Jedliśmy
przez około dwadzieścia minut. W sumie Naruto skończył po jednej minucie, ale
został z nami przy barze, póki i nasze porcje nie zniknęły. Sakura skarżyła się
na swoją nową koleżankę z drużyny, nie pozostawiając na niej suchej nitki,
blondyn tylko grymasił o „zarozumiałym Neji’m”. Ja, lekko już
znudzona, tylko przytakiwałam, albowiem nie znałam ani niejakiej Ino, ani członka
klanu Hyuuga. Wszyscy już skończyli swoje porcje i dalej rozmawiali, gdy słońce
całkowicie zniknęło za horyzontem.
– No, to już będę iść… – powiedziała w
końcu Haruno, zeskakując ze stołka. Pomachała wszystkim. – Do jutra! Pa pa,
Sasuke-kun! – dodała zaraz słodkim głosem i ruszyła wolno w stronę swojego
domu. Była jedyną osobą spośród nas, na którą w domu czekali zniecierpliwieni
rodzice. Pewnie nie zdawała sobie sprawy z własnego szczęścia. Sasuke
przewrócił oczami na dodatkowe pożegnanie i po prostu je zignorował. Miałam
ochotę mu coś powiedzieć na ten temat, ale zrozumiałam, że znam go dopiero
jeden dzień i nie powinnam za bardzo ingerować w sprawy jego serca. Ha, jeśli
takowe miał, oczywiście.
Haruno, z drugiej strony, była w nim
szalenie zakochana. Wariatka.
– Zostajesz tu? – zapytałam cicho, patrząc
na wspomnianego bruneta. Ten tylko wzruszył ramionami. Nie wiedziałam, jak
to odczytać. – Ok... w takim razie do zobaczenia w domu?
– Łał! – wykrzyknął Naruto z
podekscytowaniem. – Mieszkacie razem! Ty farciarzu... – Klepnął Uchihę w
plecy, tak po przyjacielsku. Jego zarumieniona twarz zdradzała ogromne
podekscytowanie. Nie wiem zupełnie, dlaczego. – ...nic się nie chwaliłeś,
szczwany psie!
– Ne, to ja też będę… – Odwróciłam się
na krześle i już miałam zeskoczyć, gdy coś mnie powstrzymało. – …zmykać? –
dokończyłam niepewnie, zauważając wkurzoną minę różowowłosej kunoichi stojącej
parę centymetrów przede mną. Uniosłam brew. – Jakiś problem?
– Ty… ty jesteś problemem – wysapała
Sakura i spiorunowała mnie spojrzeniem chłodno zielonych, pełnych furii oczu.
Ojojoj, bardzo niemiłe z jej strony. Pochyliłam się lekko, by nasze twarzy były
na tym samym poziomie. Krzesła w Ichiraku były dość wysokie.
Zwykle starałam się być bezkonfliktowa,
serio. O ile ktoś mi wyraźnie nie podpadł lub nie zrujnował życia, nie wszczynałam
bójek czy kłótni. Współczułam dziewczynie gustu i braku odwzajemnienia czegoś,
co zapewne ludzie w naszym wieku nazywali zakochaniem, ale... czy Sakura
musiała z zazdrości rujnować tak miło spędzony wieczór? Pomijając to, że
dzielenie czterech kątów z Panem Ciemności nie było niczym przyjemnym?
– …mieszkasz z… Sasuke-kunem? –
zapytała wolno Haruno.
– Taaak… – uśmiechnęłam się szeroko,
starając się jak najbardziej podkreślić, że nie mam pojęcia, o co to całe
zamieszanie. Nie dzieliłam z nim apartamentu z wyboru, to było chyba jasne. – A
co? Coś w tym złego?
Skoro różowa chciała walczyć na ulicy o
kogoś, kogo żadna z nas nie miała i jedna z nas -ja – nawet nie chciała mieć,
to nie mogłam sprawić jej zawodu. Brakowało mi jakiejś akcji w tym
towarzystwie. Oczywiście Uchiha nie ruszył zacnego tyłka, ale nie to
było problemem.
– Tak – warknęła Haruno. Naruto
aż skulił się na krześle. Biedny chłopak. W powietrzu wisiała nieprzyjazna
aura. Dziewczyna miała bardzo zimną, dobrze skoncentrowaną chakrę. – Zabraniam
ci. Nie zbliżaj się do niego, bo…
– Bo co mi zrobisz? – westchnęłam,
pochylając się jeszcze bardziej. Byłam świadoma, że przekraczam granice Sakury,
ale hej – nie była zbyt miła. Jasne, nie doszło jeszcze do rękoczynów, ale jej
twarz mówiła jasno, że niewiele brakuje. A ja? Byłam tylko małą, niewinną
kotką, która zamieszkała z Bezlitosnym Gburem i została wysłana przez niego na
posiłek z zazdrosnymi o niego ludźmi, których w życiu nie widziała na oczy.
Gdzie tu sprawiedliwość?
– Co ci zrobię? – powtórzyła sobie
Sakura. Jej twarz była wręcz rozpalona, niemalże wpasowywała się w różowo-czerwoną
tonację kunoichi. – Otóż będę bardzo zła… wręcz… niezmiernie….
– …Nie polecam…! – wtrącił szybko
Uzumaki, kręcąc głową i chowając się za Sasuke, który bez emocji oglądał to
całe widowisko, jakby w ogóle go ono nie dotyczyło. A dotyczyło, do cholery!
– …a to się źle skończy. Dla ciebie…
Niko-chan… – dokończyła Haruno, unosząc głowę wyżej niż zwykle, mierząc mnie
wściekłym wzrokiem i czekając na ripostę. W jej opasce z symbolem Liścia
odbiły się pierwsze zapalane na ulicy latarnie. Wzruszyłam ramionami.
– Tłumaczyłam się już. Więcej nie
będę – odpowiedziałam ostro, patrząc na Uchihę. Nasze spojrzenia się
spotkały. W tak słabym świetle jego oczy wydawały się jeszcze bardziej
pochmurne. Westchnęłam, przemawiając normalnym tonem, który łatwo powinien był być
zagłuszony przez wieczorny zgiełk. – To, gdzie mieszkam, nie powinno cię
obchodzić. To raz. Nie sądzę, aby „Sasuke-kun”… – Powiedziałam to
naśladując ton Sakury, a raczej parodiując go, co podkreśliłam znakiem
cudzysłowu wykonanym palcami w powietrzu. Zeszłam z krzesła, kontynuując. – …był
twoją własnością. To dwa. – Sakura głośno przełknęła ślinę, a jej wyraz
twarzy z gotowego do mordu zamienił się na łagodny i pełen zaskoczenia. – Ne, nawet
jeśli… nie jestem nim zainteresowana. I nie uważam, że kiedykolwiek będę.
To trzy. Tak więc… uspokój się i idź do domu. Ja też już pójdę. –Odsunęłam
się o krok, robiąc jej przejście. – I wierz mi, chciałabym się móc z tobą
zamienić na sytuacje – wycedziłam gorzko, widząc kątem oka, jak Sasuke próbuje
spiorunować rozsierdzonym spojrzeniem moje niewinne plecy.
Nie pozostało mi nic innego jak
uśmiechnąć się i przekląć pod nosem. Różowowłosa odwróciła się na pięcie i
potupała w kierunku wcześniej obranym. Była zdenerwowana i rozgoryczona. Jeśli
nic do niej nie dotarło, to wciąż miała mnie za kolejną rywalkę do serca
Sasuke. Eh, zakochani...
– Pa! – krzyknęłam za nią, unosząc
rękę. Sakura lekko się odwróciła, ale gdy zrozumiała, że to ja do niej
wołam, odeszła bez słowa.
Sasuke i Naruto odprowadzili ją
wzrokiem do najbliższego zakrętu, potem przenieśli oczy na mnie.
Kunoichi była uśmiechnięta, jakby nic się
nie stało. Podeszła do nas.
– Do zobaczenia, Naruto – puściła
blondynowi oko. Ten tylko zamrugał z zaskoczeniem, ale dziewczyna już tego nie
widziała, bo ruszyła w stronę przeciwną do Sakury. Wbiła ręce w kieszenie
swoich spodni i jeszcze raz odwróciła głowę, dotykając palcem wolnej ręki
swojego policzka – Masz śliczne wąsy!
I poszła, zostawiając mnie zdziwionego
jej postawą wobec Sakury. Zwykle wszyscy dogadywali się z nią aż do
przesady dobrze. Racja, jako jedna z irytujących kunoichi dostawała białej
gorączki, gdy ktoś ze mną rozmawiał, ale nigdy do tej pory nie wplątała się w
coś podobnego.
Naruto zaś wydawał się najbardziej zaskoczony
jej ostatnią uwagą. Mimowolnie dotknął swojego policzka i zarumienił się lekko,
ale zaraz potem spoważniał.
Rozmawialiśmy
jeszcze trochę. To znaczy – on nawijał, a ja go słuchałem i co jakiś czas
komentowałem. Odpowiadała mi taka forma konwersacji, serio. Jakby jeszcze
rozmówca był inteligentniejszy...
– Taki już mój fart – westchnął
blondyn, opierając się o chłodny blat. – Ja ląduję w parze z tym wrednym Neji’m,
a ty... z szaloną nieznajomą, ‘ttebayo – jęknął pod nosem, przeczesując palcami
jasne włosy.
– Szaloną?
– Oczywiście, że tak – westchnął Uzumaki.
– Zdenerwowała Sakurę-chan, a to nie może się skończyć dobrze.
Może ten idiota miał rację.
–
Mnie to, szczerze mówiąc... – Obróciłem się na stołku i zeskoczyłem na ziemię. –
…nie obchodzi. – Ruszyłem w stronę mieszkania wolnym krokiem, wdychając ciepłe,
wieczorne powietrze. Wbiłem ręce w kieszenie, zostawiając Naruto samego w
Ichiraku. Znając go, planował zjeść coś jeszcze.
W miarę szybko dotarłem do mieszkania.
Drzwi były otwarte, do czego musiałem się chyba od teraz przyzwyczaić. W kuchni
zajrzałem do lodówki, wziąłem łyk zimnej wody z butelki i skierowałem się do
swojego pokoju. Cały dom był pogrążony w ciemnościach, bo kunoichi idąc spać
nie zostawiła żadnej włączonej lampy. Nie byłem zmęczony, więc zanim poszedłem
spać, postanowiłem posiedzieć trochę na dachu.
Sam nie wiem, czemu to lubiłem. Może
dlatego, że nikt mi nie przeszkadzał. Może dlatego, że mogłem być znów przez
chwilę sam. Może choćby z powodu ostatnich ciepłych nocy, lekkiego letniego
wiatru lub mnóstwa gwiazd na bezchmurnym niebie?
Nie rozstrzygając dziwnego,
wewnętrznego konfliktu, otworzyłem rozsuwane drzwi na balkon i wyszedłem na
zewnątrz. Przez chwilę, oparty o barierkę, wpatrywałem się w cichnące ulice
wioski.
Można było powiedzieć, że byłem
przywiązany do tego miejsca. Ten widok zastępował mi poczucie jakiejś
konkretniejszej wspólnoty, do której szansę przynależności straciłem wiele lat
temu. Nie twierdziłem, że wioska była dla mnie jak rodzina. Brakowało jej wiele
takich cech, ale chwilowo nie wyobrażałem sobie życia nigdzie indziej. Nie z
powodu krajobrazu czy ludzi, a chyba tylko przyzwyczajenia i wygody.
Odwróciłem się i skoczyłem wysoko,
lądując na pustym, ciemnym dachu.
Prawie pustym.
Sięgnąłem do pasa po broń, której przy
sobie nie miałem. Nie miało to jednak znaczenia, bo w ostatnim momencie zorientowałem się, że dziwna, niska sylwetka to siedzące ze skrzyżowanymi
nogami znajoma kunoichi. Otrząsnąłem się lekko, ale nie podszedłem bliżej. Byłem pewien, że
zaraz pośle mi jedno ze swoich irytujących spojrzeń lub rzuci jakąś kąśliwą
uwagę. Nieźle się nakręciła na Sakurę, więc pewnie i mnie była w stanie
zaatakować z byle powodu.
Nic się jednak takiego nie stało.
Dziewczyna miała zamknięte oczy. Siedziała bezpośrednio na zimnych dachówkach –
i to w stroju, który śmiało nazwałbym luźną piżamą. Jej włosy powiewały na
lekkim wietrze, a dłonie złożone były jak przy formowaniu pieczęci, jednak
prościej, niby do modlitwy.
Byłem na tyle blisko, że każdy shinobi spostrzegłby
moją obecność. Jednak ona się nie ruszyła. Zrobiłem głośny krok naprzód.
Nie zareagowała. Oddychała płytko, równomiernie. Mimo dziwnej pozycji ani jej
ręce, ani nogi nie drżały. Nic oprócz jej włosów i delikatnego materiału, który
miała na sobie, nie poruszało się. Zrobiłem kolejny ruch, byłem od niej
oddalony o dwa kroki. Pstryknąłem palcami. Nie drgnęła.
Mogła to być medytacja. Kolejny krok. Podobno
póki medytujący ludzie – kojarzący mi się dziwnie z sektą – sami się nie obudzili,
można z nimi było zrobić wszystko. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Mogłem
ją zrzucić z dachu, powiedzieć jej coś niemiłego lub zanieść w inne miejsce, na
przykład do głupka Naruto. Skoro tak bardzo zazdrościł mi współlokatorki,
pewnie by się ucieszył.
Kolejny krok. Ukucnąłem tuż przed nią. W
moje nozdrza uderzyła słodka woń. Wstałem i rozejrzałem się po ulicach za
dostawą kwiatów do sklepu Yamanaka, ale nie usłyszałem kół. No tak, dziwne, by
wieźli cokolwiek o tej porze. Kucnąłem z powrotem, a zapach stał się
silniejszy. Zorientowałem się, co to było.
Jej włosy. Złapałem powiewający na
wietrze kosmyk w rękę. Były miękkie i … wilgotne. Myła głowę przed wejściem na
dach?
Złapałem się za podstawę nosa,
wzdychając głęboko w odpowiedzi na jej lekkomyślność. Po czymś takim można było
chorować tygodnie. Ale co mogłem zrobić? Zanieść ją do domu? To głupie, bo niby
jak? Zostawić ją tu? Będzie chora. Co mnie to? Jej sprawa.
Zresztą nie było jeszcze tak zimno.
Już miałem wstać, gdy kunoichi poruszyła
rękoma. Obróciła obie dłonie tak, że były one skierowane w dół, po czym
rozłączyła je, unosząc powieki.
Moje oczy spotkały się z głęboko
zielonymi ślepiami. Wtedy kunoichi oparła się dłońmi o dachówki i wstała
gwałtownie, robiąc salto w tył. Uchyliłem się, w ostatnim momencie unikając bycia
kopniętym w twarz. Wylądowałem na balkonie, omal nie wpadając na metalową
barierkę.
– Co ty robisz?! – wrzasnąłem na nią z
dołu półgłosem. Dziewczyna przyczłapała na boso do krawędzi dachu i kucnęła,
patrząc na mnie z góry ze zmarszczonym czołem.
– A ty?! Przestraszyłeś mnie! – odparła
zdecydowanie głośniej, mając widocznie w głębokim poważaniu spokojny sen sąsiadów.
Trzymała jedną rękę na piersi, jakby naprawdę się przestraszyła i próbowała
złapać oddech.
– Mogłaś mnie zrzucić z dachu! Coś ty
tam robiła z mokrymi włosami? – warknąłem ciszej, zauważając, że w budynku obok
zapaliło się kilka świateł.
– Ooo… – Kunoichi otworzyła usta szeroko.
Pochyliła się do przodu, łapiąc krawędź dachu, stanęła na nim na rękach i przechyliła
się w dół, lądując zgrabnie przede mną. – ...„Sasuke-kun” martwił się o mnie? –
zaśmiała się, kładąc ręce na biodrach. Na balkon wpadało trochę światła, a jej
wilgotne włosy odbijały go znacznie więcej niż zwykle. – Nie twoja sprawa, co
robiłam. I nie zakradaj się do ludzi w ten sposób, bo to niegrzeczne, Panie Komandosie.
– Pomachała mi palcem przed nosem, niczym przedszkolanka karcąca dziecko.
Uśmiechnąłem się pogardliwie, jak to
miałem w zwyczaju. Nie umknęło to jej uwadze, bo jej mina natychmiast zrzedła. Musiała
się już zorientować, że nigdy nie uśmiechałem się szczerze – w pełni radości,
jak reszta ludzi. Ograniczałem się jedynie do posyłania im uśmieszków
demaskujących ich bezradność lub głupotę. Uśmiech pobłażania. To dobre
określenie.
Na powstały moment ciszy dziewczyna tylko
uniosła brew. Już miała odejść z finalną, zwalającą z nóg uwagą lub skwitować
wydarzenie prostym „idę spać”, ale tym razem ją uprzedziłem. Miałem ochotę jej
dokuczyć. Wskazałem brodą na jej strój.
– Ładna piżamka. – Posłałem jej jeszcze
wredniejszy uśmieszek, krzyżując ręce na piersi. Oczy dziewczyny rozszerzyły
się. Zacisnęła zęby i zrobiła krok w tył. Mój uśmiech powiększył się.
– Ciekawe, w czym ty śpisz… – mruknęła
z nie mniejszą satysfakcją, udając rozmarzoną fankę. Nie za bardzo wiedziałem,
o co jej chodzi, ani do czego prowadziła taka gadka, ale chwilowo nie
przejmowałem się tym. – Taki Straszny Ponurak jak ty pewnie nie wyznaje
tak plebejskiego odzienia, jak zwykła piżama?
– Nie twoja sprawa, w czym śpię… – odwarknąłem
odruchowo. Po chwili zmieniłem zdanie. – …ale, jeśli jesteś ciekawa,
mogę ci pokazać.
– Oh… – Kunoichi zamrugała teatralnie,
ponownie zbliżając się do mnie o krok. Stałem wyprostowany, z założonymi
rękoma. Mimo stale zachowanego między nami dystansu byłem w stanie stwierdzić,
że jest nieco niższa ode mnie. – Naprawdę? Będę mogła zrobić zdjęcia dla
Sakury? – zapytała prześmiewczym głosem, ponownie kładąc dłoń na piersi.
Starałem się nie zniżać tam wzroku.
Chciało mi się śmiać w odpowiedzi na
jej głupie poczynania, ale jedyne, co wyszło z moich ust to przeciągnięta odpowiedź.
– Może… – Uśmiechnąłem się, robiąc
ostatni możliwy krok w przód. Przypominało mi to nasze pierwsze spotkanie, gdy
to ona sparaliżowała mnie wzrokiem i sprawiła, że zaniemówiłem. Widać nadszedł
czas na rewanż. Nasze twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów. Znowu czułem
woń jej szamponu. Zawzięte spojrzenie kunoichi zmiękło, a jej przerodziła się w
czysty obraz paniki. Zrobiła dwa zamaszyste kroki w tył, wystawiając
za plecy dłoń, by przypadkiem nie uderzyć o ścianę. Pochyliła się, aby jeszcze
wilgotne włosy przykryły jej soczyste rumieńce, które – mogłem przysiąc – na
chwilę mignęły mi przed oczami.
– Dobranoc – wyszeptała i dwoma kocimi
susami wyszła z balkonu. Odsunęła ciężką firanę, patrząc na mnie zza szyby i uniosła
twarz, na którą – prawdopodobnie dzięki dzielącej nas bezpiecznej odległości – doszła
do siebie. Dziewczyna wystawiła w moim kierunku język, po czym z dziecinnym
chichotem chwyciła klamkę i błyskawicznie zasunęła drzwi balkonu, zamykając je
od wewnątrz. Zamrugałem kilkakrotnie, gdy bez słowa zasłoniła kotarę,
odsuwając się w głąb ciemnego salonu.
Westchnąłem ciężko.
Zeskoczyłem
z balkonu na taras sąsiada pod nami. Wiedziałem, że okno w moim pokoju
jest zamknięte. Musiałem więc zejść na dół i wejść do domu z klatki, przez
drzwi.
Na dziś było między nami jeden-jeden,
czyli remis. A ja nigdy nie zadowalałem
się remisem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz