27 lipca 2007

Rozdział V - "Medytacja"


Jedliśmy przez około dwadzieścia minut. W sumie Naruto skończył po jednej minucie, ale został z nami przy barze, póki i nasze porcje nie zniknęły. Sakura skarżyła się na swoją nową koleżankę z drużyny, nie pozostawiając na niej suchej nitki, blondyn tylko grymasił o „zarozumiałym Neji’m”. Ja, lekko już znudzona, tylko przytakiwałam, albowiem nie znałam ani niejakiej Ino, ani członka klanu Hyuuga. Wszyscy już skończyli swoje porcje i dalej rozmawiali, gdy słońce całkowicie zniknęło za horyzontem.
        – No, to już będę iść… – powiedziała w końcu Haruno, zeskakując ze stołka. Pomachała wszystkim. – Do jutra! Pa pa, Sasuke-kun! – dodała zaraz słodkim głosem i ruszyła wolno w stronę swojego domu. Była jedyną osobą spośród nas, na którą w domu czekali zniecierpliwieni rodzice. Pewnie nie zdawała sobie sprawy z własnego szczęścia. Sasuke przewrócił oczami na dodatkowe pożegnanie i po prostu je zignorował. Miałam ochotę mu coś powiedzieć na ten temat, ale zrozumiałam, że znam go dopiero jeden dzień i nie powinnam za bardzo ingerować w sprawy jego serca. Ha, jeśli takowe miał, oczywiście.
        Haruno, z drugiej strony, była w nim szalenie zakochana. Wariatka. 
        – Zostajesz tu? – zapytałam cicho, patrząc na wspomnianego bruneta. Ten tylko wzruszył ramionami. Nie wiedziałam, jak to odczytać. – Ok... w takim razie do zobaczenia w domu?
        – Łał! – wykrzyknął Naruto z podekscytowaniem. – Mieszkacie razem! Ty farciarzu... – Klepnął Uchihę w plecy, tak po przyjacielsku. Jego zarumieniona twarz zdradzała ogromne podekscytowanie. Nie wiem zupełnie, dlaczego. – ...nic się nie chwaliłeś, szczwany psie!
        – Ne, to ja też będę… – Odwróciłam się na krześle i już miałam zeskoczyć, gdy coś mnie powstrzymało. – …zmykać? – dokończyłam niepewnie, zauważając wkurzoną minę różowowłosej kunoichi stojącej parę centymetrów przede mną. Uniosłam brew. – Jakiś problem?
        – Ty… ty jesteś problemem – wysapała Sakura i spiorunowała mnie spojrzeniem chłodno zielonych, pełnych furii oczu. Ojojoj, bardzo niemiłe z jej strony. Pochyliłam się lekko, by nasze twarzy były na tym samym poziomie. Krzesła w Ichiraku były dość wysokie.
        Zwykle starałam się być bezkonfliktowa, serio. O ile ktoś mi wyraźnie nie podpadł lub nie zrujnował życia, nie wszczynałam bójek czy kłótni. Współczułam dziewczynie gustu i braku odwzajemnienia czegoś, co zapewne ludzie w naszym wieku nazywali zakochaniem, ale... czy Sakura musiała z zazdrości rujnować tak miło spędzony wieczór? Pomijając to, że dzielenie czterech kątów z Panem Ciemności nie było niczym przyjemnym?
        – …mieszkasz z… Sasuke-kunem? – zapytała wolno Haruno.
        – Taaak… – uśmiechnęłam się szeroko, starając się jak najbardziej podkreślić, że nie mam pojęcia, o co to całe zamieszanie. Nie dzieliłam z nim apartamentu z wyboru, to było chyba jasne. – A co? Coś w tym złego?
        Skoro różowa chciała walczyć na ulicy o kogoś, kogo żadna z nas nie miała i jedna z nas -ja – nawet nie chciała mieć, to nie mogłam sprawić jej zawodu. Brakowało mi jakiejś akcji w tym towarzystwie. Oczywiście Uchiha nie ruszył zacnego tyłka, ale nie to było problemem.
        – Tak – warknęła Haruno. Naruto aż skulił się na krześle. Biedny chłopak. W powietrzu wisiała nieprzyjazna aura. Dziewczyna miała bardzo zimną, dobrze skoncentrowaną chakrę. – Zabraniam ci. Nie zbliżaj się do niego, bo…
        – Bo co mi zrobisz? – westchnęłam, pochylając się jeszcze bardziej. Byłam świadoma, że przekraczam granice Sakury, ale hej – nie była zbyt miła. Jasne, nie doszło jeszcze do rękoczynów, ale jej twarz mówiła jasno, że niewiele brakuje. A ja? Byłam tylko małą, niewinną kotką, która zamieszkała z Bezlitosnym Gburem i została wysłana przez niego na posiłek z zazdrosnymi o niego ludźmi, których w życiu nie widziała na oczy. Gdzie tu sprawiedliwość?
        – Co ci zrobię? – powtórzyła sobie Sakura. Jej twarz była wręcz rozpalona, niemalże wpasowywała się w różowo-czerwoną tonację kunoichi. – Otóż będę bardzo zła… wręcz… niezmiernie….
        – …Nie polecam…! – wtrącił szybko Uzumaki, kręcąc głową i chowając się za Sasuke, który bez emocji oglądał to całe widowisko, jakby w ogóle go ono nie dotyczyło. A dotyczyło, do cholery!
        – …a to się źle skończy. Dla ciebie… Niko-chan… – dokończyła Haruno, unosząc głowę wyżej niż zwykle, mierząc mnie wściekłym wzrokiem i czekając na ripostę. W jej opasce z symbolem Liścia odbiły się pierwsze zapalane na ulicy latarnie. Wzruszyłam ramionami.
        – Tłumaczyłam się już. Więcej nie będę – odpowiedziałam ostro, patrząc na Uchihę. Nasze spojrzenia się spotkały. W tak słabym świetle jego oczy wydawały się jeszcze bardziej pochmurne. Westchnęłam, przemawiając normalnym tonem, który łatwo powinien był być zagłuszony przez wieczorny zgiełk. – To, gdzie mieszkam, nie powinno cię obchodzić. To raz. Nie sądzę, aby „Sasuke-kun”… – Powiedziałam to naśladując ton Sakury, a raczej parodiując go, co podkreśliłam znakiem cudzysłowu wykonanym palcami w powietrzu. Zeszłam z krzesła, kontynuując. – …był twoją własnością. To dwa. – Sakura głośno przełknęła ślinę, a jej wyraz twarzy z gotowego do mordu zamienił się na łagodny i pełen zaskoczenia. – Ne, nawet jeśli… nie jestem nim zainteresowana. I nie uważam, że kiedykolwiek będę. To trzy. Tak więc… uspokój się i idź do domu. Ja też już pójdę. –Odsunęłam się o krok, robiąc jej przejście. – I wierz mi, chciałabym się móc z tobą zamienić na sytuacje – wycedziłam gorzko, widząc kątem oka, jak Sasuke próbuje spiorunować rozsierdzonym spojrzeniem moje niewinne plecy.
        Nie pozostało mi nic innego jak uśmiechnąć się i przekląć pod nosem. Różowowłosa odwróciła się na pięcie i potupała w kierunku wcześniej obranym. Była zdenerwowana i rozgoryczona. Jeśli nic do niej nie dotarło, to wciąż miała mnie za kolejną rywalkę do serca Sasuke. Eh, zakochani...
        – Pa! – krzyknęłam za nią, unosząc rękę. Sakura lekko się odwróciła, ale gdy zrozumiała, że to ja do niej wołam, odeszła bez słowa.
        Sasuke i Naruto odprowadzili ją wzrokiem do najbliższego zakrętu, potem przenieśli oczy na mnie.
         
        Kunoichi była uśmiechnięta, jakby nic się nie stało. Podeszła do nas.
        – Do zobaczenia, Naruto – puściła blondynowi oko. Ten tylko zamrugał z zaskoczeniem, ale dziewczyna już tego nie widziała, bo ruszyła w stronę przeciwną do Sakury. Wbiła ręce w kieszenie swoich spodni i jeszcze raz odwróciła głowę, dotykając palcem wolnej ręki swojego policzka – Masz śliczne wąsy!
        I poszła, zostawiając mnie zdziwionego jej postawą wobec Sakury. Zwykle wszyscy dogadywali się z nią aż do przesady dobrze. Racja, jako jedna z irytujących kunoichi dostawała białej gorączki, gdy ktoś ze mną rozmawiał, ale nigdy do tej pory nie wplątała się w coś podobnego.
        Naruto zaś wydawał się najbardziej zaskoczony jej ostatnią uwagą. Mimowolnie dotknął swojego policzka i zarumienił się lekko, ale zaraz potem spoważniał.
        Rozmawialiśmy jeszcze trochę. To znaczy – on nawijał, a ja go słuchałem i co jakiś czas komentowałem. Odpowiadała mi taka forma konwersacji, serio. Jakby jeszcze rozmówca był inteligentniejszy...
        – Taki już mój fart – westchnął blondyn, opierając się o chłodny blat. – Ja ląduję w parze z tym wrednym Neji’m, a ty... z szaloną nieznajomą, ‘ttebayo – jęknął pod nosem, przeczesując palcami jasne włosy.
        – Szaloną?
        – Oczywiście, że tak – westchnął Uzumaki. – Zdenerwowała Sakurę-chan, a to nie może się skończyć dobrze.
        Może ten idiota miał rację.
        – Mnie to, szczerze mówiąc... – Obróciłem się na stołku i zeskoczyłem na ziemię. – …nie obchodzi. – Ruszyłem w stronę mieszkania wolnym krokiem, wdychając ciepłe, wieczorne powietrze. Wbiłem ręce w kieszenie, zostawiając Naruto samego w Ichiraku. Znając go, planował zjeść coś jeszcze.
        W miarę szybko dotarłem do mieszkania. Drzwi były otwarte, do czego musiałem się chyba od teraz przyzwyczaić. W kuchni zajrzałem do lodówki, wziąłem łyk zimnej wody z butelki i skierowałem się do swojego pokoju. Cały dom był pogrążony w ciemnościach, bo kunoichi idąc spać nie zostawiła żadnej włączonej lampy. Nie byłem zmęczony, więc zanim poszedłem spać, postanowiłem posiedzieć trochę na dachu.
        Sam nie wiem, czemu to lubiłem. Może dlatego, że nikt mi nie przeszkadzał. Może dlatego, że mogłem być znów przez chwilę sam. Może choćby z powodu ostatnich ciepłych nocy, lekkiego letniego wiatru lub mnóstwa gwiazd na bezchmurnym niebie?
        Nie rozstrzygając dziwnego, wewnętrznego konfliktu, otworzyłem rozsuwane drzwi na balkon i wyszedłem na zewnątrz. Przez chwilę, oparty o barierkę, wpatrywałem się w cichnące ulice wioski.
        Można było powiedzieć, że byłem przywiązany do tego miejsca. Ten widok zastępował mi poczucie jakiejś konkretniejszej wspólnoty, do której szansę przynależności straciłem wiele lat temu. Nie twierdziłem, że wioska była dla mnie jak rodzina. Brakowało jej wiele takich cech, ale chwilowo nie wyobrażałem sobie życia nigdzie indziej. Nie z powodu krajobrazu czy ludzi, a chyba tylko przyzwyczajenia i wygody.
        Odwróciłem się i skoczyłem wysoko, lądując na pustym, ciemnym dachu.
        Prawie pustym.
        Sięgnąłem do pasa po broń, której przy sobie nie miałem. Nie miało to jednak znaczenia, bo w ostatnim momencie zorientowałem się, że dziwna, niska sylwetka to siedzące ze skrzyżowanymi nogami znajoma kunoichi. Otrząsnąłem się lekko, ale nie podszedłem bliżej. Byłem pewien, że zaraz pośle mi jedno ze swoich irytujących spojrzeń lub rzuci jakąś kąśliwą uwagę. Nieźle się nakręciła na Sakurę, więc pewnie i mnie była w stanie zaatakować z byle powodu.
        Nic się jednak takiego nie stało. Dziewczyna miała zamknięte oczy. Siedziała bezpośrednio na zimnych dachówkach – i to w stroju, który śmiało nazwałbym luźną piżamą. Jej włosy powiewały na lekkim wietrze, a dłonie złożone były jak przy formowaniu pieczęci, jednak prościej, niby do modlitwy.
        Byłem na tyle blisko, że każdy shinobi spostrzegłby moją obecność. Jednak ona się nie ruszyła. Zrobiłem głośny krok naprzód. Nie zareagowała. Oddychała płytko, równomiernie. Mimo dziwnej pozycji ani jej ręce, ani nogi nie drżały. Nic oprócz jej włosów i delikatnego materiału, który miała na sobie, nie poruszało się. Zrobiłem kolejny ruch, byłem od niej oddalony o dwa kroki. Pstryknąłem palcami. Nie drgnęła.
        Mogła to być medytacja. Kolejny krok. Podobno póki medytujący ludzie – kojarzący mi się dziwnie z sektą – sami się nie obudzili, można z nimi było zrobić wszystko. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Mogłem ją zrzucić z dachu, powiedzieć jej coś niemiłego lub zanieść w inne miejsce, na przykład do głupka Naruto. Skoro tak bardzo zazdrościł mi współlokatorki, pewnie by się ucieszył.
        Kolejny krok. Ukucnąłem tuż przed nią. W moje nozdrza uderzyła słodka woń. Wstałem i rozejrzałem się po ulicach za dostawą kwiatów do sklepu Yamanaka, ale nie usłyszałem kół. No tak, dziwne, by wieźli cokolwiek o tej porze. Kucnąłem z powrotem, a zapach stał się silniejszy. Zorientowałem się, co to było.
        Jej włosy. Złapałem powiewający na wietrze kosmyk w rękę. Były miękkie i … wilgotne. Myła głowę przed wejściem na dach?
        Złapałem się za podstawę nosa, wzdychając głęboko w odpowiedzi na jej lekkomyślność. Po czymś takim można było chorować tygodnie. Ale co mogłem zrobić? Zanieść ją do domu? To głupie, bo niby jak? Zostawić ją tu? Będzie chora. Co mnie to? Jej sprawa. Zresztą nie było jeszcze tak zimno.
        Już miałem wstać, gdy kunoichi poruszyła rękoma. Obróciła obie dłonie tak, że były one skierowane w dół, po czym rozłączyła je, unosząc powieki.
        Moje oczy spotkały się z głęboko zielonymi ślepiami. Wtedy kunoichi oparła się dłońmi o dachówki i wstała gwałtownie, robiąc salto w tył. Uchyliłem się, w ostatnim momencie unikając bycia kopniętym w twarz. Wylądowałem na balkonie, omal nie wpadając na metalową barierkę.
        – Co ty robisz?! – wrzasnąłem na nią z dołu półgłosem. Dziewczyna przyczłapała na boso do krawędzi dachu i kucnęła, patrząc na mnie z góry ze zmarszczonym czołem.
        – A ty?! Przestraszyłeś mnie! – odparła zdecydowanie głośniej, mając widocznie w głębokim poważaniu spokojny sen sąsiadów. Trzymała jedną rękę na piersi, jakby naprawdę się przestraszyła i próbowała złapać oddech.
        – Mogłaś mnie zrzucić z dachu! Coś ty tam robiła z mokrymi włosami? – warknąłem ciszej, zauważając, że w budynku obok zapaliło się kilka świateł.
        – Ooo… – Kunoichi otworzyła usta szeroko. Pochyliła się do przodu, łapiąc krawędź dachu, stanęła na nim na rękach i przechyliła się w dół, lądując zgrabnie przede mną. – ...„Sasuke-kun” martwił się o mnie? – zaśmiała się, kładąc ręce na biodrach. Na balkon wpadało trochę światła, a jej wilgotne włosy odbijały go znacznie więcej niż zwykle. – Nie twoja sprawa, co robiłam. I nie zakradaj się do ludzi w ten sposób, bo to niegrzeczne, Panie Komandosie. – Pomachała mi palcem przed nosem, niczym przedszkolanka karcąca dziecko.
        Uśmiechnąłem się pogardliwie, jak to miałem w zwyczaju. Nie umknęło to jej uwadze, bo jej mina natychmiast zrzedła. Musiała się już zorientować, że nigdy nie uśmiechałem się szczerze – w pełni radości, jak reszta ludzi. Ograniczałem się jedynie do posyłania im uśmieszków demaskujących ich bezradność lub głupotę. Uśmiech pobłażania. To dobre określenie.
        Na powstały moment ciszy dziewczyna tylko uniosła brew. Już miała odejść z finalną, zwalającą z nóg uwagą lub skwitować wydarzenie prostym „idę spać”, ale tym razem ją uprzedziłem. Miałem ochotę jej dokuczyć. Wskazałem brodą na jej strój.
        – Ładna piżamka. – Posłałem jej jeszcze wredniejszy uśmieszek, krzyżując ręce na piersi. Oczy dziewczyny rozszerzyły się. Zacisnęła zęby i zrobiła krok w tył. Mój uśmiech powiększył się.
        – Ciekawe, w czym ty śpisz… – mruknęła z nie mniejszą satysfakcją, udając rozmarzoną fankę. Nie za bardzo wiedziałem, o co jej chodzi, ani do czego prowadziła taka gadka, ale chwilowo nie przejmowałem się tym. – Taki Straszny Ponurak jak ty pewnie nie wyznaje tak plebejskiego odzienia, jak zwykła piżama?
        – Nie twoja sprawa, w czym śpię… – odwarknąłem odruchowo. Po chwili zmieniłem zdanie. – …ale, jeśli jesteś ciekawa, mogę ci pokazać.
        – Oh… – Kunoichi zamrugała teatralnie, ponownie zbliżając się do mnie o krok. Stałem wyprostowany, z założonymi rękoma. Mimo stale zachowanego między nami dystansu byłem w stanie stwierdzić, że jest nieco niższa ode mnie. – Naprawdę? Będę mogła zrobić zdjęcia dla Sakury? – zapytała prześmiewczym głosem, ponownie kładąc dłoń na piersi. Starałem się nie zniżać tam wzroku.
        Chciało mi się śmiać w odpowiedzi na jej głupie poczynania, ale jedyne, co wyszło z moich ust to przeciągnięta odpowiedź.
        – Może… – Uśmiechnąłem się, robiąc ostatni możliwy krok w przód. Przypominało mi to nasze pierwsze spotkanie, gdy to ona sparaliżowała mnie wzrokiem i sprawiła, że zaniemówiłem. Widać nadszedł czas na rewanż. Nasze twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów. Znowu czułem woń jej szamponu. Zawzięte spojrzenie kunoichi zmiękło, a jej przerodziła się w czysty obraz paniki. Zrobiła dwa zamaszyste kroki w tył, wystawiając za plecy dłoń, by przypadkiem nie uderzyć o ścianę. Pochyliła się, aby jeszcze wilgotne włosy przykryły jej soczyste rumieńce, które – mogłem przysiąc – na chwilę mignęły mi przed oczami.
        – Dobranoc – wyszeptała i dwoma kocimi susami wyszła z balkonu. Odsunęła ciężką firanę, patrząc na mnie zza szyby i uniosła twarz, na którą – prawdopodobnie dzięki dzielącej nas bezpiecznej odległości – doszła do siebie. Dziewczyna wystawiła w moim kierunku język, po czym z dziecinnym chichotem chwyciła klamkę i błyskawicznie zasunęła drzwi balkonu, zamykając je od wewnątrz. Zamrugałem kilkakrotnie, gdy bez słowa zasłoniła kotarę, odsuwając się w głąb ciemnego salonu.
        Westchnąłem ciężko.
        Zeskoczyłem z balkonu na taras sąsiada pod nami. Wiedziałem, że okno w moim pokoju jest zamknięte. Musiałem więc zejść na dół i wejść do domu z klatki, przez drzwi.
        Na dziś było między nami jeden-jeden, czyli remis. A ja nigdy nie zadowalałem się remisem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy