośl, nie dając się wyrzucić z mojej podświadomości, nawet pod naporem mojej własnej.
      Zważyłem w swoim umyśle wszystko, co czułem. Bezradność. Słabość. Zagubienie. Zwątpienie. Żal.
      I teraz mój brat, źródło całego nieszczęścia w moim życiu, przyszedł i stwierdził, że weźmie to wszystko na siebie? Że z własnej woli zamieni się ze mną miejscami?
      - To jakiś żart? – warknąłem. Niko otworzyła usta, ale zastąpił ją niski, zadziwiająco słaby głos.
      - Nie. To prawda.
      - Dlaczego? – syknąłem, zaciskając pięści na pościeli obok. Sprawdziłem, dla pewności, czy mam w sobie siłę do walki. Chakra była we mnie, niespokojna, parząca. Błagająca, by ją wypuścić. Bez Sharinganów nie miała jednak podstawy. Nie miałem o co jej... zahaczyć. Próba sięgnięcia po nią spełzła na próbie uchwycenia jej po omacku. Gdzieś w tle zaiskrzyła Pieczęć na moim karku. Zupełnie, jakby radowała się na tę okazję. Zacisnąłem zęby, skupiając swoje postrzeganie z powrotem na świecie zewnętrznym. Na moim bracie, którego Niko tak skrzętnie ukrywała. Znowu. – Nie dość się nacierpiałeś? Znowu chcesz dramatycznie podłożyć się pod nóż? – zakpiłem. Niko obróciła głowę, by spojrzeć na Itachi’ego i w razie czego przekazać mi jego reakcje. Nie było reakcji.
      - Nozomi, zostaw nas samych – rozkazał zamiast tego. I ze zdziwieniem stwierdziłem, że Niko zaczęła się podnosić.
      Złapałem ją za rękę. Syknęła z bólu.
      Była moją ostatnią tarczą.
      - Nie. Ona zostaje.
      Dziewczyna przełknęła ślinę, a jej chakra zamigała. Czułem swój własny uścisk na swojej wolnej ręce. Sygnał, że dotyk był za mocny. Upomnienie.
      Itachi wszedł do pomieszczenia, metodycznie zamykając za sobą drzwi.
      Był jak ponura, ciemna kolumna. Wyższy i smuklejszy, bardziej przerażający, niż na polu bitwy. Nie tak go zapamiętałem i nie tak miał prawo wyglądać.
      Emocje Niko brały górę nad tym, jak go postrzegała, a więc i nad tym, co widziałem ja. Nie był może według niej potworem i bezwzględnym mordercą. Budził w niej jednak irytujący respekt.
      Nie puściłem jej ręki. Zamiast tego zacząłem masować powoli miejsce, które wcześniej zmiażdżyłem. Jej puls był przyspieszony. Kroki Itachi’ego ustały w dwóch trzecich odległości od drzwi do łóżka. Wraz z głębszym, wolniejszym wydechem kunoichi, widocznie się skurczył.
      Jeszcze kilka sekund nie docierało to do mnie. On tu był. Itachi. Mój brat. Nukenin. Terrorysta. Tajny agent. Bohater. Ostatni Uchiha poza mną. Morderca mojego klanu, mojej rodziny. Naszej rodziny. Moja ostatnia rodzina?
      Jego sylwetka wydawała się blada i koścista. Czarny sweter wisiał na nim jak na strachu na wróble, zahaczając jedynie o ostre kości jego obojczyków. Jego twarz nie wyrażała absolutnie nic. Wyglądał jak obraz. Płasko.
      Mimo małej odległości nadal była między nami ściana.
      Nie bałem się go. Już nie.
      Nie wiedziałem, co czuję poza tym jednym faktem.
      Chyba wszystko po trochu.
      Przez natłok wrażeń, widoków i dźwięków prześlizgnęło się jedno wspomnienie: jego sylwetka na ziemi. Krzyk Niko. Ciężar Serimochi w mojej lewej ręce. Koniec katany nakierowany na jego gardło. Cicha satysfakcja. Zmęczenie. Złość. Dezorientacja. Opamiętanie.
      Bezruch.
      Co by było, gdybym to wtedy zakończył?
      - Robię to, co trzeba – oświadczył wysoki shinobi po chwili, jakby to cokolwiek usprawiedliwiało. Prychnąłem.
      - Tak? A jak to się ostatnio skończyło? – „Dla naszej rodziny?” powinienem był dodać, ale słowa nie wydostały się na zewnątrz. Słowo na „r” było na razie tabu.
      Wciąż byłem ospały.
      Rozmawialiśmy. Wymieniałem słowa z osobą, która miała już dawno nie żyć. Którą miałem zabić. Która była celem mojego istnienia, a tak naprawdę pokierowała moim życiem po swojemu. I znowu w nie ingerowała. Zawsze o krok przede mną. Zawsze poza moim zasięgiem.
      Poza tym jednym, zmarnowanym razem.
      - Wolałbym, byś niczego się nie dowiedział – westchnął Itachi ze spokojem. Nie mogłem unieść brwi przez zdrętwiałą od leków górną część twarzy, ale bardzo bym teraz chciał.       Czy ja dosłyszałem nutkę pretensji w jego głosie? Kto go w ogóle pytał o zdanie?! - Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, nie byłbyś w tej sytuacji. Ale jesteś. I rozwiązanie jest jedno.
- Wcale nie. – Nie mogłem mu nic zawdzięczać. Nie chciałem. Ani teraz, ani nigdy.
To musiał być jakiś podstęp. Czemu Niko na to pozwalała? Co takiego jej naopowiadał, że go tu wpuściła? Oboje byliśmy zmęczeni, ja nie miałem połowy swoich jutsu. Gdyby nas zaatakował-...
Itachi zachłysnął się powietrzem, a jego klatka piersiowa zawibrowała z próbą powstrzymania kaszlu.
Jego postać straciła na ostrości. Nagle irytujące współczucie Niko wygładziło jego porażającą posturę.
- Mój organizm trawi choroba. Mogę nie być już zdolny do walki – oświadczył z ponurym, rozbrajającym spokojem, gdy tylko uspokoił oddech. Zupełnie, jakby mu nie zależało. Jakby wszystko, co zrobił, nie miało znaczenia. Jakby była to dla niego formalność. Misja. - Ty jesteś młody. Przed tobą całe życie. Potrzebujesz tych oczu bardziej, niż ja.
      - Zrobiłeś już wystarczająco dużo. Jeszcze tego brakuje, bym wszędzie targał ze sobą twoje oczy – warknąłem. Niko spojrzała na mnie potępiająco. Ile negocjowała ten układ? Błagała go o łaskę dla mnie? Nie potrzebowałem jałmużny.
      - Sas-…
      - Sasuke. – Głos Itachi’ego po raz kolejny, mimo chłodu i zrównoważenia, był silniejszy. W tym jednym słowie zauważyłem tym razem irytację. Albo udało mi się go zdenerwować, albo przez wycieńczenie chorobą nie miał już siły nad sobą panować. Dobrze się składało, bo i ja nie czułem się najlepiej, a moja cierpliwość co do okoliczności losu kurczyła się z każdą sekundą. – Przemyśl jednak, co będzie dla ciebie najlepsze.
      - Najlepsze dla mnie byłoby być jedynakiem – zakpiłem. Niko westchnęła, wyrywając rękę z mojej dłoni. Nic już jednak nie mówiła. – Ty zniszczyłeś mnie, a Wioska ciebie. I po tym wszystkim... co? Myślisz, że odkupisz winy w ten sposób?
      - Niczego nie myślę – odparł szybko Itachi. Kłamstwo. – Nie musisz mi wybaczać. Nie przyszedłem cię prosić o służenie Wiosce czy chronienie swojej… partnerki. – Wskazał nonszalancko na Niko. - Możesz mnie zabić, jeśli to ułatwi twoją decyzję i pozwoli ci zażegnać gniew. Zasługuję na to. Nawet, jeśli inni się ze mną nie zgadzają.
      Chakra Niko spięła się na mnie ostrzegawczo. „Nawet nie próbuj”, zdawała się mówić.
      Dlaczego tak jej zależało? Rozumiałem trzymanie go przy życiu, póki miał tajne informacje. Póki mógł pomóc w walce. Póki mógł mi dać oczy. Ale potem?
      Myśl, że do końca życia miałbym mieć część jego ciała w swojej czaszce, wywoływała we mnie obrzydzenie. Musiało być inne rozwiązanie. Mogłem znaleźć innego dawcę. Jakiegoś zabitego na misji wojownika. Mogłem wziąć oczy od kogokolwiek. Może od Kakashi’ego. Danzo, gdybyśmy go już pokonali.
      Musiał być inny sposób.
      Itachi przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, splatając ręce na piersi. Umysł Niko, a więc i mój wzrok, momentalnie przeskoczyły na jego zmęczone oczy. Wydawały się jaśniejsze niż moje własne, zalane mgłą. W lot zrozumiałem, co tą obserwacją dziewczyna chciała mi przekazać.
      Jego Sharingan zamykał się. Po tylu walkach z użyciem Mangekyo, Itachi powoli tracił wzrok. Tak przewidywała tablica pod salą zebrań klanu i tak mówiła jego paraliżująca słabość teraz. Bez dopełnienia przeznaczenia, bez mojego zabrania mu oczu, te dwa Sharingany miały zamknąć się na zawsze. Możliwe, że najpotężniejsze kekkei genkai w Wiosce, może na świecie, miało zniknąć, zmarnowane.
      Zacisnąłem zęby.
      Czemu to na mnie spoczywała ta odpowiedzialność? Czemu to zawsze ja zostawałem sam z decyzją, której skutki mieli odczuwać wszyscy dookoła? Czemu do momentu wyboru nie miałem na nic wpływu, a warunki kształtowali wszyscy poza mną?
      Czułem się oszukany. Nie pierwszy raz.
      Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że od dawna to planował. Swoją śmierć i przekazanie mi oczu. A jeśli brał pod uwagę swoje przeżycie, może nawet wymianę dobrowolną. Moje za niego.
      Po każdym Kamiumi bolała mnie głowa, a obraz się rozmazywał. Mangekyo miało swoją cenę, którą Itachi płacił wiele długich lat.
      Jednak się spóźnił. Nie miałem mu w zamian nic do zaoferowania. Może to i lepiej. Nie miałem zamiaru być odpowiedzialny za wszystko, co by zrobił za pomocą moich Sharinganów.
      - A co z tobą? - Niko aż podskoczyła, zdziwiona moim pytaniem w kierunku stojącego nieruchomo brata. - Jak przeżyjesz bez oczu?
      - Poradzę sobie.
      No tak. Jak mogłem się spodziewać odpowiedzi wprost?
      Widok sali zamglił się. Złapałem kunoichi za udo, nie wiedząc, co się dzieje. Zasłabła? Jak ciężkie do utrzymania było jej dziwne jutsu?
      Obok Itachi’ego pojawiła się nieco wyższa od niego, dziwnie niedopowiedziana postać. Nie miała rysów twarzy ani ubioru, a mimo to podświadomie wiedziałem, że jest od niego starsza. Nie wiedziałem, kogo Niko sobie wyobraża, co próbuje mi przekazać, póki cień nie położył ręki na ramieniu Itachi’ego, a spod jego rozwichrzonej grzywki nie dojrzałem samotnego, błyszczącego Sharingana.
      Shisui. Itachi miał oko Shisui’ego. To był jego plan awaryjny.
      Zaczynało mi się podobać rozmawianie w ten sposób, bez udziału osób trzecich. Nawet jeśli okoliczności powstania tego sposobu były tak uwłaczające.
      Niko położyła dłoń na mojej ręce zaciśniętej na jej udzie. Itachi nadal czekał na odpowiedź. Jej nie musiałem pytać o zdanie. Wiedziałem, co mi poradzi. Gdyby wątpiła w szczerość jego oferty albo uważała, że lepiej dla mnie będzie pozostać ślepym, wcale by go tu nie sprowadzała.
Musiałem brać też pod uwagę przyszłą walkę z Danzo i jego Korzeniem. Po naszej inwigilacji bazy Orochimaru na pewno spodziewali się oporu ze strony Shinzobu. Wiedzieli o umiejętnościach mojego zniszczonego Sharingana i dlatego się go pozbyli. Tak jak w przypadku Shisui’ego.
Nie spodziewali się już zatem żadnego Uchihy na polu walki. A na pewno nie dwóch. To była nasza jedyna szansa.
Niko i tak by się nie poddała. Stanęłaby do walki u boku Anbu. Bez tych oczu nie mogłem jej pomóc.
      Westchnąłem, opierając głowę o metalową ramę łóżka. Od myślenia piszczało mi w głowie.
      - Zgoda. Ale nic nie jestem ci winien.
      - Nigdy - obiecał Itachi. Jego głos był lekko zachrypnięty. Wizja Niko odprowadziła go wzrokiem do drzwi. Nie było słychać jego kroków. Nie czułem też jego chakry, jakby był wyzuty nie tylko z uczuć, ale jakiejkolwiek siły. Gdy oddalił się w stronę drzwi i przestał dominować w pomieszczeniu, można było go praktycznie zignorować.
      Był duchem.
      I z jakiegoś niewytłumaczalnego dla mnie powodu... nie podobało mi się to.
      - Ustal z Hokage-sama termin - poprosiła go delikatnym głosem Niko. - Ja tu zostanę.
      Brunet przytaknął, znikając za drzwiami.
      - Jak długo będę musiał czekać? - spytałem, obejmując dziewczynę ramieniem. Miałem ochotę zbesztać ją za kolejny podstęp, ale byłem zbyt słaby. Nie oznaczało to jednak, że mnie nie zirytowała.
      - Gdy przekazywałam pomysł Tsunade-sama, mówiła, że to prosty zabieg, który wykona sama - westchnęła dziewczyna, kładąc głowę na mojej klatce piersiowej. - Pewnie gdy tylko znajdzie czas. Musimy się jeszcze przygotować do ataku. A ty przyzwyczaić do nowych oczu.
      Do nowych mocy.
      Tuż przed nosem mignęła mi moja własna twarz. Widziana od dołu, z jej perspektywy. Z drwiącym uśmiechem. Uniesioną brwią. Tęczówkami jak atrament z mlekiem.
     - Wątpię, byś widziała w naszych oczach tak wyraźną różnicę - zapewniłem ją, przeczesując jej włosy palcami. Niko mlasnęła ustami z irytacją.
      - Ale i tak. To… dziwne.
- Przeżyliśmy dziwniejsze rzeczy.
- To prawda.
            Dopiero po godzinie leżenia razem w ciszy Niko zdołała mnie namówić do zjedzenia czegokolwiek. Przyniosła ze sobą kupne, mdłe onigiri. Mówiła, że był w nich łosoś, ale ja go nie czułem. Wszystko smakowało jak popiół. Powietrze też. Ale przynajmniej nie potrzebowałem jej pomocy w jedzeniu.
Mieliśmy zapewnione choć pół dnia spokoju, ale nie spędziliśmy go w dobrym humorze. Nie mieliśmy powodów do świętowania.
            Niko ułożyła się z powrotem przy ramie łóżka, wpychając pod plecy białą, wygniecioną poduszkę. Sięgnęła do torby po granatową książkę z zakładką i obdartym grzbietem. Po ogarnięciu się w toalecie - gdzie jej wszechwiedzący wzrok nie sięgał - ułożyłem się na łóżku, z głową na jej udzie.
            Nie musiała czytać na głos. Jej wzrok utkwił na stronie ciągłego tekstu, a mój obraz sali wyłączył się przez znużenie. Po kilku akapitach spędzonych w ciszy, jej palce ponownie wsunęły się w moje włosy, a przed moimi oczami stanęła chwiejna iluzja.
            Widziałem bohaterów na ganku w parny dzień. W oddali kręciło się leniwie koło młyna. W złotej od słońca trzcinie grały cykady. Widziałem ruchy bohaterów. Słyszałem dialogi nieokraszone konkretnym głosem. Zacinały się, gdy Niko musiała przeczytać jakieś słowo jeszcze raz. Czułem na twarzy promienie słońca, a w brzuchu łaskotało mnie rozbawienie dziewczyny, gdy bawiły ją perypetie postaci.
            Nie zorientowałem się, gdy zasnąłem z durnym romansidłem odgrywającym się w naszych głowach.

Wychodzę na korytarz, gdy tylko jego oddech wydaje się wyrównany.
            Zamykam delikatnie drzwi, na jakiś czas zrywając więź genjutsu między nami, byleby nie ingerować w jego sen.
            Opieram się plecami o ścianę, patrząc na dłonie zaciskające się na mojej brudnej bluzce. Jej rękawy są wymięte od nasuwania ich na całe dłonie, nerwowego rozciągania i ugniatania.
            Moja warga zaczyna samoistnie drżeć. Staram się nie pozwolić sobie na płacz ulgi do momentu, gdy uświadamiam sobie, że nie mam po co się powstrzymywać. Na korytarzu jestem sama.
            Czuję się fatalnie. Kręci mi się w głowie. Mam tyle myśli, tyle obaw. Tyle się wydarzyło przez ostatnią dobę. Mam wrażenie, że nie spałam od tygodnia.
            Biorę łamany oddech. Moje kolana zginają się wpół. Osuwam się trochę, ale chwytam się ściany w ostatnim momencie.
            Serce mi staje, gdy szary korytarz rozcina czarna sylwetka.
            Prostuję plecy, obolałe od siedzenia tyle czasu w jednej pozycji.
            - Nie musisz nas pilnować - zapewniam Itachi’ego, podchodząc do niego kilka kroków, by Sasuke na pewno nas nie usłyszał.
            - Za późno na twoje zapewnienia.
            Jego pretensje może bolałyby, gdybym nie kierowała do siebie identycznych przez ostatnią dobę.
            Przełykam ciężko, odwracając wzrok, gdy tylko wydaje mi się, że wpatruję się w płaskie tęczówki trochę za długo.
            Już niedługo będę widywać je znacznie częściej.
            - Może gdybym nie wyprowadziła się od Akane… nie doszłoby do tego. Dostałam mieszkanie od Kakashi’ego. Może gdybym zaprosiła go do siebie, zamiast spotykać go tam… może gdybym go nie odwiedziła wcześniej, oni by nie-...
            Wyobrażam sobie cały ból i strach, jaki musiał czuć Sasuke. Wydarto z niego nie tylko część ciała, ale i źródło jego siły. Symbol jego istnienia. Powiązanie z rodziną. Znak rozpoznawczy. Jego dumę.
            Wszystko przez moją nieostrożność. Mój egoizm i upartość. Naiwną wiarę, że jesteśmy bezpieczni i niezwyciężeni, zawsze i wszędzie. Tak bardzo zależało mi na nie byciu samej, że straciłam kontrolę nad wszystkim innym. Żałosne.
            - Może gdyby cię tam nie było, straciłby nie tylko oczy.
            Unoszę wzrok, mrugając szybko, by powstrzymać zszokowane łzy. Itachi patrzy na mnie z góry z oszałamiającym spokojem. Jakby bezgranicznie wierzył w to, co powiedział.
            Czy kiedykolwiek mnie okłamał?
            Od kiedy to dzieliłam się z nim moimi smutkami? Od kiedy nie bałam się tego robić? Od kiedy jego wzrok przestał być potępiający? Dlaczego nie czułam już z jego strony żadnego zagrożenia, a nieznaną mi wcześniej stabilność?
            Od kiedy stał mi się bliski? Przecież właśnie udowadniał, że mogłam na nim polegać. Że bez słowa jest w stanie poświęcić się, by naprawić nasze błędy. Że życie Sasuke stoi dla niego na pierwszym miejscu, tak jak zawsze miałam czelność przypuszczać.
            Czemu spełnienie moich oczekiwań przez taką osobę jest dla mnie tak szokujące?
            Nie mam przed nim nic do ukrycia. I tak wie wszystko. I tak stoi po tej samej stronie. I tak jest tu teraz, gdy cała reszta Shinzobu zajmuje się sobą, martwiąc się, czy ich też nie dosięgnie zemsta Korzenia.
            - Jesteś dobrym człowiekiem, Itachi.
            Mogę chyba równie dobrze wysmarkać się w jego rękaw, bo nieme drgnięcie jego ramion i szczęki mają znamiona obrzydzenia.
            Powstrzymuję śmiech. Nie jestem aż tak głupia, by się z niego śmiać. Przynajmniej nie przy nim.
            - Muszę się wykąpać i przebrać w skrzydle Anbu. Miej go na oku pół godziny, dobrze?
            Itachi przytakuje, odsuwając się na znak, że mogę go bezpiecznie minąć w korytarzu.
            Po kilku krokach sama sobie wydaję się silniejsza.
            Jestem ciekawa, czy wie, że to sprawił. Czy zrobił to specjalnie.
Mimo emocji nie płaczę już ani razu. Myję się dokładnie, opatruję w lustrze rany i przebieram się w znalezione w szatni ubrania najbardziej zbliżone do mojego rozmiaru. Gdy wracam przed odpowiednią salę, Itachi stoi w tym samym miejscu, co poprzednio. Jego wzrok nie jest jednak skierowany na mnie, a na klamkę w drzwiach, które oddzielają go od Sasuke.
            Wygląda na rozdartego. I w dziwny sposób melancholijnego.
Dopiero teraz do mnie dociera, że mógł za nim po prostu tęsknić. Nigdy nie zastanawiałam się, jaki był Sasuke, gdy był młodszy. Nie potrafiłam sobie też wyobrazić Itachi’ego sprzed masakry. Obaj pasowali tylko do swoich aktualnych obrazów, zahartowanych brutalnością świata i swoimi fatalnymi decyzjami. Ale to nie znaczyło, że zawsze tacy byli.
I może, jeśli bym się postarała, nie zawsze musieli tacy być.
- Nie jesteś zmęczony? - pytam, choć to ja nie przespałam połowy nocy i przytargałam rannego Sasuke najpierw do domu Tsunade, a potem do podziemnej bazy. Itachi przenosi na mnie wzrok, kręcąc powoli głową. - Nie miałbyś nic przeciwko zostać tu jeszcze trochę? - I tak już wycofuję się tyłem do poprzedniego korytarza. Obok sali narad jest mała kuchnia. - Muszę z tobą o czymś porozmawiać. Przyniosę nam herbatę.
Odkąd zobaczyłam krew cieknącą z oczu Sasuke, wiedziałam, że jedynym rozwiązaniem będzie Itachi. Wiedziałam też, że żaden z nich nie zrezygnuje z walki. Atak Orochimaru i Danzo nastąpi podczas egzaminu na chuunina. Za dziewięć dni. Zginie wielu ludzi. Nasi wrogowie wytoczą najcięższe działa i Hokage zrobi to samo, używając całego Anbu do zapewnienia bezpieczeństwa temu wydarzeniu. Ja, Sasuke, Kiro, Neji, Anko, może Kakashi i Akane. Wszyscy na polu walki. Każde z nas w niebezpieczeństwie.
Jak Ryoushi.
Straty będą ogromne. A Wioska osłabiona. Zupełnie jak po poprzednim ataku. Nawet, jeśli pokonamy Korzeń, to nie pozbędziemy się w ten sposób zewnętrznego wroga. Danzo jest zdrajcą i zachłannym politykiem, ale według rady Shinzobu jest też patriotą. Gdyby naprzeciwko Konohy stanęło nagle inne państwo lub Akatsuki, Korzeń walczyłby z nami ramię w ramię.
Tym razem jest inaczej. To walka wewnętrzna. Mamy bezsensownie wybijać się nawzajem. Mamy zabijać osoby mieszkające w naszej wiosce, należące do takiej samej jednostki, z tymi samymi zadaniami i tradycjami, walczące o to samo, tyle że pod innym dowództwem. Ludzi, których kiedyś mogłam widzieć na odprawach, którzy - tak jak ja - jedynie wypełniają rozkazy. Bo tego się od nich wymaga.
- Danzo ma drugie oko Shisui’ego - stwierdzam, podając brunetowi parujący kubek herbaty. Nie jest to wyszukana porcelanowa filiżanka, ale w takich warunkach musi wystarczyć.
- Tak - przyznaje bez wahania shinobi, nie mając gdzie usiąść w pustym korytarzu i nadal górując nade mną. Trochę zaskakuje mnie jego skłonność do rozmowy. Wydaje się tylko podejmować wątek dla mojej uciechy, z łaską.
- Będziesz próbował je odzyskać - dodaję, wciskając złamany paznokieć w uszczerbek w ceramicznej krawędzi. Itachi nie odpowiada, ale nie musi. Wiem, że mam rację. Dlatego muszę przedstawić mu mój plan. Moja strategia będzie miała większą siłę przebicia przekazana Shinzobu jego ustami. - Rozmawiałam na temat Mangekyo i z tobą, i z Sasuke. Powiedział mi o wszystkim, co wyczytał na jakiejś magicznej tablicy. - Czyli znacznie więcej, niż udało mi się wycisnąć z Itachi’ego. Ten odsuwa kubek od ust. Ciemne tęczówki wwiercają mi się w czaszkę. Może uważa mnie za niegodną takiej wiedzy. Trudno. - Poskładałam wszystko do kupy. Wiem, że Sasuke będzie miał teraz twoje umiejętności, a ty Shisui’ego. Kotoamatsukami.
Itachi przechyla lekko głowę, opierając ją o ścianę w znużeniu. Jego postawa wygląda na znudzoną. Zrelaksowaną. Trochę nonszalancką. Jakby chciał tylko usłyszeć, o co chodzi małej irytującej dziewczynce stojącej przed nim i sobie pójść.
- Ale Izanami i Izanagi są opisane na tablicy - kontynuuję. Na te dwie nazwy Itachi marszczy lekko brwi. Wygładzają się one błyskawicznie, ale mam zbyt dużą wprawę w czytaniu go. - Czyli nie są przypisane do któregokolwiek z was. Tablica powstała długo przed twoim urodzeniem.
            Shinobi przytakuje, gdy czekam odpowiednio długo. I chyba… chyba jestem w stanie dostrzec w jego oczach nutę zaciekawienia. A może to tylko światło?
            - Więc potrafiłbyś ich użyć - upewniam się. Robię przerwę na łyk gorącego napoju. Nawet nie jestem w stanie określić, co to za herbata. Jest nieco zwietrzała, a pudełko ze wspólnej szafki, z której ją wzięłam, nie było podpisane. Itachi’emu to chyba nie przeszkadza.
            - Tak. I Danzo też. - Brunet odchrząkuje. - Orochimaru poświęcił dużo czasu na studiowaniu treści tablicy, jeszcze gdy był w Akatsuki. Mógł więc przekazać swoją wiedzę Danzo-...
            - ...dlatego właśnie wszczepił mu wiele innych Sharinganów.
            Źrenice Itachi’ego poszerzają się ze złością. Ktoś tu uciekł ze skrzydła szpitalnego Shinzobu za wcześnie, by otrzymać tę informację. Na szczęście połączyłam wątki.
            Szczęka bruneta drży z dobrze tłumioną wściekłością. Jestem ciekawa, czy się wini. Bez wątpienia Danzo wykorzystał masakrę klanu Uchiha do pozyskania tylu oczu. Gdyby Itachi to przewidział i poświęcił trochę więcej czasu, by je zniszczyć…
            ...nie był to jednak czas na obwinianie się nawzajem. Nie mógł tego przewidzieć.
            - Orochimaru jest osłabiony przez Trzeciego. Ale Danzo jest jak najbardziej zdolny do walki. Nie na froncie, rzecz jasna, ale bardzo prawdopodobne, że będzie tu, na miejscu - stwierdzam, dmuchając w kubek. Nie ma wątpliwości, że Shimura i jego najbliżsi współpracownicy będą - nawet dla Itachi’iego - sporym wyzwaniem. - Jeśli udałoby ci się do niego dotrzeć, mógłbyś pokonać go za pomocą Izanami. Poświęcić jedno oko. Obezwładnić go, zanim zniszczyłby drugie oko Shisui’ego. A wtedy je… no, wziąć.
            - Jeśli pokonamy Danzo, walka będzie wygrana. Po co mi tamto oko?
            To są decydujące słowa. To deklaracja. Jasna dla mnie jak słońce.
Itachi nie chce już walczyć. Nie widzi powodu, by posiadać tę moc. Ba, nie chce nawet widzieć. Nie chce kolejnej odpowiedzialności. Być może wierzy, że zginie od swojej choroby lub wysiłku spowodowanego używaniem cudzego Mangekyo.
            Ja mam jednak dla niego inne plany.
            - Po to, by użyć Kotoamatsukami na Korzeniu.
            Wzrok Itachi’ego przyszpila mnie w miejscu. Wbija mnie w ścianę. Jest… zaskoczony.
            Wytrzymuję jego spojrzenie.
            Chcę, by zrozumiał.
            Nie brałam udziału w żadnej wojnie. Ba, nie zabiłam zbyt wielu ludzi. Żyłam w okresie dostatku i pokoju Konohy. Nie widziałam osobiście ataku Orochimaru na egzamin na chuunina. Nie znam brutalności świata i okrucieństwa wojny w takim stopniu, jak on.
            Ale widziałam swój płonący dom. Widziałam, co zrobili z Akazuno wojownicy Korzenia. Widziałam śmierć wielu mnichów. I nawet, jeśli przez większość życia nie dysponowałam tymi wspomnieniami, to teraz mam do nich dostęp. I potrafię wysuwać wnioski.
            - Konflikt wewnętrzny osłabi wioskę. Zginie pełno ludzi. Po ich, ale i po naszej stronie. Dobry plan, sprawny atak od tyłu, może z pomocą dywersji… z pomocą Mangekyo Shisui’ego dałoby się to przerwać - tłumaczę z przejęciem. Pod jego krytycznym okiem zasycha mi w ustach. Niech zrozumie. - Uratować ludzi Korzenia. Oszczędzić Danzo. Do przesłuchań, do odnalezienia Orochimaru, innych baz, może czegoś więcej...
            Nieme otępienie nie schodzi z twarzy Itachi’ego. Kubek wisi pomiędzy jego palcami, chwycony za brzegi. Uchiha wygląda, jakby zobaczył ducha, jakby w swoim umyśle był daleko stąd, przeżywał zupełnie inną scenę, dobrze zapamiętaną rozmowę, która wydaje się go jawnie dręczyć.
            W końcu otrząsam się, mrugając dwa razy i wbijając skupiony wzrok w podłogę.
            Kotoamatsukami jest zbyt ważnym jutsu, by zostawić je w łapskach Danzo. To właśnie jego najbardziej się bał przy negocjacjach Rady z Uchihami i dla niego zaatakował Shisui’ego. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, kogo Danzo ma zamiar nagiąć do swojej woli. Czy nas, czy swoich ludzi, czy innych dowódców i władców. Więc Hokage i tak by się nim zajęła, prędzej czy później. Zostaje tylko kwestia tego, czy Itachi myśli podobnie.
            Mijają trzy minuty, po których brunet przenosi swoje spojrzenie z powrotem na mnie. Zdążyłam wypić swoją herbatę.
            - Dawno temu zaproponowano mi podobną rzecz. Ratowanie mieszkańców Wioski. Trochę innym sposobem - mruczy. Wzdrygam się na to porównanie. Nie jestem jak Rada i Danzo. Nigdy nie postawiłabym go przed takim wyborem.
Przygryzam wargę. Czy aby na pewno? By ratować całą resztę?
Nie wiem.
Wiem jednak, że dużo od niego wymagam, że mój plan jest trudny do wyegzekwowania, że Izanami zabierze mu jedno oko. Ale mimo wszystko nadal mam naiwną nadzieję, że nasze cele i ideały są podobne. Że jego zasady się nie zmieniły. Że skoro potrafił unicestwić przyjaciół i rodzinę w imię pokoju, to będzie chciał też oszczędzić wroga. W imię przyszłości Konohy.
Mój oddech zamiera, gdy po raz pierwszy wydaje mi się, że zamglone czarne spodki skupiają się nie na przestrzeni wokół mnie, mojej chakrze czy ścianie za moją głową, a mojej twarzy. Itachi patrzy na mnie nie jak na upierdliwą dziewczynkę wyniesioną z płomieni, nie jak współpracownika z Anbu, nie jak kunoichi, a jak na człowieka.
W kącikach jego oczu pojawiają się mikroskopijne zmarszczki. Wyglądają jak zmęczone rozbawienie. Poddanie się.
Nie mogę w to uwierzyć.
Itachi chyba poczuł pierwsza od lat Emocję. Przez duże “e”.
- Moja odpowiedź będzie taka sama.
           
           
            Obudziłem się w ciemności. Dopiero, gdy obróciłem się, szukając jej ręką, Niko włączyła mój wzrok. Jej chakra zabulgotała pod moją skórą jakby... weselej.
            Dziewczyna nie była już na łóżku, zamiast tego czytając jakąś gazetę na krześle obok. Uśmiechnęła się na mój widok. Wyglądała tak samo jak wcześniej, a mimo to czułem, że coś się zmieniło. Miała inne ubrania. Czyste.
            Budzenie się bez oczu było dziwne. Nie miałem czego potrzeć, nie miałem czego mrużyć. Czułem się jedynie zaspany, wyłowiony z mułu. A Niko swoim genjutsu nie ocuciła mnie stopniowo, a jedynie włączyła pstryczkiem światło.
            - Przyniosłam ci obiad. Tym razem coś znacznie lepszego. - Kunoichi zdjęła ze stolika tacę, wskazując brodą, bym usiadł prosto. Usadowiłem się z plecami na poduszkach, wciąż poważnie zaspany. Przede mną pojawił się drewniany blat z kilkoma talerzami i kubkiem soku pomidorowego. Przez nieostrożne bujanie tacą trochę rozlało się na boki.
            Sięgnąłem po pałeczki, a Niko usiadła obok mnie na łóżku, otwierając ponownie gazetę i dając mi trochę spokoju. Jej świadomość tego, gdzie co się znajduje, pomagała mi chwytać warzywa i dziwne pierożki.
Jej genjutsu tego nie pokazywało, wyglądała w nim na zrelaksowaną i niemal nieobecną… ja jednak wiedziałem doskonale, że przypatruje mi się. Kontrolowała to, co robię i raportowała mi, gdzie znajdowała się moja ręka i koniec pałeczek. Łatwo się było domyślić, że było to dla niej równie irytujące, co dla mnie.
            W pewnym momencie zauważyłem, że kawałek mięsa na talerzu zmienił położenie. Teraz łatwiej było go chwycić. Niko siedziała mimo to nieruchomo, trzymając gazetę. Zaryzykowałem i upuściłem pałeczki, po omacku łapiąc jej dłoń wiszącą nad moim talerzem, prawdopodobnie podsuwającą mi coś pod nos.
            - Przestań. Nie jestem dzieckiem - warknąłem. Jej wizja zamigotała. Gazeta pojawiła się, złożona, tuż obok kolana kunoichi, a jej postawa przesunęła w pozycję, z której ułatwiała mi jedzenie.
            - Chciałam tylko pomóc. Tak było szybciej. - Niko wyciągnęła dłoń z mojego uścisku. Sięgnąłem po szklankę soku. Pić po omacku było znacznie łatwiej. - Mogłam kupić coś, czym łatwo byłoby cię nakarmić… - westchnęła.
            Nie skomentowałem tego pomysłu, skupiając się na przeżuwaniu. Gdy zjadłem większość tego, co mi przyniosła - i tak łatwo rozpoznawalnego jako nie jej własna kuchnia - oddałem jej tacę i przeciągnąłem się, rozmasowując zastałe mięśnie.
            Nie byłem stworzony do siedzenia w miejscu.
            - Długo jeszcze mam czekać?
            Dziewczyna parsknęła, po czym odsunęła gazetę i usadowiła się wygodniej przy moim boku. Jej dłoń znalazła mój kark. Zaczęła go masować silnymi, okrężnymi ruchami, w takim zakresie, do jakiego miała dostęp.
            - Do wieczora. Muszą przygotować salę operacyjną.
            Przez chwilę leżeliśmy tak w spokoju, ja wsparty na poduszkach, ona z głową na moim ramieniu, myśląc o czymś w milczeniu. Gdy przeczesałem jej włosy palcami, z łatwością wyczułem, że umyła je, gdy spałem.
            Nie pachniały jej typowym szamponem. Ale było to lepsze niż brud i dym.
            - Gdzie jeszcze byłaś? - spytałem w miarę neutralnie, unikając kłótni. Chyba zrozumiała ukryty podtekst, bo zesztywniała na moment. Przy takiej bliskości jej reakcje były szczersze niż te wysyłane mi za pomocą genjutsu. Mimo że widocznie potrafiła wpływać na mój węch i słuch, to nie była w stanie w porę zareagować, gdy czułem na sobie jej nagłe ruchy.
            - Rozmawiałam z Itachi’m.
            Moje palce zatrzymały się w jej włosach.
            Do tej pory, gdy wyobrażałem sobie Niko rozmawiającą z Itachi’m, była to durna, nieosiągalna wizja, żart. Itachi miał zginąć z mojej ręki, na tym kończyła się jego żałosna rola w jej życiu. Potem widziałem to jako jej zdradę. Knucie za moimi plecami. A w końcu misję. Suchy obowiązek wykonywany tylko przy reszcie shinobi z Shinzobu. Coś formalnego i rzadkiego.
            Nigdy nie widziałem ich rozmawiających jak normalni ludzie. A musieli to robić, jeśli widzieli się tyle razy.
            Jak jej się to udawało? Jak było możliwe, że to ona, Niko, nie ja, a moja… partnerka? Dziewczyna? Jak to się stało, że stworzyła z nim relację przede mną?
            Do tej pory pamiętałem myśl, że ją zabiłem. Widziałem, jak jego jutsu wysyła ją w powietrze potężnym ciosem, byle tylko zeszła mu z drogi.
            Rozmawiali jak równy z równym? Jak shinobi z przełożonym? Jak znajomi?
            Jak?
            - O czym? - wykrztusiłem przez zaciśnięte gardło. Palce Niko zaczęły z nudów wodzić po moim torsie, kreśląc nieokreślone kształty. Jej dłoń była przyjemnie ciepła.
- O planie ataku. O tym, co zrobić z Korzeniem. Oczami. Danzo. Nudy, rozumiesz.
Nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmieszku. I tak go nie widziała, więc nie miało to znaczenia.
Chyba wyczuła jakąś zmianę we mnie, przez znieczulenie gorzej kontrolowałem i emocje, i moją chakrę. Podniosła się trochę wyżej, opierając na mnie brodę i zerkając na mnie ciekawsko z dołu.
Zależało mi tylko na jednej kwestii. Miałem nadzieję, że rozumiała mój punkt widzenia.
- Danzo nie ma prawa przeżyć.
Na jej twarz wpłynął tajemniczy, ale wciąż irytująco nieokreślony uśmiech. Mimo niego wydawała się zmęczona. Ja przespałem większą część dnia. Ona w tym czasie ganiała za moim bratem i lekarzami.
Osunąłem się w dół, poprawiając poduszki do normalnej formy i pociągając ją za sobą. Nie wiedziałem, która godzina, ale wiedziałem, że Niko nie ma powodów stąd wychodzić. Mogła więc wykorzystać ten czas nieco bardziej produktywnie niż udając, że czyta gazetę.
- Śpij - rozkazałem w kierunku jej emitowanej, zaciekawionej twarzy. Zmarszczyła nos. To nie był czas na gry. - Całą noc mnie niańczyłaś. Potem Hokage, Shinzobu i Itachi’ego. - wytłumaczyłem. - W dodatku cały czas utrzymujesz to jutsu. Niczego poza denerwowaniem mnie tu nie osiągniesz. Nie zmrużysz też oka, gdy będą mnie operować, martwiąc się pewnie jak ostatnia idiotka.
A potem, już na zewnątrz, nie zaśnie u mego boku w obawie przed Korzeniem.
Kunoichi fuknęła na obrazę i wyliczenie jej słabości, obracając się tyłem do mnie i zabierając mi jedną z poduszek.
- Widać martwię się nie o tego brata co trzeba - wymamrotała. Dobrze wiedziałem, że tak nie myśli, a tylko próbuje mnie wyprowadzić z równowagi.
Pokręciłem głową, po omacku układając źle pokazane mi poduszki.
Jej sylwetka była nieprawdziwa. Nie miała twarzy. Wyglądała jak zapomniany sen. Tęskniłem za jej widokiem.
W tym momencie może powinienem był jej podziękować. Za wszystko, co dla mnie zrobiła, zaryzykowała i poświęciła. Nie tylko przez ostatnią dobę. Mój ciąg myśli przerwało jednak jej ponaglające wiercenie się.
Ułożyłem się za nią, starając się przylgnąć do niej tak, bym wyczuł, jeśli następnym razem będzie próbowała się gdzieś wymknąć. Jej głowa w końcu wpasowała się pod moją brodę.
- Ja śpię, ty czuwasz, hm? - zachichotała, splatając nasze palce na jej brzuchu.
Podniosłem się odrobinę, poprawiając szpitalną kołdrę. Jej ramię było chłodne od piwnicznego powietrza.
- Opracuję kiedyś jutsu, które narzuca tobie to, co widzę i czuję - mruknąłem w jej włosy koło ucha. Jeśli było to możliwe z pomocą jej prymitywnego genjutsu i bez moich oczu, z Sharinganem musiało być to banalnie proste. - Zobaczymy, czy wtedy będziesz się śmiać.
Niko nie odpowiedziała. Na chwilę obraz przed moimi “oczami” zniknął, a mignęła błyskawicznie krótka wizja podmuchu, muśnięcia, ust na szyi. Rozemocjonowanej, zmęczonej i nieskupionej Niko wizje prześlizgiwały się przez umysł i jutsu jak przez dziurawe sito.
Spełniłem jej niemą prośbę - chęć? - odsuwając włosy z jej szyi i całując ją tam przeciągle. Poczułem na języku pot. Jej puls trzepotał pod ciepłą skóra niczym ptak uwięziony w klatce. Wziąłem głęboki wdech. Niko nadal pachniała i smakowała jak Niko. W pewien sposób mnie to uspokajało.
Wszelkie wizje odcięły się ode mnie natychmiast w ramach niezasłużonej kary. Kunoichi chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, co mi wysłała.
Dopiero teraz zauważyłem, że moja chakra wciąż była przykryta i uspokojona, dobrowolnie opanowana przez jej jutsu. Zupełnie, jakby Niko medytowała za nas oboje, znajdując idealną równowagę pomiędzy informacjami i bodźcami. Kiedyś takie porozumienie byłoby niemożliwe.
Po kilku sekundach wyczekiwania jej ciało poddało się i zrelaksowało znacznie, zatapiając się w moim objęciu. Niko odmówiła mi przekazania swojej miny. Zapewne wyglądała na głupawo rozanieloną. Musiałem się powstrzymać przed poklepaniem konturów jej twarzy ręką, by to przypuszczenie potwierdzić.
Ułożyłem się z powrotem, składając jeszcze jeden, ostatni pocałunek na jej karku. Jej dłoń powędrowała jeszcze na chwilę w moje włosy, a ich prześlizgiwanie przez jej palce poczułem sam, jako muskanie swojej dłoni.
Nie wyłączyła genjutsu przed zaśnięciem. Moja teza o jej braku kontroli potwierdziła się, gdy jej oddech wyrównał się i pogłębił. Świadomość otoczenia odpłynęła razem z nią.
            Przez paręnaście minut byłem sam. W zupełnej ciemności.
Potem mój umysł wypełniły rozmyte obrazy najdziwniejszych snów, jakie w życiu widziałem.
           
Drzwi otworzyły się. Podczas ich uchylania dostrzegłem Hokage stojącą nad nieruchomą sylwetką Sasuke. Przyszykowałem się na wszelkie możliwe wieści. Nic nie miało prawa pójść źle. Ani jego, ani moja narkoza nie były potrzebne. W ten sposób starano się tylko oszczędzić naszym ciałom wysiłku oraz zwiększyć i tak wysokie szanse przyjęcia.
Sharingany były drogocenne dla Wioski.
- Wszystko poszło dobrze - obwieściła Nozomi, pojawiając się w przejściu. Była blada od czuwania i strachu. Zapewne męczyło ją też - niepotrzebnie - jakieś dziwne jutsu, które rzuciła wcześniej i którego celu nie pojmowałem. Akane wydawała się nim za to wielce zainteresowana. - Powinien się obudzić za paręnaście minut.
Zamrugałem, próbując pozbyć się uporczywego kłucia w oku. Świadomość nowej części ciała uwierała mnie i fizycznie, i psychicznie. Według Hokage mogłem widzieć tak szybko tylko dlatego, że wymiana i brak oka trwały zaledwie parę minut.
Nie przewidziała ona jednak ciągłych myśli o jego uśmiechniętym właścicielu. O widoku jego sylwetki spadającej w otchłań rzeki. O furkocie jego ubrań wwiercającym się w moją czaszkę.
Każde mrugnięcie było bolesne i każde było jego zasługą. Każde od tej pory, i moje, i mojego brata, miało przypominać mi o mojej winie. O mojej decyzji.
Jeśli Sasuke miał mimo tego wszystkiego nie widzieć, to nic nie miało sensu. Wszystko było na marne. Zmiany, jakie spowodowałem w jego przeszłości, zniszczyły jego przyszłość. Bezpowrotnie.
Spojrzenie dziewczyny wyłapało coś nad moim ramieniem. Obróciłem się, spostrzegając boleśnie znaną mi białą czuprynę.
Ze wszystkich spotkanych w Shinzobu osób jedynie Hatake Kakashi nie wydawał się nie na swoim miejscu. Jego maska pomagała zakryć przynajmniej połowę jego emocji, nadając mu aurę powagi i spokoju. Nawet w cywilnych ubraniach wyglądał, jakby krył pod nimi cały arsenał i zbroję. Mundur był jego drugą skórą. On i jednostka wydawały się nierozdzielne, jednoznaczne. Spajały się w moim umyśle w jedno. Każdy jego ruch, skinienie i spojrzenie wprowadzały wszystkie moje zmysły w stan gotowości.
Wiedziałem, jaki jest niebezpieczny. Mimo to czegoś w nim brakowało. Przez lata ubyło mu tego jednego pierwiastka, zacięcia, które wcześniej go definiowało.
To zmieniało postać rzeczy. Coś po raz kolejny przestawiało pionki na planszy.
Jego zupełnym przeciwieństwem była kobieta owinięta migoczącą, chłodną chakrą i dwoma kucykami łopoczącymi za plecami. Oddaliła się od naszej trójki z widocznym pośpiechem i cichym pomrukiem na ustach, którego nie powinienem był usłyszeć.
- Ja już jestem na to za stara.
 Nie uraczyła Kakashi’ego nawet przelotnym spojrzeniem. Dziwne, biorąc pod uwagę, że statystycznie rzecz biorąc był jej najprawdopodobniejszym następcą.
- Kakashi - zacząłem, gdy stuk jej obcasów w białym korytarzu oddalił się dostatecznie.
- Itachi. - Jedynie iskry w oku i zmarszczki wokół niego zdradzały fałszywy uśmiech. Jounin oparł się nonszalancko o ścianę. Wydawało się, że próbuje posłać stojącej obok mnie kunoichi jakieś tajne znaki, ale ona ich nie dostrzegała.
Zza rogu wychyliła się Akane, niosąc ze sobą kubek kawy na wynos. Wzrok blondynki przeskoczył czujnie pomiędzy mną a shinobi’m opierającym się o ścianę naprzeciwko, zahaczając wyraźnie o moje nowe oko i przepaskę na drugim.
Na braku drugiego.
- O, jesteście symetryczni.
Oko Shisui’ego napotkało samotne czarne wychylające się spod maski, nadal błyszczące złowieszczo.
Żaden z nas nie skomentował dziwnej uwagi. Akane wzięła duży łyk kawy. Z sali obok docierało do mnie jedynie równomierne pikanie aparatury.
Nozomi wzięła głębszy oddech.
- Musimy pogadać o ataku - stwierdziła, przygotowując swój błagalny wzrok. Zawsze, gdy pokazywała słabość, starała się robić to w jak najmniej oczywisty sposób co do jego źródła. Próbowała skierować od razu myśli i uczucia rozmówcy na sposoby rozwiązania jej problemu. Życie wśród osób wyżej postawionych przyszykowało ją na przekazywanie delikatnych informacji w jak najkorzystniejszy dla niej sposób. Jej dłonie splotły się nerwowo pod piersiami. Wciąż nie mogłem pojąć, co ujmującego widział w niej Sasuke. - Ja i Itachi będziemy potrzebowali waszej pomocy. Dostaliśmy zgodę na stworzenie oddzielnego zespołu i swobodny atak z zaskoczenia.
Plan Nozomi był aktem rzadko spotykanego miłosierdzia. Szczerze mówiąc zaskoczyła mnie jej dojrzała chęć oszczędzenia Korzenia i Danzo. Widziałbym w tym naiwność, gdybym sam o tym wcześniej nie myślał. Korzeń nie był bowiem oficjalnie wrogiem Wioski, nie bez wyraźnego wykroczenia, a Danzo nadal był szanowanym członkiem Rady. Konflikt z tak elitarną grupą musiałby odbić się echem na losach całego kraju. Totalna eliminacja wroga może i wysłałaby wyraźny sygnał do zewnętrznych zagrożeń, że Konoha szybko i kompetentnie rozlicza się ze zdrajcami, ale z drugiej strony zostawiłoby to jawną wyrwę w naszych szeregach i obronie. Nie mówiąc już o zszarganej opinii - jeśli główni przywódcy w Konoha zwracali się przeciwko sobie samym, ryzykując życie shinobi i cywili, nie wróżyło to stabilnego stanu polityki. A tym bardziej dotrzymywania umów z partnerami spoza Wioski.
Nie podejrzewałem jednak młodej kunoichi o tak głębokie analizy. Być może z racji swojego wieku nie zdołała jeszcze stoczyć tyle walk, by nauczyć się nienawiści i bezwzględności. Nie nienawidziła Korzenia, przynajmniej jeszcze nie. Wierzyła w rozpoczęcie pokoju rozwiązaniem pokojowym. I słusznie.
Zemsta na Danzo, o ile w pełni uzasadniona i poinformowana, była nadal bezsensowna i pełna luk logicznych. Nie oddawało się elitarnego stratega, starszego Wioski, partnera wielu Kage i drugiego po Piątej zwierzchnika sił zbrojnych Konohy w ręce żądnych mordu nastolatków, którym wydawało się, że ratują świat przed absolutnym złem.
Zemsta miała sens w formie, jaką przygotowałem dla Sasuke. Gdzie wszystko było czarne lub białe: wina przesądzona, a kat bohaterem. Gdzie nie było skutków ubocznych i niewinnych ofiar.
Jeśli Nozomi udało się to zrozumieć i przekonać do swojego planu mojego - nadal naiwnego - brata, byłem w stanie poprzeć jej inicjatywę.
- Niestety zgodziłem się już na wystąpienie na froncie - westchnął Hatake, drapiąc się w głowę. Jego oko przeskoczyło na zrelaksowaną Akane. Nie pasowało mu rozdzielanie się z nią. - Znam teren stadionu lepiej niż reszta. I na pewno lepiej wesprę Sasuke na polu walki - dodał, tym razem patrząc prosto na mnie.
Wyzwanie?
Nie wiedziałem, czy sugerował, że mój brat jedynie jemu zawdzięczał wyszlifowanie swoich umiejętności, czy też próbował wywołać zazdrość z powodu mojego braku szansy na walkę u ich boku. Tak czy inaczej - nie udało mu się.
- Akane?
- Jeśli mnie potrzebujesz, jasne. - Kunoichi otarła palcem górną wargę, ścierając resztkę ubitego mleka. - W czym mogę pomóc?
Wiedziałem, że Akane doskonale zdawała sobie sprawę ze swoich walorów i umiejętności. Nie tylko mogła pomóc w walce korzystając z ninjutsu czy genjutsu, ale wyważyć braki Nozomi w umiejętności analizy sytuacji. Była doskonałym szpiegiem z bystrym, szybkim umysłem. Nie potrzebowała wskazówek. Sprawdzała jedynie, czy młodsza kunoichi rozumie swoją pozycję i zna siły i słabości swoich sprzymierzeńców. Jeśli chciała być odpowiedzialna za swój plan, powinna była być na to przygotowana.
- Nie wiem. W czymkolwiek. Nie sądzę, bym w całym tym stresie i chaosie utrzymała ważne genjutsu. Poza tym potrzebuję wsparcia moralnego. - Tu Nozomi wskazała zamaszystym ruchem na mnie, jakby mierziła ją sama myśl współpracy.
Którą, swoją drogą, sama zaproponowała.
Niirochi uśmiechnęła się znacząco, przytakując na zgodę.
Mimo że Nozomi nie zdała jej testu.
- To wszyscy? - spytałem, kalkulując możliwości.
- Nie. Na wszelki wypadek wzięłabym jeszcze jedną osobę. Mój przyjaciel jest nowy w Anbu, ale-...
- Nie powierzymy tak ważnej misji byle komu - odparłem od razu. Nozomi nie tylko nie kalkulowała zysków i strat. Przy werbowaniu zespołu kierowała się jedynie pobudkami emocjonalnymi. A operowaliśmy informacjami, które mogły podważyć fundamenty Wioski. To było decydujące zadanie. Nie spodziewałem się Orochimaru na polu walki, ale nie można było wykluczyć jego ludzi i wszelkich wynaturzeń, jakie szły z nimi w parze.
- W takim razie Neji. Hyuuga. On-...
- Weźmiemy Anko - zdecydowałem, już w myślach słysząc jej wibrujący śmiech. Mimo swoich wad była przydatna. Znała teren i od lat zajmowała się zbiegami i uciekinierami. Książka Bingo była może jej jedyną lekturą w ciągu ostatniej dekady, ale dzięki temu mogła znać większość żołnierzy, zarówno ze strony Orochimaru, jak i Korzenia. A tych pierwszych wyczuwać z pomocą Przeklętej Pieczęci.
Plus, gdy nie gadała, podobno była dobrym szpiegiem i skrytobójcą. Nie mogłem potwierdzić tej informacji, gdyż z jakiegoś powodu w mojej obecności jej usta nigdy się nie zamykały.
Nozomi przygryzła wargę, myśląc nad moim wyborem, ale w końcu zgodziła się z cichym “okej”. Jej ramiona zrelaksowały się widocznie. Była jak otwarta księga.
Mitarashi pełniła też funkcję, której potrzebowała naiwna dziewczyna - dawała jej dziwnie znajome oparcie, dobre dla nowicjuszy i ludzi, którzy popełnili kiedyś spektakularny błąd w najgorszym możliwym momencie. Interesująca przypadłość. Irytująca, ale uleczalna.
- No to… postanowione - westchnęła Akane, mijając mnie i zaglądając do sali. Pomachała na przywitanie czuwającej nad Sasuke asystentce Hokage.
Zastanawiała mnie jej obecność tutaj. Było jasne, że gdzie Kakashi tam i ona, ale to nie dla niego wracała do jednostki. Jeszcze kilka tygodni temu zarzekała się, że jej misja w Kiri odcisnęła na niej na tyle silne piętno, że długo nie podejmie tak wyraźnego ryzyka.
Kiedyś Akane była tą rozsądną i chłodno kalkulującą. Kiedyś to ona namówiłaby Hatake do rezygnacji z walki dla obecnie panującej Hokage. Nie byli oficjalnie wezwani, nie było to od nich wymagane.
Przeniosłem wzrok na Nozomi wiercącą się w przejściu. Była widocznie nerwowa, rozerwana pomiędzy wejściem do sali, a zostaniem z nami. Jej chakra pływała dookoła swobodnie, jakby szukając, czego się uczepić. Badając.
Jej spojrzenie spotkało moje, a następnie po kilku sekundach, w których zupełnie nie przejmowała się, że obserwuję jej wewnętrzny monolog, wyprostowała plecy w raptownym postanowieniu.
A więc nie rozmyślała, czy być bliżej Sasuke czy nas, a czy uciec ode mnie i tego, co znowu chciała palnąć w moim kierunku.
Gdy otworzyła usta, już wiedziałem, że jej instynkt samozachowawczy ponownie przegrał.
- Co zamierzasz robić przez następny tydzień?
Zamrugałem. Było to zarówno na tyle głupie pytanie, na ile się spodziewałem, a zarazem tak zaskakujący temat, jak się obawiałem. Rozmowy z tą dziewczyną zaczynały być poważnie męczące.
Akane przystanęła przy framudze, przysłuchując się uważnie naszej dyskusji.
- Co to ma do rzeczy? - Powstrzymałem się przed wskazaniem na salę za jej plecami, którą młoda kunoichi powinna była się zająć bardziej niż moim wolnym czasem. Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi, myśląc że nie zauważę, jak drżą.
- Wiele. Nie chcę, byś znowu zniknął bez słowa i pojawił się dopiero na stadionie, zrobił swoje i uciekł. - Dałem jej chwilę, by wytłumaczyła mi dokładnie, kiedy to spytałem jej, czego ode mnie oczekuje. Wyjaśnienie to nie nastąpiło. Nozomi wzięła głęboki wdech i dodała: - Nie powinieneś nas zostawiać. Mnie i Sasuke.
- Nie ty decydujesz, co powinienem zrobić, a czego nie - wytłumaczyłem spokojnie. Był to najprostszy sposób na zakończenie dyskusji. W dodatku prawdziwy. Dziewczyna przewróciła oczami. To nie był czas na wyjaśnianie jej, że każde z nas może nie wrócić z walki z Danzo. Sasuke miał nowe życie, nową rzeczywistość. Oboje z Nozomi byli przyszłością wioski. Moim obowiązkiem było zapewnienie mojemu bratu bezpiecznego życia i drugiej szansy. Moja aktywna obecność w jego przyszłym życiu była nie tylko zbędna, ale i trudna. Może nawet niemożliwa. Dlatego nie było nawet sensu rozpatrywać tej naiwnej prośby. - A w życiu nie wystarczy chcieć.
- Dokładnie. - W oczach kunoichi tańczyły iskierki satysfakcji. Westchnąłem do siebie. - Dlatego fakt, że on chciałby dać ci szansę, chciałby mieć cię w swoim życiu, nic nie zmieni, jeśli ciebie po prostu nie będzie. - Dziewczyna zrobiła krok w moją stronę, jakby mniejszy dystans dawał jej przewagę argumentu. Czułem na plecach palący wzrok Hatake, obserwującego mnie z dzikim zainteresowaniem. Nie sądziłem jednak, by ta nagła prośba była z nim wcześniej skonsultowana. - Sasuke jest zbyt dumny by to okazać, nigdy sam nie wyciągnie ręki - ciągnęła Nozomi, patrząc na mnie wyczekująco z dołu. - Jeśli nie będziesz o niego walczył, możesz stracić go na zawsze. - Uśmiechnęła się lekko, jakby miało mnie to jakoś przekonać. - Byłam o krok od takiej sytuacji. Wierz mi - niemiłe uczucie.
Kątem oka zobaczyłem, jak Akane podnosi brwi i spina z rozbawieniem usta, posyłając Kakashi’emu porozumiewawcze spojrzenie.
Wziąłem wdech przez nos. Poprawiłem włosy zaczepiające o przepaskę.
W moim umyśle kotłowała się masa myśli. Wśród nich te najcichsze sugerowały, że zielonookie, nieustępliwe dziecko przede mną może mieć cień racji. To jednak otwierało nowe drzwi i nowe możliwości, których jeszcze nie przeanalizowałem i na których nadzieję nie mogłem sobie pozwolić. Nie w tym momencie.
Nie było na to czasu. I właśnie chyba upływu czasu, końca terminów wszystkich możliwości, granic ludzkich wytrzymałości i cierpliwości ponownie zapomniałem wziąć pod uwagę. Po co prosiła? Dla niego? Dla siebie? Dla mnie? Była to kalkulacja, czy może poczucie tego, co dobre i słuszne?
Co to było? Jej polecenie? Porada? Opinia? Opinia była najniższą formą ludzkiej wiedzy. Nie wymagała żadnej odpowiedzialności i głębszego zrozumienia.
Najwyższą formą świadomości była empatia. To ona wymagała od ludzi zawieszenia własnego ego i życia przez chwilę w cudzym świecie. To empatia potrzebowała szerszego, głębszego i szczytniejszego celu, niż zrozumienie samego siebie, swojego celu i potrzeb.
To oddanie siebie komuś innemu, społeczności czy wiosce, powinno było być sednem bycia dobrym shinobi. Czy było możliwe, by Nozomi była tego bliska?
Nie.
- Dopilnuję, by Sasuke już mnie nie potrzebował.
- W sensie nie potrzebował rodziny? - prychnęła dziewczyna, nie zdejmując ze mnie wzroku. Przechyliła głowę, próbując spojrzeć na mnie wyraźniej. - W takiej sytuacji też byłam. I wiesz co? Zamieniłabym się z nim chętnie na siostrę, która uratowała mnie niezliczoną ilość razy i ofiarowała mi swoje oczy, bylebym tylko mogła normalnie żyć. Nawet, jeśli to absolutnie tępa siostra, która za wszelką cenę trzyma się swojej własnej auto-martyrologii i nie dopuszcza do siebie myśli, że nie zawsze najlepiej wie, co dla mnie najlepsze.
W korytarzu zapadła cisza. Dziewczyna musiała złapać oddech po swoim monologu. Zaraz po tym jej skóra nabrała czerwonego odcienia. W jej oczach wyraźnie widziałem, że wie, że zaszła za daleko. Akane też to wiedziała, wnioskując po jej wyczekującym spojrzeniu i zamrożonej sylwetce.
Była gotowa interweniować. Ale nie było takiej potrzeby.
Nie obchodziły mnie obelgi i emocje Nozomi. Nie zamierzałem też reagować. Ważne było jednak, że jest to osoba, z którą z jakiegoś powodu mój brat postanowił się związać. Kto wie na jak długo. Osoba odważna, starająca się ugrać jak najwięcej w jego imieniu. Nawet, jeśli przyznawała sobie przy tym prawo do ocen i decyzji, których mi, paradoksalnie, właśnie odmawiała.
Normalne rodziny były dla normalnych osób. Banał bliskości i wybaczenia wszystkiego jedynie z powodu więzów krwi nie wchodził w tym przypadku w grę. Sasuke wychował się w nienawiści i w jego życiu - a może i nawet w reszcie wioski, również nią przepełnionej - nie było miejsca na takie osoby, jak ja.
Ja byłem w stanie to zrozumieć i zaakceptować. Nozomi nie.
Po raz kolejny musiałem być osobą, która brutalnie sprowadzi ją na ziemię. Ten cyrk i tak trwał już za długo.
- Każdy wierzy w to, co mu wygodnie. Dla własnego spokoju ducha uparcie pozostaje przy tym, co lubi i zna. - Nozomi nie wychowała się w nienawiści. Pozbawiłem ją tego brzemienia. Rodzina i pokój były jej pozornie łatwo osiągalnymi ideałami, które pośrednio jej narzuciłem. Chwilowo ponosiłem tego konsekwencje. - Wierzysz w to, co dla ciebie wygodne. Co wydaje się dobre. Niekoniecznie jest to prawdziwe. Kiedyś to zrozumiesz, Nozomi.
Powiedziałem to z zamiarem odejścia. Jej wcześniejszy wybuch chyba obudził Sasuke, bo w oddali widziałem tańczący na ścianie cień asystentki Hokage krzątającej się w popłochu po sali. Nasza dyskusja była zakończona.
Idealizm, odwaga, empatia... to wszystko były bardzo imponujące cechy. Nozomi była również zbuntowana, dumna i jednocześnie pełna niepokoju i trosk. Dla Sasuke zapowiadało to wiele ciekawych problemów.
Obróciłem się od zielonych oczu.
Nie miałem zamiaru mu w nich pomagać. Nie były moją specjalnością.
Spotkałem spojrzenie Kakashi’ego. Nie zatrzymywał mnie.
- Każdy wierzy w to, co dla niego wygodne, to prawda - warknęła za mną Nozomi. Chyba mój brak wyraźnej reakcji dał jej poczucie bezpieczeństwa. - Dlatego dalej traktujesz Sasuke jak głupiego, ślepego brzdąca, którego trzeba niańczyć, a mnie jak małą kapłankę, której imienia nie chce ci się zapamiętać - Przystanąłem. Źrenica Kakashi’ego poszerzyła się w ekscytacji. Aprobacie. - Nazywam się Niko.
- Wiem kim jesteś i kim będziesz lepiej niż ty - westchnąłem, mierząc wzrokiem róg korytarza. Nawet wyjście było przy niej trudne.
Mogłem w tym momencie narzucić jej inny tok rozumowania. Skierować jej troski na jej własne problemy i przyszłość, na którą nieświadomie się skazywała. Była prostą istotą, zdolną do martwienia się tylko jedną rzeczą na raz. Łatwą do manipulacji i sugestii.
Jednak w tak przenikliwym gronie słuchaczy moje kluczenie nie miało szans powodzenia, niosło jedynie ryzyko wyeksponowania. Lepiej było się oddalić, zanim kunoichi nie powiedziała jeszcze niczego, czego by żałowała.
- Chyba właśnie nie, skoro traktujesz mnie w tym momencie jak pokonanego wroga, gdy ja nie tylko nie przegrałam, ale nigdy nie byłam twoim przeciwnikiem, Itachi. Może spróbuj z tego dla odmiany skorzystać? - poprosiła dziewczyna, już zdecydowanie miększym głosem.
Jej chakra zafalowała za moimi plecami, a następnie popłynęła do pomieszczenia z tyłu, gdy zorientowała się, że Sasuke się budzi. Urwała w tym miejscu dyskusję, kierując kroki do sali operacyjnej.
Akane usunęła się z jej drogi, przystępując do boku Kakashi’ego. Na jej twarzy widać było coś nowego. Połączenie ciekawości, ale i ostrożności. Jakby spodziewała się, że na absurdalne pomysły zareaguję równie gwałtownie, co mój brat.
- Przemyśl jej propozycję, Itachi - powiedziała cicho. Doskonale wiedziała, że jej prośba nic nie zmieni i tylko może mnie tymi słowami zirytować. Nie musiała potwierdzać werbalnie swojej aprobaty dla słów Noz-... Niko. Popierała je nie z powodów logicznych i prawdopodobieństwa ich spełnienia, a z pobudek czysto emocjonalnych. Więc jednak wtopiła się w towarzystwo mocniej, niż sądziłem. - Ja i Kakashi też możemy pomóc.
Hatake nie odezwał się, udając za to, że interesuje go, co dzieje się na sali. Wokół jego oka widniały jednak sarkastyczno-sadystyczne zmarszczki.

- Mam książkę, o którą prosiłaś - oświadcza Hokage, wchodząc do pomieszczenia rytmicznym krokiem. Natychmiast wszystkie spojrzenia poprzednio utkwione w Sasuke lądują na niej. Brunet zatrzymuje swój zniecierpliwiony marsz dookoła łóżka. - Gdybym ci jej nie dała, pewnie byś ją ukradła?
- Możliwe - uśmiecham się, chowając gruby tom do torby, zanim ciekawskie oczy Akane lub Kakashi’ego przeczytają tytuł na okładce. Jeszcze tego by brakowało, by poskarżyli Itachi’emu. Zerkam na zegar na ścianie. - Minęło sześć godzin. Możemy?
Blondynka wzrusza ramionami, niechętnie wskazując na zabandażowaną twarz Uchihy. Przekazuję mu ten obraz. Jego pięści zaciskają się i rozwierają. Cała jego sylwetka jest spięta i rozdrażniona. Jak u wilka zamkniętego w klatce.
Wysyłam mu wszelkie ciepłe, rozsądne i uspokajające myśli. On na to potrząsa głową, jakby miało to mu pomóc je odpędzić. Sięga do zasłoniętych oczu, gotowy pośpiesznie zerwać bandaż.
- Nie - powstrzymuję go, łapiąc za rękę. Sięgam do jego włosów, stając przed nim. - Pozwól mi.
Rozwiązuję ostrożnie supeł.
Widzę dokładnie jego szybszy oddech. Wszyscy dookoła pomogli nam jak mogli. Itachi poświęcił swoje oczy, stawiając swoją przyszłość pod znakiem zapytania. Pozwolił na wymianę od razu, by Sasuke miał więcej czasu na przyzwyczajenie się do nowych mocy.
Powoli odkręcam bandaż, raz, drugi, trzeci. Sasuke oblizuje nerwowo usta.
Nie myślę, co będzie, jeśli się nie uda.
Odkładam bandaż na łóżko. Powoli odklejam opatrunki. Ciemne rzęsy Uchihy są posklejane. Powieki zaczerwienione.
Kładę watę na materacu. Wyłączam na chwilę genjutsu, by Sasuke wiedział dokładnie, co jest rzeczywistością, a co iluzją. Jego dłoń znajduje po omacku moje ramię, dla stabilizacji.
Powieki uchylają się z jego łamanym oddechem.
Jego oczy są żywe, błyszczące. Jak nowe. Źrenice koncentrują się na mnie, świadomie.
Mina Sasuke zdradza wszystko. Uchodzący strach, pojawiającą się radość, wdzięczność i zaskoczenie. Przez ten ułamek sekundy jest jak książka spadająca z hukiem z półki i pokazująca całą swoją zawartość przy szeleście kartek.
Zaraz potem silne palce chwytają moją szczękę, podrywają ją w górę, a moje usta są bombardowane gwałtownymi pocałunkami.
Gdzieś w oddali słyszę pomruki i odchrząknięcie.
Zderzamy się zębami.
Nie słucham. Myślę tylko, że się udało. Udało się.
- Uchiha, jesteś zmęczony, pozwól jej być na górze - wzdycha Hokage tonem zarezerwowanym dla troskliwego lekarza wypisującego receptę.
Próbuję protestować, ale jestem pchana do tyłu pod naporem jego emocji. Moje usta nie mają ani chwili wytchnienia, jakby Sasuke znowu dusił się pod wodą.
- Nie róbcie tego tutaj - dorzuca Kakashi.
- W ogóle tego nie róbcie - poleca Akane.
Nawet, gdy udaje mi się wyswobodzić z jego uścisku, jego nowe oczy mówią, że jeszcze ze mną nie skończył. Przechodzę na drugą stronę łóżka. Nie wiadomo, ile ta bariera pomoże, jako że Uchiha chwyta zaropiałe opatrunki i pali je w rękach na popiół. Rozsadza go energia. Rozgląda się łapczywie po pomieszczeniu, po reszcie shinobi, po swoim ciele. I po moim.
Jakby tęsknił.
- Do ataku zostało osiem dni - przypomina Hokage. - Korzeń nie może się zorientować, że jesteś zdolny do walki. Ukryj się gdzieś i nie wyściubiaj stamtąd nosa.
- Schronimy się w mieszkaniu od Kakashi’ego - obiecuję, zanim Sasuke zacznie się kłócić. - Nie mieliśmy jeszcze czasu zapoznać się z planami stadionu i całkowitym zespołem Anbu na polu walki, więc… tam przekazujcie wszelkie informacje.
- Mhm. - Blondynka chowa dłonie w rękawy, zwracając się do jouninów. - Niirochi, Hatake, miejcie oko na ruchy agentów Korzenia. Nie mogą się dowiedzieć o powrocie Itachi’ego. Ani o tym, że się szykujemy. Nie zbliżajcie się do areny, tam wyślę własnych zwiadowców. Jeśli coś przyszykuję - dam znać.
- Tak jest, Hokage-sama.
Żegnamy się ze wszystkimi. Zabieram torbę i prowadzę Sasuke do szatni. Niecałą dobę temu byliśmy w łóżku. Śpiący, bezbronni. Nieświadomi, co nas czeka. Jeszcze nie dotarło do mnie do końca, ile wydarzyło się w jeden dzień. Wiem, że wyjście z bazy Shinzobu oznacza, że przed nami ponad tydzień całkowitej koncentracji. Nie możemy stracić czujności. Drugiego ratunku nie będzie.
- Ubierz bluzę z kapturem - instruuję przez drzwi, za którymi Sasuke bierze prysznic. - I dla pewności zmień się w kogoś. Ale użyj jak najmniej chakry. Nie wiem, kto będzie nas obserwował i skąd. - Drzwi otwierają się. Sasuke wyciera pospiesznie włosy. - W ogóle to idź tak z dziesięć metrów za mną.
Chłopak staje przede mną z pobłażliwym uśmieszkiem na twarzy.
Nie kwapię się, by odwracać wzrok od jego nagiego torsu. Już nie muszę.
- Nie martw się za nas oboje. Nie jestem głupi - wzdycha, unosząc rękę do mojej twarzy.
- Głupi może nie, ale podatny na poważne rany w najgorszych momentach. - Milknę, czując chłodną chakrę przemykającą po moim otartym policzku, rozciętej brwi, a na koniec spuchniętej nadal wardze. Jego palce zatrzymują się tam, bez słów sugerując, bym się zamknęła. Nadal nie mogę się przyzwyczaić do faktu, że potrafi leczyć. Nawet, jeśli mam zamiar ten fakt wykorzystać do własnych celów. - Nie spuszczę cię z oczu przez cały tydzień - ostrzegam spod opuszka kciuka. Uchiha parska, kręcąc głową. On jest zrelaksowany, a we mnie się gotuje. Typowe. - Ja nie żartuję. Treningi w domu, jedzenie w domu, zbroimy się w domu, planujemy w domu. Zasunę zasłony. Ustawię pułapki. Przebiorę cię znowu za alfonsa, jeśli będzie trzeba.
Wszystko, byleby ta sytuacja się nie powtórzyła. Bym znowu niczego nie spieprzyła. By go nie znaleźli i mi nie odebrali. Nigdy więcej.
Wzrok bruneta mówi wszystko. Czeka na głębsze, gorsze emocje. Na wyznania. Może na płacz. Nie mam zamiaru. Nie teraz. Szkoda czasu.
- Ubieraj się. Odstawię cię do domu, potem muszę zrobić zakupy, by cię nakarmić…
Chwilę potem wyprowadzam z bazy zakapturzonego sobowtóra Kiro, który na swoje szczęście spełnia wszystkie moje prośby bez dyskusji.
- Mówiłaś, że wyprowadziłaś się od Akane prosto do mnie, bo miałem dużo miejsca - zauważa brunet rozłożony na mojej kanapie, gdy wracam z zakupami. Najbliższy sklep całodobowy był dalej, niż się spodziewałam. Widzę, że zrobił sobie jedną z moich ulubionych herbat, a książki na półkach są poprzestawiane, mimo że czyta grzecznie tę, którą pożyczyłam od Tsunade. Wygląda na to, że wyszło szydło z worka.
- Możliwe, że chciałam mieć pretekst, by cię znaleźć - przyznaję, kładąc siatki na blacie w kuchni. Właściwie to aneksie. Mniejszym i gorzej wyposażonym niż w poprzedniej kuchni. Cóż, przynajmniej nie jest zdemolowany i spalony. - Kakashi ma mieszkanie pod nami, to stało puste jakiś czas. Pomyślałam, że skorzystam. Jeszcze wtedy nie wiedziałam że się… pogodzimy.
Na zewnątrz jest już kompletnie ciemno. Okna wychodzą na małą, słabo oświetloną uliczkę. Jedynym źródłem światła w mieszkaniu są trzy małe kulki ognia ślamazarnie pływające w powietrzu. Mimo to doskonale widzę błysk w oku Uchihy.
Nie jest on już tak efektowny, gdy nasz cichy pojedynek na spojrzenia przerywa jego burczenie w brzuchu. Normalnie w takiej sytuacji ryknęłabym śmiechem, ale teraz tylko mnie to rozczula.
Nie mam w mieszkaniu męskich ubrań i żadne z nas nie chce ryzykować powrotu do dzielnicy Uchiha po rzeczy Sasuke, skoro Korzeń może ją obserwować. Dlatego gdy wychodzę spod gorącego prysznica w piżamie, brunet zmywając naczynia po kolacji nadal ma na sobie ubrania zabrane z bazy. Bluza z kapturem wyraźnie na nim wisi, zaś spodnie są ciaśniejsze, niż zwykle nosi.
Uchylam ciężkie zasłony, wyglądając jeszcze raz przez okno. Cienie gołych drzew bujają się rytmicznie na wietrze. Noc jest pochmurna, zapowiada się na deszcz. Nie widzę nic podejrzanego. To zresztą niemożliwe, by nas znaleźli. Nie jeśli baza Shinzobu jest tajna. Nie jeśli wracaliśmy z niej ostrożnie. Nie w nowym miejscu. Nie w morzu chakr, jakim jest Konoha.
Mimo to podskakuję, gdy czuję ręce na biodrach.
- Jeśli będziesz się tak denerwować, to w ciągu tygodnia stracisz rozum - wzdycha Uchiha prosto w moje mokre włosy. Opieram się o niego plecami, oplatając jego ręce własnymi. Przez chwilę stoimy tak, kontemplując sytuację, każde z nas na swój sposób. - Zaśniesz spokojniej, jeśli okolicę będą patrolowały summony?
- Tak. Proszę.
Sasuke uwalnia mnie z uścisku, idąc do kuchni po nóż. Od razu robi mi się chłodniej.
Patrzę, jak przysiada na szerokim parapecie, podobnym do tego w naszym pierwszym mieszkaniu, wynajmowanym. Uchyla trochę okno, odsuwając zasłonę, po czym rozcina sobie palec. Po kilku znakach i kolejnych uderzeniach w szybę, siedzi przed nim kilka ptaków.
Wydają się zdziwione.
- Patrolujcie teren wokół nas. Nad nami, w koronach drzew, w alejkach, w oknach. Miejcie oko na wszystkich podejrzanych ludzi, którzy mogliby należeć do Korzenia - rozkazuje od razu Uchiha, ignorując wyraźne zdezorientowanie summonów.
- Gdy cokolwiek zauważycie - ostrzeżcie nas od razu. Zapłacimy wam później - obiecuję od siebie. Sowa stojąca pośrodku łypie na mnie wielkimi, uroczymi ślepiami. Przysiadam po drugiej stronie parapetu, wyciągając rękę do ptaków. Ignorują mnie.
Sasuke kiwa głową na otwarte okno, wypraszając niemo summony. Ptaki nie ruszają się z miejsca. Jego kulki ognia wirują po coraz mniejszych orbitach, odbijając się w oknie.
- Co jest? - wzdycha, wyraźnie zmęczony. Jego wzrok prześlizguje się czujnie po drobnych zwierzętach. Dopiero teraz na jego twarzy pojawia się zaskoczenie. - Gdzie Nosuri i Shokyuu?
- Um… - zaczyna sowa, lekko trzęsąc się od mrozu wlatującego przez okno. Zaczynam współczuć jej tego zadania. - Są… gdzieś niedaleko. Wezwani. - Zwierzę przyznaje to niechętnie, kuląc się, jakby spodziewało się kary.
Natychmiast drętwieję. Co jeśli jego summony służą też Korzeniowi? Co jeśli nas szukają? Co jeśli wzywając je daliśmy się namierzyć?
Uchiha marszczy brwi.
- Wezwani przez kogo? Do czego?
- ...I-Itachi-san chciał się upewnić, że jesteście bezpieczni.
Ulatuje ze mnie całe powietrze. Patrzę na Sasuke wymownie. Widzę ten jeden moment, gdy jego twarz z podejrzliwości i napięcia przechodzi w zupełnie wygładzone i obojętne poddanie się. Mam wrażenie, że tak jak mnie - nic już nie jest w stanie go zaskoczyć.
Itachi jak zwykle jest krok przed nami.
Chłopak wzdycha, łapiąc się za nos. Ptaki relaksują się nieznacznie. Jeden - mały wróbelek - przystaje bliżej mojego uda, szukając ciepła.
- Jak… długo? - pyta shinobi, przewracając nowymi oczami ze zrezygnowaniem.
- Od lat - przyznaje za sowę orzeł, największy z wezwanych ptaków. Wydaje się z tych rewelacji dumny. - Nasz pakt to był jego pomysł. Miał ci pomóc.
- Zaprowadziliście mnie do niego - zauważa Sasuke z wyraźną irytacją. - Gdy chciałem go zabić.
Unoszę brew na czas przeszły. Ale nic nie mówię.
- Pomogliśmy tylko. Mieliśmy też dla niego najrzetelniejsze informacje.
- Więc szpiegowaliście mnie.
- Dla ciebie szpiegowalibyśmy też jego, ale nie prosiłeś! - zapewnia sowa, podskakując. Tak jakby to miało pomóc.
- Wracajcie do Kyuusei, czy jak to się nazywa. Wezwę was jutro, w razie gdyby ten dupek zapomniał - warczy Uchiha, zamykając okno. Ptaki wyraźnie uradowane z braku zlecenia kłaniają się szybko i znikają w kłębach dymu, jeden po drugim.
W pomieszczeniu zapada absolutna cisza. Sasuke w milczeniu, ze spiętą szczęką, leczy malutką ranę na palcu.
Cóż. Przynajmniej zgadł - naprawdę czuję się teraz nieco bezpieczniej.
Sięgam po nóż, przebijając własny palec. Koncentruję swoje myśli na złotookiej pumie, która na moje wezwanie pojawia się na parapecie, z którego od razu zeskakuje.
- Czego? - pyta w ramach powitania. Jej wzrok utkwiony jest w Uchihę. Z pewnością wie od Yochi, co między nami zaszło. Wydaje się z powrotem nieufna wobec niego, jakby to on był nieprzewidywalnym zwierzęciem.
Ba, może i ona jest teraz wrogim summonem i za moimi plecami wykonuje czyjeś polecenia. Znowu.
- Nie mogę się chwilowo ruszać po wiosce, a mam wiadomość dla Megumi i jej ojca.
Gdyby koty mogły unosić brew, brew Saturn poszybowałaby pod sufit. Sasuke ją wyręcza.
- Pogróżki? Przekleństwa? Data pojedynku? - zgaduje ochoczo summon, mało dyskretnie rozglądając się po nieznajomej kawalerce. - Nie jestem listonoszem, ale tyle mogę.
- Ostrzeżenie - prostuję, zsuwając się z parapetu, by spojrzeć na nią twarzą w… pysk. Wydaje się jeszcze większa, niż gdy widziałam ją ostatnio. - Powiedz jej, by nie przychodziła do mnie. Nie szukała mnie ani Kiro i o nic nie pytała. I by ani ona, ani jej ojciec nie szli na egzamin na chuunina. Tylko tyle.
Kotka przez chwilę trawi te kilka informacji, po czym prycha z obrzydzeniem.
- Chcesz jej ratować tyłek? Po tym wszystkim, co ci zrobiła?!
Uchiha przytakuje energicznie, mimo że nikt go nie prosił o zdanie.
- Pogodziłyśmy się - tłumaczę. Opowieści o tym, jak potraktował ją Sasuke, o tym, że sporządziła dla mnie odtrutkę, o tym, że jej ojciec zapłacił za wszystkie szkody po wypadku, o jej motywach, o tym że Kiro wrócił… nie ma czasu powtarzać. Ja też jestem zmęczona. Wzrok Saturn jest co najmniej potępiający. Schylam się lekko, składając ręce. - Proszę. Dla mnie?
Kotka mierzy mnie czujnym spojrzeniem. Ja trzepoczę rzęsami z uśmiechem. Wtedy summon wydaje z siebie głęboki, bulgoczący warkot symulujący jej śmierć.
- Dobrze. Raz. Jutro - wzdycha, przeciągając się. Zdejmuje ze mnie spojrzenie, zerkając z ciekawością na ciemność za oknem. - Ewentualnie - dodaje. - Jeśli znajdę czas.
- Dziękuję. - Przyklaskuję w dłonie, spełniając jej niemą prośbę i otwierając dla niej okno. Puma jednym susem wdrapuje się na parapet, ignorując zupełnie Sasuke. Sekundę później jej ogromne ciało znika w mroku nocy.
Yochi mówiła mi, że Saturn jest nieco... inna. Że przez nasze relacje nie przystosowała się jak normalny summon. Że ma ogromny charakterek. Że ciągnie ją do prawdziwego świata. Że nie chce wracać do Saikiriku.
Teraz, jak o niej myślę, stwierdzam, że jesteśmy bardzo podobne.
I nawet w takiej kawalerce powinno znaleźć się dla niej miejsce. A w pustej dzielnicy - na pewno.
Sasuke nie zamyka okna. Wyjmuje za to znikąd paczkę papierosów.
- Serio? - pytam ze zrezygnowaniem. - Jedzenia w bazie nie znalazłeś, ale cudze fajki już udało ci się zwędzić?
Uchiha nie odpowiada, przywołując ognistą kulę do wyciągniętego papierosa. Kulka gaśnie, a zaraz za nią wszystkie pozostałe. Pokój spowija mrok. Chyba tak jest lepiej, jeśli ma zamiar siedzieć w otwartym, widocznym z daleka oknie.
Jego plecy prostują się, gdy zwraca się w moją stronę. Wyciąga rękę, a ja idę do niego niczym pociągnięta za niewidzialną nitkę. Jego zimne od nocnego powietrza palce zamykają się wokół mojego nadgarstka, kciuk naciska na ukrytą tam pulsującą sieć żył. Składa tam pocałunek, potem na boku dłoni, na kostkach - każdy ocieplony zadymionym oddechem. Jego wargi ocierają się o opuszki moich palców, a mój kciuk z cichym trzaskiem chakry leczy się pod ich muśnięciem.
Na koniec ściska moją rękę, już normalnie, już po partnersku, z niemym porozumieniem. Czuję ścisk i skok w sercu. Zastanawiam się, czy to zawsze już będzie się zdarzać, niespodziewanie - gdy na mnie spojrzy, gdy mnie dotknie, gdy powie cicho moje imię. Może to tylko taki okres, miesiąc miodowy.
Czarne oczy odbijające czerwony płomień spotykają zielone. Z uśmiechem wdrapuję się na parapet, usadawiając się pomiędzy jego nogami. Sasuke zaciąga się tuż za moim uchem, strzepując popiół na brudny parapet. Dopiero tutaj czuję silny wiatr, świszczący i prześlizgujący się przez nieszczelne, stare framugi. Nie słyszę odgłosów lasu ani miasta.
Chłodne palce zawijają mi włosy za ucho, z dala od ognia. Opieram wygodnie tył głowy na jego ramieniu, wdychając zapach dymu. Na skroni czuję puls z jego szyi.
W tym momencie mam ochotę tak zostać. Nie walczyć. Nie karać nikogo za to, co zrobił. Nie wykonywać rozkazów. Nie czuć nienawiści, wściekłości ani strachu o najbliższych. Tak, jak jest teraz, jest idealnie.
Kątem oka widzę twarz Uchihy - zamyśloną, spokojną. Gasi papierosa, przy pochylaniu się całując mnie lekko w ramię. Opiera się znowu o ościeże. Wolną już ręką wiedzie w górę, od mojego mostka, przez gardło - gdzie zatrzymuje się, myśląc że nie zauważę - do podbródka, który powoli obraca w swoją stronę.
Wiem, że nie chodzi tylko o pocałunek, ale nie spieszy mi się.
- Pamiętasz, co ci obiecałem w bazie? - mruczy sennie. Mimo łagodnego tonu jego słowa brzmią złowieszczo. Kręcę głową. - Że opracuję jutsu, które będzie ci mówiło, co widzę i czuję. Jak twoje.
- Tak, ale… - Całuje mnie znowu, przerywając mi jak prostak, przez co muszę go odepchnąć dłonią. - A-ale ja to zrobiłam, by ci pomóc. Nie musisz robić tego samego.
- Ale chcę. - Uchiha wzrusza ramieniem. Jego oczy są rozbawione, a dłonie silnie trzymają mnie w miejscu. Nie mam zbyt dużego pola manewru. Odchrząkuję.
- Pozwól, że sparafrazuję: oboje wiemy - tak, jesteś cudny i genialny, na pewno wyjdzie ci lepsze jutsu niż mi. Nie musisz mi tego udowadniać. - Tym razem to ja zakładam jego niesforny kosmyk za ucho. Shinobi się jednak nie rozprasza, uparcie nie zdejmując ze mnie wzroku. - Nie chcę widzieć twoich myśli - dodaję zaraz, czując dreszcz.
- Obiecałem. Będziesz mogła to zablokować. Chcę być po prostu kwita. I pokazać ci, jakie to uczucie - przekonuje. Z jego tonu wnioskuję, że nie ma złych zamiarów. Może takie jutsu by się przydało podczas misji. Albo na co dzień, gdy wyślę go do sklepu i znowu zapomni, jaki rodzaj kapusty potrzebuję na obiad…
Zaraz.
- Będziesz mi wysyłał sprośne obrazy podczas obrad Shinzobu, prawda?
Pod ramieniem czuję bezgłośne parsknięcie, które ledwo co odbija się na jego twarzy. Z przydługimi włosami opadającymi mu na czoło, pod tym kątem, w takim mroku, wygląda niemal złowieszczo.
- Nie mogę tego wykluczyć - stwierdza i nie czekając na moją zgodę, podrywa mnie do góry, zmuszając do uklęknięcia na parapecie. Obraca mnie za ramiona, usadawiając przed sobą, między swoimi nogami. Dopiero w tym momencie, gdy wyciąga do mnie rękę, przyciągając mnie do siebie, dociera chyba do niego, że nie wykona genjutsu w ten sam sposób, jak ja. Odrywa mnie niechętnie od swojej klatki piersiowej, oglądając mnie całą, wyraźnie kalkulując z zaciśniętą szczęką, jak się do tego zabrać.
Nie mogę powstrzymać chichotu.
- Jeśli chciałeś pretekstu do przytulania się, trzeba było powiedzieć. - Chwytam go za dłonie, czując wyraźnie jego rozszalałą - ale przyjazną - chakrę wirującą w powietrzu. Próbuje ona nieporadnie wtargnąć do mojej świadomości. Uchiha nie wydaje się zadowolony, że przy jego wersji nie pomoże stykanie się każdym fragmentem ciała. Jego mina wyraźnie gorzknieje w frustracji. - Już, już, wyciszam się. - Reguluję oddech, cofając włąsną energię, wygładzając ją, szukając rytmu. Przymykam oczy, wyłączając zmysły jeden po drugim, spodziewając się naporu energii.
Zamiast tego ponownie czuję palce na podbródku.
Gdy otwieram oczy, wpatruje się we mnie wirująca, bolesna czerwień.
Nie wiem, jaki dokładnie ruch wykonuję. Wiem jednak, że w tym momencie pierwszym instynktem jest ucieczka. Wnet wraca do mnie obraz z tej feralnej nocy i agonia, jaką przyniosły podobne symbole w jego wściekłych oczach.
Tylko refleks Sasuke powstrzymuje mnie przed spadnięciem z parapetu, gdy w ułamek sekundy wyrywam głowę i dłoń z jego uścisku.
Wydaje się, że oś mojej świadomości wykrzywiła się na moment. Gdy wszystko wraca, a mój oddech i tętno są niebezpiecznie przyspieszone, jestem całkowicie wciśnięta w spięte ciało Sasuke.
- Hn. Nie wiedziałem, że tak zareagujesz - przyznaje przy moim uchu lekko zachrypniętym głosem. Wiem, że chce dobrze, ale usunięcie z tonu reprymendy bardzo mu nie wychodzi.
- Nie wiedziałam, że tak zrobisz - prycham, wciskając gorącą twarz w jego szyję. Nie otwieram oczu. Dla pewności. - Co… czego użyjesz?
- Doujutsu. To chyba jasne.
Jasne. Byłam w doujutsu Kakashi’ego, walczyłam z Sasuke na iluzje, rzuciłam na niego swoją. Jasne. Problem w tym, że jego Mangekyo od razu przywołuje skojarzenie bliższe śmierci. Jasne. Pojawia się we mnie świadomość, że jeszcze do niedawna swoimi oczami rzucał jutsu, które kontrolowało ludzkie zachowania. Tych oczu już nie ma, ale wszystko wskazuje, że te tutaj są jeszcze gorsze.
Jasne.
- Nie będzie bolało? - pytam dla pewności.
- Czemu miałob-... Niko.
Nie mam zielonego pojęcia, czemu do oczu napływają mi łzy. Jestem głupia i żałosna. Boję się. Bardzo się boję tego pieprzonego Sharingana. Jestem słaba, bo wiem doskonale, że gdyby chciał, mógłby mnie nim zabić. W każdym momencie. Nie tylko teraz. A jednak prosi mnie, po tym wszystkim, bym mu zaufała. A ja się waham. I boję. Boję się jak cholera.
Nie pomagają jego ręce na moich plecach, przeczesujące moje włosy, jego usta na moim czole, jego zapach, oddech, ciepło. Nic nie pomaga. Tylko moja wewnętrzna batalia trwająca Kami wie ile czasu.
- Śmierdzisz Shinzobu i fajkami - wzdycham. Siąkam nosem, gdy się prostuję, ale moje oczy są już na tyle skupione, by przyjąć na klatę jego jutsu. Tak mi się wydaje. Jego tęczówki są jednak barwy zawiedzionej czerni. Bardzo nie… tęczowe.
- Nie musisz - wzdycha Uchiha, wyraźnie sfrustrowany. I zażenowany moim idiotycznym zachowaniem. Trudno. Najwyżej mnie zabije. Lepiej teraz niż później, nie? Teraz, póki nie ma to znaczenia. Tak o, dla zabawy, zabije mnie i nikt nie będzie za mną płakał. I ludzie będą mówić, że byłam wariatką i sama sobie jestem winna.
- I masz za długie włosy - dodaję dorośle.
- Wiem. Nadal nie musisz, jeśli nie chcesz. To był tylko-...
- Wysmarkałam ci się w kaptur.
- Doskonale - wzdycha. - Chciałem to zrobić szybko. Ty też nie wytłumaczyłaś, co zamierzasz, gdy na mnie usiadłaś-...
- Ja nigdy nie sprawiłam ci takiego bólu.
Widzę, jak przełyka. Kładę dłoń na jego krtani, mocniej niż on wcześniej na moim gardle. Pięć razy więcej siły, inna poza - stojąca. Zamiana ról, dwa kilometry na wschód, mój rozdzierający ściany wrzask, a bylibyśmy z powrotem w tamtym momencie. On to rozumie. Dlatego odwraca wzrok.
- Takiego nie. Ale podobny.
Pamiętam jego minę. Jego twarz wyglądała potwornie. Jego ciało wyginało się niczym sylwetka demona. Czułam jego rozpacz i furię w każdym tchnieniu jego chakry. To ja sprawiłam, że ma tę moc. Równie dobrze mogę wziąć za to odpowiedzialność.
Wiem, że nie zrobi tego wbrew moim protestom. Obiecał mi to u Akane, obiecał mi to na temat Kamiumi na misji przeciwko Suigetsu. Dam mu szansę. Będzie mnie to gryzło, jeśli odmówię. Nie mogę się go bać przez resztę życia.
Wzdycham głęboko, relaksując ponownie mięśnie. Odwracam jego głowę w swoją stronę, widząc jego zaskoczenie.
- Dawaj.
- Na pewno? - Na jego twarzy widnieje podejrzliwość. Jakby spodziewał się, że i tak się wycofam. Tylko mnie tym denerwuje.
- Mhm.
 Chwyta mnie za dłonie, chakra już faluje. Dobija się.
Jest... inaczej. Zmuszam się do spokoju i bezruchu w obliczu Mangekyo. Wpatruję się jak głupia w czarne punkciki na czerwonej mapie. Ginę w nich. Nigdy nie patrzyliśmy sobie tak bezpośrednio w oczy. To śmieszne, peszące, dziwne. A ja nie widzę jego oczu. Widzę energię, która wydaje się rozsadzać mi czaszkę, rozbijać po kościach, wibrując, unosząc się i opadając, wchodząc i rozgaszczając się jak u siebie, z tupetem, z werwą, niczym rój niespokojnych pszczół.
Czuję… gorąco. Napięcie. Zdziwienie. Niepokój. Frustrację. Zachwyt. Głód. Ciekawość. Strach. Żądzę. Obsesję. Paraliżujące, obezwładniające, denerwujące uczucie przekazywane mi z rażącą dokładnością.
Sasuke przymyka powieki, ja też. Przez to przestaję widzieć siebie jego oczami. Wcześniej byłam wewnątrz lustra. Wszystko jest nadal podwojone. Uczucia zostają. Cała drżę. Chyba.
To nie tak miało być.
- C-co… co to jest? - pytam, przygryzając wargę. Zaciskam na nim dłonie, to są jego ramiona. Chyba. Też się unoszą, szybko. On się śmieje. Próbuję wytrząsnąć to z głowy, pozbyć się tego, co mnie wciska w parapet, dominuje nade mną, dusi, obezwładnia, siedzi na sercu-... - Czy to…?
- Najgorsze uczucie ze wszystkich, tak. - Słyszę jak przez mgłę. - To, co czuję. Tutaj, teraz, przy tobie. Cały czas.
Moja klatka piersiowa jest za ciasna. Tego jest… tak dużo? Jak to możliwe? Nic po nim nie widać!
- T-to… uspokój to, zabierz…
Mój głos brzmi jak wyciśnięty ze mnie na torturach.
- Najpierw każesz mi to przyznać, a jak ci pokazuję, to już nie jest takie fajne, co? - Odgarnia mi włosy z twarzy, rzeczywiście uspokajając przepływ myśli.
Mrugam, raz, dwa. Na próbę. Nie wierzę w to, co zaszło.
Uchiha nie powinni kochać. Nigdy. Dla bezpieczeństwa społeczeństwa.
Do tej pory chyba nie docierało to do mnie. Chciałam tego, jasne. Oczekiwałam trochę, pewnie. Prosiłam o to, tak. Ale doznać uczuć Sasuke na własnej skórze, w takiej sadystycznej formie dowodu… nie polecam.
- Mogłeś mi wysłać zapach banana lub widok małego kotka, a wybrałeś swoje uczucia do mnie? - jęczę, zapadając się natychmiast w jego ramionach jak szmaciana lalka. Uspokajam oddech, delektując się obecnością jedynie własnych uczuć. Normalnych, ludzkich, logicznych. Sasuke zdejmuje nas ostrożnie z parapetu, również ewidentnie zmęczony.
- Spójrz na to z tej strony: nic gorszego ci już nie wyślę. - I by potwierdzić swoje słowa, natychmiast w ciemności ukazuje mi się grono małych kotków pachnących bananami. Nie mam siły się śmiać. Zataczamy się razem do jedynego pokoju, w którym czeka na nas twarde, rozkładane łóżko. - I jakie to uczucie? - pyta chłopak, zrzucając z siebie bluzę.
Wiedziałam, że tak będzie. Już jest z siebie dumny. Już knuje, jak wykorzystać ten dostęp. Muszę się teraz trzymać na baczności.
- Dziwne. Nie myślałam, jak to jutsu będzie wchodziło w konflikt, jeśli ma się swój własny wzrok. Poeksperymentujemy jutro. - Zaciągam na siebie kołdrę, czując jak materac ugina się, gdy Uchiha usadawia się po jego drugiej stronie. - Na przykład co będzie, jeśli rzucimy je razem. Na jaką odległość dziaaaaała… - ziewam, chwytając rękę Sasuke i zarzucając ją sobie na talię. Shinobi przyciąga nas do siebie. - Jak użyć najmniej… chakry…
Usadawiam się pod jego podbródkiem, splatając nasze nogi. W pokoju jest chłodno, a obco pachnąca pierzyna jeszcze przez kilka minut nie przyjmuje naszego ciepła, przez co moje palce spowija lód.
Wciskam je pod koszulkę na plecach Sasuke, natychmiast otrzymując satysfakcjonujące wzdrygnięcie i gęsią skórkę.
Mija może pięć sekund. Uchiha uspokaja się, wciągając powietrze przez nos. Jest kochany, bo nie wyrzuca moich dłoni spod bluzki. Obejmuje mnie za to mocno.
Uśmiecham się, zrelaksowana, moment przed tym, gdy jego chakra trzaska za moimi gałkami ocznymi i w nosie. Staję oko w oko z najbardziej wyuzdaną miną, jaką może przyjąć moja spocona, czerwona twarz na poduszce, jęcząca w bladą dłoń przykrywającą jej usta w mroku i bujająca się w obscenicznie znajomy sposób.
Jest dobrze po północy, gdy podejmuję próbę uduszenia Sasuke poduszką.


Siedzenie pod kluczem w mieszkaniu Niko było jak próba utrzymania równowagi na wrzącym kotle. Niko wychodziła spotkać się z Kakashi’m, Akane lub Anko, a ja w tym czasie nie mogłem nawet wyjść potrenować, by nikt z Korzenia mnie nie namierzył. Co prawda kunoichi szybko wracała, by zabawiać mnie swoim towarzystwem i gotować, ale nawet po niej widać było nadal stres i niepewność.
Pierwszego dnia, w środę, skończyłem już czytać tom o anatomii oczu, który Niko wyciągnęła od Hokage. Opowiedziała mi swój plan co do zbliżającej się walki i po dwugodzinnej kłótni jakoś go zaakceptowałem. Gdy kunoichi wyszła na naradę Shinzobu, z nudów zająłem się przeglądaniem zakurzonych książek walających się po półkach. Wieczorem Niko wyślizgnęła się do dzielnicy klanu po najważniejsze dla mnie rzeczy. Głównie ubrania i broń.
W czwartek lało tak bardzo, że jego większość spędziliśmy na spaniu i rozmowach naprzemiennie, w przerwach testując na sobie nasze jutsu. Wysyłaliśmy sobie najróżniejsze informacje i obrazy, eksperymentując ze zmysłami i testując, czy się ze sobą nie kłócą. By sprawdzić odległość, na jaką może wysunąć się nasza chakra bez żadnych pomocy, kunoichi poświęciła się, ubrała ciepło i wybiegła w deszczu w losowym kierunku, każąc mi wysyłać sobie słowa bez dokładnej wiedzy, gdzie się znajduje. Oszacowała, że czuła mój przekaz z około dwustu metrów.
Im bardziej przyzwyczailiśmy się do dzielenia się myślami, tym mniej wysiłku to od nas wymagało. Nasze umysły mieszały się coraz swobodniej. Wydawało się, że jesteśmy jednocześnie w dwóch miejscach na raz. Gdy jednak byliśmy siebie za blisko, wrażenia te nakładały się z pewnym minimalnym opóźnieniem, tworząc rozmazane echo. Wiele godzin zajęło nam pozbycie się go, a następnie kolejnych niepotrzebnych, irytujących informacji. Rzeczy, których normalnie byliśmy nieświadomi i nie chcieliśmy przekazywać - ułożenia stopy w bucie czy tempa własnego oddechu. Treść jutsu zyskała klarowność i została ograniczony do priorytetów. To my decydowaliśmy, jak głęboko szukać wrażeń u kogoś i u siebie.
Liczba słów wymienionych między nami na głos znacznie zmalała. Pojawiały się za to w naszych głowach ostre, proste koncepty, informacje niewerbalne, które można było wykonać - jak gdy Niko wysyłała mi wspomnienie smaku herbaty do znalezienia w szafce, albo podważyć - nie chciałem się przesunąć, bo było mi wygodnie, więc byłem bombardowany uczuciem zgniecenia w jej kończynach.
W piątek wróciła Saturn, wielce zadowolona z wykonanej misji. Przyniosła informację od głowy rodziny Ashikaga, że w dniu egzaminu na chuunina planuje on niespodziewanie podupaść na zdrowiu i zostawić swoje miejsca puste. Megumi natomiast zażądała spotkania z Niko i dalszych wyjaśnień. Naszej odmowy Saturn nie myślała już przekazywać, znikając z łopotem ogona i kłębem dymu.
Kolejnego dnia odwiedził nas Kiro, korzystając z gościny Niko i zjadając większość naszego obiadu. W zamian za tę podłość pomógł mi wyprosić Niko na spotkanie z Megumi, a potem odsunąć wszystkie meble na bok i zrobić miejsce do treningu taijutsu. Niko nie była zadowolona ze złamanego krzesła, nawet jeśli teoretycznie nie należało do niej.
W niedzielę nie wytrzymałem. Rozkazałem Niko zostać w domu, gdy ja przybrałem jej postać i z całkowicie ukrytą chakrą - poza specjalnie wydzieloną, zaaprobowaną przez nią porcją do utrzymania Henge - wyszedłem na miasto, delektując się w końcu świeżym powietrzem i odrobiną wolności. W jednym z barów zauważyłem drużynę Asumy, ale odmachałem im tylko z fałszywym uśmiechem, odmawiając przez szybę wejścia do środka. Od razu wydałoby się, że nie jestem Niko, co wywołałoby zbyt wiele pytań.
Nie wychodziłem już więcej w miejsca publiczne. Pożyczałem jedynie tożsamość Niko, by wspiąć się na dach budynku i w spokoju, ukryciu zapalić. Gdy wróciłem z takiej ekspedycji tego wieczora, podszedłem do dziewczyny mieszającej coś na kuchni i ociepliłem sobie przemarznięte dłonie w tylnych kieszeniach jej spodni. Dostałem do spróbowania łyżeczkę sosu.
Następny dzień był ponownie pochmurny i obrzydliwy, co sprowadziło do mieszkania Kakashi’ego i Akane, którzy przekazali nam szczegółowy plan stadionu Konoha. Musieliśmy się go nauczyć, by rozumieć plan ewakuacji i wszelkie wydawane rozkazy. Dowiedzieliśmy się, że będę na misji służył pod Kakashi’m, obok Kiro i Neji’ego, oraz że o ile grupa Niko nie będzie angażować się w walkę, a będzie starać się namierzyć Danzo, naszym zadaniem będzie po prostu pokonanie Korzenia jak najszybciej się da. Do tego najbardziej się nadawaliśmy i byłem z tego zadowolony -ku dezaprobacie Niko, bo kłóciło się to z jej pełnym miłosierdzia planem. Byłem jednak spokojny o swoje zadanie. Zwłaszcza, że Danzo powinien był być nie dalej niż dwieście metrów od stadionu.
Nadal jednak nie wiedzieliśmy, skąd zaatakuje. Shinzobu przygotowało zespół do walki w podziemiach, zespół do ochrony uczestników - głównie przecież dzieci i nastolatków, zespół do ewakuacji cywili, do stworzenia bariery, gdyby zagrożona była konstrukcja stadionu, zespół medyczny, a także specjalny zespół do osłaniania wszystkich Kage. Wszystko to brzmiało bardzo dojrzale i odpowiedzialnie, a mimo to miałem wrażenie, że gramy z Korzeniem w kotka i myszkę. Taka ochrona powinna była mieć miejsce na każdym egzaminie, nie tylko tym specjalnie zagrożonym. A my nie tylko nie wiedzieliśmy, czy atak nastąpi i skąd, ale też w jaki konkretnie sposób. Napaść na mnie wskazywała, że i Danzo, i Orochimaru mieli się dobrze, a to oznaczało, że mogli przyprowadzić ze sobą dziwolągi, na które Anbu mogło najzwyczajniej w świecie nie być gotowe.
Podzieliłem się tym zdaniem na głos, co - przewidywalnie - nie spotkało się ze zbyt wielkim entuzjazmem. Niko widocznie zbladła na wspomnienie o tym, co odkryliśmy w bazie Sannina. Kakashi obiecał jeszcze raz przeczytać nasz raport z misji, przestudiować książeczkę Bingo i zapytać o ekspertyzę Anko. Akane dodała, że przejrzy rejestr poszukiwanych i zaginionych osób z innych ukrytych wiosek i przekaże ich wnioski na ręce Hokage. Hokage, która według doniesień Niko z dnia na dzień coraz bardziej paliła się do walki, najlepiej z Orochimaru, sam na sam. Po raz pierwszy od ukończenia Akademii popierałem jej podejście. Też byłem gotowy złamać kilka rozkazów i zasad, jeśli mógłbym własnoręcznie zabić Danzo.
Mimo że najwyraźniej nie było mi to dane.
Ósmego dnia medytowałem. Niko przeniosła się do drugiego pokoju, gdy testowałem nowe umiejętności obcego mi nadal Sharingana. Chakra wpływała w niego nieco inaczej, gładziej, ale też bardziej raptownie. Trudno to było poskromić, zupełnie jakbym ze starego konia w stępie przesiadł się na energicznego ogiera gotowego do galopu.
Potrzebna mi była precyzja i opanowanie, zwłaszcza jeśli nie chciałem puścić całego budynku z dymem. Dlatego wytłumaczyłem Niko, w pośpiechu zabierającej swoje rzeczy z mojego pola widzenia, że potrzebna mi była choć jedna próba. Jeśli miałem powstrzymać Korzeń i nie być kulą u nogi dla Kakashi’ego i reszty, musiałem polegać na nowych mocach. Nie miał mnie kto tego nauczyć, zresztą od dziecka do wszystkiego dochodziłem sam, metodą prób i błędów. Byłem przyzwyczajony do eksperymentów i to działało.
Niko odmówiła bycia królikiem doświadczalnym w próbach doujutsu, może słusznie, bo nie chciałem jej ponownie sprawiać bólu. Jednak czułem, że siedzi też we mnie coś innego. Itachi posługiwał się tym Mangekyo od lat. Jego styl walki znałem i z opowieści, i z doświadczenia. Zmieniał się w chmarę ptaków, pokazywał mi niezwykłe obrazy nie nawiązując wcześniej ze mną więzi chakrą, używał Suitonów, wzywał jakiegoś czerwonego potwora i palił mój ogień czarnym ogniem. Część z tych rzeczy musiał zawdzięczać tym oczom. I były one teraz moje.
Część tego co miał, czym był, była teraz na wyciągnięcie ręki.
Po wielu próbach, koncentracji chakry w najróżniejszy sposób i niemal roztrzaskaniu kubka z kawą o ścianę, poduszka naprzeciwko mnie, ta z głupim spiralnym wzorem, zajęła się ogniem. Nie normalnym, tlącym się powoli ogniem, a tym przepełnionym chakrą, czarnym płomieniem, który rozrastał się z każdą sekundą.
Szybkim kopem zrzuciłem ją z kanapy, przydeptując ją szybko. Ogień nie gasł, buzując niemal radośnie, za to zajęła się moja skarpetka.
- Kurwa mać!
Niko weszła do pokoju z odciśniętą książką na policzku, drapiąc się po brzuchu. Zastała mnie skaczącego na jednej nodze, w pośpiechu ściągającego skarpetkę z poparzonej stopy.
- ...co. Oh.
Na płonące na ziemi przedmioty Niko wylała przytaszczony z łazienki kubeł wody. Ogień nie zgasł, za to dookoła natychmiast uniosła się cuchnąca para. Czerń powoli, skrupulatnie trawiła materiał. Kawałek po kawałku. Staliśmy jak zahipnotyzowani.
- Jestem naprawdę pod wrażeniem, Sasuke. - Niko złapała mnie pod rękę, udając ośli zachwyt. - Potencjał klanu Uchiha w interwencjach w obliczu złego wystroju wnętrz jest niezwykły.
- Zamknij się, próbuję to ugasić - warknąłem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Wytrzeszczałem Sharingana jak głupi, próbując chakrą powstrzymać przypalenie podłogi.
- Otworzę okno.
Ostatni dzień naszej wolności zapowiadał się normalnie. Mimo to siedzieliśmy z Niko jak na szpilkach, wsparci o siebie na kanapie z oczami utkwionymi w te same zdania książek przez paręnaście minut. Nasze herbaty dawno wypite, kubki zalegające w rosnącej stercie brudów w zlewie. Z każdą godziną coś tak banalnego i codziennego jak zmywanie coraz bardziej wydawało się nieodpowiedzialną ucieczką od rzeczywistości. Rutyną, na którą nie mieliśmy ochoty.
Czas się dla nas zatrzymał. Delektowaliśmy się sobą i nierobieniem niczego, naszymi czterema kątami, ubraniami cywili i kupionym uliczkę dalej tłustym katsudonem, który miał nam przynieść szczęście w walce.
Westchnąłem głęboko, wdychając jakiś nowy zapach we włosach Niko i patrząc, jak kiwa na boki trzymanym w zębach patykiem po dango. Jej palce stukały o krawędź czytanego przez nią tomiska do tego samego rytmu. Góra, dół. Zapytałem w myślach, co czyta, wtykając nos w jej szyję i przymykając zmęczone powieki. Moim oczom ukazał się namiot z Pierwszym i Drugim Hokage planującymi strategię walki przeciwko Kumogakure podczas Pierwszej Światowej Wojny Shinobi. Obraz zniknął, gdy Niko wróciła do czytania nudnych szczegółów i źródeł, ale jej podświadomy rytm pozostał. Góra, dół. Góra, dół.
Zaczynałem przysypiać, a musiałem jeszcze zapieczętować broń, wyczyścić i naostrzyć Serimochi, przygotować uniform i powtórzyć rozkład stadionu.
Przytulną ciszę przerwało stukanie.
Za oknem stał ogromny kruk.
Wyprostowaliśmy się oboje, natychmiast trzeźwiejąc. Ptaszysko nie odezwało się. Przez chwilę przyglądało się nam zza szyby, oszołomione - jakby samo było zaskoczone tym, że się tu znalazło.
Niko poderwała się z kanapy, podjechała na skarpetkach do okna i z uprzejmym uśmiechem uchyliła je. Wiatr próbował wedrzeć się do środka, więc przytrzymała wibrującą ramę, przystawiając do powstałej szpary swoje przedramię.
Ptaszysko, którego czarne pióra były targane przez bezlitosną pogodę, rzuciło okiem na zaproponowany sposób transportu i po chwili kalkulacji, z niechęcią, jaką wcześniej widziałem tylko u ludzi, weszło na rękę Niko. Ta zatrzasnęła okno.
Już otwierałem usta, by zapytać nieznajomego summona, cóż za ważną wiadomość przyniósł, gdy ten wzbił się do lotu, odfrunął kawałek i zamienił się w Itachi’ego.
Poczułem na języku i w palcach panikę Niko. Dziewczyna odskoczyła, chwytając się jak oparzona za rękę, na której siedział ptak. Zobaczyłem milion możliwych złych wiadomości, przejęcie, nieufność, próbę uspokojenia mnie. Tak jakbym to ja miał z zaskoczenia wykorkować, nie ona.
Uciszyłem ją jednym uczuciem, pociągając ją przy tym w kierunku kanapy. Sam za to automatycznie wstałem, by lepiej widzieć sylwetkę bruneta. Był ubrany w ciemne cywilne ubrania. Nie był spięty ani ranny. Jedyne, co mnie zdziwiło, to to, że w ogóle usiadł na ręce Niko. No i śmieszna opaska na jego oku.
Zabawne. Jeszcze tydzień temu myślałem, że już zawszę będę na niego patrzył oczami Niko. Teraz widziałem go jego własnymi.
- Czego chcesz? - warknąłem, widząc że to właśnie w nie wpatruje się bezczelnie mój brat.
Niko wysłała mi trzydzieści nowych możliwości. Westchnąłem, stawiając między nami blokadę. Posłałem jej znad ramienia potępiające spojrzenie. Nie mogłem się przez nią skupić.
Itachi przerzucił między nami samotnym okiem, kalkulując uważnie coś, co dla niego musiało być osobliwym zachowaniem. Milczał dobrą minutę. W końcu musiał się poddać, bo nabrał powietrza, a jego spojrzenie gładko prześlizgnęło się na ustawioną przy workach na śmieci przypaloną poduszkę.
Cholera. Z lenistwa nie pozbyliśmy się kompromitujących dowodów.
- Przyszedłem sprawdzić, czy zdołałeś obudzić moce mojego Mangekyo - wytłumaczył płaskim tonem. Mogłem przysiąc, że na jego twarzy widnieje cień uśmiechu, ale w sumie musiało być to wrażenie wywołane jego aurą i tą durną sytuacją. - Ale widać niepotrzebnie się trudziłem - skwitował, widząc, że wiem, gdzie patrzy.
Oparł się nonszalancko o blat, zupełnie jakby był tu mile widziany i miał coś więcej do pogadania.
- Oczywiście, że nie. Wszystko jest pod kontrolą - syknąłem. Niko westchnęła.
- Napijesz się herbaty? Mamy też chyba jeszcze dango, jeśli-...
- Przyszedłem tylko upewnić się, że jesteście gotowi. - Obleciał niechętnie wzrokiem całe mieszkanie, zupełnie jakby je znał lub z czymś porównywał. - Rozmawiałem z Hokage-sama. Zgodziła się na twoją wersję planu - rzucił do Niko, nie racząc jej jednak spojrzeniem.
Jej myśli brutalną siłą przebiły się do moich. Nagle, ideowo, niczym podekscytowany, triumfalny chichot zrozumienia, rozszyfrowania go. Na początku zirytowało mnie, że kunoichi tak się podnieca obecnością mojego brata, ale chwilę potem dotarł do mnie jej przekaz.
Itachi się żegnał.
Był pewien, że nie przeżyje tej walki. Że jest zbyt słaby, by użyć na Danzo Izanami, walczyć z Korzeniem, a potem jeszcze zaprzęgnąć jedno oko Shisui’ego do rzucenia Kotoamatsukami. Uważał, że jego ciało nie wytrzyma tego napięcia i zbliżająca się walka zniszczy w nim wszystko, co naprawiła Hokage.
A może tak jak my - miał jeszcze swój plan. Inny. Awaryjny.
Tchórz nie chciał tego przyznać. Może nie bał się śmierci, może planował ją od dawna. Może było to według niego odwagą. Jednak nie potrafił sobie odmówić tej jednej durnej wizyty. Jednego dopięcia na ostatni guzik. Upewnienia się, że damy radę. Zobaczenia nas ostatni raz poza walką, szczęśliwych.
Warknąłem, czując gulę w gardle. Moje myśli zostały po raz kolejny splugawione przez Niko i jej ckliwe próby przekonania mnie, że Itachi chce dla nas dobrze.
- Sasuke podpalił poduszkę czarnym ogniem - mruknęła kunoichi, przerywając ciszę. Od razu zaatakowałem ją wściekłymi myślami, ale tym razem to ona odizolowała się ode mnie, posyłając nam fałszywy uśmiech. Niedoceniony, bo Itachi wpatrywał się bez zainteresowania w zwoje na półkach, nie w nią. A Niko oczywiście nie mogła wytrzymać kilku minut bycia ignorowaną. - Byłoby super, gdybyś mu wytłumaczył, że to nie do tego służy.
Chciałem rzucić w nią poduszką, ale wszystkie były za nią. Wiadome było, co próbuje zrobić, ale ani ja, ani on nie byliśmy na tyle głupi, by dać się wciągnąć w jej gierki.
- Nazwałem je Amaterasu i Tsukiyomi. Prędzej czy później odkryjesz potencjał ich i Susanoo - westchnął ze zrezygnowaniem Itachi, w końcu odsuwając się od blatu. Widocznie był to koniec wizyty kontrolnej. I dobrze. - Uważaj jutro na siebie, Sasuke.
Prychnąłem, zaskoczony jego słowami. Niko oburzyła się w myślach, że nie martwił się też o nią.
Nie musiał mi tego mówić. To było głupie. Chore. Niedorzeczne. Za kogo on się, kurwa, miał?
Nie miałem zamiaru dać się pokonać. Jego porażka - narażenie Niko - też nie wchodziło w grę. Byłoby to absolutnie żałosne.
- Ty też nie staraj się zbytnio zabić. - Tak jakby moja prośba miała zmienić jego masochistyczne, dziecinne nawyki.
- Ale umiarkowanie już mogę? - Brew Itachi’ego uniosła się delikatnie zanim dotarło do mnie, że coś powiedziałem. Odwróciłem wzrok od jego twarzy, czując obrzydzenie wobec samego siebie.
Co zaskakujące, stawała się powoli znajoma. Normalna.
Otworzył okno. Do pomieszczenia wdarł się chłód.
- Jeśli uznasz to za stosowne.
Brunet nie odpowiedział. Jego sylwetkę w mgnieniu oka spowił dziwny dym, który rozproszył się przy trzepocie migoczących skrzydeł kruka. Ptaszysko wyleciało przez okno, pikując prosto w dół, zapewne po to, bym nie widział, w którym kierunku następnie poleci.
Wypuściłem powietrze z płuc. Moje serce biło nieco szybciej, niż powinno.
- Rozluźnij szczękę, zaraz mi łeb pęknie - warknęła z boku Niko, rozmasowując sobie na pokaz skronie. Wizyta Itachi’ego zupełnie po niej spłynęła. Wręcz cieszyła się z niej, widziała jako rodzaj postępu. Wariatka. Nadal nie mogłem pojąć ich relacji.
Zamknąłem okno, wracając na kanapę.
- Ciesz się jego uwagą, póki możesz. Przestanie się do ciebie odzywać, gdy wbijesz mu nóż w plecy.
Moja klatka piersiowa zamigotała z jej wysłanym żalem. Naprawdę zależało jej na nim i naszych relacjach. Nawet nie starała się tego ukryć. Było to trochę żałosne. Zawsze jej powtarzałem, od samego początku, że zbyt łatwo było ją rozczytać.
Sięgnąłem po porzuconą gdzieś na podłodze książkę. Niko oparła się o moje ramię, zupełnie jakby nie starczył jej tylko kontakt umysłowy.
- Udobruchałam jednego, poradzę sobie i z drugim.

20 komentarzy:

  1. Jutro są moje 29 urodziny i to chyba jeden z lepszych prezentów jakie mogłem dostać. Chciałem Ci szczerze podziękować za aktualną notkę jak i cały ten blog. Wchodzę tutaj jakoś od jednej z pierwszych notek jeszcze za czasów Onetu. Trochę dziwnie się czuję będąc prawie 30 letnim facetem, ale ten blog to najlepsze opowiadanie jakie kiedykolwiek w internecie czytałem. W zasadzie to jedyne miejsce związane z Naruto które trzyma poziom, po tym co zrobiło się z mangi (po tylu latach od zakończenia gdy tylko próbuję sobie wyobrazić jak miałby wyglądać stosunek między Sasuke i Sakurą z którego urodziła się Sałata chowam się pod biurko z odruchami choroby sierocej). Naprawdę szczerze i z całego serca dziękuję w imieniu swoim jak i wielu czytelników którzy czytali ale nie komentowali. Ja Wiem, że tego typu komentarz lepiej wyglądał by przy ostatniej notce, ale nie mogłem się powstrzymać. Pora zabierać się do czytania; co z tego, że siedzę w pracy.. :)
    PS: Myślisz, że istnieje szansa opublikowania całości w Wordzie? Chętnie wrzuciłbym sobie całe opowiadanie na czytnik, żeby zawsze je mieć pod ręką.
    PS2: Jeszcze raz dziękuję. Jesteś Wielka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 29 lat?! XD Nie powinno Cię tu być! AAAAAAA!
      A tak serio - bardzo dziękuję za miłe słowa. Myślę, że to nie jest kwestia tego, że nie ma w polskim internecie dobrych blogów. Po prostu nie szukałeś :P A mój był kiedyś popularny przez nazwę i sobie nazbierał czytelników. Iiii może Ci się podoba mój styl pisania, bo jestem (prawie) tak stara jak Ty! :D I mój sposób przedstawiania wydarzeń bardziej do Ciebie trafia niż, dajmy na to, 15-latki (którą też byłam, na początku).

      Też mam dziwne odruchy, gdy pomyślę o Boruto ;_;

      Całe opowiadanie skompiluję w pliki worda i pdfy, gdy tylko uzupełnię archiwum na blogu. Każdy będzie mógł czytać całość gdzie chce czy nawet ją sobie wydrukować.

      Jeszcze raz dziękuję za komentarz :D Miłego czytania i wszystkiego najlepszego~

      Usuń
  2. O jej!
    Od czasu opublikowania ostatniej notki, codziennie sprawdzałam czy coś nowego się nie pojawiło.
    Przez chwilę nawet byłam przekonana, że jestem w złym miejscu, ale dotarło do mnie, że to nowy szablon.
    Przez większość notki czułam wzruszenie - miałam wrażenie, jakbym wróciła do miejsca, które znam i kocham i bardzo za nim tęskniłam (dziwne to uczucie - przecież tu codziennie byłam!).
    Zaczęłam czytać Twoje opowiadanie na początku liceum, teraz stary ze mnie człowiek, bo 26 letni. Pamiętam jeszcze jak była tu playlista do słuchania podczas czytania :) Nawet mam ją chyba gdzieś wydrukowaną.
    Popieram przedmówcę w kwestii najlepszego bloga. To najlepsze fanfic jaki czytałam w polskiej części Internetu, a wszystkie związane z Naruto bije na głowę. Szkoda, że nadchodzi koniec –ale jak to ujmują w niektórych kręgach: „coś się kończy, coś zaczyna”.
    Niecierpliwie wyczekuję kolejnej notki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te słowa o ukochanym miejscu mnie powalają T_T Przestań.
      Nie pamiętam playlisty, ale na pewno słucham już zupełnie innej muzyki. Mam spisane utwory, których słowa idealnie oddają emocje bohaterów w różnych sytuacjach i wobec siebie nawzajem. Chyba złożę ją w listę i gdzieś umieszczę...
      Co do oceny jakości - to NIE JEST konkurs na najlepszego bloga. Nie konkuruję z innymi, a współpracuję. Nie mówcie proszę, że jest najlepszy, póki nie czytacie innych :P Tak Wam się tylko wydaje przez sentyment.

      Dziękuję za komentarz <3

      Usuń
  3. Zabieram się za czytanie! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Napisałam bardzo długi komentarz ale chyba przeglądarka w komórce mi go zjadła, spróbuję go odtworzyć chociaż trochę.
    Nigdy nie miałam problemu z twoim "skandalicznym" jak to nazwałaś tempem. Bo wiedziałam, że wrócisz. W końcu to się stało, i to w jakim stylu! Twój styl pisania jak i sama historia są absolutnie wyjątkowe. Jestem związana z twoim blogiem od przeszło 6 lat a jakość twoich rozdziałów zawsze jedynie wzrastała. Mam nadzieję, że wiążesz swoją przyszłość (chociażby hobbystycznie) z pisaniem.
    Nowy rozdział jest świetnie ukazuje kontrast Sasuke i Niko, pięknie to pokazałaś tworząc tę "więź". Zbudowałaś wokół nich dopracowany system zaufania, wierzę temu co mówią do siebie, ponieważ ma to fundamenty w poprzednich rozdziałach. Twoje postacie są niesamowicie wiarygodne w swoich działaniach.Nie wiem czy rozumiesz o co mi chodzi, ale dzięki temu mam jeszcze większą przyjemność z czytania twojej twórczości.
    Boję się co się stanie dalej, ale jestem niezmiernie ciekawa losu Sasuke, Niko i Itachiego. Nie skrzywdź ich (i nas) za bardzo. :(
    Da się wyczuć też czas, jaki minął od opublikowania ostatniego rozdziału. Czuję, jakbyś zmieniła trochę stosunek do tej historii. Powiedz mi, jeżeli się mylę.
    Czekam z niecierpliwością na zwieńczenie tej pięknej historii, mam nadzieję, że nieostatniej w twoim wydaniu.
    Ściskam
    J

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet JA jestem na siebie wściekła za moje tempo. Ale niestety tak długie rozdziały zajmują MAAAASĘ czasu. Naprawdę masę. Setki godzin. Przed komputerem, w busie, w łóżku. Samo czytanie wymaga długiego czasu. A pisanie/poprawianie? Jezu.

      Ja nikogo w tej historii nie skrzywdzę :) Tylko bohaterowie mogą się krzywdzić nawzajem, he he.

      Zmieniłam stosunek do tej historii, bardzo. Pisałam ten rozdział nie z zamiarem pisania dla pisania, a zakończenia. Zamknięcia wszystkich wątków. Pisało się go baaardzo trudno, jest chyba najbardziej edytowanym, poprawianym, przestawianym i konsultowanym rozdziałem. Po prostu wiedziałam, co chcę napisać, co planowałam od 3 lat, co tam ma być, jakie uczucia ma wywołać... dlatego dla mnie to nie jest 'nowy' rozdział, tylko stary, bo ja w nim żyję już tyle czasu i tyle się z nim trudzę :P

      Dziękuję bardzo, również ściskam <3

      Usuń
  5. Przeczytałam cały rozdział jednym tchem... po prostu brak mi słów, to jak poprowadziłaś historie na tym blogu zwłaszcza po tak długim okresie nieaktywności... jestem pełna podziwu, wielkie dzięki za to że nie porzuciłaś bloga ;) ktoś napisał że to jest najlepszy blog, powiedziałaś że nie bo nie czytał innych, czytałam duuuuużo blogów o Naruto, ale tylko do Twojego się tak przywiązałam i do tej historii jest wyjątkowa i to jest widać. Ogólnie nie moge sie doczekać kolejnego rozdziału czekanie kolejny tydzień wiedząc że jest gotowy... straszne, chyba nie wytrzymam.
    Bardzo mi sie podoba Twój styl pisania oraz kreatywność, pamiętam że mówiłaś że może napiszesz książkę, jeśli tak się stanie daj znać na pewno kupie. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O porzuceniu bloga nie było mowy! :o po prostu pisałam to no... z 1,5 roku. Nie wiem do końca, co się stało. Nie umiem już pracować systematycznie...
      Jak zdecyduję, który z moich pomysłów przerobić na książkę i zabiorę się za pisanie, na pewno Was poinformuję! :D

      Usuń
    2. To bardzo długo, jaa usunełam komentarz bo nie lubie podawać swoich danych xD a i tak sie wyświetla.. no cóż. to od nowa.
      Wielkie dzięki, jeśli kiedyś napiszesz książke to na pewno ją kupie bo masz już jedną fankę. ;p
      A tam, warto było czekać te 1.5 roku ;)

      Usuń
  6. W końcu mogę skomentować chociaż przeczytałam w pracy. Klienci nie zając mogą poczekać.
    I jestem zachwycona Wchodziłam dzień w dzień od ostatniego rozdziału (tak dobrze czytasz, od ostatniego), mając nadzieję ze opublikujesz cokolwiek. I patrąz na komentarze powyżej musze powiedzieć że już nie czuje sie staro. Mam 26 lat, i też jestem z Tobą od Onetu... Ile to już lat.
    Fenomenalnie opisałaś więź i przywiązanie, czy to Niko czy Sasuke o Itasiu nie mówiąc.
    Kocham i czekam na nast. rozdział. Nawet następne 2 lata ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Woah, równolatka~! Jak miło :D
      No już na następny nie będzie tyle czekania, zapewniam.
      Cieszę się, że się podobało.
      Pozdrawiam! <3

      Usuń
  7. Nawet nie wiesz, jakie to wspaniałe uczucie siadać przed nowym Rozdziałem z takim samym poziomem ekscytacji, jak prawie 10 (!) lat temu. Przeczytałam wszystko od razu, po telefonie od mojego chłopaka, że już opublikowałaś. Po informacji, że ukaże się w środę, czatowaliśmy nawzajem, aby nie przegapić :P. Jako osoba, która od gimnazjum, a mam teraz 24 lata, odświeża Twojego bloga codziennie, była to przyjemność na granicy wzruszenia. Ogromnie się cieszę, że pomimo upływu tylu lat, wszystkich zmian w życiu i nawału obowiązków zdecydowałaś się dokończyć tą piękną historię, do której wszyscy tak się przywiązaliśmy, a jej poziom nadal zaskakuje, a nawet jest coraz lepszy, dojrzalszy. Może tak długie przerwy w publikacji ostatnich Rozdziałów, były potrzebne? Dzięki temu czuję rozwój bohaterów, ciężar ich decyzji, powolne zmiany, jakie zachodziły w ich charakterach od momentu, gdy się poznali. Teraz jak o tym myślę, pierwsze Rozdziały wydają się strasznie odległe i niewinne od tego, co dzieje się teraz. Propos fabuły, czytałam z zapartym tchem, pomysł z więzią, którą wytworzyli bohaterowie - genialny, szczególnie biorąc pod uwagę zamknięte charaktery obydwu bohaterów, interpretuje to, jako ogromny krok w stronę zaufania drugiej osobie i otworzenia się na innych. Bardzo się cieszę, że tak subtelnie pokazałaś tak ważną rzecz w tak naturalny sposób. Narracja z poziomu Itachiego dosłownie zwaliła mnie z nóg, dokładnie tak wyobrażałam sobie środek jego głowy, spokojny, matematyczny umysł z lekką obsesją na punkcie swojego Sasa :P. Nie dziwię się, że napisanie tego zajęło Ci tyle czasu, w każdym zdaniu czuje się ogromną analizę, którą musiałaś przeprowadzić, aby wszystko wyszło wiarygodnie i udało się znakomicie! Z niecierpliwością czekam na kolejną część, dziękuję Ci za powrót w wielkim stylu. Ciepłe uściski z Uniwerku,

    Hikki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. AAAAAAAAAAA! <3 Hikki, na Twoje komentarze zawsze można liczyć T_T nareszcie ktoś mówi o fabule, a nie tylko mnie wychwala :P
      Naprawdę wszyscy wchodzicie codziennie?! XD (ja nie wchodzę w ogóle lol). Zawsze się dziwiłam, że przez 2 lata miałam 90-100 wejść dziennie, mimo że nic się nie działo... i to wszystko WY! Niecierpliwi, czatujący! :D

      Ekhym. Co do dojrzewania Niko i Sasa - myślę, że to nie tyle zamierzony efekt (bohaterowie spędzają ze sobą na blogu... pół roku max, nie powinni dojrzewać w tak zastraszającym tempie), po prostu ja zmieniam się jako osoba. To tylko sygnał, że powinnam była zacząć pisać dużo później, jak byłam wykształconym charakterem i wiedziałam, co chcę napisać. Wtedy pierwsze rozdziały też miały jakiś poziom. :P A tak to cały blog jest... niekonsekwentny.
      Właśnie, wszyscy wychwalacie "zmiany", ja widzę niekonsekwencję :D

      Cieszę się, że pomysł "więzi" się spodobał. :) Długo myślałam nad takim rozwiązaniem (np. do książki) i uznałam to za ładne podsumowanie budowania ich relacji. Co jak co, ale oboje od dłuższego czasu zastanawiali się, co drugiej osobie siedzi w głowie. Bardzo przydatne, zwłaszcza w świecie shinobi.

      Narracja Itachi'ego... ah. Tak cierpiałam, pisząc to. Nawet nie wiem, co wtedy myślałam. Może nic :P Może tylko powtarzałam sobie różne obelgi na Konohę, Sasa i Niko. I tę całą irytację przelałam w jego fragmenty. Wyszło sucho, analitycznie i z lekką obsesją? Super. Taki jest mój Itachi! <3

      Dzięki za komentarz T_T I wysiadywanie mi bloga. Ściskam serdecznie i Ciebie i czatującego chłopaka <3

      Usuń
  8. Prosiłaś o wytykanie błędów w notce, więc raportuję:
    "Trudno to było poskromić, zupełnie jakbym ze starego konia w stępie przesiadł się na energicznego ogara gotowego do galopu."
    Nie kwestionuję, rzecz jasna, potencjalnej gotowości myśliwskich psów do galopu, ale podejrzewam, że jednak chodziło Ci o "ogiera", haha!

    Wysyłam ciepłe uściski i mnóstwo szczerej wdzięczności za pisanie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nw czy jesteś fanką star wars ale postacie Kylo Rena i Rey to jakby kopia Sasuke i Niko, są oni jak między galaktyczna wizja twoich postaci. Na dodatek są podobni nie tylko z wyglądu i charakteru ale także historii poniekąd, moze ty i twórca nowej trylogii SW to wielkie umysły myślące podobnie, nawet ta ich "więź"- jak to nazwalas, łącząca twoich bohaterów ma swój powiedzmy odpowiednik jeśli chodzi o reylo (force bond). Twoja wersja jest oczywiście bardziej "rozbudowana" jeśli chodzi o to wszystko, dlatego nowe gwiezdne wojny kojarzą mi się z twoją historią dziejącą się gdzieś w kosmosie w wersji demo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nah, nie jestem fanką SW. Wiem, co to Reylo, ale z tego co wiem, jest ono mocno wymuszone i nie ma podstaw w filmie? Romantycznych scen? Podtekstów? Czegokolwiek?
      Wiem, że ludzie uważają, by główna bohaterka broń boże nie była sama (bo przecież nastolatki są słabe i ich funkcją w filmach, zwłaszcza sci-fi/fantasy, jest posiadanie chłopaka) no i idealną partią nie będą dla niej przyjaciele, a totalny niezrównoważony psychopata :) No ale bez przesady.

      Tak offtopowo - była w internecie jakiś czas temu mocna spina, bo fabuła Ostatniego Jedi była mocno podobna do czyjegoś fanfika o Reylo :D łącznie z przeszłością Rey itd. Także wniosek jest taki, że w dzisiejszych czasach trudno jest stworzyć coś, co nie będzie choć trochę przypominało czegoś innego. Nawet, jeśli jest się scenarzystą Disneya.

      Tak czy siak - ciężko mi wskazać, do kogo podobna jest Niko (o wiele łatwiej powiązać mi mojego Sasa, jako że mam masę męskich postaci, które mnie inspirują), ale do StarWars bym w życiu nie nawiązywała.

      Pozdrawiam!

      Usuń
  10. A gdzie nowy Rozdział się zapodział? Już dałaś palec to chce się całej ręki :P
    Co do poprzednich komentarzy - naprawdę fabuła bloga posuwa się tylko o pół roku? W mojej głowie trwało to parę lat, hahaha. Nie widzę jednak, wspomnianej przez Ciebie niekonsekwencji, moim zdaniem wszystko wyszło bardzo naturalnie, łącznie z klimatem, który zmieniał się z w miarę lekkiego, romansowego, na bardziej poważny i mroczny. Jako fanka wszystkich połączeń romans + akcja jestem zachwycona.
    Co do Itachiego, to nie tylko on, ale i reszta postaci ma rozpisane charaktery o wiele lepiej niż w tej strasznej, koszmarnej kontynuacji B-Boruto *wzdryga się*. Przyznam się bez bicia, że z sentymentu oglądam to co tydzień, chyba tylko po to by coraz bardziej się dobić. Ja nie wiem, czy autor już miał kompletnie wszystko w dupie, czy nie miał pojęcia jak to wszystko zakończyć, ale wszystkie dorosłe postacie nie dość, że są okropne, to jeszcze są naprawdę paskudnymi rodzicami. Nie wiem co ma wspólnego ten nowy emo Sas z dziwnymi ubraniami i grzywką do swojej cool, mścicielskiej wersji anime. Chyba, że poddał się już całkowicie, po realizacji swojego błędu, jakim było poślubienie Sakury, z którą praktycznie NIC go nie łączyło. Nie mogę tego przeżyć, tak samo jak nowej wersji Naruto, który olewa swoją rodzinę tłumacząc się praca, z którą inni Hokage radzili sobie bez problemu W CZASACH WOJNY (????), a autor usilnie chce pokazać to za super zachowanie i daje do zrozumienia, że to Boruto powinien się zmienić, matko. Tak samo jak Sasuke, który najwidoczniej nie potrafi wytrzymać we własnym domu, w którym jak już się pojawia, to wychowuje cudze dzieci. A swoją droga, oprócz okropnego imienia, postać Sarady naprawdę mi się podoba. Co jest chyba jedynym pozytywnym akcentem.
    Dobra, uff, żale wylane. Co za wybuch xD. Podsumowując, przy tej rakowej wersji, Twoja wlewa miód na moją umęczoną duszę, cieszę się, że istnieje tak piękna alternatywa do mojego ulubionego anime z dzieciństwa.
    Zapomniałam ostatnim razem pochwalić Cię jeszcze za cudowny szablon! Przepiękna grafika, prawie czuję się gorące, letnie powietrze <3 Miałam szczęście przebywać rok w Japonii i aż zatęskniło mi się za tym klimatem wąskich uliczek przepełnionych zapachem smażonego jedzenia. Sas oczywiście jak zwykle kuszący xD.
    Majówkowe uściski
    Hikki
    (jeszcze pewnie przypomni mi się sto innych rzeczy, co chciałam ci powiedzieć, więc to nie ostatni komentarz ^^’)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noo Sasuke i Niko poznają się jak jest wczesne lato, a teraz robi się zima. Pół roku.
      Zgadzam się co do ewolucji postaci w Boruto (choć nie oglądam). Widziałam wiele analiz na temat zachowania Sasuke, Sakury i Naruto wobec ich dzieci, ale wydają mi się one tylko naiwnymi próbami wytłumaczenia błędów Kishimoto przez jego fanów. Tak naprawdę anime często nie ma sensu (i psychologicznej głębi) i ja się z tym pogodziłam.
      Jedyne, czemu się dziwię i co mnie zaskakuje, to fakt, że spełnienie marzenia Naruto pokazane jest jako... problem. Naruto nie wydaje się czerpać przyjemności z bycia Hokage. My, jako osoby zainwestowane w patrzenie, jak dorasta on jako postać i podąża za swoimi marzeniami, kibicujący mu, powinniśmy chociaż móc zobaczyć moment, gdy zostaje on mianowany Hokage, gdy spełniają się jego marzenia. Powinien krzyczeć z radości, płakać, być dumny. A jakoś... tej konkluzji całego wątku nie było. Fabuła zakończyła się mizernie, jakby zmieniono jej cel na... nie wiem. Uspokojenie Sasuke i rodzenie dzieci. Nie tego się spodziewałam.

      Wiem, że byłaś w Japonii! Miałaś mi wysłać pocztówkę!
      :<
      (w poniedziałek wyjeżdżam, do tego czasu naprawdę będzie kolejny rozdział)
      Pozdrawiam! <3

      Usuń

Obserwatorzy