Były momenty, gdy myślałem, że nigdy nie zobaczę już
rodzinnej wioski. Spędziłem poza nią wiele lat. Wracałem kilkakrotnie i za
każdym razem patrzyłem na nią jak przez mgłę. Starałem się nie dopuścić do
siebie obrazów tego, co opuściłem. Co mnie omijało.
Tym razem,
wdychając odgłosy mroźnego poranka i wstającej na nogi Konohy, pojawiło się we
mnie również nagłe przekonanie, że prawdopodobnie nigdy jej już nie opuszczę.
Przywitałem
je z otwartymi ramionami.
Moje ciało
powoli poddawało się. Z każdym dniem choroba postępowała dalej. Głębiej. Nie
panowałem nad własnymi odruchami. Z początku frustrujące napady kaszlu powoli
stawały się nużącą codziennością. Mimo długiego snu czułem się zmęczony. Tylko
silna wola i kojący, chłodny wiatr utrzymywały mnie przy pełnej świadomości.
Zapach
parzonej kawy z kawiarni na ulicy pode mną był jak ciche słowa Shisui’ego w
moim uchu: “Weź się w garść, Itachi. Nie dramatyzuj”. Tak by powiedział, kładąc
mi rękę na ramieniu, gdybyśmy tylko mieli szczęście żyć w innych czasach. Lub w
innej wiosce.
Tego dnia
nie patrzyłem przez mgłę. Dzisiejszego dnia wszystko, co było do zobaczenia i
zrozumienia, nie było zależne od mojego pogarszającego się wzroku.
Wioska
Ukryta w Liściach nie była rajem, za którym wmówiłem sobie tęsknotę. Nie była
bezpieczną oazą, w którą wierzyli umierający za nią shinobi. Była zwykłą
machiną, którą podpierali się ludzie żądni władzy. Miejscem, gdzie zwykli
obywatele jednoczyli się w czasach kryzysu i ignorowali nawzajem w czasie
dostatku. Niedoskonałą strukturą, łatwo zapominającą o błędach przeszłości.
Równie łatwo, co o swoich bohaterach i ich ideałach. Pełną kłamstw, szeptów,
sekretów rozrywających więzi i nienawistnych, pełnych strachu spojrzeń.
Popatrzyłem na wielką skałę z twarzami pięciu Kage. Nawet z
tak ogromnym symbolem wiszącym nad głowami, górującym nad każdym, kto wyszedł z
domu i choć ukradkowo spojrzał w dal, ludziom udawało się zapomnieć o tym, co
niewygodne.
Pamiętano o Czwartym jako najmłodszym Hokage. Nie pamiętano
jednak, że oddał życie za Wioskę, bo ktoś jej zagroził. Zapomniano o wrogu z
zewnątrz. Zignorowano prawdziwe niebezpieczeństwo, bo było niewygodne, obce.
Nadano mu kształt czegoś znanego, bliskiego, znajdując kozła ofiarnego w
postaci klanu Uchiha. Pominięto poświęcenie żony Czwartego. Przestano wspominać
jej własną rodzinną wioskę. Odepchnięto w kąt ich dziecko, wyładowując na nim
wszelkie frustracje i niechęci do tego, co nieznane. Bo mimo bliskości był im
obcy. Obojętny. Nikt nie znał o nim całej prawdy, nawet on sam. Nienawidzono go
i wytykano palcami jedynie z powodu tej niewiedzy. Ale przeżył. Jako Jinchuuriki.
Mimo to wystarczyłoby jedno potknięcie, jedno złe słowo, a wrażliwe emocje
dziecka doprowadziłyby do niewyobrażalnej tragedii.
Gdyby nie Jiraiya-sama, plan Akatsuki co do pojmania jego i
drzemiącej w nim bestii zakończyłby się sukcesem. Konoha rozpaczałaby kilka
dni, niektórzy może nawet odetchnęliby z ulgą. Potem problem rozpłynąłby się,
zapomniany. Nikt nie pochyliłby się nad sytuacją, która do tego doprowadziła.
Nad potrzebnym porządkiem. Bezpieczeństwem. Spokojem.
Zwiedziłem
cały świat. Widziałem, jak funkcjonują inne kraje. Kult siły shinobi zdominował
każdą sferę życia. Każda misja była zastraszeniem. Każde spotkanie
dyplomatyczne, egzamin, festyn - pokazem siły. Każda katastrofa - okazją do
ataku. Wioski uwielbiały kozły ofiarne. Zamieniały śmierć jednostek w zysk i
balladę o odwadze. Uwielbiały uciszać swoje problemy za pomocą nieświadomych
niczego dzieci, tylko po to, by odstawić je w kąt i dziwić się, że pozostawione
same sobie nie wyrosły na idealne, chętne do ponownego użycia narzędzia.
Hatake
Kakashi, syn napiętnowanego Białego Kła. Szykanowanej ikony, która w pozornie
idealnej wiosce popełniła samobójstwo. Chłopiec z zszarganą psychiką,
odsunięty. Ponoszący kolejne straty i porażki. Zmieniony w narzędzie, zbyt
młodo wcielony do Anbu, by tylko kontynuować swoje błędy i dowodzić kolejnymi
narzędziami.
Mitarashi
Anko, odratowana z laboratorium swojego zdeprawowanego sensei’a. Bez
przeszłości i pamięci, sama zapomniana. Uznana za zbyt silną, by potrzebować
pomocy i zbyt dziwną, by wzbudzać litość. Niezdyscyplinowana, raptowna,
igrająca z losem. Odpowiedzialna za inne narzędzia w porcelanowych maskach.
Uchiha
Sasuke. Dziecko, które doświadczyło okrucieństwa z rąk własnego brata.
Pozbawiony rodziny i przyszłości. Młody geniusz pozostawiony sobie, by w
ciemności wyrósł na kolejne narzędzie. Oddany pod opiekę innym narzędziom, by
dosadniej pokazać mu jego rolę. Tylko dzięki Trzeciemu i Piątej żyjący nadal,
choćby jako narzędzie. Nie poświęcony w imię większego dobra. Nie wysłany na
samobójczą misję, by raz na zawsze zakończyć problem jego klanu. Jeszcze.
Był inny,
niż się spodziewałem. Być może zwodziłem sam siebie, przez lata tworząc jego
obraz takim, jaki najbardziej pasowałby do planów, jakie dla niego miałem. Zbyt
dużo ludzi odcisnęło na nim swoje piętno, zmusiło go do zboczenia ze ścieżki. I
to nie odpowiedzialnych, mądrych ludzi, a zupełnie przypadkowych i nieważnych.
Bezmyślnych. Słabych.
Moi agenci
raportowali mi o jego postępach i zmianach zachodzących w jego charakterze, a
jednak ich zdanie nie zmieniło moich uprzedzeń i fałszywych postanowień.
Widocznie
nie potrafiłem słuchać własnych rad.
Konoha nie
była rajem. Była patologiczną machiną. Ci, którzy zdawali sobie sprawę z jej
brudów, starali się z niej uwolnić. Mimo to za jej murami nie było wcale
lepiej. Im dalej od Wioski, tym bardziej jej wybrakowany obraz zamazywał się,
powodując nostalgię. Ci zbłąkani idealiści zawsze wracali. Wracali tylko po to,
by próbować podważyć fundamenty Konohy, ratować jej przyszłość. Tak zrobiła obecna
Hokage, uprzednio włócząc się po rozsypanych po kontynencie pubach. Tak zrobił
Jiraiya-sama, wcześniej miotając się bez celu pomiędzy domami publicznymi. Tak
prawdopodobnie robiłem właśnie ja.
Mimo że na
pierwszy rzut oka nie było sensu. Każda próba wypełnienia swojego
przeznaczenia, z którego paradoksalnie jako jeden z niewielu wykorzystywanych
zdawałem sobie sprawę, była sabotowana. A bez mojej interwencji ciąg przemocy i
nienawiści zataczał kolejne koło.
Może
łatwiej byłoby, gdybym wierzył, że ironiczny cud, dzięki któremu jeszcze
oddycham, prowadzi właśnie do zmian. Że będzie ostatnim poświęceniem na liście,
ostatnim podmuchem wiatru pchającym Wioskę w nowym, lepszym kierunku. Może były
to bzdurne myśli, którymi karmiłem się, aby się nie poddać.
Jedno było
pewne - nawet, jeśli Konoha była skazana na niekończący się cykl śmierci,
mogłem przynajmniej odcisnąć piętno na życiu swojego brata. Jego los był
najważniejszy. Moją ostatnią misją powinno było być pokazanie mu właściwej
ścieżki.
To on i
jego pokolenie byli przyszłością. Ja czy starszyzna, inne wyszkolone już
narzędzia - my wiedzieliśmy już za dużo. Za dużo było w nas zła i nienawiści,
strachu i uprzedzeń, chęci zemsty, byśmy mieli szansę doprowadzić Wioskę w
dobre miejsce.
Nie wszystko,
co mówiłem bratu, było kłamstwem.
To w nim
tkwił potencjał. To jego oczy miały teraz widzieć więcej. Nie to, co my -
sceptycy z klapkami na oczach. Nie to, jaka Wioska była i jest.
To na nim
spoczywał obowiązek widzenia tego, jaka Wioska mogłaby być.
Coś
zbliżało się z oddali. Cel ciemnego obiektu był jasny, acz przez rozmazany
wzrok nie byłem w stanie określić jego dokładnego kształtu.
Dopiero,
gdy ptak zatrzepotał przede mną skrzydłami, a ja przytaknąłem na przywitanie,
pozwolił sobie przysiąść na moim ramieniu. Szpony wbiły się w spływające z
niego ciemne włosy. Znajomy widok.
- Jesteś za wcześnie - zauważyłem.
- Nie dotarłem do Jiraiya’i-sama. Chciałem zaraportować o
położeniu twojej kici.
- Miałeś dostarczyć wiadomość - westchnąłem, ignorując jego
próbę rozdrażnienia mnie. - To nie jest moment na śledzenie mojego brata i
jego… dziewczyny.
- Wybacz, przyzwyczajenie. - Ptak zaskrzeczał rytmicznie, co
miało prawdopodobnie przypominać śmiech. Dlatego przeważnie pracowałem z
krukami. Cechowały się o wiele większą dyscypliną. - Niko – ah, przepraszam, Nozomi
- była chwilę temu pod świątynią Nakano. - Myszołów przechylił głowę, próbując
dokładniej zbadać moją reakcję. Żadna nie nastąpiła. - Nie pytałem, co tam
robi, nie chciałem się ujawniać, ale wyglądała… źle.
Najwidoczniej
moje plany były ponownie opóźniane.
Powstrzymałem
falę kaszlu, odchrząkując tylko i wdychając chłodne powietrze przez nos.
Żadne inne
miejsce na ziemi nie pachniało jak Wioska Ukryta w Liściach. Mieszanka miasta,
liści, igieł i starości kamienia. Czuć to było wyraźnie zwłaszcza zimą.
- Zajmę się tym.
Dostarcz wiadomość, a potem dołącz do Fukuro. Powinna obserwować dom Akane –
rozkazałem summonowi, a ten natychmiast przytaknął. W jego oczach dostrzegłem
jawną dumę z bycia przydatnym informatorem.
Nosuri wzniósł
się z gracją ponad dachy Wioski. Odprowadziłem go wzrokiem w kierunku kwatery
Hokage. Po chwili obrałem przeciwny do niego kierunek.
Świątynia Nakano
prezentowała się nie lepiej niż reszta dzielnicy klanu. Jedynie przez jej
nietykalną monumentalność i grube mury składała się w większej części z
porośniętego mchem kamienia niż gruzów. Posągi stojące u wejścia, kiedyś
budzące postrach, teraz łatwo było zignorować. Przynajmniej udało się to grupie
dzieciaków, która odważyła się namalować na ścianie świątyni wulgarne graffiti.
Na leżącej na
ziemi pozostałości wczorajszego śniegu nie było śladów. Wokół nie wyczuwałem
też żadnej chakry. Panowała idealna cisza.
Mimo to nie
miałem powodów nie ufać moim agentom. Od mojego pomysłu z ich paktem dla
Sasuke, ptaki jako informatorzy spisywały się bez zarzutów.
Zatem Nozomi z
jakiegoś powodu ukrywała się.
Gdy zbliżyłem się
do drzwi świątyni, dojrzałem migoczące, ciepłe światło. W głównej sali, pod
największym posągiem, paliło się kilka świec. Skulone pośrodku ciało kunoichi
rzucało na wnętrze ogromny, wibrujący cień.
Wszedłem do
środka, z początku nie pozwalając jej dosłyszeć swoich kroków. Nie mówiła nic,
po prostu klęcząc - i szlochając? - na ziemi, więc uznałem, że podsłuchiwanie
jej w celu poznania przyczyny jej nagłego ataku płaczu jest bezcelowe.
Prawdopodobnie
znowu posprzeczała się z moim głupim bratem.
Poczułem
ściśnięcie pod mostkiem i ból w trzewiach. Tym razem pozwoliłem kaszlowi się
wydostać, co było dobrym sposobem na obwieszczenie o swojej obecności.
Dziewczyna
znieruchomiała, po czym pociągnęła nosem i otarła pośpiesznie twarz z łez.
Obróciła się w moim kierunku, nadal klęcząc. Jej twarz zniknęła w mroku.
Cisza, jaka
nastąpiła, trwała zaskakująco długo.
Razem z Sasuke
powinna była przygotowywać się do nieuniknionego ataku Orochimaru na Wioskę.
Spędzać z nim ostatnie spokojne chwile. Planować obronę z Shinzobu. Trenować,
by nie zawadzać na polu walki. A nie wałęsać się po opuszczonym terenie.
- Co ty tu robisz?
– spytałem, nie ruszając się z miejsca.
- Modlę się do
Amaterasu.
Prychnąłem
bezgłośnie. Wątpliwe, by miała szansę być usłyszaną.
Nozomi była
dziwną osobą. Zmienną, której nie przewidziałem, mimo że sam wprowadziłem ją,
niezamierzenie, do gry. Była kolejną zapomnianą bronią, kolejnym słabym
dzieckiem, które zbyt wcześnie przywdziało przeklętą maskę.
Była jednak
zaskakująco szlachetną osobą. Zrobiła wrażenie na Sasuke i zwiodła go z
wytyczonej przeze mnie ścieżki. Dzięki raportom ptaków wiedziałem, jak
stopniowo się przez nią zmieniał. Dojrzewał. Jak złagodziła jego stosunek do
Konohy. Zakotwiczyła go w poczuciu, że jest jej integralną częścią, nie
wyrzutkiem. Wiedziałem, że Orochimaru próbował zwerbować Sasuke pod przykrywką
dania mu siły. Wiedziałem też, że to ona ostatecznie powstrzymała taki rozwój
wypadków.
Czasem
zastanawiałem się, czy aby na pewno mój brat wyszedł na tym lepiej.
Powinienem był
gardzić Nozomi za słabość. Nadal była naiwna w swej dobroci, zagubiona w swoim
życiu. Trzymała się kurczowo Sasuke, gubiąc przy tym samą siebie. Dawała mu
siłę, pozwalała mu rozkwitać swoim własnym kosztem. Rozwijała się za wolno, by
nazwać ją dobrym narzędziem. Niczego się nie nauczyła u boku Kakashi’ego, a
nauki Akane przyszły za późno. Mimo swojego braku przydatności, stała pośrodku
huraganu politycznego pełnego graczy silniejszych i mądrzejszych niż ona sama.
I robiła to z pełną świadomością i absurdalną pewnością siebie.
Kunoichi wstała
ociężale, podchodząc do mnie. Przez ustawienie świec nie widziałem dokładnie
jej twarzy. Zauważyłem jedynie jej zmęczony, deprymujący uśmiech i zmrużone, z
pewnością czerwone od płaczu powieki.
Nie wiedziałem,
czy i jak ją pocieszyć. Mnie nikt nigdy nie pocieszał.
Wyglądała, jakby
zawalił jej się świat. Jakby straciła coś bardzo ważnego.
Ja nigdy nie
brałem podobnej porażki pod uwagę.
Nozomi wzięła
łamany oddech, próbując coś powiedzieć. Po chwili zmieniła zdanie.
Niespodziewanie oparła głowę o moje ramię. Nie szukała więcej kontaktu, nie
wydała żadnego odgłosu.
Potraktowała mnie jak ścianę, rekwizyt do okazania swojej
bezsilności i frustracji.
Jej ramionami wstrząsnął jednak nieopanowany dreszcz. Jej
usta, oczy i chakra były nieruchome, ale ciało rwało się do fizycznej
manifestacji rozpaczy.
- Coś się stało?
- spytałem, patrząc na nią z góry. Dziewczyna od razu odstąpiła ode mnie na
krok, po czym obróciła się z wyraźnym zamiarem gaszenia świec.
Jej ruch pozwolił
ich światłu na dotarcie do jej twarzy. Uniosłem rękę w niemym geście, a ona
posłusznie zatrzymała się, prostując plecy.
Może miała w
sobie więcej z żołnierza, niż się spodziewałem.
Nie to było teraz
jednak najważniejsze.
Włosy po prawej
stronie jej czoła były posklejane. Odsunąłem je na bok palcem, czując w
trzewiach, co zobaczę.
Jej brew była
rozcięta szeroką, brudną i zaschniętą szramą, a oko pod spodem było purpurowe i
opuchnięte. Dziewczyna patrzyła w podłogę. Jej zęby wbiły się w spierzchniętą,
również zakrwawioną wargę.
- Co się stało? –
zmieniłem pytanie, zabierając dłoń z jej włosów. Jej ramiona zrelaksowały się
minimalnie. - Gdzie jest Sasuke?
Kunoichi
przełknęła wyraźnie. Nie patrzyła na mnie.
- W bazie Shinzbobu. Jest… ranny - przyznała głosem pełnym
winy. Nie rozumiałem, czemu uważała się na tyle silną, by zapobiec czemuś, na
co pozwolił Sasuke. Jej źle ulokowane emocje nie miały dla mnie jednak teraz
znaczenia. – Danzo. Jego ludzie – wykrztusiła, a jej twarz skrzywiła się w
gorzkim grymasie. – Zemścili się na nas, za naszą misję...
Moje plany po raz kolejny zostały zmienione.
Ruszyłem do wyjścia. Widocznie po raz kolejny musiałem
ingerować w sprawie bezpieczeństwa brata u samego Kage. Sprawą priorytetową
było, by Sasuke był w stanie walczyć u boku Shinzobu, zyskać ich przychylność i
miejsce w przyszłości Wioski, gdy mnie zabraknie.
W moją twarz uderzył porywisty wiatr niosący ze sobą
nieśmiały zapach lodu.
- Itachi...
Nozomi dogoniła mnie, zanim zszedłem po kamiennych schodach
na zmarzniętą ziemię.
Spojrzałem
na nią z dołu. Przez jej ramię przewieszona była spora torba, prawdopodobnie z
rzeczami z domu. Jeśli chciała do mnie dołączyć i opiekować się Sasuke – jak
powinna była cały ten czas – to powinna była się pospieszyć. Zamiast tego
zatrzymywała mnie.
Nadal była
tym samym, słabym dzieckiem, które wyniosłem ze świątyni w Akazuno. Nadal
pozwalała sobie na bycie sparaliżowaną. Na gapienie się w buzujący ogień, który
zaraz ją strawi. Bez żadnej refleksji. Bez strachu.
W jej
oczach widniała jednak naga desperacja.
- On
stracił oczy.
Coś
ugrzęzło w mojej krtani. Wzbierająca fala kaszlu, odruchu wymiotnego, może
tylko prychnięcie. Jakiejkolwiek reakcja na tę niedorzeczność.
Mina Nozomi
wskazywała jednoznacznie, że to nie żart.
Jego
Sharingan został zniszczony.
Sasuke też był więc słaby. Bezużyteczny. Bezbronny. A ja
stałem tu, marnując czas, gdy rozwiązanie było oczywiste.
Kunoichi
stojąca przede mną też wiedziała, co się stanie. Co postanowiłem.
Zeszła kilka
stopni, trzymając się torby niczym kotwicy. Jej wzrok był dla odmiany skupiony
na mojej twarzy, ważąc szanse. Prawdopodobieństwo.
- Mam kilka
pytań na temat Mangekyo.
Usłyszałem,
jak ktoś naciska klamkę. Zanim zdążyłem zareagować, do pomieszczenia wlała się
uspokajająca chakra, wychodząca mojej naprzeciw.
- Już jestem – obwieściła Niko dla pewności, zupełnie jakby
nie wiedziała doskonale, co robi ze swoją energią. Jej głos był nadwyrężony od
płaczu, słyszałem to nawet z takiej odległości. Jej kroki mimo to wydawały się
zdecydowane. Dosłyszałem, jak kładzie coś obok łóżka, a po chwili materac po
mojej lewej stronie ugiął się pod jej ciężarem. Po omacku wyciągnąłem ku niej
rękę, którą od razu chwyciła w swoje własne.
- Nie odchodź już - rozkazałem z trudem. Mój język przez
morfinę wydawał się ogromny i ciężki. Adrenalina i emocje buzowały we mnie przy
każdym usłyszanym szmerze, a chakra, której nie potrafiłem ujarzmić, sprawiała,
że traciłem poczucie równowagi.
Byłem słaby. Zmęczony. Nie mogłem spać. Oddychać. Powinienem
może być wściekły, pałać chęcią zemsty czy pluć sobie w brodę za nieostrożność.
Nie miałem na to siły.
Ból głowy po ataku był gorszy niż wszystko, co czułem do tej
pory. Uderzał niczym bębny w moje skronie, skrobał w podniebienie. Pulsował
ogromną, rozdzierającą pustką, jakby coś wwiercało się w moją czaszkę z każdej
strony.
Byłem bezbronny. Bezużyteczny. Nie miałem Sharingana. Myśli
o zemście, wyrównaniu rachunków, były nierealne. Nie było sensu zaprzątać sobie
nimi głowy. Byłem nikim.
Przegrałem.
Ciemność była nie do zniesienia. Za każdym razem, gdy
stawałem się jej świadomy, starałem się zamrugać, oczyścić umysł, spróbować
jeszcze raz, przecież... musiałem widzieć. Brak wzroku był nienormalny.
Niemożliwy. Szokujący. Każde spostrzeżenie, że staram się na próżno, wywoływało
reakcję odruchową. Strach. Zagubienie. Szukanie. Może to mi się śniło. Może to
genjutsu.
Ponowna próba. Dla pewności. Na nic.
Czułem się, jakby coś wciągało mnie w otchłań. Ciemny, gęsty
klej owijający się wokół mojej świadomości i zmysłów.
Palce Niko
były chłodne. Przysunęła się do mnie bliżej, jej kolana uderzyły o mój bok.
Próbowałem wyobrazić sobie jej kształt, oszacować, gdzie znajduje się każda
część jej ciała. Po omacku znalazłem jej biodro i ramię. Resztką siły
wciągnąłem ją głębiej na łóżko, a raczej namówiłem ją, by wspięła się na
wskazane miejsce sama. Oparła plecy o skrzypiący szpitalny zagłówek, a ja
natychmiast wtuliłem twarz w jej włosy, nosem dotykając skroni. Czułem dym i
wilgoć.
Nie chciałem się do tego przyzwyczajać. Ale nie było
nadziei.
- Nie odejdę - obiecała spokojnym głosem, choć jej
zdenerwowanie zdradzał jej przyspieszony puls. Też nie wiedziała, co teraz
będzie. Też czuła się fatalnie. Też była zagubiona w tej sytuacji, będąc za
mnie odpowiedzialną. Nie mogłem jej już chronić. Nie w takim stanie. Wbiłem
palce mocniej w jej skórę. Nie protestowała, a mnie to uspokajało. Nic nie
widziałem. Była moją ostatnią tarczą i zabezpieczeniem. – Jak się czujesz?
Odpowiedź
ugrzęzła mi w gardle.
Poczułem, że
dziewczyna odchyla się ode mnie, prawdopodobnie by spojrzeć na bandaż ściśle
obwiązany wokół moich – aktualnie pustych – oczodołów.
- Hokage majstrowała coś przy ranach. Zabezpieczała nerwy i
coś... czyściła. Nie wiem. Bolało jak cholera – warknąłem na samo wspomnienie.
Powstrzymałem chęć sięgnięcia ręką do bandaża. Ostatnio źle się to skończyło.
- Chcesz coś do
picia? Albo coś zjeść?
- Chyba bym
umarł.
Dziewczyna westchnęła, po czym oplotła mnie mocniej rękoma w
pocieszającym uścisku. Nie pomógł. Nadal chciało mi się wymiotować.
Mogłem jej już nigdy nie zobaczyć. Jej błyszczących, żywych
oczu. Jej idiotycznej gestykulacji i niespodziewanych uśmieszków. Jej ciała,
wcięcia w talii. Tanecznego chodu. Głupich min. Tego, jak patrzyła na mnie. Z
adoracją. Nadzieją. Ufnością.
Jej oddech muskał moją szyję, a dłonie przesuwały się kojąco
po moich plecach. Nie stała za tym żadna pasja, po prostu chęć bliskości.
- Mam... dwa pomysły – wyszeptała po chwili. Jej wargi
przesuwały się po mojej skórze, jakby nie chciała się odsuwać nawet do rozmowy.
Przeszedł mnie lekki dreszcz. – Chcę, byś najpierw mi zaufał i pozwolił mi
zrealizować pierwszy. A potem sam zdecydował, co z drugim.
Kiwnąłem głową, wciskając nos w jej nadal brudne włosy. To w
nich czuć było pot, krew i kadzidła. Wplotłem w nie palce, rozpoznając ich
znajomą, gładką fakturę.
Jej dłonie
przejechały na moje ramiona zakryte szpitalną koszulą, zaciskając się na nich i
odsuwając nas od siebie. Bezsensowny ruch. Nie mogłem spojrzeć jej w twarz.
- Ufasz mi?
Czułem jej gorzki
oddech na twarzy.
- Tak –
przyznałem. Nie miałem wyboru.
Oddech zniknął na
dwie sekundy. Zaraz potem poczułem na wargach delikatne muśnięcie. Nie
spodziewałem się go, przez co wzdrygnąłem się odruchowo. Kunoichi dogoniła
mnie. Moje usta były ospałe i ciężkie, a jej spierzchnięte od zimna i wyraźnie
rozcięte, utwardzone zaschniętą krwią. Mimo wszystko zrozumiałem gest. Sygnał,
że nic się nie zmieniło.
Chciałem zatracić
się w tym pocałunku, na chwilę zapomnieć o swojej sytuacji i udawać, że
wszystko naprawdę jest tak, jak powinno. Niko jednak nie pozwoliła na to.
Poczułem jej ruch
na skórze, odsuwający na bok moją grzywkę. Nasze czoła się spotkały. Chłodne
palce przesunęły się dalej, na moją szyję. Druga ręka zaczęła przeczesywać
włosy, muskając mnie za uchem w czułym geście. Poczułem iskry na kręgosłupie.
Nigdy mnie tak odważnie nie dotykała.
Kunoichi wzięła głębszy oddech.
- Haisuchi na
ciebie nie zadziała, więc musisz dla mnie wyciszyć chakrę – poinstruowała mnie
zdecydowanym głosem. Jej kciuk zaczął ugniatać mięśnie mojej szyi kolistymi,
nieco zaborczymi ruchami. Starała się jak najbardziej zakotwiczyć mnie w
rzeczywistości. Dotykać mnie w jak największej ilości miejsc. – Jak przy
medytacji. Skup ją w sobie, ogarnij. – Zrobiłem, co kazała, choć przyszło mi to
z trudem. Widziałem w wyobraźni, jak pory mojej skóry zamykają się i zatrzymują
przepływ energii. Próbowałem wmówić sobie, że w jej objęciach, w szpitalu pod
ziemią, otoczony Shiznobu, jestem bezpieczny. Coś jednak kłuło mnie z tyłu
świadomości. Jakiś ciemny, chłodny punkt. – Nie szukaj. Nie sprawdzaj. Wyłącz
to. Zaufaj mi.
Wypuściłem
powietrze nosem, razem z chakrą próbując zrelaksować mięśnie. Byłoby mi
łatwiej, gdyby powiedziała mi, co zamierza mi zrobić.
Poczułem
drgnięcie jej własnej chakry, która spotkała się z moją, wciąż wijącą się w
powietrzu. Ich zderzenie wywołało gęsią skórkę na moim grzbiecie.
Niko warknęła pod
nosem. Jej twarz przesunęła się. Tym razem stykaliśmy się policzkami. Jej
energia falowała, okalała mnie, próbowała dostać się do środka. Z każdym jej
równomiernym wydechem, niczym fale przy brzegu, dobijała się do mnie.
Obróciłem nas
trochę, opierając się samemu o brzeg łóżka i wciągając ją na swoje kolana. Niko
przywarła do mnie nogami i klatką piersiową. Jej broda wbiła się w moje ramię,
a palce kontynuowały uspokajającą wędrówkę po moim ciele. Tak, jak wiedziała,
że lubiłem – delikatny ruch paznokci przez koszulkę. Góra i dół. Wydawało się,
że jestem płaczącym dzieckiem, a ona troskliwą matką próbującą użyć swojego
dotyku, zapachu i głosu, by je uciszyć.
Nasze oddechy
złapały rytm. Gdy moja klatka piersiowa opadała z wydechem, przestrzeń
zabierały jej piersi, wdychając.
Przestałem
zapierać się w rzeczywistości. Wyłączyłem szorstką tkaninę, metal wbijający się
w moje plecy, miękką skórę, wodzące palce, włosy łaskoczące mnie w nos.
Widziałem tylko chakrę.
Powitałem tę cudzą z otwartymi ramionami.
Niko zadrżała,
widząc wejście. Jej chakra wtargnęła we mnie, buzując pod moją skórą, pchając
się do mojego ciała każdym miejscem naszego złączenia, aż w końcu dotarła do
mojego umysłu.
Złapałem łamany
oddech.
Widziałem salę
szpitalną. Widziałem białe ściany, białe kafelki, białą pościel. Widziałem
włosy Niko. Widziałem ją. Widziałem też całe łóżko na raz i ścianę za
swoimi plecami.
Wszystko wydawało
się snem. Wszystko było zalane mgłą. Miałem świadomość, co gdzie jest, jak
wygląda. Nawet jeśli fizycznie tam nie patrzyłem.
Niko odsunęła się
ode mnie. Jej twarz nie była do końca taką, jaką zapamiętałem. Była
rozmiękczona, okrąglejsza, doskonalsza. Jej usta, o których wiedziałem
doskonale, że są skaleczone i spuchnięte, wyginały się w idealny, czysty łuk.
- To genjutsu na
stałe połączyło nasze zmysły – wyjaśniła, wyciągając ku mnie dłoń. Wiedziałem,
gdzie jest. Bez problemu znalazłem ją w przestrzeni między nami, zaciskając
palce na jej drobnym nadgarstku. Był gładki, ciepły, puls się zgadzał. – Miałam
nadzieję, że w ten sposób poczujesz się bezpieczniej.
Czułem się, jakbym
był zanurzony w iluzji tylko do połowy. Nasze umysły połączyły się,
współpracowały. Nagle w pomieszczeniu było jakby więcej czystego powietrza.
- Bardzo...
przydatne – wydusiłem przez zaciśnięte gardło, wciąż nie mogąc otrząsnąć się z
dziwnego uczucia. Dziewczyna uśmiechnęła się, ale bez zmarszczki, którą
pamiętałem. Jej włosy były idealnie proste, skóra gładka i brązowa. – Jednak
trochę podkolorowujesz tę swoją rzeczywistość.
- Nie jestem w
stanie rejestrować wszystkiego z perfekcyjną dokładnością – obroniła się. Jej
urażony ton był dokładnie taki, jakiego się spodziewałem.
Jednak było mi o wiele lepiej. Wiedziałem, gdzie się
znajduje. Wiedziałem, w którym kierunku patrzy. Na jakiej wysokości są jej
oczy, usta. Wiedziałem, bez patrzenia, co jest w torbie, którą przyniosła.
Znałem wygląd tych rzeczy, bo ona je znała.
- Masz zachwiany
obraz siebie – westchnąłem, pochylając się i muskając jej usta z wdzięcznością.
Niko zamrugała, oburzona. – W rzeczywistości jesteś ładniejsza – wyjaśniłem.
Czułem pod ustami, że jej skóra robi się cieplejsza. Jednak do mojego umysłu
nie dotarł obraz krwistego rumieńca. Oszustka. – Co jeśli się rozdzielimy?
- Nie wiem. Nie
będę wiedziała, gdzie jesteś i co chcesz zobaczyć. A wysyłanie ci obrazu
pokoju, w którym nie jesteś, będzie bezużyteczne.
Przytaknąłem, po
raz pierwszy od wielu godzin relaksując się nieznacznie.
Nie było to
rozwiązanie na stałe, na pewno nie. Nie mogłem tak żyć. Nie mogłem tak walczyć.
Nie mogłem oczekiwać od niej stałej opieki, meldowania mi wszystkiego dookoła
jak jakiemuś inwalidzie.
Którym byłem.
Niko wiedziała,
jak wytworzyć w swoim umyśle uproszczoną wersję rzeczywistości, tę najbardziej
przydatną. Jak narzucić sobie i mi wizję czegoś, czego nie widać, ale wiadomo,
że musi w danym miejscu być. To dzięki temu, że kiedyś przez tydzień była
ślepa. Tak, jak w ramach treningu kazała jej Akane. Nigdy bym nie wpadł na
takie rozwiązanie.
Nasza potyczka,
gdy Niko wykorzystała znajomość mojego charakteru i swój talent do rzucania
iluzji, wydawała się mieć miejsce lata temu. Tyle się wydarzyło. Tyle oboje
zrozumieliśmy.
Rozejrzałem się
po sali. Wiedziałem, gdzie są ściany. Wiedziałem, gdzie jest granica łóżka bez
uprzedniego wymacywania jej dłonią. Wiedziałem, gdzie jest włącznik światła.
Nie to, że byłby mi kiedykolwiek jeszcze potrzebny.
Co teraz miało
mnie spotkać? Emerytura? Koniec walki? Czy to była moja kara? Czy moja duma i
brak przezorności miał mieć pierwszy i ostatni poważny skutek? Nie mogłem w to
uwierzyć.
Zobaczyłem swoją
własną, zabandażowaną twarz, zwisającą z ponurym wyrazem i niechlujną grzywką.
Za chwilę obraz zniknął, wycofany pospiesznie i zastąpiony przez ciepłe już
palce na moim podbródku.
Kciuk kunoichi
wbił się karcąco pod moją dolną wargą, gdzie jeszcze niedawno była uleczona już
rana. Jej palec przesunął się mocno, w lewo i prawo, z pewnością wyczuwając
linię moich zębów.
Patrzyłem na
Niko. Czy tego chciałem, czy nie.
Mimo to mój
grymas nie zniknął.
Czułem jej
chakrę, przykrywającą moją własną obronnym całunem. Była równomierna,
pełniejsza i bardziej wyczuwalna, niż moja kiedykolwiek. Zupełnie zakrywała mój
świat, kontrolowała go. Próbowała mnie uspokoić, odciąć od rzeczywistości.
Byłem jej okrutnie świadom.
Po raz pierwszy
Niko miała mnie całkowicie w garści. Byłem zdany na jej łaskę. Jej widzimisię.
Mimo to podświadomie wiedziałem, że nie wykorzysta tej sytuacji. Nie ona. Nie
po tym wszystkim.
- Mam też drugi
pomysł. Chcę jednak, byś najpierw wiedział, że to... – Machnęła ręką między nami,
przygryzając wargę, gdy zabrakło jej słów. – Możesz mieć zawsze. Będę z tobą w
taki sposób, jaki sobie zażyczysz.
Coś zakuło mnie w
piersi. Znowu była rozemocjonowana. Biło z niej oddanie, ale i rozdarcie.
Napięcie i niepokój. Niema prośba.
Zdjąłem jej rękę
ze swojej twarzy. Nie powinna była musieć tego robić.
- Niko-...
- Ale jest inny
sposób. Opowiem ci o nim, jeśli obiecasz zachować spokój. – Tym razem widziałem
jej drugą rękę sięgającą mojej szyi, kryjącą się we włosach. - Jeśli mi znowu
zaufasz. Teraz.
Wydawała się
starsza i silniejsza niż kiedykolwiek. Zupełnie, jakby zostawiła lęki i
słabości za drzwiami i przyszła do mnie gotowa o mnie walczyć. Jej gesty nie
były pozbawione znaczenia. Trzymała mnie kurczowo za szyję, górując nade mną,
zasłaniając mi całą salę. Jej ton był ostry jak brzytwa. Dowodzący.
To ona kontrolowała
sytuację. To ona dyktowała warunki, to ona obmyślała plan. A pierwszy plan,
jaki przyszedł jej do głowy, polegał na pomocy mi. I wydawało się, że nic jej
nie powstrzyma.
- Oczywiście –
uśmiechnąłem się.
To było jak
opadająca zasłona.
Nagle drzwi, do
tej pory zamknięte, mimo że nie słyszałem, by wcześniej kliknęły lub uderzyły o
framugę, były otwarte na oścież. Za nimi widniał ciemny, nieokreślony korytarz.
W ich ościeżach
stał Itachi, przyglądający się ze spokojem naszej skulonej na łóżku dwójce.
Moje ciało
poderwało się automatycznie, wsuwając się głębiej plecami w oparcie i
podrzucając Niko siedzącą na moich udach. Dłoń dziewczyny zacisnęła się
ostrzegawczo na moim karku niczym na rozwścieczonym psie.
Itachi nie
poruszył się nawet o centymetr.
- Znasz już
prawdę, Sasuke. Itachi służy Wiosce. I Shinzobu. Mi i tobie – warknęła
pospiesznie Niko, siedząc na mnie twardo i powstrzymując moje wszelkie ruchy. Jej
chakra zafalowała, a wraz z nią obraz przed moimi oczami. – Jest gotowy oddać
ci swoje oczy. Jeśli zechcesz.
Zamarłem.
Dopiero w ciszy
słyszałem swój przyspieszony oddech i łomotanie serca w piersi. Energia Niko
trzymała się mojego ciała niczym uparta narośl, nie dając się wyrzucić z mojej
podświadomości, nawet pod naporem mojej własnej.
Zważyłem w swoim
umyśle wszystko, co czułem. Bezradność. Słabość. Zagubienie. Zwątpienie. Żal.
I teraz mój brat,
źródło całego nieszczęścia w moim życiu, przyszedł i stwierdził, że weźmie to
wszystko na siebie? Że z własnej woli zamieni się ze mną miejscami?
- To jakiś żart?
– warknąłem. Niko otworzyła usta, ale zastąpił ją niski, zadziwiająco słaby
głos.
- Nie. To prawda.
- Dlaczego? –
syknąłem, zaciskając pięści na pościeli obok. Sprawdziłem, dla pewności, czy
mam w sobie siłę do walki. Chakra była we mnie, niespokojna, parząca.
Błagająca, by ją wypuścić. Bez Sharinganów nie miała jednak podstawy. Nie
miałem o co jej... zahaczyć. Próba sięgnięcia po nią spełzła na próbie
uchwycenia jej po omacku. Gdzieś w tle zaiskrzyła Pieczęć na moim karku.
Zupełnie, jakby radowała się na tę okazję. Zacisnąłem zęby, skupiając swoje
postrzeganie z powrotem na świecie zewnętrznym. Na moim bracie, którego Niko
tak skrzętnie ukrywała. Znowu. – Nie dość się nacierpiałeś? Znowu chcesz
dramatycznie podłożyć się pod nóż? – zakpiłem. Niko obróciła głowę, by spojrzeć
na Itachi’ego i w razie czego przekazać mi jego reakcje. Nie było reakcji.
- Nozomi, zostaw
nas samych – rozkazał zamiast tego. I ze zdziwieniem stwierdziłem, że Niko
zaczęła się podnosić.
Złapałem ją za
rękę. Syknęła z bólu.
Była moją
ostatnią tarczą.
- Nie. Ona
zostaje.
Dziewczyna
przełknęła ślinę, a jej chakra zamigała. Czułem swój własny uścisk na swojej
wolnej ręce. Sygnał, że dotyk był za mocny. Upomnienie.
Itachi wszedł do
pomieszczenia, metodycznie zamykając za sobą drzwi.
Był jak ponura,
ciemna kolumna. Wyższy i smuklejszy, bardziej przerażający, niż na polu bitwy.
Nie tak go zapamiętałem i nie tak miał prawo wyglądać.
Emocje Niko brały
górę nad tym, jak go postrzegała, a więc i nad tym, co widziałem ja. Nie był
może według niej potworem i bezwzględnym mordercą. Budził w niej jednak
irytujący respekt.
Nie puściłem jej
ręki. Zamiast tego zacząłem masować powoli miejsce, które wcześniej
zmiażdżyłem. Jej puls był przyspieszony. Kroki Itachi’ego ustały w dwóch
trzecich odległości od drzwi do łóżka. Wraz z głębszym, wolniejszym wydechem
kunoichi, widocznie się skurczył.
Jeszcze kilka
sekund nie docierało to do mnie. On tu był. Itachi. Mój brat. Nukenin.
Terrorysta. Tajny agent. Bohater. Ostatni Uchiha poza mną. Morderca mojego
klanu, mojej rodziny. Naszej rodziny. Moja ostatnia rodzina?
Jego sylwetka
wydawała się blada i koścista. Czarny sweter wisiał na nim jak na strachu na
wróble, zahaczając jedynie o ostre kości jego obojczyków. Jego twarz nie
wyrażała absolutnie nic. Wyglądał jak obraz. Płasko.
Mimo małej
odległości nadal była między nami ściana.
Nie bałem się go.
Już nie.
Nie wiedziałem,
co czuję poza tym jednym faktem.
Chyba wszystko po
trochu.
Przez natłok
wrażeń, widoków i dźwięków prześlizgnęło się jedno wspomnienie: jego sylwetka
na ziemi. Krzyk Niko. Ciężar Serimochi w mojej lewej ręce. Koniec katany nakierowany
na jego gardło. Cicha satysfakcja. Zmęczenie. Złość. Dezorientacja.
Opamiętanie.
Bezruch.
Co by było,
gdybym to wtedy zakończył?
- Robię to, co
trzeba – oświadczył wysoki shinobi po chwili, jakby to cokolwiek
usprawiedliwiało. Prychnąłem.
- Tak? A jak to
się ostatnio skończyło? – „Dla naszej rodziny?” powinienem był dodać, ale słowa
nie wydostały się na zewnątrz. Słowo na „r” było na razie tabu.
Wciąż byłem
ospały.
Rozmawialiśmy.
Wymieniałem słowa z osobą, która miała już dawno nie żyć. Którą miałem zabić.
Która była celem mojego istnienia, a tak naprawdę pokierowała moim życiem po
swojemu. I znowu w nie ingerowała. Zawsze o krok przede mną. Zawsze poza moim
zasięgiem.
Poza tym jednym,
zmarnowanym razem.
- Wolałbym, byś
niczego się nie dowiedział – westchnął Itachi ze spokojem. Nie mogłem unieść
brwi przez zdrętwiałą od leków górną część twarzy, ale bardzo bym teraz chciał.
Czy ja dosłyszałem nutkę pretensji w
jego głosie? Kto go w ogóle pytał o zdanie?! - Gdyby wszystko poszło zgodnie z
planem, nie byłbyś w tej sytuacji. Ale jesteś. I rozwiązanie jest jedno.
- Wcale nie. – Nie mogłem mu nic zawdzięczać. Nie chciałem.
Ani teraz, ani nigdy.
To musiał być jakiś podstęp. Czemu Niko na to pozwalała? Co
takiego jej naopowiadał, że go tu wpuściła? Oboje byliśmy zmęczeni, ja nie
miałem połowy swoich jutsu. Gdyby nas zaatakował-...
Itachi zachłysnął się powietrzem, a jego klatka piersiowa
zawibrowała z próbą powstrzymania kaszlu.
Jego postać straciła na ostrości. Nagle irytujące
współczucie Niko wygładziło jego porażającą posturę.
- Mój organizm trawi choroba. Mogę nie być już zdolny do
walki – oświadczył z ponurym, rozbrajającym spokojem, gdy tylko uspokoił
oddech. Zupełnie, jakby mu nie zależało. Jakby wszystko, co zrobił, nie miało
znaczenia. Jakby była to dla niego formalność. Misja. - Ty jesteś młody. Przed
tobą całe życie. Potrzebujesz tych oczu bardziej, niż ja.
- Zrobiłeś już
wystarczająco dużo. Jeszcze tego brakuje, bym wszędzie targał ze sobą twoje
oczy – warknąłem. Niko spojrzała na mnie potępiająco. Ile negocjowała ten
układ? Błagała go o łaskę dla mnie? Nie potrzebowałem jałmużny.
- Sas-…
- Sasuke. – Głos
Itachi’ego po raz kolejny, mimo chłodu i zrównoważenia, był silniejszy. W tym
jednym słowie zauważyłem tym razem irytację. Albo udało mi się go zdenerwować,
albo przez wycieńczenie chorobą nie miał już siły nad sobą panować. Dobrze się
składało, bo i ja nie czułem się najlepiej, a moja cierpliwość co do
okoliczności losu kurczyła się z każdą sekundą. – Przemyśl jednak, co będzie
dla ciebie najlepsze.
- Najlepsze dla
mnie byłoby być jedynakiem – zakpiłem. Niko westchnęła, wyrywając rękę z mojej
dłoni. Nic już jednak nie mówiła. – Ty zniszczyłeś mnie, a Wioska ciebie. I po
tym wszystkim... co? Myślisz, że odkupisz winy w ten sposób?
- Niczego nie
myślę – odparł szybko Itachi. Kłamstwo. – Nie musisz mi wybaczać. Nie
przyszedłem cię prosić o służenie Wiosce czy chronienie swojej… partnerki. –
Wskazał nonszalancko na Niko. - Możesz mnie zabić, jeśli to ułatwi twoją
decyzję i pozwoli ci zażegnać gniew. Zasługuję na to. Nawet, jeśli inni się ze
mną nie zgadzają.
Chakra Niko
spięła się na mnie ostrzegawczo. „Nawet nie próbuj”, zdawała się mówić.
Dlaczego tak jej
zależało? Rozumiałem trzymanie go przy życiu, póki miał tajne informacje. Póki
mógł pomóc w walce. Póki mógł mi dać oczy. Ale potem?
Myśl, że do końca
życia miałbym mieć część jego ciała w swojej czaszce, wywoływała we mnie
obrzydzenie. Musiało być inne rozwiązanie. Mogłem znaleźć innego dawcę.
Jakiegoś zabitego na misji wojownika. Mogłem wziąć oczy od kogokolwiek. Może od
Kakashi’ego. Danzo, gdybyśmy go już pokonali.
Musiał być
inny sposób.
Itachi przeniósł
ciężar ciała na drugą nogę, splatając ręce na piersi. Umysł Niko, a więc i mój
wzrok, momentalnie przeskoczyły na jego zmęczone oczy. Wydawały się jaśniejsze
niż moje własne, zalane mgłą. W lot zrozumiałem, co tą obserwacją dziewczyna
chciała mi przekazać.
Jego Sharingan
zamykał się. Po tylu walkach z użyciem Mangekyo, Itachi powoli tracił wzrok.
Tak przewidywała tablica pod salą zebrań klanu i tak mówiła jego paraliżująca
słabość teraz. Bez dopełnienia przeznaczenia, bez mojego zabrania mu oczu, te
dwa Sharingany miały zamknąć się na zawsze. Możliwe, że najpotężniejsze kekkei
genkai w Wiosce, może na świecie, miało zniknąć, zmarnowane.
Zacisnąłem zęby.
Czemu to na mnie
spoczywała ta odpowiedzialność? Czemu to zawsze ja zostawałem sam z decyzją,
której skutki mieli odczuwać wszyscy dookoła? Czemu do momentu wyboru nie
miałem na nic wpływu, a warunki kształtowali wszyscy poza mną?
Czułem się
oszukany. Nie pierwszy raz.
Nie mogłem pozbyć
się wrażenia, że od dawna to planował. Swoją śmierć i przekazanie mi oczu. A
jeśli brał pod uwagę swoje przeżycie, może nawet wymianę dobrowolną. Moje za
niego.
Po każdym Kamiumi
bolała mnie głowa, a obraz się rozmazywał. Mangekyo miało swoją cenę, którą
Itachi płacił wiele długich lat.
Jednak się
spóźnił. Nie miałem mu w zamian nic do zaoferowania. Może to i lepiej. Nie
miałem zamiaru być odpowiedzialny za wszystko, co by zrobił za pomocą moich
Sharinganów.
- A co z tobą? -
Niko aż podskoczyła, zdziwiona moim pytaniem w kierunku stojącego nieruchomo
brata. - Jak przeżyjesz bez oczu?
- Poradzę sobie.
No tak. Jak
mogłem się spodziewać odpowiedzi wprost?
Widok sali
zamglił się. Złapałem kunoichi za udo, nie wiedząc, co się dzieje. Zasłabła?
Jak ciężkie do utrzymania było jej dziwne jutsu?
Obok Itachi’ego
pojawiła się nieco wyższa od niego, dziwnie niedopowiedziana postać. Nie miała
rysów twarzy ani ubioru, a mimo to podświadomie wiedziałem, że jest od niego
starsza. Nie wiedziałem, kogo Niko sobie wyobraża, co próbuje mi przekazać,
póki cień nie położył ręki na ramieniu Itachi’ego, a spod jego rozwichrzonej
grzywki nie dojrzałem samotnego, błyszczącego Sharingana.
Shisui. Itachi
miał oko Shisui’ego. To był jego plan awaryjny.
Zaczynało mi się
podobać rozmawianie w ten sposób, bez udziału osób trzecich. Nawet jeśli
okoliczności powstania tego sposobu były tak uwłaczające.
Niko położyła
dłoń na mojej ręce zaciśniętej na jej udzie. Itachi nadal czekał na odpowiedź.
Jej nie musiałem pytać o zdanie. Wiedziałem, co mi poradzi. Gdyby wątpiła w
szczerość jego oferty albo uważała, że lepiej dla mnie będzie pozostać ślepym,
wcale by go tu nie sprowadzała.
Musiałem brać też pod uwagę przyszłą walkę z Danzo i jego
Korzeniem. Po naszej inwigilacji bazy Orochimaru na pewno spodziewali się oporu
ze strony Shinzobu. Wiedzieli o umiejętnościach mojego zniszczonego Sharingana
i dlatego się go pozbyli. Tak jak w przypadku Shisui’ego.
Nie spodziewali się już zatem żadnego Uchihy na polu walki.
A na pewno nie dwóch. To była nasza jedyna szansa.
Niko i tak by się nie poddała. Stanęłaby do walki u boku
Anbu. Bez tych oczu nie mogłem jej pomóc.
Westchnąłem,
opierając głowę o metalową ramę łóżka. Od myślenia piszczało mi w głowie.
- Zgoda. Ale nic
nie jestem ci winien.
- Nigdy - obiecał
Itachi. Jego głos był lekko zachrypnięty. Wizja Niko odprowadziła go wzrokiem
do drzwi. Nie było słychać jego kroków. Nie czułem też jego chakry, jakby był
wyzuty nie tylko z uczuć, ale jakiejkolwiek siły. Gdy oddalił się w stronę
drzwi i przestał dominować w pomieszczeniu, można było go praktycznie
zignorować.
Był duchem.
I z jakiegoś
niewytłumaczalnego dla mnie powodu... nie podobało mi się to.
- Ustal z
Hokage-sama termin - poprosiła go delikatnym głosem Niko. - Ja tu zostanę.
Brunet
przytaknął, znikając za drzwiami.
- Jak długo będę
musiał czekać? - spytałem, obejmując dziewczynę ramieniem. Miałem ochotę
zbesztać ją za kolejny podstęp, ale byłem zbyt słaby. Nie oznaczało to jednak,
że mnie nie zirytowała.
- Gdy
przekazywałam pomysł Tsunade-sama, mówiła, że to prosty zabieg, który wykona
sama - westchnęła dziewczyna, kładąc głowę na mojej klatce piersiowej. - Pewnie
gdy tylko znajdzie czas. Musimy się jeszcze przygotować do ataku. A ty
przyzwyczaić do nowych oczu.
Do nowych mocy.
Tuż przed nosem
mignęła mi moja własna twarz. Widziana od dołu, z jej perspektywy. Z drwiącym
uśmiechem. Uniesioną brwią. Tęczówkami jak atrament z mlekiem.
- Wątpię, byś
widziała w naszych oczach tak wyraźną różnicę - zapewniłem ją, przeczesując jej
włosy palcami. Niko mlasnęła ustami z irytacją.
- Ale i tak. To…
dziwne.
- Przeżyliśmy dziwniejsze rzeczy.
- To prawda.
Dopiero po
godzinie leżenia razem w ciszy Niko zdołała mnie namówić do zjedzenia
czegokolwiek. Przyniosła ze sobą kupne, mdłe onigiri. Mówiła, że był w nich
łosoś, ale ja go nie czułem. Wszystko smakowało jak popiół. Powietrze też. Ale
przynajmniej nie potrzebowałem jej pomocy w jedzeniu.
Mieliśmy zapewnione choć pół dnia spokoju, ale nie
spędziliśmy go w dobrym humorze. Nie mieliśmy powodów do świętowania.
Niko
ułożyła się z powrotem przy ramie łóżka, wpychając pod plecy białą, wygniecioną
poduszkę. Sięgnęła do torby po granatową książkę z zakładką i obdartym
grzbietem. Po ogarnięciu się w toalecie - gdzie jej wszechwiedzący wzrok nie
sięgał - ułożyłem się na łóżku, z głową na jej udzie.
Nie musiała
czytać na głos. Jej wzrok utkwił na stronie ciągłego tekstu, a mój obraz sali
wyłączył się przez znużenie. Po kilku akapitach spędzonych w ciszy, jej palce
ponownie wsunęły się w moje włosy, a przed moimi oczami stanęła chwiejna
iluzja.
Widziałem
bohaterów na ganku w parny dzień. W oddali kręciło się leniwie koło młyna. W
złotej od słońca trzcinie grały cykady. Widziałem ruchy bohaterów. Słyszałem
dialogi nieokraszone konkretnym głosem. Zacinały się, gdy Niko musiała
przeczytać jakieś słowo jeszcze raz. Czułem na twarzy promienie słońca, a w
brzuchu łaskotało mnie rozbawienie dziewczyny, gdy bawiły ją perypetie postaci.
Nie
zorientowałem się, gdy zasnąłem z durnym romansidłem odgrywającym się w naszych
głowach.
Wychodzę na korytarz, gdy tylko jego oddech wydaje się
wyrównany.
Zamykam
delikatnie drzwi, na jakiś czas zrywając więź genjutsu między nami, byleby nie
ingerować w jego sen.
Opieram się
plecami o ścianę, patrząc na dłonie zaciskające się na mojej brudnej bluzce.
Jej rękawy są wymięte od nasuwania ich na całe dłonie, nerwowego rozciągania i
ugniatania.
Moja warga
zaczyna samoistnie drżeć. Staram się nie pozwolić sobie na płacz ulgi do
momentu, gdy uświadamiam sobie, że nie mam po co się powstrzymywać. Na
korytarzu jestem sama.
Czuję się
fatalnie. Kręci mi się w głowie. Mam tyle myśli, tyle obaw. Tyle się wydarzyło
przez ostatnią dobę. Mam wrażenie, że nie spałam od tygodnia.
Biorę
łamany oddech. Moje kolana zginają się wpół. Osuwam się trochę, ale chwytam się
ściany w ostatnim momencie.
Serce mi
staje, gdy szary korytarz rozcina czarna sylwetka.
Prostuję
plecy, obolałe od siedzenia tyle czasu w jednej pozycji.
- Nie
musisz nas pilnować - zapewniam Itachi’ego, podchodząc do niego kilka kroków,
by Sasuke na pewno nas nie usłyszał.
- Za późno
na twoje zapewnienia.
Jego
pretensje może bolałyby, gdybym nie kierowała do siebie identycznych przez
ostatnią dobę.
Przełykam
ciężko, odwracając wzrok, gdy tylko wydaje mi się, że wpatruję się w płaskie
tęczówki trochę za długo.
Już
niedługo będę widywać je znacznie częściej.
- Może
gdybym nie wyprowadziła się od Akane… nie doszłoby do tego. Dostałam mieszkanie
od Kakashi’ego. Może gdybym zaprosiła go do siebie, zamiast spotykać go tam…
może gdybym go nie odwiedziła wcześniej, oni by nie-...
Wyobrażam
sobie cały ból i strach, jaki musiał czuć Sasuke. Wydarto z niego nie tylko
część ciała, ale i źródło jego siły. Symbol jego istnienia. Powiązanie z
rodziną. Znak rozpoznawczy. Jego dumę.
Wszystko
przez moją nieostrożność. Mój egoizm i upartość. Naiwną wiarę, że jesteśmy
bezpieczni i niezwyciężeni, zawsze i wszędzie. Tak bardzo zależało mi na nie
byciu samej, że straciłam kontrolę nad wszystkim innym. Żałosne.
- Może
gdyby cię tam nie było, straciłby nie tylko oczy.
Unoszę
wzrok, mrugając szybko, by powstrzymać zszokowane łzy. Itachi patrzy na mnie z
góry z oszałamiającym spokojem. Jakby bezgranicznie wierzył w to, co
powiedział.
Czy
kiedykolwiek mnie okłamał?
Od kiedy to
dzieliłam się z nim moimi smutkami? Od kiedy nie bałam się tego robić? Od kiedy
jego wzrok przestał być potępiający? Dlaczego nie czułam już z jego strony
żadnego zagrożenia, a nieznaną mi wcześniej stabilność?
Od kiedy
stał mi się bliski? Przecież właśnie udowadniał, że mogłam na nim polegać. Że
bez słowa jest w stanie poświęcić się, by naprawić nasze błędy. Że życie Sasuke
stoi dla niego na pierwszym miejscu, tak jak zawsze miałam czelność
przypuszczać.
Czemu
spełnienie moich oczekiwań przez taką osobę jest dla mnie tak szokujące?
Nie mam
przed nim nic do ukrycia. I tak wie wszystko. I tak stoi po tej samej stronie.
I tak jest tu teraz, gdy cała reszta Shinzobu zajmuje się sobą, martwiąc się,
czy ich też nie dosięgnie zemsta Korzenia.
- Jesteś
dobrym człowiekiem, Itachi.
Mogę chyba
równie dobrze wysmarkać się w jego rękaw, bo nieme drgnięcie jego ramion i
szczęki mają znamiona obrzydzenia.
Powstrzymuję
śmiech. Nie jestem aż tak głupia, by się z niego śmiać. Przynajmniej nie przy
nim.
- Muszę się
wykąpać i przebrać w skrzydle Anbu. Miej go na oku pół godziny, dobrze?
Itachi
przytakuje, odsuwając się na znak, że mogę go bezpiecznie minąć w korytarzu.
Po kilku
krokach sama sobie wydaję się silniejsza.
Jestem
ciekawa, czy wie, że to sprawił. Czy zrobił to specjalnie.
Mimo emocji nie płaczę już ani razu. Myję się dokładnie,
opatruję w lustrze rany i przebieram się w znalezione w szatni ubrania
najbardziej zbliżone do mojego rozmiaru. Gdy wracam przed odpowiednią salę,
Itachi stoi w tym samym miejscu, co poprzednio. Jego wzrok nie jest jednak
skierowany na mnie, a na klamkę w drzwiach, które oddzielają go od Sasuke.
Wygląda na
rozdartego. I w dziwny sposób melancholijnego.
Dopiero teraz do mnie dociera, że mógł za nim po prostu
tęsknić. Nigdy nie zastanawiałam się, jaki był Sasuke, gdy był młodszy. Nie
potrafiłam sobie też wyobrazić Itachi’ego sprzed masakry. Obaj pasowali tylko
do swoich aktualnych obrazów, zahartowanych brutalnością świata i swoimi fatalnymi
decyzjami. Ale to nie znaczyło, że zawsze tacy byli.
I może, jeśli bym się postarała, nie zawsze musieli tacy
być.
- Nie jesteś zmęczony? - pytam, choć to ja nie przespałam
połowy nocy i przytargałam rannego Sasuke najpierw do domu Tsunade, a potem do
podziemnej bazy. Itachi przenosi na mnie wzrok, kręcąc powoli głową. - Nie
miałbyś nic przeciwko zostać tu jeszcze trochę? - I tak już wycofuję się tyłem
do poprzedniego korytarza. Obok sali narad jest mała kuchnia. - Muszę z tobą o
czymś porozmawiać. Przyniosę nam herbatę.
Odkąd zobaczyłam krew cieknącą z oczu Sasuke, wiedziałam, że
jedynym rozwiązaniem będzie Itachi. Wiedziałam też, że żaden z nich nie
zrezygnuje z walki. Atak Orochimaru i Danzo nastąpi podczas egzaminu na
chuunina. Za dziewięć dni. Zginie wielu ludzi. Nasi wrogowie wytoczą najcięższe
działa i Hokage zrobi to samo, używając całego Anbu do zapewnienia
bezpieczeństwa temu wydarzeniu. Ja, Sasuke, Kiro, Neji, Anko, może Kakashi i
Akane. Wszyscy na polu walki. Każde z nas w niebezpieczeństwie.
Jak Ryoushi.
Straty będą ogromne. A Wioska osłabiona. Zupełnie jak po
poprzednim ataku. Nawet, jeśli pokonamy Korzeń, to nie pozbędziemy się w ten
sposób zewnętrznego wroga. Danzo jest zdrajcą i zachłannym politykiem, ale
według rady Shinzobu jest też patriotą. Gdyby naprzeciwko Konohy stanęło nagle
inne państwo lub Akatsuki, Korzeń walczyłby z nami ramię w ramię.
Tym razem jest inaczej. To walka wewnętrzna. Mamy
bezsensownie wybijać się nawzajem. Mamy zabijać osoby mieszkające w naszej
wiosce, należące do takiej samej jednostki, z tymi samymi zadaniami i
tradycjami, walczące o to samo, tyle że pod innym dowództwem. Ludzi, których
kiedyś mogłam widzieć na odprawach, którzy - tak jak ja - jedynie wypełniają
rozkazy. Bo tego się od nich wymaga.
- Danzo ma drugie oko Shisui’ego - stwierdzam, podając
brunetowi parujący kubek herbaty. Nie jest to wyszukana porcelanowa filiżanka,
ale w takich warunkach musi wystarczyć.
- Tak - przyznaje bez wahania shinobi, nie mając gdzie
usiąść w pustym korytarzu i nadal górując nade mną. Trochę zaskakuje mnie jego skłonność do rozmowy. Wydaje się tylko podejmować wątek dla mojej uciechy, z
łaską.
- Będziesz próbował je odzyskać - dodaję, wciskając złamany
paznokieć w uszczerbek w ceramicznej krawędzi. Itachi nie odpowiada, ale nie
musi. Wiem, że mam rację. Dlatego muszę przedstawić mu mój plan. Moja strategia
będzie miała większą siłę przebicia przekazana Shinzobu jego ustami. -
Rozmawiałam na temat Mangekyo i z tobą, i z Sasuke. Powiedział mi o wszystkim,
co wyczytał na jakiejś magicznej tablicy. - Czyli znacznie więcej, niż udało mi
się wycisnąć z Itachi’ego. Ten odsuwa kubek od ust. Ciemne tęczówki wwiercają
mi się w czaszkę. Może uważa mnie za niegodną takiej wiedzy. Trudno. -
Poskładałam wszystko do kupy. Wiem, że Sasuke będzie miał teraz twoje
umiejętności, a ty Shisui’ego. Kotoamatsukami.
Itachi przechyla lekko głowę, opierając ją o ścianę w
znużeniu. Jego postawa wygląda na znudzoną. Zrelaksowaną. Trochę nonszalancką.
Jakby chciał tylko usłyszeć, o co chodzi małej irytującej dziewczynce stojącej
przed nim i sobie pójść.
- Ale Izanami i Izanagi są opisane na tablicy - kontynuuję.
Na te dwie nazwy Itachi marszczy lekko brwi. Wygładzają się one błyskawicznie,
ale mam zbyt dużą wprawę w czytaniu go. - Czyli nie są przypisane do
któregokolwiek z was. Tablica powstała długo przed twoim urodzeniem.
Shinobi
przytakuje, gdy czekam odpowiednio długo. I chyba… chyba jestem w stanie
dostrzec w jego oczach nutę zaciekawienia. A może to tylko światło?
- Więc
potrafiłbyś ich użyć - upewniam się. Robię przerwę na łyk gorącego napoju.
Nawet nie jestem w stanie określić, co to za herbata. Jest nieco zwietrzała, a
pudełko ze wspólnej szafki, z której ją wzięłam, nie było podpisane. Itachi’emu
to chyba nie przeszkadza.
- Tak. I
Danzo też. - Brunet odchrząkuje. - Orochimaru poświęcił dużo czasu na
studiowaniu treści tablicy, jeszcze gdy był w Akatsuki. Mógł więc przekazać
swoją wiedzę Danzo-...
-
...dlatego właśnie wszczepił mu wiele innych Sharinganów.
Źrenice
Itachi’ego poszerzają się ze złością. Ktoś tu uciekł ze skrzydła szpitalnego
Shinzobu za wcześnie, by otrzymać tę informację. Na szczęście połączyłam wątki.
Szczęka
bruneta drży z dobrze tłumioną wściekłością. Jestem ciekawa, czy się wini. Bez
wątpienia Danzo wykorzystał masakrę klanu Uchiha do pozyskania tylu oczu. Gdyby
Itachi to przewidział i poświęcił trochę więcej czasu, by je zniszczyć…
...nie był
to jednak czas na obwinianie się nawzajem. Nie mógł tego przewidzieć.
-
Orochimaru jest osłabiony przez Trzeciego. Ale Danzo jest jak najbardziej
zdolny do walki. Nie na froncie, rzecz jasna, ale bardzo prawdopodobne, że
będzie tu, na miejscu - stwierdzam, dmuchając w kubek. Nie ma wątpliwości, że
Shimura i jego najbliżsi współpracownicy będą - nawet dla Itachi’iego - sporym
wyzwaniem. - Jeśli udałoby ci się do niego dotrzeć, mógłbyś pokonać go za
pomocą Izanami. Poświęcić jedno oko. Obezwładnić go, zanim zniszczyłby drugie
oko Shisui’ego. A wtedy je… no, wziąć.
- Jeśli
pokonamy Danzo, walka będzie wygrana. Po co mi tamto oko?
To są
decydujące słowa. To deklaracja. Jasna dla mnie jak słońce.
Itachi nie chce już walczyć. Nie widzi powodu, by posiadać
tę moc. Ba, nie chce nawet widzieć. Nie chce kolejnej odpowiedzialności.
Być może wierzy, że zginie od swojej choroby lub wysiłku spowodowanego
używaniem cudzego Mangekyo.
Ja mam
jednak dla niego inne plany.
- Po to, by
użyć Kotoamatsukami na Korzeniu.
Wzrok
Itachi’ego przyszpila mnie w miejscu. Wbija mnie w ścianę. Jest… zaskoczony.
Wytrzymuję
jego spojrzenie.
Chcę, by zrozumiał.
Nie brałam
udziału w żadnej wojnie. Ba, nie zabiłam zbyt wielu ludzi. Żyłam w okresie
dostatku i pokoju Konohy. Nie widziałam osobiście ataku Orochimaru na egzamin
na chuunina. Nie znam brutalności świata i okrucieństwa wojny w takim stopniu,
jak on.
Ale
widziałam swój płonący dom. Widziałam, co zrobili z Akazuno wojownicy Korzenia.
Widziałam śmierć wielu mnichów. I nawet, jeśli przez większość życia nie
dysponowałam tymi wspomnieniami, to teraz mam do nich dostęp. I potrafię
wysuwać wnioski.
- Konflikt
wewnętrzny osłabi wioskę. Zginie pełno ludzi. Po ich, ale i po naszej stronie.
Dobry plan, sprawny atak od tyłu, może z pomocą dywersji… z pomocą Mangekyo
Shisui’ego dałoby się to przerwać - tłumaczę z przejęciem. Pod jego krytycznym
okiem zasycha mi w ustach. Niech zrozumie. - Uratować ludzi Korzenia.
Oszczędzić Danzo. Do przesłuchań, do odnalezienia Orochimaru, innych baz, może
czegoś więcej...
Nieme
otępienie nie schodzi z twarzy Itachi’ego. Kubek wisi pomiędzy jego palcami,
chwycony za brzegi. Uchiha wygląda, jakby zobaczył ducha, jakby w swoim umyśle
był daleko stąd, przeżywał zupełnie inną scenę, dobrze zapamiętaną rozmowę,
która wydaje się go jawnie dręczyć.
W końcu
otrząsam się, mrugając dwa razy i wbijając skupiony wzrok w podłogę.
Kotoamatsukami
jest zbyt ważnym jutsu, by zostawić je w łapskach Danzo. To właśnie jego
najbardziej się bał przy negocjacjach Rady z Uchihami i dla niego zaatakował
Shisui’ego. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, kogo Danzo ma zamiar nagiąć do
swojej woli. Czy nas, czy swoich ludzi, czy innych dowódców i władców. Więc
Hokage i tak by się nim zajęła, prędzej czy później. Zostaje tylko kwestia
tego, czy Itachi myśli podobnie.
Mijają trzy
minuty, po których brunet przenosi swoje spojrzenie z powrotem na mnie.
Zdążyłam wypić swoją herbatę.
- Dawno
temu zaproponowano mi podobną rzecz. Ratowanie mieszkańców Wioski. Trochę innym
sposobem - mruczy. Wzdrygam się na to porównanie. Nie jestem jak Rada i Danzo.
Nigdy nie postawiłabym go przed takim wyborem.
Przygryzam wargę. Czy aby na pewno? By ratować całą resztę?
Nie wiem.
Wiem jednak, że dużo od niego wymagam, że mój plan jest
trudny do wyegzekwowania, że Izanami zabierze mu jedno oko. Ale mimo wszystko
nadal mam naiwną nadzieję, że nasze cele i ideały są podobne. Że jego zasady
się nie zmieniły. Że skoro potrafił unicestwić przyjaciół i rodzinę w imię
pokoju, to będzie chciał też oszczędzić wroga. W imię przyszłości Konohy.
Mój oddech zamiera, gdy po raz pierwszy wydaje mi się, że
zamglone czarne spodki skupiają się nie na przestrzeni wokół mnie, mojej
chakrze czy ścianie za moją głową, a mojej twarzy. Itachi patrzy na mnie nie
jak na upierdliwą dziewczynkę wyniesioną z płomieni, nie jak współpracownika z
Anbu, nie jak kunoichi, a jak na człowieka.
W kącikach jego oczu pojawiają się mikroskopijne zmarszczki.
Wyglądają jak zmęczone rozbawienie. Poddanie się.
Nie mogę w to uwierzyć.
Itachi chyba poczuł pierwsza od lat Emocję. Przez duże “e”.
- Moja odpowiedź będzie taka sama.
Obudziłem
się w ciemności. Dopiero, gdy obróciłem się, szukając jej ręką, Niko włączyła
mój wzrok. Jej chakra zabulgotała pod moją skórą jakby... weselej.
Dziewczyna
nie była już na łóżku, zamiast tego czytając jakąś gazetę na krześle obok.
Uśmiechnęła się na mój widok. Wyglądała tak samo jak wcześniej, a mimo to
czułem, że coś się zmieniło. Miała inne ubrania. Czyste.
Budzenie
się bez oczu było dziwne. Nie miałem czego potrzeć, nie miałem czego mrużyć.
Czułem się jedynie zaspany, wyłowiony z mułu. A Niko swoim genjutsu nie ocuciła
mnie stopniowo, a jedynie włączyła pstryczkiem światło.
-
Przyniosłam ci obiad. Tym razem coś znacznie lepszego. - Kunoichi zdjęła ze
stolika tacę, wskazując brodą, bym usiadł prosto. Usadowiłem się z plecami na
poduszkach, wciąż poważnie zaspany. Przede mną pojawił się drewniany blat z
kilkoma talerzami i kubkiem soku pomidorowego. Przez nieostrożne bujanie tacą
trochę rozlało się na boki.
Sięgnąłem
po pałeczki, a Niko usiadła obok mnie na łóżku, otwierając ponownie gazetę i
dając mi trochę spokoju. Jej świadomość tego, gdzie co się znajduje, pomagała
mi chwytać warzywa i dziwne pierożki.
Jej genjutsu tego nie pokazywało, wyglądała w nim na
zrelaksowaną i niemal nieobecną… ja jednak wiedziałem doskonale, że przypatruje
mi się. Kontrolowała to, co robię i raportowała mi, gdzie znajdowała się moja
ręka i koniec pałeczek. Łatwo się było domyślić, że było to dla niej równie
irytujące, co dla mnie.
W pewnym
momencie zauważyłem, że kawałek mięsa na talerzu zmienił położenie. Teraz
łatwiej było go chwycić. Niko siedziała mimo to nieruchomo, trzymając gazetę.
Zaryzykowałem i upuściłem pałeczki, po omacku łapiąc jej dłoń wiszącą nad moim
talerzem, prawdopodobnie podsuwającą mi coś pod nos.
- Przestań.
Nie jestem dzieckiem - warknąłem. Jej wizja zamigotała. Gazeta pojawiła się,
złożona, tuż obok kolana kunoichi, a jej postawa przesunęła w pozycję, z której
ułatwiała mi jedzenie.
- Chciałam
tylko pomóc. Tak było szybciej. - Niko wyciągnęła dłoń z mojego uścisku.
Sięgnąłem po szklankę soku. Pić po omacku było znacznie łatwiej. - Mogłam kupić
coś, czym łatwo byłoby cię nakarmić… - westchnęła.
Nie
skomentowałem tego pomysłu, skupiając się na przeżuwaniu. Gdy zjadłem większość
tego, co mi przyniosła - i tak łatwo rozpoznawalnego jako nie jej własna
kuchnia - oddałem jej tacę i przeciągnąłem się, rozmasowując zastałe mięśnie.
Nie byłem
stworzony do siedzenia w miejscu.
- Długo
jeszcze mam czekać?
Dziewczyna
parsknęła, po czym odsunęła gazetę i usadowiła się wygodniej przy moim boku. Jej
dłoń znalazła mój kark. Zaczęła go masować silnymi, okrężnymi ruchami, w takim
zakresie, do jakiego miała dostęp.
- Do
wieczora. Muszą przygotować salę operacyjną.
Przez
chwilę leżeliśmy tak w spokoju, ja wsparty na poduszkach, ona z głową na moim
ramieniu, myśląc o czymś w milczeniu. Gdy przeczesałem jej włosy palcami, z
łatwością wyczułem, że umyła je, gdy spałem.
Nie
pachniały jej typowym szamponem. Ale było to lepsze niż brud i dym.
- Gdzie
jeszcze byłaś? - spytałem w miarę neutralnie, unikając kłótni. Chyba zrozumiała
ukryty podtekst, bo zesztywniała na moment. Przy takiej bliskości jej reakcje
były szczersze niż te wysyłane mi za pomocą genjutsu. Mimo że widocznie
potrafiła wpływać na mój węch i słuch, to nie była w stanie w porę zareagować, gdy
czułem na sobie jej nagłe ruchy.
-
Rozmawiałam z Itachi’m.
Moje palce
zatrzymały się w jej włosach.
Do tej
pory, gdy wyobrażałem sobie Niko rozmawiającą z Itachi’m, była to durna,
nieosiągalna wizja, żart. Itachi miał zginąć z mojej ręki, na tym kończyła się
jego żałosna rola w jej życiu. Potem widziałem to jako jej zdradę. Knucie za
moimi plecami. A w końcu misję. Suchy obowiązek wykonywany tylko przy reszcie
shinobi z Shinzobu. Coś formalnego i rzadkiego.
Nigdy nie
widziałem ich rozmawiających jak normalni ludzie. A musieli to robić, jeśli
widzieli się tyle razy.
Jak jej się
to udawało? Jak było możliwe, że to ona, Niko, nie ja, a moja… partnerka?
Dziewczyna? Jak to się stało, że stworzyła z nim relację przede mną?
Do tej pory
pamiętałem myśl, że ją zabiłem. Widziałem, jak jego jutsu wysyła ją w powietrze
potężnym ciosem, byle tylko zeszła mu z drogi.
Rozmawiali
jak równy z równym? Jak shinobi z przełożonym? Jak znajomi?
Jak?
- O czym? -
wykrztusiłem przez zaciśnięte gardło. Palce Niko zaczęły z nudów wodzić po moim
torsie, kreśląc nieokreślone kształty. Jej dłoń była przyjemnie ciepła.
- O planie ataku. O tym, co zrobić z Korzeniem. Oczami.
Danzo. Nudy, rozumiesz.
Nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmieszku. I tak go nie
widziała, więc nie miało to znaczenia.
Chyba wyczuła jakąś zmianę we mnie, przez znieczulenie
gorzej kontrolowałem i emocje, i moją chakrę. Podniosła się trochę wyżej,
opierając na mnie brodę i zerkając na mnie ciekawsko z dołu.
Zależało mi tylko na jednej kwestii. Miałem nadzieję, że
rozumiała mój punkt widzenia.
- Danzo nie ma prawa przeżyć.
Na jej twarz wpłynął tajemniczy, ale wciąż irytująco
nieokreślony uśmiech. Mimo niego wydawała się zmęczona. Ja przespałem większą
część dnia. Ona w tym czasie ganiała za moim bratem i lekarzami.
Osunąłem się w dół, poprawiając poduszki do normalnej formy
i pociągając ją za sobą. Nie wiedziałem, która godzina, ale wiedziałem, że Niko
nie ma powodów stąd wychodzić. Mogła więc wykorzystać ten czas nieco bardziej
produktywnie niż udając, że czyta gazetę.
- Śpij - rozkazałem w kierunku jej emitowanej, zaciekawionej
twarzy. Zmarszczyła nos. To nie był czas na gry. - Całą noc mnie niańczyłaś.
Potem Hokage, Shinzobu i Itachi’ego. - wytłumaczyłem. - W dodatku cały czas
utrzymujesz to jutsu. Niczego poza denerwowaniem mnie tu nie osiągniesz. Nie
zmrużysz też oka, gdy będą mnie operować, martwiąc się pewnie jak ostatnia
idiotka.
A potem, już na zewnątrz, nie zaśnie u mego boku w obawie
przed Korzeniem.
Kunoichi fuknęła na obrazę i wyliczenie jej słabości,
obracając się tyłem do mnie i zabierając mi jedną z poduszek.
- Widać martwię się nie o tego brata co trzeba -
wymamrotała. Dobrze wiedziałem, że tak nie myśli, a tylko próbuje mnie
wyprowadzić z równowagi.
Pokręciłem głową, po omacku układając źle pokazane mi
poduszki.
Jej sylwetka była nieprawdziwa. Nie miała twarzy. Wyglądała
jak zapomniany sen. Tęskniłem za jej widokiem.
W tym momencie może powinienem był jej podziękować. Za
wszystko, co dla mnie zrobiła, zaryzykowała i poświęciła. Nie tylko przez
ostatnią dobę. Mój ciąg myśli przerwało jednak jej ponaglające wiercenie się.
Ułożyłem się za nią, starając się przylgnąć do niej tak, bym
wyczuł, jeśli następnym razem będzie próbowała się gdzieś wymknąć. Jej głowa w
końcu wpasowała się pod moją brodę.
- Ja śpię, ty czuwasz, hm? - zachichotała, splatając nasze
palce na jej brzuchu.
Podniosłem się odrobinę, poprawiając szpitalną kołdrę. Jej
ramię było chłodne od piwnicznego powietrza.
- Opracuję kiedyś jutsu, które narzuca tobie to, co
widzę i czuję - mruknąłem w jej włosy koło ucha. Jeśli było to możliwe z pomocą
jej prymitywnego genjutsu i bez moich oczu, z Sharinganem musiało być to
banalnie proste. - Zobaczymy, czy wtedy będziesz się śmiać.
Niko nie odpowiedziała. Na chwilę obraz przed moimi “oczami”
zniknął, a mignęła błyskawicznie krótka wizja podmuchu, muśnięcia, ust na szyi.
Rozemocjonowanej, zmęczonej i nieskupionej Niko wizje prześlizgiwały się przez
umysł i jutsu jak przez dziurawe sito.
Spełniłem jej niemą prośbę - chęć? - odsuwając włosy z jej
szyi i całując ją tam przeciągle. Poczułem na języku pot. Jej puls trzepotał
pod ciepłą skóra niczym ptak uwięziony w klatce. Wziąłem głęboki wdech. Niko
nadal pachniała i smakowała jak Niko. W pewien sposób mnie to uspokajało.
Wszelkie wizje odcięły się ode mnie natychmiast w ramach
niezasłużonej kary. Kunoichi chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, co mi
wysłała.
Dopiero teraz zauważyłem, że moja chakra wciąż była
przykryta i uspokojona, dobrowolnie opanowana przez jej jutsu. Zupełnie, jakby
Niko medytowała za nas oboje, znajdując idealną równowagę pomiędzy informacjami
i bodźcami. Kiedyś takie porozumienie byłoby niemożliwe.
Po kilku sekundach wyczekiwania jej ciało poddało się i
zrelaksowało znacznie, zatapiając się w moim objęciu. Niko odmówiła mi
przekazania swojej miny. Zapewne wyglądała na głupawo rozanieloną. Musiałem
się powstrzymać przed poklepaniem konturów jej twarzy ręką, by to
przypuszczenie potwierdzić.
Ułożyłem się z powrotem, składając jeszcze jeden, ostatni
pocałunek na jej karku. Jej dłoń powędrowała jeszcze na chwilę w moje włosy, a
ich prześlizgiwanie przez jej palce poczułem sam, jako muskanie swojej dłoni.
Nie wyłączyła genjutsu przed zaśnięciem. Moja teza o jej
braku kontroli potwierdziła się, gdy jej oddech wyrównał się i pogłębił.
Świadomość otoczenia odpłynęła razem z nią.
Przez paręnaście minut byłem sam. W zupełnej ciemności.
Przez paręnaście minut byłem sam. W zupełnej ciemności.
Potem mój umysł wypełniły rozmyte obrazy najdziwniejszych
snów, jakie w życiu widziałem.
Drzwi otworzyły się. Podczas ich uchylania dostrzegłem
Hokage stojącą nad nieruchomą sylwetką Sasuke. Przyszykowałem się na wszelkie
możliwe wieści. Nic nie miało prawa pójść źle. Ani jego, ani moja narkoza nie
były potrzebne. W ten sposób starano się tylko oszczędzić naszym ciałom wysiłku
oraz zwiększyć i tak wysokie szanse przyjęcia.
Sharingany były drogocenne dla Wioski.
- Wszystko poszło dobrze - obwieściła Nozomi, pojawiając się
w przejściu. Była blada od czuwania i strachu. Zapewne męczyło ją też -
niepotrzebnie - jakieś dziwne jutsu, które rzuciła wcześniej i którego celu nie
pojmowałem. Akane wydawała się nim za to wielce zainteresowana. - Powinien się
obudzić za paręnaście minut.
Zamrugałem, próbując pozbyć się uporczywego kłucia w oku.
Świadomość nowej części ciała uwierała mnie i fizycznie, i psychicznie. Według
Hokage mogłem widzieć tak szybko tylko dlatego, że wymiana i brak oka trwały
zaledwie parę minut.
Nie przewidziała ona jednak ciągłych myśli o jego
uśmiechniętym właścicielu. O widoku jego sylwetki spadającej w otchłań rzeki. O
furkocie jego ubrań wwiercającym się w moją czaszkę.
Każde mrugnięcie było bolesne i każde było jego zasługą.
Każde od tej pory, i moje, i mojego brata, miało przypominać mi o mojej winie.
O mojej decyzji.
Jeśli Sasuke miał mimo tego wszystkiego nie widzieć, to nic
nie miało sensu. Wszystko było na marne. Zmiany, jakie spowodowałem w jego
przeszłości, zniszczyły jego przyszłość. Bezpowrotnie.
Spojrzenie dziewczyny wyłapało coś nad moim ramieniem.
Obróciłem się, spostrzegając boleśnie znaną mi białą czuprynę.
Ze wszystkich spotkanych w Shinzobu osób jedynie Hatake
Kakashi nie wydawał się nie na swoim miejscu. Jego maska pomagała zakryć przynajmniej
połowę jego emocji, nadając mu aurę powagi i spokoju. Nawet w cywilnych
ubraniach wyglądał, jakby krył pod nimi cały arsenał i zbroję. Mundur był jego
drugą skórą. On i jednostka wydawały się nierozdzielne, jednoznaczne. Spajały
się w moim umyśle w jedno. Każdy jego ruch, skinienie i spojrzenie wprowadzały
wszystkie moje zmysły w stan gotowości.
Wiedziałem, jaki jest niebezpieczny. Mimo to czegoś w nim
brakowało. Przez lata ubyło mu tego jednego pierwiastka, zacięcia, które
wcześniej go definiowało.
To zmieniało postać rzeczy. Coś po raz kolejny przestawiało
pionki na planszy.
Jego zupełnym przeciwieństwem była kobieta owinięta
migoczącą, chłodną chakrą i dwoma kucykami łopoczącymi za plecami. Oddaliła się
od naszej trójki z widocznym pośpiechem i cichym pomrukiem na ustach, którego
nie powinienem był usłyszeć.
- Ja już jestem na to za stara.
Nie uraczyła
Kakashi’ego nawet przelotnym spojrzeniem. Dziwne, biorąc pod uwagę, że
statystycznie rzecz biorąc był jej najprawdopodobniejszym następcą.
- Kakashi - zacząłem, gdy stuk jej obcasów w białym
korytarzu oddalił się dostatecznie.
- Itachi. - Jedynie iskry w oku i zmarszczki wokół niego
zdradzały fałszywy uśmiech. Jounin oparł się nonszalancko o ścianę. Wydawało
się, że próbuje posłać stojącej obok mnie kunoichi jakieś tajne znaki, ale ona
ich nie dostrzegała.
Zza rogu wychyliła się Akane, niosąc ze sobą kubek kawy na
wynos. Wzrok blondynki przeskoczył czujnie pomiędzy mną a shinobi’m opierającym
się o ścianę naprzeciwko, zahaczając wyraźnie o moje nowe oko i przepaskę na
drugim.
Na braku drugiego.
- O, jesteście symetryczni.
Oko Shisui’ego napotkało samotne czarne wychylające się spod
maski, nadal błyszczące złowieszczo.
Żaden z nas nie skomentował dziwnej uwagi. Akane wzięła duży
łyk kawy. Z sali obok docierało do mnie jedynie równomierne pikanie aparatury.
Nozomi wzięła głębszy oddech.
- Musimy pogadać o ataku - stwierdziła, przygotowując swój
błagalny wzrok. Zawsze, gdy pokazywała słabość, starała się robić to w jak
najmniej oczywisty sposób co do jego źródła. Próbowała skierować od razu myśli
i uczucia rozmówcy na sposoby rozwiązania jej problemu. Życie wśród osób wyżej
postawionych przyszykowało ją na przekazywanie delikatnych informacji w jak
najkorzystniejszy dla niej sposób. Jej dłonie splotły się nerwowo pod
piersiami. Wciąż nie mogłem pojąć, co ujmującego widział w niej Sasuke. - Ja i
Itachi będziemy potrzebowali waszej pomocy. Dostaliśmy zgodę na stworzenie
oddzielnego zespołu i swobodny atak z zaskoczenia.
Plan Nozomi był aktem rzadko spotykanego miłosierdzia.
Szczerze mówiąc zaskoczyła mnie jej dojrzała chęć oszczędzenia Korzenia i
Danzo. Widziałbym w tym naiwność, gdybym sam o tym wcześniej nie myślał. Korzeń
nie był bowiem oficjalnie wrogiem Wioski, nie bez wyraźnego wykroczenia, a
Danzo nadal był szanowanym członkiem Rady. Konflikt z tak elitarną grupą
musiałby odbić się echem na losach całego kraju. Totalna eliminacja wroga może
i wysłałaby wyraźny sygnał do zewnętrznych zagrożeń, że Konoha szybko i
kompetentnie rozlicza się ze zdrajcami, ale z drugiej strony zostawiłoby to
jawną wyrwę w naszych szeregach i obronie. Nie mówiąc już o zszarganej opinii -
jeśli główni przywódcy w Konoha zwracali się przeciwko sobie samym, ryzykując
życie shinobi i cywili, nie wróżyło to stabilnego stanu polityki. A tym
bardziej dotrzymywania umów z partnerami spoza Wioski.
Nie podejrzewałem jednak młodej kunoichi o tak głębokie
analizy. Być może z racji swojego wieku nie zdołała jeszcze stoczyć tyle walk,
by nauczyć się nienawiści i bezwzględności. Nie nienawidziła Korzenia,
przynajmniej jeszcze nie. Wierzyła w rozpoczęcie pokoju rozwiązaniem pokojowym.
I słusznie.
Zemsta na Danzo, o ile w pełni uzasadniona i poinformowana,
była nadal bezsensowna i pełna luk logicznych. Nie oddawało się elitarnego
stratega, starszego Wioski, partnera wielu Kage i drugiego po Piątej
zwierzchnika sił zbrojnych Konohy w ręce żądnych mordu nastolatków, którym
wydawało się, że ratują świat przed absolutnym złem.
Zemsta miała sens w formie, jaką przygotowałem dla Sasuke.
Gdzie wszystko było czarne lub białe: wina przesądzona, a kat bohaterem. Gdzie
nie było skutków ubocznych i niewinnych ofiar.
Jeśli Nozomi udało się to zrozumieć i przekonać do swojego
planu mojego - nadal naiwnego - brata, byłem w stanie poprzeć jej inicjatywę.
- Niestety zgodziłem się już na wystąpienie na froncie -
westchnął Hatake, drapiąc się w głowę. Jego oko przeskoczyło na zrelaksowaną
Akane. Nie pasowało mu rozdzielanie się z nią. - Znam teren stadionu lepiej niż
reszta. I na pewno lepiej wesprę Sasuke na polu walki - dodał, tym razem
patrząc prosto na mnie.
Wyzwanie?
Nie wiedziałem, czy sugerował, że mój brat jedynie jemu
zawdzięczał wyszlifowanie swoich umiejętności, czy też próbował wywołać
zazdrość z powodu mojego braku szansy na walkę u ich boku. Tak czy inaczej -
nie udało mu się.
- Akane?
- Jeśli mnie potrzebujesz, jasne. - Kunoichi otarła palcem
górną wargę, ścierając resztkę ubitego mleka. - W czym mogę pomóc?
Wiedziałem, że Akane doskonale zdawała sobie sprawę ze
swoich walorów i umiejętności. Nie tylko mogła pomóc w walce korzystając z
ninjutsu czy genjutsu, ale wyważyć braki Nozomi w umiejętności analizy
sytuacji. Była doskonałym szpiegiem z bystrym, szybkim umysłem. Nie
potrzebowała wskazówek. Sprawdzała jedynie, czy młodsza kunoichi rozumie swoją
pozycję i zna siły i słabości swoich sprzymierzeńców. Jeśli chciała być
odpowiedzialna za swój plan, powinna była być na to przygotowana.
- Nie wiem. W czymkolwiek. Nie sądzę, bym w całym tym
stresie i chaosie utrzymała ważne genjutsu. Poza tym potrzebuję wsparcia
moralnego. - Tu Nozomi wskazała zamaszystym ruchem na mnie, jakby mierziła ją
sama myśl współpracy.
Którą, swoją drogą, sama zaproponowała.
Niirochi uśmiechnęła się znacząco, przytakując na zgodę.
Mimo że Nozomi nie zdała jej testu.
- To wszyscy? - spytałem, kalkulując możliwości.
- Nie. Na wszelki wypadek wzięłabym jeszcze jedną osobę. Mój
przyjaciel jest nowy w Anbu, ale-...
- Nie powierzymy tak ważnej misji byle komu - odparłem od
razu. Nozomi nie tylko nie kalkulowała zysków i strat. Przy werbowaniu zespołu
kierowała się jedynie pobudkami emocjonalnymi. A operowaliśmy informacjami, które
mogły podważyć fundamenty Wioski. To było decydujące zadanie. Nie spodziewałem
się Orochimaru na polu walki, ale nie można było wykluczyć jego ludzi i
wszelkich wynaturzeń, jakie szły z nimi w parze.
- W takim razie Neji. Hyuuga. On-...
- Weźmiemy Anko - zdecydowałem, już w myślach słysząc jej
wibrujący śmiech. Mimo swoich wad była przydatna. Znała teren i od lat
zajmowała się zbiegami i uciekinierami. Książka Bingo była może jej jedyną
lekturą w ciągu ostatniej dekady, ale dzięki temu mogła znać większość
żołnierzy, zarówno ze strony Orochimaru, jak i Korzenia. A tych pierwszych
wyczuwać z pomocą Przeklętej Pieczęci.
Plus, gdy nie gadała, podobno była dobrym szpiegiem i
skrytobójcą. Nie mogłem potwierdzić tej informacji, gdyż z jakiegoś powodu w
mojej obecności jej usta nigdy się nie zamykały.
Nozomi przygryzła wargę, myśląc nad moim wyborem, ale w
końcu zgodziła się z cichym “okej”. Jej ramiona zrelaksowały się widocznie.
Była jak otwarta księga.
Mitarashi pełniła też funkcję, której potrzebowała naiwna
dziewczyna - dawała jej dziwnie znajome oparcie, dobre dla nowicjuszy i ludzi,
którzy popełnili kiedyś spektakularny błąd w najgorszym możliwym momencie.
Interesująca przypadłość. Irytująca, ale uleczalna.
- No to… postanowione - westchnęła Akane, mijając mnie i
zaglądając do sali. Pomachała na przywitanie czuwającej nad Sasuke asystentce
Hokage.
Zastanawiała mnie jej obecność tutaj. Było jasne, że gdzie
Kakashi tam i ona, ale to nie dla niego wracała do jednostki. Jeszcze kilka
tygodni temu zarzekała się, że jej misja w Kiri odcisnęła na niej na tyle silne
piętno, że długo nie podejmie tak wyraźnego ryzyka.
Kiedyś Akane była tą rozsądną i chłodno kalkulującą. Kiedyś
to ona namówiłaby Hatake do rezygnacji z walki dla obecnie panującej Hokage.
Nie byli oficjalnie wezwani, nie było to od nich wymagane.
Przeniosłem wzrok na Nozomi wiercącą się w przejściu. Była
widocznie nerwowa, rozerwana pomiędzy wejściem do sali, a zostaniem z nami. Jej
chakra pływała dookoła swobodnie, jakby szukając, czego się uczepić. Badając.
Jej spojrzenie spotkało moje, a następnie po kilku
sekundach, w których zupełnie nie przejmowała się, że obserwuję jej wewnętrzny
monolog, wyprostowała plecy w raptownym postanowieniu.
A więc nie rozmyślała, czy być bliżej Sasuke czy nas, a czy
uciec ode mnie i tego, co znowu chciała palnąć w moim kierunku.
Gdy otworzyła usta, już wiedziałem, że jej instynkt
samozachowawczy ponownie przegrał.
- Co zamierzasz robić przez następny tydzień?
Zamrugałem. Było to zarówno na tyle głupie pytanie, na ile
się spodziewałem, a zarazem tak zaskakujący temat, jak się obawiałem. Rozmowy z
tą dziewczyną zaczynały być poważnie męczące.
Akane przystanęła przy framudze, przysłuchując się uważnie
naszej dyskusji.
- Co to ma do rzeczy? - Powstrzymałem się przed wskazaniem
na salę za jej plecami, którą młoda kunoichi powinna była się zająć bardziej
niż moim wolnym czasem. Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi, myśląc że nie
zauważę, jak drżą.
- Wiele. Nie chcę, byś znowu zniknął bez słowa i pojawił się
dopiero na stadionie, zrobił swoje i uciekł. - Dałem jej chwilę, by
wytłumaczyła mi dokładnie, kiedy to spytałem jej, czego ode mnie oczekuje.
Wyjaśnienie to nie nastąpiło. Nozomi wzięła głęboki wdech i dodała: - Nie powinieneś
nas zostawiać. Mnie i Sasuke.
- Nie ty decydujesz, co powinienem zrobić, a czego nie -
wytłumaczyłem spokojnie. Był to najprostszy sposób na zakończenie dyskusji. W
dodatku prawdziwy. Dziewczyna przewróciła oczami. To nie był czas na
wyjaśnianie jej, że każde z nas może nie wrócić z walki z Danzo. Sasuke miał
nowe życie, nową rzeczywistość. Oboje z Nozomi byli przyszłością wioski. Moim
obowiązkiem było zapewnienie mojemu bratu bezpiecznego życia i drugiej szansy.
Moja aktywna obecność w jego przyszłym życiu była nie tylko zbędna, ale i
trudna. Może nawet niemożliwa. Dlatego nie było nawet sensu rozpatrywać tej
naiwnej prośby. - A w życiu nie wystarczy chcieć.
- Dokładnie. - W oczach kunoichi tańczyły iskierki
satysfakcji. Westchnąłem do siebie. - Dlatego fakt, że on chciałby dać
ci szansę, chciałby mieć cię w swoim życiu, nic nie zmieni, jeśli ciebie
po prostu nie będzie. - Dziewczyna zrobiła krok w moją stronę, jakby
mniejszy dystans dawał jej przewagę argumentu. Czułem na plecach palący wzrok
Hatake, obserwującego mnie z dzikim zainteresowaniem. Nie sądziłem jednak, by
ta nagła prośba była z nim wcześniej skonsultowana. - Sasuke jest zbyt dumny by
to okazać, nigdy sam nie wyciągnie ręki - ciągnęła Nozomi, patrząc na mnie
wyczekująco z dołu. - Jeśli nie będziesz o niego walczył, możesz stracić go na
zawsze. - Uśmiechnęła się lekko, jakby miało mnie to jakoś przekonać. - Byłam o
krok od takiej sytuacji. Wierz mi - niemiłe uczucie.
Kątem oka zobaczyłem, jak Akane podnosi brwi i spina z
rozbawieniem usta, posyłając Kakashi’emu porozumiewawcze spojrzenie.
Wziąłem wdech przez nos. Poprawiłem włosy zaczepiające o
przepaskę.
W moim umyśle kotłowała się masa myśli. Wśród nich te
najcichsze sugerowały, że zielonookie, nieustępliwe dziecko przede mną może mieć
cień racji. To jednak otwierało nowe drzwi i nowe możliwości, których jeszcze
nie przeanalizowałem i na których nadzieję nie mogłem sobie pozwolić. Nie w tym
momencie.
Nie było na to czasu. I właśnie chyba upływu czasu, końca
terminów wszystkich możliwości, granic ludzkich wytrzymałości i cierpliwości
ponownie zapomniałem wziąć pod uwagę. Po co prosiła? Dla niego? Dla siebie? Dla
mnie? Była to kalkulacja, czy może poczucie tego, co dobre i słuszne?
Co to było? Jej polecenie? Porada? Opinia? Opinia była najniższą
formą ludzkiej wiedzy. Nie wymagała żadnej odpowiedzialności i głębszego
zrozumienia.
Najwyższą formą świadomości była empatia. To ona wymagała od
ludzi zawieszenia własnego ego i życia przez chwilę w cudzym świecie. To
empatia potrzebowała szerszego, głębszego i szczytniejszego celu, niż
zrozumienie samego siebie, swojego celu i potrzeb.
To oddanie siebie komuś innemu, społeczności czy wiosce,
powinno było być sednem bycia dobrym shinobi. Czy było możliwe, by Nozomi była
tego bliska?
Nie.
- Dopilnuję, by Sasuke już mnie nie potrzebował.
- W sensie nie potrzebował rodziny? - prychnęła
dziewczyna, nie zdejmując ze mnie wzroku. Przechyliła głowę, próbując spojrzeć
na mnie wyraźniej. - W takiej sytuacji też byłam. I wiesz co? Zamieniłabym się
z nim chętnie na siostrę, która uratowała mnie niezliczoną ilość razy i
ofiarowała mi swoje oczy, bylebym tylko mogła normalnie żyć. Nawet, jeśli to absolutnie
tępa siostra, która za wszelką cenę trzyma się swojej własnej
auto-martyrologii i nie dopuszcza do siebie myśli, że nie zawsze najlepiej wie,
co dla mnie najlepsze.
W korytarzu zapadła cisza. Dziewczyna musiała złapać oddech
po swoim monologu. Zaraz po tym jej skóra nabrała czerwonego odcienia. W jej
oczach wyraźnie widziałem, że wie, że zaszła za daleko. Akane też to wiedziała,
wnioskując po jej wyczekującym spojrzeniu i zamrożonej sylwetce.
Była gotowa interweniować. Ale nie było takiej potrzeby.
Nie obchodziły mnie obelgi i emocje Nozomi. Nie zamierzałem
też reagować. Ważne było jednak, że jest to osoba, z którą z jakiegoś powodu
mój brat postanowił się związać. Kto wie na jak długo. Osoba odważna, starająca
się ugrać jak najwięcej w jego imieniu. Nawet, jeśli przyznawała sobie przy tym
prawo do ocen i decyzji, których mi, paradoksalnie, właśnie odmawiała.
Normalne rodziny były dla normalnych osób. Banał bliskości i
wybaczenia wszystkiego jedynie z powodu więzów krwi nie wchodził w tym
przypadku w grę. Sasuke wychował się w nienawiści i w jego życiu - a może i
nawet w reszcie wioski, również nią przepełnionej - nie było miejsca na takie
osoby, jak ja.
Ja byłem w stanie to zrozumieć i zaakceptować. Nozomi nie.
Po raz kolejny musiałem być osobą, która brutalnie sprowadzi
ją na ziemię. Ten cyrk i tak trwał już za długo.
- Każdy wierzy w to, co mu wygodnie. Dla własnego spokoju
ducha uparcie pozostaje przy tym, co lubi i zna. - Nozomi nie wychowała się w
nienawiści. Pozbawiłem ją tego brzemienia. Rodzina i pokój były jej pozornie
łatwo osiągalnymi ideałami, które pośrednio jej narzuciłem. Chwilowo ponosiłem
tego konsekwencje. - Wierzysz w to, co dla ciebie wygodne. Co wydaje się
dobre. Niekoniecznie jest to prawdziwe. Kiedyś to zrozumiesz, Nozomi.
Powiedziałem to z zamiarem odejścia. Jej wcześniejszy wybuch
chyba obudził Sasuke, bo w oddali widziałem tańczący na ścianie cień asystentki
Hokage krzątającej się w popłochu po sali. Nasza dyskusja była zakończona.
Idealizm, odwaga, empatia... to wszystko były bardzo
imponujące cechy. Nozomi była również zbuntowana, dumna i jednocześnie pełna
niepokoju i trosk. Dla Sasuke zapowiadało to wiele ciekawych problemów.
Obróciłem się od zielonych oczu.
Nie miałem zamiaru mu w nich pomagać. Nie były moją
specjalnością.
Spotkałem spojrzenie Kakashi’ego. Nie zatrzymywał mnie.
- Każdy wierzy w to, co dla niego wygodne, to prawda -
warknęła za mną Nozomi. Chyba mój brak wyraźnej reakcji dał jej poczucie
bezpieczeństwa. - Dlatego dalej traktujesz Sasuke jak głupiego, ślepego
brzdąca, którego trzeba niańczyć, a mnie jak małą kapłankę, której imienia nie
chce ci się zapamiętać - Przystanąłem. Źrenica Kakashi’ego poszerzyła się w
ekscytacji. Aprobacie. - Nazywam się Niko.
- Wiem kim jesteś i kim będziesz lepiej niż ty -
westchnąłem, mierząc wzrokiem róg korytarza. Nawet wyjście było przy niej
trudne.
Mogłem w tym momencie narzucić jej inny tok rozumowania.
Skierować jej troski na jej własne problemy i przyszłość, na którą nieświadomie
się skazywała. Była prostą istotą, zdolną do martwienia się tylko jedną rzeczą
na raz. Łatwą do manipulacji i sugestii.
Jednak w tak przenikliwym gronie słuchaczy moje kluczenie
nie miało szans powodzenia, niosło jedynie ryzyko wyeksponowania. Lepiej było
się oddalić, zanim kunoichi nie powiedziała jeszcze niczego, czego by żałowała.
- Chyba właśnie nie, skoro traktujesz mnie w tym momencie
jak pokonanego wroga, gdy ja nie tylko nie przegrałam, ale nigdy nie byłam
twoim przeciwnikiem, Itachi. Może spróbuj z tego dla odmiany skorzystać? -
poprosiła dziewczyna, już zdecydowanie miększym głosem.
Jej chakra zafalowała za moimi plecami, a następnie
popłynęła do pomieszczenia z tyłu, gdy zorientowała się, że Sasuke się budzi.
Urwała w tym miejscu dyskusję, kierując kroki do sali operacyjnej.
Akane usunęła się z jej drogi, przystępując do boku
Kakashi’ego. Na jej twarzy widać było coś nowego. Połączenie ciekawości, ale i
ostrożności. Jakby spodziewała się, że na absurdalne pomysły zareaguję równie
gwałtownie, co mój brat.
- Przemyśl jej propozycję, Itachi - powiedziała cicho.
Doskonale wiedziała, że jej prośba nic nie zmieni i tylko może mnie tymi
słowami zirytować. Nie musiała potwierdzać werbalnie swojej aprobaty dla słów
Noz-... Niko. Popierała je nie z powodów logicznych i prawdopodobieństwa ich
spełnienia, a z pobudek czysto emocjonalnych. Więc jednak wtopiła się w
towarzystwo mocniej, niż sądziłem. - Ja i Kakashi też możemy pomóc.
Hatake nie odezwał się, udając za to, że interesuje go, co
dzieje się na sali. Wokół jego oka widniały jednak sarkastyczno-sadystyczne
zmarszczki.
- Mam książkę, o którą prosiłaś - oświadcza Hokage, wchodząc
do pomieszczenia rytmicznym krokiem. Natychmiast wszystkie spojrzenia
poprzednio utkwione w Sasuke lądują na niej. Brunet zatrzymuje swój
zniecierpliwiony marsz dookoła łóżka. - Gdybym ci jej nie dała, pewnie byś ją
ukradła?
- Możliwe - uśmiecham się, chowając gruby tom do torby,
zanim ciekawskie oczy Akane lub Kakashi’ego przeczytają tytuł na okładce.
Jeszcze tego by brakowało, by poskarżyli Itachi’emu. Zerkam na zegar na
ścianie. - Minęło sześć godzin. Możemy?
Blondynka wzrusza ramionami, niechętnie wskazując na
zabandażowaną twarz Uchihy. Przekazuję mu ten obraz. Jego pięści zaciskają się
i rozwierają. Cała jego sylwetka jest spięta i rozdrażniona. Jak u wilka zamkniętego
w klatce.
Wysyłam mu wszelkie ciepłe, rozsądne i uspokajające myśli.
On na to potrząsa głową, jakby miało to mu pomóc je odpędzić. Sięga do
zasłoniętych oczu, gotowy pośpiesznie zerwać bandaż.
- Nie - powstrzymuję go, łapiąc za rękę. Sięgam do jego włosów,
stając przed nim. - Pozwól mi.
Rozwiązuję ostrożnie supeł.
Widzę dokładnie jego szybszy oddech. Wszyscy dookoła pomogli
nam jak mogli. Itachi poświęcił swoje oczy, stawiając swoją przyszłość pod
znakiem zapytania. Pozwolił na wymianę od razu, by Sasuke miał więcej czasu na
przyzwyczajenie się do nowych mocy.
Powoli odkręcam bandaż, raz, drugi, trzeci. Sasuke oblizuje
nerwowo usta.
Nie myślę, co będzie, jeśli się nie uda.
Odkładam bandaż na łóżko. Powoli odklejam opatrunki. Ciemne
rzęsy Uchihy są posklejane. Powieki zaczerwienione.
Kładę watę na materacu. Wyłączam na chwilę genjutsu, by
Sasuke wiedział dokładnie, co jest rzeczywistością, a co iluzją. Jego dłoń
znajduje po omacku moje ramię, dla stabilizacji.
Powieki uchylają się z jego łamanym oddechem.
Jego oczy są żywe, błyszczące. Jak nowe. Źrenice koncentrują
się na mnie, świadomie.
Mina Sasuke zdradza wszystko. Uchodzący strach, pojawiającą
się radość, wdzięczność i zaskoczenie. Przez ten ułamek sekundy jest jak
książka spadająca z hukiem z półki i pokazująca całą swoją zawartość przy
szeleście kartek.
Zaraz potem silne palce chwytają moją szczękę, podrywają ją
w górę, a moje usta są bombardowane gwałtownymi pocałunkami.
Gdzieś w oddali słyszę pomruki i odchrząknięcie.
Zderzamy się zębami.
Nie słucham. Myślę tylko, że się udało. Udało się.
- Uchiha, jesteś zmęczony, pozwól jej być na górze - wzdycha
Hokage tonem zarezerwowanym dla troskliwego lekarza wypisującego receptę.
Próbuję protestować, ale jestem pchana do tyłu pod naporem
jego emocji. Moje usta nie mają ani chwili wytchnienia, jakby Sasuke znowu
dusił się pod wodą.
- Nie róbcie tego tutaj - dorzuca Kakashi.
- W ogóle tego nie róbcie - poleca Akane.
Nawet, gdy udaje mi się wyswobodzić z jego uścisku, jego
nowe oczy mówią, że jeszcze ze mną nie skończył. Przechodzę na drugą stronę łóżka.
Nie wiadomo, ile ta bariera pomoże, jako że Uchiha chwyta zaropiałe opatrunki i
pali je w rękach na popiół. Rozsadza go energia. Rozgląda się łapczywie po
pomieszczeniu, po reszcie shinobi, po swoim ciele. I po moim.
Jakby tęsknił.
- Do ataku zostało osiem dni - przypomina Hokage. - Korzeń
nie może się zorientować, że jesteś zdolny do walki. Ukryj się gdzieś i nie
wyściubiaj stamtąd nosa.
- Schronimy się w mieszkaniu od Kakashi’ego - obiecuję,
zanim Sasuke zacznie się kłócić. - Nie mieliśmy jeszcze czasu zapoznać się z
planami stadionu i całkowitym zespołem Anbu na polu walki, więc… tam
przekazujcie wszelkie informacje.
- Mhm. - Blondynka chowa dłonie w rękawy, zwracając się do
jouninów. - Niirochi, Hatake, miejcie oko na ruchy agentów Korzenia. Nie mogą
się dowiedzieć o powrocie Itachi’ego. Ani o tym, że się szykujemy. Nie
zbliżajcie się do areny, tam wyślę własnych zwiadowców. Jeśli coś przyszykuję -
dam znać.
- Tak jest, Hokage-sama.
Żegnamy się ze wszystkimi. Zabieram torbę i prowadzę Sasuke
do szatni. Niecałą dobę temu byliśmy w łóżku. Śpiący, bezbronni. Nieświadomi,
co nas czeka. Jeszcze nie dotarło do mnie do końca, ile wydarzyło się w jeden
dzień. Wiem, że wyjście z bazy Shinzobu oznacza, że przed nami ponad tydzień
całkowitej koncentracji. Nie możemy stracić czujności. Drugiego ratunku nie
będzie.
- Ubierz bluzę z kapturem - instruuję przez drzwi, za
którymi Sasuke bierze prysznic. - I dla pewności zmień się w kogoś. Ale użyj
jak najmniej chakry. Nie wiem, kto będzie nas obserwował i skąd. - Drzwi
otwierają się. Sasuke wyciera pospiesznie włosy. - W ogóle to idź tak z
dziesięć metrów za mną.
Chłopak staje przede mną z pobłażliwym uśmieszkiem na
twarzy.
Nie kwapię się, by odwracać wzrok od jego nagiego torsu. Już
nie muszę.
- Nie martw się za nas oboje. Nie jestem głupi - wzdycha,
unosząc rękę do mojej twarzy.
- Głupi może nie, ale podatny na poważne rany w najgorszych
momentach. - Milknę, czując chłodną chakrę przemykającą po moim otartym
policzku, rozciętej brwi, a na koniec spuchniętej nadal wardze. Jego palce
zatrzymują się tam, bez słów sugerując, bym się zamknęła. Nadal nie mogę się
przyzwyczaić do faktu, że potrafi leczyć. Nawet, jeśli mam zamiar ten fakt
wykorzystać do własnych celów. - Nie spuszczę cię z oczu przez cały tydzień -
ostrzegam spod opuszka kciuka. Uchiha parska, kręcąc głową. On jest
zrelaksowany, a we mnie się gotuje. Typowe. - Ja nie żartuję. Treningi w domu,
jedzenie w domu, zbroimy się w domu, planujemy w domu. Zasunę zasłony. Ustawię
pułapki. Przebiorę cię znowu za alfonsa, jeśli będzie trzeba.
Wszystko, byleby ta sytuacja się nie powtórzyła. Bym znowu
niczego nie spieprzyła. By go nie znaleźli i mi nie odebrali. Nigdy więcej.
Wzrok bruneta mówi wszystko. Czeka na głębsze, gorsze
emocje. Na wyznania. Może na płacz. Nie mam zamiaru. Nie teraz. Szkoda czasu.
- Ubieraj się. Odstawię cię do domu, potem muszę zrobić
zakupy, by cię nakarmić…
Chwilę potem wyprowadzam z bazy zakapturzonego sobowtóra
Kiro, który na swoje szczęście spełnia wszystkie moje prośby bez dyskusji.
- Mówiłaś, że wyprowadziłaś się od Akane prosto do mnie, bo
miałem dużo miejsca - zauważa brunet rozłożony na mojej kanapie, gdy wracam z
zakupami. Najbliższy sklep całodobowy był dalej, niż się spodziewałam. Widzę,
że zrobił sobie jedną z moich ulubionych herbat, a książki na półkach są
poprzestawiane, mimo że czyta grzecznie tę, którą pożyczyłam od Tsunade.
Wygląda na to, że wyszło szydło z worka.
- Możliwe, że chciałam mieć pretekst, by cię znaleźć -
przyznaję, kładąc siatki na blacie w kuchni. Właściwie to aneksie. Mniejszym i
gorzej wyposażonym niż w poprzedniej kuchni. Cóż, przynajmniej nie jest
zdemolowany i spalony. - Kakashi ma mieszkanie pod nami, to stało puste jakiś
czas. Pomyślałam, że skorzystam. Jeszcze wtedy nie wiedziałam że się…
pogodzimy.
Na zewnątrz jest już kompletnie ciemno. Okna wychodzą na
małą, słabo oświetloną uliczkę. Jedynym źródłem światła w mieszkaniu są trzy
małe kulki ognia ślamazarnie pływające w powietrzu. Mimo to doskonale widzę
błysk w oku Uchihy.
Nie jest on już tak efektowny, gdy nasz cichy pojedynek na
spojrzenia przerywa jego burczenie w brzuchu. Normalnie w takiej sytuacji
ryknęłabym śmiechem, ale teraz tylko mnie to rozczula.
Nie mam w mieszkaniu męskich ubrań i żadne z nas nie chce
ryzykować powrotu do dzielnicy Uchiha po rzeczy Sasuke, skoro Korzeń może ją
obserwować. Dlatego gdy wychodzę spod gorącego prysznica w piżamie, brunet
zmywając naczynia po kolacji nadal ma na sobie ubrania zabrane z bazy. Bluza z
kapturem wyraźnie na nim wisi, zaś spodnie są ciaśniejsze, niż zwykle nosi.
Uchylam ciężkie zasłony, wyglądając jeszcze raz przez okno.
Cienie gołych drzew bujają się rytmicznie na wietrze. Noc jest pochmurna,
zapowiada się na deszcz. Nie widzę nic podejrzanego. To zresztą niemożliwe, by
nas znaleźli. Nie jeśli baza Shinzobu jest tajna. Nie jeśli wracaliśmy z niej
ostrożnie. Nie w nowym miejscu. Nie w morzu chakr, jakim jest Konoha.
Mimo to podskakuję, gdy czuję ręce na biodrach.
- Jeśli będziesz się tak denerwować, to w ciągu tygodnia
stracisz rozum - wzdycha Uchiha prosto w moje mokre włosy. Opieram się o niego
plecami, oplatając jego ręce własnymi. Przez chwilę stoimy tak, kontemplując
sytuację, każde z nas na swój sposób. - Zaśniesz spokojniej, jeśli okolicę będą
patrolowały summony?
- Tak. Proszę.
Sasuke uwalnia mnie z uścisku, idąc do kuchni po nóż. Od
razu robi mi się chłodniej.
Patrzę, jak przysiada na szerokim parapecie, podobnym do
tego w naszym pierwszym mieszkaniu, wynajmowanym. Uchyla trochę okno, odsuwając
zasłonę, po czym rozcina sobie palec. Po kilku znakach i kolejnych uderzeniach
w szybę, siedzi przed nim kilka ptaków.
Wydają się zdziwione.
- Patrolujcie teren wokół nas. Nad nami, w koronach drzew, w
alejkach, w oknach. Miejcie oko na wszystkich podejrzanych ludzi, którzy
mogliby należeć do Korzenia - rozkazuje od razu Uchiha, ignorując wyraźne
zdezorientowanie summonów.
- Gdy cokolwiek zauważycie - ostrzeżcie nas od razu.
Zapłacimy wam później - obiecuję od siebie. Sowa stojąca pośrodku łypie na mnie
wielkimi, uroczymi ślepiami. Przysiadam po drugiej stronie parapetu, wyciągając
rękę do ptaków. Ignorują mnie.
Sasuke kiwa głową na otwarte okno, wypraszając niemo
summony. Ptaki nie ruszają się z miejsca. Jego kulki ognia wirują po coraz
mniejszych orbitach, odbijając się w oknie.
- Co jest? - wzdycha, wyraźnie zmęczony. Jego wzrok
prześlizguje się czujnie po drobnych zwierzętach. Dopiero teraz na jego twarzy
pojawia się zaskoczenie. - Gdzie Nosuri i Shokyuu?
- Um… - zaczyna sowa, lekko trzęsąc się od mrozu wlatującego
przez okno. Zaczynam współczuć jej tego zadania. - Są… gdzieś niedaleko.
Wezwani. - Zwierzę przyznaje to niechętnie, kuląc się, jakby spodziewało się
kary.
Natychmiast drętwieję. Co jeśli jego summony służą też
Korzeniowi? Co jeśli nas szukają? Co jeśli wzywając je daliśmy się namierzyć?
Uchiha marszczy brwi.
- Wezwani przez kogo? Do czego?
- ...I-Itachi-san chciał się upewnić, że jesteście
bezpieczni.
Ulatuje ze mnie całe powietrze. Patrzę na Sasuke wymownie.
Widzę ten jeden moment, gdy jego twarz z podejrzliwości i napięcia przechodzi w
zupełnie wygładzone i obojętne poddanie się. Mam wrażenie, że tak jak mnie -
nic już nie jest w stanie go zaskoczyć.
Itachi jak zwykle jest krok przed nami.
Chłopak wzdycha, łapiąc się za nos. Ptaki relaksują się
nieznacznie. Jeden - mały wróbelek - przystaje bliżej mojego uda, szukając
ciepła.
- Jak… długo? - pyta shinobi, przewracając nowymi oczami ze
zrezygnowaniem.
- Od lat - przyznaje za sowę orzeł, największy z wezwanych
ptaków. Wydaje się z tych rewelacji dumny. - Nasz pakt to był jego pomysł. Miał
ci pomóc.
- Zaprowadziliście mnie do niego - zauważa Sasuke z wyraźną
irytacją. - Gdy chciałem go zabić.
Unoszę brew na czas przeszły. Ale nic nie mówię.
- Pomogliśmy tylko. Mieliśmy też dla niego najrzetelniejsze
informacje.
- Więc szpiegowaliście mnie.
- Dla ciebie szpiegowalibyśmy też jego, ale nie prosiłeś! -
zapewnia sowa, podskakując. Tak jakby to miało pomóc.
- Wracajcie do Kyuusei, czy jak to się nazywa. Wezwę was
jutro, w razie gdyby ten dupek zapomniał - warczy Uchiha, zamykając okno. Ptaki
wyraźnie uradowane z braku zlecenia kłaniają się szybko i znikają w kłębach
dymu, jeden po drugim.
W pomieszczeniu zapada absolutna cisza. Sasuke w milczeniu,
ze spiętą szczęką, leczy malutką ranę na palcu.
Cóż. Przynajmniej zgadł - naprawdę czuję się teraz nieco
bezpieczniej.
Sięgam po nóż, przebijając własny palec. Koncentruję swoje
myśli na złotookiej pumie, która na moje wezwanie pojawia się na parapecie, z
którego od razu zeskakuje.
- Czego? - pyta w ramach powitania. Jej wzrok utkwiony jest
w Uchihę. Z pewnością wie od Yochi, co między nami zaszło. Wydaje się z
powrotem nieufna wobec niego, jakby to on był nieprzewidywalnym zwierzęciem.
Ba, może i ona jest teraz wrogim summonem i za moimi plecami
wykonuje czyjeś polecenia. Znowu.
- Nie mogę się chwilowo ruszać po wiosce, a mam wiadomość
dla Megumi i jej ojca.
Gdyby koty mogły unosić brew, brew Saturn poszybowałaby pod
sufit. Sasuke ją wyręcza.
- Pogróżki? Przekleństwa? Data pojedynku? - zgaduje ochoczo
summon, mało dyskretnie rozglądając się po nieznajomej kawalerce. - Nie jestem
listonoszem, ale tyle mogę.
- Ostrzeżenie - prostuję, zsuwając się z parapetu, by spojrzeć
na nią twarzą w… pysk. Wydaje się jeszcze większa, niż gdy widziałam ją
ostatnio. - Powiedz jej, by nie przychodziła do mnie. Nie szukała mnie ani Kiro
i o nic nie pytała. I by ani ona, ani jej ojciec nie szli na egzamin na
chuunina. Tylko tyle.
Kotka przez chwilę trawi te kilka informacji, po czym prycha
z obrzydzeniem.
- Chcesz jej ratować tyłek? Po tym wszystkim, co ci
zrobiła?!
Uchiha przytakuje energicznie, mimo że nikt go nie prosił o
zdanie.
- Pogodziłyśmy się - tłumaczę. Opowieści o tym, jak potraktował
ją Sasuke, o tym, że sporządziła dla mnie odtrutkę, o tym, że jej ojciec
zapłacił za wszystkie szkody po wypadku, o jej motywach, o tym że Kiro wrócił…
nie ma czasu powtarzać. Ja też jestem zmęczona. Wzrok Saturn jest co najmniej
potępiający. Schylam się lekko, składając ręce. - Proszę. Dla mnie?
Kotka mierzy mnie czujnym spojrzeniem. Ja trzepoczę rzęsami
z uśmiechem. Wtedy summon wydaje z siebie głęboki, bulgoczący warkot symulujący
jej śmierć.
- Dobrze. Raz. Jutro - wzdycha, przeciągając się. Zdejmuje
ze mnie spojrzenie, zerkając z ciekawością na ciemność za oknem. - Ewentualnie
- dodaje. - Jeśli znajdę czas.
- Dziękuję. - Przyklaskuję w dłonie, spełniając jej niemą
prośbę i otwierając dla niej okno. Puma jednym susem wdrapuje się na parapet,
ignorując zupełnie Sasuke. Sekundę później jej ogromne ciało znika w mroku
nocy.
Yochi mówiła mi, że Saturn jest nieco... inna. Że przez
nasze relacje nie przystosowała się jak normalny summon. Że ma ogromny
charakterek. Że ciągnie ją do prawdziwego świata. Że nie chce wracać do
Saikiriku.
Teraz, jak o niej myślę, stwierdzam, że jesteśmy bardzo
podobne.
I nawet w takiej kawalerce powinno znaleźć się dla niej
miejsce. A w pustej dzielnicy - na pewno.
Sasuke nie zamyka okna. Wyjmuje za to znikąd paczkę
papierosów.
- Serio? - pytam ze zrezygnowaniem. - Jedzenia w bazie nie
znalazłeś, ale cudze fajki już udało ci się zwędzić?
Uchiha nie odpowiada, przywołując ognistą kulę do
wyciągniętego papierosa. Kulka gaśnie, a zaraz za nią wszystkie pozostałe.
Pokój spowija mrok. Chyba tak jest lepiej, jeśli ma zamiar siedzieć w otwartym,
widocznym z daleka oknie.
Jego plecy prostują się, gdy zwraca się w moją stronę.
Wyciąga rękę, a ja idę do niego niczym pociągnięta za niewidzialną nitkę. Jego
zimne od nocnego powietrza palce zamykają się wokół mojego nadgarstka, kciuk
naciska na ukrytą tam pulsującą sieć żył. Składa tam pocałunek, potem na boku
dłoni, na kostkach - każdy ocieplony zadymionym oddechem. Jego wargi ocierają
się o opuszki moich palców, a mój kciuk z cichym trzaskiem chakry leczy się pod
ich muśnięciem.
Na koniec ściska moją rękę, już normalnie, już po
partnersku, z niemym porozumieniem. Czuję ścisk i skok w sercu. Zastanawiam
się, czy to zawsze już będzie się zdarzać, niespodziewanie - gdy na mnie
spojrzy, gdy mnie dotknie, gdy powie cicho moje imię. Może to tylko taki okres,
miesiąc miodowy.
Czarne oczy odbijające czerwony płomień spotykają zielone. Z
uśmiechem wdrapuję się na parapet, usadawiając się pomiędzy jego nogami. Sasuke
zaciąga się tuż za moim uchem, strzepując popiół na brudny parapet. Dopiero
tutaj czuję silny wiatr, świszczący i prześlizgujący się przez nieszczelne,
stare framugi. Nie słyszę odgłosów lasu ani miasta.
Chłodne palce zawijają mi włosy za ucho, z dala od ognia.
Opieram wygodnie tył głowy na jego ramieniu, wdychając zapach dymu. Na skroni
czuję puls z jego szyi.
W tym momencie mam ochotę tak zostać. Nie walczyć. Nie karać
nikogo za to, co zrobił. Nie wykonywać rozkazów. Nie czuć nienawiści,
wściekłości ani strachu o najbliższych. Tak, jak jest teraz, jest idealnie.
Kątem oka widzę twarz Uchihy - zamyśloną, spokojną. Gasi
papierosa, przy pochylaniu się całując mnie lekko w ramię. Opiera się znowu o
ościeże. Wolną już ręką wiedzie w górę, od mojego mostka, przez gardło - gdzie
zatrzymuje się, myśląc że nie zauważę - do podbródka, który powoli obraca w
swoją stronę.
Wiem, że nie chodzi tylko o pocałunek, ale nie spieszy mi
się.
- Pamiętasz, co ci obiecałem w bazie? - mruczy sennie. Mimo
łagodnego tonu jego słowa brzmią złowieszczo. Kręcę głową. - Że opracuję jutsu,
które będzie ci mówiło, co widzę i czuję. Jak twoje.
- Tak, ale… - Całuje mnie znowu, przerywając mi jak prostak,
przez co muszę go odepchnąć dłonią. - A-ale ja to zrobiłam, by ci pomóc. Nie
musisz robić tego samego.
- Ale chcę. - Uchiha wzrusza ramieniem. Jego oczy są
rozbawione, a dłonie silnie trzymają mnie w miejscu. Nie mam zbyt dużego pola
manewru. Odchrząkuję.
- Pozwól, że sparafrazuję: oboje wiemy - tak, jesteś cudny i
genialny, na pewno wyjdzie ci lepsze jutsu niż mi. Nie musisz mi tego
udowadniać. - Tym razem to ja zakładam jego niesforny kosmyk za ucho. Shinobi
się jednak nie rozprasza, uparcie nie zdejmując ze mnie wzroku. - Nie chcę
widzieć twoich myśli - dodaję zaraz, czując dreszcz.
- Obiecałem. Będziesz mogła to zablokować. Chcę być po
prostu kwita. I pokazać ci, jakie to uczucie - przekonuje. Z jego tonu
wnioskuję, że nie ma złych zamiarów. Może takie jutsu by się przydało podczas
misji. Albo na co dzień, gdy wyślę go do sklepu i znowu zapomni, jaki rodzaj
kapusty potrzebuję na obiad…
Zaraz.
- Będziesz mi wysyłał sprośne obrazy podczas obrad Shinzobu,
prawda?
Pod ramieniem czuję bezgłośne parsknięcie, które ledwo co
odbija się na jego twarzy. Z przydługimi włosami opadającymi mu na czoło, pod
tym kątem, w takim mroku, wygląda niemal złowieszczo.
- Nie mogę tego wykluczyć - stwierdza i nie czekając na moją
zgodę, podrywa mnie do góry, zmuszając do uklęknięcia na parapecie. Obraca mnie
za ramiona, usadawiając przed sobą, między swoimi nogami. Dopiero w tym
momencie, gdy wyciąga do mnie rękę, przyciągając mnie do siebie, dociera chyba
do niego, że nie wykona genjutsu w ten sam sposób, jak ja. Odrywa mnie
niechętnie od swojej klatki piersiowej, oglądając mnie całą, wyraźnie
kalkulując z zaciśniętą szczęką, jak się do tego zabrać.
Nie mogę powstrzymać chichotu.
- Jeśli chciałeś pretekstu do przytulania się, trzeba było
powiedzieć. - Chwytam go za dłonie, czując wyraźnie jego rozszalałą - ale
przyjazną - chakrę wirującą w powietrzu. Próbuje ona nieporadnie wtargnąć do
mojej świadomości. Uchiha nie wydaje się zadowolony, że przy jego wersji nie
pomoże stykanie się każdym fragmentem ciała. Jego mina wyraźnie gorzknieje w
frustracji. - Już, już, wyciszam się. - Reguluję oddech, cofając włąsną
energię, wygładzając ją, szukając rytmu. Przymykam oczy, wyłączając zmysły
jeden po drugim, spodziewając się naporu energii.
Zamiast tego ponownie czuję palce na podbródku.
Gdy otwieram oczy, wpatruje się we mnie wirująca, bolesna czerwień.
Nie wiem, jaki dokładnie ruch wykonuję. Wiem jednak, że w
tym momencie pierwszym instynktem jest ucieczka. Wnet wraca do mnie obraz z tej
feralnej nocy i agonia, jaką przyniosły podobne symbole w jego wściekłych
oczach.
Tylko refleks Sasuke powstrzymuje mnie przed spadnięciem z
parapetu, gdy w ułamek sekundy wyrywam głowę i dłoń z jego uścisku.
Wydaje się, że oś mojej świadomości wykrzywiła się na
moment. Gdy wszystko wraca, a mój oddech i tętno są niebezpiecznie
przyspieszone, jestem całkowicie wciśnięta w spięte ciało Sasuke.
- Hn. Nie wiedziałem, że tak zareagujesz - przyznaje przy
moim uchu lekko zachrypniętym głosem. Wiem, że chce dobrze, ale usunięcie z
tonu reprymendy bardzo mu nie wychodzi.
- Nie wiedziałam, że tak zrobisz - prycham, wciskając gorącą
twarz w jego szyję. Nie otwieram oczu. Dla pewności. - Co… czego użyjesz?
- Doujutsu. To chyba jasne.
Jasne. Byłam w doujutsu Kakashi’ego, walczyłam z Sasuke na
iluzje, rzuciłam na niego swoją. Jasne. Problem w tym, że jego Mangekyo od razu
przywołuje skojarzenie bliższe śmierci. Jasne. Pojawia się we mnie świadomość,
że jeszcze do niedawna swoimi oczami rzucał jutsu, które kontrolowało ludzkie
zachowania. Tych oczu już nie ma, ale wszystko wskazuje, że te tutaj są jeszcze
gorsze.
Jasne.
- Nie będzie bolało? - pytam dla pewności.
- Czemu miałob-... Niko.
Nie mam zielonego pojęcia, czemu do oczu napływają mi łzy.
Jestem głupia i żałosna. Boję się. Bardzo się boję tego pieprzonego Sharingana.
Jestem słaba, bo wiem doskonale, że gdyby chciał, mógłby mnie nim zabić. W
każdym momencie. Nie tylko teraz. A jednak prosi mnie, po tym wszystkim, bym mu
zaufała. A ja się waham. I boję. Boję się jak cholera.
Nie pomagają jego ręce na moich plecach, przeczesujące moje
włosy, jego usta na moim czole, jego zapach, oddech, ciepło. Nic nie pomaga.
Tylko moja wewnętrzna batalia trwająca Kami wie ile czasu.
- Śmierdzisz Shinzobu i fajkami - wzdycham. Siąkam nosem,
gdy się prostuję, ale moje oczy są już na tyle skupione, by przyjąć na klatę
jego jutsu. Tak mi się wydaje. Jego tęczówki są jednak barwy zawiedzionej
czerni. Bardzo nie… tęczowe.
- Nie musisz - wzdycha Uchiha, wyraźnie sfrustrowany. I
zażenowany moim idiotycznym zachowaniem. Trudno. Najwyżej mnie zabije. Lepiej
teraz niż później, nie? Teraz, póki nie ma to znaczenia. Tak o, dla zabawy,
zabije mnie i nikt nie będzie za mną płakał. I ludzie będą mówić, że byłam
wariatką i sama sobie jestem winna.
- I masz za długie włosy - dodaję dorośle.
- Wiem. Nadal nie musisz, jeśli nie chcesz. To był tylko-...
- Wysmarkałam ci się w kaptur.
- Doskonale - wzdycha. - Chciałem to zrobić szybko. Ty też
nie wytłumaczyłaś, co zamierzasz, gdy na mnie usiadłaś-...
- Ja nigdy nie sprawiłam ci takiego bólu.
Widzę, jak przełyka. Kładę dłoń na jego krtani, mocniej niż
on wcześniej na moim gardle. Pięć razy więcej siły, inna poza - stojąca.
Zamiana ról, dwa kilometry na wschód, mój rozdzierający ściany wrzask, a
bylibyśmy z powrotem w tamtym momencie. On to rozumie. Dlatego odwraca wzrok.
- Takiego nie. Ale podobny.
Pamiętam jego minę. Jego twarz wyglądała potwornie. Jego
ciało wyginało się niczym sylwetka demona. Czułam jego rozpacz i furię w każdym
tchnieniu jego chakry. To ja sprawiłam, że ma tę moc. Równie dobrze mogę wziąć
za to odpowiedzialność.
Wiem, że nie zrobi tego wbrew moim protestom. Obiecał mi to
u Akane, obiecał mi to na temat Kamiumi na misji przeciwko Suigetsu. Dam mu
szansę. Będzie mnie to gryzło, jeśli odmówię. Nie mogę się go bać przez resztę
życia.
Wzdycham głęboko, relaksując ponownie mięśnie. Odwracam jego
głowę w swoją stronę, widząc jego zaskoczenie.
- Dawaj.
- Na pewno? - Na jego twarzy widnieje podejrzliwość. Jakby
spodziewał się, że i tak się wycofam. Tylko mnie tym denerwuje.
- Mhm.
Chwyta mnie za
dłonie, chakra już faluje. Dobija się.
Jest... inaczej. Zmuszam się do spokoju i bezruchu w obliczu
Mangekyo. Wpatruję się jak głupia w czarne punkciki na czerwonej mapie. Ginę w
nich. Nigdy nie patrzyliśmy sobie tak bezpośrednio w oczy. To śmieszne,
peszące, dziwne. A ja nie widzę jego oczu. Widzę energię, która wydaje się
rozsadzać mi czaszkę, rozbijać po kościach, wibrując, unosząc się i opadając,
wchodząc i rozgaszczając się jak u siebie, z tupetem, z werwą, niczym rój
niespokojnych pszczół.
Czuję… gorąco. Napięcie. Zdziwienie. Niepokój. Frustrację.
Zachwyt. Głód. Ciekawość. Strach. Żądzę. Obsesję. Paraliżujące,
obezwładniające, denerwujące uczucie przekazywane mi z rażącą dokładnością.
Sasuke przymyka powieki, ja też. Przez to przestaję widzieć
siebie jego oczami. Wcześniej byłam wewnątrz lustra. Wszystko jest nadal
podwojone. Uczucia zostają. Cała drżę. Chyba.
To nie tak miało być.
- C-co… co to jest? - pytam, przygryzając wargę. Zaciskam na
nim dłonie, to są jego ramiona. Chyba. Też się unoszą, szybko. On się śmieje.
Próbuję wytrząsnąć to z głowy, pozbyć się tego, co mnie wciska w parapet,
dominuje nade mną, dusi, obezwładnia, siedzi na sercu-... - Czy to…?
- Najgorsze uczucie ze wszystkich, tak. - Słyszę jak przez
mgłę. - To, co czuję. Tutaj, teraz, przy tobie. Cały czas.
Moja klatka piersiowa jest za ciasna. Tego jest… tak dużo?
Jak to możliwe? Nic po nim nie widać!
- T-to… uspokój to, zabierz…
Mój głos brzmi jak wyciśnięty ze mnie na torturach.
- Najpierw każesz mi to przyznać, a jak ci pokazuję, to już
nie jest takie fajne, co? - Odgarnia mi włosy z twarzy, rzeczywiście
uspokajając przepływ myśli.
Mrugam, raz, dwa. Na próbę. Nie wierzę w to, co zaszło.
Uchiha nie powinni kochać. Nigdy. Dla bezpieczeństwa
społeczeństwa.
Do tej pory chyba nie docierało to do mnie. Chciałam tego,
jasne. Oczekiwałam trochę, pewnie. Prosiłam o to, tak. Ale doznać uczuć Sasuke
na własnej skórze, w takiej sadystycznej formie dowodu… nie polecam.
- Mogłeś mi wysłać zapach banana lub widok małego kotka, a
wybrałeś swoje uczucia do mnie? - jęczę, zapadając się natychmiast w jego
ramionach jak szmaciana lalka. Uspokajam oddech, delektując się obecnością
jedynie własnych uczuć. Normalnych, ludzkich, logicznych. Sasuke zdejmuje nas
ostrożnie z parapetu, również ewidentnie zmęczony.
- Spójrz na to z tej strony: nic gorszego ci już nie wyślę.
- I by potwierdzić swoje słowa, natychmiast w ciemności ukazuje mi się grono
małych kotków pachnących bananami. Nie mam siły się śmiać. Zataczamy się razem
do jedynego pokoju, w którym czeka na nas twarde, rozkładane łóżko. - I jakie
to uczucie? - pyta chłopak, zrzucając z siebie bluzę.
Wiedziałam, że tak będzie. Już jest z siebie dumny. Już
knuje, jak wykorzystać ten dostęp. Muszę się teraz trzymać na baczności.
- Dziwne. Nie myślałam, jak to jutsu będzie wchodziło w
konflikt, jeśli ma się swój własny wzrok. Poeksperymentujemy jutro. - Zaciągam
na siebie kołdrę, czując jak materac ugina się, gdy Uchiha usadawia się po jego
drugiej stronie. - Na przykład co będzie, jeśli rzucimy je razem. Na jaką
odległość dziaaaaała… - ziewam, chwytając rękę Sasuke i zarzucając ją sobie na
talię. Shinobi przyciąga nas do siebie. - Jak użyć najmniej… chakry…
Usadawiam się pod jego podbródkiem, splatając nasze nogi. W
pokoju jest chłodno, a obco pachnąca pierzyna jeszcze przez kilka minut nie
przyjmuje naszego ciepła, przez co moje palce spowija lód.
Wciskam je pod koszulkę na plecach Sasuke, natychmiast
otrzymując satysfakcjonujące wzdrygnięcie i gęsią skórkę.
Mija może pięć sekund. Uchiha uspokaja się, wciągając
powietrze przez nos. Jest kochany, bo nie wyrzuca moich dłoni spod bluzki.
Obejmuje mnie za to mocno.
Uśmiecham się, zrelaksowana, moment przed tym, gdy jego
chakra trzaska za moimi gałkami ocznymi i w nosie. Staję oko w oko z
najbardziej wyuzdaną miną, jaką może przyjąć moja spocona, czerwona twarz na
poduszce, jęcząca w bladą dłoń przykrywającą jej usta w mroku i bujająca się w
obscenicznie znajomy sposób.
Jest dobrze po północy, gdy podejmuję próbę uduszenia Sasuke
poduszką.
Siedzenie pod kluczem w mieszkaniu Niko było jak próba
utrzymania równowagi na wrzącym kotle. Niko wychodziła spotkać się z Kakashi’m,
Akane lub Anko, a ja w tym czasie nie mogłem nawet wyjść potrenować, by nikt z
Korzenia mnie nie namierzył. Co prawda kunoichi szybko wracała, by zabawiać
mnie swoim towarzystwem i gotować, ale nawet po niej widać było nadal stres i
niepewność.
Pierwszego dnia, w środę, skończyłem już czytać tom o
anatomii oczu, który Niko wyciągnęła od Hokage. Opowiedziała mi swój plan co do
zbliżającej się walki i po dwugodzinnej kłótni jakoś go zaakceptowałem. Gdy
kunoichi wyszła na naradę Shinzobu, z nudów zająłem się przeglądaniem
zakurzonych książek walających się po półkach. Wieczorem Niko wyślizgnęła się
do dzielnicy klanu po najważniejsze dla mnie rzeczy. Głównie ubrania i broń.
W czwartek lało tak bardzo, że jego większość spędziliśmy na
spaniu i rozmowach naprzemiennie, w przerwach testując na sobie nasze jutsu.
Wysyłaliśmy sobie najróżniejsze informacje i obrazy, eksperymentując ze
zmysłami i testując, czy się ze sobą nie kłócą. By sprawdzić odległość, na jaką
może wysunąć się nasza chakra bez żadnych pomocy, kunoichi poświęciła się,
ubrała ciepło i wybiegła w deszczu w losowym kierunku, każąc mi wysyłać sobie
słowa bez dokładnej wiedzy, gdzie się znajduje. Oszacowała, że czuła mój
przekaz z około dwustu metrów.
Im bardziej przyzwyczailiśmy się do dzielenia się myślami,
tym mniej wysiłku to od nas wymagało. Nasze umysły mieszały się coraz swobodniej.
Wydawało się, że jesteśmy jednocześnie w dwóch miejscach na raz. Gdy jednak
byliśmy siebie za blisko, wrażenia te nakładały się z pewnym minimalnym
opóźnieniem, tworząc rozmazane echo. Wiele godzin zajęło nam pozbycie się go, a
następnie kolejnych niepotrzebnych, irytujących informacji. Rzeczy, których
normalnie byliśmy nieświadomi i nie chcieliśmy przekazywać - ułożenia stopy w
bucie czy tempa własnego oddechu. Treść jutsu zyskała klarowność i została
ograniczony do priorytetów. To my decydowaliśmy, jak głęboko szukać wrażeń u
kogoś i u siebie.
Liczba słów wymienionych między nami na głos znacznie
zmalała. Pojawiały się za to w naszych głowach ostre, proste koncepty,
informacje niewerbalne, które można było wykonać - jak gdy Niko wysyłała mi
wspomnienie smaku herbaty do znalezienia w szafce, albo podważyć - nie chciałem
się przesunąć, bo było mi wygodnie, więc byłem bombardowany uczuciem zgniecenia
w jej kończynach.
W piątek wróciła Saturn, wielce zadowolona z wykonanej
misji. Przyniosła informację od głowy rodziny Ashikaga, że w dniu egzaminu na chuunina
planuje on niespodziewanie podupaść na zdrowiu i zostawić swoje miejsca puste.
Megumi natomiast zażądała spotkania z Niko i dalszych wyjaśnień. Naszej odmowy
Saturn nie myślała już przekazywać, znikając z łopotem ogona i kłębem dymu.
Kolejnego dnia odwiedził nas Kiro, korzystając z gościny
Niko i zjadając większość naszego obiadu. W zamian za tę podłość pomógł mi
wyprosić Niko na spotkanie z Megumi, a potem odsunąć wszystkie meble na bok i
zrobić miejsce do treningu taijutsu. Niko nie była zadowolona ze złamanego
krzesła, nawet jeśli teoretycznie nie należało do niej.
W niedzielę nie wytrzymałem. Rozkazałem Niko zostać w domu,
gdy ja przybrałem jej postać i z całkowicie ukrytą chakrą - poza specjalnie
wydzieloną, zaaprobowaną przez nią porcją do utrzymania Henge - wyszedłem na
miasto, delektując się w końcu świeżym powietrzem i odrobiną wolności. W jednym
z barów zauważyłem drużynę Asumy, ale odmachałem im tylko z fałszywym
uśmiechem, odmawiając przez szybę wejścia do środka. Od razu wydałoby się, że
nie jestem Niko, co wywołałoby zbyt wiele pytań.
Nie wychodziłem już więcej w miejsca publiczne. Pożyczałem
jedynie tożsamość Niko, by wspiąć się na dach budynku i w spokoju, ukryciu
zapalić. Gdy wróciłem z takiej ekspedycji tego wieczora, podszedłem do
dziewczyny mieszającej coś na kuchni i ociepliłem sobie przemarznięte dłonie w
tylnych kieszeniach jej spodni. Dostałem do spróbowania łyżeczkę sosu.
Następny dzień był ponownie pochmurny i obrzydliwy, co
sprowadziło do mieszkania Kakashi’ego i Akane, którzy przekazali nam
szczegółowy plan stadionu Konoha. Musieliśmy się go nauczyć, by rozumieć plan
ewakuacji i wszelkie wydawane rozkazy. Dowiedzieliśmy się, że będę na misji
służył pod Kakashi’m, obok Kiro i Neji’ego, oraz że o ile grupa Niko nie będzie
angażować się w walkę, a będzie starać się namierzyć Danzo, naszym zadaniem
będzie po prostu pokonanie Korzenia jak najszybciej się da. Do tego najbardziej
się nadawaliśmy i byłem z tego zadowolony -ku dezaprobacie Niko, bo kłóciło się
to z jej pełnym miłosierdzia planem. Byłem jednak spokojny o swoje zadanie.
Zwłaszcza, że Danzo powinien był być nie dalej niż dwieście metrów od stadionu.
Nadal jednak nie wiedzieliśmy, skąd zaatakuje. Shinzobu
przygotowało zespół do walki w podziemiach, zespół do ochrony uczestników -
głównie przecież dzieci i nastolatków, zespół do ewakuacji cywili, do
stworzenia bariery, gdyby zagrożona była konstrukcja stadionu, zespół medyczny,
a także specjalny zespół do osłaniania wszystkich Kage. Wszystko to brzmiało
bardzo dojrzale i odpowiedzialnie, a mimo to miałem wrażenie, że gramy z
Korzeniem w kotka i myszkę. Taka ochrona powinna była mieć miejsce na każdym
egzaminie, nie tylko tym specjalnie zagrożonym. A my nie tylko nie
wiedzieliśmy, czy atak nastąpi i skąd, ale też w jaki konkretnie sposób. Napaść
na mnie wskazywała, że i Danzo, i Orochimaru mieli się dobrze, a to oznaczało,
że mogli przyprowadzić ze sobą dziwolągi, na które Anbu mogło najzwyczajniej w
świecie nie być gotowe.
Podzieliłem się tym zdaniem na głos, co - przewidywalnie -
nie spotkało się ze zbyt wielkim entuzjazmem. Niko widocznie zbladła na
wspomnienie o tym, co odkryliśmy w bazie Sannina. Kakashi obiecał jeszcze raz
przeczytać nasz raport z misji, przestudiować książeczkę Bingo i zapytać o
ekspertyzę Anko. Akane dodała, że przejrzy rejestr poszukiwanych i zaginionych
osób z innych ukrytych wiosek i przekaże ich wnioski na ręce Hokage. Hokage,
która według doniesień Niko z dnia na dzień coraz bardziej paliła się do walki,
najlepiej z Orochimaru, sam na sam. Po raz pierwszy od ukończenia Akademii
popierałem jej podejście. Też byłem gotowy złamać kilka rozkazów i zasad, jeśli
mógłbym własnoręcznie zabić Danzo.
Mimo że najwyraźniej nie było mi to dane.
Ósmego dnia medytowałem. Niko przeniosła się do drugiego
pokoju, gdy testowałem nowe umiejętności obcego mi nadal Sharingana. Chakra
wpływała w niego nieco inaczej, gładziej, ale też bardziej raptownie. Trudno to
było poskromić, zupełnie jakbym ze starego konia w stępie przesiadł się na
energicznego ogiera gotowego do galopu.
Potrzebna mi była precyzja i opanowanie, zwłaszcza jeśli nie
chciałem puścić całego budynku z dymem. Dlatego wytłumaczyłem Niko, w pośpiechu
zabierającej swoje rzeczy z mojego pola widzenia, że potrzebna mi była choć
jedna próba. Jeśli miałem powstrzymać Korzeń i nie być kulą u nogi dla
Kakashi’ego i reszty, musiałem polegać na nowych mocach. Nie miał mnie kto tego
nauczyć, zresztą od dziecka do wszystkiego dochodziłem sam, metodą prób i
błędów. Byłem przyzwyczajony do eksperymentów i to działało.
Niko odmówiła bycia królikiem doświadczalnym w próbach
doujutsu, może słusznie, bo nie chciałem jej ponownie sprawiać bólu. Jednak
czułem, że siedzi też we mnie coś innego. Itachi posługiwał się tym Mangekyo od
lat. Jego styl walki znałem i z opowieści, i z doświadczenia. Zmieniał się w
chmarę ptaków, pokazywał mi niezwykłe obrazy nie nawiązując wcześniej ze mną
więzi chakrą, używał Suitonów, wzywał jakiegoś czerwonego potwora i palił mój
ogień czarnym ogniem. Część z tych rzeczy musiał zawdzięczać tym oczom. I były
one teraz moje.
Część tego co miał, czym był, była teraz na wyciągnięcie
ręki.
Po wielu próbach, koncentracji chakry w najróżniejszy sposób
i niemal roztrzaskaniu kubka z kawą o ścianę, poduszka naprzeciwko mnie, ta z
głupim spiralnym wzorem, zajęła się ogniem. Nie normalnym, tlącym się powoli
ogniem, a tym przepełnionym chakrą, czarnym płomieniem, który rozrastał się z
każdą sekundą.
Szybkim kopem zrzuciłem ją z kanapy, przydeptując ją szybko.
Ogień nie gasł, buzując niemal radośnie, za to zajęła się moja skarpetka.
- Kurwa mać!
Niko weszła do pokoju z odciśniętą książką na policzku,
drapiąc się po brzuchu. Zastała mnie skaczącego na jednej nodze, w pośpiechu
ściągającego skarpetkę z poparzonej stopy.
- ...co. Oh.
Na płonące na ziemi przedmioty Niko wylała przytaszczony z
łazienki kubeł wody. Ogień nie zgasł, za to dookoła natychmiast uniosła się
cuchnąca para. Czerń powoli, skrupulatnie trawiła materiał. Kawałek po kawałku.
Staliśmy jak zahipnotyzowani.
- Jestem naprawdę pod wrażeniem, Sasuke. - Niko złapała mnie
pod rękę, udając ośli zachwyt. - Potencjał klanu Uchiha w interwencjach w
obliczu złego wystroju wnętrz jest niezwykły.
- Zamknij się, próbuję to ugasić - warknąłem, nie mogąc
powstrzymać uśmiechu. Wytrzeszczałem Sharingana jak głupi, próbując chakrą
powstrzymać przypalenie podłogi.
- Otworzę okno.
Ostatni dzień naszej wolności zapowiadał się normalnie. Mimo
to siedzieliśmy z Niko jak na szpilkach, wsparci o siebie na kanapie z oczami
utkwionymi w te same zdania książek przez paręnaście minut. Nasze herbaty dawno
wypite, kubki zalegające w rosnącej stercie brudów w zlewie. Z każdą godziną
coś tak banalnego i codziennego jak zmywanie coraz bardziej wydawało się
nieodpowiedzialną ucieczką od rzeczywistości. Rutyną, na którą nie mieliśmy
ochoty.
Czas się dla nas zatrzymał. Delektowaliśmy się sobą i
nierobieniem niczego, naszymi czterema kątami, ubraniami cywili i kupionym
uliczkę dalej tłustym katsudonem, który miał nam przynieść szczęście w walce.
Westchnąłem głęboko, wdychając jakiś nowy zapach we włosach
Niko i patrząc, jak kiwa na boki trzymanym w zębach patykiem po dango. Jej
palce stukały o krawędź czytanego przez nią tomiska do tego samego rytmu. Góra,
dół. Zapytałem w myślach, co czyta, wtykając nos w jej szyję i przymykając
zmęczone powieki. Moim oczom ukazał się namiot z Pierwszym i Drugim Hokage
planującymi strategię walki przeciwko Kumogakure podczas Pierwszej Światowej
Wojny Shinobi. Obraz zniknął, gdy Niko wróciła do czytania nudnych szczegółów i
źródeł, ale jej podświadomy rytm pozostał. Góra, dół. Góra, dół.
Zaczynałem przysypiać, a musiałem jeszcze zapieczętować
broń, wyczyścić i naostrzyć Serimochi, przygotować uniform i powtórzyć rozkład
stadionu.
Przytulną ciszę przerwało stukanie.
Za oknem stał ogromny kruk.
Wyprostowaliśmy się oboje, natychmiast trzeźwiejąc.
Ptaszysko nie odezwało się. Przez chwilę przyglądało się nam zza szyby,
oszołomione - jakby samo było zaskoczone tym, że się tu znalazło.
Niko poderwała się z kanapy, podjechała na skarpetkach do
okna i z uprzejmym uśmiechem uchyliła je. Wiatr próbował wedrzeć się do środka,
więc przytrzymała wibrującą ramę, przystawiając do powstałej szpary swoje
przedramię.
Ptaszysko, którego czarne pióra były targane przez
bezlitosną pogodę, rzuciło okiem na zaproponowany sposób transportu i po chwili
kalkulacji, z niechęcią, jaką wcześniej widziałem tylko u ludzi, weszło na rękę
Niko. Ta zatrzasnęła okno.
Już otwierałem usta, by zapytać nieznajomego summona, cóż za
ważną wiadomość przyniósł, gdy ten wzbił się do lotu, odfrunął kawałek i
zamienił się w Itachi’ego.
Poczułem na języku i w palcach panikę Niko. Dziewczyna
odskoczyła, chwytając się jak oparzona za rękę, na której siedział ptak.
Zobaczyłem milion możliwych złych wiadomości, przejęcie, nieufność, próbę
uspokojenia mnie. Tak jakbym to ja miał z zaskoczenia wykorkować, nie
ona.
Uciszyłem ją jednym uczuciem, pociągając ją przy tym w
kierunku kanapy. Sam za to automatycznie wstałem, by lepiej widzieć sylwetkę
bruneta. Był ubrany w ciemne cywilne ubrania. Nie był spięty ani ranny. Jedyne,
co mnie zdziwiło, to to, że w ogóle usiadł na ręce Niko. No i śmieszna opaska
na jego oku.
Zabawne. Jeszcze tydzień temu myślałem, że już zawszę będę
na niego patrzył oczami Niko. Teraz widziałem go jego własnymi.
- Czego chcesz? - warknąłem, widząc że to właśnie w nie
wpatruje się bezczelnie mój brat.
Niko wysłała mi trzydzieści nowych możliwości. Westchnąłem,
stawiając między nami blokadę. Posłałem jej znad ramienia potępiające
spojrzenie. Nie mogłem się przez nią skupić.
Itachi przerzucił między nami samotnym okiem, kalkulując
uważnie coś, co dla niego musiało być osobliwym zachowaniem. Milczał dobrą
minutę. W końcu musiał się poddać, bo nabrał powietrza, a jego spojrzenie
gładko prześlizgnęło się na ustawioną przy workach na śmieci przypaloną
poduszkę.
Cholera. Z lenistwa nie pozbyliśmy się kompromitujących
dowodów.
- Przyszedłem sprawdzić, czy zdołałeś obudzić moce mojego
Mangekyo - wytłumaczył płaskim tonem. Mogłem przysiąc, że na jego twarzy
widnieje cień uśmiechu, ale w sumie musiało być to wrażenie wywołane jego aurą
i tą durną sytuacją. - Ale widać niepotrzebnie się trudziłem - skwitował,
widząc, że wiem, gdzie patrzy.
Oparł się nonszalancko o blat, zupełnie jakby był tu mile
widziany i miał coś więcej do pogadania.
- Oczywiście, że nie. Wszystko jest pod kontrolą - syknąłem.
Niko westchnęła.
- Napijesz się herbaty? Mamy też chyba jeszcze dango,
jeśli-...
- Przyszedłem tylko upewnić się, że jesteście gotowi. - Obleciał
niechętnie wzrokiem całe mieszkanie, zupełnie jakby je znał lub z czymś
porównywał. - Rozmawiałem z Hokage-sama. Zgodziła się na twoją wersję planu -
rzucił do Niko, nie racząc jej jednak spojrzeniem.
Jej myśli brutalną siłą przebiły się do moich. Nagle,
ideowo, niczym podekscytowany, triumfalny chichot zrozumienia, rozszyfrowania
go. Na początku zirytowało mnie, że kunoichi tak się podnieca obecnością mojego
brata, ale chwilę potem dotarł do mnie jej przekaz.
Itachi się żegnał.
Był pewien, że nie przeżyje tej walki. Że jest zbyt słaby,
by użyć na Danzo Izanami, walczyć z Korzeniem, a potem jeszcze zaprzęgnąć jedno
oko Shisui’ego do rzucenia Kotoamatsukami. Uważał, że jego ciało nie wytrzyma
tego napięcia i zbliżająca się walka zniszczy w nim wszystko, co naprawiła
Hokage.
A może tak jak my - miał jeszcze swój plan. Inny. Awaryjny.
Tchórz nie chciał tego przyznać. Może nie bał się śmierci,
może planował ją od dawna. Może było to według niego odwagą. Jednak nie
potrafił sobie odmówić tej jednej durnej wizyty. Jednego dopięcia na ostatni
guzik. Upewnienia się, że damy radę. Zobaczenia nas ostatni raz poza walką,
szczęśliwych.
Warknąłem, czując gulę w gardle. Moje myśli zostały po raz
kolejny splugawione przez Niko i jej ckliwe próby przekonania mnie, że Itachi
chce dla nas dobrze.
- Sasuke podpalił poduszkę czarnym ogniem - mruknęła kunoichi,
przerywając ciszę. Od razu zaatakowałem ją wściekłymi myślami, ale tym razem to
ona odizolowała się ode mnie, posyłając nam fałszywy uśmiech. Niedoceniony, bo
Itachi wpatrywał się bez zainteresowania w zwoje na półkach, nie w nią. A Niko
oczywiście nie mogła wytrzymać kilku minut bycia ignorowaną. - Byłoby super,
gdybyś mu wytłumaczył, że to nie do tego służy.
Chciałem rzucić w nią poduszką, ale wszystkie były za nią.
Wiadome było, co próbuje zrobić, ale ani ja, ani on nie byliśmy na tyle głupi,
by dać się wciągnąć w jej gierki.
- Nazwałem je Amaterasu i Tsukiyomi. Prędzej czy później
odkryjesz potencjał ich i Susanoo - westchnął ze zrezygnowaniem Itachi, w końcu
odsuwając się od blatu. Widocznie był to koniec wizyty kontrolnej. I dobrze. -
Uważaj jutro na siebie, Sasuke.
Prychnąłem, zaskoczony jego słowami. Niko oburzyła się w
myślach, że nie martwił się też o nią.
Nie musiał mi tego mówić. To było głupie. Chore.
Niedorzeczne. Za kogo on się, kurwa, miał?
Nie miałem zamiaru dać się pokonać. Jego porażka - narażenie
Niko - też nie wchodziło w grę. Byłoby to absolutnie żałosne.
- Ty też nie staraj się zbytnio zabić. - Tak jakby
moja prośba miała zmienić jego masochistyczne, dziecinne nawyki.
- Ale umiarkowanie już mogę? - Brew Itachi’ego uniosła się
delikatnie zanim dotarło do mnie, że coś powiedziałem. Odwróciłem wzrok od jego
twarzy, czując obrzydzenie wobec samego siebie.
Co zaskakujące, stawała się powoli znajoma. Normalna.
Otworzył okno. Do pomieszczenia wdarł się chłód.
- Jeśli uznasz to za stosowne.
Brunet nie odpowiedział. Jego sylwetkę w mgnieniu oka spowił
dziwny dym, który rozproszył się przy trzepocie migoczących skrzydeł kruka.
Ptaszysko wyleciało przez okno, pikując prosto w dół, zapewne po to, bym nie
widział, w którym kierunku następnie poleci.
Wypuściłem powietrze z płuc. Moje serce biło nieco szybciej,
niż powinno.
- Rozluźnij szczękę, zaraz mi łeb pęknie - warknęła z boku
Niko, rozmasowując sobie na pokaz skronie. Wizyta Itachi’ego zupełnie po niej
spłynęła. Wręcz cieszyła się z niej, widziała jako rodzaj postępu. Wariatka.
Nadal nie mogłem pojąć ich relacji.
Zamknąłem okno, wracając na kanapę.
- Ciesz się jego uwagą, póki możesz. Przestanie się do
ciebie odzywać, gdy wbijesz mu nóż w plecy.
Moja klatka piersiowa zamigotała z jej wysłanym żalem.
Naprawdę zależało jej na nim i naszych relacjach. Nawet nie starała się tego
ukryć. Było to trochę żałosne. Zawsze jej powtarzałem, od samego początku, że
zbyt łatwo było ją rozczytać.
Sięgnąłem po porzuconą gdzieś na podłodze książkę. Niko
oparła się o moje ramię, zupełnie jakby nie starczył jej tylko kontakt
umysłowy.
- Udobruchałam jednego, poradzę sobie i z drugim.
Jutro są moje 29 urodziny i to chyba jeden z lepszych prezentów jakie mogłem dostać. Chciałem Ci szczerze podziękować za aktualną notkę jak i cały ten blog. Wchodzę tutaj jakoś od jednej z pierwszych notek jeszcze za czasów Onetu. Trochę dziwnie się czuję będąc prawie 30 letnim facetem, ale ten blog to najlepsze opowiadanie jakie kiedykolwiek w internecie czytałem. W zasadzie to jedyne miejsce związane z Naruto które trzyma poziom, po tym co zrobiło się z mangi (po tylu latach od zakończenia gdy tylko próbuję sobie wyobrazić jak miałby wyglądać stosunek między Sasuke i Sakurą z którego urodziła się Sałata chowam się pod biurko z odruchami choroby sierocej). Naprawdę szczerze i z całego serca dziękuję w imieniu swoim jak i wielu czytelników którzy czytali ale nie komentowali. Ja Wiem, że tego typu komentarz lepiej wyglądał by przy ostatniej notce, ale nie mogłem się powstrzymać. Pora zabierać się do czytania; co z tego, że siedzę w pracy.. :)
OdpowiedzUsuńPS: Myślisz, że istnieje szansa opublikowania całości w Wordzie? Chętnie wrzuciłbym sobie całe opowiadanie na czytnik, żeby zawsze je mieć pod ręką.
PS2: Jeszcze raz dziękuję. Jesteś Wielka!
29 lat?! XD Nie powinno Cię tu być! AAAAAAA!
UsuńA tak serio - bardzo dziękuję za miłe słowa. Myślę, że to nie jest kwestia tego, że nie ma w polskim internecie dobrych blogów. Po prostu nie szukałeś :P A mój był kiedyś popularny przez nazwę i sobie nazbierał czytelników. Iiii może Ci się podoba mój styl pisania, bo jestem (prawie) tak stara jak Ty! :D I mój sposób przedstawiania wydarzeń bardziej do Ciebie trafia niż, dajmy na to, 15-latki (którą też byłam, na początku).
Też mam dziwne odruchy, gdy pomyślę o Boruto ;_;
Całe opowiadanie skompiluję w pliki worda i pdfy, gdy tylko uzupełnię archiwum na blogu. Każdy będzie mógł czytać całość gdzie chce czy nawet ją sobie wydrukować.
Jeszcze raz dziękuję za komentarz :D Miłego czytania i wszystkiego najlepszego~
O jej!
OdpowiedzUsuńOd czasu opublikowania ostatniej notki, codziennie sprawdzałam czy coś nowego się nie pojawiło.
Przez chwilę nawet byłam przekonana, że jestem w złym miejscu, ale dotarło do mnie, że to nowy szablon.
Przez większość notki czułam wzruszenie - miałam wrażenie, jakbym wróciła do miejsca, które znam i kocham i bardzo za nim tęskniłam (dziwne to uczucie - przecież tu codziennie byłam!).
Zaczęłam czytać Twoje opowiadanie na początku liceum, teraz stary ze mnie człowiek, bo 26 letni. Pamiętam jeszcze jak była tu playlista do słuchania podczas czytania :) Nawet mam ją chyba gdzieś wydrukowaną.
Popieram przedmówcę w kwestii najlepszego bloga. To najlepsze fanfic jaki czytałam w polskiej części Internetu, a wszystkie związane z Naruto bije na głowę. Szkoda, że nadchodzi koniec –ale jak to ujmują w niektórych kręgach: „coś się kończy, coś zaczyna”.
Niecierpliwie wyczekuję kolejnej notki.
Te słowa o ukochanym miejscu mnie powalają T_T Przestań.
UsuńNie pamiętam playlisty, ale na pewno słucham już zupełnie innej muzyki. Mam spisane utwory, których słowa idealnie oddają emocje bohaterów w różnych sytuacjach i wobec siebie nawzajem. Chyba złożę ją w listę i gdzieś umieszczę...
Co do oceny jakości - to NIE JEST konkurs na najlepszego bloga. Nie konkuruję z innymi, a współpracuję. Nie mówcie proszę, że jest najlepszy, póki nie czytacie innych :P Tak Wam się tylko wydaje przez sentyment.
Dziękuję za komentarz <3
Zabieram się za czytanie! <3
OdpowiedzUsuńNapisałam bardzo długi komentarz ale chyba przeglądarka w komórce mi go zjadła, spróbuję go odtworzyć chociaż trochę.
OdpowiedzUsuńNigdy nie miałam problemu z twoim "skandalicznym" jak to nazwałaś tempem. Bo wiedziałam, że wrócisz. W końcu to się stało, i to w jakim stylu! Twój styl pisania jak i sama historia są absolutnie wyjątkowe. Jestem związana z twoim blogiem od przeszło 6 lat a jakość twoich rozdziałów zawsze jedynie wzrastała. Mam nadzieję, że wiążesz swoją przyszłość (chociażby hobbystycznie) z pisaniem.
Nowy rozdział jest świetnie ukazuje kontrast Sasuke i Niko, pięknie to pokazałaś tworząc tę "więź". Zbudowałaś wokół nich dopracowany system zaufania, wierzę temu co mówią do siebie, ponieważ ma to fundamenty w poprzednich rozdziałach. Twoje postacie są niesamowicie wiarygodne w swoich działaniach.Nie wiem czy rozumiesz o co mi chodzi, ale dzięki temu mam jeszcze większą przyjemność z czytania twojej twórczości.
Boję się co się stanie dalej, ale jestem niezmiernie ciekawa losu Sasuke, Niko i Itachiego. Nie skrzywdź ich (i nas) za bardzo. :(
Da się wyczuć też czas, jaki minął od opublikowania ostatniego rozdziału. Czuję, jakbyś zmieniła trochę stosunek do tej historii. Powiedz mi, jeżeli się mylę.
Czekam z niecierpliwością na zwieńczenie tej pięknej historii, mam nadzieję, że nieostatniej w twoim wydaniu.
Ściskam
J
Nawet JA jestem na siebie wściekła za moje tempo. Ale niestety tak długie rozdziały zajmują MAAAASĘ czasu. Naprawdę masę. Setki godzin. Przed komputerem, w busie, w łóżku. Samo czytanie wymaga długiego czasu. A pisanie/poprawianie? Jezu.
UsuńJa nikogo w tej historii nie skrzywdzę :) Tylko bohaterowie mogą się krzywdzić nawzajem, he he.
Zmieniłam stosunek do tej historii, bardzo. Pisałam ten rozdział nie z zamiarem pisania dla pisania, a zakończenia. Zamknięcia wszystkich wątków. Pisało się go baaardzo trudno, jest chyba najbardziej edytowanym, poprawianym, przestawianym i konsultowanym rozdziałem. Po prostu wiedziałam, co chcę napisać, co planowałam od 3 lat, co tam ma być, jakie uczucia ma wywołać... dlatego dla mnie to nie jest 'nowy' rozdział, tylko stary, bo ja w nim żyję już tyle czasu i tyle się z nim trudzę :P
Dziękuję bardzo, również ściskam <3
Przeczytałam cały rozdział jednym tchem... po prostu brak mi słów, to jak poprowadziłaś historie na tym blogu zwłaszcza po tak długim okresie nieaktywności... jestem pełna podziwu, wielkie dzięki za to że nie porzuciłaś bloga ;) ktoś napisał że to jest najlepszy blog, powiedziałaś że nie bo nie czytał innych, czytałam duuuuużo blogów o Naruto, ale tylko do Twojego się tak przywiązałam i do tej historii jest wyjątkowa i to jest widać. Ogólnie nie moge sie doczekać kolejnego rozdziału czekanie kolejny tydzień wiedząc że jest gotowy... straszne, chyba nie wytrzymam.
OdpowiedzUsuńBardzo mi sie podoba Twój styl pisania oraz kreatywność, pamiętam że mówiłaś że może napiszesz książkę, jeśli tak się stanie daj znać na pewno kupie. ;)
O porzuceniu bloga nie było mowy! :o po prostu pisałam to no... z 1,5 roku. Nie wiem do końca, co się stało. Nie umiem już pracować systematycznie...
UsuńJak zdecyduję, który z moich pomysłów przerobić na książkę i zabiorę się za pisanie, na pewno Was poinformuję! :D
To bardzo długo, jaa usunełam komentarz bo nie lubie podawać swoich danych xD a i tak sie wyświetla.. no cóż. to od nowa.
UsuńWielkie dzięki, jeśli kiedyś napiszesz książke to na pewno ją kupie bo masz już jedną fankę. ;p
A tam, warto było czekać te 1.5 roku ;)
W końcu mogę skomentować chociaż przeczytałam w pracy. Klienci nie zając mogą poczekać.
OdpowiedzUsuńI jestem zachwycona Wchodziłam dzień w dzień od ostatniego rozdziału (tak dobrze czytasz, od ostatniego), mając nadzieję ze opublikujesz cokolwiek. I patrąz na komentarze powyżej musze powiedzieć że już nie czuje sie staro. Mam 26 lat, i też jestem z Tobą od Onetu... Ile to już lat.
Fenomenalnie opisałaś więź i przywiązanie, czy to Niko czy Sasuke o Itasiu nie mówiąc.
Kocham i czekam na nast. rozdział. Nawet następne 2 lata ;)
Woah, równolatka~! Jak miło :D
UsuńNo już na następny nie będzie tyle czekania, zapewniam.
Cieszę się, że się podobało.
Pozdrawiam! <3
Nawet nie wiesz, jakie to wspaniałe uczucie siadać przed nowym Rozdziałem z takim samym poziomem ekscytacji, jak prawie 10 (!) lat temu. Przeczytałam wszystko od razu, po telefonie od mojego chłopaka, że już opublikowałaś. Po informacji, że ukaże się w środę, czatowaliśmy nawzajem, aby nie przegapić :P. Jako osoba, która od gimnazjum, a mam teraz 24 lata, odświeża Twojego bloga codziennie, była to przyjemność na granicy wzruszenia. Ogromnie się cieszę, że pomimo upływu tylu lat, wszystkich zmian w życiu i nawału obowiązków zdecydowałaś się dokończyć tą piękną historię, do której wszyscy tak się przywiązaliśmy, a jej poziom nadal zaskakuje, a nawet jest coraz lepszy, dojrzalszy. Może tak długie przerwy w publikacji ostatnich Rozdziałów, były potrzebne? Dzięki temu czuję rozwój bohaterów, ciężar ich decyzji, powolne zmiany, jakie zachodziły w ich charakterach od momentu, gdy się poznali. Teraz jak o tym myślę, pierwsze Rozdziały wydają się strasznie odległe i niewinne od tego, co dzieje się teraz. Propos fabuły, czytałam z zapartym tchem, pomysł z więzią, którą wytworzyli bohaterowie - genialny, szczególnie biorąc pod uwagę zamknięte charaktery obydwu bohaterów, interpretuje to, jako ogromny krok w stronę zaufania drugiej osobie i otworzenia się na innych. Bardzo się cieszę, że tak subtelnie pokazałaś tak ważną rzecz w tak naturalny sposób. Narracja z poziomu Itachiego dosłownie zwaliła mnie z nóg, dokładnie tak wyobrażałam sobie środek jego głowy, spokojny, matematyczny umysł z lekką obsesją na punkcie swojego Sasa :P. Nie dziwię się, że napisanie tego zajęło Ci tyle czasu, w każdym zdaniu czuje się ogromną analizę, którą musiałaś przeprowadzić, aby wszystko wyszło wiarygodnie i udało się znakomicie! Z niecierpliwością czekam na kolejną część, dziękuję Ci za powrót w wielkim stylu. Ciepłe uściski z Uniwerku,
OdpowiedzUsuńHikki
AAAAAAAAAAA! <3 Hikki, na Twoje komentarze zawsze można liczyć T_T nareszcie ktoś mówi o fabule, a nie tylko mnie wychwala :P
UsuńNaprawdę wszyscy wchodzicie codziennie?! XD (ja nie wchodzę w ogóle lol). Zawsze się dziwiłam, że przez 2 lata miałam 90-100 wejść dziennie, mimo że nic się nie działo... i to wszystko WY! Niecierpliwi, czatujący! :D
Ekhym. Co do dojrzewania Niko i Sasa - myślę, że to nie tyle zamierzony efekt (bohaterowie spędzają ze sobą na blogu... pół roku max, nie powinni dojrzewać w tak zastraszającym tempie), po prostu ja zmieniam się jako osoba. To tylko sygnał, że powinnam była zacząć pisać dużo później, jak byłam wykształconym charakterem i wiedziałam, co chcę napisać. Wtedy pierwsze rozdziały też miały jakiś poziom. :P A tak to cały blog jest... niekonsekwentny.
Właśnie, wszyscy wychwalacie "zmiany", ja widzę niekonsekwencję :D
Cieszę się, że pomysł "więzi" się spodobał. :) Długo myślałam nad takim rozwiązaniem (np. do książki) i uznałam to za ładne podsumowanie budowania ich relacji. Co jak co, ale oboje od dłuższego czasu zastanawiali się, co drugiej osobie siedzi w głowie. Bardzo przydatne, zwłaszcza w świecie shinobi.
Narracja Itachi'ego... ah. Tak cierpiałam, pisząc to. Nawet nie wiem, co wtedy myślałam. Może nic :P Może tylko powtarzałam sobie różne obelgi na Konohę, Sasa i Niko. I tę całą irytację przelałam w jego fragmenty. Wyszło sucho, analitycznie i z lekką obsesją? Super. Taki jest mój Itachi! <3
Dzięki za komentarz T_T I wysiadywanie mi bloga. Ściskam serdecznie i Ciebie i czatującego chłopaka <3
Prosiłaś o wytykanie błędów w notce, więc raportuję:
OdpowiedzUsuń"Trudno to było poskromić, zupełnie jakbym ze starego konia w stępie przesiadł się na energicznego ogara gotowego do galopu."
Nie kwestionuję, rzecz jasna, potencjalnej gotowości myśliwskich psów do galopu, ale podejrzewam, że jednak chodziło Ci o "ogiera", haha!
Wysyłam ciepłe uściski i mnóstwo szczerej wdzięczności za pisanie.
*zawstydzona ucieka i poprawia* Dzięki! <3
UsuńNw czy jesteś fanką star wars ale postacie Kylo Rena i Rey to jakby kopia Sasuke i Niko, są oni jak między galaktyczna wizja twoich postaci. Na dodatek są podobni nie tylko z wyglądu i charakteru ale także historii poniekąd, moze ty i twórca nowej trylogii SW to wielkie umysły myślące podobnie, nawet ta ich "więź"- jak to nazwalas, łącząca twoich bohaterów ma swój powiedzmy odpowiednik jeśli chodzi o reylo (force bond). Twoja wersja jest oczywiście bardziej "rozbudowana" jeśli chodzi o to wszystko, dlatego nowe gwiezdne wojny kojarzą mi się z twoją historią dziejącą się gdzieś w kosmosie w wersji demo.
OdpowiedzUsuńNah, nie jestem fanką SW. Wiem, co to Reylo, ale z tego co wiem, jest ono mocno wymuszone i nie ma podstaw w filmie? Romantycznych scen? Podtekstów? Czegokolwiek?
UsuńWiem, że ludzie uważają, by główna bohaterka broń boże nie była sama (bo przecież nastolatki są słabe i ich funkcją w filmach, zwłaszcza sci-fi/fantasy, jest posiadanie chłopaka) no i idealną partią nie będą dla niej przyjaciele, a totalny niezrównoważony psychopata :) No ale bez przesady.
Tak offtopowo - była w internecie jakiś czas temu mocna spina, bo fabuła Ostatniego Jedi była mocno podobna do czyjegoś fanfika o Reylo :D łącznie z przeszłością Rey itd. Także wniosek jest taki, że w dzisiejszych czasach trudno jest stworzyć coś, co nie będzie choć trochę przypominało czegoś innego. Nawet, jeśli jest się scenarzystą Disneya.
Tak czy siak - ciężko mi wskazać, do kogo podobna jest Niko (o wiele łatwiej powiązać mi mojego Sasa, jako że mam masę męskich postaci, które mnie inspirują), ale do StarWars bym w życiu nie nawiązywała.
Pozdrawiam!
A gdzie nowy Rozdział się zapodział? Już dałaś palec to chce się całej ręki :P
OdpowiedzUsuńCo do poprzednich komentarzy - naprawdę fabuła bloga posuwa się tylko o pół roku? W mojej głowie trwało to parę lat, hahaha. Nie widzę jednak, wspomnianej przez Ciebie niekonsekwencji, moim zdaniem wszystko wyszło bardzo naturalnie, łącznie z klimatem, który zmieniał się z w miarę lekkiego, romansowego, na bardziej poważny i mroczny. Jako fanka wszystkich połączeń romans + akcja jestem zachwycona.
Co do Itachiego, to nie tylko on, ale i reszta postaci ma rozpisane charaktery o wiele lepiej niż w tej strasznej, koszmarnej kontynuacji B-Boruto *wzdryga się*. Przyznam się bez bicia, że z sentymentu oglądam to co tydzień, chyba tylko po to by coraz bardziej się dobić. Ja nie wiem, czy autor już miał kompletnie wszystko w dupie, czy nie miał pojęcia jak to wszystko zakończyć, ale wszystkie dorosłe postacie nie dość, że są okropne, to jeszcze są naprawdę paskudnymi rodzicami. Nie wiem co ma wspólnego ten nowy emo Sas z dziwnymi ubraniami i grzywką do swojej cool, mścicielskiej wersji anime. Chyba, że poddał się już całkowicie, po realizacji swojego błędu, jakim było poślubienie Sakury, z którą praktycznie NIC go nie łączyło. Nie mogę tego przeżyć, tak samo jak nowej wersji Naruto, który olewa swoją rodzinę tłumacząc się praca, z którą inni Hokage radzili sobie bez problemu W CZASACH WOJNY (????), a autor usilnie chce pokazać to za super zachowanie i daje do zrozumienia, że to Boruto powinien się zmienić, matko. Tak samo jak Sasuke, który najwidoczniej nie potrafi wytrzymać we własnym domu, w którym jak już się pojawia, to wychowuje cudze dzieci. A swoją droga, oprócz okropnego imienia, postać Sarady naprawdę mi się podoba. Co jest chyba jedynym pozytywnym akcentem.
Dobra, uff, żale wylane. Co za wybuch xD. Podsumowując, przy tej rakowej wersji, Twoja wlewa miód na moją umęczoną duszę, cieszę się, że istnieje tak piękna alternatywa do mojego ulubionego anime z dzieciństwa.
Zapomniałam ostatnim razem pochwalić Cię jeszcze za cudowny szablon! Przepiękna grafika, prawie czuję się gorące, letnie powietrze <3 Miałam szczęście przebywać rok w Japonii i aż zatęskniło mi się za tym klimatem wąskich uliczek przepełnionych zapachem smażonego jedzenia. Sas oczywiście jak zwykle kuszący xD.
Majówkowe uściski
Hikki
(jeszcze pewnie przypomni mi się sto innych rzeczy, co chciałam ci powiedzieć, więc to nie ostatni komentarz ^^’)
Noo Sasuke i Niko poznają się jak jest wczesne lato, a teraz robi się zima. Pół roku.
UsuńZgadzam się co do ewolucji postaci w Boruto (choć nie oglądam). Widziałam wiele analiz na temat zachowania Sasuke, Sakury i Naruto wobec ich dzieci, ale wydają mi się one tylko naiwnymi próbami wytłumaczenia błędów Kishimoto przez jego fanów. Tak naprawdę anime często nie ma sensu (i psychologicznej głębi) i ja się z tym pogodziłam.
Jedyne, czemu się dziwię i co mnie zaskakuje, to fakt, że spełnienie marzenia Naruto pokazane jest jako... problem. Naruto nie wydaje się czerpać przyjemności z bycia Hokage. My, jako osoby zainwestowane w patrzenie, jak dorasta on jako postać i podąża za swoimi marzeniami, kibicujący mu, powinniśmy chociaż móc zobaczyć moment, gdy zostaje on mianowany Hokage, gdy spełniają się jego marzenia. Powinien krzyczeć z radości, płakać, być dumny. A jakoś... tej konkluzji całego wątku nie było. Fabuła zakończyła się mizernie, jakby zmieniono jej cel na... nie wiem. Uspokojenie Sasuke i rodzenie dzieci. Nie tego się spodziewałam.
Wiem, że byłaś w Japonii! Miałaś mi wysłać pocztówkę!
:<
(w poniedziałek wyjeżdżam, do tego czasu naprawdę będzie kolejny rozdział)
Pozdrawiam! <3